Dziewczyna ze słonecznikiem - Aleksandra Rak - ebook + książka

Dziewczyna ze słonecznikiem ebook

Aleksandra Rak

4,2

Opis

Łucja ma 25 lat i prowadzi warsztaty artystyczne w domu kultury. Poznaje tam Kacpra, który jest malarzem i jego przyjaciela - Bonia, muzyka. Zauroczony Łucją Bonio proponuje jej, by pozowała do okładki jego pierwszej płyty. Prosi Kacpra o namalowanie portretu dziewczyny. Praca nad obrazem zbliża do siebie Łucję i młodego malarza. Dziewczyna spotyka się z Boniem, jednak po pewnym czasie odkrywa, że to właśnie Kacper zajmuje coraz częściej jej myśli.Młody artysta nie ma łatwego życia. Jego ojciec, znany malarz, jest w stosunku do syna apodyktyczny i zawsze krytykuje jego prace. To sprawia, że wrażliwy chłopak całkowicie traci wiarę w siebie i zamyka się w sobie. Jednak Łucji udaje się w jakiś sposób do niego dotrzeć. Nadchodzi moment, kiedy dziewczyna musi podjąć decyzję, z którym z przyjaciół chce się związać…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 276

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (65 ocen)
28
25
11
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Beatku

Nie oderwiesz się od lektury

Czasami bywa tak, że nie możemy oderwać się od czytanej książki, a jezeli już tak się stanie , to i tak myślami jesteśmy razem z bohaterami. Dziewczyna że słonecznikiem właśnie to robi.Powieść,a jakby pisana obrazami.Czytając byłam razem z bohaterami, czułam zapachy , radość,smutek, miłość, rozterki. Ze smutkiem przeczytałam ostatnie strony...Chciałoby się jeszcze...
10
Agnieszka1212

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka, warta przeczytania.
10
janinamat

Nie polecam

Historia całkiem fajna i ciekawie napisana. Jest tyko duże ALE. Czy ktoś tę książkę recenzował? Czytał przed wydaniem? Sama autorka nie trzymała chronologii. Na stronie 108 czytamy: Listopad przywitał Łucję opadami śniegu. Kilka rozdziałów dalej w kwiaciarni rodziców Łucji ludzie kupują kwiaty i znicze przed Świętem Zmarłych. Do tego mnóstwo literówek. Dla mnie jest to brak szacunku dla czytelnika i jego pieniędzy.
00
toskabelka

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
Elika7

Dobrze spędzony czas

Powieść Aleksandry Rak pt. Dziewczyna ze słonecznikiem to ciepła ,barwa ,tchnąca spokojem historia bohaterów Łucji ,Kacpra i Boniego . Łucja pracuje w mikołowskim domu kultury. Wspólnie z koleżanką Kasia prowadza warsztaty plastyczno –teatralne dla dzieci. Jest tez odpowiedzialna za organizowanie koncertów zespołów. Łucja to osoba ,która kocha wszystko co związane jest z jesienią .Uwielbia jej nastrojowy klimat ,barwy ,kwiaty. A najbardziej słoneczniki. Na ramieniu ma wytatuowany słonecznik ,( piękny, żółty, otoczony zielonym bluszczem),którego szkic znalazła w jednej z książek w bibliotece . Kacper i Bonio – przyjaciele, pojawili się przypadkiem w życiu Łucji. To ona zaprosiła na warsztaty ojca Kacpra Joachima Blendowskiego znanego artystę i profesora . Jednak zamiast niego przybywa Kacper, który nie bardzo ma ochotę brać udział w zajęciach. Chłopak jest zamknięty w sobie ,lękliwy ,zmagający się z trauma z przeszłości. Poddany apodyktycznemu ojcu nie potrafi się mu przeciwstawić .Boi ...
00

Popularność




Redakcja: Aleksandra Marczuk

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Skład: Robert Kupisz

Konwersja do ePub i mobi: mBOOKS. marcin siwiec

Projekt okładki: Aleksandra Bartczak

Zdjęcia na okładce: Shutterstock © Ironika, © jack photo, © Jabirki Art; Grzegorz Rak (zdjęcie autorki)

Redaktor prowadzący: Katarzyna Bury

Wydanie I

© Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.

Bielsko-Biała 2022

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.ul. 11 Listopada 60-62 43-300 Bielsko-Biała www.wydawnictwo-dragon.pl

ISBN 978-83-8172-963-5

Wyłączny dystrybutor:

TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.ul. Mazowiecka 11/49 00-052 Warszawa tel. 795 159 275

Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl

Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon

Prolog

Joachim podniósł wzrok na przyszłą synową, jakby nie dowierzał temu, co właśnie usłyszał. Zmarszczył lekko czoło, wyciągnął z ust ulubione, ciemne cygaro i zastygł w bezruchu w wymownym oczekiwaniu. Kobieta była wyraźnie speszona, stojąc tak przed nim z zaplecionymi na brzuchu dłońmi. Przypominała mu „małą damę” z kobiecych powieścideł, gdzie dziewczynki chowano z największą dbałością o odpowiednie wychowanie. Aż się powstrzymał, by kąśliwie nie skomentować postawy przyszłej synowej, zwłaszcza że w jego oczach nie wyglądała jak śliczna panienka z dobrego domu.

Sabina przestąpiła z nogi na nogę i zdecydowała się podejść bliżej solidnego biurka mężczyzny. Jej krótko ścięte włosy, wycieniowane do podbródka, nigdy mu się nie podobały. Uważał, że kobieta powinna czesać się subtelnie. Kok, prosty warkocz, ewentualnie podpięcie wsuwką. Była jednak wybranką jego syna, w dodatku jej ojciec finansował sporo miejscowych wystaw. Joachim nie zamierzał wykłócać się o zbyt odważną – w jego opinii – fryzurę. Uważał Sabinę za osobę, która liczyła się mocno z jego zdaniem, i nie chciał jej do siebie zrazić.

– Możesz powtórzyć? – poprosił surowym tonem, gdy uchwyciła ramę ozdobnego krzesła, jakby chciała na nim usiąść.

– Mój ojciec zatrudnił Kacpra – odparła i cofnęła rękę, kiedy nie dostała przyzwolenia na zajęcie miejsca.

Mimochodem rozejrzała się po gabinecie, który urządzono w wyjątkowo chłodnym i minimalistycznym stylu.

– Nie wiedziałem, że Kacper szukał pracy. – Joachim przytknął cygaro do ust i z wolna się zaciągnął. Sabina odnalazła w tym geście nutę dominacji, jakby to od niego zależało, kiedy będzie mogła mówić. – I czym się będzie zajmował? Projektami? Wizualizacjami?

– Nie jestem pewna. – Skrzyżowała ramiona na piersi, jakby chciała się w ten sposób odgrodzić od Joachima.

– Usiądź… – Niechętnie wskazał jej krzesło.

Nie lubił, gdy przeszkadzano mu w pracy, zwłaszcza tej akademickiej. Przygotowywał się właśnie do jednego z trudniejszych wykładów, gdy Sabina zjawiła się w progu jego gabinetu. Nie ukrywał swojego niezadowolenia z tej niespodziewanej wizyty i nawet nie miał ochoty zaprosić jej do środka, ale gdy wspomniała o Kacprze, poczuł się kompletnie wytrącony z równowagi.

– Przechodziłam obok, gdy podawali sobie ręce. Umówili się, że zacznie od poniedziałku. – Sabina zgodnie z oczekiwaniem usiadła na krześle, zakładając przy tym nogę na nogę. Dłonie ułożyła równo na kolanach.

Joachim miał ochotę przewrócić oczami. Nienawidził takiej sztucznej wytworności. Zupełnie jakby jego przyszła synowa siłą próbowała się dopasować do eleganckich wnętrz tego domu.

– Nie spodziewałem się, przyznam szczerze – odchrząknął.

– Uważam, że to dobra decyzja – odpowiedziała niespodziewanie kobieta, uciekając wzrokiem w stronę obrazów na ścianie.

Joachim powiódł za nią wzrokiem. Jego największe dzieła wciąż budziły zainteresowanie. Uwielbiał grafiki miasta. Doszukiwał się najdrobniejszych szczegółów, które pozwoliłyby mu oddać ducha przedstawianego miejsca. Cień człowieka wychylający się zza budynku. Obdrapane kamienice z maszkaronami. Stary Mikołowski kościół leniwie wychylający się zza bezlistnych koron drzew. Surowe, nostalgiczne, a zarazem piękne i tajemnicze.

– W końcu po ślubie musimy stanąć na własnych nogach – kontynuowała, nie zwracając uwagi na jego zamyślenie.

– A co z doktoratem?! – podniósł głos i agresywnym gestem zgasił cygaro w popielniczce. Wstał zza biurka, a krzesło zgrzytnęło złowieszczo na wypolerowanym parkiecie. – Przecież wyraźnie ustaliliśmy, że ma go skończyć.

Sabina nie odpowiedziała, co go nie zdziwiło, bo była chwiejna jak chorągiewka na wietrze. Wystarczyło nią pokierować, zmienić tok myślenia, a ona działała jak marionetka. Odpowiednio pociągnięty sznurek prowadził do zamierzonego efektu. Był pewien, że stworzą z Kacprem idealne, a zarazem żałosne małżeństwo, którym on, ojciec będzie mógł kierować tak, by osiągnąć zamierzone cele.

– Nie powinien tego zaniedbywać. Porozmawiam z nim i przemówię mu do rozsądku. Ten chłopak nigdy nie wiedział, jak pokierować swoim życiem. Od zawsze podejmował nieracjonalne decyzje. – Joachim zaczął nerwowo spacerować po gabinecie, raz po raz ocierając chusteczką zbyt wilgotne usta.

Sabina wstała, obciągając w dół spódnicę.

– Pan wie lepiej, co będzie dla niego dobre. Dlatego uznałam, że… powinieneś wiedzieć – powiedziała cicho, zwracając się do mężczyzny w tak bezpośredni sposób, że aż się wzdrygnął.

– Przed chwilą twierdziłaś, że to dobra decyzja – zdziwił się, zaciskając mimowolnie pięść, która spoczywała na biurku.

– Może udałoby się to pogodzić? – zasugerowała.

– Wy nic nie wiecie o życiu – westchnął, teatralnie przymykając oczy. – Myślicie, że znalezienie dobrej pracy jest takie proste? Pomówię z Kacprem. Dowiem się, czy to na pewno dobra droga. – Podszedł do drzwi i wymownie je otworzył, czym dał kobiecie znak, że powinna już wyjść. – Dobrze, że mi o tym powiedziałaś – dodał, gdy minęła go w progu.

Uśmiechnęła się delikatnie z lekkim zawstydzeniem i kierując się holem wzdłuż biblioteczki, dotarła do schodów.

Joachim zamknął drzwi i wrócił za biurko. Nie zastanawiał się zbyt długo nad tym, co powinien zrobić. Sięgnął po komórkę, którą skrył w szufladzie biurka. Używanie tych nowoczesnych technologii wytrącało jego artystyczną duszę z równowagi. Musiał jednak z tego korzystać, w końcu cały świat funkcjonował w ten sposób. Tak twierdziła Beata.

– Dom kultury w Mikołowie. W czym mogę pomóc? – Usłyszał przemiły kobiecy głos po drugiej stronie telefonu i aż sam się uśmiechnął.

– Witam panią. Z tej strony Joachim Blendowski. Chciałbym pomówić z osobą odpowiedzialną za październikowe warsztaty artystyczne w państwa placówce. Dostałem zaproszenie, by pojawić się na kilku spotkaniach.

– Oczywiście, już łączę…

Świetnie – pomyślał. – Kacper powinien zrozumieć, że pewne rzeczy należy najpierw uzgadniać z ojcem, a dopiero później z obcymi, którzy nie mają zielonego pojęcia o tym, jak nim pokierować.

Rozdział 1

Kacper przemknął wzrokiem po wydruku, który wręczył mu ojciec, i unosząc w zdziwieniu brwi, zerknął na niego. Joachim skupiał się na wykładzie, który skrupulatnie przygotowywał. Przepisywał właśnie fragment jednej z grubszych książek, które ustawił na biurku w formie piramidy. Zapewne odnalazł wart uwagi cytat, który wykorzysta podczas wystąpienia. Kompletnie nie zwracał uwagi na syna.

– To zajęcia dla dzieci… – odchrząknął w końcu Kacper, próbując zwrócić na siebie uwagę ojca.

– Tak. Dobrze przeczytałeś – potwierdził, ale nie oderwał wzroku od tekstu. Pióro, które trzymał w długich palcach, sunęło po kartce papieru. Prowadził je niezwykle precyzyjnie. Stawiał przy tym sztywno wyglądające litery.

– Artystyczne zajęcia dla dzieci z wykorzystaniem darów jesieni. Czytałeś tę ulotkę? – prychnął i odrzucił kartkę na biurko.

Podparł ramię na podłokietniku, przytknął usta do dłoni. Chciał jakoś ukryć targający nim gniew, ale wiedział, że ojca nie zdoła oszukać. Najłatwiej byłoby zacząć spacerować. To go uspokajało, ale nie potrafił zmusić się, by wstać. Przeczesał dłonią czarne włosy. Matka zawsze powtarzała, że mają idealną barwę, jak węgle, którymi ojciec szkicował obrazy.

Kacper nienawidził swojego koloru włosów tak mocno jak węgli ojca.

– Skoro już dogłębnie ją przestudiowałeś… – Joachim odłożył pióro obok kartek i odchylił się na oparcie fotela. Wyglądał na zrelaksowanego i zadowolonego. – Pojedziesz tam i zastąpisz mnie na zajęciach.

– Zastąpię ciebie?! – wydusił, jakby nie wierzył w to, co właśnie usłyszał.

– Tak. – Mężczyzna skinął głową. – Dokładnie tak. Rozmawiałem już z panią Łucją. Przemiła kobieta. Na pewno się tobą zaopiekuje.

– Tato… – jęknął. – Nie nadaje się do tego. Zrobisz to lepiej, wiesz, jak uczyć i…

– Czas, byś zaczął myśleć o przyszłości – przerwał mu i sięgnął po filiżankę kawy stojącą na brzegu biurka. – To świetnie cię przygotuje do pracy na uczelni. Pokaże, jak myśleć kreatywnie, gdzie szukać rozwiązań. A przecież nie masz innych zobowiązań w tym czasie, prawda? – Upił kawę, wymownie wpatrując się w syna.

Kacper zagryzł wargi. Przepełniła go pewność, że za chwilę poczuje w ustach smak krwi.

– Nie mam – powiedział w końcu i spuścił wzrok.

Przez lata nauczył się, że z ojcem nie ma sensu walczyć, bo poruszy niebo i ziemię, aby osiągnąć cel. Jaki miał teraz? Tego jeszcze nie wiedział, ale czuł, jak narasta w nim wściekłość na samego siebie, i siłą powstrzymywał się przed wybuchem.

– Sabina wydaje się zaniepokojona czekającą was przyszłością. Powinieneś być dla niej wsparciem. Po tych zajęciach załatwię ci kilka godzin na uczelni.

– Przecież już prowadzę tam ćwiczenia – przypomniał mu Kacper z coraz większą irytacją. Czuł, jak nerwowo podryguje mu noga. Zaczynał go oblewać gorąc, z którym powoli sobie nie radził. Miał ochotę wrzasnąć z protestem i wyjść z gabinetu ojca. Najchętniej trzasnąłby jeszcze drzwiami.

– To kilka godzin w miesiącu – prychnął Joachim.

– Chciałbym spróbować czegoś innego – wymsknęło się nagle Kacprowi, za nim zdążył ugryźć się w język.

– Czegoś innego? – powtórzył ojciec, jakby udawał, że nie rozumie. Wciąż popijał kawę, delektując się jej smakiem. Zapewne gorzkim i mocnym. Zawsze taką pił. – Niby co takiego chciałbyś robić?

– Ja… – zawahał się przez moment. Odwaga ulotniła się równie szybko, jak się pojawiła. – Myślałem o wystawie, może małym wernisażu – wydusił pierwsze, co przyszło mu na myśl.

– Naprawdę? – Joachim wydał się szczerze zaskoczony wyznaniem. Uniósł nawet lekko brwi. – I co planujesz zaprezentować?

– Właściwie to…

– Może nasze piękne miasto?

Kacper nie zdążył się zastanowić nad niczym odpowiednim. Wiedział, że pomysł ojca i tak będzie lepszy niż jego własny, więc nawet nie próbował się przeciwstawiać.

– Mikołów deszczową jesienią? – Joachim aż uśmiechnął się z zadowolenia. – Mogę wykonać kilka szkiców, które również wystawimy. Będzie świetne porównanie.

– Tak… – Kacper zmusił się do uśmiechu. – Na pewno.

– Świetnie. Zaplanuję wszystko. Myślę, że moglibyśmy porozmawiać z domem kultury, żeby część wystawy zrobić tutaj na miejscu. – Mężczyzna zerwał się z fotela i wciąż trzymając filiżankę kawy, podszedł do swoich grafik. – Piękna prostota budynków… – Cmoknął jakby sam do siebie.

Kacper również wstał. Ogarnęła go słabość, jakby właś­nie przebiegł maraton. Z trudem podszedł do ojca, a nerwowo drgające dłonie ukrył za plecami.

– Widzisz to? Te szare kolory, budynki skąpane w deszczu, chmury i jesienna nostalgia? – Usłyszał pytanie ojca i zrobiło mu się niedobrze. – Idealnie.

– Tak – sapnął znów i skierował się do drzwi. Musiał wyjść z gabinetu ojca, bo czuł, że za chwilę zwariuje. – Będę o tym myślał – dodał i wyszedł pospiesznie.

– Może jeszcze nie jesteś stracony dla artystycznego świata… – Surowy ton głosu ojca zmusił go jednak, by się zatrzymać. Zerknął na niego przez ramię.

Joachim wciąż wpatrywał się w obrazy jak urzeczony, po czym uśmiechnął się i wrócił do biurka, by kontynuować prace nad wykładem. Kacper uznał to za znak, że może się oddalić, co zresztą zrobił z ulgą.

Im bliżej był schodów prowadzących na parter, tym bardziej przyspieszał. Nienawidził przebywać w gabinecie ojca. Joachim, mężczyzna wychudzony, z pociągłą twarzą i lekkim zarostem, doktor grafiki warsztatowej Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach oraz ceniony mikołowski artysta, który jak nikt inny wydobywał piękno z każdego zakątka ukochanego miasta, przerażał go również jak nikt inny. I choć uchodził za uczynnego sąsiada oraz znajomego wielu przedsiębiorców i – co powinno być najważniejsze – cudownego męża i ojca, Kacper wiedział, że były to tylko pozory, jakie Joachim sprawiał wobec całego miasta i swoich znajomych.

Dopiero na parterze Kacper odetchnął z nieukrywaną ulgą. Nim wszedł do salonu, gdzie Sabina piła kawę z jego matką, wziął kilka głębokich wdechów.

– O, jesteś! – Beata, matka Kacpra, zerwała się z kanapy, gdy tylko usłyszała kroki syna. – Co on znowu chciał takiego pilnego, że nie mogło to zaczekać do końca podwieczorku? – Kobieta uśmiechnęła się dobrodusznie i zagarnęła mężczyznę ramieniem. Poprowadziła go do narzeczonej, która wstała i poprawiła okulary, które znów zsunęły się z nosa.

– Nic takiego – odparł, odwracając twarz od Sabiny. – Wysyła mnie na warsztaty jesienne. Bo podobno sam nie może. – Tym razem nie krył irytacji.

– Widziałam gdzieś plakat reklamowy. – Matka Kacpra zajęła miejsce w ulubionym skórzanym fotelu niedaleko kominka. Wyglądała jak gospodyni domowa z popularnych amerykańskich filmów. Brakowało jej tylko fartuszka. Zawsze nosiła gładko zaczesane włosy, spódnice do kolan i koszule. Taką najbardziej lubił ją Joachim. Kacper zaczął się zastanawiać, czy i ona lubiła taką siebie.

– To może być ciekawe.

– To dla dzieci, mamo. Nie mam zielonego pojęcia, co miałbym z nimi zrobić.

– Na pewno sobie poradzisz. – Sabina złapała go za rękę i pociągnęła za sobą na kanapę.

Uśmiechnął się do niej z wymuszeniem. Rozmowa z ojcem kompletnie wyprowadziła go z równowagi.

– Jeszcze mam się zgłosić do jakieś Łucji. Pewnie stara i zrzędliwa. – Pokręcił głową z dezaprobatą. Na samą myśl, że będzie musiał zmarnować kilka cennych godzin na wysłuchiwaniu jesiennych bredni i układaniu kasztanów, miał ochotę wsiąść do samochodu i wyjechać gdzieś daleko.

Smętnie omiótł wzrokiem stół, który uginał się od babeczek. Miał nawet ochotę sięgnąć po jedną i rozkoszować się dziecięcą radością. Ale niestety miał dwadzieścia siedem lat i właśnie okłamał ojca. Nie chciał pić kawy. Stracił ochotę, by zjeść babeczki matki. Chciał zamknąć się w pokoju przed całym światem.

Rozdział 2

Stoły uginały się pod ciężarem dyni. Dużych i pomarańczowych, idealnych na warsztaty. Doskonałych, by pobudzić dziecięcą wyobraźnię. Farby czekały w pudłach na rozpakowanie, a pędzle leżały w drugiej sali. Kolorowe kartki dumnie piętrzyły się na dodatkowym stoliku.

– Nie no… kosmos… Ostatni raz byłem w domu kultury, gdy miałem osiem lat i odbierałem nagrodę w imieniu Sabiny.

Kacper zerknął z dezaprobatą na przyjaciela, który z niemałym podziwem rozglądał się po salce przygotowanej na warsztaty. Bonio poprawił kołnierz skórzanej kurtki i roześmiał się. Podszedł do obrazków zawieszonych na ścianie.

– Daruj sobie, Bonio. Znajdziemy tę całą Łucję i spadamy. – Kacper otrząsnął się na samą myśl, że miałby zasiąść za jednym stołem z rozgadanymi dziećmi. Kompletnie nie miał pomysłu, jak miałby z nimi pracować.

– Nie mogę uwierzyć, że twój ojciec zrobił to specjalnie. Jak mógł się dowiedzieć, że tatko chce cię zatrudnić?

– Nie mam pojęcia i nie chcę wiedzieć. Dobrze, że mogę pracować w domu, bo już mógłbym się pożegnać z tą pracą. – Kacper westchnął głęboko i spojrzał na zegarek. Warsztaty miały się rozpocząć już dziesięć minut temu. – Wiesz co? Spadamy. Nie chce mi się dłużej czekać na tę starą babę.

– I co, tak ich zostawisz? – Bonio zwrócił się do przyjaciela z lekkim niedowierzaniem.

– Powiem ojcu, że to odwołali. – Sięgnął do klamki i szarpnął je w swoją stronę. – Idziemy – dodał i zamarł w pół kroku.

– Ale mnie pan wystraszył! Nie spodziewałam się, że ktoś już tutaj jest! – Kobieta, z którą prawie się zderzył, roześmiała się serdecznie.

Kacper chciał coś odpowiedzieć, ale nie potrafił opanować rozbieganego spojrzenia. Nie wiedział, na czym skupić wzrok. Miał wrażenie, że niesforne rudawe włosy za nic nie współpracowały, bo wysuwały się spod ciasno spiętej gumki. Choć może nie był to rudy, tylko złoty. Albo jednak rudy? Nie, nie zdołał tego określić. W jej błękitnych oczach, delikatnie podkreślonych tuszem, tańczyły radosne iskierki, które nie pozwalały mu się skupić, w dodatku na jej twarzy dumnie mieniły się piegi. Dawno nie widział tak barwnej osoby.

Nieznajoma najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z konsternacji, w którą go wprawiła, i weszła do sali.

– Przepraszamy – rzucił lekko rozbawiony Bonio. Spojrzał na przyjaciela.

Kacper odwrócił się za kobietą z na wpół rozwartymi ustami.

– Szukamy pani Łucji. Miała się zająć warsztatami jesiennymi – wyjaśnił.

– To ja. Mogę jakoś pomóc? – zapytała, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Kacper otrząsnął się z szoku, jaki w nim wywołała.

– Myślałem, że będzie pani… To znaczy będziesz – odchrząknął i wyprostował się gwałtownie. – Starsza.

– Przepraszam za niego. – Jego przyjaciel nagle wyciąg­nął rękę do kobiety. – Jestem Bonio… To znaczy Bonifacy.

Łucja zmierzyła go nieufnym spojrzeniem. Przewyższał ją i powiedzieć, że o głowę, to wciąż za mało. Miał mocno zarysowaną szczękę i lekko krzywy nos. Włosy krótko przycięte. Kacper uważał, że na pierwszy rzut oka nie budził zaufania, zwłaszcza w skórzanej kurtce z harleyowskimi przypinkami.

– Łucja – powtórzyła swoje imię. – Mogę jakoś pomóc?

– Łucja.

– Tak, właśnie. – Chciała cofnąć rękę, którą Bonifacy wciąż lekko potrząsał w geście powitania, ale trzymał zbyt mocno.

– Przyjechaliśmy sprawdzić, czy wszystko jest aktualne w związku z warsztatami. Poprosił nas o to Joachim Blendowski. Nie mógł sam przyjechać i…

– Jak to?! – przerwała mu wystraszonym głosem.

Kacper przełknął ślinę. Nie spodziewał się, że będzie musiał tłumaczyć się tak młodej kobiecie. Nie był pewien, ile mogła mieć lat – wyglądała na ledwo dwadzieścia.

– Ale oczywiście będzie zastępstwo. – Bonio zerknął na przyjaciela z dziwną pewnością w oczach i klepnął go lekko w ramię. – To Kacper, syn Joachima. Z chęcią przeprowadzi dzisiejsze jesienne warsztaty – wyrecytował jak z pamięci.

– Ale… – Kacper już chciał zaprotestować, gdy Łucja przeniosła na niego pełne ulgi spojrzenie.

– Świetnie! – Rozpromieniła się z wyraźną ulgą. – Mogliście od razu tak powiedzieć. Tutaj wszystko jest już przygotowane. – Odwróciła się w stronę zastawionych stołów. – Dzisiaj będziemy malować dynie. Dzieciaki są na teatrzyku, ale już się kończy. Możesz się tutaj…

– Malować dynie? – Kacper jej przerwał. Poczuł, że zaczyna brakować mu powietrza.

– Tak – potwierdziła, jakby nie zwróciła uwagi na jego pogarszające się samopoczucie. – A ty… Benio, tak?

– Bonio – poprawił ją.

– Bonio. Ty też zostajesz? Mamy chyba przewidziane więcej dyni niż…

– Och nie, nie – zaprotestował. – Ja go tylko podrzuciłem. Zresztą mam zaraz próbę.

– O? Grasz w zespole? – wyraźnie się zainteresowała.

– Tak, ale może innym razem pogadamy, bo teraz już serio muszę lecieć – odparł i wymownie spojrzał na godzinę, która wyświetliła się na jego telefonie. – Zdzwonimy się później – rzucił przez ramię do przyjaciela. – No i miło było poznać. – Skinął głową w kierunku Łucji i wyszedł.

Kacper miał ochotę go zamordować. Miał nadzieję, że przyjaciel pomoże mu się wymigać z obowiązku, który zrzucił na jego barki ojciec, a Bonio po prostu go zostawił. Z całym tym bałaganem, który przerażał go coraz bardziej. Nie dość, że w domu czekały na niego projekty, które musiał wykonać w trybie pilnym, to jeszcze teraz miał się babrać w farbach.

– Dobrze się czujesz? – zapytała kobieta, krzyżując ramiona na piersi.

– Nie jestem pewien – przyznał i poluzował związany na szyi szal. Nienawidził marznąć, więc gdy tylko pojawiły się pierwsze zwiastuny jesieni, wyciągnął z szafy swój zestaw ratunkowy: czapkę, szal i rękawiczki.

– Nie stresuj się. To dzieciaki. Będą cię słuchać jak urzeczone. Opowiedz im coś o kolorach! W końcu to prace z farbami. Jesień jest przecież taka barwna!

– Dlatego się dziwię, że zaprosiliście mojego ojca – mruknął, wcisnąwszy dłonie w kieszenie płaszcza, by ukryć ich drżenie. Zdenerwowanie znów zwyciężało.

– Jest artystą… – odparła Łucja i wyciągnęła farby z pudła.

W tej samej chwili do salki wybiegły dzieci, kompletnie nie przejmując się tym, że wpadały na Kacpra, stojącego tuż przy drzwiach.

– I maluje czarno-białe obrazy. Co to ma wspólnego z jesienią? – Panujący w sali chaos drażnił go. Rozglądał się wokoło z rosnącym przerażeniem w oczach.

Dynie, które leżały w nieładzie. Rozrzucone na stolikach pędzle. Nawet farby, które Łucja dopiero wyciągała z pudełek. Wszystko to sprawiało, że odczuwał niepokój.

– Przepraszam cię, ale nie mogę dzisiaj z wami zostać – wymamrotał, łapczywie łapiąc powietrze. Brakowało mu go, czuł zbliżającą się panikę.

Łucja zerknęła na niego zaskoczona. Najwyraźniej nie takiej współpracy się spodziewała, ale on nie mógł jej niczego obiecać. Nie chciał tu być. Czuł to każdą komórką ciała. Nogi już uciekały, a głowa szukała dobrej wymówki.

– Ale – zawahała się lekko i odłożyła farby. Włosy przysłoniły delikatnie jej twarz. Podkreśliły tylko błękit oczu.

Harmider w sali był coraz większy.

– Muszę iść – zdołał jeszcze wydusić i nim Łucja zaczęła go powstrzymywać, wyszedł z salki.

Bez zawahania opuścił budynek domu kultury. Szedł szybko, szybciej, niż serce pompowało krew, i wpadł w zadyszkę. Mimo deszczu musiał się zatrzymać. Nie miał się gdzie schronić. Stał więc na środku chodnika. Czekał, aż ciało się uspokoi.

Był przerażony. Przerażony tym, że to znów się działo.

Rozdział 3

– W środę będziemy odbijać liście i tworzyć z nich obrazy! – zawołała Łucja, chcąc przekrzyczeć tłum dzieci, które zbierały się już do wyjścia. Większość miała na sobie kurtki. – Możecie pozbierać liście, jakie tylko wam się spodobają! Przynieście je ze sobą!

– Połowa i tak zapomni – mruknęła jej do ucha kobieta, z którą prowadziła warsztaty. Zbierała kawałki dyni, które pozostały na stole po zajęciach.

– Ale nie zarzucę sobie, że im nie przypomniałam. – Uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Całkiem nieźle sobie poradzili, prawda? – Odwróciła jedną z dyń, która stała najbliżej.

Ponieważ farby jeszcze schły, dzieci będą mogły zabrać gotowe prace do domu dopiero po następnych zajęciach. Łucja z nieukrywaną radością oglądała to, co stworzyli jej podopieczni. Większość zdecydowała się namalować na dyni twarz zwierzaka i przy pomocy jednej z opiekunek wyciąć oczy i nos, co pomogło stworzyć lampiony. Znalazły się jednak i dzieła zupełnie odmienne, odbiegające od innych. Jedna z dziewczynek namalowała na dyni łąkę z kwiatami, a chłopak, który siedział tuż przy wejściu do sali, ozdobił warzywo malunkami samochodów i motocykli.

– To prawda – przyznała Katarzyna. – Szkoda tylko, że pan Joachim nie dotarł. Mógłby ich zarazić niesamowitą pasją artystyczną.

Łucja odchrząknęła lekko i zerknęła na palce, które ubrudziła niebieską farbą. Niedbale wytarła je w papierowy ręcznik. Nikomu nie wspomniała, że zamiast Joachima pojawił się jego syn z kumplem i oboje dali nogę, zanim zdążyła się obejrzeć.

– Zapewne – mruknęła w odpowiedzi.

– Ale twoja jest naprawdę piękna! – Kasia w zachwycie uniosła niewielką, okrągłą dynię, którą ozdabiała Łucja. – Cóż za jesienny pejzaż! Dziewczyno, ty powinnaś skończyć akademię sztuk pięknych, a nie kulturoznawstwo.

– Nie przesadzajmy. – Roześmiała się i przelotnie spojrzała na dynię.

Piękna panorama słoneczników zdobiła ją wokoło jak złoty pas. Okalająca je trawa zrobiła się już bladozielona, miejscami nawet przybrała kolor przysuszonej żółci. Niebieskie niebo przebijało się gdzieniegdzie przez szarawe chmury. Pośrodku dumnie piętrzyło się drzewo już pozbawione liści, samotne i nagie, którego gałęzie okalały zachodzące w tle bladoróżowe słońce.

– Myślę, że może się dumnie prezentować na wystawce. – Kobieta postawiła dynię obok pozostałych i zabrawszy pudło pełne odpadków, wyszła z sali warsztatowej.

Łucja zapakowała farby i zebrała pędzle. Na szczęście nie mu­siała się martwić o szorowanie stolików, bo przezornie położyła na nich ceratę. Gdy wrzucała ostatnią do pudła, które chciała wynieść na śmietnik, do salki wbiegł znajomy mężczyzna. Rzuciła mu krótkie spojrzenie i zabrała karton pod pachę.

– Już po warsztatach? – zapytał Bonio wyraźnie zdyszany.

– Tak, od dobrych trzydziestu minut – mruknęła, omijając go, zdziwiona, że wrócił do domu kultury. – Zapomniałeś czegoś? Albo ten twój kolega?

– Właściwie to przyjechałem po Kacpra – wyjaśnił. Przyspieszył kroku, aby ją dogonić.

Łucja zatrzymała się przed drzwiami wyjściowymi i poprawiła ciążące jej pudło.

– Ale Kacper już wyszedł – odparła z lekko zmarszczonymi brwi, a widząc jego pytające spojrzenie, dodała: – Wyszedł kilka minut po tobie. Nie został na warsztatach.

– Zaczekaj. – Przytrzymał nagle drzwi, gdy chciała wyjść na zewnątrz. – Jak to poszedł? Dokąd?

– Przecież nie jestem jego niańką – roześmiała się z kpiną. – Możesz mnie przepuścić? Trochę to ciężkie.

– Daj. – Otrząsnął się i odebrał jej karton ze śmieciami. – Dlaczego nie został?

– Powiedział tylko, że nie może. – Wzruszyła ramionami. Nie rozumiała jego zdziwienia. – Może źle się poczuł? Jakoś zbladł nagle – dodała, przypomniawszy sobie zachowanie mężczyzny.

Bonio wyraźnie się zasępił. Dałaby sobie rękę uciąć, że usłyszała, jak syknął pod nosem przekleństwo.

– To niedobrze – powiedział nagle i podniósł na nią spojrzenie. – Będzie miał problemy.

Powiedział to tak pewnym głosem, że porzuciła zamiar wyśmiania go w twarz. Jeszcze nie słyszała, żeby ktoś poniósł konsekwencje za niepojawienie się na nieobowiązkowych warsztatach w domu kultury.

– Chyba nie będzie tak źle? – Roześmiała się lekko.

– Będzie gorzej, niż myślisz – mruknął. – Ale to nie twój problem. – Pokręcił głową. – Przepraszam za niego.

– Nie musisz przepraszać. Zresztą, to tylko warsztaty dla dzieci. Artyści tacy jak Joachim – odchrząknęła – uczestniczą w nich tylko z dobrej woli.

Bonio przygryzł wargę i skinął głową.

– Wyrzucę to. Na razie – pożegnał się bez przekonania i pchnął ramieniem drzwi, bo pudło zajmowało mu dłonie.

Łucja wróciła do sali warsztatowej i rozejrzała się po stolikach. Poczuła, że zapał do organizacji warsztatów ją opuścił. To, co usłyszała od przyjaciela Kacpra, nie dawało jej spokoju. Ten mężczyzna był jej zupełnie obcy, a jednak świadomość, że może mieć teraz problemy, skutecznie zgasiła w niej dobry humor.

– Słuchaj…

Odwróciła się, gdy usłyszała, że Bonio wrócił do domu kultury. Rozpostartymi ramionami wspierał się o framugę drzwi.

– Może podrzucę cię do domu? Kacper cię wystawił i trochę mi głupio.

– Z tego, co zdążyłam zauważyć, Kacper jest dorosły, a ty chyba nie jesteś jego adwokatem, więc nie musisz czuć się zobowiązany – odpowiedziała, choć perspektywa późnego powrotu do domu w jego towarzystwie wydała się kusząca. Zwłaszcza że nienawidziła samotnie przechodzić przez park.

– Ale to żaden problem.

Gdy się uśmiechnął, Łucja już wiedziała, że drugi raz mu nie odmówi.

– Tylko powiem Kasi, że już wychodzę – powiedziała. Zagarnęła dłonią ciepły sweter z oparcia krzesła.

Gdy tylko otworzyła drzwi budynku, poczuła specyficzny zapach deszczu. Okryła sweterkiem dynię i wyszła na zewnątrz. Na szczęście Bonio zaparkował niedaleko i już po kilku minutach Łucja siedziała wygodnie w jego samochodzie.

– Bonifacy… – zamyśliła się i zerknęła na mężczyznę z niemałym zainteresowaniem. – Skąd tak niecodzienne imię?

– Znasz te legendarne historie o ojcach, którzy idą pijani do urzędu stanu cywilnego zarejestrować nowo narodzonego, pierworodnego potomka? – Mężczyzna wyjechał z parkingu i mrugnął znacząco w jej stronę.

– No nie mów?

– Mój był trzeźwy, spokojnie. Po prostu pomylił kolejność przy wpisywaniu.

– To jak masz na drugie?

Milczał przez chwilę, przygryzając lekko policzek, jakby rozważał, czy powinien jej powiedzieć, aż w końcu pochylił się lekko w stronę Łucji i powiedział:– Teodor.

Chciała się roześmiać, ale wiedziała, że nie powinna. Stłumiła więc w sobie tę niepohamowaną potrzebę, choć wymownie zagryzione usta wszystko zdradzały. Musiał to zauważyć, bo uśmiechnął się jeszcze szerzej i wrócił wzrokiem na drogę, która powoli prowadziła ich za miasto.

– To po moich pradziadkach – wyjaśnił spokojnie. – Moja siostra trafiła zdecydowanie lepiej. Nazywa się Sabina Jadwiga. Za drugim razem ojciec już się nie pomylił.

– Po prababkach? – dopytała.

– Właśnie. Zawsze mnie ciekawiło, jakie imiona otrzymałoby trzecie dziecko rodziców, ale jakoś się nie złożyło, rozumiesz.

Łucja się rozluźniła. Bonio wydawał się całkiem w porządku facetem i nie czuła od niego „powinności” w związku z propozycją podwiezienia jej do domu.

– Sprawdzę tylko co z Kacprem, okej? – zapytał niespodziewanie.

– Dlaczego tak się o niego martwisz? – Naprawdę ją to ciekawiło.

– Bo… – urwał. Znów przez chwilę milczał. – Jestem w końcu jego kumplem, a kumple się o siebie martwią. – Wyjaśnił trochę nerwowym tonem.

Łucja zmarszczyła lekko brwi, ale nie drążyła tematu. Milczała resztę drogi, a gdy wyjechali na obrzeża Mikołowa, z ciekawością rozglądała się po polnej drodze. Wiedziała, że prowadzi pod sam staw Kaśki. Odbili jednak w połowie i podjechali pod duży dom. Nim Bonio zatrzymał samochód, zdążyła zauważyć, że ktoś wspina się po schodach na ganek.

– Za chwilę wracam. – Mężczyzna wyskoczył z samochodu. Kluczyki zostawił w stacyjce.

Przekręciła je chwilę później, gdy przyglądając się sprzeczce na ganku, stwierdziła, że to może jednak potrwać dłużej niż „chwilę”. Skrzyżowała ramiona na piersi. Bonio rozmawiał z Kacprem. Jego przyjaciel garbił się lekko, jakby wystraszony, i praktycznie się nie poruszał, podczas gdy Bonifacy wskazywał raz po raz na samochód. Domyśliła się, że mówił o niej.

Nagle otworzyły się drzwi domu, przed którym stali, i pojawił się w nich szczupły mężczyzna. Rozpoznała go od razu. Jego zdjęcia widziała nieraz w gazecie i na Facebooku miasta. Zauważyła, że przyjaciele cofnęli się o krok. Uchyliła lekko okno, by usłyszeć, o czym rozmawiają, ale bębniące w szybę krople deszczu skutecznie ich zagłuszały.

Nie wiedziała, co ją do tego pchnęło, ale wysiadła z samochodu i wciąż ściskając w dłoniach dynię, podeszła do schodów prowadzących na ganek. Z tego miejsca usłyszała, jak Joachim Blendowski zwraca się do Kacpra i pyta go, jakich metod użył podczas warsztatów z dziećmi.

Łucja się skrzywiła. Metody to mógł wykorzystywać na studiach albo w pracy. Warsztaty dla dzieci powinny uruchamiać ich własną kreatywność. Zupełnie inaczej wyobrażała sobie pierwsze spotkanie z Joachimem Blendowskim. Przed warsztatami nastawiała się na niesamowitą dawkę motywacji od prawdziwego artysty, a wyglądało na to, że mężczyzna mógł co najwyżej opowiedzieć jakieś akademickie nudy.

– Kacper… – odchrząknęła i wspięła się na pierwszy schodek.

Odwrócił się lekko w jej stronę, zaskoczony chyba bardziej niż Bonio, który przyglądał się jej pytająco. Na Joachima nawet nie spojrzała, tylko wyciągnęła dynię do przodu.

– Zostawiłeś w domu kultury. – Uśmiechnęła się z trwogą, mając nadzieję, że Kacper zrozumie jej intencje. Drżała, choć nie była pewna, czy to z powodu deszczu, który moczył ją od stóp do głów, czy pod wpływem spojrzenia najstarszego mężczyzny, które, miała wrażenie, przeszywało ją na wskroś.

– A pani to? – Usłyszała jego głos.

– Łucja – odpowiedział za nią Bonio. – Prowadzi jesienne warsztaty.

Kacper zszedł do niej i niepewnie odebrał dynię. Podniósł spojrzenie i skinął lekko głową, jakby chciał podziękować. Nie odezwał się ani słowem. Wyglądał na zawstydzonego, ale dostrzegła w jego oczach coś jeszcze, coś jakby… cień strachu?

– Ty kiedyś głowę zgubisz. Zapomnieć swojego dzieła – prychnął Joachim. – Co z ciebie za artysta, skoro nie dbasz o swoje prace?

– Spieszyłem się, poza tym farba nie wyschła. Nie zaginęłaby do środy – mruknął tylko. – Dzięki – rzucił gdzieś ponad ramieniem Łucji i ominął ojca, by wejść do domu.

Joachim nie silił się na pożegnanie, a nim Łucja odważyła się powiedzieć cokolwiek, zamknął im drzwi przed nosem. Bonio prychnął cicho, otrząsając się, jakby chciał zrzucić z siebie oschłość, którą obdarował ich mężczyzna.

– Co to miało znaczyć? – zapytała zszokowana.

– Wspaniały Joachim i potulny Kacper. Nie poznałaś? – Zirytowany zszedł z ganku i skierował się do samochodu.

Łucja szybko poszła w jego ślady, bo bała się, że jeszcze zdecyduje się zostawić ją pośrodku pól, a stąd miała do domu zdecydowanie dalej niż z domu kultury. Wyczuła, że sytuacja wytrąciła mężczyznę z równowagi i uznała, że woli nie widzieć, o co tak naprawdę chodzi. Kacper wyglądał na faceta w jej wieku i naprawdę nie rozumiała, dlaczego Joachim traktował go jak małe dziecko, które dopiero uczyło się odpowiedzialności, choć to, co powiedział do syna, brzmiało zbyt ostro nawet dla czternastolatka.

– Dzięki za podwiezienie – odchrząknęła, gdy zaparkował tuż obok klatki jej bloku.

– Nie ma sprawy. – Wciąż wyglądał na spiętego. Zerknął ukradkiem w stronę budynku. – Mieszkasz z rodzicami?

– Nie, to mieszkanie po babci. Postanowiłam, że spróbuję się trochę usamodzielnić.

– Ile masz lat? – zapytał nagle.

– Dwadzieścia pięć.

– I nie urwiesz mi teraz głowy za to pytanie?

– Nie przesadzajmy – prychnęła. – Wiek to jedno, a to, na ile się czujesz, to druga sprawa.

– O wagę też mogę zapytać?

– Nie naciągaj. – Pomachała mu ostrzegawczo palcem przed nosem, aż w końcu się uśmiechnął.

– Miło było poznać, Łucjo. – Puścił jej oko.

– I wzajemnie. – Otworzyła drzwi, by wysiąść, i dodała: – Bonifacy Teodorze.

Nabrał powietrza, by coś odpowiedzieć, ale szybko wysiadła i zatrzasnęła drzwi. Wciąż padał deszcz, więc wbiegła do klatki, nie oglądając się za siebie. Gdy wchodziła po schodach na piętro, usłyszała, jak odjeżdżał.

Spis treści

Prolog

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33