Królewski dar. Co Polacy dali światu - Przemysław Słowiński, Teresa Kowalik - ebook

Królewski dar. Co Polacy dali światu ebook

Przemysław Słowiński, Teresa Kowalik

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwszy tom monumentalnego dzieła poświęconego wkładowi Polaków do światowego dziedzictwa kultury, nauki i ducha.

Poczet badaczy i odkrywców nowych lądów, prekursorów radiochemii, pogromców tyfusu i ojców internetu. Ponad sto postaci, o których powinieneś wiedzieć; tych pomnikowych i tych niedocenionych przez historię powszechną.

Łączyła ich polska nić wspólnoty.

Inżynierowie i konstruktorzy:

• Antoni Patek – genialny konstruktor legendarnych zegarków.

• Ernest Malinowski – projektant najwyżej zbudowanej kolei świata.

• Rudolf Modrzejewski – czarodziej mostów wiszących.

• Mieczysław Bekker – twórca pierwszego wehikułu księżycowego.

• Edward Habich – konstruktor czołgów i maszyn drogowych.

• Henryk Magnuski – ojciec krótkofalówki.

• Józef Kosacki – wynalazca najlepszego wykrywacza min II wojny światowej.

• Jacek Karpiński – niedoceniony geniusz komputerów.

• Stefan Kudelski – autor najsłynniejszych magnetofonów analogowych.

Wynalazcy:

• Kazimierz Siemienowicz - pionier techniki rakietowej.

• Ignacy Łukasiewicz – pierwszy nafciarz świata - polski Rockefeller.

• Erazm Jerzmanowski – polak, który oświetlił Amerykę.

• Zygmunt Wróblewski, Karol Olszewski – jako pierwsi na świecie skroplili tlen i azot.

• Ignacy Mościcki – genialny uczony i ...prezydent RP.

• Jan Szczepanik – galicyjski Edison.

• Mieczysław Wolfke – prekursor holografii i telewizji.

• Tadeusz Sendzimir – wizjoner metalurgii.

Matematycy i nauki ścisłe:

• Wacław Sierpiński – badacz zagadek nieskończoności.

• Stefan Banach – najwybitniejszy polski matematyk.

• Ary Sternfeld – droga do gwiazd z Sieradza.

• Aleksander Wolszczan – Aator największego odkrycia od czasów Kopernika.

Nauki humanistyczne i przyrodnicze:

• Jan Baliński – Polski ojciec rosyjskiej psychiatrii.

• Napoleon Nikodem Cybulski – adrenalina Napoleona.

• Ludwik Zamenhof – twórca Esperanto.

• Bronisław Malinowski – naukowiec wśród dzikich plemion.

• Maria Czaplicka – pionierka antropologii w Europie.

• Helena Jurgelewicz – pierwsza kobieta-weterynarz w Polsce.

Lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy interesują się historią i tych, którzy dobrze życzą Polsce.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 901

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
malgosiarudnicka

Nie oderwiesz się od lektury

Dużo ciekawych informacji o wielu rzeczach nawet nie wiedziałam. Bardzo fajna.Polecam.
00

Popularność




Redakcja i korekta

Firma Korektorska UKKLW – Małgorzata Ablewska,

Małgorzata Kryska-Mosur, Anna Witek

Okładka i projekt graficzny

Fahrenheit 451

Dyrektor wydawniczy

Maciej Marchewicz

Copyright © by Teresa Kowalik, Przemysław Słowiński

Copyright © for Zona Zero, Sp. z o.o., Warszawa 2020

ISBN 9788366177246

 

Zona Zero Sp. z o.o. ul. Łopuszańska 32 02-220 Warszawa tel. 22 836 54 44, 22 877 37 35 faks 22 877 37 34 e-mail: [email protected]

 

KonwersjaEpubeum

Bardzo dziękuję mojemu synowi Rafałowi za wsparcie, pomoc i wkład merytoryczny w pracy nad tą książką.

Teresa Kowalik

Ja też dziękuję: Polakom - że tyle dali,

Batonowi – że znów naprawił laptop,

Szancie - że pomagała

i Iwonie, że nie przeszkadzała (aż tak bardzo).

Przemysław Słowiński

Zamiast wstępu

Najbardziej rozpoznawalni Polacy na świecie to papież Jan Paweł II oraz Lech Wałęsa. Świat zna również Fryderyka Chopina i Marię Skłodowską-Curie, chociaż nie wszyscy uważają ich za Polaków. Podobnie jak Mikołaja Kopernika. Tymczasem na kartach naszej bogatej historii zapisało się złotymi zgłoskami wielu innych wybitnych, choć z różnych powodów zapomnianych w ojczyźnie, rodaków. Żyli i pracowali na chwałę ludzkości w dalekich, obcych krajach, najczęściej z powodu zesłania lub przymusowej popowstaniowej lub powojennej emigracji. Część z nich, mimo niewątpliwych zasług dla świata, znana jest w naszym kraju tylko nielicznym zainteresowanym.

Obok Irlandii i Sycylii ziemie polskie mają nieproporcjonalnie duży udział w zasilaniu szeregów europejskiej emigracji. Powikłane i tragiczne dzieje naszego narodu sprawiły, że za granicą mieszka niemal jedna trzecia ogółu etnicznych Polaków. Liczbę polskiej diaspory oblicza się obecnie na 12–15 milionów.

Jest rzeczą naturalną – i wysoce dla naszego kraju szkodliwą – że wśród emigrantów znajdował się duży procent ludzi wybitnych, wykształconych, utalentowanych i aktywnych, którzy swój rozum i zdolności musieli sprzedawać obcym. Nie ma na ziemskim globie miejsca – jakkolwiek egzotycznie by ono brzmiało: Barbados, Seszele, Madagaskar czy Gwadelupa – gdzie nie mieszkaliby Polacy. Jerozolima jest jednym z wielu miast na świecie, gdzie przybysz mówiący po polsku nie musi się obawiać, że nie odnajdzie drogi. Wielkie skupiska Polonii znajdują się w Kanadzie (Montreal, Quebec oraz prowincje: Ontario, Manitoba i Kolumbia Brytyjska), Brazylii (prowincje: Parana, Santa Catarina i Rio Grande do Sul), Australii (Sydney, Melbourne, Canberra, Brisbane), Rosji – gdzie los setek tysięcy polskiej ludności cywilnej deportowanej w latach 1939–1940 oraz dziesiątków tysięcy żołnierzy Armii Krajowej uwięzionych w latach 1944–1946 – wciąż jeszcze nie jest znany.

W Europie emigracja jest najliczniejsza we Francji, Belgii, Niemczech i na Wyspach Brytyjskich. Sporo Polaków zamieszkuje również Włochy, Szwajcarię i Holandię. Dużą grupę tworzą pozostałości polskiej i spolonizowanej ludności, która od wieków zamieszkiwała Litwę, Białoruś i Ukrainę.

W Mongolii i dla Mongolii zasłużył się Józef Kowalewski (1801–1878), językoznawca, orientalista, filomata, który zajmował się językiem, literaturą, historią i etnografią ludów mongolskich. Czy ktoś kiedyś o nim słyszał? W 1833 roku został adiunktem pierwszej w Europie Katedry Filologii Mongolskiej na Uniwersytecie w Kazaniu. W roku 1834 mianowano go profesorem nadzwyczajnym, a w 1837 profesorem zwyczajnym Uniwersytetu w Kazaniu. Trzykrotnie powierzano mu stanowisko dziekana Wydziału Filologicznego na czteroletnie kadencje. W latach 1855–1860 pełnił funkcję rektora Uniwersytetu w Kazaniu.

Polacy działali również w Chinach i Japonii. W XVII wieku zasłużył się w Chinach wnuk przybyłego z Węgier wraz ze Stefanem Batorym Jerzego Boima, syn Pawła Jerzego Boima, lekarza Zygmunta III Wazy Michał Boym (1612/1614–1659). Orientalista, jezuita, misjonarz, przyrodnik, kartograf, jeden z pierwszych sinologów na świecie, propagator chińskiej medycyny, poseł cesarza Yongli, którego zresztą Boym ochrzcił.

W 1655 roku, po długiej podróży, uzyskał przychylność papieża Aleksandra VII dla dynastii Ming. W 1656 roku wyruszył w podróż powrotną z Chin, jednak nie udało mu się wypełnić swej misji. W 1659 roku zmarł w chińskiej prowincji Kuangsi w nieznanym miejscu. Sporządził rysunki flory i fauny Mozambiku i atlas Chin. Uzmysłowił współczesnym wielkość i położenie Chin, zaznaczył na mapach Mur Chiński, Koreę przedstawił jako półwysep. Jego mapy zdobione były ilustracjami pokazującymi chińską florę, faunę, architekturę i sceny z życia Chin. Stworzył dzieło, w którym opisuje chińską medycynę.

Natomiast lekarz okulista pediatra Wacław Szuniewicz (1892–1963), misjonarz ze Zgromadzenia Świętego Wincentego á Paulo, stworzył w Xingtai szpital okulistyczny, początkowo na 19 łóżek, który stale powiększał, i otworzył 18 przychodni położonych w pobliżu Xingtai. Szuniewicz przeprowadzał wówczas 35 operacji okulistycznych dziennie.

Wkrótce został mianowany dyrektorem generalnym wszystkich szpitali katolickich w północnych Chinach. Nazywano go „człowiekiem ze srebrną brodą”. Znał biegle siedem języków. W istniejącym do dziś i znacznie rozbudowanym szpitalu w Xingtai otwarto muzeum poświęcone doktorowi Wacławowi Szuniewiczowi, a przed szpitalem postawiono jego pomnik.

Misjonarz, franciszkanin Władysław Żebrowski (ok. 1898–1982), którego dokonania od 2002 roku upowszechnia Muzeum Brata Zenona w Czarni i jego filia w Kadzidle, spędził w Japonii ponad 50 lat, niosąc pomoc sierotom, kalekom i ofiarom wojny. Odwiedzali go m.in. cesarz Japonii Hirohito oraz w 1981 roku papież Jan Paweł II. Cieszył się ogromnym zaufaniem i szacunkiem Japończyków. W 1969 roku został odznaczony przez cesarza Orderem Skarbu Świętego IV klasy, a w 1979 roku u podnóża góry Fudżi wzniesiono jego pomnik autorstwa Adolfa Ryszki i Hajime Togashi. Napisano o nim: „Dziwny to był człowiek: zdolny fachowiec, ale mało rzeczy umiał robić naprawdę dobrze; nie skończył właściwie żadnej szkoły, a jednak budził podziw wykształconych i mądrych ludzi; był tylko braciszkiem w zakonie, lecz znali go papieże, kardynałowie i biskupi; choć mieszkał w Japonii jako przeciętny cudzoziemiec, rozmawiali z nim najwyżsi dostojnicy państwowi”.

Bogaty przedsiębiorca Henryk Groppler (1822–1887) był ciotecznym bratem Jana Matejki. W czasie powstania styczniowego jako emisariusz Rządu Narodowego był w Odessie, a później zbierał fundusze na potrzeby powstania. Należał do spółki wielkiego przedsiębiorstwa kopalń marmurów, gipsu i boracytu w Azji Mniejszej, na południowym brzegu morza Marmara. Dzięki dobrym kontaktom z rządem tureckim pozyskał koncesję na tereny górnicze w Turcji. Eksportowano stamtąd marmury, gips, a następnie boracyt – materiał cenny, używany w hutach szkła. Dorobił się m.in. na boracycie wielkiego majątku, był właścicielem dziewięciu okrętów. Dom państwa Gropplerów w Konstantynopolu, w dzielnicy Bebek, nazywany był Ambasadą Polski, stanowił centrum emigracji polskiej w Turcji; gościł licznych słynnych Polaków, m.in. Adama Mickiewicza, Jana Matejkę i Henryka Sienkiewicza.

Inżynier Władysław Turowicz (1908–1980), generał Pakistańskich Sił Powietrznych i ich współtwórca, choć w Polsce niemal nieznany, w 180-milionowym Pakistanie uchodzi za bohatera narodowego. Za wkład w rozwój pakistańskiego lotnictwa i programu rakietowych pocisków balistycznych otrzymał wiele odznaczeń, m.in. ordery: Sitara -i-Pakistan (Gwiazdę Pakistanu, 1965), Tamgha-i-Pakistan (Medal Pakistanu, 1967), Sitara-i-Khidmat (Gwiazdę służby cywilnej, 1967), Sitara-e-Quaid-i-Azam (Gwiazdę Wielkiego Przywódcy, 1971). 14 sierpnia 2006 roku (w dniu Święta Niepodległości Pakistanu oraz w przeddzień Dnia Wojska Polskiego) odsłonięto jego pomnik w sali głównej Muzeum Pakistańskich Sił Powietrznych w Karaczi. Inny pomnik stoi w Lahore, drugim po Karaczi mieście kraju.

Co prawda to nie Polacy odkryli grafen (zrobili to Andriej Gejm i Konstantin Nowosiołow, za co otrzymali w 2010 roku Nagrodę Nobla), ale to jednak nasi rodacy z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych oraz Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego opracowali najdoskonalszą metodę jego produkcji.

Lampy fluorescencyjne, czyli świetlówki, obecne chyba w każdej szkole, zostały wynalezione przez wybitnego polskiego fizyka Stefana Pieńkowskiego (1883–1953). Świetlówki wytwarzają znacznie mniej ciepła od standardowych żarówek, a także dłużej mogą pracować i mają wyższą skuteczność świetlną. Peryskop odwracalny pozwalający na obserwację 360o pola widzenia bez odwracania głowy został wymyślony przez polskiego inżyniera Rudolfa Gundlacha. Jego wynalazek jest po dzień dzisiejszy używany w czołgach i łodziach podwodnych.

Wojciech Świętosławski (1881–1968) to kolejny niedoszły polski noblista z dziedziny chemii. Jego praca magisterska, w której wyłożył teorię budowy związków dwuazowych i oksymów, była tak dobra, że przyjęto ją jako doktorat.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku porzucił laboratorium w Moskwie i wrócił do kraju. Pracował na Politechnice Warszawskiej, poświęcając się kalorymetrii – badaniu technik pomiaru ciepła powstającego w wyniku reakcji chemicznych i różnych procesów fizycznych. Świętosławski skonstruował urządzenia pomiarowe, które umożliwiły między innymi wyznaczenie dotychczas niemierzalnych wartości ciepła promieniowania blendy uranowej, ciepła absorpcji promieni przenikliwych i ciepła hydratacji cementów.

Polski chemik wynalazł też kriometr – przyrząd do bardzo dokładnego określania temperatury topnienia i krzepnięcia roztworów oraz określania stopnia czystości substancji. Dzięki niemu koszt takich badań spadł z około pięćdziesięciu tysięcy dolarów do dziesięciu tysięcy dolarów. Piętnaście osób zgłosiło go do Nagrody Nobla. Był nominowany w 1936, 1950, 1957, 1958, 1960 i w 1962 roku…

Ta książka w dalszej swej treści przypomina o jeszcze kilkuset innych Polakach (i Polkach), którzy zasłużyli się dla świata. O naszych rodakach, o których obcy niejednokrotnie bardziej pamiętają niż swoi. Często zresztą nie dzieje się to przypadkiem…

Inżynierowie i konstruktorzy

STANISŁAW POLAK (STANISLAUS POLONUS) I INNI - Drukarze

(? – po 1514)

Pionier drukarstwa w Hiszpanii, nadworny drukarz królowej Izabeli Kastylijskiej. W kraju, w którym działał, Stanisław Polak nie znalazł równego sobie w swoim zawodzie. Nikt nie przewyższył go w sztuce drukarskiej i nikt nie zdziałał na tym polu tyle, co on. Lecz sławy nie znalazł. W ojczyźnie własnej, w Polsce, z której zawsze był tak dumny i której imię uświetniał w dalekich krajach, jest prawie zupełnie nieznany. I cóż z tego, że największy bodaj bibliograf nowoczesny Konrad Haebler1 wywyższa go ponad innych, jeżeli przy okazji odejmuje mu jego ojczyznę i robi z niego Niemca.

Podpis Stanisława Polaka widniejący na karcie jednej z ksiąg wydanych w jego oficynie

Pod panowaniem dynastii Jagiellonów Polska wkroczyła w epokę największego w całej jej historii rozkwitu i potęgi. Połączona z Litwą węzłami unii, stanowiła wraz z nią największe obszarem państwo Europy. Stabilizacja i poczucie bezpieczeństwa sprzyjały rozwojowi gospodarki, kultury i nauki.

Minęły czasy, kiedy na Zachód jeżdżono wyłącznie po naukę. W epoce odrodzenia, która – nawiązując do dorobku myśli starożytnej – dążyła do wszechstronnego poznania człowieka i zapewnienia mu nieskrępowanego rozwoju osobowości, Polacy stali się równorzędnymi partnerami europejskich szermierzy nowych idei. Mieli już pełnię możliwości twórczych we własnym kraju. Chętnie jednak nadal odwiedzali Zachód, zwłaszcza Włochy, szukając kontaktów z najwybitniejszymi umysłami epoki.

W tych czasach nikogo już nie dziwiły polskie nazwiska wśród profesorów czołowych uniwersytetów europejskich, jak chociażby wykładający astronomię w Bolonii matematyk, astronom i lekarz, jeden z prekursorów humanizmu w Polsce – Marcin Król z Żórawicy (ok. 1422–1460) – późniejszy przyboczny lekarz sławnego wodza węgierskiego Janosa Hunyadego)2 i Marcin Bylica z Olkusza (1433–1493) – nadworny astrolog króla Węgier Macieja Korwina.

Wyjątkową pozycję zdobył sobie w XVI stuleciu Andrzej Patrycy Nidecki z Oświęcimia (1522–1587) – polski humanista, filolog, sekretarz Zygmunta II Augusta (później Anny Jagiellonki i Stefana Batorego), archidiakon kapituły katedralnej wileńskiej w latach 1570–1587, biskup wendeński (1585), wybitny znawca literatury starożytnej, autor polemicznych pism antyreformacyjnych i pisarz apologetyczny. Sporą część życia poświęcił pracy nad skompletowaniem, opracowaniem i wydaniem fragmentów spuścizny pisarskiej Marcusa Tulliusa Cycerona, którą zebrał i zestawił z urywków rozproszonych po rozmaitych tekstach oraz opatrzył objaśnieniami. Opracowanie to pozostało aktualne aż do połowy XIX wieku i przyniosło Nideckiemu europejski rozgłos. Zachodni badacze literatury starożytnej uznawali go za niekwestionowany autorytet i chętnie korzystali z jego rad i wskazówek.

W niczym nie widać jednak tak wyraźnie wysiłku kulturalnego Polaków za granicą w ramach cywilizacji europejskiej wschodzącego renesansu, jak w sztuce drukarskiej. W Anglii, na Węgrzech, w Siedmiogrodzie, w Słowiańszczyźnie południowej, w Rosji, a nawet w Turcji byli jej pionierami, zaś w Austrii i Czechach przyczynili się niepomiernie do jej rozwinięcia. Pierwsza książka drukowana w Konstantynopolu była turecką wersją Historii rewolucji perskich polskiego jezuity, lekarza, podróżnika, misjonarza, dyplomaty i orientalisty, księdza Jana Tadeusza Krusińskiego.

Lecz nigdzie może tak ważne nie było działanie indywidualne Polaka w tym zakresie jak w Hiszpanii, która wczesny rozwój swego kunsztu drukarskiego zawdzięcza w wielkiej mierze naszemu rodakowi Stanisławowi, znanemu szerzej jako Stanislaus Polonus (Polak). Jego imię zapisywano także jako Stanislao de Polonia, Lancalao Polono bądź też nawet jako Estan Yolan.

Nie wiadomo nawet, kiedy i gdzie się urodził, prawdopodobnie pochodził ze Śląska. Nie wiadomo też, gdzie się kształcił – na podstawie dorobku można jednak sądzić, że był człowiekiem wykształconym. Praktykę drukarską odbył w Krakowie, prawdopodobnie u mistrza Kaspra Straubego z Bawarii. Po zamknięciu oficyny wyjechał za granicę i w roku 1489 znalazł zatrudnienie u Matthiasa Moravusa (Macieja Morawianina z Ołomuńca) w Neapolu. Wkrótce trafili do niego wysłannicy królowej Izabeli Kastylijskiej, poszukujący zdolnych drukarzy na hiszpański dwór.

Wraz z niemieckim drukarzem Meinardem Ungutem Stanisław przeniósł się do Sewilli. Mistrz Maciej podarował obu sprzęt drukarski: czcionki, matrycę i prasę.

Hiszpania była wówczas krajem bardzo biednym. Wskutek nieustających właściwie od setek lat walk z Maurami kraj był spustoszony do cna i wyludniony, bogate niegdyś prowincje Andaluzji i południa leżały w gruzach, instytucje handlowe i kredytowe (tak za panowania Maurów niegdyś kwitnące) – zbankrutowały. Mahometański podbój zniszczył zupełnie rodzimą, iberyjską kulturę, wprowadzając na jej miejsce arabską i żydowską, kultury może wielkie, lecz przez Hiszpanów znienawidzone i pogardzane, bo nie własne. Wszystko trzeba było tworzyć od nowa, z olbrzymim nakładem trudu i energii. Jedną właśnie z konsekwencji takiego stanu rzeczy było zaproszenie Stanisława do Sewilli.

Na miejscu Polak i Niemiec utworzyli własną oficynę, a wszystkie dzieła opatrywali inicjałami swoich imion: „M.S.”. Pierwszą publikację, traktat Diego de Deza In defensione Sancti Thomae, wydali 6 lutego 1491 roku. (Według innych źródeł pierwszą pozycją spółki wydrukowaną w Sewilli była Rozprawa o metafizyce scholastyka Pedra da Gui, wydana potem jeszcze raz w roku 1500.)

Drukarnia mieściła się początkowo w wynajętych pomieszczeniach parafii San Juan de la Palma, potem we własnym już budynku w dzielnicy San Salvador, a na koniec w najpiękniejszej dzielnicy Sewilli Santa Maria la Mayor, przy obecnej ulicy Federico S. Bedoya. Zatrudniała w różnych okresach od kilku do kilkunastu czeladników.

Z uwagi na trwającą wojnę z królestwem (emiratem) Grenady3 obaj wspólnicy dostali powołanie do armii hiszpańskiej. Odwołali się jednak do królowej Izabeli Kastylijskiej, przez którą zostali „uwolnieni od obowiązków wojskowych, kwaterunku i rekwizycji, dopóki będą zajmować się drukowaniem książek”. No więc drukowali. W roku następnym wydali aż 13 książek, co w owych czasach stanowiło całkiem pokaźny dorobek.

Publikacje ich drukarni zyskały z czasem powszechny szacunek, stając się wyrazem luksusu. Światli całego świata odwiedzali Sewillę, aby nabyć dzieła Meinarda i Stanisława, płacąc kosztownościami. Drukarnia Polonusa i Unguta wydawała pozycje teologiczne, liturgiczne, medyczne, prawnicze, ustawodawcze, historyczne, astronomiczne, a także dzieła literatury pięknej – w języku kastylijskim (hiszpańskim), łacińskim i katalońskim.

Wśród wydanych przez naszego rodaka książek znalazły się miedzy innymi Opisanie świata Marco Polo, Wojna żydowska Józefa Flawiusza czy dzieła starożytnych myślicieli – Arystotelesa i Seneki. Jedno tylko nazwisko polskie jest między drukowanymi przez Stanisława autorami – sławne kompendium wiedzy kanoniczej Margarita Decreti seu sine Tabula Martiniana arcybiskupa gnieźnieńskiego Marcina Polaka (Marcina z Opawy).

Podobno prasa wydana przez tę właśnie oficynę jako pierwsza ogłosiła odkrycie Ameryki przez Kolumba. W roku 1499 wydali słownik łacińsko-hiszpański Antonio de Nebrija.

Wydawnictwa duetu uznawane były (i są do dziś) za nadzwyczajne pod względem kunsztu typograficznego i poziomu artystycznego. Szczególnie wyróżniają się drzeworytowe inicjały, zaliczane do najpiękniejszych w Europie. Mimo że nieodmiennie nazwisko Unguta poprzedza Stanisława we wszystkich kolofonach (metryczkach) spółki, nie ulega wątpliwości, że to Polak był spiritus movens spółki i że od niego wychodziły najważniejsze inicjatywy wydawnicze. Przypuszczalnie nazwisko Niemca stało na pierwszym miejscu, ponieważ to on głównie finansował przedsiębiorstwo.

Po śmierci wspólnika (pomiędzy 24 października a 12 listopada roku 1499) Stanisław wprowadził nową sygnaturę: „S.Polonus”. Łącznie polsko-niemiecka spółka wydała ponad 80 dzieł, a także ogromną ilość druków ulotnych, dla przykładu tylko 10 września 1493 roku 10 tysięcy arkuszy z listami odpustowymi. Dorobek jak na tamte czasy imponujący!

W roku 1502, w odpowiedzi na zaproszenie kardynała Francisco Jiméneza de Cisnerosa, arcybiskupa Toledo i prymasa Hiszpanii, Stanisław przeniósł się do miasta uniwersyteckiego Alcalá de Henares. Od roku 1503 działał w nowej spółce z Jakubem Krombergerem (który poślubił wdowę po Ungucie), ciesząc się nie tylko uznaniem koneserów, ale także wyjątkowym szacunkiem własnych czeladników. W wydanym w roku 1504 w czterech tomach Vita del Cristo (Życiu Chrystusa) Ludolfa z Saksonii po raz pierwszy i jedyny nazwał się „Stanisławem z Królestwa Polskiego (Stanislao del Reyno de Polonia), jak gdyby chciał pod koniec swego żywota i na swojej najpiękniejszej pracy wyraźnie raz jeszcze stwierdzić, że przede wszystkim jest Polakiem i że Polskie Królestwo go zrodziło.

Była to również książka, w której rozczytywał się święty Ignacy Loyola, gdy lecząc się z ran, spędzał bezczynnie długie miesiące. Ona to spowodowała – jak wiemy z jego własnego świadectwa – że zerwał ze światem i poświęcił się służbie Bożej. To właśnie wydane przepięknie przez Polaka dzieło doprowadziło świętego Ignacego do założenia Zakonu Jezuitów, który tak zaważył na dziejach nowoczesnego świata.

Stanislaus jest twórcą jednego z typów czcionek gotyckich, co więcej – w roku 1494 jako pierwszy zaczął drukować nuty. Materiał typograficzny jego oficyny w roku 1539 trafił do drukarni zakładanej w Meksyku. Oznacza to, że czcionkami Polonusa drukowane były pierwsze książki Nowego Świata.

Ostatni druk zawierający nazwisko Stanisława Polonusa ukazał się 2 marca 1504 roku. Wiadomo, że potem na nieznanych zasadach odstąpił prawo do sewilskiej drukarni Krombergerowi. Nigdy nie założył rodziny – prawdopodobnie należał do stanu duchownego. Zmarł w roku 1514.

W Sewilli znajduje się tablica pamiątkowa poświęcona Stanisławowi Polonusowi – najsławniejszemu na zachodzie Europy polskiemu drukarzowi.

W roku 1447 Jan Gutenberg (właściwe nazwisko Johannes Gensfleisch zur Laden zum Gutenberg) wydrukował przy pomocy ruchomych czcionek kalendarz na rok 1448. Jego wynalazek (około 1445 roku) otworzył nową epokę w dziedzinie międzyludzkiej komunikacji. Urodzony między 1397 a 1400 rokiem w niemieckiej Moguncji, w rodzinie patrycjusza Johensona Gutenberga i jego żony Else Wirich, Jan pracował jako złotnik i pisarz. Wtedy właśnie poznał technikę sporządzania książek. Książki ówczesne w postaci bloków były odbijane, podobnie jak stemple, z drzeworytów na papier. Przedstawiały przeważnie ilustracje, z niewielką ilością tekstu. Do drukowania książek tekstowych taka procedura była zbyt uciążliwa i kosztowna. Dopiero zastosowanie ruchomych czcionek, wielokrotnie wykorzystywanych, umożliwiało skuteczną konkurencję z istniejącymi warsztatami pisarskimi, w których dziesiątki pisarzy kopistów ręcznie przepisywało książki. Początkowo Gutenberg stosował znane już wcześniej w Europie czcionki drewniane, z czasem opracował własną wersję również już znanych czcionek metalowych, posługiwał się także czcionkami glinianymi. Skonstruował specjalny aparat do ich odlewania, w którym nowością było używanie wymiennych matryc. Zaprojektował również własną wersję prasy drukarskiej na wzór znanych już pras introligatorskich. Udało mu się sporządzić stop z ołowiu, cyny, antymonu i wizmutu, i w skonstruowanej przez siebie odlewni wyprodukować całkowicie jednakowe, wymienne metalowe czcionki. W 1448 roku założył w Moguncji własną drukarnię. Przy pomocy ulepszonej farby drukarskiej udało mu się zadrukować papier obustronnie i w 1450 roku rozpocząć druk Biblii. Aby zastosować w tym dziele druk porównywalny z kunsztownymi rękopisami Pisma Świętego, Gutenberg odlał 299 liter i znaków.Inne ważne osiągnięcia Gutenberga to udany projekt modyfikacji dotychczasowego gotyckiego kroju pisma ręcznego, a przede wszystkim stworzenia podstawowych zasad składu tekstu, z których korzysta większość zawodowych typografów, jak i projektanci oprogramowania dla DTP (Desktop Publishing – publikowanie zza biurka) – termin oznaczający ogół czynności związanych z przygotowaniem na komputerze materiałów, które będą później powielone metodami poligraficznymi. Krócej mówiąc, termin ten oznacza komputerowe przygotowanie do druku. Mówi się czasem, że największą zasługą Gutenberga był wynalazek ruchomej czcionki, ale prawda jest taka, że wynalazł ją w rzeczywistości Chińczyk Bi Sheng już w połowie XI wieku. Czcionki te były wprawdzie nietrwałe, ale wkrótce inni chińscy, a także koreańscy rzemieślnicy wprowadzili szereg ulepszeń i na długo przed Gutenbergiem używali czcionek metalowych. A jednak błędem byłoby przypuszczać, że Bi Sheng wywarł jakiś szczególny wpływ na rozwój druku. Po pierwsze Europa nie przyjęła ruchomej czcionki z Chin, ale doszła do tego wynalazku niezależną drogą. Po drugie druk za pomocą ruchomej czcionki rozpowszechnił się w samych Chinach stosunkowo późno, dopiero po poznaniu przez Chińczyków nowoczesnych, zachodnich technik drukarskich. Chociaż wymienione elementy były już znane wcześniej, to jednak właśnie Gutenberg wprowadził szereg rozmaitych, bardzo istotnych udoskonaleń (odpowiedni stop do odlewania czcionek, formę drukarską do precyzyjnego składu kolumny, olejową farbę drukarską i odpowiednią prasę). Tak więc całkowity wkład Gutenberga w rozwój druku był dużo większy niż poszczególne dokonane przez niego wynalazki czy udoskonalenia. Jego zasługą jest przede wszystkim scalenie wszystkich elementów w jeden sprawnie działający system, przewaga druku nad książkami pisanymi ręcznie polega bowiem na możliwości uruchomienia masowej produkcji. Istotą wynalazku Gutenberga nie był pojedynczy przyrząd lub urządzenie ani nawet szereg udoskonaleń, ale stworzenie kompletnego procesu produkcyjnego. Bez Gutenberga wynalazek nowoczesnego druku mógłby się pojawić wiele pokoleń później. A biorąc pod uwagę niezwykły wpływ druku na rozwój cywilizacji, zasługi mogunckiego rzemieślnika w tej materii są ogromne.

W Neapolu działał Joannes Adam de Polonia. Arianin Jan Crell (1590–1633), teolog, duchowny i pisarz braci polskich, po wygnaniu arian z Polski prowadził drukarnię w Amsterdamie, przejętą po jego śmierci przez syna. Wydawcą pierwszych w ogóle książek w języku rosyjskim i białoruskim był Franciszek Skaryna (ur. przed 1490 – zm. po 1540) rodem z Połocka4 – drukarz, wydawca, filozof, artysta grafik, pisarz, lekarz i przedsiębiorca, tłumacz Biblii z języka staro-cerkiewno-słowiańskiego na język ruski (Biblia Franciszka Skaryny, zwana też Biblią Ruską). Uważany za prekursora drukarstwa wschodniosłowiańskiego oraz piśmiennictwa białoruskiego. Przez kilka lat prowadził z ogromnym powodzeniem drukarnię w Pradze czeskiej. 6 sierpnia 1517 roku wydał tam pierwszą książkę – Psałterz w języku cerkiewnosłowiańskim. W sumie przez dwuletnią działalność w Pradze wydał 22 księgi biblijne. W 1520 roku przeniósł się do Wilna, gdzie założył pierwszą drukarnię w Wielkim Księstwie Litewskim. W 1530 roku służył na dworze Albrechta Hohenzollerna w Królewcu. Pod koniec życia piastował stanowisko nadwornego medyka cesarza Ferdynanda I Habsburga. Upamiętniono go na znaczku pocztowym poczty ZSRS o nominale 5 kopiejek, wprowadzonym do obiegu 17 marca 1988 roku.

Najwięcej chyba polskim drukarzom zawdzięcza Wiedeń. Sztuka drukarska zawitała nad Dunaj później niż do jakiejkolwiek innej stolicy niemieckiej, bo dopiero w roku 1486. Nic w tym dziwnego, gdyż w XV wieku książęta austriaccy rzadko przebywali w tym mieście, narażonym na bezustanne ataki tureckie. Uniwersytet, zaśniedziały, mało przyczyniał się do rozwoju nauk i umiejętności i daleko mu było do współczesnej mu żywotności uczelni krakowskiej, bogatej podówczas w talenty, śmiałej w inicjatywach i szczodrze wspieranej przez władców Polski i jej magnatów. Mieszczaństwo wiedeńskie, wówczas mało ruchliwe, nie tylko nie mogło równać się zamożnością i kulturą z patrycjatem Norymbergi czy grodów nadreńskich, ale bez porównania niżej stało od Wrocławia, nie mówiąc już o Krakowie.

Nie tylko więc pierwsze druki ukazały się w Wiedniu stosunkowo późno, lecz były one dość nieudolne i bez porównania niżej stały pod względem technicznym od książek wydawanych w Krakowie. Drukarstwo to w każdym razie nie mogło rozwijać się bardzo pomyślnie, skoro Hieronim Wietor (właściwie Hieronymus Büttner, 1480–1546), jeden z najwybitniejszych polskich drukarzy, księgarzy i introligatorów I połowy XVI wieku, były uczeń Uniwersytetu Krakowskiego, otworzywszy drukarnię w Wiedniu, musiał ją w końcu zlikwidować i wrócić do Krakowa, gdzie jego interesy prosperowały o niebo lepiej. A trzeba dodać, ze podczas swej bytności nad pięknym modrym Dunajem przez długi czas miał tylko jednego rywala w drukarstwie – Johannesa Winterburgera. Widocznie więc nie konkurencja mu szkodziła, ale brak klienteli mecenatu.

Najbardziej znanym z polskich drukarzy działających w tych czasach w Wiedniu był Rafał Skrzetuski. Pochodził z Wielkopolski i pieczętował się (jak zbaraski Skrzetuski) herbem Jastrzębiec. Jego rodzicami byli Jan Skrzetuski i Małgorzata z domu Uniewska. Polskę opuścił prawdopodobnie z powodów wyznaniowych. Początkowo przebywał w Holandii i Szwajcarii, do Wiednia przybył w roku 1555. Rok później uzyskał przywilej prowadzenia drukarni i księgarni. Przyjął też nowe nazwisko „Hoffhalter”, którym sygnował większość druków. Nigdy jednak nie krył swej przynależności do Polski, co więcej, na najpiękniejszym swoim wydaniu, Księdze Turniejów Francolina, przypomniał publiczności swe prawdziwe nazwisko i to, ze szczyci się polskim szlachectwem.

Oficyna Skrzetuskiego była pierwszym nowoczesnym warsztatem tego typu w Wiedniu, łączącym księgarnię sortymentową i odlewnię czcionek. Pan Rafał był też pierwszym w austriackiej stolicy drukarzem odlewającym czcionki hebrajskie i w cyrylicy. Dla ozdoby swoich książek przydawał im drzeworyty i miedzioryty, wykonywane przez wybitnych wiedeńskich artystów. W Wiedniu wydał ponad 120 pozycji w języku niemieckim, hebrajskim, węgierskim i ruskim. Sympatyzował z ruchem reformacyjnym, co sprawiało, że kilkakrotnie musiał zmieniać miejsce pobytu.

W 1563 roku przeniósł się do węgierskiego Debreczyna, gdzie prowadził drukarnię kalwińską. Wydał w niej m.in. tłumaczenie Biblii na węgierski (uchodzące za jedną z najlepiej wydanych książek węgierskich w XVI stuleciu) oraz przekład zbioru praw węgierskich Tripartitum Stefana Werböczy’ego (1565). Pierwsze wydania Biblii w jakimkolwiek języku są bardzo cennymi działami, poszukiwanymi przez największe biblioteki na świecie. Węgierska Biblia wydana przez Skrzetuskiego należała już w ubiegłym wieku do prawdziwych białych kruków.

W tym miejscu warto zwrócić uwagę na ogromne zasługi Polaków w historii drukarstwa węgierskiego. Na przykład pierwsza gramatyka węgierska wydana została w 1550 roku w krakowskiej drukarni Hieronima Wietora. Węgierskie książki protestanckie tłoczono w Polsce w dużych nakładach przez całe wieki. Jeszcze w 1806 roku Węgrzy zamawiali w Krakowie modlitewniki dla swojego wojska.

Wracając do Skrzetuskiego, to następnie krótko przebywał w mieście Oradea (w dzisiejszej Rumunii), a w 1566 roku na zaproszenie księcia Jana II Zygmunta Zápolyi przybył do Gyulafehérvár (dzisiaj Alba Iulia) w Siedmiogrodzie, gdzie drukował polemiczne dzieła wyznaniowe i związał się z grupą antytrinitarian. Zmarł w Alba Iulia w roku 1568.

Antytrynitaryzm (gr. anty + łac. trinitas – przeciw Trójcy) – nurt doktrynalny występujący w wielu różnych wyznaniach chrześcijańskich, nieuznający nauki o Trójcy Świętej i nieuznający boskości Jezusa Chrystusa. Zapoczątkowany został już w I wieku n.e. Głównym założeniem antytrynitaryzmu jest wiara w Boga w jednej osobie w postaci, w jakiej ich zdaniem występował u pierwszych chrześcijan, a wcześniej w judaizmie. Od XVII w. antytrynitarze nazywani byli także socynianami – od nazwiska swego przywódcy Fausta Socyna. Obok postulatów radykalnych reform o charakterze społeczno-politycznym formułowali żądania daleko idącej tolerancji religijnej. Państwo – zdaniem antytrynitarzy – winno dbać tylko o to, aby ludzie zgodnie i pokojowo ze sobą współżyli, w sprawach wiary zaś poddani nie są mu winni posłuszeństwa.

Synem Rafała był Rudolf Skrzetuski-Hoffhalter (zm. 1586), również zajmujący się drukarstwem, na terenie Węgier i Chorwacji.

Kilkadziesiąt lat po śmierci Rafała Skrzetuskiego jeszcze jeden Polak zasłynął w Wiedniu jako najznamienitszy drukarz, księgarz i wydawca – Stanisław Mateusz Kocmyrzowski, znany także jako Cosmerovius, właściciel największej wiedeńskiej drukarni XVII wieku.

Urodził się w 1598 roku w Wawrzeńczycach koło Krakowa. Sztuki drukarskiej uczył się pod Wawelem, w oficynie Franciszka Cezarego. W roku 1640 wyjechał do Wiednia, gdzie, dzięki zawartemu małżeństwu z wdową po drukarzu, został właścicielem dużej drukarni (5 pras) i księgarni. W roku 1666 otrzymał tytuł szlachecki od cesarza i przybrał sobie na pamiątkę Wawrzeńczyc przydomek von Lorenzberg. Uzyskał też tytuł drukarza nadwornego i wytłoczył ponad 350 druków (m.in. na potrzeby uniwersytetu), co stanowiło prawie jedną trzecią całej produkcji wiedeńskich drukarni w XVII wieku. Wydawał dzieła prawnicze, religijne i podręczniki w czterech językach: niemieckim, włoskim, węgierskim i po łacinie.

Najstaranniej drukował dzieła polskich autorów, takie jak Gramatyka łacińska Łukasza Piotrowskiego (1660) czy Panegiryki Wawrzyńca Rudawskiego oraz De bello Tartarico poświęcone Janowi Kazimierzowi Wazie. Na wszystkich swych wyrobach podpisywał się Matthaeus Cosmerovius Polonus i do śmierci utrzymywał bliskie związki z ojczyzną. Ojczyzna też utrzymywała z nim bliskie stosunki. Kiedy podczas „potopu” do Krakowa zbliżali się Szwedzi, Uniwersytet Krakowski przesłał mu na przechowanie swe srebra i kosztowności, które w roku 1655 przewiózł do Wiednia Stanisław Wieczorkowski. Pozostały one u Kocmyrzowskiego aż do roku 1660, kiedy wreszcie po ustąpieniu najeźdźców z Krakowa zwrócił je Uniwersytetowi.

Po śmierci Cosmeroviusa 21 maja 1674 roku drukarnię (i wielki majątek) przejął jego 18-letni syn, Jan Krzysztof Kocmyrzowski (1656–1685), który w ciągu 11 lat wytłoczył ponad 100 druków.

Był jeszcze jeden człowiek drukujący w Wiedniu, z Polską związany, przybrany jej syn i bardzo względem niej lojalny. Franciszek Meninski (François à Mesgnien Meninski), językoznawca polski pochodzenia francuskiego, znawca języków Bliskiego Wschodu, gramatyk i leksykograf, autor słowników.

Urodził się w roku 1620 w Totain w Lotaryngii. Kształcił się w Rzymie pod kierunkiem jezuitów. Tam też prawdopodobnie zainteresował się językami orientalnymi – pod wpływem, jak się zdaje, ojca R.P. Giattiniego SJ, który oprócz matematyki, logiki, fizyki i teologii zajmował się również językami Azji.

Prawdopodobnie w 1647 roku na zaproszenie księcia Michała Kazimierza Radziwiłła przybył do Rzeczypospolitej, gdzie dwa lata później wydał w Gdańsku trzy książki: gramatykę polską, gramatykę francuską i gramatykę włoską. O ile gramatykę polską przeznaczył dla obcokrajowców, pamiętając, jak sam bez podręczników uczył się języka polskiego „przez konwersację”, o tyle dwie pozostałe prace pisał z myślą o 7-letnim wówczas Stanisławie Herakliuszu Lubomirskim, którego preceptorem został wkrótce po przyjeździe do Polski. Obie te prace były pierwszymi gramatykami języków romańskich wydanymi w Polsce.

Publikując wszystkie te trzy gramatyki, posługiwał się jeszcze zlatynizowaną postacią swojego francuskiego nazwiska (Franciscus Mesgnien Lotharingus). W późniejszych pracach jednak do swego nazwiska francuskiego dołączył jego postać spolonizowaną (Franciscus à Mesgnien Meninski) na znak więzów łączących go z nową ojczyzną.

W 1653 roku wyjechał jako tłumacz w poselstwie Mikołaja Bieganowskiego do Stambułu, a następnie pozostał w Turcji jako polski rezydent, ucząc się jednocześnie języka tureckiego pod kierunkiem Wojciecha Bobowskiego, który pod imieniem Ali Bey piastował w Stambule urząd naczelnego tłumacza rady sułtańskiej.

Po powrocie do Warszawy w 1656 roku został tłumaczem królewskim, jednak już w następnym roku ponownie znalazł się w Stambule, gdzie spędził przy Porcie dwa lata jako agent Rzeczypospolitej. Po krótkim pobycie w Polsce w roku 1659 po raz trzeci wyjechał do Turcji, sprawując samodzielną misję dyplomatyczną do padyszacha Mehmeda IV i wielkiego wezyra Köprülü Mehmeda, którym złożył podziękowania za pomoc w wojnie ze Szwedami i Siedmiogrodzianami, starając się jednocześnie wybadać dalsze plany Porty wobec sąsiednich krajów. Rozmowy, zakończone sukcesem dyplomatycznym, prowadził samodzielnie po turecku, obywając się zupełnie bez tłumacza. Obserwował również postępowanie poselstwa kozackiego Jana Wyhowskiego, bawiącego w tym samym czasie w Stambule.

Po powrocie w roku 1660 usiłował zorganizować w Warszawie szkołę tłumaczy i dyplomatów przeznaczonych do służby w krajach Wschodu, jednak projekt ten (zapewne ze względów finansowych) nie doczekał się realizacji. Prawdopodobnie z tego samego powodu w roku 1661 lub 1662 przeniósł się do Wiednia, gdzie został tłumaczem języków orientalnych w kancelarii cesarskiej. Uczestniczył w cesarskich poselstwach do Turcji, prowadził rozmowy z przedstawicielami Porty w Wiedniu, spotykał się z paszami tureckimi w Budzie. W 1669 roku odbył pielgrzymkę do Jerozolimy.

Po powrocie stamtąd przystąpił do porządkowania swych materiałów słownikarskich, z których po ponad 10 latach powstał Thesaurus Linguarum Orientalium Turcicae, Arabicae, Persicae (Wiedeń 1680), dzieło w trzech tomach folio, które najbardziej rozsławiło jego nazwisko. Równocześnie ze słownikiem ukazał się – jako uzupełniający go, ale całkowicie osobny – tom gramatyki osmańskotureckiej. Pracy nie przerwało nawet oblężenie Wiednia, mimo że drukarnia została spalona, a część manuskryptów i druków zniszczona. O znaczeniu słownika Meninskiego świadczy zarówno fakt, że doczekał się on przeróbek (skróceń do jednego tomu) w XVIII i XIX wieku, jak i to, że w roku 2000, to znaczy 320 lat po ukazaniu się oryginału Thesaurusa, wznowiono jego wydanie wspólnymi siłami polsko-tureckimi.

Nieco później wydał Meninski uzupełnienia Complementum Thesauri Linguarum Orientalium... (1687), a ostatnią jego publikacją było Rescriptum (1692), kąśliwa krytyka gramatyki perskiej J.P. Podesty. Wszystkie te prace powstały przy tym na marginesie pracy zawodowej na stanowisku tłumacza.

Zmarł w wieku 78 lat w Wiedniu 8 września 1698 roku. Pochowany jest w piwnicach klasztoru karmelitów w Leopoldstadt (dzielnicy Wiednia).

Na silny rozwój drukarstwa na Zachodzie Europy wpłynęła wielka fala emigracji po powstaniu listopadowym, gdyż w ślad za większymi skupiskami ludności polskiej powstawały tam też polskie drukarnie. W latach 1831–1861 w 11 miastach Francji działało około 20 drukarni wydających polskie druki. Tylko kilka lat, ale prężnie, działała założona w Paryżu w 1835 roku Księgarnia i Drukarnia Polska Aleksandra Jełowickiego i Eustachego Januszkiewicza (potem Józefa Marylskiego). Na przełomie wieków w Paryżu istniała Drukarnia Polska Adolfa Reiffa.

W Londynie od 1853 roku działała współpracująca z Aleksandrem Hercenem drukarnia Towarzystwa Demokratycznego Polskiego, którą zarządzali m.in. Z.B. Świętosławski i L. Czerniecki. Również nad Tamizą w latach 1891–1905 działała drukarnia Polskiej Partii Socjalistycznej, gdzie czasopismo „Przedświt” drukowali m.in. Bolesław Antoni Jędrzejowski, Stanisław Wojciechowski (późniejszy prezydent) i Józef Piłsudski. Bardziej znane polskie drukarnie działały także w Brukseli, Genewie, Berlinie, Zurychu.

Polscy drukarze pracowali także w wielkich rosyjskich miastach, zaspokajając potrzeby tamtejszej Polonii. W Petersburgu w latach 1816–1853 istniała drukarnia Karola Kraja (który w 1828 wytłoczył pierwsze wydanie Konrada Wallenroda Adama Mickiewicza), w Odessie Drukarnia Słowiańska J. Bukowieckiego (którą potem przejął M. Grodecki), a w Kijowie – Józefa Zawadzkiego. Druki polskie powstawały także w innych miastach (np. Moskwie), a nawet na Syberii.

Druga fala rozwoju polskiego drukarstwa emigracyjnego pojawiła się razem z emigracją zarobkową w latach 80. XIX wieku. Powstające drukarnie wydawały liczne czasopisma, broszury i książki dla emigrantów, np. w Buenos Aires czy Kurytybie. W USA pierwsza polska książka (Rozmowy do ułatwienia nauki jenzyka angielskiego dla emigrantów) została wydrukowana w 1834 roku w oficynie Amerykanina Josepha Younga w Filadelfii. Na szerszą skalę drukarnie polskie zaczęły powstawać dopiero po roku 1870, a często główną ich działalnością było drukowanie emigracyjnych czasopism (np. 1881 w Brooklynie do dziś wychodzącego czasopisma „Zgoda” – obecnie wydawane w Chicago). Znane były drukarnie w Chicago (gdzie od 1871 działał Władysław Dyniewicz), Nowym Jorku (Michał Twarowski, E.L. Kołakowski), Detroit (Jan Piotrowski), Waszyngtonie i kilku innych miastach. W Nowym Jorku, Chicago i Toledo działał na przełomie wieków Antoni Alfred Paryski.

W XX wieku Polacy zakładali także małe drukarnie zaspokajające wysublimowane potrzeby bibliofilów z całego świata. W latach 1928–1954 we Florencji (1940–1947 także w Nicei) prowadził słynną rękodzielniczą drukarnię wielokrotnie nagradzany5Samuel Fryderyk Tyszkiewicz, zwany Magister Typographus, który wydał około 60 książek własnoręcznie składanych, drukowanych i oprawianych. Jego książki wydawane były na czerpanym papierze, w bogatych oprawach, z drzeworytami na wklejkach, grafikami i wzorowanymi na styl renesansowy kolofonami. Wszystkie egzemplarze były numerowane i wydawane w niewielkich nakładach od 150 do 300 egzemplarzy.

Samuel urodził się 1 stycznia 1889 roku w Warszawie jako syn Ottona Edwarda Tyszkiewicza i Marii z domu Ellenberger. Jego dzieje w artykule Zapomniany drukarz, który był artystą bardzo ciekawie przedstawił Grzegorz Sowula.

„Stał się cud, że człowiek, który nigdy nie był czeladnikiem drukarskim, ba, który nogą nie był nigdy w żadnej drukarni, poprzez ogrom pracy własnej jako samouk stanął na szczycie doskonałości tego tak mozolnego kunsztu” – mówił Józef Andrzej Teslar, przyjaciel i autor Tyszkiewicza, gdy jego Stamperia Polacca (polska tłocznia) została po wojnie uhonorowana za wytworne druki. Rzeczywiście Tyszkiewicz zajął się książką z przypadku. Był inżynierem z dyplomem paryskiej uczelni, mimo arystokratycznego pochodzenia utrzymywał się w Paryżu z własnej pracy. Jego pierwszej żonie niezbyt to odpowiadało – gdy stracił zajęcie w biurze projektanckim i przerzucił się na prowadzenie taksówki, pani Tyszkiewiczowa wróciła do Polski.

On sam ruszył do Warszawy tuż po wybuchu I wojny światowej – przez carską Rosję, której był oficjalnie obywatelem. Wojnę spędził w mundurze; jako delegat rządu polskiego wrócił na początku lat 20. do Paryża, by uregulować sprawy zaciągniętych we Francji wojskowych długów. Francuzi nagrodzili go za sukces misji Legią Honorową, Polacy – pieniężną nagrodą. Przeznaczył ją na wyprawę po Włoszech, jaką długo obiecywał sobie i drugiej żonie. Opis zilustrował i oprawił w skórę.

Gdy przyjaciele zaczęli narzekać, że piękny tom istnieje tylko w jednym egzemplarzu, Tyszkiewicz rzucił pracę (i żonę, która uważała to za wariactwo). Wyjechał do Florencji, by oddać się wyłącznie drukarstwu. W 1928 roku założył tam drukarnię Stamperia Polacca (Tyszkiewiciana Officina) i drukował (składał ręcznie i tłoczył) dzieła sztuki typograficznej. Jego zakład działał do 1954 roku. Tam też znalazł powołanie, przyjaciół, współpracowników i autorów, a także kolejną partnerkę, Marylę Neumann, która razem z nim uczyła się sztuki drukarskiej od podstaw.

Tyszkiewicz był prawdziwym człowiekiem renesansu – pisał, tłumaczył, ilustrował, wycinał klocki i robił klisze, projektował, składał tekst, odbijał, oprawiał w karton, płótno i skórę, przygotowywał kasety (pudła) i ozdobne okucia. I, w co może trudno uwierzyć, wszystko to robił dobrze, wręcz perfekcyjnie. Dlatego udało mu się szybko znaleźć klientów, którzy utrzymywali oficynę: drukował dyplomy i indeksy dla florenckiego uniwersytetu (był jego „nadwornym” drukarzem od 1931 roku), prospekty, foldery i ulotki. Podczas wojny, kiedy przeniósł oficynę do Nicei, produkował legitymacje i świadectwa. Ze sprzedaży książek wyżyć się niestety nie dało…

„Wiem tylko jedno, że warto poświęcić wszystko i ponieść ofiary i ograniczenia, aby móc coś jeszcze dla tej Polski, co będzie, zrobić” – powiedział Tyszkiewicz. To nie były puste słowa – gdy wybuchła II wojna światowa, pan Samuel jako kapitan rezerwy zgłosił się na ochotnika do wojska. Wysłano go do obozu armii francuskiej w Cotquidan, gdzie szkolono polską 1 Dywizję Grenadierów. Kłótnie z „zupactwem”, jak wspominał później, sprawiły, że przeniesiono go do Nicei. Obok siedziby gestapo założył małą pracownię drukarską, z której często korzystał ruch oporu. A on, mimo obowiązków, pracy, reglamentacji papieru i farby, wydał 30 tomików poezji, zaczynając od Barbakanu warszawskiego Kazimierza Wierzyńskiego. Były prócz nich także bajki dla dzieci, modlitewniki, utwory Mickiewicza.

Powrócił do Florencji w 1948 roku, schorowany i zmęczony. Z czwartą żoną, Włoszką Vittorią Lenzi, wydał jeszcze kilka tytułów. Przymierzał się do ogromnego zbioru dokumentów dotyczących Powstania Warszawskiego, ale zamysł ten nie został już zrealizowany z powodu jego śmierci. Odszedł 12 lipca 1954 roku w Castel d’Aiano we Włoszech. Jego firmę po jego śmierci prowadziła wdowa. Od 1978 roku część wyposażenia jego drukarni – klocki drzeworytowe oraz korespondencja – trafiła do zbiorów Biblioteki Narodowej.

Warto w tym miejscu wspomnieć na koniec o jeszcze jednym Polaku, Henryku Bukowskim (1839–1900), polskim emigrancie postyczniowym, najwybitniejszym antykwariuszu Skandynawii, niezwykle majętnym i poważanym człowieku, który większość swoich dochodów przeznaczał na zakupy dla polskich instytucji kulturalnych i naukowych. W 1870 roku, po otrzymaniu spadku, założył „Bukowskis konstkandel”, polski antykwariat w Sztokholmie, który w efekcie odegrał rolę polskiej stacji naukowej w Szwecji; w krótkim czasie bowiem przedsiębiorstwo stało się nie tylko sklepem, ale także gabinetem muzealnym i warsztatem pracy naukowej. Do dzisiaj zresztą uchodzi za najpoważniejszą tego typu firmę w kraju. Szczególną opieką otoczył Bukowski Muzeum Polskie w Raperswilu, gdzie zresztą został pochowany obok hrabiego Władysława Platera, założyciela raperswilskiego muzeum.

ABRAHAM STERN (1769–1842) - Prekursor cybernetyki i informatyki

Żyd, mechanik, samouk – wybitny konstruktor i uczony, wynalazca machiny liczącej. Wykazywał niepospolite zdolności matematyczne i wynalazcze. Przodek Antoniego Słonimskiego, poety, prozaika, felietonisty, który był jego prawnukiem. Z zawodu był zegarmistrzem – jako chłopiec terminował u zegarmistrza w Hrubieszowie, ale jego pasje szły w innym kierunku. W realizacji marzeń pomógł mu przyjaciel i opiekun Stanisław Staszic.

Abraham Stern urodził się w 1769 roku w Hrubieszowie, w bardzo ubogiej rodzinie żydowskiej. Był samoukiem, od najmłodszych lat interesował się mechaniką. Terminując u hrubieszowskiego zegarmistrza, zwrócił uwagę wielu osób, bo wykonywał wszystko z ogromną dokładnością i starannością. Szybko naprawiał najbardziej skomplikowane mechanizmy zegarowe. Wiadomość o zdolnym praktykancie szybko dotarła do księdza Stanisława Staszica, który w 1800 roku zakupił Hrubieszów i organizował życie społeczne.

Słysząc o niezmiernie utalentowanym chłopcu, postanowił mu pomóc u w rozwinięciu naukowej kariery. Było to zgodne z nieszablonowym działaniem wielkiego księdza reformatora, nieliczącego się z krytycznymi uwagami ówczesnej elity, dalekiej od uznania jakichkolwiek dokonań naukowca Żyda. To dzięki Staszicowi młody Stern znalazł się w Warszawie.

A był genialnym wynalazcą wielu maszyn i przyrządów. Skonstruował m.in. trak tartaczny, młocarnię, żniwiarkę oraz liczne przyrządy miernicze. W 1812 roku zakończył prace nad arytmometrem, czyli ręczną maszyną arytmetyczną do czterech podstawowych działań. To postawiło go w szeregu wybitnych uczonych i wynalazców, jak Pascal czy Leibniz, którzy także pracowali nad wynalezieniem maszyny do liczenia, jednak nieskutecznie.

Stern po raz pierwszy zaprezentował prototyp swojej maszyny liczącej w Warszawie. Jego promotorem był Staszic, który na posiedzeniu Towarzystwa Przyjaciół Nauk w dniu 7 stycznia 1813 roku oświadczył: „Z Departamentu Lubelskiego, Lubelskiego miasta Hrubieszowa mieszkaniec starozakonnego wyznania, Abraham Stern, od wielu lat pracując nad wynalazkiem machiny rachunkowej, która by wszystkie cztery działania arytmetyczne ziszczała, machinę tę ukończył i pod rozwagę Towarzystwa poddał...”. Staszic, głoszący zasadę równości wszystkich ludzi, oczekiwał nie tylko uznania wynalazku, ale i przyjęcia w poczet TPN jego autora. A z tym nie chcieli pogodzić się konserwatywni członkowie towarzystwa. Tym bardziej, że konstytucja Księstwa Warszawskiego przyznawała wprawdzie równość wszystkim obywatelom kraju, jednak jej postanowienia dotyczące Żydów pozostawały w rzeczywistości na papierze.

Postępowy ksiądz postawił sprawę Sterna kategorycznie i wobec jawnej niechęci części naukowej elity zrezygnował z prezesury w TPN. Jednak uległ namowom większości członków TPN i po przedłużających się pertraktacjach ponownie objął to stanowisko. W 1830 roku także Stern został członkiem TPN.

Stern sporządził, między innymi, tak zwany trianguł ruchomy o dwóch celownikach, zastępujący stolik mierniczy. Znany też był prosty mechanizm Sterna zabezpieczający powozy przed rozbieganiem się koni.

Jego pierwszym ważniejszym wynalazkiem była kosiarko-żniwiarka z samoodkładaczem zboża, wymyślona w 1810 roku.

W 1816 roku hrubieszowski wynalazca skonstruował maszynę do obliczania pierwiastków kwadratowych, a w rok później maszynę rachunkową, łączącą możliwości dwóch poprzednich, czyli cztery podstawowe działania z ułamkami oraz pierwiastkowanie. Po 1818 roku Stern mniej już czasu poświęcał wynalazkom, skoncentrował się głównie na działalności publicznej. W 1822 roku został referentem cenzury pism hebrajskich. W latach 1826–1835 pełnił funkcję rektora Szkoły Rabinów.

Wprawdzie dziś niewielu pamięta o osiągnięciach Abrahama Sterna, ale już za jego życia korzystała z nich Akademia Nauk w Petersburgu i inne uczelnie, a w czasach nam znacznie bliższych producent maszyn liczących – Zakłady Metalowe „Mesko” w Skarżysku Kamiennej. Abraham Stern zmarł 2 lutego 1842 roku w Warszawie.

Jest zapomniany, tak jak jego wynalazki. Zbudowana przez Sterna maszyna licząca to był na owe czasy wynalazek rewolucyjny. Można ją nazwać przodkiem kalkulatora. A jej autora, genialnego samouka – prekursorem dzisiejszej cybernetyki.

Publicysta gazety „Uważam Rze” Krzysztof Jóźwiak tak napisał o nim: „Gdyby Abraham Stern urodził się na Zachodzie, jego nazwisko byłoby znane na całym świecie. Żyjąc w Polsce, dołączył do licznej grupy wybitnych wynalazców, których niegdyś nie doceniono, a dziś niemal całkowicie zapomniano”.

ANTONI PATEK - Serce zostawił nad Wisłą

(1811–1877)

Antoni Norbert Patek, przedstawiciel zubożałej szlachty z Lubelszczyzny, był niezwykle barwną postacią. Życie narzucało mu różne role: żołnierza, artysty, nowoczesnego przedsiębiorcy. Na wygnaniu pozostał patriotą i wiernym synem Kościoła katolickiego. Błyskotliwy przedsiębiorca stworzył od zera markę, która ponad 140 lat po jego śmierci uchodzi za producenta najbardziej ekskluzywnych zegarków kieszonkowych na świecie. Dokonał tego jako samouk i amator, bowiem oficjalnie nigdy nie uzyskał tytułu zegarmistrza.

Antoni Patek, chociaż nie wrócił już do ojczyzny, serce pozostawił nad Wisłą. Nigdy nie przestał interesować się sprawami Polski, rozwijając ożywioną działalność w kołach emigracji polskiej.

Urodził się 14 czerwca 1811 roku (według niektórych źródeł w 1812) w Piaskach. Piaski, niegdyś nazywane luterskimi, leżą zaledwie 23 kilometry od Lublina. Od dawien dawna krzyżują się tam szlaki handlowe z Rusi, które wiodą w głąb kraju. W chwili urodzenia Antoniego objęte były zaborem rosyjskim, co wywarło niebagatelny wpływ na jego życie. Ale o tym za chwilę. Rodzicami byli Anna Piasecka ze Skoczylasów i pochodzący z drobnej szlachty Joachim Patek herbu Prawdzic. Był również Antoni wnukiem starosty lubelskiego Wacława Patka.

Kiedy Antoni skończył 10 lat, jego rodzice przenieśli się do Warszawy. Po śmierci ojca 16-letni chłopak zmuszony został do zarabiania na utrzymanie rodziny. Jako przedstawiciel zubożałej szlachty postanowił szukać szczęścia w wojsku. W marcu 1828 roku wstąpił do 1 Pułku Strzelców Konnych Jazdy Augustowskiej. Oficerem tego pułku i jego późniejszym dowódcą był Franciszek Patek, prawdopodobnie brat przyrodni Antoniego.

Kiedy dwa lata później, w listopadzie, Polacy chwycili za broń, by zrzucić z siebie jarzmo caratu, Antoni nie wahał się ani chwili. Wziął czynny udział w powstaniu listopadowym, walcząc m.in. w Nasielsku, Wawrze, Mińsku i Warszawie. Dwukrotnie został ranny. Za bohaterską postawę awansował do stopnia podporucznika, został także odznaczony Złotym Krzyżem Virtuti Militari. Po upadku zrywu, 5 października 1831 roku, podzielił los tysięcy żołnierzy, którzy nie chcieli zdać się na carską łaskę: przekroczył granicę pruską we wsi Gorczenica, gdzie został internowany.

Z polecenia generała Józefa Bema organizował szlak ewakuacyjny z Prus do Francji dla polskich powstańców, którzy zasilili później szeregi wielkiej emigracji. Był komendantem punktu etapowego w Bambergu koło Monachium. Po zakończeniu akcji przerzutowej, 25 czerwca 1833 wysłany został do Cahors, a potem do Amiens, gdzie zatrudnił się jako zecer. Początkowo przyjazne Polakom francuskie władze uległy ostatecznie presji Moskwy. Posądzając byłych powstańców o działalność rewolucyjną, zaczęły zmuszać ich do opuszczenia kraju. Po dwóch latach nieprzychylne zarządzenie władz francuskich, wydane pod naciskiem ambasady rosyjskiej, zmusiło Antoniego Patka do przeniesienia się do Szwajcarii.

Tam, w miejscowości Veroux koło Genewy, przez pewien czas handlował likierami i winami. Uczył się też malarstwa pod okiem znanego pejzażysty i rytownika Alexandra Calame’a. Pod wpływem zaprzyjaźnionej rodziny Moreau zajął się zegarmistrzostwem. Początkowo kupował gotowe mechanizmy zegarków i – wykorzystując swój talent malarski – oprawiał je w ozdobne koperty, znacząco podnosząc cenę przedmiotów i sprzedając je z niemałym zyskiem.

1 maja 1839 roku wszedł w spółkę z innym Polakiem (czeskiego pochodzenia), zegarmistrzem Franciszkiem Czapkiem, również weteranem powstania listopadowego. Na najdroższej ulicy w Genewie, Quai General Guisan, założyli wspólną zegarmistrzowską manufakturę. Próba wejścia na szwajcarski rynek z nową firmą zegarmistrzowską była zaiste ekstrawaganckim pomysłem. Oto dwójka przybyszów z dalekiego kraju rzuciła wyzwanie firmom słynącym od dekad z najwyższej jakości swoich wyrobów. Żeby sprostać tej konkurencji, trzeba było być najlepszym z najlepszych. Patek ogłosił więc, że zasadą wytwórni jest „polsko-honorowe traktowanie z genewską akuratnością”. O obydwu panach zrobiło się głośno, kiedy w 1841 roku powstał pierwszy czasomierz z niezależnym sekundnikiem.

Zakład wytwarzał zegarki charakteryzujące się wysoką precyzją mechanizmu, wykonywane na zamówienie, między innymi dla polskich emigrantów, a także patriotów w kraju. Były to zegarki kieszonkowe, których koperty ozdabiano miniaturami i napisami o treściach patriotycznych i religijnych – na tarczach można było znaleźć wizerunek księcia Józefa Poniatowskiego czy Czarnej Madonny. W końcu grudnia 1839 roku za 225 franków sprzedali swój wyrób w srebrnej kopercie ozdobionej białym orłem przebywającemu wówczas w Lozannie Adamowi Mickiewiczowi. W zbiorach Muzeum Warszawy znajdują się dwa „patki”. Złoty zegarek kieszonkowy z wizerunkiem Tadeusza Kościuszki z krzyżem, Orłem i Pogonią na tarczy, a także srebrny z wizerunkiem Matki Boskiej.

Przykładem takiego działania był zegarek wykonany dla Dudleya Stuarta. Emigracja polska chciała wręczyć prezent orędownikowi sprawy polskiej i zleciła generałowi Zamoyskiemu zamówienie takiego zegarka. Lord otrzymał go 12 maja 1847 roku. Był to jeden z pierwszych zegarków nakręcanych bez pomocy kluczyka. Profesjonaliści podziwiali prostotę i perfekcyjność mechanizmu, a artyści rysunek i wykonanie ozdób. Mawiano powszechnie, że stanowi on „epokę w dziejach zegarmistrzostwa”. Tarcza zegarka obrazowała pieczęć koronną Stanisława Augusta Poniatowskiego, a cyfry zastąpiono emaliowanymi herbami 11 głównych prowincji polskich. Południe oznaczone było krzyżem wznoszącym się nad polskim orłem w tarczy podpartej emblematycznymi figurami siły i sprawiedliwości.

Początki nie były łatwe. Polscy emigranci chętnie wprawdzie kupowali u rodaka zegarki, ale znacznie gorzej było z regulowaniem należności za nie. Kradzież kilkudziesięciu czasomierzy w 1840 roku postawiła pod ogromnym znakiem zapytania dalsze istnienie firmy. Przed bankructwem uchroniła wspólników pożyczka udzielona przez pana Augustina Moreau.

W dniu 10 lipca 1839 roku w Versoix Antoni Patek poślubił jego kuzynkę, córkę francuskiego kupca, Marie Adelaide Elisabeth Thomasine Dénizart. Dochowali się trojga dzieci. Pierwszy syn, Bolesław Józef Aleksander Tomasz, urodził się 16 czerwca 1841 roku i zmarł 18 września tego samego roku. Kolejne dzieci przyszły na świat po długiej przerwie: syn, Leon Mieczysław Wincenty – 19 lipca 1857 roku oraz córka, Maria Jadwiga – 23 października 1859.

W fabryce Patka często zatrudnienie znajdowali rodacy. Między innymi Władysław Bandurski, Henryk Majewski i Wawrzyniec Gostkowski. Pierwszy z nich był emigrantem z Królestwa Polskiego, który ukończył w Genewie szkołę zegarmistrzowską. Zdobyta praktyka w zakładzie Patka pozwoliła mu na otworzenie własnej firmy. W 1876 roku Bandurski wynalazł wahadło uzupełniacz z wychwytem kotwicznym, które było odporne na zmiany temperatury i regulowało ruch zegarka ze ścisłością matematyczną. Majewski przez kilka lat pracował w zakładzie Patka, a następnie prowadził własny zakład. Za swoje precyzyjnie wykonane zegarki zebrał liczne nagrody, m.in. pierwszą nagrodę Genewskiego Towarzystwa Sztuk Pięknych. Natomiast Wawrzyniec Gostkowski pracował z Patkiem do 1878 roku. Wykonał kilka wielofunkcyjnych zegarów. Jeden z nich otrzymał srebrny medal na wystawie we Francji.

W 1845 roku Patek rozstał się z Czapkiem i każdy poszedł w swoją stronę. Franciszek był bardzo konserwatywny, jeżeli chodzi o sztukę tworzenia zegarków, Antoni wprost przeciwnie, zamierzał jak najbardziej unowocześniać swoje produkty. Z czasem okazało się też, że miał więcej szczęścia niż jego kolega, który zmarł w nędzy. (Czapek założył własną firmę i współpracował z Juliuszem Gruzewskim, który zasłynął jako główny dostawca broni dla powstańców.)

„Rozwód” z Czapkiem dodał skrzydeł Patkowi, a prawdziwy przełom w karierze szlachcica spod Lublina nadszedł podczas wystawy przemysłowej w Paryżu w roku 1844. Tam właśnie poznał Adriena Philippe’a, który miał już na koncie wynalezienie mechanizmu naciągowego z koronką, który pozwalał zrezygnować z uporczywego nakręcania czasomierzy kluczykiem, oraz mechanizmu nastawiania funkcji kalendarzowych. Z pomocą Francuza pan Antoni przystąpił do realizowania swoich wielkich ambicji – robienia zegarków nowoczesnych, najlepszych i najpiękniejszych.

Początkowo zatrudnił Adriena we własnej firmie jako dyrektora technicznego. Z czasem, w roku 1851, powstała spółka Patek Philippe & Cie, która istnieje po dziś dzień. (Większość opracowań pomija fakt, że był jeszcze jeden udziałowiec firmy, wspomniany wyżej polski emigrant Wawrzyniec Gostkowski, którego zasoby finansowe – 40 tysięcy franków – pozwoliły na dokapitalizowanie przedsiębiorstwa.) Z roku na rok produkowano nie tylko coraz piękniejsze, ale także coraz bardziej funkcjonalne czasomierze.

Niepowtarzalne ornamenty zdobiące zegarki były od początku wytwarzane ręcznie przez Patka. To właśnie połączenie nowoczesnej technologii z doskonałością artystycznego wykończenia okazało się receptą na sukces. Na barkach Antoniego spoczęło też rozwijanie kontaktów handlowych na rynkach całego świata. Firma, początkowo niewielka, w ciągu kilku lat zdobyła zasłużoną renomę.

W 1851 roku cała Anglia żyła Wielką Wystawą Światową. Ponad 13 tysięcy handlowców z całego świata przybyło do specjalnie zbudowanego w Londynie Kryształowego Pałacu. Prezentowali wynalazki, najnowocześniejsze dzieła przemysłu rzemiosła i klejnoty. W ciągu kilku miesięcy obejrzało je ponad sześć milionów zwiedzających. Amerykanie wystawiali między innymi rewolwery skonstruowane przez Samuela Colta, Brytyjczycy – najsłynniejszy diament świata Koh-i-noor, Niemcy – armaty Kruppa, a Szwajcarzy – zegarki. Na wystawie tej firma Patek Philippe & Cie odniosła spektakularny sukces – otrzymała złoty medal za swoje wyroby.

Na dodatek królowa brytyjska kupiła zegarek Patek-Philippe, model w niebieskiej kopercie ozdobionej kwiatowym wzorem z diamentów i odtąd nosiła go jako broszkę przy sukni. Po doskonałej reklamie, jaką sprawiła firmie Wiktoria Hanowerska, władczyni imperium rządzącego jedną czwartą ludności świata, o polskim przedsiębiorcy i jego wspólniku szybko zrobiło się głośno na światowych salonach. W latach następnych zdobyli kilkaset międzynarodowych nagród i szybko stali się ulubioną manufakturą światowej arystokracji. Firma, która miała być „precyzyjna jak szwajcarski rzemieślnik i honorowa jak polski szlachcic”, zapewniała pełen serwis wyrobów i za darmo usuwała wszelkie niedoskonałości. „Gdyby nadzwyczajnym przypadkiem znalazł się jakiś błąd w konstrukcji, zegarek bez żadnego skrupułu winien nam być bezzwłocznie zwrócony na nasz koszt” – informował swych klientów producent.

Ekskluzywne zegarki, pełniące zarazem rolę biżuterii, stały się niezwykle popularne wśród najważniejszych osobistości tego świata. Polak zauważył, że jest na nie zapotrzebowanie, bo zmieniła się moda. Ubrani w czarne fraki arystokraci i milionerzy (stroje kapiące złotem były już od pewnego czasu passé) musieli jakoś podkreślić swoje bogactwo i pozycję społeczną. Jak? Ano przy pomocy odpowiedniego zegarka. Oszczędni Szwajcarzy chcieli sprzedawać modele tanie, Patek natomiast uznał, że dla wielu nabywców cena nie gra roli. Chcą mieć coś niepowtarzalnego, olśniewającego, a przy tym oczywiście nowoczesnego, pokazującego czas z sekundową precyzją. XIX stulecie było przecież epoką tryumfu postępu naukowego.

„Patka” nabyła również królowa duńska Luiza z Hesji-Kassel na prezent dla męża, Christiana IX, z okazji 25. rocznicy ślubu. Do grona klientów firmy dołączali możni tego świata: papież Pius IX6 (1867), książę egipski Hussein Kamal (1884), król Włoch Wiktor Emanuel III (1897) i wielu innych. Zamówienia w firmie założonej przez Polaka składali też m.in. Zygmunt Krasiński, Lew Tołstoj, Piotr Czajkowski, Maria Skłodowska-Curie, Albert Einstein, Niels Bohr, Walt Disney, a nawet Józef Stalin7! Spowodowało to, że zegarki zyskały miano „króla wśród marek” i „marki królów”. W roku 1868 firma Patek-Philippe wykonała dla węgierskiej księżnej Kocewicz jeden z pierwszych zegarków na rękę i od tego czasu rozpoczęła – jako pierwsza na świecie – produkcję zegarków naręcznych na szeroką skalę.

Genewscy konstruktorzy zegarków rodem z Polski: Antoni Patek (na górze), Wawrzyniec i Wincenty Gostkowscy (poniżej).

W tym samym, 1868, roku przyszedł na świat Mikołaj II Romanow, który w przyszłości stał się wręcz nałogowym kolekcjonerem zegarków Patka. Sprowadzał je z Genewy, a ponieważ firma nie nadążała z zamówieniami, car otrzymał list z wiadomością, że kolejnego zegarka nie dostanie ze względu na długi proces produkcyjny tego typu czasomierzy. Wytrzymał miesiąc. Zapakował w pudło serwis na 12 osób ze złota i emalii i wysłał do Genewy razem z listem, w którym skarżył się na zaburzenia potencji spowodowane zmartwieniami z powodu braku kolejnego zegarka do kolekcji.

Antoni Patek, chociaż nie wrócił już do ojczyzny, serce pozostawił nad Wisłą. Nigdy nie przestał interesować się sprawami Polski, rozwijając ożywioną działalność w kołach emigracji polskiej. Zaczął w 1836 roku od inicjatywy założenia w Genewie instytucji charytatywno-samopomocowej Skarbuna Polska, w której władzach pełnił głównie funkcję skarbnika. Na początku lat 40. XIX wieku działał na rzecz urządzenia w Genewie Biblioteki i Czytelni Polskiej. W roku 1846 przystąpił do Towarzystwa Demokratycznego Polskiego. Był członkiem korespondentem Towarzystwa Wychowania Narodowego, zbierał także składki na Szkołę Batignollską – polską szkołę w Paryżu. Podczas Wiosny Ludów jeździł w tajemnicy do Frankfurtu nad Menem i finansował działania ruchów niepodległościowych, a 6 marca 1848 roku wystąpił z propozycją zwołania emigracyjnego Sejmu Polskiego. Po klęsce powstania styczniowego zaangażował się w pomoc polskim uchodźcom. Nie jest tajemnicą, że był również gorliwym katolikiem, silnie związanym z powstałym w 1863 roku w Paryżu z inicjatywy Bogdana Jańskiego Zgromadzeniem Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa. Za to zaangażowanie otrzymał tytuł hrabiowski nadany przez papieża Piusa IX.

Swoje sukcesy firma Patek-Philippe uzyskiwała dzięki przestrzeganiu dwóch podstawowych zasad Antoniego:

– jakość produkowanych zegarków musi być utrzymywana na najwyższym możliwym do osiągnięcia poziomie;

– trzeba umieć wprowadzać nowe wynalazki i rozwiązania konstrukcyjne, które pozwolą uzyskać przewagę techniczną nad konkurencją.

Pan Bóg upomniał się o Antoniego Patka 1 marca 1877 r. w Genewie. Został pochowany na miejscowym cmentarzu w Chatelaine. Wcześniej zdążył zabezpieczyć przyszłość swoich najbliższych, wskazując dokładnie kwoty przypadające im w spadku. Testamentem z 18 stycznia 1877 roku przekazał 200 000 franków swojej córce, jako obiecane wiano, zaś 250 000 franków – synowi, Leonowi Patkowi. Reszta majątku przypadła żonie zmarłego, Marie Dénizart. Jak na ówczesne czasy były to spore kwoty, w porównaniu choćby z kapitałem założycielskim firmy Patka, wynoszącym 8 000 franków.

Zgon założyciela firmy spowodował konieczność reorganizacji, co zostało dokonane 23 lipca 1877 roku. W skład spółki weszli dodatkowo Antoine Benassy – zięć Philippe’a oraz syn założyciela domu, Leon Patek. Wkrótce Philippe wciągnął do niej także swojego syna Emila.

W późniejszym czasie firma Patka kilka razy zmieniła właścicieli. W roku 1932 zarządzanie firmą przejęła rodzina Sternów, która kieruje nią do dziś.

Zegarek Patek Philippe Calibre 89 wykonany w 1989 roku dla uczczenia 150. rocznicy firmy Patek Philippe jest określany jako „najbardziej skomplikowany zegarek na świecie”. Jego wykonanie zajęło blisko 10 lat pracy. Jednak najdroższym (niejubilerskim) zegarkiem świata jest zegarek amerykańskiego bankiera Henry’ego Gravesa z 1933 roku, sprzedany 2 grudnia 1999 na aukcji w „Sotheby’s” za 11 002 500 $, a w roku 2014 za 24 miliony zielonych. Złoty, kieszonkowy, powstawał osiem lat. Tłem dla wskazówek dumnie obwieszczających godzinę jest mapa nieboskłonu widzianego codziennie w nocy nad nowojorskim Central Parkiem. Jakby tego było mało, odgrywa tę samą melodię co londyński Big Ben. Prawdziwe cacuszko. 920 komponentów, 24-karatowe złoto i zaledwie 450 g wagi ma swoją cenę. Do tej pory nazwiska ani sprzedającego, ani kupującego nie są znane. Otwarte w listopadzie 2001 roku muzeum firmy Patek Philippe to niezwykłe miejsce w Genewie. W eleganckim, czterokondygnacyjnym budynku z 1920 roku prezentowana jest kolekcja ponad dwóch tysięcy niezwykłych czasomierzy, automatów, miniaturowych, emaliowanych portretów oraz innych rzadkich eksponatów. Tam, w oszklonej gablocie, leży dokument – akt naturalizacyjny stwierdzający, że Polak Antoni Patek herbu Prawdzic zostaje Szwajcarem. Z portretu na ścianie spogląda „Antoine Norbert de Patek”, urodzony w „Piasque en Pologne”.

KAZIMIERZ GZOWSKI - Kanadyjczycy nosili go na rękach

(1813–1898)

Kanada – kraj klonowego liścia. Ów wielki, pachnący żywicą dziewiczy kraj jeszcze w XIX stuleciu był jak ciało pozbawione krwiobiegu: istniały oddzielone od siebie organy wewnętrzne w postaci miast i osiedli, lecz żeby państwo mogło się rozwijać, potrzebne były drogi, linie kolejowe i mosty. Ich współtwórcą został ambitny inżynier rodem z Polski, postać, która na trwałe zapisała się w cywilizacyjnym rozwoju Kanady. Jeden z najwybitniejszych inżynierów z grona Wielkiej Emigracji.

Wieści o dokonaniach Kazimierza Gzowskiego dotarły do Londynu. W roku 1879 królowa Wiktoria nadała mu – jako pierwszemu w koloniach – tytuł Honorowego Adiutanta Królewskiego.

Kazimierz Stanisław Junosza Gzowski urodził się 5 marca 1813 roku w Petersburgu jako syn Heleny z domu Pacewicz oraz Stanisława Gzowskiego – byłego oficera carskiej gwardii i ambasadora brytyjskiego w Rosji. Wywodził się z polskiej szlachty kresowej herbu Junosza, z rodu sięgającego czasów króla Zygmunta II Augusta. (Jeden z przodków był dworzaninem władcy.)

Po ukończeniu sławnego Liceum Krzemienieckiego w 1830 roku zgodnie z wolą ojca 17-letni Kazimierz wstąpił do Korpusu Inżynierów wojsk rosyjskich, gdzie uczył się specjalności sapera. Jak wiemy, w listopadzie tego roku w stolicy rozpoczęło się powstanie. Na wieść o jego wybuchu Gzowski natychmiast zdezerterował, przyłączając się do zbuntowanych. Jako podporucznik saperów służył pod rozkazami Józefa Dwernickiego. Wziął czynny udział w wygranej przez Polaków bitwie pod Stoczkiem, a w czasie bitwy pod Grochowem został ranny. Po upadku powstania na Wołyniu, w kwietniu 1831 roku wraz z 3 Pułkiem Strzelców Konnych, dowodzonym przez Dwernickiego, przekroczył granicę między Królestwem Kongresowym a Austrią, gdzie szybko wylądował w więzieniu.

Po trzech latach wraz z grupą 264 polskich powstańców został deportowany do USA. Znajdującą się pod zaborami Polskę, ze względu na represje polityczne, opuściła również jego najbliższa rodzina. W Ameryce Gzowski utrzymywał się początkowo z lekcji szermierki i muzyki. Ożenił się z Marią M. Beebe z Erie w Pensylwanii, córką miejscowego lekarza, z którą spłodził ośmioro dzieci – pięciu synów i trzy córki, a wszystkim synom z tego związku nadał polskie imiona. Dla dopełnienia formalności ślubnych zmienił wyznanie na anglikańskie. (Prawnukiem Kazimierza jest znany kanadyjski dziennikarz, prezenter radia CBC i BBC Peter Gzowski.)

Opanowawszy szybko podstawy języka angielskiego (był poliglotą, oprócz polskiego, biegle władał również językiem niemieckim, włoskim i – oczywiście – rosyjskim), dostał pracę w kancelarii adwokackiej, a przy okazji niejako, rozpoczął studia prawnicze. Po kilku latach, po otrzymaniu amerykańskiego obywatelstwa, zdobył uprawnienia do wykonywania zawodu adwokata na terenie Pensylwanii. Nie w tej profesji jednak zdobył sławę i uznanie…

Gdy rozwijający się gwałtownie w Pensylwanii przemysł wydobywczy trzeba było wesprzeć infrastrukturą komunikacyjną, saper Gzowski wysłał do Izby Handlowej w Pittsburgu opracowany z rozmachem plan jednej z linii kolejowych, w następstwie czego został zaangażowany przez towarzystwo „Pensylwania and Erie Canal” w osobie Williama Milnora Robertsa, szefa budowy większości stanowych inwestycji budowlanych.

W roku 1841 powierzono mu stanowisko zastępcy naczelnego inżyniera wyżej wymienionej firmy, budującej linię kolejową biegnącą z Nowego Jorku do rejonu Wielkich Jezior. Wykonując na pograniczu prace dla swej firmy, Gzowski znalazł się pewnego dnia w hotelu w Kingston, stolicy kanadyjskiej prowincji Ontario. Nazajutrz po przybyciu zjawił się u niego adiutant gubernatora z zaproszeniem do odwiedzenia jego ekscelencji.

Pierwsze pytanie gubernatora Charlesa Bagota wzbudziło w panu Kazimierzu jak najgorsze obawy. Jego ekscelencja zapytał bowiem, czy łączy go pokrewieństwo z niejakim Stanisławem Gzowskim, oficerem gwardii cesarskiej w Petersburgu. Pełen złych przeczuć młody inżynier odpowiedział, że owszem, i to nawet dość bliskie, ponieważ jest jego synem. Przekonany był, że i z tego kraju wypędzą go za udział w polskim powstaniu. Mylił się. Jak się po chwili okazało, sir Charles nie miał najmniejszego zamiaru wyganiać go. Wręcz przeciwnie. Przebywał ongiś w Petersburgu jako ambasador Wielkiej Brytanii i przyjaźnił się blisko z jego ojcem.

– Potrzebujemy takich jak pan w naszym kraju – powiedział, dodając jeszcze na koniec: – Kanada jest krajem bardziej pionierskim niż Stany i bardziej potrzebuje rozbudowy.

Efektem tej rozmowy było zaproponowanie młodemu Polakowi pracy w rządowej służbie. Otrzymał zadanie pokrycia siecią bitych dróg ogromnej prowincji Ontario, pokrytej lasami, zamieszkanej przez ludność skupioną w rzadko rozrzuconych osiedlach i dysponującej jedynie indiańskimi ścieżkami lub wydeptanymi miękkimi szlakami. Miał zbudować porty rzeczne i latarnie portowe, mosty oraz połączenie szlaków lądowych z wodnymi.

Gzowski, dla którego Kanada stała się odwzajemnioną wielką miłością od pierwszego wejrzenia, poświęcił się powierzonym mu obowiązkom bez reszty. Konno, saniami, w łodzi lub pieszo przemierzał miesiącami olbrzymie przestrzenie, wśród śnieżyc i deszczowych nawałnic. Wytyczył optymalne szlaki komunikacyjne, najwłaściwszą lokalizację mostów i portów rzecznych, kontrolując przy okazji realizację prac zleconych przez niego kanadyjskim firmom wykonawczym, które dostarczały jedynie materiały i siłę roboczą bez technicznych i organizacyjnych kwalifikacji. Oceniał kosztorysy zaplanowanych prac, prawidłowość poniesionych kosztów i realizacji tych przedsięwzięć. Zmuszony był to robić sam, ponieważ w Kanadzie brak było w tym czasie odpowiedniego personelu. Wkrótce w całym zachodnim Ontario nie było okolicy, w której Polak nie pozostawiłby widocznych śladów swej działalności. Tylko w pierwszej fazie jego pobytu w prowincji zbudowano tam 1000 kilometrów bitych dróg, sześć przystani nad jeziorami Erie i Ontario oraz sześć większych mostów.

Początkowo pełnił funkcję inżyniera okręgowego w mieście London. Później koordynował konstrukcję 43-kilometrowego tzw. Drugiego Kanału Wellandzkiego, który umożliwiał żeglugę statków pomiędzy jeziorami Ontario i Erie, z pominięciem wodospadu Niagara. Kanał ten stanowił duże wyzwanie inżynieryjne, ponieważ różnica poziomów obu jezior wynosiła aż 99,4 metra. Aby statki mogły go etapowo przepłynąć, trzeba było zbudować osiem wielkich śluz. Inwestycja zrealizowana przez Gzowskiego zapewniła wszystkim pięciu Wielkim Jeziorom dostęp do Atlantyku.

Od 1842 roku pełnił funkcję superintendenta departamentu robót publicznych w Górnej Kanadzie, zajmując się projektowaniem oraz budową sieci drogowej i kolejowej, mostów, portów, kanałów oraz szlaków wodnych. Codzienną harówę urozmaicały czasami sytuacje niecodzienne, przynoszące naszemu rodakowi wielką popularność. W London, w Ontario, gdzie Gzowski zamieszkał wraz z poślubioną w 1839 roku amerykańską żoną, zbudowany został według jego nowoczesnej koncepcji most o pozornie niezbyt silnej konstrukcji. Jednakowoż poczciwi obywatele tej mieściny odnieśli się do długo oczekiwanej przeprawy wielce podejrzliwie. Żelazna konstrukcja wydała im się zbyt lekka i niesolidna. Wówczas Gzowski, w typowo polski sposób, przełamał ich nieufność. Poprosił mianowicie dowódcę kwaterującego tam pułku artylerii, by na próbę posłał przez most baterię dział. Wojak o sumiastym wąsie spojrzał groźnie na młodego inżyniera, zmierzył nieufnie most.

– Zgoda – odrzekł. – Ale pod warunkiem, że pan staniesz pod mostem.

Następnego dnia cały pułk przemaszerował dziarsko po moście nad stojącym pod nim Gzowskim. Inżynier i most zdobyli zaufanie ludności.

W roku 1848 pan Kazimierz przestał pełnić rządowe funkcje i objął kierownictwo ekspedycji poszukującej złóż rud miedzi, niklu i żelaza na niezbadanych dotąd obszarach nad rzeką Whitefish River w południowo-wschodniej części stanu Ontario. Następnie, poznawszy biznesmena T.A. Galta, przystąpił na jego zlecenie do prac niemniej ważnych dla kształtowania jedności i spoistości kanadyjskich prowincji – pokrycia całego kraju siecią dróg żelaznych. Kierował budową drugiej w Kanadzie trasy kolejowej pomiędzy Montrealem a najbliższym, niezamarzającym portem w Portland na granicy z USA. Przeniósł się wtedy wraz z rodziną z London do Sherbrooke w prowincji Quebec.

Niebawem, kiedy Galt został prezesem wielkiej spółki kolejowej, zatrudnił Gzowskiego na stanowisku naczelnego inżyniera, a potem nawet jako jej dyrektora generalnego – pierwszego dyrektora kolei w historii Kanady. W latach 1850–1860, w posiadającej do tego czasu zaledwie 16-milowy odcinek kolejowy Kanadzie, powstał najpotężniejszy w świecie system żelaznych dróg: Grand Trunk Railway Company.

Po jakimś czasie pan Kazimierz założył wraz z Galtem i kilkoma innymi biznesmenami prywatną spółkę budowy linii kolejowych Gzowski and Co. Pod kierownictwem polskiego inżyniera została zaprojektowana i wykonana znaczna część gigantycznego systemu kanadyjskiej sieci kolejowej na odcinku: Toronto–Sarnie (z licznymi odgałęzieniami) o długości 172 mile. Przedsięwzięcie przyniosło właścicielom ogromne zyski, czyniąc z Polaka jednego z najbogatszych w kraju ludzi. Pozwoliło również na wybudowanie na zachodnich obrzeżach Toronto wspaniałej rezydencji dla jego licznej rodziny.

W roku 1858 znęceni polityczną karierą dwaj wspólnicy Polaka, Galt i Holton, wycofali się ze świetnie prosperującej spółki. Z pozostałym, D.L. Macphersonem, założył wtedy pan Kazimierz jeszcze jedno przedsiębiorstwo, Toronto Rolling Mills. Ponieważ szyny kolejowe, jakie nabywali, były często nie najlepszej jakości, uruchomili pierwszą w Kanadzie hutę produkującą szyny kolejowe – Toronto Rolling Mills, zatrudniającą ponad 300 pracowników, głównie irlandzkich emigrantów, i produkującą 20 tysięcy ton szyn rocznie. Był to wówczas największy zakład produkcyjny nie tylko w Toronto, ale w całej Kanadzie. Szybko stali się najpoważniejszymi dostawcami w kraju.

Dotychczasowa działalność Gzowskiego przyniosła mu ogromne uznanie w kanadyjskich sferach przemysłowych i rządowych, ale dopiero rok 1870 postawił przed nim zadanie technologiczne, które zapewniło Polakowi nieśmiertelną sławę wielkiego inżyniera i światowy rozgłos. Była to budowa liczącego 1100 metrów mostu nad Niagarą, łączącego Kanadę z USA. Przedsięwzięcie należało do niezwykle trudnych do realizacji, wymagało zarówno inżynierskiej przemyślności, jak i wielkiej energii oraz mocy ducha. Rzeka była głęboka (do 14 metrów), zdradliwa, niosąca przez znaczną część roku potężne zwały kry, popychane silnym prądem (do 19 km/h), grożące zniszczeniem dowolnego mostu umieszczonego na jej drodze. Zapowiadała się zaciekła walka z chcącym ujarzmić ją człowiekiem.

Raz nawet omal nie zakończyło się to klęską, gdy lód zaatakował fundamenty. Innym razem wielomiesięczne prace zniweczyła wielka, milowej długości tratwa. Gzowski, inżynier i człowiek walki, bronił zawzięcie swego dzieła, odpierając z poświęceniem coraz to nowe ataki żywiołów. Ostatecznie most został oddany do użytku w listopadzie 1873 roku.

Istniały także poważne wyzwania finansowe w takim projekcie jak ten. W związku z tym potrzeba było kilku lat na pokonanie tych przeszkód. Ponadto amerykańska wojna domowa, a następnie odbudowa kraju ze zniszczeń, pochłonęły znaczną część zasobów Stanów Zjednoczonych, opóźniając budowę. Ostatecznie zaprojektowany przez E.P. Hannaforda most został otwarty 3 listopada 1873 roku. Koszt budowy wyniósł 1,5 miliona USD, a co najważniejsze, most został zbudowany bez utraty życia, co było rzadkością w przypadku dużych projektów budowlanych w tamtych czasach.

Kazimierz Gzowski zbudował w Kanadzie jeszcze kilka innych mostów, m.in. dwa kamienne na rzekach Otonabee i Red River oraz żelazny most na rzece Thames. Dziełem Gzowskiego są także najważniejsze odcinki kanadyjskiej linii kolejowej Grand Trunk Railway, biegnącej z Montrealu do granicy amerykańskiej oraz z Toronto do Detroit. W 1856 roku jego firmie Gzowski & Co. przyznano prawo cięcia drewna w lasach nad rzeką Moon River w Muskoka, jako źródła surowca do budowy kolei. W 1858 roku podobną licencję kanadyjski rząd przyznał mu nad rzekami Whitefish River oraz South River w Northeastern Ontario.

W historii Kanady zapisał się Kazimierz Gzowski nie tylko jako Wielki Technik. Tamtejsza społeczność zawdzięcza mu również utworzenie liczącego 118 akrów (0,48 km2) Parku Narodowego, obejmującego teren wodospadu Niagary. Został otwarty dla publiczności 24 maja 1888 roku, w dzień urodzin brytyjskiej królowej Wiktorii Hanowerskiej i nazwany na jej cześć Queen Victoria Park. W 1891 roku ustawiono tam popiersie Gzowskiego.

Jako pierwszy pan Kazimierz przewidział także możliwość wykorzystania olbrzymich bogactw drugiej ojczyzny, przedkładając władzom szczegółowy plan ich dobywania. Inną dziedziną, która przyniosła panu Kazimierzowi ogromną popularność, było tworzenie formacji strzeleckich (Rifle Association of Ontario) dla obrony przed jankeskimi bandami atakującymi pogranicze oraz troska o niepodległość Kanady. W tej sprawie interweniował nawet u Brytyjczyków. (W owym czasie Kanada była brytyjskim dominium.) Sporządził plany wybudowania w Montrealu arsenału oraz ufortyfikowania miasta. Sam nawet chciał to przedsięwzięcie sfinansować. Zaangażował się w tworzenie nowo powstającej armii kanadyjskiej, pełniąc funkcję szefa Central Division of Volunteers in Toronto – Centralnego Wydziału Ochotników w Toronto.

Z jego inicjatywy i częściowo na jego koszt kanadyjska reprezentacja strzelecka po raz pierwszy wzięła udział w 1870 roku w mistrzostwach imperialnych w Wimbledonie. W uznaniu zasług dla organizowania obronnych formacji strzeleckich przyznano mu w roku 1873, już jako prezesowi tej organizacji, stopień podpułkownika, a w roku 1882 pułkownika milicji. Prasa napisała wtedy, że „wszystko, co Kanada osiągnęła na polu sprawności strzeleckiej, przypisać należy Gzowskiemu”.

Polak był też jednym z założycieli Kanadyjskiego Stowarzyszenia Inżynierów Lądowych (ang. Canadian Society of Civil Engineers, obecnie znanego pod nazwą Canadian Society for Civil Engineering CSCE), gdzie w latach 1889–1891 pełnił funkcję prezydenta. Był współzałożycielem seminarium duchownego Wycliffe College, w którym przez 15 lat pełnił funkcję prezesa i przewodniczącego rady wykonawczej.

Przed budową ośmiu kamiennych filarów konieczne było usunięcie do trzech stóp żwiru z dna rzeki. Mola zostały zbudowane z kamieni wydobywanych w różnych miejscach po stronie kanadyjskiej. Każde molo było zarówno spiczaste, jak i nachylone po przeciwnej stronie, aby najskuteczniej przerwać przepływ lodu. Każde z 12 przęseł zostało zbudowane na pływających pontonach między pomostami. Po zakończeniu pontony zostały wypełnione wodą, aby dokładnie obniżyć przęsło mostu na filarach. Most został zbudowany z dwoma przęsłami huśtawkowymi.