Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wieść o mądrej Szeherezadzie, która wyleczyła króla z bezsenności ciekawymi opowieściami, zwłaszcza baśniowymi, szybko się rozeszła. Zaczęto sobie opowiadać te najlepsze, a potem także zapisywać i dzięki temu przetrwały do dzisiaj. Na pamiątkę zaś całej tej historii nazwano wszystkie opowieści „baśniami z tysiąca i jednej nocy”, bo były opowiadane przez tysiąc nocy i z tysiąca i jednej ksiąg pochodziły. W tej księdze zapisane są najpiękniejsze z owych baśni, które opowiadała Szeherezada.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 188
Opowieść o okrutnym Szachrijarze i mądrej Szeherezadzie
Dawno, dawno temu hen za wielkimi morzami i bezkresnymi pustyniami leżało królestwo, którego sułtan słynął z mściwości i okrucieństwa. Zwał się Szachrijar i już samo jego imię wzbudzało lęk zarówno w sercach wrogów, jak i poddanych.
ładca ów najbardziej na świecie dbał o swój honor i dobre imię i w ich obronie potrafił dopuścić się najokrutniejszych czynów. Tym, którzy ważyli się powiedzieć przeciw niemu choćby słówko, kazał obcinać języki, a śmiałkowie, którzy sprzeciwiali się jego woli, byli wywożeni na środek pustyni i zostawiani tam bez wody i pożywienia. Pycha sułtana nie znała granic, a najstraszniejszą była dla niego myśl, że ktoś mógłby go zdradzić.
Pewnego dnia Szachrijar postanowił wybrać się na łowy i rozkazał swojemu wezyrowi, by natychmiast rozpoczął przygotowania. Następnego ranka wszystko było gotowe, ale gdy sułtan zasiadł w lektyce, nagle przypomniał sobie o ulubionym łuku, który zostawił przy swym łożu. W pośpiechu wrócił więc do pałacu, lecz gdy stanął w drzwiach sypialni, ujrzał swoją żonę w objęciach jednego z nadwornych doradców.
Straszna była wściekłość Szachrijara. Oto sprawdziła się jego największa obawa! Nie mogąc znieść tego upokorzenia, rozkazał pozbawić głów swą żonę i doradcę, a gdy spełniono jego rozkaz, zwrócił się do wezyra:
– Na Allaha, nie pozwolę, by ktokolwiek naraził jeszcze mój honor na taką zniewagę! Od tej pory co dzień poślubiać będę inną kobietę, a następnego ranka spotka ją taki sam los jak moją pierwszą żonę. Tylko tak zyskam pewność, że żadna mnie już nie zdradzi.
Wezyr widział niegodziwość swego władcy, ale bojąc się o własne życie, nie sprzeciwił mu się.
Działo się więc tak, jak postanowił Szachrijar. Mijały tygodnie, miesiące, a w końcu lata, aż sułtan poślubił swoją tysięczną żonę. Jego okrucieństwo i małoduszność sprawiły, że w całym królestwie nie było już prawie żadnej panny na wydaniu. Te, z którymi władca nie zdążył się jeszcze ożenić, były ukrywane przez przerażone rodziny lub wywożone do najdalszych krain.
Wśród nielicznych dziewcząt, które ominął dotychczas los sułtańskiej żony, były córki wezyra. Starsza z nich, o imieniu Szeherezada, słynęła ze sprytu i oczytania. Większość czasu spędzała w pałacowej bibliotece, pochylona od świtu do nocy nad księgami i zwojami. Znała doskonale setki podań o starożytnych władcach i odległych zakątkach ziemi i recytowała z pamięci pieśni i poezję. Karmiła się baśniami i historiami, które opowiadała potem pięknie każdemu, kto chciał ich wysłuchać.
Szeherezadę bardzo martwiło to, co działo się w królestwie. Długo zastanawiała się, w jaki sposób można by odwieść władcę od jego okrutnego zwyczaju, aż w końcu w dniu, w którym Szachrijar poślubił swoją tysięczną żonę, zwróciła się do wezyra:
– Ojcze, zabierz mnie jutro przed oblicze sułtana, bym mogła zostać jego żoną.
Wezyr strapił się bardzo słowami Szeherezady.
– Najukochańsza córko, przemyśl to, o co mnie prosisz. Wiesz dobrze, jaki los czeka sułtańską małżonkę.
– Wiem, o co proszę, drogi ojcze – odpowiedziała dziewczyna. – Powiedz jednak, ile jeszcze kobiet musi zapłacić za pychę naszego władcy? Kto wie, może uda mi się odmienić jego serce i zakończyć krwawe występki raz na zawsze?
Wezyr nie chciał pozwolić córce na ten krok. Prosił ją i błagał, karcił i groził, ale ona pozostawała niewzruszona. W końcu w rozpaczy zawołał:
– Ach, zobaczysz, czeka cię ten sam los, co osła i wołu pewnego gospodarza!
– A cóż im się przydarzyło, najdroższy ojcze? – spytała Szeherezada z wielkim zaciekawieniem, bo choć znała setki historii, tej nigdy wcześniej nie słyszała. A wezyr zaczął opowiadać:
– Wiedz zatem, córko, że był kiedyś pewien bogaty człowiek, który żył wraz z żoną na dużych, pięknych włościach i uprawiał rolę. W swej szczodrobliwości Allah obdarzył go zdolnością rozumienia języka zwierząt, ale postawił mu jeden warunek: by nikomu nie zdradził ich sekretów. W przeciwnym wypadku miała go czekać śmierć.
W oborze mieszkały u niego obok siebie osioł i wół. Pewnego dnia gospodarz siedział nieopodal, obserwując swoje dzieci bawiące się na podwórzu, gdy usłyszał, jak wół odzywa się do osła:
– O najszczęśliwszy ze szczęśliwych, jak to możliwe, że twoje życie jest tak pełne wygód, kiedy ja muszę pracować w pocie czoła od świtu do zmierzchu? Dlaczego, gdy na mój nieszczęsny kark zakłada się ciężkie jarzmo i batem pędzi przez pole, ty leżysz tu sobie, w żłobie masz najlepsze siano i tylko czasem pan zabierze cię na pół dnia do miasta? I gdy tobie nie szczędzi się pochwał, ja za swój trud i znój nie mogę liczyć na jedno dobre słowo. O najmądrzejszy z mądrych, uniżenie proszę, zdradź mi swój sekret. Co zrobić, by żyć tak jak ty?
Gospodarz nadstawił ucha i z ciekawością czekał na odpowiedź osła. Zwierzę zastanowiło się chwilę, po czym odrzekło:
– Mój drogi wole, sprawa jest całkiem prosta. Zastanawiasz się, dlaczego nasz pan każe ci pracować ponad siły, karmi resztkami i smaga batem, ale czy nie wracasz każdego dnia do zagrody rączo, choć z powrozem na szyi? Czy nie zjadasz wszystkiego, co zastaniesz w żłobie, i nie wylizujesz go na koniec do czysta? Czy następnego poranka nie wyruszasz na pole posłusznie i potulnie niczym jagnię? Jak możesz dziwić się panu, że traktuje cię w ten sposób, gdy sam zachowujesz się, jakbyś był ze swego życia wielce zadowolony?
Wół rozważył słowa osła, po czym spytał:
– Ach, zdroju mądrości, co więc radzisz? Jak odwrócić mój straszny los?
– Posłuchaj uważnie, drogi wole. Gdy jutro rano parobek wyprowadzi cię na pole i zawiesi na szyi jarzmo, połóż się na ziemi i nie wstawaj, choćby chłostał cię batem do wieczora. A gdy w końcu zabierze cię z powrotem do obory i do żłobu wrzuci ci marne resztki, nie tykaj ich, powąchaj je tylko raz i drugi, po czym odsuń się w kąt zagrody i zasiądź tam o pustym żołądku. Rób tak przez dzień lub dwa, a zobaczysz, że zaznasz w końcu słodyczy odpoczynku i wytchnienia.
Gospodarz był bardzo ciekawy, czy wół posłucha słów osła. I rzeczywiście, gdy nazajutrz parobek wyprowadził go na pole i założył mu na szyję jarzmo, zwierzę położyło się na ziemi i odmówiło pracy. Na jego grzbiet natychmiast spadły setki razów, ale leżało dalej niewzruszone. Gdy w końcu zrezygnowany parobek zaprowadził je do obory, wół nie kroczył dziarsko jak zwykle, lecz powłóczył noga za nogą. A kiedy do żłobu wlano mu wiadro mało apetycznej brei, odwrócił się od niej ze wzgardą, ułożył w najdalszym kącie zagrody i z pustym żołądkiem przespał tam całą noc.
Gdy następnego dnia wczesnym rankiem parobek udał się do obory i zobaczył nieruszoną strawę w żłobie i wołu leżącego w kącie z wyciągniętymi kopytami i napuchniętym brzuchem, przeląkł się okropnie, myśląc, że zwierzę zachorowało, i natychmiast pośpieszył powiadomić o tym swego pana. Słysząc jego opowieść, gospodarz zrozumiał, że wół posłuchał rady osła, i polecił chłopakowi:
– Weź tego szelmę osła na pole, załóż mu jarzmo na szyję i zmuś do ciągnięcia pługa, aż ugną się pod nim nogi.
Parobek zrobił, jak rozkazał pan, i przez cały dzień pędził osła po polu, zmuszając go do pracy wołu. Okładał go przy tym batem tak bezlitośnie, że zwierzęciu spuchły obite żebra. A gdy w końcu słońce zaczęło znikać za horyzontem i biedny osioł powędrował z powrotem do obory, z wyczerpania ledwie otwierał ślepia.
Wół za to spędził cały dzień w zagrodzie, wylegując się rozkosznie, delektując najlepszą paszą i wychwalając pod niebiosa mądrość swojego przyjaciela osła, nieświadomy, jaki zgotował mu los. A gdy osioł powrócił do obory, wypoczęty wół zerwał się zaraz na nogi, skłonił głęboko w powitaniu i podziękował mu z całego serca za radę. Osioł jednak nie odpowiedział na te honory, a w duchu myślał sobie:
– Taka spotyka mnie zapłata za dobry uczynek. Żyłem dotąd w wygodzie i dostatku i tylko moje miękkie serce sprowadziło na mnie to nieszczęście. Muszę czym prędzej przywrócić wołu do jego obowiązków, bo mnie – przy jego pracy – czeka rychło śmierć z wyczerpania.
I osioł zaczął rozmyślać, jak odwrócić to, co sam sobie zgotował.
– I tak też ty, moja córko – zwrócił się wezyr do Szeherezady – sama sprowadzisz na siebie straszny los swoją ofiarnością, jeśli w porę nie nabierzesz rozumu i nie zmienisz zdania. Na Allaha, dobrze ci radzę, a moja troska płynie z głębi serca i miłości do ciebie. Nie wychodź za sułtana Szachrijara.
– Dziękuję ci za piękną historię, ojcze. Widzę, że morał jej przygotowałeś specjalnie dla mnie. Ale mojej decyzji nic nie odmieni – odpowiedziała Szeherezada.
– Ach, niewdzięczna dziewczyno! – zawołał wezyr, załamując ręce. – Przysięgam, że jeśli postąpisz tak, jak mówisz, zrobię z tobą to, co gospodarz zrobił ze swoją żoną.
– A cóż to takiego było, ojcze? – zapytała Szeherezada, uśmiechając się niewinnie. Domyślała się, że tę część opowieści ojciec wymyślił w nadziei, że zawarte w niej przesłanie odwiedzie ją od jej postanowienia.
– Wiedz, córko, że tego dnia, w którym zmęczony osioł wrócił do obory, gospodarz wraz z rodziną zasiadł na podwórzu, by w blasku księżyca w pełni cieszyć się wieczornym posiłkiem. Pilnie nasłuchiwał głosów dochodzących z zagród i po chwili usłyszał, jak osioł zwraca się do wołu:
– Powiedz mi, przyjacielu, co zamierzasz zrobić jutro?
– Ależ naturalnie dalej będę postępować według twojej rady, najmądrzejszy z mądrych! – bez wahania odrzekł wół, na co osioł tylko pokręcił głową.
– Nie rób tego, jeśli ci życie miłe – przestrzegł go, a gospodarz uważnie przysłuchiwał się jego słowom. – Sam przekonałeś się, jak dobrą radą służę, więc wysłuchaj jej i tym razem. Słyszałem na własne długie uszy, jak pan nasz powiedział sługom, że jeśli kolejnego dnia zastaną cię w takim samym stanie, mają zabrać cię prosto do rzeźnika, twoje mięso rozdać ubogim, a ze skóry uszyć sobie nowe kamizelki. Posłuchaj mądrego słowa, zanim zdarzy się tragedia, i gdy tylko zjawi się tu parobek, wstań i pohasaj trochę, żeby wiedział, żeś cały i zdrów.
Wół przestraszył się słów osła i postanowił pójść za jego radą. Następnego poranka gospodarz wraz z żoną krzątali się po podwórzu, gdy służący wyprowadzał z obory posłusznego jak wcześniej wołu. Zwierzę spostrzegło swojego pana i chcąc dowieść, że wróciło mu zdrowie i humor, podniosło ogon i puściło głośnego bąka prosto w twarz parobka, który zamykał za nim wrota obory. Widząc to, gospodarz zaniósł się śmiechem i śmiał się do rozpuku.
– Cóż cię tak rozbawiło? – spytała jego żona.
– Pewien sekret, najmilsza, którego zdradzić ci niestety nie mogę, bo grozi mi za to śmierć.
– Ależ, najdroższy, musisz mi powiedzieć! – nalegała kobieta. – Jeśli nie powiesz, pomyślę, że to ze mnie się śmiałeś, i nigdy ci nie wybaczę. Na Allaha! Wyprowadzę się i już więcej mnie nie zobaczysz!
Gospodarz zasępił się, bo bardzo kochał żonę i obawiał się, że spełni swą groźbę i go opuści, jeśli nie zdradzi jej tajemnicy. Z drugiej strony wiedział, że czyniąc to, czego zażądała, sprowadzi na siebie gniew Allaha i pewną śmierć.
Żona dała mu do namysłu kilka dni, a on spędził je na gorączkowym rozmyślaniu, co począć. Ostatniego dnia, gdy przechadzał się po podwórzu, postanowiwszy już, że ulegnie namowom żony i odda swój los w ręce Allaha, usłyszał rozmowę psa i koguta.
A wiedz, córko, że gospodarz ów tak był zamożny, że miał kur pięćdziesiąt, którymi dowodził jeden kogut. Tego dnia ptak był bardzo wzburzony, kręcił się po obejściu, groźnie trzepocząc skrzydłami, i co rusz strofował którąś ze swoich pięćdziesięciu żon głośnym pianiem. Wrzawa w kurzej zagrodzie zwróciła uwagę psa, który zawołał do koguta z wyrzutem:
– Nie masz wstydu, kogucie, robić tyle hałasu w takim dniu.
– A czemu ten dzień jest taki wyjątkowy, psie? – zapytał kogut, odganiając skrzydłem jedną z kur.
– To nie słyszałeś, że nasz pan właśnie dziś oczekuje swojej śmierci? Jego żona nakazała mu wyjawić sekret powierzony mu przez Allaha, i jeśli to zrobi, umrze. My, psy, szykujemy się już do żałoby, a ty piejesz i skrzeczysz, jak gdyby nigdy nic.
– No proszę, proszę – odpowiedział kogut. – Mogłoby się zdawać, że pan nasz pozjadał wszystkie rozumy. Co dzień paraduje z dumą po podwórzu i rzuca rozkazy na prawo i lewo, lecz wygląda na to, że to wszystko kpina. Mów, co chcesz, psie, ale według mnie nie ma krzty rozsądku, skoro nie może sobie poradzić z jedną żoną. Ja mam żonek pięćdziesiąt i jedną głowę, ale wiem doskonale, jak nie pozwolić żadnej na nią wejść. Posłuszeństwo i dyscyplina! Oto metoda!
– Co więc zrobiłbyś na miejscu pana? – zapytał pies, zaciekawiony.
– To bardzo proste, drogi psie. Powinien natychmiast wziąć niesforną żonkę, przełożyć przez kolano i spuścić jej takie lanie, żeby już nigdy więcej nie ważyła mu się zadać żadnego pytania!
Nie śmiej się, Szeherezado! Mówię poważnie, słuchaj dalej.
Słysząc te słowa, gospodarz zerwał się i pośpieszył do domu, by poszukać swojej żony. Znalazł ją w sypialni, przywołał do siebie, po czym sprawił jej tęgie lanie, aż wymierzane klapsy niosły się echem po całym podwórzu. A przy każdym razie wołał:
– Ładnie to tak upierać się przy swoim? Ładnie to tak za nic mieć mężowskie uczucia?
Żona zasłoniła twarz rękoma i załkała.
– Masz rację, najdroższy! Zapomniałam się! Już nigdy więcej ci się nie sprzeciwię!
– I właśnie to spotka ciebie, Szeherezado – zakończył swoją opowieść wezyr – jeśli się nie opamiętasz i nie wybijesz sobie z głowy swojego pomysłu.
Szeherezada z trudem powstrzymała śmiech.
– Ojcze, wiem, że wszystko, co mówisz, płynie z troski o mnie, ale nie przekonasz mnie takim morałem. Od kiedy to przemocą można kogoś nauczyć rozumu? Nie, drogi ojcze, podjęłam już decyzję i zdania nie zmienię, choćbyś powiedział mi, że gospodarz, jego żona i przemądry kogut, a nawet wół z osłem żyli odtąd szczęśliwie aż po kres swoich dni. Poślubię sułtana, nawet gdybyś miał mi zgotować największe lanie, jakie widziało królestwo, choć oboje wiemy, że twoje gołębie serce ci na to nie pozwoli.
Wezyr zrozumiał, że nie uda mu się przekonać córki, i zrezygnowany udał się przed oblicze Szachrijara, by ogłosić mu jej zamiar. Sułtan bardzo się zdziwił, gdyż wcześniej, z sympatii do wezyra, oszczędzał jego dzieci. A gdy władca zapytał, czy jest pewny tej decyzji, wezyr zawołał:
– Weź ją, najjaśniejszy panie, i zrób z nią, co uważasz. Ja nie mam już do niej cierpliwości!
Sułtan więc się zgodził, a wezyr powrócił do córki, by pomóc jej przygotować się do ślubnej ceremonii. Gdy wszystko było gotowe, Szeherezada zwróciła się do swojej młodszej siostry Dunjazady:
– Przyjdź do sułtańskiej sypialni o północy, rzuć się przed władcą na kolana i błagaj go, by pozwolił ci posłuchać mojej ostatniej opowieści.
I stało się tak, jak zaplanowała Szeherezada. O północy do drzwi sułtańskiej sypialni zastukał służący i ogłosił przybycie Dunjazady, która zjawiła się w pałacu, błagając o audiencję.
Zdziwiony Szachrijar zgodził się ją przyjąć, ona zaś, gdy tylko przekroczyła próg komnaty, padła na kolana i chyląc czoło do ziemi, zawołała:
– O najpotężniejszy panie, okaż litość i pozwól mi posłuchać ostatniej opowieści mojej ukochanej siostry, zanim minie noc i wstanie słońce.
Władca słyszał nieraz, jak mieszkańcy pałacu rozmawiali o Szeherezadzie i jej baśniach, które chwytały za serce i rozpalały wyobraźnię, i sam zapragnął przekonać się, ile było w tym prawdy. Polecił więc Dunjazadzie, by usiadła w nogach łoża, i skinieniem palca dał jej siostrze znak, aby zaczęła opowiadać.
I tak upłynęła pierwsza z tysiąca i jednej nocy, podczas których Szeherezada snuła swoje opowieści. Mówiła o władcach dalekich krajów, roztropnych królowych, przebiegłych czarownikach, bezlitosnych wojownikach i cudownych stworzeniach, a wszystkie przywoływane przez nią postaci zdawały się ożywać i tańczyć wokół sułtana w barwnym korowodzie. Opowiadała tak ciekawie, tak pięknie opisywała baśniowe światy, że siedział zasłuchany i nie zauważał nawet, gdy za oknami zaczynało świtać. Sprytna Szeherezada wiedziała, w którym momencie z nadejściem poranka przerwać, by mąż nie mógł doczekać się kolejnej nocy. Musiał pozostawić Szeherezadę przy życiu, aby mogła dokończyć mu opowieść, lecz gdy tylko kończyła jedną, natychmiast zaczynała nową, nie dając mu nawet dnia, którego nie spędziłby na niecierpliwym wyczekiwaniu nadejścia zmroku i dalszej części baśni.
A gdy nocy minęło już tysiąc i jedna, Szeherezada zakończyła kolejną opowieść i wyznała Szachrijarowi, że nie zna ich więcej. Nie stało się jednak nic złego, bo z każdym dniem i z każdą nocą sułtan pałał do żony coraz głębszą miłością. Skończył z krwawym zwyczajem raz na zawsze i uczynił z Szeherezady swoją królową.
Opowieść o Ali Babie i czterdziestu rozbójnikach
– O najwspanialszy z władców – dziewczyna zwróciła się do Szachrijara – mawiają, że w pewnym mieście w Persji żyło kiedyś dwóch braci, którzy po śmierci ojca podzielili się po równo pozostawionym przez niego majątkiem, lecz jak szybko weszli w jego posiadanie, tak szybko go roztrwonili na wystawne uczty, zabawy i wszelkie uciechy. Starszy, Kasim, przezornie wziął sobie za żonę córkę bogatego kupca, a gdy ten oddał duszę wszechmocnemu Allahowi, przejął jego sklep z rzadkimi i drogocennymi dobrami. Powodziło mu się więc bardzo dobrze i szybko zyskał w mieście sławę człowieka zaradnego i roztropnego.
łodszy z braci, Ali Baba, miał mniej szczęścia. Ożenił się z ubogą kobietą i zamieszkał z nią w jednej ciasnej izdebce. Z majątku ojca pozostały mu jedynie trzy wychudłe osły, więc na życie zarabiał, handlując drewnem na opał, które na ich grzbietach przywoził z lasu na miejski bazar.
Któregoś dnia, gdy Ali Baba napełniał kosze przewieszone przez grzbiety osłów chrustem i suchymi gałązkami, dostrzegł w oddali tuman kurzu, któremu towarzyszył coraz głośniejszy tętent kopyt. Chmura zdawała się rosnąć i rosnąć, aż w końcu wyłonił się z niej zastęp wojowników gnających na koniach. Przestraszony Ali Baba rzucił się do ucieczki, ciągnąc na powrozie swoje osły, nie miał jednak szans zdążyć przed rozpędzonymi końmi. Wprowadził więc objuczone zwierzęta w gęste zarośla, przywiązał je tam, a sam wspiął się na sosnę i z ukrycia obserwował mężczyzn, którzy zatrzymali się przed wielką skałą sięgającą wysoko ponad korony drzew. Nieznajomi zwinnie zeskoczyli z koni. Każdy był rosły, spojrzenie miał srogie, a u boku błyszczącą szablę. Bez wątpienia byli szajką rozbójników, którzy dopiero co napadli na karawanę kupców i wieźli teraz łup do swojej kryjówki. Ali Baba zaczął ich liczyć, a gdy skończył, stwierdził, że ma przed sobą czterdziestu rabusiów.
Rozbójnicy odwiązali przytroczone do siodeł worki, w których połyskiwały srebrne i złote monety. Mężczyzna, który wyglądał na przywódcę bandy, zarzucił na ramię ciężki wór i zaczął przedzierać się przez chaszcze. Gdy dotarł do kryjącej się za nimi skały, dotknął jej i wyrzekł słowa:
– Sezamie, otwórz się!
I nagle w kamieniu zarysowały się szerokie wrota. Mężczyźni jeden po drugim wchodzili w odsłoniętą ciemną czeluść groty, a gdy ich herszt, jako ostatni, zniknął Ali Babie z oczu, zniknęło i wejście, jakby nigdy go tam nie było.
Czas mijał, lecz Ali Baba nie miał odwagi opuścić swojego schronienia na drzewie. Gdyby rabusie odkryli, że poznał ich kryjówkę, na pewno nie zostawiliby go przy życiu. W końcu, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi, w skale ponownie ukazały się wrota i jako pierwszy stanął w nich herszt szajki. Zaczął liczyć opuszczających jaskinię zbójców, a gdy wszyscy znaleźli się na zewnątrz, znów dotknął skały i zawołał:
– Sezamie, zamknij się! – Na te słowa wrota zatrzasnęły się z hukiem i zniknęły, rozbójnicy zaś dosiedli swych koni i odjechali w obłoku kurzu.
Kiedy tętent kopyt ucichł w oddali, Ali Baba ośmielił się zejść z drzewa i niepewnie zbliżył się do miejsca, w którym wcześniej widniało wejście do groty. Przystawił ucho do kamiennej ściany, opukał ją, po czym wypowiedział te same słowa, które wcześniej usłyszał z ust herszta:
– Sezamie, otwórz się!
I już po chwili w skale znów pojawiły się wielkie wrota. Ali Baba wszedł przez nie, a jego oczom ukazała się olbrzymia pieczara, rozświetlana ostatnimi promieniami zachodzącego słońca, które wpadały przez szczeliny w sklepieniu. W ich blasku mieniło się złoto i rozmaite kosztowności. Za piętrzącymi się stosami srebrnych waz i naczyń, w sięgających ponad głowę stertach, pyszniły się pięknie zdobione kobierce, bele najznakomitszego jedwabiu i haftowane tkaniny, a wszystko to otaczały pokaźne kopce srebrnych i złotych monet, część luzem, a część w wielkich workach, skórzanych sakwach i mieszkach. Widząc tak nieprzebrane bogactwo, Ali Baba zrozumiał, że rozbójnicy musieli gromadzić tu swoje łupy nie od miesięcy, nie od lat, ale od całych pokoleń.
Z zachwytu wytrącił go w końcu trzask wrót, które zamknęły się za jego plecami. Nie przejął się tym jednak, bo wciąż pamiętał magiczne słowa, które je otwierały. Nie ociągając się dłużej, podszedł do kopca złotych monet i chwycił tyle worków, ile mogły unieść jego osły. Wypowiedział zaklęcie, a gdy droga stała otworem, objuczył zdobyczą zwierzęta i przykrył skarby chrustem, po czym wrócił przed wrota skarbca i zawołał:
– Sezamie, zamknij się! – I skała posłusznie wykonała jego polecenie, bo owa magiczna formuła działała tak, że ktokolwiek rozkazał grocie się otworzyć, po jej opuszczeniu musiał pamiętać, by ją na powrót zamknąć, inaczej pozostałaby otwarta już na zawsze.
Gdy wejście zniknęło, Ali Baba wrócił do swoich osłów i pod osłoną nocy śpiesznie ruszył do domu, gdzie z niecierpliwością wyczekiwała go żona. Cieszył się, bo wyobrażał sobie, że niespodzianka sprawi jej wielką radość, lecz kiedy dotarł na miejsce i pokazał małżonce worki wypełnione złotem, zamiast spodziewanego szczęścia na jej twarzy odmalowały się strach i złość.
– O nikczemny! Zachciało ci się życia rabusia? Okradasz niewinnych zamiast uczciwie zarabiać na życie? O ja nieszczęśliwa! Przyszło mi być żoną podłego rzezimieszka!
Kobieta płakała i biadoliła, na przemian przeklinając męża i rozpaczając nad swym losem, aż w końcu się zmęczyła i ucichła na tyle, by Ali Baba mógł jej opowiedzieć o grocie rozbójników. Gdy wszystko było już wyjaśnione, wspólnie wnieśli worki z monetami do izby i wysypali je na stół. Zachwycona złotym blaskiem żona zabrała się do ich liczenia, ale było ich tak wiele, że raz po raz myliła się w rachunkach i musiała zaczynać od początku. Ali Baba śmiał się, widząc jej wysiłki, aż w końcu powiedział:
– Długo tak jeszcze będziesz przekładać nasze skarby z jednego stosu na drugi? Dobrze wiesz, że nie starczy ci nocy, by je wszystkie zliczyć. Musimy wykopać dół w ziemi, by ukryć je przed oczami sąsiadów. Nie możemy się zdradzić z naszym sekretem.
– Słusznie mówisz – zgodziła się żona – ale, najdroższy, pozwól mi chociaż zważyć te monety. Chciałabym mieć choć najmniejsze pojęcie o tym, jak bardzo staliśmy się bogaci.
– Jak sobie życzysz, ale pamiętaj, by nikomu nie pisnąć ni słowa o tym, co znalazłem.
Kobieta wybrała się więc w pośpiechu do domu Kasima, brata Ali Baby, aby pożyczyć wagę. Drzwi otworzyła jego żona.
– Najdroższa bratowo, bądź tak dobra i pożycz mi waszą wagę.
– Z przyjemnością. Powiedz tylko, czy potrzebujesz dużych, czy też małych odważników – odpowiedziała żona Kasima. Zaciekawiło ją bardzo, co też mogło wymagać tak pilnie zważenia, że szwagierka nie mogła poczekać z tym do rana.
– Wystarczą mi małe.
Gospodyni zniknęła w drugiej izbie, gdzie ukradkiem pokryła woskiem i łojem denka obu szal, żeby to, co miało być ważone, przykleiło się do nich i zostawiło ślad. Po chwili wróciła z wagą i odważnikami i wręczyła je bratowej, która niczego nie podejrzewając, podziękowała i natychmiast ruszyła w drogę powrotną.
Tymczasem Ali Baba wykopał na podwórzu wielki dół. Gdy wszystkie monety były już zważone, wspólnie z żoną umieścili w nim worki i pieczołowicie przykryli je ziemią. Następnego ranka kobieta odniosła wagę, nie zauważając, że jedna z monet przykleiła się do dna szali. Gdy bratowa ją znalazła, poczuła palącą zazdrość i zawołała:
– A więc tak to! Mają czelność pożyczać moją wagę, żeby ważyć swoje bogactwa?! I skąd też taki biedak jak Ali Baba wziął tyle złotych monet, że nie może ich nawet policzyć?
Kiedy tego popołudnia Kasim powrócił do domu, żona powitała go słowami:
– Mężu, uważasz się za człowieka dostojnego i zamożnego, ale nie wiesz nawet, że twój brat Ali Baba jest emirem w porównaniu z tobą i swoje monety musi ważyć, podczas gdy ty wciąż zadowalasz się ich liczeniem.
Opowiedziała mu o swoim podstępie i pokazała monetę z wizerunkiem władcy. Tej nocy Kasim nie mógł zasnąć, nękany zazdrością i złością na brata. Rankiem udał się prosto do niego i rzekł:
– Bracie, chcesz uchodzić za skromnego i ubogiego, a w rzeczywistości posiadasz fortunę, którą zmierzyć możesz tylko za pomocą wagi.
– Nie rozumiem, o czym mówisz – odpowiedział Ali Baba. – Powiedz jasno, z czym do mnie przychodzisz.
– Nie udawaj, że nie wiesz, i nie próbuj mnie oszukać. – Wściekły Kasim wyciągnął monetę.
Ali Baba pojął w końcu, że nie może dalej ukrywać prawdy przed bratem. Nie chciał, by chciwość i zazdrość stanęły między nimi. Opowiedział mu więc o rozbójnikach, grocie i zgromadzonym w niej bogactwie. Przestrzegł go jednak, że wyprawa tam może być bardzo niebezpieczna, i zaproponował, że podzieli się z nim tym, co udało mu się już zdobyć. Lecz Kasim nie chciał o tym słyszeć. Pragnął zagarnąć jak najwięcej z owych wspaniałości dla siebie i zażądał, by Ali Baba zdradził mu, gdzie znajduje się skarbiec zbójców, oraz magiczne słowa, które dają do niego dostęp. Zagroził, że wyjawi wszystkim sekret brata, jeśli ten nie da mu tych wskazówek, i Ali Baba, chcąc nie chcąc, opowiedział, jak znaleźć tajemniczą skałę i jakie zaklęcie otwiera prowadzące do jej wnętrza wrota. Następnego dnia Kasim wynajął dziesięć mułów i ruszył do kryjówki rozbójników.
Gdy stanął przed skałą, w miejscu, które wskazał mu brat, krzyknął donośnie:
– Sezamie, otwórz się! – I wrota rozwarły się przed nim, tak jak wcześniej przed rozbójnikami i Ali Babą. Jego oczom ukazały się niezliczone skarby, złoto, srebro i kosztowności. Oczarowany ich blaskiem, Kasim nawet nie zauważył, że wrota zatrzasnęły się za jego plecami. Przechadzał się chwilę, podziwiając nieprzebrane wspaniałości, po czym zaczął ładować je do worków i układać przy wejściu. Gdy nagromadził ich tyle, że więcej jego muły nie zdołałyby udźwignąć, stanął przed skałą i nagle zmiarkował, że nie pamięta magicznych słów, które ją otwierają.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki