Anioł na główce od szpilki - Aleksandra Rak - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Anioł na główce od szpilki ebook i audiobook

Aleksandra Rak

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

165 osób interesuje się tą książką

Opis

Maja jak mantrę powtarza słowa babci, że gdy Bóg zamyka drzwi, to gdzieś otwiera okno i trzeba je tylko znaleźć, by spokój na nowo zamieszkał w czyimś życiu. Ona jednak utkwiła w martwym punkcie – po śmierci dziadków decyduje się na przeprowadzkę do ich mieszkania w familoku, ale wciąż nie potrafi wrócić do swojej wielkiej pasji, którą jest szycie aniołów na starej maszynie z duszą.

Czy pomogą jej najbliżsi sąsiedzi? Zuza – energiczna młoda matka, na pierwszy rzut oka wydaje się wulkanem energii, ale z czasem wyjawia, jak bardzo czuje się nieszczęśliwa. Gertruda, która całe życie poświęciła wychowaniu dzieci, teraz, gdy rozjechały się po Polsce, jest zmuszona spędzać czas sama. Nie ufa ludziom, co ma związek z wydarzeniami z przeszłości. Jest jeszcze Bogdan, ślusarz i artysta, z którym Maja szybko znajduje wspólny język i zaczyna spędzać w jego towarzystwie coraz więcej czasu…

Gdy niespodziewanie w różnych miejscach w Czerwionce zaczynają się pojawiać aniołki z włóczki, tajemniczy Nikodem coraz częściej zadaje sobie pytanie: „Ile aniołów zmieści się na główce od szpilki?”. Inspiruje go to do stworzenia jednego z najtrudniejszych dotychczasowych projektów w jego pracowni, a poszukując odpowiedzi, odkrywa, że życie znów może przybrać jasne barwy. Postanawia zaangażować Maję w projekt, który może odmienić niejedno samotne życie. Bo kiedy ludzi zaczynają łączyć ciepłe uczucia, budzą się anioły…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 279

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 30 min

Lektor: Agata Góral
Oceny
5,0 (9 ocen)
9
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Korteress55

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem pod wrażeniem ogromnego ciepła i bezinteresownej pomocy którą Maja rozdaje szczodrze wszystkim potrzebującym. Każdemu życzę Anioła.
10
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Lekka , ciepła , polecam
10
wawrekpodraza

Nie oderwiesz się od lektury

To była naprawdę cudowna książka, ciepła , wzruszająca, złamie niejedno serce . Porusza ogromnie ważny problem samotności wśród osób starszych. Każdy powinien się przy niej zatrzymać
00
AnnaC1998

Nie oderwiesz się od lektury

Pani Rak nie zawodzi - polecam jeśli potrzebujesz i chcesz wzruszeń.
00



Redakcja

Anna Seweryn

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Projekt okładki

Anna Slotorsz

Ilustracje na okładce

© alinaosadchenko, Anna Putina, Victoria | stock.dobe.com

© Mis vector | shutterstock.com

Wydanie I, Chorzów 2025

tekst © Aleksandra Rak, 2024

© Wydawnictwo FLOW

ISBN 978-83-8364-135-5

Wydawnictwo FLOW

Lofty Kościuszko

ul. Metalowców 13/B1/104

41-500 Chorzów

[email protected]

+48 538 281 367

Moim Dziadkom:

Bożenie, Józefowi, Alicji i Jerzemu.

Najlepszym Dziadkom, jakich mogłam sobie wymarzyć.

Za wspaniałe dzieciństwo i piękne wspomnienia.

Za to, że zawsze byliście i pozostajecie moimi Aniołami.

Od Autorki

Ktoś tutaj był i był, a potem nagle zniknął i uporczywie go nie ma.

Wisława Szymborska

Był taki plan, by napisać książkę o wspomnieniach dziadka z Nikiszowca. Miałam zabrać się za nią zaraz po ukończeniu Jaśminowych babeczek. Niestety, życie te plany pokrzyżowało. Dziadek zmarł w styczniu, a ja długo nie mogłam sobie wybaczyć, że nie wykorzystałam danego nam czasu. Doszłam jednak do wniosku, że i tak miałam ogromne szczęście – wszyscy moi dziadkowie dożyli praktycznie mojej pełnoletności. Na ślubie gościłam już tylko dwie babcie i jednego dziadka. Zosia poznała całą trójkę, a Filip tylko dziadka. I choć każde odejście przeżyłam inaczej, to wciąż chowam w sercu najwspanialsze chwile…

Pamiętam, że mieszkanie dziadków w Mikołowie zawsze było otwarte. Tam wybrzmiewał nasz śmiech, tam spędzaliśmy czas po szkole. Jedliśmy obiady, odrabialiśmy lekcje. Bawiliśmy się w pokoju z pianinem i jeździliśmy osiedlowymi drogami na rowerach. Mieszkanie w Czerwionce zawsze pachniało rosołem, pysznym świeżym ciastem i drożdżówkami z jabłkiem. Tam jeździłam w ferie i podczas wakacji. Pamiętam spacery nad Tamę, wycieczki do biblioteki, seriale brazylijskie, krzyżówki i wspólne haftowanie… Truskawki ze śmietaną, popołudnia przy garażu. Czekanie aż rodzice wrócą z pracy, piękna kwiatowa dżungla w wykuszu mieszkania, stukot maszyny, kiszenie kapusty, godziny spędzone na oglądaniu karpi w wannie, dźwięk plastikowego dzwoneczka przy kierownicy, by nie zapomnieć zgasić świateł w samochodzie. Moczenie nóg w misce na balkonie…

Tak wiele wspomnień zamkniętych w sercu na klucz, jak najcenniejsze skarby. Bo moich dziadków już nie ma. I tylko z jednym z nich zdążyłam się tak naprawdę pożegnać.

Gdy byłam w liceum i zaczęłam przygotowania do matury ustnej i mojej prezentacji, której temat brzmiał: Ujęcia anioła w literaturze i sztuce, przekopałam się przez wiele materiałów, które miały mi pomóc zrozumieć naturę tych istot. I wtedy pojawiło się pytanie: „Ile aniołów zmieści się na główce od szpilki?”. Odpowiedź jest dosyć prosta i zamknęłam ją na kartach tej historii, która stała się moją terapią. Efektem żałoby, smutku, a w końcu i pogodzenia się z losem i osiągnięcia spokoju. Tym razem pozwoliłam sobie przywitać Was już na początku powieści, bo w tej historii – choć nie jest ona oparta na prawdziwych wydarzeniach – odkrywam dla Was kawałek swojego życia. I zapewne osoby, które znają mnie dobrze, moja rodzina oraz przyjaciele, szybko wyłapią te powiązania.

Dziękuję mojej kuzynce Ani za udostępnienie wiersza, który napisała na pożegnanie dla naszego dziadka. Te słowa dały początek powieści, którą, Drogi Czytelniku, trzymasz teraz w dłoniach. Mam nadzieję, że pomoże i Tobie. Że otuli wsparciem, jeśli tego potrzebujesz, doda nadziei, pozwoli się uśmiechnąć na wspomnienie tych, których już zabrakło. Bo tak naprawdę chodzi o przekraczanie granic tego, co niewyobrażalne, o taniec z tym, co rozumiemy i czego nie pojmujemy. Wierzę w to, że dziadkowie patrzą na mnie z góry z dumą i szczęściem. Tańczą na główce od szpilki i śmieją się do mnie, wiedząc, że spełniam marzenia.

A ta historia niech pozwoli Wam uwierzyć, że życie ma to do siebie, iż zaskakuje i choć wielokrotnie pozwala patrzeć na siebie w czarnych barwach, to po czasie bardzo powoli zrzuca z siebie te przytłaczające perspektywy, ukazując się nam z zupełnie nowej, jasnej strony. I nagle się okazuje, że tamten koniec był dopiero początkiem wszystkiego.

Było na świecie pewne miejsce, gdzie zawsze paliło się światło;

z ciężkim obrazem na ścianie – tam zawsze czekało śniadanie.

Gdzie o każdej porze dnia i nocy był ktoś gotowy do pomocy. […]

Jak mam powiedzieć córeczce, że jeszcze wczoraj tu byłeś,

że to dla Ciebie robiła laurkę, której już nie postawisz na półce.

Jak mamy zebrać to wszystko i schować w sobie, i zanieść,

wiedząc, że w progach naszych nigdy już z nami nie staniesz?

Bo przecież byłeś od zawsze i za ten pewnik przyjęte,

że skoro byłeś, to będziesz – więc teraz jest niepojęte. […]

Dziękujemy za wielką rękę gładzącą plecki maleńkie, nasze i naszych dzieci,

i serce Twoje tak wielkie.

I za lekcję ostatnią, tą z odchodzenia,

świadomie, w swym łóżku, z godnością – byłeś otoczony miłością.

Że nam powiedziałeś ostatnim tchnieniem,

że śmierć nie jest życia zakończeniem.

Że oni tam są, wszyscy z imienia,

uchronieni przez Boga od zapomnienia.

Więc odpocznij, Dziadku, zmęczony już bardzo byłeś,

a kiedyś przyjdź po nas i przytul – jak całe życie tuliłeś.

Anna Maria Mirowska, Dziadziowi Józiowi

Tychy, 17 stycznia 2024 roku

Prolog

Na pogrzeb czekała jak na zbawienie. Wierzyła, że przyniesie ukojenie. Że wraz ze złożeniem trumny do grobu poczuje ulgę. Tak powtarzali wszyscy wokoło. Byle do pogrzebu. Byle przetrwać te kilka dni smutku, przygnębienia i tęsknoty, byle wytrwać na mszy, a później… później powoli wkroczy spokój. Zajmie miejsce tego nieproszonego bałaganu i żalu, pomoże wrócić do normalności. Nic takiego się jednak nie wydarzyło, ani po mszy, ani gdy ludzie podchodzili, by złożyć kondolencje.

Iza i Damian stali z tyłu. Siostra, wtulona w męża, trzymała kurczowo dwójkę swoich dzieci za ręce, by te czasami nie rozbiegły się po cmentarzu. Nudzili się. Nie rozumieli… Maja przyglądała się im z zazdrością. Chciałaby nie czuć. Nie przeżywać. Nie tęsknić. Chciałaby tak bardzo, a nie mogła, bo serce wyrywało się z piersi jak oszalałe, jakby chciało zatrzymać ceremonię i wykrzyczeć, że się nie zgadza…

Wydawało jej się, że już w czasie stypy niektórzy poczuli tę upragnioną ulgę. Zaczęli się nawet uśmiechać. Ale ona wciąż nie mogła. Wciąż dusiła w sobie płacz i z grzeczności odpowiadała na pytania. Najchętniej uciekłaby do domu, zamknęła się przed światem i czekała na ten spokój, o którym wszyscy mówili, jakby chcieli go przywołać.

Do mieszkania dziadków pojechali już tylko ona, rodzice i Damian. Stanęła pośrodku pokoju, w którym jeszcze przed tygodniem babcia czekała na nią z nową porcją drożdżówek z posypką, i rozejrzała się beznamiętnym wzrokiem.

– Kupa wspomnień, co? – Damian przystanął tuż za jej plecami i zadarł głowę.

– Tak… – przyznała szeptem, wbijając wzrok w miejsce, gdzie wisiał obraz w pozłacanej ramie przedstawiający dwójkę dzieci.

Dziewczynka i chłopczyk, wtuleni w siebie, prawdopodobnie próbowali przebrnąć przez niebezpieczny most na drugą stronę urwiska. Byli bezpieczni. Chronieni przez anioła stróża, który z szeroko rozpostartymi nad ich głowami skrzydłami przeprowadzał ich po zdradliwej drodze.

Pod obrazem stała kanapa, na której siadali dziadek i babcia, popijając mocną parzoną kawę w szklankach w czerwonych plastikowych koszyczkach.

– Tak… – powtórzyła cicho. – Mnóstwo wspomnień…

I nagle go dojrzała… Wiklinowy koszyk stojący tuż przy kanapie, pod stolikiem. Bez zastanowienia podeszła bliżej i sięgnęła po przybornik z motkami wełny i parą drutów, wbitych w rozpoczętą robótkę. Od razu ją rozpoznała. Sweter dla Antosia, młodszego syna Izy. Babcia tak się cieszyła, że wnuczka zgodziła się na taki prezent urodzinowy dla prawnuka.

Maja wybuchnęła niekontrolowanym płaczem. Sweterka już nikt nigdy nie dokończy.

Na śmierć nie można się przygotować, nawet jeśli wszystko wokoło wyraźnie daje znać, że koniec nadchodzi. Ona zawsze wkracza nieproszona i nie pyta o pozwolenie. Zimna, niewzruszona, zabiera ostatni oddech i odchodzi, pozostawiając po sobie rozpacz, tęsknotę, niedokończone sprawy i niewypowiedziane słowa…

A kiedy po mnie zostaną,

Skórzane buty na strychu,

To wspomnij mnie czasem,

rano.

Przyjdź, posiedź przy mnie,

Po cichu…

I nie płacz, proszę,

Minęło.

Jeszcze nie skończył się świat,

Choć twardo mi się przysnęło…

Pamięć jest wieczna jak wiatr.

Michał Matejczuk

1.

– To bez sensu! – warknęła, ciskając zszytym kawałkiem materiału w kąt pokoju, gdzie uzbierała się całkiem spora górka ścinków.

Babcia nazwałaby to niemocą twórczą, Maja sądziła, że zacięła się na dobre i niczego więcej w swoim życiu nie uszyje. Wstała od maszyny i zdenerwowana podeszła do okna. Tam, po drugiej stronie szyby, świat gnał do przodu. Nie zatrzymał się specjalnie dla niej. Obcy ludzie nie mogli przeżywać jej tragedii.

Gdy obudziła się rano, w jej głowie pojawiła się myśl, że kiedy usiądzie do maszyny, to powrócą dobre wspomnienia i zaczną wypierać te z ostatnich dni życia babci. Pomyślała, że może Iza ucieszy się z wiosennych czapek dla dzieci, skoro sweterka już się nie doczekają. Nawlekła nitkę, podłożyła materiał i… mimo że znała cały schemat na pamięć, wciąż coś nie wychodziło. Nitka się plątała, a materiał podwijał. Później bębenek przestał współpracować, a na koniec pękła igła.

Wróciła do maszyny, ale nagle usłyszała ciche wibracje komórki, którą zostawiła na stole.

– Halo? – Odebrała połączenie.

– Hej, Maja. Mówi Hania. Jak się czujesz?

– Hej… jakoś leci. – By nie patrzeć dłużej na niewspółpracującą maszynę, wyszła z pokoju. – Próbuję się jakoś pozbierać do kupy.

– To muszę cię poprosić, żebyś zrobiła to natychmiast. Szef chce z tobą rozmawiać.

– Coś się stało? – Maja zmarszczyła lekko brwi i zerknęła na swoje odbicie w lustrze, gdy przechodziła przez wąski przedpokój.

Zwrot „wyglądać jak siedem nieszczęść” nabrał właśnie nowego znaczenia. Spięte na szybko w ciasny kok włosy prezentowały się okropnie. Zwłaszcza że nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz używała szczotki, by je rozczesać. Jej blada twarz i zmęczone oczy zdradzały niewyspanie, a spękane usta potwierdzały, że zaglądała do kuchni tylko w ostateczności.

– Wiesz, nie wyglądam najlepiej i… – zaczęła, ale Hania jej przerwała.

– Wzywa do siebie kilka osób. Nie chcę być złym prorokiem, ale wiesz, co to może oznaczać…

Maja zdołała potwierdzić, że dojedzie w pół godziny, nim głos znów jej się załamał. Zdawała sobie sprawę, że w tak krótkim czasie niewiele osiągnie, by zmienić jakoś swój tragiczny wizerunek, ale spróbowała choć odrobinę „podrasować” włosy i nałożyć makijaż, który mógłby przykryć żal do świata.

***

Gdy w związku z remontami mikołowskich dróg straciła w korkach ogrom czasu i nieco spóźniona zaparkowała przed firmą, podskórnie czuła, że ten dzień był kolejnym, który nie przyniesie dobrych wiadomości.

– Dzień dobry, chciał się pan dzisiaj ze mną zobaczyć – powiedziała zdyszana, zaglądając do gabinetu szefa.

– A tak, tak… usiądź. – Młody mężczyzna w garniturze, siedzący za szerokim biurkiem, wskazał na wolny fotel.

Maja z duszą na ramieniu przymknęła za sobą drzwi i zajęła miejsce. Nowy dyrektor, który przejął po swoim ojcu szwalnię i sklep z materiałami, zerknął na nią przelotnie i poprosił o chwilę cierpliwości. Oparła się więc wygodnie, czując, że ogarnia ją coraz większe znużenie, zwłaszcza że rytmiczne stukanie w klawiaturę wprowadzało ją w swego rodzaju trans. By jakoś pokonać zmęczenie, zaczęła rozglądać się po gabinecie, który bardzo się zmienił, kiedy wprowadził się do niego młody Kozłowski. Zniknęły zdjęcia, dyplomy, listy gratulacyjne, a ściany odmalowano na jednolity beżowy odcień. Tak by wnętrze wyglądało bardziej profesjonalnie.

– Pani… eee… Maja, tak? – zapytał nagle dyrektor, odrywając wzrok od swojego laptopa.

Otrząsnęła się, mrugając zawzięcie, by jakoś pozbyć się usypiającego piasku z oczu.

– Tak. Pani Hania dzwoniła z informacją, że chciał mnie pan widzieć i…

– Tak – przerwał jej, uśmiechając się szeroko. Oj, znała już tę minę. Niby przyjazną, niby taką serdeczną, ale kryły się za nią wiadomości, których nikt nie chciał usłyszeć. Była świadkiem podobnych rozmów nie raz i nie dwa. – Jak pani wie, wprowadzamy pewne zmiany w firmie. Restrukturyzacja, kadry, szkolenia…

Maja skinęła głową, mimowolnie zaciskając dłonie w pięści pod materiałem kurtki.

– Przejmując firmę po moim ojcu, brałem pod uwagę, że będę musiał podjąć kilka bardzo niekomfortowych decyzji. To w końcu pewna spuścizna, w której muszę pójść z duchem czasu i…

Starała się go słuchać, jednak kluczył wokół tematu, jakby nie chciał dojść do sedna lub też bardzo chciał się wytłumaczyć z decyzji, które podjął, choć sam nie wiedział, jak to zrobić, by wyjść z tej sytuacji obronną ręką. Ale w końcu padło i to, czego zaczęła się obawiać:

– …krótko mówiąc, zamykam szwalnię.

– Och… – wydusiła, czując, że nagle zabrakło jej tchu.

– Część naszych wieloletnich pracowników zostanie skierowana do pracy w magazynie i sklepie, co zmusza nas do rozwiązania umów z innymi, młodszymi stażem…

– Czyli… jestem zwolniona? – wyszeptała, rozluźniając palce u dłoni, jakby właśnie opuściły ją wszystkie siły.

– Cóż… Szukałem delikatniejszych słów na przekazanie tych wiadomości, jednak muszę…

– Rozumiem – teraz to ona mu przerwała.

Ojciec mężczyzny był bardzo szanowanym dyrektorem. Zawsze do każdego zwracał się z ogromną życzliwością i serdecznością. Znał wszystkich swoich pracowników i często wpadał na produkcję, żeby zapytać, jak minął dzień… Od kiedy przeszedł na emeryturę, a rządy przejął jego syn, atmosfera w szwalni i sklepie stała się napięta jak nić w maszynie. Wszyscy wypatrywali, czy drzwi się czasami nie otwierają i nowy dyrektor nie wpada na inspekcję, bo o żadnych przyjemnych rozmowach nie było mowy.

– Proponuję wybrać zaległy urlop i z końcem miesiąca rozwiążemy umowę za porozumieniem stron – mówił dalej mężczyzna, ale Maja tym razem naprawdę przestała go słuchać, bo, jak widać, on już wszystko sobie przemyślał.

Wytrwała do końca spotkania, pożegnała się i dopiero po tym, jak opuściła firmę i wsiadła do samochodu, mając pewność, że jedynym świadkiem jej łez będzie wróbel skaczący radośnie po masce auta, rozpłakała się.

„Dlaczego wszystko wali mi się na głowę? Tam, na górze, ktoś sobie o mnie zapomniał?!” – łkając, próbowała jakoś pozbierać myśli, ale przez ostatnie wydarzenia, które lawinowo przetoczyły się przez jej życie, zwieńczone śmiercią ukochanej babci, utrata pracy wydała jej się problemem, który urósł do rangi kompletnej katastrofy.

– Na pewno nie. To po prostu gorszy czas. Jedź do domu i odpocznij – syknęła do siebie przez zęby. – Gorszy czas, którego końca nie widać… – dodała, przekręcając kluczyk w stacyjce.

Wracała do domu, wciąż pociągając nosem, a gdy światło na skrzyżowaniu zmieniło się na zielone, ruszyła. Kątem oka dostrzegła, że niewielki niebieski samochód po prawej wyjeżdżał prosto przed jej maskę. Wdepnęła hamulec, modląc się, by samochody się rozminęły, niestety, wjechała prosto w prawy bok wymuszającego pierwszeństwo niebieskiego citroëna. Chwilę później Maja poczuła jeszcze jedno uderzenie, w tył swojego pojazdu. Najwyraźniej kierowca, który ruszył za nią, nie zdążył wyhamować, podobnie jak ona.

Z obawą otworzyła oczy. Tak mocno trzymała kierownicę, że z trudem udało jej się oderwać od niej dłonie. Skostniałe palce nie chciały się wyprostować, a w lusterku dojrzała swoje przerażone spojrzenie. Sięgnęła do klamki i otworzyła drzwi. Nogi miała jak z waty, ale jakimś cudem udało jej się ustać i ocenić, że teraz już nie tylko ona i jej życie się rozsypało, ale i samochód, który nadawał się chyba jedynie do kasacji.

– Jezu… – jęknęła, przełykając łzy.

Ktoś potrząsnął jej ramieniem, pytając, czy wszystko w porządku, ale zdołała tylko pokiwać głową. Chyba nic jej się nie stało, chyba nic…

Podniosła wzrok na samochód, który wjechał w jej zderzak. Wysiadła z niego młoda kobieta, na pierwszy rzut oka wyglądało na to, że były w tym samym wieku. Spojrzała na samochód z wgniecioną lekko maską, na Maję i znów na samochód.

– Nic pani nie jest? – wydusiła Majka, odgarniając z twarzy włosy, które wymsknęły się z luźnego koka. – Wszystko w porządku?

Nie zareagowała. Pustym wzrokiem wciąż wpatrywała się w maskę, jakby pod wpływem jej spojrzenia karoseria miała sama się odkształcić. Żadnych emocji. Czyżby była w szoku?

– Przepraszam…

Maja odwróciła się do mężczyzny, który podpierając się o samochód, wyciągnął do niej dłoń, jakby chciał ją uspokoić. Był równie blady jak milcząca kobieta, a jego przestraszone oczy spoglądały na nią zza okularów.

– Ja nie chciałem, ja myślałem… ja…

– Dobrze się pan czuje? – Maja zmarszczyła brwi.

– Nie, nie… – Pokręcił głową i zachwiał się. W ostatniej chwili zdążyła złapać go pod rękę i pomogła usiąść na asfalcie.

W ciągu kilku minut otoczył ich tłum gapiów. Maja usłyszała, że ktoś już wzywał pogotowie. Ludzie szeptali, przytykali dłonie do ust, pokazywali palcami samochody, które zgniecione, z wybitymi światłami, w tej chwili wydawały się Mai wyjątkowo groteskowe.

– Zaraz przyjedzie karetka – powiedziała cicho, spoglądając na starszego mężczyznę, który kurczowo ściskał jej dłoń. Nawet nie wiedziała, kiedy ją uchwycił, ale pozwoliła mu na to.

Nieznajomy to otwierał, to znów zamykał usta, bezgłośnie łapiąc powietrze. Przypominał jej zagubione dziecko, które usilnie próbowało odszukać wzrokiem jedyną osobę, w której pokładało całą swoją życiową nadzieję.

– Jak się pan nazywa? – zapytała, chcąc jakoś wytrącić go z amoku, jednocześnie spojrzała przez ramię na kobietę, która wciąż bezradnie stała przy samochodzie.

– Bogdan – odparł zachrypniętym głosem. – Bogdan Biedrzycki. Mnie to słońce… oślepiło. To miał być ostatni raz. Ostatni raz… A to słońce…

– Spokojnie.

– Skasowałem samochód.

– Tak. Chyba tak… – jęknęła, podnosząc wzrok na rozbite światło i wgnieciony przedni zderzak swojego ukochanego picanto. – Ale to tylko auto – powiedziała głośniej, by zabrzmieć odrobinę pewniej. – Najważniejsze, że nam nic się nie stało.

Pan Bogdan nie wyglądał na przekonanego. Wprost przeciwnie, pobladł jeszcze bardziej, a Maja zaczęła się obawiać, czy aby nie dostanie zaraz zawału, i to na jej oczach. Zaczęła błagać wszystkie sobie znane świętości, by dały mu jeszcze trochę czasu. Skoro miał na tyle szczęścia, że wyszedł z samochodu o własnych siłach, to niech chociaż teraz doczeka przyjazdu karetki.

– A… pani? – Mężczyzna nagle spojrzał na nią zaokrąglonymi, pełnymi lęku oczami. – Pani jak się nazywa?

– Majka.

– Chyba jednak ktoś tam, u góry, nade mną czuwał, skoro zesłał mi teraz takiego anioła – wyszeptał.

Szukała dobrych słów, by odpowiedzieć. Może najprościej byłoby podziękować za ten komplement, ale Maja wiedziała, że daleko jej było do jakiegokolwiek anioła. To przypadek sprawił, że spotkali się na tym skrzyżowaniu. Może gdyby nie była tak rozkojarzona… Gdyby chwilę wcześniej nie zalała się łzami z powodu utraty pracy, może wtedy minęłaby światła, nim te zmusiły ją do zatrzymania się i odczekania pełnej kolejki?

W końcu uśmiechnęła się blado.

– Moja babcia zawsze powtarzała, że jeśli dwoje ludzi ma się spotkać, to nic nie będzie w stanie im w tym przeszkodzić. Cóż, chyba miała rację… – odparła, słysząc w oddali dźwięk karetek.