Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Czwarta część serii obyczajowej Pensjonat na wzgórzu
Patrycja zarządza przyszpitalnym hotelem, gdzie zajmuje się rodzinami chorych. Poznaje tam Erika – Szweda, którego brat właśnie przeszedł operację po wypadku w górach. Mężczyzna z dnia na dzień coraz bardziej intryguje Patrycję. Martyna kontynuuje swoją karierę architektki wnętrz, próbując dzielić czas między rodzicielstwo a związek z Bartoszem. Klaudia prowadzi rodzinny pensjonat, jednak wcale nie ma ochoty na spędzenie świąt z rodziną. Siostry, zajęte własnym życiem, nie dostrzegają, że dzieje się z nią coś złego…
Dlaczego Klaudia odsuwa się od bliskich?
Czy siostrom uda się mimo wszystko spędzić te święta razem?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Aleksandra Marczuk
Korekta: Katarzyna Barcik
Skład: Robert Kupisz
Projekt okładki: Maciej Pieda
Zdjęcia na okładce: Shutterstock © llaszlo, © Victoria Chudinova, © Daniel Boom, © VetalStock, © zffoto; Grzegorz Rak (zdjęcie autorki)
Redaktor prowadzący: Katarzyna Bury
Wydanie I © Copyright by Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
Bielsko-Biała 2022
Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Odniesienia do realnych osób, wydarzeń i miejsc są zabiegiem czysto literackim. Pozostali bohaterowie, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.
Wydawnictwo Dragon Sp. z o.o.
ul. 11 Listopada 60-62
43-300 Bielsko-Biała
www.wydawnictwo-dragon.pl
ISBN 978-83-8274-199-5
Wyłączny dystrybutor:
TROY-DYSTRYBUCJA Sp. z o.o.
ul. Mazowiecka 11/49
00-052 Warszawa
tel. 795 159 275
Zapraszamy na zakupy: www.fabulo.com.pl
Znajdź nas na Facebooku: www.facebook.com/wydawnictwodragon
Śnieg za oknem sypał obficie, zupełnie jakby ktoś z góry strząsał go ze stołu jak niechciane okruszki. Przysłaniał widok górskich szczytów w oddali, zasypywał chodniki i drogi, przykrywał dachy budynków. Niósł ze sobą obietnicę pięknych, białych świąt, na które wszyscy z niecierpliwością czekali. Wszyscy, poza pacjentami szpitala w Ustrzykach, których jedyną perspektywą było wypatrywanie pierwszej gwiazdki przez okno sali. I choć Patrycja zdawała sobie sprawę, że nie będą to ich wymarzone święta i nic tego nie zmieni, chciała z całych sił pomóc im przeżyć ten czas z uśmiechem na twarzy.
– Pani Patrycjo… – mruknął zniechęcony kobiecy głos, a Patrycja w odpowiedzi podniosła gwałtownie głowę, jak wywołana znienacka do odpowiedzi.
Zawiesiła się nad listą spraw do załatwienia przed urlopem, który zaplanowała już miesiąc wcześniej, i bardzo chciała dopiąć wszystko na ostatni guzik, nim na dobre zamknie drzwi gabinetu.
– Pani już dawno powinna być w domu! – Jagoda wepchnęła do pokoju wózek obwieszony różnymi szmatkami. Woda aż zachlupotała w wiadrach umocowanych przy kółkach. – Jest osiemnasta! – dodała z jeszcze większym wzburzeniem, wskazując na zegarek na swojej pulchnej dłoni.
Patrycja uśmiechnęła się szczerze i zagarnęła dłońmi włosy na ramię. Odkąd zdecydowała się je rozjaśnić, nie mogła się przyzwyczaić do nowej fryzury i wciąż starała się jak najmocniej je przygładzić.
– Dyrektor nie powinien wychodzić przed wszystkimi – odparła, odchylając się w fotelu.
– Ale żeby codziennie? Do późna? – Jagoda pokręciła głową i szarpnęła jedną ze ściereczek. Zwilżyła ją w wodzie i zabrała się do przecierania komody, na której Patrycja ustawiła doniczkę z zieloną roślinką, której nazwy nigdy nie poznała, kilka certyfikatów potwierdzających ukończone szkolenia i zdjęcia w drewnianych ramkach. – Przed świętami jest tyle to załatwienia…
– Właśnie dlatego wciąż tutaj jestem – zgodziła się i wróciła do listy.
– Do mnie w tym roku przyjeżdża córka – mówiła dalej kobieta, kompletnie nie przejmując się, czy swoim gadaniem nie rozprasza przełożonej. – To będzie pierwsza wspólna wigilia, odkąd się wyprowadziła. Mam nadzieję, że w prezencie przywiezie dobre wieści. A pani?
– Cóż… Myślałam, że spędzę święta z matką, ale… odmówiła przyjazdu – westchnęła, nie wiedząc, dlaczego mówi o tym Jagodzie.
Nie były przyjaciółkami ani nawet koleżankami. Kobieta zatrudniła się w przyszpitalnym hotelu zaraz po jego otwarciu. Była jedną z pierwszych osób, które przyjęła Patrycja po tym, jak objęła stanowisko dyrektora. Przekonała ją niesamowitą werwą, optymizmem i otwartością na innych.
– A pani się nie wybiera? – zapytała, nie odwracając się od komody. Przestawiała właśnie zdjęcia, by zetrzeć niewidzialny kurz.
– Nie chcę znów zostawić siostry samej. – Ponownie odłożyła długopis i przetarła dłonią zmęczone oczy. – To trochę skomplikowane… – dodała, starając się, by zabrzmiało to lekko, choć wcale takie nie było. – Chyba ma pani rację i pojadę do domu – stwierdziła, czując, że nie dopisze dzisiaj ani jednego celu na swojej liście, która już i tak wydała jej się wyjątkowo długa.
Wstała, żeby wyjrzeć przez okno. Ilość śniegu na dachu samochodu, którym rano przyjechała do pracy, zniechęciła ją do czegokolwiek. Przemknęło jej przez myśl, że szybciej wróci na piechotę, nim odśnieży swoje igloo.
– Ja to myślę, że nieważne, gdzie się spędza święta, byle z ludźmi, których się kocha. – Jagoda strzepnęła szmatkę. – A o to w dzisiejszych czasach najtrudniej.
– Fakt… – mruknęła w odpowiedzi Patrycja.
Obiecała sobie, że w tym roku zostanie w Równi, choćby się waliło i paliło, i zamierzała tego słowa dotrzymać, nawet jeśli jej matka miałaby się o to śmiertelnie obrazić. Co zresztą nie byłoby niczym nowym i zaskakującym, ale odkąd wyjechała z Irlandii i zamieszkała na stałe w Bieszczadach, zdążyła już nabrać wystarczająco dużo dystansu, by nie przejmować się Norą i jej pogróżkami bez pokrycia.
– Chciałabym, żeby te święta były wyjątkowe – westchnęła cicho z nadzieją, że Jagoda tego nie usłyszała.
– Tylko od nas samych zależy, jakie będą – odparła jednak kobieta. – W końcu nie bez powodu ludzie stają na głowie, żeby wszystko ogarnąć. Chcą czegoś wyjątkowego i zapominają przy tym, że żadna, nawet najbardziej wykwintna, kolacja nie sprawi, że nagle zaczną ze sobą rozmawiać.
Bardzo nie chciała przyznać kobiecie racji, ale podskórnie wiedziała, że niestety tak właśnie to wygląda, i bała się, że nawet jej najszczersze chęci nie sprawią, że nagle coś się zmieni.
– Niech pani jedzie do domu. Jutro też jest dzień. – Jagoda uśmiechnęła się i podpięła kabel do gniazdka, co oznaczało, że zaraz błogą ciszę zastąpi odgłos pracy odkurzacza.
Patrycja szybko zebrała z biurka notes, długopis i segregator, w którym przechowywała wszystkie umowy. Spakowała je do torby, po czym wyciągnęła z szafy wysokie zimowe kozaki i ciepły płaszcz. Przebrała buty przy akompaniamencie warkotu odkurzacza i próbując go przekrzyczeć, pożegnała się z Jagodą. Idąc korytarzem, zaglądała do innych biur, by się upewnić, że pozostali pracownicy już wyszli. Wiedziała, że w budynku została pielęgniarka odpowiedzialna za recepcję – no i Jagoda, która musiała posprzątać wszystko do dziewiętnastej. Stukot obcasów niósł się korytarzem. Cisza panująca na piętrze była błoga.
– Pani Patrycjo, ordynator potwierdził jutrzejsze spotkanie. – Pielęgniarka wyjrzała zza wysokiej lady. – I przyjechali rodzice tego chłopczyka z onkologii.
– Jutro z nimi porozmawiam. – Skinęła głową, owijając się szczelnie szalikiem.
Chłód uderzył ją w twarz silnym podmuchem wiatru, gdy tylko otworzyła drzwi wejściowe. Naciągnęła kaptur na głowę i podeszła do samochodu. Zdecydowała się odśnieżyć szyby, co utrudniały jednak niekończące się opady śniegu. Machała energicznie ramieniem, prób ując za jednym zamachem zgarnąć jak najwięcej puchu, a kątem oka zerkała na przyszpitalny budynek, w którym właśnie szykowali się do snu najbliżsi najmłodszych pacjentów. Od roku mogła nazywać to miejsce swoim drugim domem, bo nieraz zdarzyło jej się siedzieć całą noc nad dokumentami, wychodzić dopiero nad ranem, bo ktoś potrzebował rozmowy, czy po prostu przysnąć w gabinecie po ciężkim dniu.
– Beznadzieja – mruknęła pod nosem, gdy obeszła samochód, a przednia szyba znów pokryta była warstwą śniegu.
Wsiadła do środka i zatrzasnęła drzwi. Potarła o siebie skostniałe dłonie, klnąc na własną sklerozę o brak rękawiczek. Miała nadzieję, że nie odchoruje tego odśnieżania. Wyjechała z parkingu, czując, jak samochód ślizga się na każdym zakręcie. Na szczęście mieszkała niecałe pięć minut drogi od szpitala. Szybko przeanalizowała stan swojej lodówki i zrezygnowała z zakupów. Chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, co okazało się niełatwym wyzwaniem – i to zresztą nie tylko dla niej, ale dla każdego kierowcy, który zdecydował się wyjechać samochodem do centrum Ustrzyk.
Dotarła pod blok po dwudziestu minutach i zziębnięta wpadła do klatki schodowej. Dopiero gdy zamknęła za sobą drzwi mieszkania i poczuła znajomy cytrusowy zapach olejku, który rozstawiła w każdym pokoju, odetchnęła z ulgą. Kozaki porzuciła pod drzwiami, płaszcz niedbale odwiesiła. Po powrocie ze szkoleń szukała mieszkania usytuowanego jak najbliżej szpitala, aby w razie potrzeby móc błyskawicznie zjawić się w przyszpitalnym hotelu, którym zarządzała. Mogła zamieszkać z Klaudią, ale… były aż dwa powody, dla których nie chciała tego robić. Jednym z nich był Ludwik, który zmarł rok wcześniej i z którego brakiem wciąż trudno było jej się pogodzić, a drugim Marek, który zamieszkał z Klaudią po śmierci ich ojca. Nie chciała czuć się jak piąte koło u wozu, a ponieważ ceniła sobie odzyskaną niezależność, własne mieszkanie wydało jej się idealnym wyjściem.
– Hej! – przywitała się z siostrą, gdy wstawiając wodę na herbatę, zdecydowała się do niej zadzwonić.
– Hej. Czyżbyś wyrwała się z pracy? – zapytała Klaudia z wyczuwalną ironią w głosie.
– Może delikatnie wydłużyłam sobie czas pracy – cmoknęła i wyciągnęła z szafki kubek. Wrzuciła do niego torebkę ulubionej herbaty z imbirem.
– Miałaś przyjechać po miód… – przypomniała jej, a Patrycja aż zamarła w bezruchu z łyżeczką w dłoni.
No tak… zapomniała.
– Wybacz – odchrząknęła.
– Wiesz, to nie ja będę płakać, że zabrakło mi miodu do herbaty. Przyjedź jutro, to jeszcze jajka ci odłożę.
– Postaram się – obiecała. – Myślałaś nad moją propozycją? – zagadnęła o trudny temat.
– Świąt? Obojętnie mi…
Takiej odpowiedzi się spodziewała. I wcale jej się to nie spodobało.
– Myślę, że nie do końca tak jest. – Zdecydowała się zagrać w otwarte karty.
Klaudia milczała przez chwilę, jakby się zastanawiała, czy Patrycja może mieć rację, aż w końcu powiedziała coś, co bardzo zabolało, ale przyjęła to, bo zdawała sobie sprawę, jak bardzo zawiodła.
– Nie było tak rok temu, przyznaję. Ale teraz jest mi to obojętne. Przyjedź po miód. Chyba że Marek ma ci go podrzucić?
– Przyjadę – zgodziła się, przełykając ogromną gulę, która nagle utkwiła jej w gardle. Zamieszała łyżeczką w herbacie, nie mogąc sobie przypomnieć, czy ją posłodziła. – I zadzwonię do Martyny… – dodała pospiesznie, bojąc się, że Klaudia zakończy rozmowę.
– W porządku. – Zgodziła się. – To do jutra…
Mieszała herbatę jeszcze przez dłuższą chwilę, wyglądając przez okno. Gdyby nie ciemność i wirujący w powietrzu śnieg, dostrzegłaby szczyty gór i drogę, którą dojechałyby do Pensjonatu na Wzgórzu, gdzie mieszkała Klaudia. Od śmierci Ludwika, ich ojca, minął ponad rok. Każda z nich, łącznie z Martyną, przeszła swoją własną żałobę i nigdy nie próbowały podzielić się tymi trudnymi emocjami ze sobą nawzajem. Mówią, że czas leczy rany, nie wspominają jednak, że pozostawia po sobie blizny, które wciąż przypominają o smutku i bólu. Gdy rok temu zbliżały się pierwsze święta w Równi, które miały spędzić bez ojca, Patrycja spanikowała. Bała się pustki, ciszy, żalu, miliardów pytań w oczach Klaudii i wyrzutów wyczuwalnych w milczeniu Martyny. Powiedziała, że nie przyjedzie, że musi zostać na szkoleniu, że to ważne. Wyjechała do Irlandii, by udawać, że wciąż potrafi się uśmiechać, i jak cień snuła się wieczorami po salonie w domu matki, płakała w poduszkę, by stłumić szloch, i próbowała sama siebie usprawiedliwić. Wiedziała, że zawiodła, że powinna była przyjechać do Klaudii, spojrzeć jej w oczy, przytulić ją i obiecać, że przetrwają te święta razem… Ale zwyciężył strach. Dlatego obiecała sobie, że te święta będą wyjątkowe.
***
Klaudia z westchnieniem odrzuciła komórkę na blat kuchenny i przyciągnęła do siebie talerz z kanapkami przygotowanymi na kolację. Spojrzała na nie beznamiętnie i skrzywiła się. Soczyste liście sałaty kontrastowały z czerwienią papryki. Wszystko okraszone ziarenkami pieprzu. Gdzieniegdzie przebijała się szynka lub żółty ser. Czuła zapach herbaty malinowej, zmieszanej z gęstym miodem z pasieki ojca, i zagryzła gwałtownie wargi, by nie wybuchnąć płaczem. Pogodziła się z jego śmiercią, choć wspomnienia wciąż mocno bolały. Nie odważyła się jeszcze wejść do jego sypialni i poukładać rzeczy. Wiedziała, że powinna, że tak kończyło się okres żałoby, ale… nie potrafiła się przemóc.
Podniosła wzrok, gdy światła samochodu wpadły przez kuchenne okno do środka, i poczuła gwałtowną ulgę. Rozpacz rozmyła się, a łzy przestały cisnąć się do oczu. Wyszła z kuchni, żeby otworzyć drzwi na ganek, i wyjrzała na zewnątrz. Samochód zaparkował bliżej starego budynku pensjonatu, co jej nie zdziwiło. Nasypało tyle śniegu, że z trudem przebrnęła rankiem na przystanek autobusowy. Objęła się ramionami, czując przeszywający chłód, a postać, która wysiadła z samochodu, przyspieszyła. Mężczyzna przepchnął furtkę, by zmieścić się w szparze pomiędzy nią a płotem, i wbiegł po schodkach na ganek.
– Hej… – wysapał Marek i wręczył Klaudii papierową torbę wypełnioną pieczywem. – Ledwo wjechałem za bramę. Trzeba jutro zadzwonić do Malickich i poprosić, żeby przyjechali do nas i odśnieżyli. – Włosy miał mokre od topniejących płatków śniegu, które zdążyły już osiąść nie tylko na jego głowie. Przeczesał je dłonią i rozpiął kurtkę. – Co się stało? – zapytał, gdy podniósł wzrok na dziewczynę.
Była pewna, że zdążyła się opanować i pozbyć wszystkich objawów zbliżającej się histerii, zanim mężczyzna wszedł do domu.
– Nic – wzruszyła ramionami i zanurzyła nos w papierowej torebce. Wciągnęła zapach pieczywa. Uwielbiała to. Przypominał jej letnie poranki w ogrodzie.
– Klaudia, przecież widzę… – Odwiesił kurtkę i wsparł dłonie na biodrach. – Płakałaś?
– Nie… – mruknęła zrezygnowanym tonem. Wiedziała, że ją przejrzał i że nie było sensu okłamywać go dalej. – Dzwoniła Pati. Oczywiście zapomniała, że miała przyjechać po miód. Chociaż może to i lepiej, skoro mamy taki kiepski wyjazd… – Wycofała się do kuchni.
Wstyd jej było, że znów przyłapał ją na chwili załamania. Odstawiła pieczywo na blat, wzięła talerz, kubek ciepłej herbaty i poszła do pokoju wychodzącego na ogród. Po śmierci Ludwika Marek odmalował go, wyrzucili starą wersalkę i kupili wygodną rogówkę, dzięki czemu wieczory mogli spędzać tutaj, a nie na niewygodnych krzesłach w kuchni. Walczyła wtedy z samą sobą. Z jednej strony chciała tych zmian, z drugiej wydawało jej się, że ojciec by tego nie chciał…
– Ale nie złapałaś doła dlatego, że nie przyjechała, co? – zagadnął, gdy chwilę później wszedł za nią do pokoju i przysiadł na kanapie. – Wiesz, że ma sporo na głowie.
– Jak było w pracy? – zmieniła temat umyślnie. Nie chciała poruszać z nim kwestii świąt, dopóki sama nie będzie pewna własnej decyzji.
Utkwił w niej przeszywające spojrzenie i gwałtownie wciągnął powietrze. Przysiadł bokiem i wolną dłonią pogłaskał ją po policzku.
– Nie rozmawiając o problemie, nie sprawisz, że on zniknie.
Skinęła tylko głową. Wiedziała, że nie będzie naciskał. Nigdy tego nie robił.
– A w pracy do przeżycia – odparł zgodnie z jej oczekiwaniami i sięgnął po kromkę chleba.
– Nie mam problemu z Patrycją, tylko z jej oczekiwaniami – wyznała nagle, podciągając kolana pod brodę. Zupełnie jakby jego dotyk dodał jej odwagi. – Jakiś czas temu zaproponowała, żebyśmy spędziły te święta razem.
– Ty i ona?
– MY… – Spojrzała na niego gwałtownie – ona i Martyna.
– Podoba mi się to MY. – Uśmiechnął się, co rozładowało trochę napięcie. – Nie chcesz?
– Nie wiem… Rok temu jej nie zależało?
– Wiesz, że to i tak by się nie udało. – Dojadł kanapkę i podniósł kubek herbaty. – Martyna była w szpitalu.
– Wiem. Ale sam fakt, że… nie chciała.
– Twierdzi, że nie mogła.
– Wierzysz w to? – Zmrużyła oczy, a on tylko wzruszył ramionami.
– Chcesz, żebym ci doradził?
– A jeśli nie, to przemilczysz?
– Nie… – odparł szczerze po chwili namysłu i przysunął się bliżej dziewczyny, tak by objąć ją ramieniem. – To twoje siostry i nie chcesz stracić z nimi kontaktu.
– Chcesz mi to wmówić? – uśmiechnęła się.
– Myślę, że w głębi serca tak właśnie myślisz. – Trącił nosem jej policzek i przytulił czoło do skroni. Przymknął oczy. – Możemy znowu pojechać do cioci do Krakowa i spędzić tam całe święta…
– Hm… – Nie pomyślała o tym, a szkoda, bo może to pohamowałoby plany Patrycji. – Może to nie jest taki zły pomysł? A może zaprosimy ją tutaj? Twoja ciocia jeszcze u nas nie była.
Marek spiął się mimowolnie, zupełnie jakby te słowa wyzwoliły w nim negatywne emocje. Odwróciła twarz w jego stronę i napotkała chłodne spojrzenie.
– Nie? – Uniosła lekko brwi, a uśmiech sam cisnął jej się na usta. Nie mogła przyzwyczaić się do jego powagi.
– Ile dzisiaj ciast upiekłaś? – zapytał ni stad, ni zowąd.
– A co to ma do rzeczy? – obruszyła się.
– Pytasz, jak było u mnie w pracy, więc czy ja nie mogę zapytać o to samo?
– Nie chcesz o tym rozmawiać? – domyśliła się. – Wiesz, że nie mówiąc o prob… – urwała w pół słowa, gdy zamknął jej usta pocałunkiem.
Przyzwyczaiła się, że jest obok. Zawsze, niezależnie od pory roku czy godziny. Był i stawał na głowie, by poukładać wszystko jak cegła po cegle w równy, solidny fundament, na którym mogliby zbudować coś wspólnie. Ona otrząsnęła się dopiero wczesną wiosną, gdy otępiały wzrokiem wpatrywała się w ogród matki i rozpaczliwie szukała dla siebie pomocy. Musiała coś zrobić, podnieść się, wziąć w garść i zacząć żyć… Przeżyła śmierć ojca chyba najmocniej z nich wszystkich. Patrycja wyjechała, Martyna próbowała odnaleźć się w nowej roli w Sanoku, a ona wciąż tkwiła w tym samym miejscu i gdyby nie Marek, być może już by jej nie było. Tamtego dnia wrócił ze stolarni i zapytał, czy nie upiekłaby ciasta dla znajomego z pracy. Upiekła, bo nie miała nic lepszego do roboty. Od tamtej pory nie było dnia, by ktoś nie zadzwonił z zamówieniem.
– Chcesz jeszcze jeść? – udało jej się zapytać między kolejnymi muśnięciami warg.
– Chcę iść na górę… – szepnął, i aż zadrżała, gdy mocniej przygarnął ją do siebie.
Roześmiała się i delikatnie odepchnęła.
– Muszę wyciągnąć biszkopt… – wyjaśniła, wstając szybko z kanapy, zanim zdążył ją złapać za rękę. – I napisać wiadomość – dodała ciszej, gdy zniknęła za ścianą i była pewna, że jej nie usłyszy.
***
– Oczywiście, że rozumiem, co do mnie mówisz. Nie rozumiem jednak, dlaczego uważasz, że Klaudia by tego chciała? – Martyna uniosła brwi w szczerym zdumieniu i zerknęła do lusterka, by poprawić idealne rzęsy. Tknęła je delikatnie palcem, a ta jedna niesforna wskoczyła na swoje miejsce.
– Nie mówię, że ona tego chce. Ale potrzebuje na pewno. Rok temu została sama…
– Z Markiem.
– A kim on dla niej jest? – rzuciła oschle Patrycja.
– Też uważam, że powinien się oświadczyć – zgodziła się Martyna, wrzucając bieg. Samochód ruszył płynnie przez skrzyżowanie.
– Chodzi mi o to, że jesteśmy jej najbliższą rodziną.
– No gdyby był jej mężem…
– A ty planujesz się ustatkować? – warknęła na nią starsza siostra, a Martyna zaśmiała się pod nosem.
Uwielbiała wyprowadzać Patrycję z równowagi. Dojechała do kolejnych świateł i rozejrzała się wokół. Śniegu prószył leniwie. Było go tak niewiele, że aż żal było jej spędzić te święta w Sanoku.
– Postawmy sprawę jasno – odetchnęła, odkręcając mocniej ogrzewanie. – Ty potrzebujesz świąt w pensjonacie z Klaudią i ze mną. Czyżby zeszłoroczne były nieudane?
– Twoje może były? – mruknęła w odpowiedzi kobieta.
– Wspaniała sala wieloosobowa, dwie rodzące i ja z przedwczesnymi skurczami, w akompaniamencie kolędy Bóg się rodzi złożyłyśmy sobie życzliwie życzenia. – Aż zamrugała powiekami, słysząc własny sarkazm. – Było parszywie… – dodała, przestając się uśmiechać. – Przyjedziemy, ale będziemy mogli spać w domku. Nie wyobrażam sobie nasłuchiwać odgłosów zza ściany…
– Martw się lepiej o przespanie jakiejkolwiek nocy. – Poradziła jej Patrycja, ale w tonie jej głosu dało się wyczuć ulgę. – Wątpię, by miała jakiekolwiek obiekcje. Teraz pewnie i tak nie mają gości.
– W porządku.
– Nie musisz się o nic martwić, ogarnę wszystko.
– Chyba mi nie wmówisz, że przygotujesz wigilię na kilka osób sama? Polską wigilię… – doprecyzowała, wjeżdżając na parking przed apartamentowcem. – Muszę kończyć, bo dojechałam do domu. Potwierdzę ci, kiedy przyjedziemy – dodała, nie dopuszczając siostry do słowa, i rozłączyła się.
Zaparkowała, wyłączyła silnik i spojrzała na budynek, by odszukać wzrokiem okna swojego mieszkania. Pudrowe zasłonki nie pozwalały zerknąć ciekawskim do środka, ona jednak dostrzegła znajome cienie, które tańczyły na materiale, i już wiedziała, że Bartek jeszcze nie wrócił.
Wysiadła, wdeptując przy tym w breję, która może wcześniej była biała i puszysta, ale teraz wyzwoliła w Martynie jedynie obrzydzenie dla tej wyjątkowo niefortunnej pory roku. Niosąc torbę z laptopem i kilka notesów z planami, lawirowała między błotem a kałużami, które pozostały po roztopionych płatkach śniegu.
Już na klatce schodowej słyszała śmiech Kuby. Brzmiał beztrosko, perliście i zaraźliwe. Nie mogła się nie uśmiechnąć, gdy wsuwała kluczyk do zamka w drzwiach, i choć wiedziała, że ten dobry humor oznacza dla niej długi wieczór i randkę z gumowymi klockami, czuła, że podoła.
– A kto to wrócił? – Usłyszała dziewczęcy głos z wnętrza mieszkania, a po kilku chwilach na horyzoncie pojawił się raczkujący niemowlak.
– No hej! – Przywitała się radośnie, przykucając przed maluchem. Przebierał rękami i nogami tak szybko, że była pewna, że zaraz się wywróci, ale na szczęście dotarł bezpiecznie, pozostawiając za sobą długi szlak śliny.
Pociągnęła go w górę, ukrywając w ramionach, i tylko gęsta czupryna brązowych włosków wystawała ponad puchowe rękawy płaszcza.
– Mamy dzisiaj wyjątkowo dobry dzień? – zapytała, spoglądając na pyzatą buzię synka. Naturalnie nie otrzymała żadnej odpowiedzi, choć jego szeroki bezzębny uśmiech mogłaby właśnie tak potraktować.
– Wszystko było w porządku. Odebrałam go ze żłobka, zjadł i bawiliśmy się w najlepsze – wyrecytowała dziewczyna, którą z polecenia Martyna zatrudniła do popołudniowej opieki nad Kubą.
– W przyszłym tygodniu wyjedziemy do moich sióstr, myślę, że możemy się spotkać dopiero po świętach. – Kobieta podała jej Kubę, by szybko zdjąć wierzchnie ubranie.
Nie rozmawiały zbyt długo, była to zwykła wymiana informacji i uprzejmości. Aż w końcu została z synkiem sama. Zmieniła eleganckie spodnie na dres, koszulę na zwykły trykot, chyba nawet ubrudzony kaszką z poprzedniego wieczoru, i usiedli na dywanie, by znów po raz setny układać klocki, czytać te same historie i gryźć po kolei wszystkie gryzaki. Jeszcze przez godzinę, do dwudziestej… godziny granicznej.
Bawili się, a ona spoglądała na zegarek, raz po raz, czując coraz większe napięcie. Nie pozwoliła jednak na to, by ogarniające ją wątpliwości zaburzyły rytuał Kuby. Szybka kąpiel, mleko na dobranoc i usypianie przy delikatnym morskim szumie. Zostawiała go samego w sypialni, a on po prostu zasypiał, by przebudzić się dopiero około trzeciej w nocy na kolejne karmienie. Była z siebie dumna, że udało jej się uporządkować plan dnia i dostosować do niego siebie, Kubę i Bartka. Choć ten ostatni najwyraźniej miał nowe plany na wieczór, bo gdy zajrzała do Kuby przed dwudziestą pierwszą, by sprawdzić, czy usnął, mężczyzny wciąż nie było.
Wrzuciła wszystkie zabawki synka do ogromnego kosza, który stał pod przestronnym oknem mieszkania, i zadzwoniła do Bartka, przełamując własną niechęć. Po porannej sprzeczce nie odezwała się do niego ani razu w ciągu dnia, a i on milczał, co już było sygnałem, że coś jest nie tak.
– Słucham…? – odebrał tak poważnym tonem, że aż spojrzała na wyświetlacz w obawie, czy na pewno dobrze się dodzwoniła.
– Co słucham?! – warknęła półgłosem, by nie obudzić Kuby. – Wracasz do domu?
– Powiedziałaś, że jak coś mi się nie podoba, to droga wolna.
– I co? Spakowałeś się i wyprowadziłeś? – prychnęła, choć szybko rozejrzała się w poszukiwaniu jego osobistych rzeczy, choćby takich jak kapcie, których noszenia nie rozumiała i wręcz wyśmiewała.
– Nie… postanowiłem pojeździć trochę dłużej, aż ochłoniesz.
– Już ochłonęłam – syknęła.
– Właśnie słyszę. Spokojnej nocy – dodał i się rozłączył.
Dysząc wściekle, by poskromić wybuch gniewu, rzuciła komórkę na kanapę. Kto jak kto, ale Bartosz potrafił doprowadzić ją do szału tym swoim opanowanym głosem. Gdy wiózł ją do porodu, miała ochotę udusić go za samo powtarzanie: „już niedaleko”, a gdy przyszedł pierwszy rodzicielski kryzys, nadmiar pampersów, kropli na kolki i dobrych rad sąsiadek sprawił, że spała ledwo po dwie, trzy godziny w nocy, a Bartosz ze swoim stoickim spokojem oświadczył, że powinna trochę wyluzować, poprosiła – o ile można tak to określić – żeby się wyprowadził. Oczywiście tego nie zrobił. Wrócił po pracy jak zwykle i zastał ją siedzącą przy łóżku, szlochającą, z Kubą uwieszonym na piersi. Tamtego wieczoru uzgodnili, że zatrudnią nianię, a ona wróci do pracy…
Odkąd oboje zaczęli pracować poza pensjonatem, Klaudia doceniała każdy weekend, gdy mogła budzić się obok Marka. Wtulała się w jego plecy, wdychała zapach, całowała po szyi. Jakby się bała, że kolejnego poranka już go nie będzie. A on splatał jej palce ze swoimi i trzymał tak mocno, że nie mogła się uwolnić. I czuła się dobrze, na swoim miejscu…
– A jeśli twoje siostry przyjadą na święta, to gdzie będą spały? – zapytał nagle, odwracając się.
– Patrycja pewnie u siebie – odparła niechętnie. – Dlaczego pytasz?
– Trzeba im przygotować…
– Och – mruknęła i odrzuciła kołdrę.
Chłód poranka wdarł się do pokoju i poczuła go na stopach, gdy postawiła je na ziemi. Otrząsnęła się, choć sama nie wiedziała, czy z nerwów, czy z zimna.
– Dlaczego tak cię to drażni? – zapytał, siadając na łóżku.
– Bo Patrycja myśli, że pstryknie palcami, a ja polecę jak na zawołanie. Praca tak ją pochłonęła, że w zeszłym roku kompletnie mnie olała, a gdy objęła stanowisko dyrektorki, to już w ogóle nie można się z nią umówić. Miała przyjechać po miód i co? – zwróciła się do mężczyzny i zagarnęła włosy na ramię. – I nie, nie jestem zazdrosna ani… – Wzruszyła ramionami i zamyśliła się, szukając dobrego słowa.
– Jesteś rozżalona – dopowiedział, uśmiechając się przy tym łagodnie i wyciągnął dłoń, by musnąć jej plecy.
Chciała zaprotestować i nawet nabrała powietrza, by to zrobić, ale w ostatniej chwili cała wściekłość z niej uleciała, zabrakło jej słów. Skinęła tylko głową.
– Został tydzień do świąt, a ja w ogóle ich nie czuję – westchnęła.
– Może zrobimy tak… – Przysunął się do niej odrobinę. – Pozwolisz mi na to, co chciałem zrobić w zeszłym roku, zaprosisz siostry, a jeśli przyjdzie jakiś kryzys, to zamkniemy się tutaj i nikogo nie wpuścimy.
– Na całe święta? – Uniosła brwi.
– Tak… – Uśmiechnął się chytrze.
– Niech ci będzie. – Zgodziła się i pocałowała go.
Wstała z łóżka, rozsunęła zasłony, wpuszczając do pokoju słońce, i wzięła głęboki oddech. Po nocnych opadach śniegu ścieżki do domków były niewidoczne.
– Dołożę do pieca i pójdę pod prysznic. – Marek również wstał i przeciągnął się. – Co dobrego zjemy?
– Może dmuchane omlety? – zaproponowała, wpatrując się w brdy. Powiedziała to wyjątkowo beznamiętnym tonem.
– Klaudia… – Mężczyzna ściągnął koszulkę z piżamy i przystanął za dziewczyną. – Nie możesz tak.
– Jak?
– Tkwić w żalu i…
– Nikt nie wyznaczył czasu, ile powinna trwać żałoba, prawda? – mruknęła, splatając ramiona na piersi. – Żadna z nich nie zapytała, co czuję.
– Ja zapytałem. Wielokrotnie. – Odwrócił do siebie dziewczynę i zmierzył poważnym wzrokiem. – Jestem przy tobie w każdej chwili. Może czas poprosić o pomoc kogoś mądrzejszego?
– Słucham? – obruszyła się.
– Co mogę jeszcze zrobić?
Wpatrywała się w niego w milczeniu. Nie wiedziała, jakiej oczekiwał odpowiedzi, ale zauważyła, że zaczynało brakować mu cierpliwości. Spuściła wzrok.
– Chętnie napiję się kawy – powiedział już swoim zwyczajnym, spokojnym tonem. Pocałował ją w czoło i wycofał się z pokoju, by wejść do łazienki na końcu korytarza.
Stała w kompletnym bezruchu jeszcze dobrych kilka minut. Usłyszała szum wody dochodzący z łazienki i otrząsnęła się, jakby na własnej skórze poczuła chłodne krople. Potarła ramiona i wyszła z pokoju, a po chwili zeszła na parter. W kuchni na blacie leżał biszkopt, który upiekła poprzedniego wieczoru, jego zapach wciąż unosił się w powietrzu. Czekoladowy, kusząco słodki. Zerknęła na niego przelotnie i otworzyła lodówkę. Na szczęście mieli jeszcze jajka, bo czekałaby ją poranna wycieczka do kurnika. Wyciągnęła szynkę, ser, szczypiorek i soczystą czerwoną paprykę i zaczęła przygotowywać śniadanie, wyglądając raz po raz przez okno na zaśnieżoną drogę. Samochód, którym przyjechał Marek, wyglądał teraz jak dorodny bałwanek.
Nie czuła magii świąt. Nie czuła żadnej magii od roku. Nie dostrzegała najmniejszych przyjemności ani iskier szczęścia. Czuła się jak robot, który od rana do wieczora wykonuje tylko swoje obowiązki.
– Szlag… – syknęła, gdy skorupka jajka wpadła jej do misy. Wybrała ją łyżką.
– Widzisz, za bardzo się denerwujesz… – Usłyszała kojący głos Marka, ale nie odwróciła się. Ze złością cisnęła resztki skorupki do zlewu.
Sięgnęła po kolejne jajko, ale nim zdążyła uderzyć nim o kraj miski, Marek ujął jej dłoń i spowolnił ruchy. Był ostrożny, opanowany i pachniał przyjemnie świeżo. Nie mogła się nie uśmiechnąć, gdy wsparł podbródek na jej ramieniu, a ich policzki zetknęły się ze sobą. Przytuliła się. Rozbili razem jeszcze trzy jajka, a ona poczuła, jak cała wściekłość gdzieś uleciała. Tak właśnie na nią działał – był jak idealny opatrunek na ranę.
O mało się nie przecięła, gdy musnął ustami jej szyję. Rozkrajała właśnie szynkę na drobniejsze kawałki. Nie pamiętała, kiedy była z nim tak blisko… Tak, że bliżej nie mogła sobie nawet wyobrazić. Pomyślała, że może tym razem się uda, że to idealna chwila, że się przełamie i będą się kochać, jak dawniej. Szaleńczo i w pełnym zapomnieniu. Ale przerwał pieszczotę i wycofał się, bo nie zrobiła nic, by choć trochę zachęcić go do dalszych kroków.
– Będę później jechał do miasta, muszę załatwić kilka rzeczy. Chcesz pojechać ze mną? – zapytał, jak gdyby nigdy nic i wyciągnął z szafki dwa kubki. – Możemy wjechać na cmentarz… – dodał.
– Zobaczę, jak pójdzie mi z ciastem – odchrząknęła, dorzucając szynkę do rozbitych jajek.
Hektor, mały królik, którego dostała od Marka, przykicał do kuchni i zatrzymał się w progu, by obserwować, jak się krzątają. Codzienność i pewnego rodzaju rutyna szybko wkradła się do domu na wzgórzu. Musieli zacząć pracować, żeby móc przetrwać, i choć teraz Klaudia z czystym sumieniem mogła powiedzieć, że dawno nie było tak dobrze, nie była w stanie się tym cieszyć.
– Uwielbiam je – skomentował, gdy podsunęła mu pod nos talerz z omletem, obficie obsypanym szczypiorkiem.
– Ty zjesz wszystko, co ci dam. – Przewróciła oczami.
– Bo dobrze gotujesz.
Usiadła po drugiej stronie stołu i zerknęła na mężczyznę. Już zaczął jeść. Dopiero w tej chwili zorientowała się, że nie miał na sobie koszulki, a rozwichrzone, jeszcze wilgotne włosy figlarnie opadały mu na czoło.
– Wiesz… – zaczęła, ale dzwonek do drzwi przerwał jej dalsze słowa.
Zdziwiona wstała od stołu, by otworzyć tak wczesnemu gościowi.
– Daga? – zająknęła się, otwierając drzwi i jednocześnie gwałtownie objęła się ramieniem, gdy zimno wdarło się do środka.
– Mo… mogę…? – jęknęła dziewczyna w progu i weszła do środka.
Klaudia przymknęła za nią drzwi i zmierzyła zdziwionym wzrokiem od czubka głowy po zimowe buty. Dagmara, kiedyś jej najlepsza przyjaciółka w okolicy, z którą jakiś czas temu straciła kontakt, właśnie pojawiła się w jej domu, zapłakana, roztrzęsiona i blada jak śnieg za oknem.
– Co się stało? – zapytała w końcu.
– Jest Marek? – Dagmara ściągnęła z głowy czapkę, a czarne włosy rozsypały się wokoło jej twarzy. – Byłam w tym domku, w którym mieszkał wcześniej, ale…
– Jest. Tutaj… – Klaudia zmarszczyła lekko brwi i wymownie zajrzała do kuchni.
Marek wyglądał na zaskoczonego tą nagłą wizytą równie mocno jak ona. Przerwał posiłek i wyszedł do przedpokoju.
– No hej. – Przywitał się.
Uprzejmy jak zawsze – skwitowała w myślach. Nie umknęło jej, że Dagmara lekko się speszyła na jego widok.
– Przepraszam, że was nachodzę, ale… nie wiem co robić. Tomek nie wrócił na noc do domu, nie odbiera telefonu. Mój samochód nie odpala…
– Przyszłaś tu na piechotę? – przerwała jej Klaudia. – Rozbierz się. Zrobię ci coś ciepłego do picia.
– Telefon jest aktywny? – zapytał Marek.
– Tak. Próbowałam go zlokalizować, ale bez samochodu się tam nie dostanę. – Dagmara była na granicy histerycznego płaczu. Szybkim ruchem rozpięła kurtkę do połowy i wzięła kilka głębszych oddechów.
– Pojadę go poszukać – zdecydował, zanim zdążyła wprost poprosić o pomoc, i pobiegł na górę.
– Chcesz jechać z nim czy zaczekać? – odchrząknęła Klaudia.
– Sama nie wiem… – Rozpięła kurtkę jeszcze mocniej, a zarysowany ciążowy brzuszek wyjrzał zza materiału.
– Może lepiej zaczekaj – zasugerowała dziewczyna i wyciągnęła rękę po ubranie.
Dziwnie się czuła, przygotowując ciepłą herbatę dawnej przyjaciółce, która teraz płakała jej za plecami przy stoliku. Kompletnie nie wiedziała, jak powinna ją pocieszyć i co powiedzieć. Nie znała tego całego Tomka, Dagmara zakończyła ich przyjaźń nagle, jeszcze zanim się pojawił.
– Nie martw się, na pewno nic mu nie jest. Pogoda była okropna, może został gdzieś na noc… – powiedziała, gdy kilka minut później Marek wyszedł z domu. Obawiała się, czy w ogóle da radę wyjechać z terenu pensjonatu i obiecała sobie, że zadzwoni do sąsiadów, by przyjechali trochę odśnieżyć.
– Nie wiedziałam, że… mieszkacie razem. – Dagmara objęła kubek zaczerwienionymi od mrozu dłońmi.
– Od śmierci taty.
– Przykro mi… – Spuściła wzrok. – Byliśmy wtedy za granicą, dowiedziałam się po powrocie.
– Pewnie i tak nie wiedziałabym, że byłaś na pogrzebie. – Klaudia wzruszyła ramionami. – Czułam się jak cień. I pewnie nie lepiej wyglądałam…
– Marek to dobry facet. Mój tata był nim zachwycony. Wszystko potrafił zrobić, nie to co Tomek – mruknęła i przymknęła gwałtownie oczy, jakby uświadomiła sobie, że powiedziała za dużo. – Na święta zostajecie tutaj?
– Chyba tak. Moje siostry chcą przyjechać.
– To wspaniale. – Uśmiechnęła się szczerze i uniosła kubek, by napić się choć odrobinę. – Gdyby tylko moja siostra chciała spędzić tu trochę czasu… Ale tylko siedzi w Warszawie, robi karierę.
Powiedziała to z lekką nostalgią, co zastanowiło Klaudię. Czyżby Dagmara żałowała, że się stąd nie wyrwała?
– Naprawdę nigdy nie chciałaś stąd wyjechać? – zapytała nagle Dagmara.
– Nie – odparła pewnie Klaudia, zacieśniając uścisk na kubku. – A ty?
– Był taki moment. Pamiętasz? Rozmawiałyśmy kiedyś nad jeziorem o tym, gdzie chciałybyśmy być, gdybyśmy mogły urodzić się raz jeszcze. – Aż jej się oczy zaświeciły, a Klaudia zmarszczyła brwi. Chwilę zajęło jej odszukanie w pamięci tamtego dnia. – Powiedziałaś, że każde miejsce będzie dobre, jeśli będzie tam twój ojciec.
– Możliwe… – Klaudia wzruszyła lekko ramionami.
– Ja chciałam być sama. Uciec od nich wszystkich, i co? – Dagmara roześmiała się cierpko. – Jestem tu sama z Tomkiem na gospodarstwie.
– A rodzice?
– U siebie…
Co miała jej powiedzieć? Że współczuje? Oddałaby wszystko, żeby spędzić święta z ojcem i matką.
– Jesteś głodna? – zmieniła temat Klaudia, podsuwając jej bliżej swój nietknięty omlet.
– Nie tknę niczego, dopóki nie dowiem się, co z Tomkiem.
– Jesteś w ciąży, musisz coś zjeść – naciskała Klaudia tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Marek na pewno się niedługo odezwie – dodała, spoglądając na swoją komórkę z nadzieją, że pojawiła się na niej wiadomość od mężczyzny. Niestety się rozczarowała.
***
Martyna przeciągnęła się na łóżku, czując przyjemne ciepło pierzyny. Uwielbiała się pod nią wygrzewać, kiedy na dworze termometry wskazywały temperaturę zdecydowanie nieodpowiednią dla poprawnego funkcjonowania człowieka. Kobieta wychodziła z założenia, że osiemnaście stopni na plusie, słońce i ciepły, lekki wiaterek są najlepszymi warunkami, w jakich mogłoby przyjść jej żyć i pracować. Dlatego gdy tylko pojawiały się pierwsze oznaki zbliżającej się zimy, odkręcała maksymalnie kaloryfery i cieszyła się ciepłem, które rozchodziło się po mieszkaniu.
Zerknęła do łóżeczka, w którym powinien jeszcze odpoczywać Kuba i zmarszczyła lekko brwi. Nie odnalazła chłopczyka wzrokiem. Odwróciła się natychmiast na drugą stronę łóżka, gdzie powinien spać Bartosz, ale i jego nie było z nią w sypialni.
Usłyszała za to krzątaninę w kuchni. Patelnie obijającą się o palniki, stukot szklanych kubków, w których pijali kawę, i pogwizdywanie mężczyzny. Co jakiś czas pisk dziecięcej zabawki przebijał się przez nadmiar tych hałaśliwych dźwięków. Martyna odetchnęła z ulgą.
Wstała, narzuciła na ramiona szlafroczek i wyszła z sypialni. Zapach tostów z jajecznicą i bekonem uderzył ją przyjemnie w nozdrza i poczuła, jak bardzo jest głodna. Na dodatek wokół unosił się aromat kawy – pysznej, mocnej, z delikatną aksamitną pianką. Właśnie taką lubiła najbardziej.
– Dzień dobry – rzucił Bartosz, zerkając na nią znad patelni. Rozdzielał właśnie jajecznicę na dwa talerze.
– Dzień dobry – mruknęła i ominęła blat kuchenny, by podejść do Kuby, który już zaczął dreptać w jej stronę, porzucając zabawki. – Ktoś tu pozwolił się mamusi wyspać? – zagadnęła, podnosząc malca.
– Zrobił też śniadanie i przygotował kawę – odparł za jej plecami Bartosz, przygryzając kawałek papryczki.
– Naprawdę? – Zaśmiała się, trącając mały nosek Kubusia.
– A w pampersie zostawił ci niespodziankę…
– O co ci chodzi? – warknęła, odwracając się do mężczyzny.
– Może o to, że gdybyś liczyła tylko na niego, nie spałabyś od szóstej? – zasugerował z wysoko uniesionymi brwiami. – Śniadanie podano… – Zabrał talerze z blatu i zaniósł je na niski stolik przy kanapie.
– O której wróciłeś? – zapytała, jakby nie słyszała, co powiedział.
– Już spałaś.
– Domyślam się. Nie rozumiem, co chciałeś zamanifestować? To jakiś odwet?
– Skąd ten pomysł? Sama kazałaś mi się wyprowadzić.
– Nie dosłownie – prychnęła, górując nad nim z Kubą w ramionach.
– Domyślam się – uśmiechnął się i usiadł na kanapie. – Smacznego.
– O której wróciłeś? – powtórzyła pytanie.
– Po drugiej. Naprawdę będziesz mnie teraz przesłuchiwać? Zaraz wystygnie. – Podniósł na nią wyczekujące spojrzenie, a ponieważ wciąż uparcie stała przy kanapie, zaczął jeść sam. – Jak wolisz…
– Nie pomyślałeś o Kubie? – warknęła z wyrzutem, przytulając mocniej chłopca do siebie.
– Pomyślałem. Zjadł już całą miskę kaszki. – Przeżuł kawałek boczku. – Po szóstej…
Wiedział, że doprowadzi ją tym do furii, a jednak kontynuował tę bezsensowną przegadywankę, a Martyna czuła, że z każdym słowem coraz bardziej traci cierpliwość.
– Usiądź, zjedz, zrobi ci się lepiej i pogadamy, co? – Poklepał miejsce na kanapie obok siebie. – Rozmawiałem wczoraj z Markiem. Pytał, czy wybieramy się do nich na święta. Wiesz coś o tym?
– Patrycja to wymyśliła. Twierdzi, że Klaudia nas potrzebuje. – Martyna przewróciła oczami i w końcu usiadła obok Bartka. Nie za blisko, żeby przypadkiem nie poczuł się wygranym.
– A co ty o tym sądzisz?
– Moim zdaniem Pati próbuje zatuszować swoje wyrzuty sumienia. Klaudia potrzebowała jej rok temu, a nie teraz. Teraz to ona chce być sama. Jasno się wyraziła, kiedy pytałam ją, co planuje dalej robić z pensjonatem.
– Pewnie pomyślała, że chcesz jej go odebrać.
– Wydaje mi się, że ona potrzebuje pomocy, ale psychologa – prychnęła i sięgnęła po talerz z jajecznicą. – Pojedziemy, ocenimy i jeśli będzie taka potrzeba, ustawimy ją do pionu.
– Jesteś pewna? – Aż odchrząknął.
– Jasne, że tak. Porządnie nią potrząśniemy i zaraz jej przejdzie. Ile ona ma lat? – Zaczęła mówić coraz głośniej. – Musi zacząć myśleć nie tylko o sobie, ale i o całej swojej przyszłej rodzinie.
– Wydaje mi się, że śmierć waszego ojca…
– Wszystkie nas dotknęła. Każda z nas musiała sobie to jakoś poukładać.
– Ale ona była z nim zawsze. Zawsze… – Z niedowierzaniem odłożył talerz na stolik. – I nagle została kompletnie sama. Uważasz, że trzeba nią potrząsnąć? I to akurat w święta?
– Mnie nikt nie głaskał po głowie, kiedy…
– Pojedziemy tam, ale chyba tylko po to, żeby ją ochronić przed tobą i Patrycją – rzekł ostro i wstał, zostawiając śniadanie na stoliku.
Odprowadziła go wzrokiem z kompletnym niezrozumieniem na twarzy. Wzruszyła tylko ramionami i dokończyła śniadanie, raz po raz posyłając buziaczki do rozweselonego Kubusia.
***
Marek podniósł wzrok na Klaudię, która ze splecionymi na stole dłońmi wsłuchiwała się w kłótnię zza ściany. Denerwowała się, raz po raz przygryzała wargę, starając się opanować emocje. Chciała, żeby Dagmara i Tomek już sobie poszli. Nie miała najmniejszej ochoty uczestniczyć w ich małżeńskich sporach i wyciąganych brudach. Niewiedza była błogosławieństwem, a ona bardziej niż kiedykolwiek rozumiała, co to oznaczało.
Bardzo szybko przyzwyczaiła się do życia we dwoje. Była ona, Marek i Hektor, który nic nie mówił i nie przeszkadzał. Goście w pensjonacie pojawiali się i znikali, przyjeżdżali i odjeżdżali, zostawiali po sobie niewiele, a właściwie nic, do czego mogłaby się przywiązać i wspominać. Wraz z ojcem zniknął pewien silny fundament tego miejsca i Klaudia obawiała się, że nic nie będzie w stanie załatać tej dziury w równie trwały sposób.
– Dlaczego wciąż znikasz?! Dlaczego cię nie ma, kiedy jesteś potrzebny?!
Dagmara wciąż krzyczała, a z każdym jej kolejnym słowem Klaudia coraz bardziej żałowała, że wpuściła ją do domu. Zwłaszcza że Marek przywiózł Tomka w stanie wskazującym na niezłą imprezę, którą zaliczył w nocy.
– Hej… – Marek wyciągnął do niej rękę. – Niepotrzebnie się nimi stresujesz.
– Możesz tego słuchać? – wydusiła półgłosem. – Zaraz się dowiemy, że to nie jest jego dziecko…
– Nie przesadzaj. Zwykła sprzeczka. Może im się nie układa? Związki przechodzą kryzysy, wiesz?
– Zwłaszcza małżeństwa…
Podniosła kubek z kawą i zaczęła powoli ją sączyć, by uniknąć dalszej rozmowy. Wiedziała, że Marek próbuje jej za wszelką cenę pomóc, ale ona potrzebowała ciszy. Kiedy mieszkała sama z ojcem, w tym domu nigdy nikt nie unosił głosu i do takiego życia się przyzwyczaiła.
– Zorganizujemy te święta – powiedziała po krótkiej chwili. – Przyjadą, zjedzą i wyjadą. Co więcej może się wydarzyć?
– Cóż… – Pogłaskał kciukiem jej dłoń. – To w końcu Boże Narodzenie.
Czas jak każdy inny – dodała w myślach, ale do Marka się uśmiechnęła. Nie wierzyła, że te święta mogą cokolwiek zmienić. Tak jak nie zmieniły poprzednie…
– Pójdziemy już – powiedziała Dagmara, zaglądając do kuchni. Nie wyglądała, jakby doszła z Tomkiem do jakiegokolwiek porozumienia, ale najwyraźniej uznali, że powinni przenieść się z kłótnią na bardziej neutralny teren. – Dzięki za pomoc.
– Może was odwiozę? – zaproponował Marek, podpierając podbródek na dłoni.
Oczywiście nie zaprotestowała, głaszcząc się przy tym po wypukłym brzuchu, a Klaudia zapragnęła, by ten dzień zaczął się raz jeszcze. Nie pozwoliłaby wyjść mu z łóżka i z satysfakcją mogliby udawać, że nie ma ich w domu…
Gdy została sama, odzyskała upragnioną ciszę i usiadła w salonie na kanapie. Hektor wyszedł z ukrycia, przysiadł przy oknie i łapał ciepłe, słoneczne promienie. Dopiero dźwięk przychodzącej wiadomości na komórce zmusił ją do ruchu. Otworzyła przesłane zdjęcie i uśmiechnęła się szeroko do pucatej buzi Kubusia, która spoglądała na nią z ekranu telefonu. Martyna co jakiś czas przesyłała jej takie wiadomości z krótkimi informacjami, jak żyją. Klaudia to doceniała, bo był to przejaw naprawdę sporego kroku do przodu, który poczyniła jej siostra.
Przesunęła palcem wiadomość, by przeczytać treść: „Przyjeżdżamy w poniedziałek. Ciociu, szykuj domek!”.
– Świetnie… – mruknęła i odruchowo chciała zostawić wiadomość bez odpowiedzi, ale zawahała się i po krótkiej chwili namysłu odpisała: „Chętnie wyściskam Kubusia!”.
Tyle wystarczy. Niech się nie spodziewają wybuchów radości.
Nic nie zmieni tego, że w ostatnie święta obie ją zostawiły, z mniej lub bardziej błahych powodów – ale jednak. Przepłakała wigilię, pierwszy dzień świąt, a w drugi sytuację uratował tylko spacer po Krakowie, który zorganizował zdesperowany Marek. Sylwestra przespała. I tak samo planowała spędzić go w tym roku.
Spis treści
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII