Bohaterowie Auschwitz - Przemysław Słowiński, Teresa Kowalik - ebook + audiobook

Bohaterowie Auschwitz audiobook

Przemysław Słowiński, Teresa Kowalik

4,6

Opis

Opowieść o ludziach, którzy potrafili stawić opór piekłu.

Oporem mogło być wszystko, bo wszystko było zabronione. Oporem stawała się każda działalność, która stwarzała wrażenie, że więźniowi pozostało coś z dawnej osobowości i indywidualności.

KL Auschwitz to bezmiar ludzkiego cierpienia, poniżenie, rozpad osobowości i heroiczne próby ocalenia własnej tożsamości. Świat odwróconego Dekalogu. Świat odwróconych ludzkich wartości. Świat bez nadziei, bez litości dla innych, świat bez Boga. Przykazaniami tego świata było: „zabijaj”, „kradnij” albo też „mów fałszywe świadectwo”. Trzeba było niezwykłego męstwa, charakteru i opanowania, żeby być po prostu człowiekiem, kiedy przychodził głód, praca ponad siły, groźby i szantaże. Próba przeżycia w warunkach panujących w KL Auschwitz bez zeszmacenia się, już była bohaterstwem.

Opowiemy o ludziach, którzy będąc tylko ziarnkami piasku rzuconymi w tryby wielkiej machiny terroru, potrafili skutecznie dobro przeciwstawić złu i tą drogą ocalić miłość, wiarę i nadzieję tam, gdzie inni zatracili nawet swoje człowieczeństwo.

"Ochotnik do piekła" Witold Pilecki

"Bohater heroicznego czynu" Maksymilian Kolbe

"Zapomniany troskliwy lekarz" Józef Bellert

"Anioł z Auschwitz" Stanisława Leszczyńska

"Pielęgniarka z misją" Irena Wiśniewska

"Krokusy" Bronisław Czech

"Bokser, śmierć i szczęście" Tadeusz „Teddy” Pietrzykowski

"Obozowa podpora duchowa" Sabina Nawara

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 32 min

Lektor: Przemyslaw SlowinskiTeresa Kowalik
Oceny
4,6 (31 ocen)
24
3
3
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aniuffa

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsające jest co człowiek musiał przejść przez drugiego "czlowieka".Ksiażkę polecam Cześć i chwała bohaterom 🤍❤Szkoda że tak mało albo wcale można się o tych ludziach dowiedzieć w szkołach 😔
10
Matoszek123

Nie oderwiesz się od lektury

.
00
Stema92

Nie oderwiesz się od lektury

Zapamiętani
00
edyta19701970

Nie oderwiesz się od lektury

"Bohaterowie Auschwitz" to historie ludzi, którzy znaleźli się w prawdziwym obozowym piekle, a przy tym nie przestawali tracić wiary. Gdy tylko zobaczyłam tę książkę, wiedziałam, że muszę ją przeczytać. Jest to lektura, która pokazuje wielką siłę i odwagę osób, które stawiały czoła okrucieństwu w obozie zagłady.
00
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

"Bohaterowie Auschwitz" Teresa Kowalik Przemysław Słowiński to opowieść o ludziach, którzy przeżyli piekło na ziemi. Opowieść o bohaterach, o których należy pamiętać, aby to piekło nigdy się nie powtórzyło. Witold Pilecki twórca konspiracji obozowej. Legandarny żołnierz Armii Krajowej, fascynująca postać, odważny ochotnik obozu Auschwitz . Więzień przez 947 dni-autor raportu, który przez wiele lat owiany cenzurą pokazywał mechanizm obozowej zagłady. Teksty Pileckiego, pokazują, że nie wolno Nam zapomnieć o setkach tysięcy istnień ludzkich, którym Niemcy zgotowali piekło. O tej tragedii nie wolno Nam zapomnieć nigdy. Maksymilian Kolbe-działacz, misjonarz, nr więzienny obozu Auschwitz 16670. Historia jego życia jest bardzo ciekawa i ważna. Jego męczeńską śmierć za innego współwięźnia Auschwitz trzeba nazywać czynem heroicznym. Potępiający przemoc, pomagający Żydom cieszył się z choć jednego uratowanego istnienia. Józef Bellert lekarz, żył dla innych i walczył o ich życie. Zapomnia...
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

 

 

Nieszczęśliwy to kraj, który potrzebuje bohaterów.

Bertold Brecht

Redakcja i korekta

Firma UKKLW – Małgorzata Ablewska, Elżbieta Steglińska

 

Okładka i projekt graficzny, skład i łamanie

Fahrenheit 451

 

Dyrektor projektów wydawniczych

Maciej Marchewicz

 

 

 

 

Copyright © by Teresa Kowalik, Przemysław Słowiński

Copyright © for FRONDA, Sp. z o.o., Warszawa 2021

 

ISBN 9788380796348

 

WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]

www.wydawnictwofronda.pl

www.facebook.com/FrondaWydawnictwo

www.twitter.com/Wyd_Fronda

 

KonwersjaEpubeum

Wstęp

Konzentrationslager (KL) Auschwitz został utworzony przez Niemców w połowie 1940 roku na przedmieściach Oświęcimia. Po włączeniu do Rzeszy miasto otrzymało niemiecką nazwę Auschwitz, która stała się również nazwą obozu. Powstał on z rozkazu szefa SS Heinricha Himmlera, a dokładne plany opracowano w Urzędzie Wyższego Dowódcy SS i Policji we Wrocławiu, którym dowodził Obergruppenführer SS Erich von dem Bach-Zelewski.

Niemcy stosowali wobec Polaków brutalny terror i masowe aresztowania. Więzienia były przepełnione. Władze okupacyjne stanęły więc przed koniecznością utworzenia nowych miejsc odosobnienia. Dlaczego właśnie w Auschwitz? Zadecydowało dogodne położenie miasta i możliwość wykorzystania opuszczonych budynków dawnych austriackich koszar artyleryjskich – kompleksu 20 budynków murowanych oraz kilkudziesięciu baraków drewnianych, które można było wykorzystać jako magazyny, warsztaty, stajnie czy garaże. W końcu 1940 roku więźniowie rozpoczęli nadbudowę pięter bloków parterowych, a w maju następnego roku budowę ośmiu nowych bloków. Prace te zostały zakończone w pierwszym półroczu roku 1942. W ich wyniku powstał kompleks 28 piętrowych bloków, z których zdecydowana większość była wykorzystywana jako budynki mieszkalne dla więźniów.

Za lokalizacją w Auschwitz przemawiała też bliskość węzłowej stacji kolejowej, co ułatwiało transport więźniów i materiałów budowlanych. Niemal całkowity brak lasów stanowił przeszkodę przy ewentualnych próbach ucieczki. Teren wokół planowanego obozu należał do polskich chłopów, których można było łatwo wysiedlić, nie płacąc rekompensat. No i… w jakiejś mierze rzeki Wisła i Soła izolowały obszar obozu od świata zewnętrznego. Bo to, co się w nim działo, miało na zawsze pozostać dla świata tajemnicą.

Obóz pomieścić miał według planów najwyżej 10 tysięcy ludzi. Po wizycie Heinricha Himmlera w 1941 roku został rozbudowywany siłami więźniów o kolejne bloki, tak by mógł pomieścić 30 tysięcy osób. Równolegle ze wzrostem liczby więźniów powiększał się też teren obozu. KL Auschwitz stał się ogromnym kombinatem śmierci, który tworzyły KL Auschwitz I – Stammlager (obóz macierzysty w Oświęcimiu, KL Auschwitz II – Birkenau (obóz w Brzezince) i KL Auschwitz III – Monowitz (obóz w Monowicach, początkowo noszący nazwę Buna) oraz sieć ponad 40 podobozów – Nebenlager, w których w szczytowym okresie przebywało blisko 140 tysięcy więźniów. Był to największy tego typu kompleks w historii.

W pierwszym okresie istnienia Niemcy kierowali do niego przede wszystkim polskich więźniów politycznych, uznanych za szczególnie niebezpiecznych: społecznych i duchowych przywódców, przedstawicieli inteligencji, kultury i nauki, uczestników ruchu oporu oraz oficerów. Pierwszy transport Polaków dotarł tam 14 czerwca 1940 roku z więzienia w Tarnowie. Szybko jednak Konzentrationslager Auschwitz stał się największym obozem nie tylko dla Polaków, lecz także dla obywateli innych podbitych przez nazistowskie Niemcy krajów. A przede wszystkim największym ośrodkiem „Endlösung der Judenfrage” (ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej) – nazistowskiego planu wymordowania Żydów zamieszkujących tereny okupowane przez III Rzeszę.

Niemieccy naziści deportowali do Auschwitz co najmniej 1,3 miliona osób ponad 20 narodowości. 400 tysięcy z nich zostało zarejestrowanych i osadzonych w obozie koncentracyjnym jako więźniowie. Żydzi stanowili 85 proc. wszystkich deportowanych i 90 proc. ogółu zamordowanych. Około 80 proc. (w większości Żydów) nigdy nie uzyskało statusu więźniów – zostali pozbawieni życia w ciągu 20 minut od przybycia na miejsce.

Spośród 1,3 miliona deportowanych do Auschwitz, w ciągu 1778 koszmarnych dni istnienia obozu śmierć poniosło co najmniej 1,1 miliona. Z 400 tysięcy zarejestrowanych w obozie więźniów śmierć poniosła połowa – 200 tysięcy osób, w tym: prawie 100 tysięcy Żydów, 64 tysięcy Polaków, 21 tysięcy Romów, 14 tysięcy sowieckich jeńców wojennych i ponad 10 tysięcy więźniów innych narodowości. Ponad 50 proc. z nich zginęło wskutek głodu, pracy ponad siły, szalejącego terroru, w egzekucjach, a także w wyniku wyniszczających warunków bytowania, chorób i epidemii, kar, tortur i zbrodniczych eksperymentów medycznych. W chwili wyzwolenia obozu przez Armię Czerwoną znajdowało się w nim ok. 7 tysięcy osób.

Opis tego, jak załoga obozu ma traktować więźniów został określony po raz pierwszy w instrukcji dla oddziałów wartowniczych SS z 1 października 1933 roku. Jej autorem był ówczesny komendant KL Dachau SS-Obergruppenführer Theodor Eicke, współtwórca systemu niemieckich obozów koncentracyjnych, twórca oddziałów SS-Totenkopfverbände oraz Inspektoratu Obozów Koncentracyjnych. W instrukcji podkreślono, że więźniowie to wrogowie Rzeszy i narodu niemieckiego. Okazywanie wobec nich jakichkolwiek ludzkich odruchów miało być nie tylko zwalczane przez przełożonych, ale też w samym środowisku esesmanów spotykało się z największą dezaprobatą jako „miękkość” i „brak charakteru”. Wyzbycie się wszelkich odruchów humanitaryzmu i poszanowania ludzkiej godności oraz lekceważenie norm moralnych i prawnych przez załogi obozów koncentracyjnych było więc rezultatem intensywnej wieloletniej indoktrynacji w duchu narodowego socjalizmu i kultywowania tradycji niemieckiego militaryzmu.

Obozowe realia, wymuszona ekstremalnością złożoność ludzkich postaw w nieludzkiej rzeczywistości, rodziła zupełnie odmienne niż w dotychczasowym życiu zachowania. Anus mundi (odbytnica świata) to określenie obozu zagłady Auschwitz-Birkenau użyte w 1942 roku przez lekarza SS Haupsturmführera Heinza Thilo podczas obserwacji uśmiercania gazem 500 kobiet. Spopularyzował je w tytule swej głośnej książki Wiesław Kielar (numer obozowy 290), jeden z pierwszych więźniów KL Auschwitz.

KL Auschwitz to bezmiar ludzkiego cierpienia, poniżenie, rozpad osobowości i heroiczne próby ocalenia własnej tożsamości. Świat odwróconego Dekalogu. Świat odwróconych ludzkich wartości. Świat bez nadziei, bez litości dla innych, świat bez Boga. Przykazaniami tego świata było: „zabijaj”, „kradnij” albo też „mów fałszywe świadectwo”. Odwaga, szlachetność, czy nie najrzadszy w końcu dar współczucia – wszystkie te piękne ludzkie przymioty miały tu swoje naturalne granice. Bywają okoliczności, w których wymaganie ich od człowieka jest po prostu przecenianiem jego sił…

Trzeba było niezwykłego męstwa, charakteru i opanowania, żeby być po prostu człowiekiem, kiedy przychodził głód, praca ponad siły, groźby i szantaże. Próba przeżycia w warunkach panujących w KL Auschwitz bez zeszmacenia się już była bohaterstwem. W warunkach, gdzie okazanie bliźniemu przyjaźni, lojalności czy pomocy w duchowym i fizycznym zniewoleniu i upodleniu mogło się skończyć źle, gdyby w pobliżu znalazł się ktoś, kto ze służbowego obowiązku lub ze zwykłego tchórzostwa zajmował się tropieniem przejawów ludzkiej solidarności. Czegoś najnaturalniejszego pod słońcem, ale dlatego właśnie szczególnie prześladowanego przez obozowe władze, których siła brała się z rozrywania międzyludzkich więzi. Jak powiedział kiedyś Prymas Tysiąclecia kardynał Stefan Wyszyński: „Nie wystarczy urodzić się człowiekiem     – należy jeszcze nim być”. Każdy miał własny Auschwitz, to był jeden obóz, ale los każdego był inny, każdy był w innym kręgu piekła.

A już heroicznej zaiste odwagi wymagało stawianie nadzorcom oporu. Na uwagę zasługują słowa włoskiego psychologa i psychiatry Andrei Devoto: „Oporem mogło być wszystko, bo wszystko było zabronione. Oporem stawała się każda działalność, która stwarzała wrażenie, że więźniowi pozostało coś z dawnej osobowości i indywidualności”.

„Opór więźniów polegał głównie na podejmowaniu działań mających uratować człowieka od strony zarówno fizycznej, jak i duchowej – napisała Marta Bogacka. – Chodziło o to, aby na przekór nazistowskim władzom zachować przy życiu jak najwięcej ludzi, a kiedy nie było już dla nich szans na  przetrwanie, pozwolić im umrzeć z należną człowiekowi godnością. Była to też walka z demoralizacją i deprawacją fundowaną przez władze obozowe”.

Działalność polityczna, kulturalna, tajne życie religijne. To wszystko było już oporem. Prowadzono również dywersję i działalność wywiadowczą na rzecz aliantów. Najbardziej jednak spektakularne były bunty i ucieczki.

O takich właśnie ludziach opowiada ta książka. O ludziach, którzy będąc właściwie tylko ziarnkami piasku rzuconymi w tryby wielkiej machiny terroru, potrafili skutecznie dobro przeciwstawić złu i tą drogą ocalić miłość, wiarę i nadzieję tam, gdzie inni zatracili nawet swoje człowieczeństwo. Nadzieję i wiarę w starą biblijną prawdę, że ziemia jest okaleczona i nieszczęśliwa z powodu grzechu i zła, jednakże pozostała dziełem Stwórcy. Że splugawiona ziemia mimo wszystko jest ołtarzem Boga, nie zaś podnóżkiem szatana. I że przyrzeczono jej zmartwychwstanie oraz przemienienie, gdyż co ustanowił Pan, trwa na wieki.

Ci ludzie i ich historie z pewnością zasługują na to, by przenieść ich na ekrany kin. A przede wszystkim  – zasługują na naszą pamięć.

Ochotnik do piekła -WITOLD PILECKI

Angielski historyk profesor Michael Foot zaliczył go w swojej książce Six Faces of Courage (Sześć twarzy odwagi) do sześciu najodważniejszych żołnierzy II wojny światowej. Wychodził cało z najgorszych opresji. Niesamowite przygody rotmistrza Witolda Pileckiego śmiało mogłyby stać się kanwą do znakomitego filmu sensacyjnego. W 1940 roku dał się złapać i zamknąć w obozie koncentracyjnym Auschwitz, aby oficjalnie potwierdzić informacje, że jest to miejsce masowej zagłady. Stworzył tam organizację, łączącą różne nurty polityczne, co wydawało się wcześniej niemożliwe. Przygotowywał w obozie zbrojne powstanie. To, co nie udało się Niemcom, zrobili Polacy, komuniści. Zamordowali Witolda Pileckiego w 1948 roku. Skazany na śmierć wyrokiem polskiego sądu, żegnając się z żoną, powiedział: „Oświęcim przy torturach UB to była igraszka”.

Witold Pilecki bez wątpienia zasłużył na to, aby każde dziecko w Polsce, a także poza jej granicami mogło się dowiedzieć, kim był. Jeden z największych bohaterów polskich doczekał się – po wieloletnich staraniach polskich europarlamentarzystów – uhonorowania przez Parlament Europejski. 25 maja został przezeń ustanowiony Międzynarodowym Dniem Bohaterów Walczących z Totalitaryzmem. Zgodnie z intencją projektodawców dzień ten ma w krajach Unii Europejskiej upamiętniać heroiczny wymiar człowieczeństwa, którego symbolem jest niezwykła postać rotmistrza.

Urodził się 13 maja 1901 roku w Ołońcu, w północnej Rosji, dokąd władze carskie przesiedliły jego rodzinę z okolic Nowogródczyzny w ramach represji za udział dziadka w powstaniu styczniowym. (Miasto leży na południowym krańcu Karelii, nad niewielką rzeką, kilkanaście kilometrów od wybrzeża jeziora Ładoga.) Pochodził z rodziny szlacheckiej pieczętującej się herbem Leliwa. Ojciec Witolda, Julian Pilecki po ukończeniu studiów w Instytucie Leśnym w Petersburgu pracował w Karelii jako rewizor leśny. Polacy nie mogli obejmować posad odpowiadających ich wykształceniu. Ożenił się z Ludwiką Osiecimską, z którą dochował się piątki dzieci: Marii, Józefa (zmarł w wieku pięciu lat), Witolda, Wandy i Jerzego.

Pochodząca z Mohylewszczyzny rodzina matki Witolda była zesłana po klęsce tego samego powstania w okolice Pietrozawodska, na krańcach rosyjskiego imperium. Polskie tradycje niepodległościowe były więc w rodzinie Witolda bardzo żywe, zarówno po mieczu, jak i po kądzieli.

Witold Pilecki

W roku 1918, kiedy powstające po rewolucji w Rosji tzw. komitety fornalskie i komitety robotniczo-chłopskie, podburzane przez nasłanych agitatorów zaczęły rozgrabiać majątki ziemskie i likwidować złapanych właścicieli, Ludwika Pilecka, ostrzeżona przez okoliczną życzliwą ludność wiejską, wyjechała z dziećmi do Wilna. Pozostawała tam praktycznie bez środków do życia, nie mając kontaktu z wciąż pracującym w Ołońcu mężem. Tam, w gimnazjum im. Joachima Lelewela Witold kontynuował rozpoczętą wcześniej w szkole handlowej naukę, udzielając się jednocześnie w zakazanym przez władze skautingu. W 1916 roku założył własną grupę harcerską – VIII Drużynę im. Adama Mickiewicza.

31 grudnia 1918 roku rozpoczęły się walki o Wilno, toczone przez polskie ochotnicze oddziały samoobrony wileńskiej, początkowo przeciwko wycofującym się z miasta wojskom niemieckim oraz miejscowym komunistom, a następnie nacierającej Armii Czerwonej (4 –5 stycznia 1919 roku). Doprowadziły one do przejściowego opanowania Wilna przez Polaków, którzy zostali jednak zmuszeni do jego opuszczenia z powodu natarcia przeważających sił bolszewickich. Wydarzenia te uważane są przez niektórych historyków za początek wojny polsko-bolszewickiej. Witold wstąpił do oddziałów samoobrony dowodzonych przez generała Władysława Wejtkę, który już od czasów rewolucji październikowej organizował oddziały polskie na Wschodzie i którego 28 października 1918 roku generał dywizji Tadeusz Rozwadowski mianował „kierownikiem wszelkich formacyj na Litwie i Białorusi”.

Już w 1918 roku prawie wszyscy starsi harcerze, w tym Witold Pilecki, przedostali się na tereny odradzającej się Polski. Rok później zaczął służbę w partyzanckim oddziale legendarnego zagończyka rotmistrza Jerzego Dąbrowskiego ps. Łupaszka. (Nie mylić z majorem Zygmuntem Szendzielarzem, noszącym ten sam pseudonim.) Na czele dwóch szwadronów kawalerii i batalionu piechoty (ok. 700 ludzi) oddział wyruszył przez Ejszyki w stronę Grodna.

W walkach odwrotowych z bolszewikami w lipcu 1920 roku Pilecki dowodził pod Grodnem sekcją kompanii harcerskiej. Wcześniej w czasie patrolu pod Ejszyszkami zauważył przy samotnych zabudowaniach kilku żołnierzy rosyjskich. Obok stał ciężki karabin maszynowy. Pilecki miał przy sobie tylko trzech towarzyszy. Rzucili jednak konie w cwał i jak wicher wpadli między zabudowania. Okazało się, że kwaterował tam oddział... 80 bolszewików. Byli tak zaskoczeni, że poddali się bez walki. Witold poprowadził ich na tyły. Zdobyczna broń jechała na wozie.

Zgrupowanie „Łupaszki” prowadziło następnie wojnę partyzancką przeciw bolszewikom na terenach Grodzieńszczyzny, Wileńszczyzny i Polesia. Walczyło między innymi pod Różaną, zdobyło Prużanę i fortecę Brześć Litewski. Następnie zawróciło, dotarło do Pińska i zdobyło Baranowicze. Nieliczny stosunkowo polski oddział poruszał się jednak bardzo swobodnie po okupowanym przez wojska bolszewickie terenie, budząc wśród nich blady strach. W kawalerii ówczesnego podrotmistrza Jerzego Dąbrowskiego obok Witolda Pileckiego walczyło wiele znanych później osobistości międzywojennej Polski. Między innymi Stanisław Cat-Mackiewicz, jego młodszy brat Józef Mackiewicz, hrabia Eustachy Sapieha, książę Włodzimierz Czetwertyński, hrabia Jan Tyszkiewicz, Jan Kalenkiewicz – ojciec późniejszego cichociemnego Macieja Kalenkiewicza ps. Kotwicz, oraz Konstanty Drucki-Lubecki, potomek starego rodu książęcego i dowódca Wileńskiej Brygady Kawalerii w 1939 roku.

Dworek w majątku Sukurcze.Zbiory Tadeusza Płużańskiego.

W latach 1920–1921 Witold Pilecki służył w Wojsku Polskim jako kawalerzysta w dowodzonym przez majora Władysława Dąbrowskiego 211 Ochotniczym Pułku Ułanów Nadniemeńskich. Major był rodzonym bratem wspomnianego wcześniej rotmistrza Jerzego Dąbrowskiego. Pułk wyruszył na linię frontu 12 sierpnia 1920 roku, walcząc m.in. w bitwach pod Płockiem, Mławą, Chorzelami, Druskiennikami, Stołpcami i Kojdanowem. Pilecki uczestniczył także w Bitwie Warszawskiej (13–25 sierpnia) oraz w bitwie w Puszczy Rudnickiej.

W październiku 1921 roku wziął udział w tzw. żeligiadzie, czyli „buncie” generała Lucjana Żeligowskiego. W rzeczywistości nie był to żaden bunt, lecz zaplanowana i przeprowadzona na polecenie Józefa Piłsudskiego operacja wojskowa. Upozorowawszy niesubordynację wobec Naczelnego Wodza, Żeligowski zajął Wilno i jego okolice, proklamując powstanie Litwy Środkowej, która została następnie przyłączona do Polski.

Odwagą i brawurą Pilecki odznaczył się w tej wojnie kilkakrotnie. Dwukrotnie został odznaczony Krzyżem Walecznych. Zdemobilizowany pod koniec 1921 roku zdał maturę w gimnazjum Lelewela i po ukończeniu kursów podoficerskich w Związku Bezpieczeństwa Kraju został komendantem-instruktorem tej organizacji w Nowem-Święcianach. Na przełomie lat 1921/1922 odbył też dziesięciomiesięczny kurs w Szkole Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu.

W 1922 roku rozpoczął studia na Wydziale Rolnym Uniwersytetu Poznańskiego. W tym samym roku zaczął też studiować na Uniwersytecie imienia Stefana Batorego w Wilnie jako nadzwyczajny słuchacz Wydziału Sztuk Pięknych – był także bardzo utalentowany artystycznie. Brak środków utrzymania, ciężka choroba ojca i zadłużenie rodzinnego majątku zmusiły go do rezygnacji z ambitnych planów studiowania i podjęcia pracy zarobkowej.

Pilecki z żoną Marią w majątku Sukurcze.Zbiory Tadeusza Płużańskiego.

W 1926 roku rodzina Pileckich odzyskała oddany wcześniej w dzierżawę majątek Sukurcze niedaleko Lidy (dziś na Białorusi). Zarządzający dobrami Witold, pozostając żołnierzem w rezerwie, znalazł upodobanie w pracy na roli. Dzięki niezwykłej energii i ciężkiej pracy szybko dźwignął rodzinną schedę z upadku. Zaczął modernizować i rozwijać przejęte dobra tak, że wkrótce stały się one przykładem dla okolicznych właścicieli ziemskich. Zmodernizował gospodarkę, wprowadzając nowoczesne, niestosowane w tym rejonie metody uprawy. Dla rolników organizował spotkania i wykłady, pożyczał im fachową literaturę. W 1938 roku za swoją działalność społeczną otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi.

„To był najszczęśliwszy okres mojego życia – wspominał syn Witolda, Andrzej Pilecki. – Ojciec wydźwignął ów majątek z ruiny, do jakiej błędnymi decyzjami doprowadził Sukurcze cierpiący na depresję dziadek Julian. Ojciec uczynił z tego miejsca prawdziwą perełkę, choć wiedzę o pracy na roli sam zdobywał w znoju. Mieszkaliśmy w Sukurczach z siostrą i mamą, ale to ojciec zajmował się nami w większym stopniu, bo mama co rano wyjeżdżała do pobliskiej Krupy, gdzie prowadziła zajęcia w szkole. Wstawaliśmy wcześnie i dopiero po tym, jak spełniliśmy poranne obowiązki, meldowaliśmy się w wojskowym stylu, a ojciec dysponował śniadanie. Najczęściej owsiankę, bo wierzył, że skoro owies daje siłę koniom, to i dla ludzi jest zdrowy”.

Sąsiadem Pileckich był marszałek Edward Śmigły-Rydz. Podobno tuż przed wojną, z inicjatywy marszałka Witold Pilecki podjął współpracę z polskim kontrwywiadem, czyli tak zwaną Dwójką, jednak brak na ten temat szczegółowych informacji.

W 1927 roku Witold poznał młodą nauczycielkę, Marię Ostrowską, którą pojął za żonę 7 kwietnia 1931 roku. Wolny od pracy czas dzielił między rodzinę, działalność społeczną, poezję i malarstwo. Z zamiłowaniem malował, pisał wiersze, robił dla dzieci zabawki i stroje z różnych epok. Namalował w pastelowych odcieniach obraz „Matki Bożej karmiącej Jezusa”, który zawiesił nad małżeńskim łóżkiem. Dla parafialnego kościoła we wsi Krupa namalował świętego Antoniego i Matkę Bożą Nieustającej Pomocy. Te obrazy wiszą tam do dzisiaj. Jego pasją była także fotografia. Był człowiekiem wszechstronnie utalentowanym.

Sielankę przerwała kolejna wojna. Beztroskie życie skończyło się gwałtownie we wrześniu 1939 roku, kiedy porucznik Pilecki został zmobilizowany i wyruszył na wojnę. Do Sukurcz nigdy już nie powrócił. Walczył w kampanii wrześniowej jako dowódca plutonu w szwadronie kawalerii dywizyjnej 19 Dywizji Piechoty Armii „Prusy”, a następnie w 41 Dywizji Piechoty na tzw. przedmościu rumuńskim (polska koncepcja militarna, której głównym założeniem taktycznym była obrona rejonu granicy z Rumunią i Węgrami). Pod jego dowództwem w trakcie prowadzonych walk ułani zniszczyli siedem niemieckich czołgów oraz trzy samoloty. Dwa z nich Witold dopadł na ziemi, w czasie szarży na prowizoryczne lądowisko Niemców. Uznał to potem za „rezultat niewielki”.

Ostatnie walki oddział prowadził jako jednostka partyzancka. 22 września dywizja została rozbita, żołnierze otrzymali rozkaz złożenia broni. Część z nich uciekła na Węgry, a stamtąd do Francji, inni, wśród których był Witold Pilecki, wrócili do kraju, by prowadzić podziemną walkę z okupantem.

Sukurcze po agresji bolszewików na Polskę 17 września znalazły się pod okupacją sowiecką. Żona Pileckiego z dziećmi musiała się ukrywać. Komuniści chcieli deportować resztki polskiej inteligencji. Na szczęście nie udało im się to..

„Przyszedł nas ostrzec były uczeń mamy – opowiadał Andrzej Pilecki. – Ten młody komunista powiedział, że w Lidzie czekają już wagony, i radził, żebyśmy uciekali przed wywózką. Jak tylko wyszedł, zabraliśmy dokumenty i przedarliśmy się przez śniegi do dawnej służącej mamy. Stamtąd ruszyliśmy etapami do Wołkowyska. Ostatecznie chcieliśmy dostać się do babci do Ostrowi Mazowieckiej. Jednak kiedy dojechaliśmy na stację w Szepietowie, zgarnął nas patrol, a w czasie rewizji osobistej okradziono nas z kosztowności, mamie zabrali nawet obrączkę. Ocaliliśmy jedynie banknoty zaszyte w mojej czapce, a przez granicę i tak nie puścili. Dopiero po jakimś czasie udało nam się przejść przez zieloną granicę”.

Dopiero w 1940 roku przedostali się na teren Generalnego Gubernatorstwa do rodziców Marii, do Ostrowi Mazowieckiej. Tutaj pani Maria Pilecka dowiedziała się, że jej mąż żyje i przebywa w Warszawie.

Witold tymczasem działał w konspiracyjnej organizacji znanej pod nazwą Tajna Armia Polska, której był jednym ze współorganizatorów. Początkowo pełnił funkcję szefa sztabu, następnie inspektora głównego. Był gorącym zwolennikiem wcielenia TAP do Związku Walki Zbrojnej, co zresztą później nastąpiło.

Powstanie i działalność Tajnej Armii Polskiej są nierozerwalnie związane z osobą majora Jana Włodarkiewicza „Drawicza”, żołnierza września oraz wybitnej indywidualności, który po przegranej kampanii, unikając niewoli, dotarł do stolicy i tu niemalże z marszu przystąpił do budowania organizacji niepodległościowej.Główny twórca i dowódca TAP miał już wówczas sporą wiedzę o wszelakich aspektach działalności konspiracyjnej, bowiem od 1935 roku należał do grupy oficerów zajmujących się w Oddziale II Sztabu Generalnego zagadnieniami tzw. dywersji pozafrontowej i był instruktorem na specjalnych kursach w Grudziądzu. TAP powstała formalnie 9 listopada 1939 roku podczas zebrania w mieszkaniu Eleonory Ostrowskiej, szwagierki Witolda Pileckiego, w al. Wojska Polskiego 40a m. 7. Do organizacji przystąpiło co najmniej 12 tysięcy oficerów i żołnierzy. Broń przysyłał jej z Kieleckiego słynny major Henryk Dobrzański „Hubal”. Współpracowała z Centralnym Komitetem Organizacji Niepodległościowych, w kwietniu 1940 współtworzyła Komitet Porozumiewawczy Organizacji Niepodległościowych. W tymże roku weszła w skład Konfederacji Narodu (KN). Stanowiła podstawę pionu wojskowego KN, tworzonego od 1941 roku pod nazwą Konfederacja Zbrojna. Swoim zasięgiem obejmowała Warszawę, Siedlce, Lublin, Radom i Kraków. W początkowym okresie działała samodzielnie, równolegle do innych działających organizacji podziemnych. Po upadku Francji, gdy polskie władze wojskowe na emigracji poprzez swoich emisariuszy zachęcały i wzywały podziemne organizacje wojskowe do scalania, dowództwo TAP podjęło współpracę ze Związkiem Walki Zbrojnej, a w 1941 roku całkowicie się mu podporządkowało. 

 

Pilecki został wybrany na inspektora organizacyjnego TAP, później pełnił w niej funkcję szefa sztabu, a następnie inspektora głównego. Po skrystalizowaniu się struktury organizacyjnej jednocześnie pełnił w organizacji dwie funkcje – szefa Oddziału I (organizacyjno-mobilizacyjnego) oraz wydziału uzbrojenia w Oddziale IV (uzbrojenia i służb specjalnych). Nadzorował i zakładał sieć tajnych skrytek na dokumenty, podziemną bibułę oraz broń palną. Jedną z nich założył we własnym mieszkaniu.

Działając aktywnie w konspiracji, pracował jednocześnie jako ajent hurtowni kosmetycznej Raczyński i S-ka, co pozwalało mu na w miarę swobodne poruszanie się po Warszawie. Często kontaktował się z żoną, z dziećmi (córką i synem) – o wiele rzadziej; wspólnie udało się im spędzić zaledwie kilka dni.

 

W 1940 roku władze niemieckie zaczęły organizować na ziemiach polskich obozy koncentracyjne. Obok zastraszenia społeczeństwa chodziło również o darmową siłę roboczą i grabież mienia oraz eksterminację więźniów. Na początku tego roku gestapo aresztowało kilku członków TAP ze ścisłego kierownictwa organizacji, w tym m.in. szefa sztabu podpułkownika Władysława Surmackiego oraz szefa służby zdrowia doktora Władysława Deringa. Po krótkim pobycie na Pawiaku obaj zostali wysłani do Konzentrationslager Auschwitz.

Aresztowania wśród żołnierzy Tajnej Armii Polskiej, osadzanie coraz większej liczby skazańców w obozie koncentracyjnym Auschwitz oraz rozszerzająca się jego zła sława wpłynęły na decyzję Witolda Pileckiego, by dobrowolnie przedostać się do obozu i zorganizować tam konspirację wojskową oraz zdobyć wiarygodne dane na temat niemieckich bestialstw i zbrodni. W roku 1940 słowo „Auschwitz” nie budziło jeszcze takiej grozy, jak w późniejszym czasie. Niewielu ludzi w Polsce – nie mówiąc o świecie – miało wyobrażenie o panujących tam warunkach. Nie było żadnych potwierdzonych informacji. Auschwitz uchodził bardziej za surowy ośrodek internowania niż za obóz eksterminacyjny.

Latem 1940 roku Pilecki przedstawił swój plan przełożonym. Deklarowanym celem tej akcji było również uwolnienie więźniów przez ucieczkę, względnie ich odbicie. Według innej wersji propozycja padła z strony szefa ZWZ generała Stefana Grota-Roweckiego na jednej z narad dotyczących włączenia TAP w struktury ZWZ. Kandydaturę Pileckiego miał zaproponować „Drawicz”, czyli Jan Włodarkiewicz, chcąc pozbyć się z oddziału zastępcy, który zbyt nachalnie – jego zdaniem – parł do podporządkowania się ZWZ, do czego major nie był do końca przekonany. Pilecki się wahał. Jednak jego odwaga i zasada rezygnacji z osobistych ambicji zwyciężyły. Sam zainteresowany zeznał przed komunistycznym sądem wojskowym w 1948 roku, iż poszedł do Oświęcimia z rozkazu generała „Grota”, przekazanego mu przez Włodarkiewicza.

Obozowe zdjęcie rotmistrza Pileckiego.Wikipedia.

Jakkolwiek by było, 19 września Witold dołączył do zorganizowanej przez okupanta porannej łapanki na Żoliborzu. Tego dnia na terenie Warszawy odbyło się kilka takich łapanek: na Żoliborzu, na Grochowie, w Kolonii Staszica i Lubeckiego. W czasie trwania akcji Pilecki znajdował się w mieszkaniu swojej kuzynki Eleonory Ostrowskiej przy al. Wojska Polskiego 40 (gdzie dziś znajduje się pamiątkowa tablica). Niemcy użyli w łapance wielkich sił policyjnych, które wzmocniono oddziałami sprowadzonymi z Lublina. Hitlerowska żandarmeria przeszukiwała również domy, zatrzymując wszystkich zdolnych do pracy mężczyzn w wieku od 18 do 40 lat. Kiedy żandarmi zapukali do mieszkania Eleonory Ostrowskiej, pytając, czy w mieszkaniu znajdują się jacyś mężczyźni, Pilecki wyszedł z pokoju i po wylegitymowaniu został przez nich zatrzymany. Mimo że mógł się ukryć – Niemcy, szukając mężczyzn, dosyć pobieżnie przeglądali mieszkania, i to nie wszystkie – sam wyszedł do stojącego w drzwiach mieszkania żandarma. Wychodząc, szepnął Ostrowskiej:

   – Zamelduj, gdzie trzeba, że rozkaz wykonałem.

Wylegitymował się pozostawioną w 1939 roku przez porucznika Tomasza Serafińskiego u znajomej lekarki legitymacją ubezpieczeniową z podmienionym przez specjalistów z TAW zdjęciem. Prawdziwy Tomasz Serafiński, mieszkaniec Krakowa, poległ rzekomo w 1939 roku w trakcie kampanii wrześniowej. Potem okazało się, że nadal żyje…

Podczas tej łapanki Niemcy zatrzymali prawie 2 tysiące mężczyzn. W ujeżdżalni dawnego pułku szwoleżerów przez dwa dni kopano leżących i katowano bykowcami. Dwa dni później, w nocy z 21 na 22 września 1940 roku, w ramach tzw. drugiego transportu warszawskiego Pilecki trafił do Auschwitz jako więzień nr 4859. (W tym samym transporcie wywieziono do Auschwitz Władysława Bartoszewskiego.)

Pierwsza strona Raportu Pileckiego.Google Arts and Cuture.

„Tu wybito mi pierwsze dwa zęby za to, że numer ewidencyjny napisany na tabliczce niosłem w ręku, a nie w zębach” – zapisał później w raporcie. – Dostałem w szczękę ciężkim drągiem. Wyplułem dwa zęby. Pociekło trochę krwi”.

Opowiedział też o przerażającym wejściu do obozu:

„Około 10 wieczór pociąg się zatrzymał w jakimś miejscu i dalej już nie ruszył. Słychać było krzyki, wrzaski – otwieranie wagonów, ujadanie psów. (...) Oślepieni reflektorami, pchani, bici, kopani, szczuci psami, raptownie znaleźliśmy się w warunkach, w jakich wątpię, by ktoś z nas był kiedykolwiek. (...) Pędzono nas przed siebie, ku większej ilości skupionych świateł. W drodze kazano jednemu z nas biec do słupa w bok od drogi i zaraz w ślad za nim puszczono serię z p-ma. Zabito. Wyciągnięto z szeregu 10 przygodnych kolegów i zastrzelono w marszu z pistoletów na skutek odpowiedzialności solidarnej za ucieczkę, którą zaaranżowali sami SS-mani. Wszystkich 11 ciągnięto na rzemieniach uwiązanych do jednej nogi. Drażniono krwawymi trupami psy i szczuto je na nich. Robiono to pod akompaniament śmiechu i kpin. Zbliżaliśmy się do bramy umieszczonej w ogrodzeniu z drutów, na której widniał napis: Arbeit macht frei. Później dopiero nauczyliśmy się go dobrze rozumieć. (...)

W ciągu paru dni czułem się oszołomiony i jakby przerzucony na inną planetę. Wpędzenie nas w nocy kolbami esesmanów za druty, na teren oświetlony reflektorami – przebiegamy przez niesamowicie roześmianych, wrzeszczących «capów», porządkujących szeregi nasze drągami, mających zielone i czerwone łatki w miejscach, gdzie wiesza się ordery, wśród dzikich chichotów i żartów dobijających chorych i słabych lub tego, kto miał nieostrożność powiedzieć, że był sędzią lub jest księdzem – zrobiło na mnie wrażenie, że zamknięto nas w zakładzie dla obłąkanych. (...) Bijąc ich po głowach, kopiąc leżących już na ziemi w nerki i inne czułe miejsca, wskakując butami na piersi, brzuch, zadawali śmierć z niesamowitym jakimś entuzjazmem (…).

Tu oddaliśmy wszystko w wielkie worki, do których odpowiednie przywiązano numery. Tu ostrzyżono nam włosy na głowie i na ciele, pokropiono trochę prawie zimną wodą. (…) [Lagerfuehrer Karl Fritzsch1:] «Popatrzcie, to jest krematorium. Wszyscy pójdziecie do krematorium, 3 tysiące stopni ciepła». I ciągnął dalej, że jest to jedyna droga na wolność przez komin. (…) Dobre widoki dla nas: przez komin. Pobledliśmy, drżałem. Bałem się (...)”.

Od pierwszego dnia realizacji tej jedynej w swoim rodzaju misji wywiadowczej musiał więc Pilecki walczyć przede wszystkim o to, by przeżyć do wieczora. Kapo Ernst Krankemann wyrównywał przeciwległy szereg więźniów za pomocą noża. Kto stał o kilka centymetrów zbyt w przód lub w tył, dostawał cios nożem, który zbrodniarz nosił w prawym rękawie. Konających degenerat dobijał, aż ustały ich jęki lub drgawki. „Czułem się teraz w środowisku doskonale nadającym się do rozpoczęcia pracy” – sarkastycznie uznał w raporcie Pilecki.

Pracował w obozie w różnych komandach: był sprzątającym, pielęgniarzem (dzięki doktorowi Władysławowi Deringowi), stolarzem, rzeźbiarzem, grabarzem, paczkarzem i piekarzem. Jednocześnie organizował ruch oporu. Miesiąc po przybyciu do obozu wysłał już pierwszy meldunek, informując o warunkach panujących za drutami. Jeszcze w październiku 1940 roku stworzył w Auschwitz organizację konspiracyjną, której głównym celem było zbrojne opanowanie obozu i uwolnienie więźniów. W codziennej działalności Związek Organizacji Wojskowej zbierał informacje o warunkach życia więźniów i zbrodniach załogi obozu, a przede wszystkim starał się pomóc więźniom przetrwać. Zaopatrywano ich w żywność, ciepłą odzież i lekarstwa dostarczane przez ruch oporu, starano się lokować ich w komandach o łagodniejszych warunkach życia i pracy. Podnoszono też na duchu więźniów, przekazywano informacje z zewnątrz i poza obóz za pośrednictwem uciekinierów.

Najsłynniejszą ucieczkę z meldunkami ZOW zorganizowali 20 czerwca 1942 roku Eugeniusz Bendera, Kazimierz Piechowski i porucznik Stanisław Jaster. Wymienieni wyjechali uzbrojeni po zęby, w przebraniu SS-manów ukradzionym samochodem marki Steyer 220, należącym do komendanta obozu Rudolfa Hößa.

„Pierwszy więzień, który zwiał z Oświęcimia przez pojedynczy wówczas płot z drutów, nienaładowanych jeszcze wtedy prądem elektrycznym, nazywał się, jakby na złość władcom lagru, właśnie Tadeusz Wiejowski – pisał Pilecki. – Władze się wściekły. Po ustaleniu na apelu braku jednego więźnia za karę cały obóz przez 15 godzin trzymano na placu w postawie zasadniczej. Ma się rozumieć, nikt nie dał rady stać na baczność. Pod koniec stójki stan ludzi bez jedzenia, bez możliwości wyjścia do ubikacji był opłakany. Szeregi przebiegali esesmani i kapo, bijąc kijami tych, co nie mogli stać. Niektórzy mdleli wprost ze zmęczenia. Na interwencję niemieckiego lekarza komendant lagru odpowiedział: «Niech zdychają. Jak połowa będzie zdychać – wtedy zwolnię!» Lekarz ten zaczął przechodzić szeregi i namawiał, żeby się kładli. Gdy ogromna masa ludzi leżała na ziemi, a kapo nawet do bicia nie mieli ochoty, ogłoszono wreszcie koniec «stójki»”.

Pilecki nawiązał też kontakty z komandem „mierników”, którzy wychodzili poza obóz w celu wykonania prac mierniczych, wynosząc przy tym meldunki. Wciągnął w konspirację więźnia woźnicę. W szpitalu obozowym pod podłogą gabinetu głównego lekarza doktora Władysława Deringa zainstalował odbiornik radiowy. Zdarzały się również, chociaż bardzo rzadko, zwolnienia więźniów z obozu. Ich także wykorzystywano do podtrzymywania łączności.

Kadrę ZOW stanowili przede wszystkim uwięzieni w Auschwitz byli żołnierze i oficerowie Wojska Polskiego. W szczytowym okresie działalności, w 1942 roku organizacja liczyła około 800 zaprzysiężonych więźniów. (Według Józefa Garlińskiego – około 1000 wtajemniczonych i zaprzysiężonych członków ZOW.) Dokładne liczby są nie do odtworzenia. Ze względu na przygotowanie ewentualnego zbrojnego wystąpienia, formalnym dowódcą ZOW był podpułkownik Kazimierz Heilman-Rawicz, a po jego wywiezieniu do obozu w Mauthausen (7 lipca 1942 r.) – podpułkownik Juliusz Gilewicz (nr 31033; zginął, zadenuncjowany, w 1943 roku). Jednakże rzeczywistym przywódcą i organizatorem ZOW był, aż do momentu ucieczki z obozu w kwietniu 1943 roku, podporucznik Witold Pilecki.

Ważną enklawą konspiracji stał się obozowy szpital. Wkrótce ludzie Pileckiego zaczęli wykradać leki z apteczki dla esesmanów i przekazywać je potrzebującym. Zorganizowali też pierwszy kontakt z ludnością cywilną poza obozem, wykorzystywany do przerzutu lekarstw do obozu. Organizowali żywność i wykonywali wyroki śmierci na szpiclach oraz najbardziej sadystycznych kryminalistach, którzy pilnowali w obozie porządku. Na ścianie bloku nr 15 wisiała skrzynka na donosy, do której jeden ze ślusarzy z ZOW dorobił klucz. Pilecki albo jego ludzie wyciągali donosy, zostawiając tylko nieszkodliwe. „Orientowaliśmy się, kto jest kapusiem i czasami sami dopisywaliśmy anonimy, (...) skierowując dochodzenia przeciwko samym kapusiom” – raportował Witold.

Informacji, kto jest szpiclem, dostarczali też żołnierze ZOW, zatrudnieni jako pisarze w obozowym gestapo. Jeśli zapadł wyrok, członek ZOW wydający posiłki bił zdrajcę chochlą po głowie za rzekomą próbę powtórnego pobrania zupy z kotła. Szpicel był zaraz odprowadzany do bloku szpitalnego. I nie wracał już stamtąd, bo pielęgniarze dawali mu zastrzyk zardzewiałą igłą.

Ludzie Pileckiego likwidowali nawet niektórych esesmańskich zbrodniarzy. Robili to z wyjątkową ostrożnością, żeby na obóz nie spadł niemiecki odwet. Hodowali na przykład zarażone tyfusem wszy, a potem wpuszczali je do ubrań zbrodniarzy. W taki sposób zginął m.in. Hauptsturmführer Siegfried Schwela, naczelny lekarz SS.

W ramach zorganizowanej przez siebie siatki wywiadowczej – Związku Organizacji Wojskowej, Pilecki podzielił konspiratorów na tzw. piątki. Członkami „piątek” mogli być jedynie ci więźniowie, których szef darzył absolutnym zaufaniem. Nazwa „piątka” była zresztą wielce umowna, ponieważ zdarzało się nieraz, że liczyła więcej niż pięciu członków. Zgodnie z relacją Pileckiego: „Każda z tych «piątek» nie wiedziała nic o innych «piątkach» i sądząc, że jest jedynym szczytem organizacji, rozwijała się samodzielnie, rozgałęziając się tak daleko, jak ją sumą energii i zdolności jej członków plus zdolności kolegów stojących na szczeblach niższych, a przez «piątkę» stale dobudowywanych, naprzód wypychały”.

Pierwsza piątka powstała już jesienią 1940 roku, druga dopiero w marcu 1941, w stolarni obozowej. Do pierwszej należeli: pułkownik Władysław Surmacki (nr 2759), kapitan doktor Władysław Dering (nr 1723), rotmistrz Jerzy de Virion (3507), Eugeniusz Obojski (nr 194) i Alfred Stössel (nr 435).

W ostatnich miesiącach 1942 roku odrzucono system piątkowy, organizując ZOW na wzór wojskowy z podziałem na bataliony, kompanie i plutony, posiadające wyznaczone rejony działania. Zastosowanie modelu struktury wojskowej miało na celu przygotowanie się do podjęcia bezpośrednich działań zbrojnych przeciwko załodze SS. Po utworzeniu obozu Birkenau również tam zaczęto wciągać nowych ludzi w krąg obozowej konspiracji.

Oczywiście siły, którymi dysponowali więźniowie, były minimalne wobec ogromu hitlerowskiej machiny zbrodni. Ale siła konspiracji tkwiła w jej znaczeniu psychologicznym i moralnym. Pilecki wyznaczył stworzonej przez siebie organizacji następujące cele:

 – podtrzymywanie na duchu kolegów,

– przekazywanie współwięźniom

wiadomości z zewnątrz obozu,

– potajemne zdobywanie żywności i odzieży

oraz jej rozdzielanie,

 – przekazywanie wiadomości poza druty KL Auschwitz,

– przygotowanie własnych oddziałów do opanowania obozu podczas ewentualnego zaatakowania go z zewnątrz przez oddziały partyzanckie, z równoczesnym zrzutem broni i siły żywej (desant).

Ten ostatni punkt, opanowanie zbrojne obozu, to była wielka idea Pileckiego. „Gdyby zaatakowano go z zewnątrz, zrzucono tam broń i desant lub nawet tylko dokonano ciężkiego nalotu bombowego…” – marzył. Do końca wierzył, że więźniowie byliby zdolni do opanowania obozu. Rozgoryczony, wyraźnie rozmijający się z realiami, napisał później:

„Tragedią naszą było nie to, żeśmy – jak myślała Warszawa – byli kościotrupami, lecz przeciwnie, że jakkolwiek byliśmy silni i lokalnie bieg wypadków mieliśmy w swoim ręku, ze względu jednak na ogólną sytuację – społeczeństwo, represje – ręce mieliśmy związane i z oddali musieliśmy uchodzić za bezradnych. Potrzebny był nam rozkaz”.

Więźniowie konspiratorzy zaczęli prowadzić nasłuchy radiowe oraz przygotowywać plan aktywnej samoobrony i ewentualnego buntu na wypadek, gdyby Niemcy postanowili zlikwidować obóz. Witold Pilecki wespół z towarzyszami opracowywał szczegółowe przygotowania do akcji militarnej w różnych sytuacjach. Magazyn broni ZOW umieszczono i zamaskowano pod barakiem biura budowlanego. Meldunki do Komendy Głównej ZWZ-AK docierały za pośrednictwem zwalnianych więźniów. Gdy Niemcy znieśli zbiorową odpowiedzialność za ucieczki, ZOW zajął się ich organizacją. Pierwsza udana ucieczka miała miejsce 16 maja 1942 roku. Dokonali jej porucznik Wincenty Gawron oraz Stefan Bielecki.

Kiedy z końcem 1941 roku Niemcy rozpoczęli wielką rozbudowę Birkenau (Auschwitz II) i podjęli masową eksterminację Żydów, konspiracja obozowa objęła także i ten nowy obóz. Chodziło głównie o zebranie wiarygodnych informacji o eksterminacji Żydów i przesłanie ich do Warszawy. Po przetrzymaniu dziewięciu dni okrutnego przesłuchania w bunkrze bloku 11 do Birkenau został przeniesiony pułkownik Jan Karcz. Stworzył tam piątki ZOW, głównie z więźniów przeniesionych z Auschwitz I. (Nie ma informacji, czy udało się wciągnąć do konspiracji jakichś Żydów spośród tych, którzy nie zostali natychmiast zagazowani.) Zbierano informacje, rozdawano nieco żywności i lekarstw. Wiosną 1942 roku przywieziono do Birkenau pierwsze więźniarki. Z czasem kilkanaście kobiet weszło do konspiracji obozowej.

Inicjatywa ruchu oporu Pileckiego była wprawdzie pierwsza, ale później niejedyna. Organizować się próbowało prawie każde środowisko polityczne. Powstały więc grupy oporu PPS pod kierunkiem Stanisława Dubois (1901–1942) – uczestnika powstania śląskiego i wojny polsko-bolszewickiej 1920, twórcy i przewodniczącego Czerwonego Harcerstwa TUR2, Norberta Barlickiego (1880 –1941) – jednego z przywódców Polskiej Partii Socjalistycznej, publicysty, prawnika i nauczyciela, oraz Juliana Wieczorka (1907–1943), działacza radykalnego ruchu ludowego i komunistycznego, współzałożyciela i przywódcy organizacji Rewolucyjne Rady Robotniczo-Chłopskie „Młot i Sierp”.

W lutym 1941 roku pułkownik piechoty Wojska Polskiego, żołnierz Legionów Polskich i Armii Hallera Kazimierz Heilman-Rawicz (1896–1969) założył w obozie Związek Walki Zbrojnej (ZWZ). Nierozpoznany przez Niemców, przebywał w Auschwitz pod nazwiskiem Jan Hilkner – takimi dokumentami posługiwał się w chwili aresztowania (nr obozowy 9319). Istniało też kilka innych organizacji utworzonych przez polskich wojskowych, m.in. pułkownika Aleksandra Stawarza (rozstrzelanego w Auschwitz 15 czerwca 1942 r.) i rotmistrza Włodzimierza Kolińskiego.

Jesienią 1941 roku zaczęły działać grupy rekrutujące się z sympatyków Narodowej Demokracji i Obozu Narodowo-Radykalnego. Ich inicjatorami byli profesor Roman Rybarski (1887–1942) – poseł na Sejm II RP i dyrektor Departamentu Skarbu Delegatury Rządu na Generalne Gubernatorstwo, oraz Jan Mosdorf (1904–1943) – doktor filozofii, prezes Związku Akademickiego Młodzież Wszechpolska, a także przywódca ONR.

Niezależnie od grup polskich na przełomie lat 1942/1943 powstały w obozie organizacje więźniów innych narodów – austriacka, francuska, belgijska, rosyjska, niemiecka, czeska i (nieliczna, kobieca) jugosłowiańska, dowodzona przez Norkę Vuksanovic.

Nawet w tej konspiracji, w samym jądrze piekła, nie obyło się bez tarć politycznych i ambicjonalnych. Ponoszono też ogromne ofiary. „Wielki młyn lagru wyrzucał wciąż trupy – zanotował później Pilecki w swym raporcie. – Wielu kolegów ginęło, których stale trzeba było zastępować innymi. Wciąż trzeba było wszystko wiązać. (...) W wysiłku pracy codziennej walczyliśmy o to, by jak najmniej oddać do komina istnień polskich, a dzień czasami wydawał się rokiem”.

Wielką trudnością w tworzeniu jednego ruchu były podziały wewnątrz obozu, różnice narodowościowe i językowe oraz dystans między podobozami. A także… różnice w poglądach politycznych. Po wielu trudnych rozmowach Witoldowi Pileckiemu udało się doprowadzić do swoistego porozumienia między poszczególnymi partiami i nurtami politycznymi, które za drutami kłóciły się z nie mniejszą zajadłością niż na wolności. Wyrazem tego porozumienia była zorganizowana w 1941 roku wigilia, na której spotkali się przedstawiciele różnych ugrupowań, od komunistów po narodowców. Nad scaleniem organizacji miał czuwać komitet w składzie: Roman Rybarski – przewodniczący (Endecja), Stanisław Dubois – wiceprzewodniczący (PPS), Jan Mosdorf (ONR) oraz Kazimierz Heilman-Rawicz i Witold Pilecki.

Wcześniej jeszcze, bo jesienią roku 1941, Pilecki otrzymał awans na porucznika. Było to wydarzeniem niecodziennym, ponieważ w ZWZ-AK z zasady nie awansowano więźniów. Uczyniony dla niego wyjątek potwierdzał, że Pilecki znalazł się w obozie ochotniczo, w celu wykonania określonych zadań. Przebywając za drutami, trzykrotnie ciężko zachorował, ale na szczęście udało się go uratować. Między innymi dzięki wielkiemu poświęceniu doktora Deringa przetrzymał ciężkie zapalenie płuc.

„Obóz, warunki przeżycia były tym, co wyraźnie klasyfikowało charaktery, wartości indywidualne; jedni staczali się, stając się coraz większymi draniami bez skrupułów, inni za to jakby dla przeciwwagi podnosili się ciągle moralnie, silnie rzeźbiąc w charakterach własnych jak w kryształach – napisał później w raporcie. – Zdarzały się ciągle niespodzianki, jak załamania tych, którzy się silnymi wydawali, tak również nagłe odrodzenie się moralne indywidualności słabych. (…) Pisałem w listach do rodziny (...), by mnie nie starano się z lagru wykupić, co mogłoby się zdarzyć, gdyż nie miałem żadnej sprawy, a hazardowała mnie gra i oczekiwana w przyszłości rozgrywka na miejscu. (...) znalazłem w sobie radość wynikającą ze świadomości, że chcę walczyć”.

 

Gdzieś mniej więcej na początku 1943 roku Pilecki zaczął myśleć o ucieczce z obozu. Wpłynęło na to kilka spraw. Przede wszystkim doszedł w końcu do wniosku, że nikt, ani alianci, ani Polskie Państwo Podziemne, nie uderzy na Auschwitz i nie wyzwoli więźniów. Postanowił osobiście przekonać dowództwo AK do zaatakowania obozu z zewnątrz, jednoczesnego z planowanym powstaniem.

Poza tym Niemcy też nie spali i wokół niego samego i całego ZOW coraz bardziej zaciskała się niewidoczna pętla. Co rusz okupant wyłuskiwał czołowych konspiratorów, zadając organizacji ciężkie straty. Tak zginęli na przykład Alfred Stössel z pierwszej piątki i pułkownik Jan Karcz, kierujący Związkiem Organizacji Wojskowej w Birkenau. Dodatkowo jeszcze Niemcy rozpoczęli akcję przerzucania więźniów z niskimi numerami do innych obozów. Sam Pilecki też miał zostać przeniesiony, chociaż na razie udało mu się wyreklamować z takiego transportu.

– Rozumiem pana, ale czy można wchodzić i wychodzić z obozu, kiedy się tylko chce? – zapytał ze zdumieniem jeden z jego podkomendnych.

– Można – odpowiedział spokojnie porucznik i w noc Niedzieli Wielkanocnej, z 26 na 27 kwietnia 1943 roku po prostu się „ulotnił”.

Za drutami spędził dokładnie 947 dni.

Oczywiście ucieczka nie była aż taka prosta. Przemyślawszy dokładnie sprawę, zdecydował się na wariant następujący. Najpierw, korzystając z różnych kontaktów, przeniósł się do komanda wypiekającego chleb poza obozem. Uciekać postanowił z dwoma kolegami: Janem Redzejem i Edwardem Ciesielskim. Wcześniej zaopatrzyli się w cywilne ubrania z magazynu odzieży, przybory do golenia, preparat do zmylenia psów i cyjanek potasu. Ten ostatni na wypadek, gdyby ucieczka się nie powiodła. Każdy z nich wiedział zbyt dużo, żeby mogli ryzykować dostanie się żywymi w ręce Niemców. Planowali zbiec zaraz po pierwszym wypieku – w nocy piekarze musieli aż pięciokrotnie wypiekać chleb. To jednak okazało się niemożliwe.

„Przeszedł pierwszy, drugi, trzeci i czwarty wypiek, a my wciąż jeszcze nie mogliśmy wyjść z piekarni – wspominał Pilecki. – Byliśmy zamknięci w piekarni z powodu konieczności wykonywania pracy, która musiała być robiona szybko i nie mogliśmy hamować biegu pracy innych piekarzy. Oblewaliśmy się potem z powodu wielkiego gorąca. Piliśmy wodę nieomal wiadrami. Usypialiśmy czujność esesmanów i piekarzy, robiąc wrażenie, że zajęci jesteśmy tylko pracą. We własnych oczach byliśmy jak rzucające się, zamknięte w klatce zwierzęta, pracujące całym sprytem nad ułożeniem warunków wyjścia z klatki, koniecznie jeszcze tej nocy”.

O drugiej w nocy pracującym w nieludzkim tempie piekarzom pozostał jeszcze jeden, ostatni wypiek. Zarządzono krótką przerwę. W czasie gdy pilnujący więźniów esesman udał się do innej części piekarni, Redzej odkręcił śruby i odsunął rygle drzwi. Uciekinierzy przecięli również kabel telefoniczny. Droga do wolności stanęła otworem.

„Nagle stała się rzecz nieprzewidziana. Tknięty jakimś przeczuciem, czy może wprost bezmyślnie, esesman podszedł do drzwi, stanął przy nich, twarzą do nich o jakieś pół metra, i zaczął je oglądać. (...) Czekaliśmy tylko głośnego krzyku esesmana jako hasła, by rzucić się na niego, obezwładnić i związać. Dlaczego nic nie zauważył? Czy w ogóle miał oczy otwarte, czy też może śnił o czymś – tego już potem nigdy zrozumieć nie mogłem”. (…) Powiało chłodem na rozpalone nasze głowy, błysnęły gwiazdy na niebie, jakby mrugając porozumiewawczo. (…) Esesman, gdy zauważył ucieczkę, wybiegł przed budynek piekarni i oddał dziewięć strzałów w stronę uciekających. Wszystkie niecelne”.

W siąpiącym deszczu, wzdłuż toru kolejowego doszli do Soły, a następnie do Wisły, przez którą przeprawili się skradzioną łódką. Na plebanii w Alwerni otrzymali od księdza ciepły posiłek i przewodnika. Idąc przez Tyniec, okolice Wieliczki i Puszczę Niepołomicką, dotarli do Bochni, gdzie przeczekali dzień u małżeństwa Oborów przy ulicy Sądeckiej. Stamtąd przedostali się do Wiśnicza. Tam Pilecki odszukał prawdziwego Tomasza Serafińskiego, który skontaktował ich z miejscową komórką Armii Krajowej. Z jej pomocą już bez większych przeszkód dojechali do Warszawy.

„Doznaliśmy tak wielkiej serdeczności i gościnności, jak tylko we własnej rodzinie i we własnym domu po długim niewidzeniu doznać by można było. Tu powinniśmy chyba po kilka razy dziennie powtarzać, że są jednak ludzie na tym świecie...” – napisał Pilecki w raporcie.

Po ucieczce Pileckiego Związkiem Organizacji Wojskowej dowodził wspomniany wyżej podpułkownik Juliusz Gilewicz. W 1943 roku organizacja została wykryta przez obozowe gestapo. 11 października 1943 roku pułkownik Gilewicz został rozstrzelany pod Ścianą Śmierci wraz z innymi członkami kierownictwa ZOW, m.in. ze swoim bratem majorem Kazimierzem Gilewiczem. W zbiorowych egzekucjach 25 stycznia i 11 października 1943 r. zginęło w sumie 105 więźniów – działaczy wojskowych i politycznych.

Represje nie zdusiły ruchu oporu. W miejsce zlikwidowanej organizacji powstały dwa nowe ośrodki. Lewicowy – złożony z byłych członków PPS i komunistów, działał w obozie macierzystym Auschwitz. Należał do niego m.in. późniejszy premier PRL Józef Cyrankiewicz. Drugi ośrodek powstał w Birkenau, gdzie funkcjonowało kilka różnych grup, pozostających w stałym kontakcie z podziemiem w KL Auschwitz.

W obozowym szpitalu istniała komórka konspiracyjna założona przez Alfreda Fiderkiewicza (1886–1972), dawnego działacza Komunistycznej Partii Polski i późniejszego prezydenta Krakowa, chargé d’affaires w Londynie oraz dyrektora Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. Do tej grupy należał m.in. niezwykle popularny w okresie PRL-u pisarz i poeta Tadeusz Borowski (1922–1951).

Latem 1943 roku w obozie Birkenau rozpoczęła również działalność licząca kilkadziesiąt osób podziemna organizacja kobieca, zorganizowana przez Wiktorię Klimaszewską i Zofię Bratro. Wiosną 1944 roku oddział przeszedł pod komendę Aleksandra Żytkiewicza, a po jego deportacji do KL Gross-Rosen – pułkownika Władysława Smreczyńskiego.

W maju 1943 roku z inicjatywy Austriaków zaczęto prowadzić tajne rokowania w celu połączenia wszystkich grup – polskich i innych krajów. W rezultacie utworzono wspólną organizację – Grupę Bojową Oświęcim (GBO, Kampfgruppe Auschwitz). Na jej czele stanął Komitet Naczelny w składzie: Józef Cyrankiewicz, Tadeusz Hołuj, Ernst Burger i Hermann Langbein. Tajne zebrania GBO odbywały się w piwnicy bloku 4 w Auschwitz. Do tej międzynarodowej grupy przystąpiły polskie grupy wojskowe, jednakże dopiero w 1944 roku doszło do porozumienia i współpracy, która zaowocowała powołaniem wspólnej Rady Wojskowej Oświęcim. W jej skład weszli z ramienia GBO Lucjan Motyka i Heinrich Dürmayer, a z grupy wojskowej Bernard Świerczyna i Mieczysław Wagner.

25 sierpnia 1943 roku Pilecki nawiązał kontakt z oficerem Komendy Głównej AK, doktorem Henrykiem Gnoińskim, do którego obowiązków należała piecza nad obozem w Auschwitz. (Generał Rowecki był już w tym czasie od niemal dwóch miesięcy w rękach Niemców.) Za pośrednictwem Gnoińskiego przedstawił kierownictwu swój plan ataku na obóz. Napisał też szczegółowy raport o obozie, tzw. raport Witolda, który został przekazany do Anglii. Rząd polski w Londynie bezskutecznie apelował wcześniej do Brytyjczyków o bombardowania Auschwitz. Istniał również plan ataku na obóz i otwarcia go na pół godziny, gdyby Niemcy zaczęli masowo mordować więźniów.

Komenda Główna AK wysłała w rejon Auschwitz dwóch cichociemnych z zadaniem wybadania możliwości. Jeden z nich, podporucznik Stefan Jasieński, wpadł ranny w ręce niemieckie i zginął w obozie. Ostatecznie projekt Pileckiego został uznany za niemożliwy do wykonania lokalnymi siłami podziemia. Sama tylko załoga pilnująca Auschwitz, złożona z esesmanów, liczyła w różnych okresach od 6,5 do 8 tysięcy ludzi.

„Nie prosiliśmy przecież nikogo o jakąkolwiek pomoc, czekaliśmy na rozkaz, zezwolenie wszczęcia akcji samodzielnej lub zakaz takowej” – skomentował tę decyzję w Raporcie „W” Pilecki, który na pocieszenie chyba, za swe bohaterstwo i perfekcyjnie wykonane zadanie otrzymał 11 listopada 1943 roku stopień rotmistrza – w kawalerii odpowiednik stopnia kapitana.

Najcenniejszym dorobkiem Pileckiego, związanym z pobytem w obozie, były jednak jego raporty – pierwsze sprawozdania o ludobójstwie w Auschwitz, przesyłane przez komando pralnicze do dowództwa AK w Warszawie oraz przez komórkę „Anna” w Szwecji dalej na Zachód. Pierwszy meldunek dotarł tak do Warszawy w listopadzie 1940 roku i w marcu roku 1941 został przekazany do Londynu przez kuriera komendanta głównego ZWZ.

Po ucieczce z KL Auschwitz Pilecki zawarł całość swojej pracy wywiadowczej w trzech raportach. Pierwszym był Raport „W”, pisany skrótowo i zawierający jedynie suche fakty oraz informacje. Nazwiska autor kodował pod postacią liczb, do których sporządził także dwustronicowy zaszyfrowany klucz. (Oczywiście klucz nie został dołączony do maszynopisu. Znajdował się wśród materiałów skonfiskowanych podczas aresztowania Pileckiego w maju 1947 przez funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.) Na oryginał Raportu „W” zostały także naniesione własnoręcznie oświadczenia innych członków polskiego podziemia współpracujących z ZOW, m.in. Aleksandra Wielopolskiego, Stefana Bieleckiego, Antoniego Woźniaka, Aleksandra Palińskiego, Ferdynanda Trojnickiego, Eleonory Ostrowskiej i Stefana Miłkowskiego.

Raport „Teren S” był częścią Raportu „W”, ale został on wydzielony z całości opisu ruchu oporu w KL-Auschwitz i utajniony ze względu na ochronę personaliów członków ruchu. Część ta była ściśle tajna ze względu na możliwość przecieku i zagrożenie życia dla wielu członków z dowództwa oraz groźby rozbicia struktury ruchu oporu w Auschwitz. Raport „Teren S” jest krótkim sprawozdaniem dotyczącym działalności kapitana doktora Władysława Deringa (nr obozowy P-1723) oraz doktora Rudolfa Diema (nr P-10022).

Ostatni raport został napisany przez Pileckiego już po wojnie, w 1945 roku. Sporządził go we Włoszech, po opuszczeniu obozu jenieckiego, w którym znalazł się po Powstaniu Warszawskim. Raport ten stanowił podsumowanie dotychczasowych relacji i był najobszerniejszy – liczył bowiem ponad 100 stron maszynopisu. Relacja została rozszerzona także o własne komentarze oraz refleksje autora, zyskując dzięki temu walory literackie oraz stanowiąc zapis wspomnień Pileckiego z tego okresu. Powojenny raport również zawierał wyłącznie liczby zamiast nazwisk. Część z nich pozostaje nieznana, ponieważ zaszyfrowany klucz Pileckiego zaginął.

„Więc mam opisać możliwie suche fakty, jak tego chcą moi koledzy – rozpoczął swój raport Pilecki. – Mówiono: «Im bardziej pan się będzie trzymał samych faktów, podając je bez komentarzy, tym będzie to wartościowsze». Spróbuję więc... lecz człowiek przecież nie był z drewna – już nie mówię z kamienia (chociaż wydawało się, że i kamień nieraz musiałby się spocić). Czasami więc, wśród podawanych faktów będę jednak wstawiał myśl, wyrażającą to, co się czuło. Nie wiem, czy koniecznie ma to obniżać wartość napisanego. Nie było się z kamienia – często mu zazdrościłem – miało się jeszcze ciągle bijące, czasem w gardle, serce, kołaczącą gdzieś – chyba w głowie – myśl, czasami łapałem ją z trudem... O nich – dorzucając od czasu do czasu parę odczuć – sądzę, że dopiero odda się obraz prawdziwy”.

„Spaliśmy wszyscy pokotem na podłodze na rozesłanych siennikach – pisał o panujących w obozie warunkach. – Łóżek w pierwszym okresie nie mieliśmy wcale. Dzień dla wszystkich zaczynał się gongiem, latem o 4.20, w zimie o 3.20. Na dźwięk ten, który odzywał się nieubłaganym nakazem – zrywało się na nogi. Szybko składało się koc, wyrównując dokładnie brzegi. Siennik zanosiło się w jeden koniec sali, gdzie go chwytali «siennikowi» w celu ułożenia w budowaną pryzmę. Koc przy wyjściu z sali oddawało się «kocowemu». Ubierać kończyło się już na korytarzu. Wszystko w biegu, w pośpiechu, bo i Krwawy Alojz z okrzykiem: Fenster auf! wpadał z kijem do sali, no i trzeba się było spieszyć, by zająć kolejkę w długim szeregu przed ubikacją.

W pierwszym okresie nie mieliśmy ubikacji na blokach. Biegło się rano do kilku latryn, gdzie ustawiało się w ogonku czasami dwustu ludzi. Miejsc było mało. Wewnątrz stał kapo z drągiem i liczył do pięciu – kto się opóźniał ze wstaniem, tego walił drągiem po głowie. Niejeden z więźniów wpadał do dołu. Z latryn pędziło się do pompy, których było parę na placu (łaźni nie było w pierwszym okresie na blokach). Pod pompami kilka tysięcy ludzi musiało się umyć. Ma się rozumieć, było to niemożliwe. Przebijano się siłą do pompy, łapało trochę wody w menażkę. Nogi jednak na wieczór musiały być czyste. Blokowi robiący obchód sal wieczorem, gdy sztubowy składał raport ze stanu (ilości) leżących na siennikach więźniów, sprawdzali czystość nóg, które musiały być wystawione spod koców w górę tak, by widoczna była «podeszwa». Jeśli noga była niedostatecznie czysta, lub za takową blokowy chciał ją uważać – bito delikwenta na stołku. Otrzymywał od 10 do 20 razów kijem Był to jeden ze sposobów wykańczania nas, uskuteczniany pod płaszczykiem higieny.

Tak jak i wykańczaniem było niszczenie organizmu w latrynach przez czynności w tempie i na rozkaz, jak szarpiący nerwy rwetes przy pompach, jak też wieczny pośpiech i Laufschritt, stosowany wszędzie w pierwszym okresie lagru. Od pompy biegli wszyscy na bok po tak zwaną kawę lub herbatę. Ciecz wprawdzie gorąca przynoszona w kotłach na sale, lecz napoje te imitowała nieudolnie. Cukru zwykły, szary więzień nie widział wcale. Zauważyłem, że niektórzy z kolegów siedzących tu od paru miesięcy, mają obrzęknięte twarze i nogi. Pytani przeze mnie medycy oświadczyli, że powodem tego jest nadmiar płynów. Nawalają nerki lub serce – ogromny wysiłek organizmu przy pracy fizycznej, przy jednoczesnym spożywaniu prawie wszystkiego w płynach: kawa, herbata, «awo» i zupa! Postanowiłem wyrzec się płynów nieprzynoszących korzyści, pozostać jedynie przy «awo» i zupach (…)”.

Apel. Staliśmy wyrównani kijem w szeregach prostych jak ściana (zresztą tęskniłem do dobrze wyrównanych szeregów polskich od czasu wojny 1939 roku). Naprzeciw nas makabryczny obraz: stojące szeregi bloku nr 13 (stara numeracja) – SK (Straf-Kompanie), które wyrównywał blokowy Ernst Krankemann, stosując radykalny środek – wprost nożem. Do SK w tamtym okresie szli wszyscy Żydzi, księża i niektórzy Polacy za sprawy dowiedzione. Krankemann miał obowiązek wykańczać możliwie prędko przydzielanych mu prawie codziennie więźniów; ten obowiązek odpowiadał charakterowi tego człowieka. Jeśli się ktoś nieopatrznie wysunął parę centymetrów w przód, to Krankemann wbijał mu noszony w prawym rękawie nóż. Ten zaś, kto przez zbytnią ostrożność cofnął się trochę za wiele, otrzymywał od przebiegającego szeregi kata – cios nożem w nerki. Widok padającego człowieka, kopiącego nogami czy wydającego jęki, rozwścieczał Krankemanna. Wskakiwał wtedy na jego klatkę piersiową, kopał w nerki, w narządy płciowe, wykańczał jak najprędzej. Nas ten widok przenikał prądem.

Wtedy, wśród stojących ramię przy ramieniu Polaków, czuło się jedną myśl – zjednoczeni byliśmy wszyscy wściekłością, chęcią odwetu. Czułem się teraz w środowisku doskonale nadającym do rozpoczęcia pracy, i odkryłem w sobie namiastkę radości... Za chwilę przeraziłem się, czy jestem przy zdrowych zmysłach – tu radość – to chyba nienormalne... A jednak poczułem radość – przede wszystkim z tego powodu, że chcę zacząć pracę, a więc się nie załamałem. Był to moment zasadniczego zwrotu w mojej psychice. W chorobie nazywałoby się to: kryzys minął szczęśliwie.

Na razie jednak trzeba było z wielkim wysiłkiem walczyć o utrzymanie się przy życiu.

(…) Tuż obok, koło nas, na placu «pracowały» dwa walce. Chodziło niby o równanie terenu. Pracowały one jednak na wykańczanie ludzi, którzy je ciągnęli. W jeden, mniejszy, wprzęgnięci byli księża z dodaniem kilku innych więźniów – Polaków, do liczby 20–25. W drugi, większy, wprzęgniętych było około 50 Żydów. Na jednym i drugim dyszlu stał Krankemann i inny jakiś kapo, którzy wagą swego ciała zwiększali ciężar dyszla, wgniatając go w karki i ramiona więźniów ciągnących walec. Od czasu do czasu kapo lub blokowy Krankemann z filozoficznym spokojem opuszczał kij na czyjąś głowę, uderzał to lub inne pociągowe zwierzę-więźnia z taką siłą, że nieraz kładł go trupem od razu, lub omdlałego wtrącał pod walec, bijąc resztę więźniów, by się nie zatrzymywała. Z tej fabryczki trupów w ciągu dnia wielu wyciągano za nogi i układano rzędem – do przeliczenia w czasie apelu (…).

Kary w Oświęcimiu stopniowano.

Najlżejszą karą było bicie na stołku. Odbywało się to publicznie, wobec wszystkich bloków stojących na apelu. Przygotowany był «mebel egzekucyjny» – stołek z uchwytem na nogi i ręce po obu stronach. Stawało dwóch drabów esesmanów (często bił sam Seidler lub czasami Lagerältester Bruno) i biło więźnia w obnażoną część ciała, by nie niszczyć ubrania. Bito bykowcami lub po prostu ciężką laską. Po kilkunastu uderzeniach przerzynało się ciało. Tryskała krew i dalsze razy uderzały już tak, jak w siekany kotlet. Byłem świadkiem tego nieraz. Czasami otrzymywano 50 kijów, czasami – 75. Pewnego razu, przy wymiarze kary 100 kijów, około dziewięćdziesiątego uderzenia więzień – jakiś mizerak – zakończył życie. Jeśli delikwent żył, to musiał wstać, zrobić kilka przysiadów dla wyregulowania obiegu krwi i stojąc na baczność, podziękować za słuszny wymiar.

Drugą karą był bunkier w dwóch rodzajach. Bunkier zwykły – były to cele w piwnicach bloku 13 (stara numeracja), gdzie siedzieli przeważnie kapo lub esesmani przed przesłuchaniem do dyspozycji wydziału politycznego lub za karę. Cele bunkrów zwykłych zajmowały 3 części piwnicy 13 bloku, w pozostałej, czwartej części, mieściła się cela podobna do tamtych, lecz pozbawiona światła – «ciemnią» zwana. W jednym końcu bloku korytarz piwnicy zawracał pod kątem prostym w prawo i zaraz się kończył. W tej odnodze korytarza mieściły się małe bunkry zupełnie innego rodzaju. Były to trzy tzw. «cele do stania» (Stehbunker). Za czworokątnym otworem w ścianie, przez który mógł wejść tylko zgarbiony, mieściła się niby-szafa o wymiarach 80x80 cm, wysokości 2 metry, tak że stać tam można było swobodnie. Do takiej «szafy» jednak wciskano, pomagając kijem, czterech więźniów skazanych na karę Stehbunkra i zamykając ich sztabami, pozostawiano do rana (od godziny 19.00 do 6.00 rano). Zdawałoby się to niemożliwe, lecz żyją dziś jeszcze świadkowie, którzy odbywali karę Stehbunkra w towarzystwie kolegów, wciśnięci do takiej «szafy» w liczbie ośmiu ludzi! Rano ich wypuszczano i brano do pracy, a na noc znowu wciskano, jak śledzie, zamykając sztabami żelaznymi do rana. Wymiar kary zazwyczaj sięgał 5 nocy, lecz bywał również i znacznie większy. Kto nie miał w pracy jakichś stosunków z władzą, ten po jednej lub paru takich nocach, w robocie, z braku sił, zazwyczaj kończył życie. Kto mógł za wiedzą kapo odpocząć w dzień w komandzie, ten jakoś tę karę szczęśliwie przetrzymywał.

Trzecią karą był zwyczajny «słupek» zapożyczony z austriackich metod karnych. Z tym, że wiszących, uwiązanych za ręce z tyłu, od czasu do czasu bujał dla zabawy dozorujący esesman. Wtedy stawy trzeszczały, w ciało wrzynały się sznury. Dobrze było, gdy nie zjawiał się tu «Perełka» ze swym wilkiem. W ten sposób prowadzono czasami dochodzenia, pojąc wiszącego sokiem z sałatki-marynaty, krótko mówiąc – octem, by nie zemdlał przedwcześnie.

No i czwartą, najcięższą karą, było rozstrzelanie – śmierć zadana szybko, o ileż bardziej humanitarna i jak bardzo przez długo męczonych pożądana. «Rozstrzelanie» – to nie jest określenie właściwe; właściwym byłoby: zastrzelenie lub nawet - zabicie. Odbywało się to również na bloku 13 (stara numeracja). Był tam dziedziniec ograniczony blokami (pomiędzy 12 i 13). Od wschodu zamknięty murem, ścianą łączącą bloki, a nazywaną «ścianą płaczu». Od zachodu też stał mur, w którym była brama, przeważnie zamknięta, zasłaniająca widok. Otwierała swe podwoje przed ofiarą żywą lub dla wyrzucenia okrwawionych trupów. Przechodząc tamtędy, czuło się taki zapach, jaki panuje w rzeźni. Rynsztoczkiem płynęła czerwona struga. Bielono rynsztoczek, lecz prawie codziennie wśród białych brzegów czerwona rzeczka wiła się na nowo... Ach! Gdyby nie była to krew... nie krew ludzka... nie krew polska... i to ta najlepsza... wtedy, kto wie, czy nie można by było w samym zestawieniu barw się lubować... Tyle na zewnątrz.

Wewnątrz natomiast działy się rzeczy bardzo ciężkie i straszne. Tam kat Palitzsch – przystojny chłopak, który w lagrze nikogo nie bił, bo to nie było w jego stylu – wewnątrz zamkniętego dziedzińca był głównym autorem scen makabrycznych. Skazani, w rzędzie, stawali nago przy «ścianie płaczu», on im kolejno przykładał małokalibrowy karabinek pod czaszkę z tyłu głowy i kończył im życie. Czasami do tego celu używał zwyczajnego bolca do zabijania bydła. Sprężynowy bolec wrzynał się w mózg, pod czaszkę i kończył życie ofiary. Czasami wprowadzano grupkę cywili, których dręczono w podziemiach zeznaniami, Palitzschowi dając ich do zabawy. Dziewczętom kazał się Palitzsch rozbierać i biegać w koło po zamkniętym dziedzińcu. Stojąc w środku, wybierał długo, po czym mierzył, strzelał, zabijał – kolejno wszystkie. Żadna nie wiedziała, która zginie zaraz, a która jeszcze pożyje chwilę, czy też może znowu wezmą na badania... On zaprawiał się w celnym mierzeniu i strzelaniu (…)”.

Pełny tekst raportów Pileckiego po raz pierwszy został opublikowany w Polsce dopiero w 2000 roku – 55 lat po wojnie. Wcześniej pozostawały kompletnie nieznane. Do 1989 roku wszystkie informacje związane z życiem i dokonaniami Witolda Pileckiego podlegały w PRL cenzurze. (W styczniu 2014 roku raport Witolda Pileckiego z pobytu w niemieckim obozie koncentracyjnym KL Auschwitz ukazał się w języku chińskim pod tytułem Ochotnik do Auschwitz – więcej niż odwaga).

Dzięki poświęceniu, o komorach gazowych w Auschwitz dowiedzieli się więc również Anglicy, chociaż oficjalny biograf Churchilla, Martin Gillert utrzymywał bezczelnie, iż premier został poinformowany o oświęcimskim horrorze dopiero w lipcu 1944 roku. No cóż, mimo raportów polskiego podziemia i przekazanych na Zachód dokumentów okazuje się, że z rozmiarów Holocastu nikt nie zdawał sobie sprawy. Nie wiedział o tym Churchill, nie wiedział Roosevelt, nie wiedziały wpływowe grupy Żydów ze Stanów Zjednoczonych, Australii i Kanady, które dzisiaj tak ochoczo obciążają Polaków za współudział w mordowaniu swych braci. Ba! Podobno nie wiedzieli również nawet sami Niemcy…

Dopiero przed kilkoma laty brytyjski „The Times” przyznał w artykule opisującym dzieje rotmistrza Pileckiego, że Anglicy doskonale znali opracowane przez niego plany wyzwolenia obozu. Oprócz buntu więźniów zakładały one m.in. zbombardowanie zewnętrznych ogrodzeń przez alianckie lotnictwo. Sam Winston Churchill był podobno zwolennikiem bombardowania wiodących do obozu torów kolejowych, ale jego rozkazy miały ugrzęznąć w biurokratycznej machinie.

W innym artykule „The Times” zacytował historyka Michaela Foota: „Życie i śmierć Pileckiego muszą napawać głębokim wstydem Brytyjczyków i zachodnich aliantów, którzy przymknęli oczy na polityczne ambicje Stalina, a wcześniej na Holocaust. Zdrada Polski przez brytyjskie MSZ jest najczarniejszym rozdziałem w historii tego resortu, nawet jeśli była historyczną koniecznością”.

Oryginał raportu, który Pilecki sporządził we Włoszech, trafił do Archiwum Polskiego Państwa Podziemnego w Londynie. Jedna z kopii po aresztowaniu rotmistrza wpadła w ręce bezpieki i przez kilkadziesiąt lat pozostawała niedostępna. Dopiero w 2013 roku raporty rotmistrza Pileckiego wydano po raz pierwszy na Zachodzie w języku angielskim. W tym samym roku w muzeum Holocaustu w Waszyngtonie zorganizowano sesję naukową poświęconą dzielnemu Polakowi. Amerykański historyk Timothy Snyder, autor głośnej książki Skrwawione ziemie, Europa między Hitlerem a Stalinem, powiedział wówczas:

„Pilecki był kimś wyjątkowym; (…) ile osób zrobiło coś takiego jak on, czyli dobrowolnie dało się wysłać do Auschwitz? Nikt inny”.

Pilecki, pisząc raporty, nie ograniczał się do podawania suchych faktów. Jego dzieło można z całą pewnością zaliczyć do literatury faktu z klasyfikacją wstrząsającej lektury.

Lektura tekstu Witolda Pileckiego nie pozwala zapomnieć o setkach tysięcy istnień ludzkich, którym Niemcy w połowie XX wieku zgotowali zagładę, unicestwienie. O tej tragedii nigdy zapomnieć nie wolno.

Powróciwszy do Warszawy, Pilecki rozpoczął służbę w oddziale III Kedywu. Wyczerpany obozem, pełnił głównie funkcje administracyjne, m.in. zastępcy dowódcy Brygady Informacyjno-Wywiadowczej „Kameleon” – „Jeż”. Nadal żył sprawami oświęcimiaków, otaczając opieką ich rodziny i udzielając im – w miarę ówczesnych możliwości – wsparcia materialnego. Aż do wybuchu Powstania Warszawskiego żywo interesował się samym obozem i przez cały czas był w kontakcie z tamtejszym podziemiem.

W 1944 roku coraz wyraźniej zdawano sobie sprawę, iż tereny kraju zostaną zajęte przez Armię Czerwoną, która dobrowolnie ich nie opuści. Wobec niebezpieczeństwa okupacji sowieckiej, którą obliczano (optymistycznie) na pięć do dziesięciu lat, zaczęto przygotowania do możliwości pozostania w konspiracji przez dłuższy czas. Zaistniała więc potrzeba stworzenia nowej organizacji podziemnej o charakterze polityczno-wojskowym, która miałaby uodpornić społeczeństwo na komunistyczną propagandę, mobilizować siły i ducha narodu oraz chronić osoby i instytucje konspiracyjne przed inwigilacją. Do utworzenia organizacji konspiracyjnej pod kryptonimem „NIE” – Niepodległość generał Tadeusz Bór-Komorowski skierował pułkownika Augusta Emila Fieldorfa – „Nila”. Była to taka konspiracja w konspiracji. Do tej działalności oddelegowano też Witolda Pileckiego. Pracując nad przygotowaniem wywiadu, podlegał Stefanowi Miłkowskiemu „Jeżowi”.

Mimo że oficerowie „NIE” mieli być wyłączeni z walk, 1 sierpnia 1944 roku rotmistrz stanął do walki w Powstaniu Warszawskim. Początkowo walczył jako zwykły strzelec w kompanii „Warszawianka”, później dowodził jednym z oddziałów zgrupowania „Chrobry II”, w tak zwanej Reducie Witolda, w rejonie ulic Towarowej i Pańskiej (dawnej siedzibie redakcji „Rzeczpospolitej”). W powstaniu zetknął się Edwardem Ciesielskim, z którym wspólnie „dali nogę” z Auschwitz. (Trzeci uciekinier, kapitan Jan Redzej, zginął w powstaniu.)

Po upadku powstania przebywał w niewoli niemieckiej, w stalagu 344 Lamsdorf (Łambinowice), potem w oflagu VII A w Murnau, gdzie opiekując się młodymi powstańcami, otrzymał wdzięczne miano „Taty”. Po wyzwoleniu obozu, 8 maja 1945 roku stanął do raportu przed generałem Tadeuszem Pełczyńskim „Grzegorzem”. Pułkownik Kazimierz Iranek – Osmecki polecił mu czekać na dalsze dyspozycje. W czerwcu rotmistrz Pilecki zgłosił chęć wstąpienia do II Korpusu generała Andersa we Włoszech. Trafił tam 11 lipca i został oficerem II Oddziału (wywiadu). Jego zwierzchnikiem był podpułkownik dyplomowany Stanisław Kijak.

W październiku 1945 roku, na osobisty rozkaz generała Władysława Andersa Pilecki wrócił do Polski, by prowadzić działalność wywiadowczą na rzecz 2 Korpusu. Od podpułkownika Ryszarda Hańczy, szefa komórki na Kraj Oddziału II Polskich Sił Zbrojnych, otrzymał też polecenie zorganizowania grupy, która przewiozłaby do Polski większe sumy pieniędzy (po śmierci podpułkownika Hańczy przerzut pieniędzy odwołano).

Przez Bremę, Pragę, Pilzno i Dziedzice 8 grudnia dotarł do Warszawy. Podróżował wraz z Marią Szelągowską, z którą współpracował wcześniej w Polsce. Miał dokumenty wystawione na nazwisko Romana Jezierskiego, na które opiewała jego kenkarta używana jeszcze przed powstaniem.

W kraju szalał komunistyczny terror, stosowany przez organa MBP, „ludowej” milicji i równie „ludowego” wojska, we współpracy z NKWD i Armią Czerwoną. Skierowany był przede wszystkim przeciwko dawnemu podziemiu antyniemieckiemu i całemu ruchowi niepodległościowemu. Łamano krwawo wszelkie swobody obywatelskie oraz niepodległościowe aspiracje Polaków. Lasy pełne były zdezorientowanych oddziałów partyzanckich. Najpierw Armia Krajowa, a potem „NIE” (które właściwie nie rozwinęło swojej działalności) i Delegatura Sił Zbrojnych zostały rozwiązane, a w ich miejsce powstała obywatelska w swoim założeniu organizacja Wolność i Niezawisłość (WiN).

Na razie jednak Pilecki starał się odtworzyć własne kontakty w strukturze „NIE”. Krążył po ulicach, szukał dawnych kontaktów, starał się ustalić, kto z dawnych znajomych żyje i gdzie przebywa. „Po Powstaniu ja też znalazłem się po tamtej stronie, a rozumiałem dobrze, że obowiązkiem moim jest być tu w Kraju (jakkolwiek mnie tam było lepiej), gdyż wynikało to z obowiązków nowej pracy i (nowej) nowo złożonej przysięgi (na nową epopeję)” – napisał.

Wszystko szło jak po grudzie, brakowało pieniędzy i chętnych do współpracy. Środki finansowe wystarczały jedynie na tworzenie ścieżek kurierskich. Koncepcja oparcia się na siatce organizacji „NIE” upadła po ustaleniu, że jego zaufani znajomi z organizacji nie żyją. Cała infrastruktura była zniszczona bądź zerwana.

Oznaczało to konieczność budowy struktury siatki od nowa, opierając się na nowych ludziach. Jednym z pierwszych został Makary Sieradzki, towarzysz broni jeszcze z 1939 roku z TAP. Potem dołączyli Tadeusz Płużański, socjalista Tadeusz Szturm de Sztrem, Maria Szelągowska i pracownik Ministerstwa Żeglugi i Handlu Zagranicznego Witold Różycki, który przekazał Pileckiemu tekst umowy handlowej z ZSRS i wewnętrzny serwis informacyjny. Powoli, krok po kroku, rotmistrz tworzył siatkę wywiadowczą, nawiązał też kontakty z partyzantami.

Siatka miała pracować według nowego sposobu. Współpracownicy nie składali przysięgi, nie byli oficjalnie przyjmowani, nie było łączników. Działalność konspiracyjna nie była też specjalnie nazwana. Miano unikać aktywności zewnętrznej w postaci wydawania pism czy przeprowadzania zamachów na funkcjonariuszy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

„Zadaniem sieci obserwacyjno-informacyjnej jest obserwacja i badanie stosunków na terenie Kraju – głosiła opracowana podobno przez generała Andersa instrukcja – w szczególności w odniesieniu do postanowień i pociągnięć tymczasowej administracji warszawskiej, ich wpływu na życie wewnętrzne Polski; szczególnie ważnym jest zbieranie dowodów demaskujących dążenia do zupełnej sowietyzacji Polski; badanie nastrojów w społeczeństwie, warunków życia, palących potrzeb politycznych, gospodarczych i społecznych, nastrojów wewnątrz armii Żymierskiego, ogólnej sytuacji wojskowej okupanta; ważniejsze sprawy personalne dotyczące wybitniejszych osób ze sfer reżimu warszawskiego, okupantów sowieckich oraz działaczy politycznych i społecznych. Przekazywanie drogą, według indywidualnej oceny warunków miejscowych najodpowiedniejszą, informacji oraz wskazówek otrzymanych od swoich komórek nadrzędnych; w szczególności chodzi o to, by możliwie szeroko docierały prawdziwe wiadomości o położeniu ogólnym politycznym, rozwoju spraw polskich na terenie międzynarodowym, o działalności wojska na obczyźnie, organizacji polskiego wychodźstwa i jego działalności, o działalności legalnego Rządu RP i jego wskazaniach(...)”.

(Informacje o konspiracji grupy Pileckiego pochodzą prawie wyłącznie z materiałów UB i sądu, nie do końca są więc wiarygodne, po części mogą być sfabrykowane – stąd użyty wyżej wyraz „podobno”.)

Grupa zbierała też informacje o powojennej sytuacji politycznej w Polsce, w tym o żołnierzach AK oraz 2 Korpusu więzionych w obozach NKWD i deportowanych przez Sowietów na Syberię. Kontaktowała się z partyzanckimi oddziałami leśnymi. Prowadziła wywiad w MON, MSZ i MBP. Z tego ostatniego, za pośrednictwem Tadeusza Płużańskiego, informacji ustnych i dokumentów dostarczał kapitan Wacław Alchimowicz („Andrzej”, „Wir”), który nigdy nie spotkał się osobiście z Pileckim (do tej postaci też jeszcze wrócimy). Zebrane wiadomości przepisywali na maszynie Szelągowska i Płużański. Następnie były fotografowane i przekazywane kurierom.

To dzięki stworzonej przez Pileckiego organizacji ze zniewolonej Polski zaczęły docierać na Zachód prawdziwe wiadomości o szerzącym się bezprawiu, fikcyjnych procesach, torturach i bezpodstawnych wyrokach śmierci na polskich patriotach.

Witold Pilecki, używający pseudonimu Witold, był zwolennikiem radykalnych działań obronnych i mimo zaleceń instrukcji nie uważał, że należało zaprzestać walki zbrojnej. Uważał, że rezygnacja z walki mogła oznaczać przyzwolenie na wyniszczenie narodu. Przebywając w Warszawie, mieszkał w różnych miejscach – od lutego 1946 roku przy ulicy Skrzetuskiego 20 m. 1, u Eleonory Ostrowskiej. Pracował jako magazynier w firmie budowlanej i wraz z Marią Szelągowską prowadził wytwórnie wód kwiatowych, projektując etykietki na flakoniki. Spotkał się z kilkoma dawnymi współwięźniami oświęcimskimi, a raz nawet, w 1946 roku, odwiedził dawny obóz Auschwitz. Przygotowywał o nim książkę wspomnieniową, gromadził materiały. Wiele z nich przepadło, co najmniej jedna kopia jego raportu wpadła potem w ręce bezpieki.

W czerwcu 1946 roku, za pośrednictwem kapitan Jadwigi Mierzejewskiej „Danuty”, kurierki II Korpusu, „Roman Jezierski” otrzymał wydany przez generała Andersa rozkaz „rozładowania lasu”, to znaczy rozwiązania oddziałów leśnych i legalizacji oraz przerzucenia szczególnie narażonych ludzi na Zachód. Sam także jako spalony i poszukiwany miał natychmiast wyjechać. Instrukcja likwidacji podziemia nakazywała zaprzestanie akcji zbrojnej i sabotażowej, zlikwidowanie organizacji podziemnych i skupienie się na akcji propagandowej:

„Wobec zupełnej niemożności podjęcia obecnie walki orężnej, wobec nikłych szans skutecznej walki politycznej, największy wysiłek należy włożyć w pracę nad obroną życia i ducha narodowego przed sowietyzacją (...)” – pisał Władysław Anders.

Chociaż sam był zwolennikiem radykalnych działań zbrojnych, Pilecki przekazał tę instrukcję do oddziałów leśnych w Białostockiem, Borach Tucholskich i na Kielecczyźnie. Ociągał się jednak z podjęciem decyzji wyjazdu, raz – z powodu braku odpowiedniego kandydata na jego miejsce, dwa – z powodu żony, która odmówiła opuszczenia Polski z dziećmi, choć sama nalegała na jego wyjazd. Rozważał skorzystanie z amnestii, ostatecznie jednak postanowił się nie ujawniać.

W końcu dostał pozwolenie na prowadzenie dalszej działalności w kraju. Przekazał je w zaszyfrowanej instrukcji jego współpracownik Bolesław Niewiarowski „Lek”. „Trzymaj się stary – napisał w dołączonym prywatnym liście. – Bóg da i Matka Najświętsza, że wszystko będzie dobrze”. Instrukcji tej ani listu „Witold” nie zdążył przeczytać.

 

8 maja 1947 roku został aresztowany (według danych UB – 5 maja). Nastąpiło to prawdopodobnie w mieszkaniu Heleny i Makarego Sieradzkich przy ulicy Pańskiej, do którego przyszedł, nie wiedząc o aresztowaniu właścicieli dzień wcześniej i utworzonym tam „kotle”. Wraz z nim za kratkami znalazły się jeszcze 23 osoby z jego siatki. Spalonych zostało prawie 100 adresów, Urząd Bezpieczeństwa rozbił też kilka punktów przerzutowych w Szczecinie, aresztując kilkunastu kolejnych ludzi.

Wpadka nie była dziełem przypadku i nie spowodowały jej błędy w konspiracyjnym działaniu. UB już od dawna było na jego tropie, komuniści z mistrzowską precyzją zaciskali pętlę wokół tworzonej przez rotmistrza siatki wywiadowczej. A właściwie aż dwie pętle.

We wrześniu 1946 roku Tadeusz Płużański wprowadził do siatki Leszka Kuchcińskiego vel Stanisława Żakowskiego, posługującego się pseudonimami: Brzeszczot, Bigiel, Oset i Podkowa. Był to jego stary znajomy, jeszcze z czasów konspiracji w Tajnej Armii Polskiej, dawny członek ONR (Organizacji Narodowo-Radykalnej). Pracował najpierw dla WiN, później dla MBP, wydawał się więc niezwykle cenną wtyczką.

Niektórzy podejrzewają, że drugą pętlę trzymał w ręku wspomniany wcześniej Wacław Alchimowicz…

„Pytanie jednak, czy faktycznie Kuchciński świadomie działał zgodnie z interesem MBP? – pisze Krzysztof Gędłek na portalu PCh24pl. – W całej sprawie bowiem pojawia się inna, bardzo tajemnicza postać. To Wacław Alchimowicz. Kiedy spotykali się po wojnie, Alchimowicz był już pracownikiem MBP, walczył z «bandytyzmem». Dlaczego się spotkali? Kuchciński miał wciągnąć Alchimowicza do pracy na rzecz grupy wywiadowczej Pileckiego. Jego zadaniem było dostarczanie Pileckiemu informacji o MBP. Alchimowicz miał pracować również dla WiN.

Z działalnością duetu Kuchciński – Alchimowicz wiążą się trzy hipotezy. Pierwsza zakłada, że Alchimowicz został wciągnięty przez Kuchcińskiego do współpracy z siatką Pileckiego, podczas gdy ten drugi faktycznie działał na zlecenie bezpieki. «Andrzej» dał się więc wmanewrować «Brzeszczotowi». Według drugiej hipotezy sytuacja przedstawiała się odwrotnie: to Alchimowicz zastawił pułapkę na Kuchcińskiego, pozwolił mu uwierzyć, że działa na rzecz konspiracji, a ten był zaledwie bezwolnym narzędziem w rękach ubeka. I w końcu trzecia hipoteza mówi, że obaj działali na rzecz rozpracowania podziemia antykomunistycznego, a w tym konkretnym przypadku Pileckiego i jego otoczenia.

Nie możemy z całą pewnością powiedzieć, która z hipotez jest prawdziwa. Wiedzielibyśmy więcej, gdyby nie to, że Kuchciński przepadł w tajemniczych okolicznościach, co sugeruje nam, że został po prostu zlikwidowany. Alchimowicz z kolei został osądzony (o ile w przypadku komunistycznych procesów można w ogóle mówić o «sądzeniu») i skazany na trzykrotną karę śmierci. Bierut nie skorzystał w jego przypadku z prawa łaski. Obaj zabrali więc tajemnicę agenturalnej akcji przeciwko konspiratorom do grobu.

Nie jesteśmy jednak skazani w tej sprawie na poruszanie się zupełnie po omacku. Wiadomo bowiem niemało na temat Alchimowicza. Jego przeszłość nie wskazuje na to, by z czystymi intencjami podejmował współpracę z WiN i Pileckim. Kim więc był Alchimowicz i co robił podczas II wojny światowej? Na informacje o jego przeszłości możemy natrafić u Zygmunta Boradyna w książce Niemen. Rzeka niezgody, a także w jednym z tekstów Tadeusza M. Płużańskiego, zamieszczonych w książce Oprawcy. Zbrodnie bez kary.

Alchimowicz był dowódcą sowieckiej partyzantki na  Nowogródczyźnie. Z początku miał być rosyjskim agentem jako burmistrz i komendant placówki AK Wasiliszki, później zaś jawnie dowodził już sowieckim oddziałem w Brygadzie im. Leninowskiego Komsomołu – komórki NKGB. Zajmował się propagandą i działaniami wywiadowczymi. Następnie został szefem Międzyrejonowego Związku Patriotów Polskich. Pisząc wprost – przygotowywał w Polsce warunki do przejęcia władzy przez komunistów. Jego podwładnym udało się m.in. opracować raport o poglądach znakomitego partyzanta i cichociemnego porucznika Jana Piwnika «Ponurego».

Alchimowicz był więc dla Sowietów niezwykle ważnym agentem. W końcu został rozpracowany przez polskie podziemie. Teoretycznie więc jego działalność powinna być znana polskim konspiratorom, jednak Pilecki nie miał żadnych informacji o jego działalności.

Na podstawie informacji, jakie mamy o Alchimowiczu, wydaje się niemal pewne, że podejmując współpracę z Pileckim, «Andrzej» był wtyczką bezpieki. Pozostają nam więc dwa scenariusze ról, jakie w rozpracowaniu siatki Pileckiego spełnili Kuchciński i Alchimowicz. W tym miejscu, przynajmniej na razie, trop się urywa. Choć warto pamiętać, że Kuchciński pracował w MBP, co daje podstawy, by twierdzić, że i on rozpracowywał podziemie.

Właśnie Alchimowicz dostarczył Kuchcińskiemu specjalny dokument, który był dla ubeków «dowodem» na zbrodniczą działalność Pileckiego i jego współpracowników. Dokument ów nazywany jest «raportem Brzeszczota». Zawarto w nim informacje na temat działalności komunistów i samego MBP. Autor raportu zalecał likwidację ważniejszych postaci bezpieki, takich jak pułkownik Józef Różański (Józef Goldberg), pułkownik Józef Czaplicki (Izydor Kurc), czy podpułkownik Julia Brystygierowa.

Adam Cyra: „Raport «Brzeszczota» został przekazany do II Korpusu (...). Odpowiedzi na ów raport jednak nie otrzymano, natomiast Pilecki nie zamierzał przeprowadzić żadnej akcji terrorystycznej, a nawet nie miał środków na jej realizację. Znamienna w tej sprawie jest wypowiedź Pileckiego z listu, jaki napisał w więzieniu na Mokotowie do Różańskiego: «po przeżyciach w Oświęcimiu nie umiałbym nikogo zamordować». „Raport Brzeszczota” był zatem prowokacją. Wykorzystano go potem przeciwko Pileckiemu i towarzyszom w trakcie śledztwa i procesu.

Po zatrzymaniu rotmistrza Pileckiego, do którego doszło najprawdopodobniej 8 maja 1947 roku (istnieje też przypuszczenie, że mógł on wpaść w ręce bezpieki już 5 maja) «raport Brzeszczota» stanowił więc bardzo ważny dokument w rękach ubeków”.