Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Poniewierani, osaczani, tropieni. Uwięzieni a niepokonani. Bohaterów łączy polski gen wolności. Przedzierali się przez ostępy Syberii i piaski irackich pustyń. Ukrywali w bagażnikach samochodów dyplomatycznych i zamarzali pod podwoziem TIR-a by dotrzeć do miejsca, gdzie mogliby oddychać swobodnie.
o Niewiarygodna eskapada. Exodus Sławomira Rawicza i Witolda Glińskiego z Syberii w czasie II wojny światowej
o W bagażniku ambasadora. Krystyna Skarbek, ulubiony szpieg Churchilla, wymyka się Niemcom z Budapesztu
o Panowie, jesteście wolni... Rozbicie więzienia UB i wielka ucieczka aresztantów z katowni w Kielcach w roku 1945
o Ochotnik do Auschwitz. Witold Pilecki znika z najbardziej strzeżonego obozu zagłady
o Niezwykły kurier, dobry Człowiek. Ucieczka Ludwika Niemczyka z PRL
o Muszę opuścić Polskę. Perfekcyjny plan kompozytora Andrzeja Panufnika
o Brawurowa ucieczka małolatów spod władzy Jaruzelskiego. 300 mil Adama i Krzysztofa Zielińskich pod podwoziem tira
o Operacja Samum. Tajna akcja ewakuacji amerykańskich i brytyjskich agentów z Iraku przeprowadzona przez polski wywiad w 1990 r.
Nie ma takich więzień, z których Polacy nie potrafiliby uciec, ani trudności, których nie potrafiliby przezwyciężyć. Ryzykowali własnym życiem, żeby pomóc innym. Wielka sztafeta pokoleń wolnych ludzi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 269
Okładka Fahrenheit 451
Redakcja Joanna Misztal (UKKLW)
Korekta Agata Łojek (UKKLW)
Fotoedycja i przygotowanie zdjęć Andrzej Olejnik
Dyrektor projektów wydawniczych Maciej Marchewicz
Zdjęcia wykorzystane w książce pochodzą z Narodowego Archiwum Cyfrowego, Wikipedii, Wikimedii Commons, Imperial War Museum, Instytutu Pamięci Narodowej oraz prywatnego archiwum Teresy Hedy-Snopkiewicz.
ISBN 9788380798403
WydawcaWydawnictwo Fronda Sp. z o.o.ul. Łopuszańska 3202-220 Warszawatel. 22 836 54 44, 877 37 35 faks 22 877 37 34e-mail: [email protected]
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
Przygotowanie wersji elektronicznejEpubeum
Uciekali od ponad 200 lat. Uciekali ze strzeżonych twierdz i z więzień (jak z katowni UB w Kielcach – Panowie, jesteście wolni…), uciekali z zesłania na kazachskie stepy bądź do syberyjskiej tajgi (jak Sławomir Rawicz czy Witold Gliński – Niewiarygodna eskapada). Od kilku stuleci, a już zwłaszcza od okresu rozbiorów słowo „Sybir” stało się dla Polaków pojęciem nie tylko geograficznym. W istocie stanowiło sumę bolesnych doświadczeń doznanych przez polskich zesłańców oderwanych przemocą od swoich domów i rodzin. Kolejne pokolenia wyruszały w drogę w tym samym kierunku, na wschód, w głąb złowieszczego imperium, na krócej lub dłużej, czasami na zawsze.
Uciekali z przymusowych robót i z obozów koncentracyjnych (jak Witold Pilecki – Ochotnik do Auschwitz). KL Auschwitz był piekłem bez drogi ucieczki. Znaleźli się jednak ludzie gotowi podjąć walkę o niemożliwe. W całej historii obozu na ponad milion osób, które się tam znalazły, próbę ucieczki podjęło 928 więźniów, w tym 878 mężczyzn i 50 kobiet. Wiadomo, że dla 433 uciekinierów zakończyło się to tragicznie. Część została zastrzelona w trakcie pościgu, część złapana i skierowana z powrotem do obozu, gdzie nieuchronnie czekała ich śmierć. Pełnym powodzeniem zakończyły się ucieczki tylko 196 więźniów, którzy w większości doczekali końca wojny, chociaż 25 spośród nich zostało pojmanych jakiś czas po ucieczce. W wypadku pozostałych zbiegów nie udało się uzyskać jakichkolwiek informacji o ich losach po opuszczeniu obozu. Można jedynie przypuszczać, że skoro w niemieckich dokumentach nie został odnotowany fakt ich pojmania, to przynajmniej część z nich zdołała przeżyć.
Uciekali również, ratując się przed umieszczeniem w jednym z wymienionych miejsc, często po to, aby dalej walczyć z wrogiem (Krystyna Skarbek – W bagażniku ambasadora). Niektórzy po prostu nie chcieli żyć pod obcym, a nawet „swoim” butem, czyli narzuconym Polsce przez wrogie mocarstwo zbrodniczym systemem totalitarnym, zwanym eufemistycznie PRL (jak Andrzej Panufnik – Muszę opuścić Polskę). Inni po prostu chcieli żyć godnie. Jednym z elementów systemu komunistycznego w Polsce było bowiem odebranie obywatelom możliwości swobodnego wyjazdu z kraju. Zamknięcie granic państwa i izolacja od wpływów zewnętrznych miały ułatwić władzom sprawować kontrolę nad społeczeństwem. Tylko w latach 1944–1968 Biuro „C” Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zarejestrowało 32 tys. osób, które opuściły Polskę nielegalnie. A przecież przez kolejnych ponad 30 lat uciekły następne setki tysięcy.
Uciekali po przegranych wojnach, upadłych powstaniach, nieudanych rewolucjach i insurekcjach. Niekorzystny obrót koła fortuny (zwłaszcza politycznej) powodował emigrację i ucieczki z kraju tysięcy buntowniczych patriotów, którzy gdzieś tam w dalekich krajach przy stołach współczucia nurzali się w winie i obcym śpiewali o tej, co nie zginie. Obok Irlandii i Sycylii ziemie polskie mają nieproporcjonalnie duży udział w zasilaniu szeregów europejskiej emigracji. Powikłane i tragiczne dzieje naszego narodu sprawiły, że za granicą mieszka niemal jedna trzecia ogółu etnicznych Polaków. Wielkość polskiej diaspory oblicza się obecnie na 12–15 milionów. W tej sytuacji jest rzeczą naturalną – i wysoce dla naszego kraju szkodliwą – że wśród tych emigrantów i uciekinierów znajdował się duży procent ludzi wybitnych, wykształconych, utalentowanych i aktywnych, którzy swój rozum i zdolności musieli sprzedawać obcym.
Uciekali, nie zważając na skrajne ryzyko, bo ucieczki nie zawsze kończyły się szczęśliwie. Po drodze zagrażały im spotkania z rozbójnikami i drapieżnikami, śmierć z głodu lub z zimna. W razie schwytania groziła im śmierć lub wieloletnie więzienie, w którym nie szczędzono im tortur i poniżania. Wykazywali się przy tym często ogromną inteligencją, wiedzą, sprytem, a przede wszystkim szaloną odwagą. Determinacja pchała ich do nieustannego szukania coraz to nowych dróg i sposobów. A wszystko między innymi po to, aby udowodnić sobie i innym, że Polak nigdy nie będzie niewolnikiem. Co jest bowiem jedną z najważniejszych rzeczy dla Polaka? Wolność. Dla wolności Polacy gotowi byli na największe wyrzeczenia i poświęcenie. Woleli zginąć, uciekając, niż pozostać w niewoli. Wiele z tych ucieczek śmiało mogłoby stanowić scenariusz znakomitego filmu sensacyjnego.
Uciekali, jak kto mógł: pieszo, konno, samochodami, na motolotniach, w skrytkach wagonów kolejowych, autobusów czy ciężarówek (jak Adam i Krzysztof Zielińscy – Brawurowa ucieczka małolatów). Porywali kutry i samoloty. Przekupywali urzędników, strażników, kolejarzy i marynarzy. Przekraczali granicę, legitymując się sfałszowanymi dokumentami i przepustkami. Ze stojących na redzie statków skakali do wody, licząc, że uda im się dopłynąć do zbawczego brzegu któregoś z „imperialistycznych” krajów. Uciekali na jachtach, pontonach, kajakach, a nawet korzystając z napełnionych powietrzem dętek (jak Ludwik Niemczyk – Niezwykły kurier Dobry Człowiek).
Uchodzili przed prześladowaniami zarówno z Polski, jak i z wielu innych miejsc na świecie. A czasami uciekali właśnie do Polski. Bywało też, że pomagali w ucieczkach innym, którym groziło śmiertelne niebezpieczeństwo (jak podczas tajnej ewakuacji amerykańskich agentów z Iraku przeprowadzonej przez polski wywiad – Operacja Samum), czego rezultatem był sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i umorzenie przez Amerykanów części polskich długów.
W świetle przedstawionych poniżej historii dawny komunistyczny slogan Polak potrafi1 nabiera zupełnie innego znaczenia…
Jednym z agentów, którzy przeżyli, była piękna Christine Granville. Słowami najwyższego uznania wyrażał się o niej sam Winston Churchill. Dokonywała niezwykłych czynów i wychodziła cało z nieprawdopodobnych opresji.
Generał sir Colin McVean Gubbins, szef SOE.
Brytyjski Wydział Operacji Specjalnych – Special Operations Executive (SOE) – powstał latem 1940 roku. Jego celem było prowadzenie działań sabotażowych oraz wyposażenie, szkolenie i kierowanie grupami ruchu oporu działającymi w okupowanej przez faszystów Europie. Niemal przez całą wojnę na jego czele stał generał major Colin Gubbins. Członkowie SOE, potajemnie przerzucani na terytorium przeciwnika, lądowali na polach, skakali ze spadochronami lub podpływali okrętami podwodnymi albo niewielkimi łodziami. Ich zadaniem była zawsze ścisła współpraca z miejscowymi grupami ruchu oporu. Wspólnie wysadzali pociągi, fabryki i linie wysokiego napięcia.
Wojska nieprzyjaciela tropiły ich bezlitośnie. W wypadku schwytania agenci SOE byli narażeni na tortury i śmierć. W latach 1940–1944 wysłano ich do Francji. Było ich dokładnie 393, z czego 102 zginęło. Mimo poniesienia takich strat SOE nigdy nie był w pełni zaakceptowany przez oficjalne służby wywiadowcze. Oficerom MI6 nie podobała się jego polityka, polegająca na łączeniu wojny partyzanckiej z bardziej konwencjonalnymi formami zbierania informacji wywiadowczych.
Krystyna Skarbek była prawdziwą legendą SOE i pierwowzorem książkowej Vesper Lynd.
Jednym z agentów, którzy przeżyli, była piękna Christine Granville. Słowami najwyższego uznania wyrażał się o niej sam Winston Churchill. Dokonywała niezwykłych czynów i wychodziła cało z nieprawdopodobnych opresji. Za swą działalność otrzymała najwyższe odznaczenie francuskie (Croix de Guerre avec Etoile) i angielskie (George Medal). W Polsce nie odznaczono jej nawet zwykłym Krzyżem Walecznych, chociażby bez okucia… Dlaczego w Polsce? Ano dlatego, że była Polką, a nazywała się Krystyna Skarbek.
Przez wiele lat komunizmu nie mogliśmy uczcić swoich bohaterów. A po 1989 roku nie chcieliśmy tego zrobić. O polskich legendach zaczynamy opowiadać dopiero teraz…
* * *
Dwór w Trzepnicy niedaleko Piotrkowa nie wyglądał szczególnie okazale. Łamany gontowy dach, a w nim po dwie lukarny z obu stron ganku wspartego na kolumnach. Przed domem zajazd z klombem, na którym od wiosny do jesieni kwitły róże. Z prawej strony ganku rósł wysoki jesion, niebezpiecznie rozpościerający gałęzie nad dachem. Drzewo stoi tam do dzisiaj, z dawnego dworu pozostała natomiast tylko pozbawiona dachu ruina.
Opisywany dwór należał do hrabiego Jerzego Skarbka i jego żony Stefanii z domu Goldfeder, pochodzącej z bogatej rodziny żydowskich bankierów. Ród Skarbków wywodził się w prostej linii od wybitnego pisarza i ekonomisty z XVIII wieku, hrabiego Fryderyka. 1 maja 1909 roku Jerzemu i Stefanii urodziła się córka, której nadano imię Krystyna. Mała Skarbkówna już we wczesnym dzieciństwie wyróżniała się – mówiąc dość oględnie – trudnym charakterem, przysparzając rodzicom wielu kłopotów w kilku kolejnych szkołach, do których uczęszczała. Jednak niezależnie od szkolnych peregrynacji otrzymała bardzo staranne wykształcenie. Ukończyła między innymi pensję dla dobrze urodzonych panienek w klasztorze Sacre Coeur. Imponowała biegłą znajomością kilku języków obcych, walorami towarzyskimi, a także nieprzeciętną urodą. W 1930 roku brała udział w konkursie Miss Polonia.
Dziennikarz Frederick Augustus Voigt dzięki swym znajomościom umożliwił wstąpienie Krystynie Skarbek w szeregi SOE.
Kiedy była dzieckiem, ojciec podarował jej na gwiazdkę specyficzny prezent. Był to nowoczesny, wielostrzałowy karabin Remingtona. Wkrótce w okolicznych lasach rozległo się głośne echo wystrzałów, efekt treningów młodej Krystyny. Wtedy nie wiedziała jeszcze, że za kilka lat przyjdzie jej strzelać do ludzi…
Po śmierci pana Jerzego w 1930 roku Trzepnica została sprzedana. Większą część uzyskanej tą drogą sumy pochłonęły długi, ledwie starczyło na małe mieszkanie przy ulicy Rozbrat w Warszawie. Rodzina matki, niegdyś bogata, niewiele już wtedy mogła pomóc, nadchodził bowiem czas wielkiego kryzysu i upadały nawet większe fortuny niż ta Goldfederów. Krystyna otrzymała posadę w warszawskim salonie Fiata. W dobrze skrojonym kostiumiku siedziała za biurkiem, prezentując nogi opięte modnymi nylonami, które kosztowały w tym czasie prawie połowę jej pensji. Brakowało jej jednak wszystkiego, co pozwalało funkcjonować w tym bezwzględnym świecie: obycia, pieniędzy, a nade wszystko perspektyw.
Krystyna Skarbek z łatwością zjednywała sobie mężczyzn, a przy tym była wręcz szaleńczo odważna.
Wysoka, smukła blondynka o proporcjonalnej budowie, pełna temperamentu i fantazji, a do tego wyjątkowo wysportowana (uprawiała taternictwo), szybko zyskała sobie sympatię w kręgach towarzyskich stolicy. Nie była olśniewająco piękna, ale miała w sobie „to coś”, co usuwało inne kobiety w cień. Nie lubiły jej. „Wabi jak suka” – mówiły złośliwie. Mężczyźni natomiast lgnęli do niej jak muchy do miodu. W połowie lat 30. uczestniczyła w konkursie o tytuł Miss Warszawy, zdobyła również tytuł Miss Nart w Zakopanem. Futra i kreacje kupowała na rue Auber w Paryżu, perfumy tylko u Guerlaina, biżuterię dla Krystyny projektował w Rzymie słynny Bulgari (Sotirios Voulgaris). Któregoś dnia jeden z bogatych klientów zaprosił ją na kolację. Nazywał się Gustaw Göttlich. W 1932 roku została jego żoną, a po dwóch latach od niego uciekła.
W 1937 roku wyszła ponownie za mąż, za starszego o 17 lat pisarza i dyplomatę Jerzego Giżyckiego (1889–1970). Przedtem jednak czekała ją cała skomplikowana procedura odzyskiwania wolności. Musiała zmienić wyznanie z rzymskokatolickiego na augsburskie, co wiązało się z wyjazdem do zboru do Wilna, gdyż jedynie tam mogła otrzymać rozwód. Wróciła stamtąd naznaczona opinią osoby mocno podejrzanej o niepewne pochodzenie, a także flirciary, która zmienia mężów tak łatwo jak religie. Pod koniec 1938 roku państwo Giżyccy wyjechali do Kenii, gdzie małżonek miał objąć posadę konsula.
W październiku 1939 roku znaleźli się w Londynie, a tam ich drogi wkrótce się rozeszły. (Formalny rozwód Krystyna przeprowadziła w 1946 roku przez polski konsulat w Berlinie). Po kilku tygodniach rozpoczęła pracę w brytyjskim wywiadzie. Jej bezpośredni przełożony, szef Sekcji Bałkańskiej, major G.F. Taylor napisał wtedy raport, do dziś spoczywający w archiwach Foreign Office:
„Osoba ta wydaje się mieć jak najlepsze kwalifikacje do służby w naszej sekcji. Jest inteligentną, elegancką i nastawioną patriotycznie Polką, która po francusku mówi bez akcentu, co w przyszłości może się dla nas okazać bardzo przydatne”.
21 grudnia 1939 roku Krystyna Skarbek wyjechała do Budapesztu z zadaniem zorganizowania przerzutu jeńców wojennych na terytorium alianckie, gdyż rząd węgierski podjął decyzję o otwarciu swoich granic dla uchodźców z Polski. Po wrześniowej klęsce przedostało się tam kilkadziesiąt tysięcy Polaków (niektóre szacunki mówią nawet o 140 tys. osób). Wobec nacisku Niemców zarówno oficerowie, jak i żołnierze zostali jednak internowani w oddzielnych obozach. Znaczna część żołnierzy, dzięki cichej zgodzie Budapesztu, mogła potem przejść dalej na zachód, aby tam tworzyć nową polską armię. Jesienią 1939 roku i wiosną 1940 roku polskiej placówce udało się zorganizować ewakuację do Francji około 21 tys. wojskowych i 6 tys. osób cywilnych. Chociaż węgierskie prawo stwierdzało jasno, że za pomoc w ucieczce grozi kara, był to martwy przepis. Wytoczono wprawdzie kilka spraw, ale kończyły się niskimi wyrokami bądź nawet uniewinnieniem. Sąd orzekł, że pomoc udzielana Polakom zamierzającym wyjechać z Węgier nie jest żadną pomocą w ucieczce ani czynem antypaństwowym. Stwierdzono, że Polacy nie powinni być traktowani jak jeńcy wojenni, lecz jak przedstawiciele narodu zaprzyjaźnionego. Wyrok oparty na wewnętrznych przepisach resortu obrony stał się później wykładnią określającą status polskich uchodźców.
Węgrzy byli w tej wojnie sojusznikami Niemiec, ale polityka rządu Pála Telekiego polegała na balansowaniu między Niemcami a aliantami. Mimo bliskich relacji z III Rzeszą Węgrzy nie zgodzili się na propozycje wzięcia udziału w ataku na Polskę we wrześniu 1939 roku. Co więcej, premier Teleki zagroził Niemcom, iż gdyby chcieli siłą przejść przez terytorium Węgier, to „prędzej wysadzi swoje własne linie kolejowe, niż weźmie udział w inwazji na Polskę”. Przez długi czas Węgrzy tolerowali na swoim terytorium działalność Polaków: funkcjonowały polskie szkoły, placówki dyplomatyczne i instytucje kulturalne2. Szczególnie aktywni byli polscy duchowni. Mimo protestów Berlina na Węgrzech do listopada 1940 roku oficjalnie funkcjonowało polskie poselstwo Leona Orłowskiego. Funkcjonowała również główna ekspozytura wywiadu polskiego w Europie Środkowej, prowadząca łączność kurierską z okupowanym krajem. Miejscowa ludność traktowała Polaków życzliwie i z szacunkiem, zapewniając schronienie, wyżywienie i ubranie3.
W takich okolicznościach świeżo sformowany Rząd Polski na Uchodźstwie nie miał najmniejszego problemu ze zorganizowaniem na Węgrzech swojej działalności i nie były to podziemne komórki, lecz oficjalne agendy.
* * *
Talent i brawurę Krystyny można było dostrzec już w pierwszej fazie jej działalności, na przykład wówczas, gdy przeprowadzała pięciu czeskich oficerów do Jugosławii. Z powodu awarii samochodu, którym jechali, zostali skontrolowani przez niemiecki patrol. Krystyna nie straciła głowy, i – ufając fałszywym dokumentom – nie tylko nie zdekonspirowała siebie ani całej grupy, lecz także namówiła Niemców do przepchnięcia przez granicę samochodu, który utknął na drodze.
Krystyna Skarbek z Andrzejem Kowerskim – miłością jej życia.
W tym samym czasie w Budapeszcie zjawił się podporucznik Andrzej Kowerski, potężnie zbudowany mężczyzna o czerstwej twarzy, z ciemnym wąsem i błyskiem w niebieskich oczach. Z powodu protezy lekko utykał na lewą nogę. Generał Stanisław Maczek zlecił mu zorganizowanie przerzutu do Francji ukrywających się na Węgrzech żołnierzy słynnej 10. Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej, tej samej, którą dowodził we wrześniu.
Stanisław Maczek [1892–1994] – polski generał, uczestnik walk o Francję w 1940 roku, dowódca 1 Dywizji Pancernej, zwycięzca bitwy pod Falaise w 1944 roku, wyzwoliciel Ypres, Gandawy, Bredy i całego szeregu innych miast francuskich oraz holenderskich. Akcja wyzwolenia Bredy przyniosła Polakowi spory rozgłos, ponieważ uchronił miasto od zniszczeń, a ludność cywilną od cierpień.
W czasie I wojny światowej walczył w armii austriackiej, służąc w pułku tyrolskim na froncie włoskim. Następnie – po wstąpieniu w szeregi Wojska Polskiego – wziął udział w obronie Lwowa podczas wojny polsko-bolszewickiej. W latach 1923–1924 kształcił się w Wyższej Szkole Wojennej w Warszawie. Jesienią 1924 roku został oficerem Sztabu Generalnego i pracował w Oddziale II.
We wrześniu 1939 roku, jako dowódca 10. Brygady Kawalerii, pierwszej zmotoryzowanej jednostki Wojska Polskiego, stoczył szereg walk z niemieckimi oddziałami. Walczył pod Jordanowem i Rzeszowem, gdzie zadał poważne straty silnemu niemieckiemu XXIII Korpusowi Pancernemu. Po ataku Związku Radzieckiego zdecydował się na opuszczenie kraju.
Zmarł 11 grudnia 1994 roku w Edynburgu, w wieku 102 lat. Zgodnie z jego życzeniem został pochowany na cmentarzu wojskowym w Bredzie.
Do 1995 roku generał Maczek w swojej ukochanej ojczyźnie nie miał żadnego pomnika. Na szlaku bojowym generała w Europie Zachodniej stoi ponad 300 pomników. Ten w Warszawie, na placu Inwalidów, został wzniesiony za pieniądze i z inicjatywy żołnierzy Generała i ofiarnej ludności 44 miast na zwycięskim szlaku bojowym od Edynburga do Wilhelmshaven. Państwo polskie nie dołożyło do budowy jego pomnika nawet złotówki.
Andrzej i Krystyna poznali się dużo wcześniej, latem 1930 roku, kiedy hrabia Jerzy Skarbek w towarzystwie córki odwiedził w Zamościu Stanisława Kowerskiego, ziemianina znad Prypeci, kolekcjonera rasowych koni i dostawcę wierzchowców dla wojska. Kiedy obaj panowie rozmawiali o sprawach majątkowych, 16-letni syn pana Kowerskiego, Andrzej, adorował młodszą o trzy lata hrabiankę. Wtedy jednak nie oczarował Krystyny przystojny młodzian, nie oszołomiła jej też posiadłość Kowerskich. Zachwyciła się natomiast rozbieganym w zakolu rzeki tabunem koni i źrebaków.
Już jako dziecko dosiadała na oklep kucyka i objeżdżała rodzinne włości. Później, w zawodach o Puchar Powiatu, pokonała wszystkich męskich konkurentów, i to o całą długość konia.
W obszernych zabudowaniach stajni młody Kowerski pokazywał Krystynie konie wyścigowe i te, które były przeznaczone dla pułku ułanów w Zamościu. Ale na zainteresowanie dziewczyny swoją osobą musiał poczekać jeszcze dziewięć długich lat.
Od momentu ponownego spotkania w Budapeszcie losy Krystyny i Andrzeja splotły się już na zawsze. Rozdzielała ich wojna i osobiste nieporozumienia, lecz zawsze schodzili się jak dwie osoby, które spotkały się gdzieś w nieskończoności, poza czasem i przestrzenią.
Krystyna miała później wielu kochanków. Należeli do nich między innymi pułkownik Francis Cammaerts – szef misji alianckiej na południu Francji i serbski pilot Michajło Michaloff, ale tak naprawdę jej serce zawsze należało tylko do Andrzeja.
Rankiem 17 lutego 1940 roku Krystyna, jakby nigdy nic, stanęła pod drzwiami swojego mieszkania przy ulicy Rozbrat pod numerem 15. Drzwi otworzyła jej matka. Przez długą chwilę żadna z nich nie mogła wykrztusić ani słowa, potem rzuciły się sobie w objęcia.
Na rodzinne spotkania nie było jednak wiele czasu. Brytyjska agentka szybko nawiązała kontakt z ruchem oporu. Zorganizowała między innymi głośne odbicie aresztowanych z więzienia w Radomiu. W towarzystwie kilku ludzi, z fałszywymi dokumentami w ręku, wkroczyła do siedziby Gestapo w mundurze oficera SS. Po kilkunastu minutach wyszła stamtąd spokojnie wraz z uwięzionymi członkami ruchu oporu.
Podróże do okupowanej Polski z rozmaitymi zadaniami odbywała potem jeszcze dwukrotnie, za każdym razem przedostając się tam konspiracyjnym szlakiem przez Słowację.
W okresie budapesztańskim do Polski przedostawała się kilkakrotnie. W wyprawach pomagał Krystynie Jan Marusarz, który znał ją z przedwojennych wizyt w Zakopanem. Był wnukiem Szymona Tatara, jednego z pierwszych przewodników tatrzańskich, skoczkiem, wytrawnym narciarzem i taternikiem. Trasę pokonywali w dzień lasami, przez osiedla nocą. Towarzyszył im 30-stopniowy mróz i śnieg sięgający nawet pięciu metrów. Według źródeł brytyjskich informacje zebrane wówczas przez Krystynę Skarbek pomogły Churchillowi w uściśleniu przewidywanego terminu niemieckiej inwazji na ZSRS.
Agentka tymczasem wróciła do Budapesztu starym szlakiem przemytniczym, przez góry. W brytyjskich służbach wywiadowczych nastąpiło jednak przegrupowanie i Krystyna Skarbek została agentką Special Operations Executive. (W Polsce SOE właściwie nie działało, z wyjątkiem misji łącznikowej, zrzuconej niedaleko Radomska już po upadku Powstania Warszawskiego. Nie było takiej potrzeby z uwagi na współpracę Brytyjczyków z Armią Krajową za pośrednictwem polskich władz w Londynie).
Kiedyś została zatrzymana na Słowacji przez niemiecki patrol. Na moście podcięła niespodziewanie nogi eskortującym ją żandarmom i wskoczyła do wody. Niemcy strzelali za nią, ale udało jej się uniknąć ich kul. Po kilku chwilach była już bezpieczna, po drugiej stronie rzeki, w gęstym lesie.
Późną jesienią 1940 roku do Krystyny dotarła wiadomość o aresztowaniu jej brata. Przygnębiło ją to bardzo, niepokój potęgowała także obawa o los matki. Jeszcze raz wyruszyła do Polski. Sama. Po tygodniu zjawiła się w Warszawie, ale pod numerem 15 na ulicy Rozbrat nie zastała nikogo. Od kuzynki dowiedziała się, że pani Stefania przebywa na Pawiaku. Podjęła energiczne próby ratowania matki, zakończone niepowodzeniem. Kilka miesięcy później Stefania Skarbek zmarła w obozie w Auschwitz. Zrozpaczona Krystyna powróciła do Budapesztu.
* * *
Węgrzy, a przynajmniej ich większość, byli Polakom życzliwi, ale naciski Berlina robiły swoje. W Budapeszcie wcale nie było tak bezpiecznie, jak mogłoby się wydawać. Panoszyli się agenci Gestapo, a niektórzy miejscowi, czy to ze strachu, czy dla pieniędzy, gorliwie im służyli. Krystyna i Andrzej, od dawna zagrożeni aresztowaniem, wciąż zmieniali miejsca pobytu. Byli pewni, że od jakiegoś czasu są śledzeni. Niedaleko ich domu od kilku dni stał samochód, zmieniali się tylko siedzący w nim ludzie.
Noc z 2 na 3 grudnia 1940 roku. Walenie do drzwi. Weszło czterech węgierskich żandarmów. Zrobili rewizję w „dobrym” gestapowskim stylu, wyrzucając wszystko z szaf i szuflad, wypatroszyli wszystkie materace. Kowerskiemu kazali nawet odpiąć sztuczną nogę. Rozkręcili ją śrubokrętem, sprawdzając, czy czegoś w środku nie ukrył. Wraz z Andrzejem została aresztowana Krystyna. Poddano ją ostremu przesłuchaniu. Przez trzy dni i noce nie dano jej zmrużyć oka, urządzono konfrontację z Kowerskim. Sama Krystyna tak opisywała swoje uwięzienie:
„Przecież spodziewaliśmy się tego. Na mieście nawet mówiono, że koniec z pobłażliwością naszych bratanków, jeszcze chwila i będą nas wydawać Gestapo. Więc na to walenie w drzwi włożyłam szlafrok, pomogłam Andrzejowi odszukać nogę i wpuściłam nieproszonych gości. Rewizja, a potem zabrali nas na Hortymiklosutca [Horthy Miklós utca]. Jak A. zobaczył, gdzie nas przywieźli, szepnął mi do ucha, że dobra nasza, chłopaki mają na oku to więzienie i już pewnie wiedzą, że tu jesteśmy. A to najważniejsze, żeby nie przepaść jak kamień w wodę. Zaraz nas rozdzielili.
Trzymając mnie w pustym pokoju, zaczęli mi robić wodę z mózgu. I to na zmianę. Węgry to sobie potem odsypiały, a ja nie, przez trzy noce nie dali mi zmrużyć oka. Okazało się, że niemal wszystko o nas wiedzą. I o ewakuacji polskich żołnierzy do Francji, i o szmuglowaniu angielskich jeńców. Wszystko, dosłownie wszystko, znali ze szczegółami każdy nasz krok. Ale potrzebowali jakiegoś potwierdzenia, a mogli je otrzymać tylko od nas. Blefowali zresztą, że A. już się przyznał i podpisał zeznania. »Tak? To pokażcie…«. Nie mieli czego pokazywać, więc kazali mi w kółko powtarzać to samo. Co robiłam w Budapeszcie od przyjazdu tutaj w zeszłym roku? Jako że jestem dziennikarką, więc pisałam do pism angielskich. »Tak? I reportaże z Polski też pani pisała, na gorąco?«. Ja wypieram się w żywe oczy. A on, ten przesłuchujący, jeszcze młokos, pokazuje mi na to fałszywą kenkartę z moim zdjęciem na nazwisko Andrzejewska, którą niemieccy żandarmi odebrali mi wtedy na dworcu, jak przeszmuglowywaliśmy się z W. L. przez granicę. Zaczęłam się wykręcać, że zdjęcie tylko podobne, a dziewczyna dużo ode mnie ładniejsza. »Czy nie tak?« – I śmieję się do tego oficerka, którego mogłabym wciągnąć dziurką od nosa, jakbym tylko chciała. On zaprzecza: że wcale nie ładniejsza, tylko ja jestem wymizerowana, takie chodzenie po górach to duży wysiłek… I do tego doszło, że to on zaczął się przede mną tłumaczyć. Że jakby od niego zależało, nigdy by mnie nie wydał Niemcom, ale niestety niewiele od niego zależy, to sprawa przełożonych. »A ci już się spiknęli ze Szwabami na amen?« – pytam surowo. »No… – mówi – nadużywacie naszej gościnności, sprawiacie nam kłopoty. Pani osobiście grozi kara do 10 lat więzienia…«. Myślał, że mnie tym przestraszy, a ja ciągle się śmieję. I cały czas obserwuję go uważnie, czy już jest dostatecznie zmiękczony, żeby jakąś scenkę przed nim odegrać. Przed tym drugim nie miałam po co się wysilać, bo był gbur i cham. Ale ten chłoptyś… Zaczęłam zanosić się kaszlem, mając nadzieję, że coś z tych swoich płucek wykrzesam, ale niestety, były dobrze zaleczone. No to ugryzłam się w język i podsuwam mu pod oczy zakrwawioną chustkę. Od razu się zerwał, kazał wezwać doktora. Ten prześwietlił mi płuca i takie znalazł zmiany, iż uznał, że grozi mi poważny krwotok, a kto wie, czy nie szybki zgon. Przeleżałam w szpitalu cały dzień i noc, a nazajutrz rano pochylili się nad moim łóżkiem obaj: doktor oraz przesłuchujący mnie oficerek i oznajmili, że nie pójdę do więzienia. Wrócę do domu i będę się leczyć… pod nadzorem policji. A. zwolnią, żeby się mną opiekował, ale dwa razy dziennie ma się u nich meldować. Mnie nie wolno wychodzić z domu. Do dziś nie wiem, co ten konował zrobił z moim zdjęciem rentgenowskim, podretuszował je odpowiednio czy zamienił na inne?”.
Okazało się, że życzliwy węgierski lekarz przedstawił Gestapo raport, z którego wynikało, że jego zdaniem zarówno osadzenie Krystyny w więzieniu, jak i próba przetransportowania jej przez granicę zakończy się podobnie – chora w krótkim czasie zejdzie z tego świata.
Wypuszczeni na wolność Krystyna i Andrzej postanowili jak najszybciej opuścić Węgry, gdzie grunt dosłownie palił im się pod nogami. Wcześniej jeszcze Andrzej otrzymał od brytyjskiej ambasady paszport na nazwisko Andrew Kennedy, a Krystyna komplet fałszywych dokumentów. Odtąd będzie nosić nazwisko Christine Granville. Odmłodziła się przy okazji o całe sześć lat. Była wprawdzie agentem wywiadu, ale przecież także kobietą…
Ta nieprawdziwa data urodzin Krystyny Skarbek – 1 maja 1915 roku – figuruje do dzisiaj na jej grobie na cmentarzu St. Mary’s w Kensal Green pod Londynem.
* * *
Godzinę po wyjściu z gmachu policji przy Horthy Miklós utca oboje udali się do brytyjskiego ambasadora na Węgrzech, sir Owena O’Malleya, (który w latach 1943–1945) pełnił również funkcję ambasadora przy Rządzie Polskim na Uchodźstwie)4. „Krystyna odczuwała nostalgię za niebezpieczeństwem – napisał później o bohaterce tej opowieści ambasador O’Malley. – Było jej niemal tak samo potrzebne jak powietrze, do oddychania, do życia. (…) Nie znam nikogo dzielniejszego od niej. Jedyne, czego nie potrafiła zrobić z dynamitem, to zjeść go”.
Po obfitym obiedzie sir Owen pomyślał chwilę i powiedział:
– Zrobicie tak: Tommy [asystent ambasadora] weźmie mojego chryslera. Krystyna schowa się w bagażniku i pojedziecie na granicę. Andrzej powinien jechać z tobą, ale jeśli woli jechać na własną rękę, jego sprawa. Wydaje mi się to ryzykowne, ale to jego decyzja.
Chwilę później ambasador zaprowadził całą grupkę do podstawionego w międzyczasie auta. Chrysler był ogromnym i przestronnym pojazdem – śmiało mogło nim podróżować nawet osiem osób – i miał wielki bagażnik. To było ważne, bo inaczej pozbawiona powietrza Krystyna nie mogłaby w nim jechać.
Ruszyli w drogę, w kierunku przejścia granicznego Lenti. Pierwszy jechał swoim oplem Kowerski, za nim Krystyna, na razie jeszcze w kabinie chryslera. Droga była praktycznie pusta, samochodów jak na lekarstwo z powodu reglamentacji sprzedaży benzyny. Kilka kilometrów przed granicą zatrzymali się. Krystyna wysiadła i wczołgała się do bagażnika, w którym Andrzej przygotował coś na kształt gniazda z płaszczy i koców. Zagrzebała się w nich i sprawiała wrażenie, że jest jej całkiem wygodnie. Kowerski zamknął klapę i zapytał, czy może swobodnie oddychać. Odparła, ze wszystko w porządku, ale znów zaczęła kaszleć.
– Na miłość boską, uważaj z tym kaszlem – zatroskał się Andrzej. – Jak ktoś usłyszy coś takiego z bagażnika, to wszyscy wisimy.
W odpowiedzi usłyszał stłumiony chichot i nastała cisza.
Umówili się, że Kowerski ruszy kwadrans przed Tommym, żeby sprawdzić, jak zachowują się węgierscy strażnicy. Postanowił, iż jeśli będą próbowali go zatrzymać, po prostu wciśnie gaz do dechy i spróbuje się przebić. Jeżeli wszystko byłoby w porządku, da znak, pocierając nos. Wszystko było w porządku, Kowerski przepchał swój samochód przez granicę i chwilę później był już w Jugosławii. (Auta na polskich numerach kierowcy zwykle przepychali przez granicę, gdzie zabierał je nowy kierowca. Poprzedni szofer wracał na Węgry). Celnicy nie zwracali na niego uwagi, uprzedzeni, że za chwilę będzie przejeżdżał tędy brytyjski ambasador. Sir Owen O’Malley niczego nie pozostawiał przypadkowi. Poprosił nawet Ministerstwo Spraw Zagranicznych, żeby zawiadomiło posterunek, iż ambasador wyjeżdża w interesach do Jugosławii. W chryslerze jechał co prawda jego asystent, ale komu robiło to różnicę?
Po kilku minutach pojawiła się prowadzona przez Tommy’ego wielka landara. Kierowca był blady jak ściana, oczy miał jak spodki. Stojący po drugiej stronie granicy Kowerski zaczął szarpać się za nos jak zwariowany, aż jego narząd węchu stał się czerwony niczym pomidor. Węgrzy zasalutowali tylko z szacunkiem i podnieśli szlaban. Kilka kilometrów dalej Tommy zatrzymał chryslera i Andrzej czule, choć w pośpiechu, uściskał Krystynę. Wsiedli do opla i mała kawalkada ruszyła w stronę Belgradu.
„Andrzejowi udało się wyprowadzić swojego opla, chociaż Węgrzy obstawili dom – wspominała Krystyna Skarbek. – Pilnowali raczej jego służbowego auta, które parkował przed wejściem, a on wyjechał od podwórza. Dodał gazu i tyle go widzieli. A ja ulotniłam się w przebraniu, gospodyni pożyczyła mi swój płaszcz, zawiązałam chustkę i włożyłam ciemne okulary. Na szczęście było słonecznie, więc nie budziło to podejrzeń. Trochę mnie wzięło, gdy mijałam dwóch żandarmów, stali oparci o samochód. Przeszłam tuż obok nich. Gdyby coś do mnie zagadali, to koniec. Dotarłam do poselstwa mokra jak mysz, bo też jakaś słaba jestem po tej grypie i więziennych rozmówkach (…).
Bardzo kaszlałam i to był pewien problem, bo co na taki kaszlący bagażnik mogliby powiedzieć strażnicy graniczni? Ale Owen i na to znalazł sposób: dał mi pastylki od kaszlu. Oby podziałały – pomyślałam. Od tego przecież miał zależeć mój los. Owen dalej pouczał sekretarza: »Celnikom pan powie, że nie mają prawa rewidować poselskiego samochodu, a jeśliby się upierali, odeślij ich pan do mnie, niech do mnie zadzwonią. Będę cały czas przy telefonie«.
Trzeba powiedzieć, ze kiepsko czułam się w roli kontrabandy. Było mi niewygodnie, kolana miałam pod brodą, a co gorsza, dusiłam się, bo tabletki Owena jakoś nie podziałały, przynajmniej nie w tym momencie. Więc zaciskałam dłonią usta i modliłam się, aby mieć to za sobą”.
* * *
To, co teraz nastąpiło, można przyrównać do tryumfalnej odysei. Przez podminowane Bałkany, a w dalszej kolejności kraje Bliskiego Wschodu, Krystyna dotarła do Kairu, kwatery Głównej Armii Brytyjskiej w basenie Morza Śródziemnego. Wzdłuż marszruty placówki angielskie podawały ją sobie z rąk do rąk, jak bohaterkę owianą sławą węgierskich dokonań, Kowerskiego zaś traktowano jako „księcia małżonka”.
W Londynie przeszła szkolenie spadochronowe i w lipcu 1943 roku została zrzucona na teren okupowanej Francji. Po lądowaniu aliantów w Normandii i otwartych potyczkach Resistance z Niemcami w tym rejonie, wielu wcielonych do armii niemieckiej Polaków, Ukraińców i byłych jeńców rosyjskich po prostu dezerterowało, tworząc grupy wałęsające się po górzystej okolicy. Krystyna otrzymała zadanie namówienia ich do przejścia na drugą stronę. Wywiązała się z niego bez zarzutu. Croix de Guerre nie dostaje się za piękne oczy. Wraz z partyzantami wzięła również udział w wielu akcjach sabotażowych i potyczkach z wrogiem.
Któregoś dnia ją i dwóch Francuzów z podziemia zatrzymał patrol niemieckich żołnierzy, którzy natychmiast skierowali na nich lufy automatów:
– Ręce do góry! – rozległ się groźny okrzyk.
Francuzi posłuchali, Krystyna też, z tym że w jej podniesionych rękach znalazły się niespodziewanie dwa odbezpieczone granaty.
– Nie ruszać się! – zawołała po niemiecku. – Nie ruszać się albo wszyscy wylecimy w powietrze!
Uratowali się wszyscy dzięki jej zimnej krwi i przytomności umysłu.
Będąc latem 1944 roku w Londynie, Krystyna dowiedziała się o powstaniu, które właśnie dogorywało w Warszawie. Natychmiast poprosiła o zrzucenie jej do płonącej stolicy w charakterze radiotelegrafistki. Wraz z Andrzejem Kowerskim siedziała już w samolocie, kiedy nadszedł telegram od Churchilla odwołujący całą akcję. Pod nazwiskiem Pauline Armand wysłano ją ponownie do Francji. Tam dokonała dwóch swoich bodajże największych wyczynów.
W sierpniu 1944 roku przeciągnęła na stronę partyzantów cały niemiecki garnizon z Roche-La-Croix, w którym służyli głównie folksdojcze z terenów Śląska. Ukryła się w pobliskim lasku i stamtąd nadawała przez głośnik wezwanie w języku polskim, by żołnierze przeszli na drugą stronę. Skutek był wręcz nieprawdopodobny: zdezerterowali wszyscy, poza niemieckimi oficerami.
Pod koniec 1944 roku francuskiego macqui i dwóch zrzuconych do Francji angielskich oficerów aresztowało Gestapo. Następnego dnia do gabinetu Fritza Harlana, szefa policji w miejscowości Digne weszła atrakcyjna, smukła kobieta.
– Przyjeżdżam z Londynu majorze Harlan – powiedziała. – Jestem siostrzenicą generała Montgomery’ego. Zamierzamy przedstawić panu pewną propozycję. Pańska służba jest doskonale znana w Wielkiej Brytanii i pragnę pana zapewnić, że nie może być najmniejszych wątpliwości co do losu, jaki czeka pana niebawem. Żądam więc uwolnienia trzech alianckich jeńców. W zamian za ich życie darujemy pańskie, kiedy nasze wojska tu przybędą.
– Pani chyba zwariowała – zawołał major, ale o północy trzej jeńcy wraz z Krystyną byli na wolności.
Niektórzy historycy twierdzą, że Krystyna Skarbek współpracowała nie tylko z SOE, lecz także z tajemniczą polską organizacją Muszkieterowie. To właśnie szerokie kontakty tej grupy umożliwiały jej podróże po okupowanej Europie, a w szczególności przyjazdy do Polski. Jednakże najwięcej zawdzięczała nie SOE i nie Muszkieterom, lecz sobie. Jej zdolność improwizacji w krytycznych momentach przeszła do legendy tajnych służb.
Przypisuje się jej także gry z tajnymi służbami przyszłego państwa Izrael na Bliskim Wschodzie, wykradzenie kilku stron z pamiętników byłego włoskiego szefa dyplomacji hrabiego Galeazzo Ciano i niejasną rolę w zamachu na generała Władysława Sikorskiego.
Po zakończeniu wojny madame Granville chciała wracać do Polski, ale nie mogła, ponieważ Churchill przehandlował ją Stalinowi. Natychmiast odwieziono by Krystynę na Rakowiecką. Musiała więc zostać.
„Christine miała więcej wstążek z odznaczeniami niż generał – napisała o niej Madeleine Masson w brytyjskim »The Guardian«. – Cechowała ją jakaś niezwykła magia, która odróżniała ją od innych osób, które spotkałam. Jej osobowość wydzielała jakąś magnetyczną siłę. To bardzo ważne, by zachować jej pamięć (...), była żywym ucieleśnieniem odwagi”.
Niestety, ze wstążek nie dało się żyć. Ponieważ nie miała obywatelstwa brytyjskiego, została potraktowana bardzo formalnie, otrzymując odprawę w wysokości zaledwie 100 funtów. Osobiste podziękowanie Churchilla, który nazywał ją „swoją ulubioną wywiadowczynią”, nie osłodziły goryczy.
Jeśli wierzyć plotkom, Krystyna Skarbek po wojnie miała prawie roczny romans z pisarzem Ianem Flemingiem.
Krystyna została więc sprzedawczynią w salonie z damską garderobą u Harrodsa, potem nadzorowała magazyn z bielizną pościelową w hotelu Paddington, pracowała jako telefonistka i kelnerka w polskiej kawiarni w Londynie. Ale nie pasowała do otoczenia, nie nadawała się do tego rodzaju zajęć. Co chwila zmieniała pracę. W końcu zatrudniła się jako stewardesa na Rahuine, statku pływającym do Nowej Zelandii i Australii.
Pracując na statku, poznała pewną pasażerkę, którą zajęła się ze szczególną pieczołowitością. Nazywała się Madeleine Masson i kilka lat później została jej biografką. Napisała książkę Christine: A Search for Christine Granville, wydaną dopiero wiele lat później w Polsce pod tytułem Krystyna. Ulubiona agentka Churchilla.
Nagrobek Krystyny Skarbek z fałszywą data urodzin – cmentarz St. Mary’s w Kensal Green pod Londynem.
Zaprzyjaźniła się też z pewnym zdemobilizowanym oficerem NID (Navy Intelligence Division – Brytyjskiego Departamentu Wywiadu Marynarki Wojennej), znanego także jako Foreign Intelligence Committee – FIC lub „Pokój 39”. Nazywał się Ian Fleming.
Ian Fleming urodził się 26 maja 1908 roku w zamożnej dzielnicy Londynu Mayfair. Jego rodzicami byli Valentine Fleming i Evelyn St. Croix Fleming. Kształcił się w elitarnym Eton College, a następnie w Sandhurst, równie elitarnej akademii wojskowej. Już wtedy był najprawdopodobniej związany z brytyjskim wywiadem wojskowym. Po ukończeniu edukacji zaczął pracować jako dziennikarz agencji Reutera, a potem jako broker giełdowy w firmie „Rowe and Pitman” w Londynie. W przededniu II wojny światowej został powołany na stanowisko adiutanta przez admirała Johna Godfreya, szefa NID. W służbie tej zasłynął jako twórca idei operacji „Ruthless”, nigdy ostatecznie niezrealizowanej, której zadaniem było zdobycie stosowanej przez Kriegsmarine maszyny szyfrującej „Enigma”.
Osobiste doświadczenie z pracy w wywiadzie wojskowym stało się kanwą wielu powieści szpiegowskich napisanych przez Fleminga już po wojnie. Pierwsza powieść z udziałem Jamesa Bonda, Casino Royale, została wydana w roku 1953. Łącznie napisał 12 powieści i 9 opowiadań z Jamesem Bondem, agentem 007, w roli głównej. Uzyskane tą drogą dochody umożliwiły mu spędzenie reszty życia w pięknej willi na Jamajce. Zmarł na zawał serca 12 sierpnia 1964 roku w Canterbury w Anglii.
Z Ianem Flemingiem połączył Krystynę trwający prawie rok gorący romans. Wywarła na Angliku tak wielkie wrażenie, że stała się pierwowzorem Vesper Lynd, kobiecej bohaterki Casino Royale – jego pierwszej powieści o Jamesie Bondzie. Nic w tym zresztą dziwnego, życiowe losy Polki musiały robić wrażenie na każdym, kto ją poznał. (W filmie Martina Campbella pod tym samym tytułem, z udziałem Daniela Craiga jako Bonda, rolę Vesper zagrała piękna francuska aktorka Eva Green, córka Marlene Jobert).
Pływając na Rahuine, Krystyna Skarbek poznała również swoją śmierć. Miała twarz Denisa Muldowneya, starszego stewarda pracującego w tej samej linii. Muldowney zakochał się w pięknej Polce do szaleństwa, nie zważając zupełnie na fakt, że ona go nie chce. Dosłownie do szaleństwa...
Pomiędzy jednym a drugim rejsem Krystyna zatrzymywała się w hotelu Towarzystwa Pomocy Polakom Shelbourne, który mieścił się przy Lexham Gardens i był prowadzony przez małżeństwo Hryniewiczów. Denis nachodził ją tam często, proponując małżeństwo. Odrzuciła go, a on zemścił się okrutnie.
Dziesiątki razy bohaterska agentka wywiadu wywijała się czyhającej na nią śmierci, lecz ta w końcu ją dopadła. 13 czerwca 1952 roku na schodach hotelu zazdrosny szaleniec pchnął ją sztyletem prosto w serce. Zmarła po dwóch dniach w szpitalu. Napad miał miejsce niedługo przed jej wyjazdem do Bonn, do Kowerskiego. Zdecydowała się bowiem porzucić dotychczasowe zajęcia oraz otoczenie i połączyć na zawsze ze swą największą miłością. Widać inna była jednak wola bogów...
Za dokonaną zbrodnię sąd skazał Denisa Muldowneya na karę śmierci. Oskarżony wysłuchał wyroku spokojnie.
– Kochałem ją – powiedział w ostatnim słowie. – Proszę o szybką śmierć, byśmy mogli połączyć się w zaświatach.
We wrześniu zawisnął na szubienicy.
Na grobie Krystyny Skarbek w Londynie przyjaciele umieścili ryngraf z jasnogórską Czarną Madonną, z którym nigdy się nie rozstawała. Podobno wisi tam do dziś.
1 Hasło to, wywieszane podczas budowy kombinatu, w ramach propagandy sukcesu miało pokazać, że w Polsce, podobnie jak w ZSRR i krajach zachodnich, jest możliwe stworzenie wielkiego przemysłu i przekształcenie kraju z rolniczo-przemysłowego w przemysłowo-rolniczy.
2 Akcja pomocy w Rumunii i na Węgrzech trwała aż do wymuszonej przez Niemców likwidacji polskich placówek w obu krajach w latach 1940–1941.
3 Nie można też pominąć zachowania węgierskich żołnierzy, którzy podczas rzezi wołyńskiej ratowali Polaków oraz odmówili udziału w tłumieniu Powstania Warszawskiego, a nawet udzielali wsparcia powstańcom.
4 Sir Owen O’Malley jest również autorem raportu na temat zbrodni katyńskiej, przesłanego 24 maja 1943 roku do brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Anthony’ego Edena, w którym wskazał na wysokie prawdopodobieństwo popełnienia zbrodni przez Związek Sowiecki i zwrócił uwagę na wiążące się z tym kwestie moralne i polityczne. Raporty dyplomatyczne sir Owena O’Malleya na temat zbrodni katyńskiej z lat 1943–1944 zostały odtajnione dopiero w 1972 roku.