Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sylwetki 25 agentów, którzy odegrali znaczącą rolę w historii wywiadu polskiego, niemieckiego, rosyjskiego, amerykańskiego, brytyjskiego. Są wśród nich ludzie działający z pobudek patriotycznych czy ideowych, a także ci, którzy kierowali się chęcią zysku, pragnieniem przygody, miłością lub koniunkturalizmem.
Część postaci trudno ocenić jednoznacznie, gdyż ich działalność związana była z polityką i kontekstem historycznym. Zaliczyć do nich należy m.in. Ryszarda Kuklińskiego i Mariana Zacharskiego. Temu ostatniemu w czasach zimnej wojny udało się wykraść Amerykanom dokumentację supernowoczesnej broni, przekazaną później KGB.
Wiele biografii dotyczy bohaterów ruchu oporu i żołnierzy AK, jak Kazimierz Leski, Jan Nowak Jeziorański czy rotmistrz Witold Pilecki. W książce nie brak jednak sylwetek zdrajców pracujących na rzecz gestapo czy Służby Bezpieczeństwa. Wśród sportretowanych osób są także kobiety, które wykazały się niezwykłym bohaterstwem w czasie II wojny światowej – Izabella Horodecka, Krystyna Skarbek, Elżbieta Zawacka.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 388
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Jacek Illg
Zdjęcia na okładce
©Wikimedia Commons
U góry od lewej: Ryszard Kukliński i Witold Pilecki.
Na dole: Krystyna Skarbek i Feliks Dzierżyński
Redakcja techniczna, skład iłamanie
Damian Walasek
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
Korekta
Urszula Bańcerek
Wydanie I, Chorzów 2013
Wydawca
WydawnictwaVideograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3 C
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35
fax 32-348-31-25
www.videograf.pl
Dystrybucja wersji drukowanej
DICTUM Sp. zo.o.
01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21
tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12
www.dictum.pl
©Copyright byWydawnictwaVideograf SA, Chorzów 2012
ISBN 978-83-7835-147-4
Nigdy nie wierz szpiegom, są oni źródłem większych kłopotów niż korzyści.
Napoleon Bonaparte
ANDRZEJ CZECHOWICZ
Jesienią 1963 roku do policji zachodnioniemieckiej w Köln zgłosił się młody, dwudziestoparoletni człowiek. Nazywał się Andrzej Czechowicz i wracał właśnie z podróży turystycznej do Wielkiej Brytanii. W Republice Federalnej zatrzymał się wskutek „przyjacielskich” rad poznanych w Londynie ludzi z kręgów emigracyjnych. Czechowicz nie ukrywał bowiem w rozmowach, że jest zdecydowany nie wracać do kraju i wybrać wolność, aby pozostać na wyśnionym Zachodzie. Właśnie owi znajomi poradzili mu, aby uczynił to w RFN, gdzie uzyskanie azylu jest stosunkowo najłatwiejsze.
* * *
Na początek amator wolności został umieszczony w obozie dla uchodźców w Zirndorf, gdzie rozpoczęła się dla niego długa, czteromiesięczna gehenna przesłuchań. W ich trakcie brali go kolejno „na warsztat” przedstawiciele wszystkich możliwych wywiadów, od amerykańskiego, poprzez zachodnioniemiecki, do brytyjskiego, usiłując wycisnąć z delikwenta interesujące ich informacje. Czechowicz przedstawił im swój cały dotychczasowy życiorys, jak najbardziej zresztą prawdziwy.
Urodził się 17 sierpnia 1937 roku w Święcianach – małym, prowincjonalnym miasteczku na Litwie, położonym około 60 kilometrów na północny wschód od Wilna. Jego ojciec był właścicielem niewielkiego majątku ziemskiego Kołodno w powiecie święciańskim, z którego utrzymywała się cała rodzina. „Wychowałem się w rodzinie szlacheckiej, w której utrzymywał się kult dziadów i stryjów oddających, gdy zaszła taka potrzeba, życie i majątki dla Polski – napisał wiele lat później w swojej książce Siedem trudnych lat. – Zgłoszenie się do pracy w wywiadzie było dla mnie kontynuacją tego, co nazywam tradycją rodzinną”.
Określenie „szlacheckiej” brzmiało w ówczesnej Polsce zgoła anachronicznie, chociaż warszawscy rytownicy grawerujący herby na sygnetach nie skarżyli się bynajmniej na brak zajęcia. W Republice Federalnej natomiast pochodzenie szlacheckie było ciągle cenionym walorem, który z lubością się podkreślało, a tytuły arystokratyczne nadal stanowiły przedmiot kupna.
II wojna światowa wycisnęła swoje trwałe piętno na życiorysie rodziny Czechowiczów, tak jak prawie na każdej polskiej rodzinie. Ojciec Andrzeja, kapral podchorąży 4 Pułku Ułanów Zaniemczańskich, wziął udział w kampanii wrześniowej, walczył w obronie Warszawy, będąc uczestnikiem dramatu tysięcy polskich żołnierzy, którzy przeżyli kapitulację. Resztę wojny spędził w hitlerowskiej niewoli. Andrzeja z matką i rodzeństwem Rosjanie wywieźli po 17 września do północnego Kazachstanu, na tereny pietropawłowskiej obłasti, podobnie jak tysiące innych Polaków wysiedlonych w czasie wojny z Wileńszczyzny. Młody Czechowicz zaczął tam uczęszczać do podstawówki, matka natomiast pracowała w miejscowym kołchozie.
Prawie sześć lat egzystencji w skrajnej nędzy do dziś jest dla niego świeżym wspomnieniem. Życie wyglądało tu tak samo, jak w tysiącu innych radzieckich dieriewni, rozsianych po całym wielkim imperium: sad, krowa, gliniana polepa w chałupie, cielę zabierane na zimę do domu, żeby nie zmarzło, gęś wysiadująca jaja, głód. Odwieczny kołowrót niemal pańszczyźnianego życia. Małemu Andrzejowi wyraźnie nie przypadły do gustu uroki wiejskiego życia; z podwórza dochodził smród latryny, koguty darły się jak opętane nad samym uchem już od wczesnego świtu.
Najgorzej było na wsi późną jesienią. Po prostu przeraźliwie nudno. Wiśnie i jabłonie traciły liście, które leżały mokre od nocnego szronu na rozgrzebanych grzędach, skąd powyciągano jarzyny. Zamiast słoneczników, wabiących słońce w maleńkie okienka chat, sterczały tylko zgniłe łodygi. Błoto zalegało wszędzie, aż do samych progów. Oblazłe z farby okiennice skrzypiały i stukały, poruszane zimnym wiatrem. Z zamglonych okien widać było tylko wrony na płocie, ponuro oczekujące aż gospodyni wyrzuci im na podwórze coś do jedzenia.
Najbardziej ze wszystkiego Andrzej nienawidził wszechobecnych pluskiew. Insekty te miały szczególne obyczaje; czekały zwykle, aż świeca zgaśnie, i skoro tylko robiło się ciemno, wyłaziły. Nie kierowały się przypadkiem: zmierzały prosto do karku, który przedkładały nad inne części ciała; czasami zmierzały ku przegubom rąk, rzadziej dawały pierwszeństwo kostkom. Nie bardzo wiadomo, czemu wstrzykiwały pod skórę śpiącego przykro piekący olejek, którego działanie wzmagało się rozpaczliwie za najlżejszym potarciem.
W Kazachstanie życie toczyło się głównie pod znakiem ogromnych wysiłków i wyrzeczeń na rzecz frontu. Nie mówiono wtedy o pieniądzach. Liczył się przydział mąki, jarzyn i opału.
Po wojnie całą rodzinę repatriowano, osiedlając w miejscowości Świbie na Górnym Śląsku, gdzie ojciec został kierownikiem gospodarstwa rolnego. Andrzej ukończył szkołę podstawową, następnie gimnazjum. Działał w harcerstwie; zdobył nawet wicemistrzostwo Polski w patrolowych biegach harcerskich. Maturę zrobił w Grójcu pod Warszawą, a w 1962 roku ukończył wydział historii Uniwersytetu Warszawskiego. Po obronie pracy magisterskiej pozostał studentem, zaliczając pierwszy rok germanistyki.
Czechowiczowie mieli znajomą w Londynie. Andrzej poprosił więc matkę, żeby ta z kolei poprosiła swoją koleżankę o zaproszenie dla syna. W 1963 roku dostał paszport i wyjechał pod pretekstem nauki angielskiego. Przede wszystkim chciał jak najwięcej zarobić, żeby w końcu wyjść z nędzy. Od początku jednak wszystko szło nie tak. W Wielkiej Brytanii odrzucono jego prośbę o azyl, bo przyjechał legalnie. Udał się więc do Niemiec Zachodnich, gdzie z racji ziemiańskiego pochodzenia został uznany za uchodźcę politycznego. Niestety, życie azylanta nie okazało się aż tak wspaniałe, jak to sobie wcześniej wyobrażał.
„Stwierdziłem, że pieprzę to wszystko i wracam – wspomina dziś emerytowany pułkownik, Andrzej Czechowicz. – W tym czasie pojawiła się jednak iskierka nadziei na odmianę losu. W obozie, gdzie mieszkałem, znalazł mnie ukraiński korespondent Radia Wolna Europa. Mówiłem biegle po niemiecku i rosyjsku, więc zaproponował mi, żebym spisywał dla niego relacje innych uciekinierów”.
Za każdą dostawał ciepłą rączką 25 marek. Po jakimś czasie Ukrainiec poinformował o bystrym azylancie dyrektora Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa, Jana Nowaka-Jeziorańskiego. „Komunikuję uprzejmie, że otwierają się możliwości stałego zatrudnienia pana w Radiu Wolna Europa” – napisał Nowak-Jeziorański w liście wysłanym do Czechowicza 16 stycznia 1965 roku. Ważny to szczegół, wrócimy jeszcze do niego w dalszej części tej historii.
Wkażdym razie wkwietniu 1965 roku, po przeprowadzeniu rozmowy kwalifikacyjnej zdyrektorem iuzyskaniu wjej wyniku rekomendacji, Andrzej Czechowicz podjął pracę wBiurze Studiów iAnaliz Radia Wolna Europa. Do jego obowiązków należało między innymi przygotowywanie wycinków prasowych. Nadzorujący przybysza zkraju były sekretarz ministra Józefa Becka, major Ludwik Łubieński, wwystawionej mu opinii podkreślał: „Robi na mnie jak najlepsze wrażenie. Jest rozgarnięty, choć jeszcze młody”.
10 marca 1971 roku na konferencji prasowej wWarszawie oficer polskiego wywiadu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, kapitan Andrzej Czechowicz, który dwa dni wcześniej powrócił do kraju „po wypełnieniu swych zadań na Zachodzie”, przedstawił polskim dziennikarzom izwołanym tłumnie korespondentom zagranicznym fakty idokumenty świadczące o„dywersyjnej iszpiegowskiej roli RWE”. „Kapitan Czechowicz wykonał zadanie!” –donosiła zdumą „Trybuna Ludu”. „As polskiego wywiadu wrócił do kraju!” –informował swych czytelników „Express Wieczorny”. Inne gazety, radio oraz telewizja przedstawiały w podobnym tonie wyczyny dzielnego kapitana, który „rozpracował struktury imperialistycznej rozgłośni”. Czechowicz szybko został wykreowany na medialną gwiazdę – na miarę peerelu oczywiście – stając się czymś pomiędzy „polskim Jamesem Bondem” a kapitanem Klossem. Tyle że na ulicach Warszawy i innych miast to sztuczne nagłaśnianie rzekomych sukcesów wywiadowczych było również obiektem licznych drwin i dowcipów, w rodzaju: „Na jakie grupy dzieli się ludność Polski? Na inteligentów, półinteligentów, ćwierćinteligentów i na asów wywiadu”.
Podczas licznych wywiadów, programów telewizyjnych i spotkań „ze społeczeństwem” tajemniczy oficer opowiadał, jak zdobył największe sekrety Radia Wolna Europa. „Po raz pierwszy od wielu lat ośrodki dywersyjne są w defensywie” – chwalił się szef MSW i główny organizator spektaklu, Franciszek Szlachcic. Zaś w wygłoszonym pod koniec maja 1971 roku referacie dla sekretarzy propagandy komitetów wojewódzkich PZPR z entuzjazmem podkreślał:„Po audycjach Czechowicza wpłynęło dużo listów, których autorzy, chłopcy, nawet dziewczyny deklarują gotowość do pracy w wywiadzie. Gdyby tylko wiedzieli, z jaką mistyfikacją mieli do czynienia…”.
Przede wszystkim jego codzienna działalność raczej nie przypominała wyczynów kapitana Klossa, nie mówiąc już o Jamesie Bondzie. Po zatrudnieniu w Wydziale Badań i Analiz RWE miał dostęp do raportów sporządzanych na podstawie informacji przesyłanych przez Polaków z kraju i tajnych kart ewidencyjnych korespondentów. Dokumenty będące w powszechnym obiegu kopiował na ksero, tajnym robił zdjęcia szpiegowskim aparatem, a przeznaczone do zniszczenia zwyczajnie wynosił z pracy za pazuchą.Nieco kłopotu sprawiały koperty zaklejane taśmą opatrzoną parafkami. Do zerwania i ponownego założenia taśmy wystarczały jednak żelazko i mokra szmatka.
Pracując sumiennie przez prawie siedem lat, przekazał do kraju ponad pięć tysięcy różnego rodzaju dokumentów. Po ich odbiór regularnie zgłaszał się specjalny kurier MSW, z którym Czechowicz spotykał się co dwa miesiące, za każdym razem w innym kraju. „Przysyłano mi pocztówki z miejsca planowanego spotkania, na przykład z Wiednia lub Paryża – opowiadał później. – Zawsze odbywało się ono dziesięć dni po widniejącej na kartce dacie”.
Nigdy nie miał wątpliwości co do słuszności swego postępowania. „Tak, służyłem Polsce, bo przecież Radio Wolna Europa było komórką wywiadowczą działającą na zlecenie wrogiej CIA” – twierdzi do dzisiaj. Do dzisiaj też uważa, że ujawnienie powiązań Radia Wolna Europa z Centralną Agencją Wywiadowczą jest w dużej mierze jego zasługą. W życiu prywatnym związał się ze starszą od niego o sześć lat i dość zamożną Niemką o imieniu Betty. Jak można wyczytać z akt prowadzonego przeciwko niemu w Niemczech śledztwa: „lubił nie tylko kobiety, ale i alkohol”.
Pod koniec lutego 1971 roku otrzymał rozkaz powrotu. Zasmakowawszy w „śmierdzącym dobrobycie kapitalistycznego systemu, wyzyskującego klasę robotniczą”, nie miał na to zbyt wielkiej ochoty, ale cóż było robić… Zabrał swoje oszczędności w kwocie kilkunastu tysięcy marek, papiery wartościowe i błękitne renault, i wrócił do Polski. Tam dopiero dowiedział się, że jest oficerem wywiadu…
„Nie będę, ze zrozumiałych względów, opisywał przebiegu prób i egzaminów, które przeszedłem po złożeniu podania o przyjęcie do pracy w wywiadzie” – opowiadał podczas licznych spotkań „polski James Bond”. I bardzo słusznie, bowiem cała historia jego działalności wywiadowczej wyglądała naprawdę zupełnie inaczej.
Oczekując na ewentualne zatrudnienie w RWE, przeciągające się z powodu braku funduszy na nowy etat, rzeczywiście – jak zacytowano wcześniej – zaczął „pieprzyć to wszystko i postanowił wracać do kraju”. Późną jesienią 1964 roku wsiadł do samolotu i poleciał do Polskiej Misji Wojskowej w Berlinie Zachodnim, gdzie złożył pisemną prośbę o umożliwienie mu powrotu do PRL. Potem wrócił do Zirndorf, gdzie 16 stycznia następnego roku otrzymał wspomniany już list z informacją, że dostał upragniony etat. Zaskoczony, nie mogąc się zdecydować, co dalej począć, znów pojechał do Berlina. Tym razem potraktowano go poważnie. Po obejrzeniu pisma z RWE oficer wywiadu kazał mu jechać do Monachium i podjąć pracę.
„Niedługo ktoś od nas zgłosi się do pana z instrukcjami – poinformował. – Na razie proszę nie podejmować żadnych czynności wywiadowczych i czekać”.
Tym sposobem Andrzej Czechowicz, zamiast bohaterem walki z komunistycznym reżimem, został tego reżimu szpiegiem. Dopiero po powrocie do Warszawy został „ukadrowiony”, otrzymując – ku swemu wielkiemu zaskoczeniu –stopień kapitana, kiedy zwielkim rozmachem zaczęto wcielać w życie zapoczątkowaną konferencją prasową 10 marca mistyfikację.
„Rozgłośnią tą, pod skrupulatnym nadzorem amerykańskich szefów kieruje niejaki pan Nowak, agent, którego po wojnie CIA zakupiła po prostu od Secret Intelligence Service –rozpoczął swoją grę, znakomicie wcześniej przygotowany do niej przez pracowników MSW. –Kieruje zespołem bezideowych karierowiczów, dla których pustym dźwiękiem są takie słowa, jak Polskai patriotyzm, dla których antykomunizm jest po prostu sposobem zbijania pieniędzy”.
„Dopiero dużo później przekonałem tych matołów, że jak chcemy być wiarygodni, to musimy mówić ludziom konkrety, a nie partyjniacki zakalec – wspomina dziś. – Do Radia Wolna Europa informacje przekazywali ludzie z samych szczytów władzy w PRL po to, by np. komuś podłożyć świnię. Ale władze bały się, że opowiadanie takich historii skompromituje rząd”.
W rzeczywistości bohaterski „kapitan” nie mówił o RWE niczego więcej ponad to, co nieustannie już od lat powtarzała oficjalna propaganda. Część jego rewelacji opierała się zresztą na informacjach przekazanych mu w MSW już po jego przyjeździe do Polski, a zdobytych przez bezpiekę z innych źródeł. Z jego „pełnej poświęcenia” pracy wynikło więc w gruncie rzeczy bardzo niewiele. 26 maja 1971 roku władze PRL przekazały rządom Stanów Zjednoczonych i RFN notę dyplomatyczną z żądaniem likwidacji Radia. Waszyngton i Bonn potraktowały ją wzruszeniem ramion.
Znacznie poważniejsze szkody RWE i emigracji politycznej wyrządził jeden z najlepszych spikerów tej rozgłośni, Wiktor Trościanko, którego świetne, dowcipne i zjadliwie antykomunistyczne felietony pt. Druga strona medalu, słuchane były codziennie przez miliony Polaków w kraju. Choć nigdy nie był on formalnie agentem żadnego wywiadu PRL i w przeciwieństwie do innych tego rodzaju ludzi, nie brał za swoje informacje wynagrodzenia, to jednak, jako narodowiec z przekonania, podjął współpracę z wywiadem wojskowym w celu odsunięcia od wpływów na RWE środowisk liberalnych i syjonistycznych, które zajmowały tam pozycje dominujące i w jego przekonaniu stały na przeszkodzie odzyskiwaniu niepodległości państwa polskiego. Niektóre z jego pomysłów, podjętych przez bezpiekę, okazały się bardzo żywotne i skuteczne. Jednym z nich była akcja skompromitowania jego radiowej koleżanki, Aleksandry Stypułkowskiej, występującej jako Alina Mieczkowska, równie popularna i doskonała w swoich antykomunistycznych komentarzach politycznych. Ciekawe, że była ona w tym samym obozie politycznym narodowców co jej przeciwnik, Wiktor Trościanko. Podjęta przeciwko niej prowokacja opierała się na fałszywych informacjach, że była ona kapo w obozie w Ravensbrück. Po przeprowadzonym na nią ataku z kraju przez bezkarnego w tej sprawie jej kolegę, agenta Czechowicza, rozchorowała się na serce i praktycznie została wyłączona z pracy w RWE.
O wiele bardziej niebezpieczną dla rozgłośni postacią niż Andrzej Czechowicz okazał się przewodniczący senackiej komisji spraw zagranicznych USA, demokrata James W. Fulbright, z którym jej obrońcy stoczyli trwający trzy lata zacięty bój, zakończony jednak zwycięstwem, gdy amerykański Kongres postanowił nadal finansować działalność RWE. Fulbright wszczął kampanię na rzecz likwidacji Radia, nazywając je „reliktem zimnej wojny uniemożliwiającym odprężenie w stosunkach z ZSRR”. Odcięcie przez Kongres dofinansowania RWE oznaczałoby koniec ważnego dla mieszkańców Europy Wschodniej źródła informacji i wspaniały prezent dla Kremla. „Senator Fulbright jest, jak mi się zdaje, całkowicie zdecydowany, by nas wykończyć” – napisał w liście do Edwarda Raczyńskiego przygnębiony Nowak-Jeziorański.
W kraju zaś jedynym liczącym się następstwem „afery Czechowicza” był niespodziewany awans Franciszka Szlachcica na członka Biura Politycznego i sekretarza KC PZPR, który otrzymał w grudniu 1971 roku na VI Zjeździe Partii.
Wielkie niebezpieczeństwo zawisło nad głową Władysława Bartoszewskiego, którego Czechowicz zdemaskował jako informatora RWE. Aż osiemnastu funkcjonariuszy przez ponad dobę przeszukiwało jego mieszkanie, starając się znaleźć dowody współpracy z „antypolską” rozgłośnią w Monachium. W tym czasie w areszcie przebywała już trójka jego pomocników, którym w trakcie śledztwa dawano do zrozumienia, że znajdują się tam za sprawą pozostającego na wolności Bartoszewskiego. Jemu samemu złożono natomiast propozycję podjęcia tajnej współpracy, w zamian za zwolnienie z odpowiedzialności karnej. Wedle notatki jednego z esbeków, Bartoszewski miał na to odpowiedzieć:
„Nie jestem człowiekiem, który pójdzie za każdą cenę na to, aby mając lat ponad pięćdziesiąt, przekreślić te poprzednie trzydzieści i wejść na zupełnie inną drogę. Może jestem skłonny raczej siedzieć w więzieniu”.
Bartoszewski miał szczęście, bowiem zdarzyło się to kilka tygodni przed rewoltą robotniczą na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Gierek, który doszedł w jej wyniku do władzy, nie chciał rozpoczynać rządów od procesu informatorów rozgłośni, w efekcie czego grupie udało się uniknąć procesu i wieloletnich wyroków.
Kiedy w1978 roku wWojskowej Akademii Politycznej przeprowadzono badania poziomu słuchalności RWE, okazało się, że odsetek żołnierzy ioficerów należących do ZSMP iPZPR ibędących odbiorcami audycji RWE był zbliżony do tego, który zadeklarowali bezpartyjni. „67,6 proc. kadry i64 proc. żołnierzy zasadniczej służby wojskowej słucha RWE wróżnych wymiarach częstotliwości” –pisano wpodsumowaniu tajnych wyników badań, pocieszając się, że „około połowa tej ilości to słuchacze przypadkowi, ponieważ słuchają tego radia bardzo rzadko”.
Najbardziej specyficzną grupę osób korzystających z informacji RWE tworzyli członkowie najwyższego kierownictwa partyjnego i państwowego PRL, dla których codziennie przygotowywano pracowicie dziesiątki stron transkrypcji nasłuchów audycji Wolnej Europy. W późniejszym okresie generał Jaruzelski miał zwyczaj kierować je do podwładnych, opatrzone uwagami: „Proszę wyjaśnić” lub „O co tam chodzi?”. Zwykle chodziło o prawdę.
Czechowicz zaś, którego gwiazda zaczęła z czasem blaknąć, przez dwa lata objeżdżał zakłady pracy, gdzie opowiadał wszystkim swoją „niezwykłą” historię na masówkach, z których relacje przekazywało już jedynie… Radio Wolna Europa.
W 1974 roku wydał książkę Siedem trudnych lat, opisującą jego bohaterskie wyczyny w Monachium. Opublikował w niej dokument stwierdzający, że Jan Nowak-Jeziorański był zatrudniony w latach 1940–1942 jako zarządca majątku zrabowanego Żydom przez Niemców. (Jakkolwiek dokument jest autentyczny, to Nowak-Jeziorański został na to stanowisko zwerbowany przez polskie podziemie, co Czechowicz skrzętnie przemilczał).
Dokument ten stał się później główną podstawą oskarżeń, jakie skierował przeciwko Janowi Nowakowi-Jeziorańskiemu nieżyjący już szef Kongresu Polonii Amerykańskiej, Edward Moskal, co świadczy o ogromnym rozbiciu politycznym, informacyjnym i organizacyjnym Polonii na świecie. Oburzony posądzeniami „Kurier z Warszawy” określił bohatera tej historii w następujący sposób:
„Czechowicz był najmniej szkodliwy ze wszystkich, bo był tak prymitywny ireprezentował tak niski poziom, że bardziej szkodził bezpiece aniżeli nam swymi wystąpieniami”.
Wypowiedź tę zacytował kilka lat później Paweł Machcewicz na łamach „Rzeczypospolitej”, dodając ponadto, że władze PRL zmusiły Czechowicza do współpracy szantażem.
Tym z kolei poczuł się dotknięty Czechowicz i wytoczył przeciwko gazecie proces sądowy o zniesławienie. Domagając się przeprosin, dowodził w pozwie, że był uznanym pracownikiem wywiadu, cenionym przez przełożonych, mającym poczucie skuteczności swoich działań, że służby nie miały na niego żadnych „haków”, a on był agentem ideowym i nie działał dla pieniędzy. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, iż „Rzeczpospolita” nie musi przepraszać słynnego agenta wywiadu PRL zRadia Wolna Europa za artykuł na jego temat.
W tym czasie Czechowicz przebywał już na emeryturze, w stopniu podpułkownika (od sierpnia 1990 roku). Wcześniej pracował w Departamencie I MSW, zajmując się zwalczaniem RWE, zaś pod koniec lat siedemdziesiątych resort powierzył mu stanowisko sekretarza ambasady polskiej w Ułan Bator. Miejsce to uważano powszechnie za „zsyłkę” dla towarzyszy niechętnie widzianych przez kierownictwo partii, poziom życia w Mongolii był bowiem katastrofalnie niski, nawet w porównaniu z poziomem życia w innych państwach socjalistycznych.
Po powrocie z Ułan Bator Czechowicz pracował w konsulacie generalnym w Rostocku, w ówczesnej NRD. W 1990 roku poddał się weryfikacji i otrzymał ocenę negatywną. O tym, że jest superagentem polskiego wywiadu pisał jeszcze w 1995 roku tygodnik „Polityka”, publikując fragmenty jego raportów opracowanych w Niemieckiej Republice Demokratycznej (numer z 16 września 1995). Opatrzono je komentarzem: „Uwagi Czechowicza na temat zjednoczenia Niemiec są cenne i przydadzą się historykom oraz badaczom tego problemu”. Zdaniem autora tego artykułu, podpisanego (m), kapitan przewidział zjednoczenie Niemiec.
Setki swoich spotkań z „ludem pracującym miast i wsi”, podczas których demaskował dywersyjną działalność RWE, sam „polski James Bond” określa dziś słowami: „kretyńskie występy”. „Oni fabrykowali, wykreślali i ja wyszedłem na idiotę” – wyznał dziennikarzowi „Rzeczypospolitej”, Jerzemu Morawskiemu. „Kto? Ci durnie z partii, wydział ideologiczny, ci dogmatycy od wicie rozumicie (…) Gdybym wiedział w 1971 roku, w co zostanę wmanipulowany, nie zgodziłbym się na to, ani na współpracę, ani na jej późniejszy finał (…) Służby specjalne nie wywiązały się ze wszystkich obietnic finansowych, jakie składali mi moi »opiekunowie« z wywiadu”.
GROMOSŁAW CZEMPIŃSKI
Jeśli przyjrzymy się dokładniej największym prywatyzacjom i publicznym przetargom, odbywającym się w Polsce po roku 1989, zauważymy bez trudu, że zawsze w tle –a często i w pierwszoplanowych rolach –występowali w nich oficerowie służb specjalnych. Podobne zjawisko występuje również na Zachodzie, wszakże z jedną subtelną różnicą –tam ludzie ci też lobbują podczas przetargów, tyle że zwykle za zgodą państwa i w jego interesie. W Polsce reprezentują jedynie własny interes, ewentualnie interes płacącego im sowicie przedsiębiorcy. Między innymi z tych właśnie powodów w naszym kraju doszło do stworzenia bardzo specyficznego systemu, zwanego kapitalizmem bezpieczniackim. Jednym zjego prominentnych twórców jest bohater poniższej opowieści, człowiek silnie „umocowany” w III RP i –jak sam dyskretnie podkreśla –jeden ze współtwórców Platformy Obywatelskiej.
* * *
W gruncie rzeczy w dalszym ciągu niewiele o nim wiadomo. W odróżnieniu od swoich kumpli z Departamentu I, „gwiazd medialnych” w rodzaju Henryka Jasika czy Aleksandra Makowskiego, nadal pozostaje „człowiekiem cienia”. Jego akta osobowe są wciąż chronione przez władze wolnej Polski i zapewne znajdują się w zbiorach zastrzeżonych IPN.
Gromosław Czempiński przyszedł na świat 12 października 1945 roku. Po ukończeniu Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Poznaniu rozpoczął pracę w MSW. W 1972 roku ukończył Ośrodek Szkolenia Kadr Wywiadu PRL w Starych Kiejkutach i podjął pracę w Departamencie I MSW, zajmującym się m.in. zdobywaniem tajnych dokumentów iinformacji dotyczących politycznych, ekonomicznych, militarnych iwywiadowczych planów oraz zamierzeń skierowanych przeciwko Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ikrajom obozu socjalistycznego.
Jako dobry wywiadowca Polski Ludowej spełniał wszelkie kryteria pracownika tegoż Departamentu, które w grudniu 1971 roku określił jasno sam dyrektor wywiadu cywilnego, pułkownik Józef Osek: „Skrystalizowany materialistyczny światopogląd”, „przynależność do PZPR”, „prawidłowa ocena polityczna zjawisk i wydarzeń w świecie i PRL”, „całkowita akceptacja i aktywne poparcie programu i linii politycznej PZPR”, „uzdolnienia organizatorskie”, „łatwość wysławiania się, formułowania myśli, poglądów i argumentów”.
Oficjalnie zatrudniony był na etacie jawnym wMinisterstwie Spraw Zagranicznych, od 15 października 1975 roku jako wicekonsul Konsulatu Generalnego PRL wChicago. Przyjąwszy pseudonim operacyjny „Roy”, którym posługiwał się wtajnej korespondencji zcentralą Departamentu I, szpiegował polskich emigrantów, Polonię iKościół katolicki. Odnalezione przez Sławomira Cenckiewicza trzy obszerne raporty Czempińskiego z1976 roku zostały opublikowane wcałości wjego książceOczami bezpieki(Arcana, Kraków 2004). Dotyczyły strategii dezintegracji Polonii wkontekście tzw. pracy z„klerem polonijnym”, oceny wizyty przedstawicieli episkopatu Polski wStanach Zjednoczonych wzwiązku z41. Kongresem Eucharystycznym wFiladelfii oraz opisu spotkania współzałożyciela Komitetu Obrony Robotników, profesora Edwarda Lipińskiego, zPolonią amerykańską wChicago.
W jednym z tych raportów pan wicekonsul zwracał uwagę swoich przełożonych na „rewizjonistyczną” wypowiedź kardynała Wojtyły , który w sierpniu 1976 roku odwiedził Stany Zjednoczone. Podczas kilku spotkań z Polonusami kardynał miał – według niego – „wyrazić duchowe braterstwo z walką Polonii o odzyskanie Ziem Wschodnich z Wilnem i Lwowem” oraz stwierdzić, że „naród polski nie zrezygnował ze swych historycznych granic wschodnich”. Wielkie oburzenie „Roya” budził również stale akcentowany przez Wojtyłę pogląd, że „Polonia na całym świecie jest częścią substancji narodu i społeczeństwa polskiego”, przy czym „wyraźnie zawęził tutaj pojęcie narodu polskiego tylko do tej części, która jest skupiona wokół episkopatu polskiego”. Był to – zdaniem Czempińskiego – pogląd dość niebezpieczny, gdyż „wychodził naprzeciw oczekiwaniom Amerykanów i antykomunistycznych kręgów polonijnych, starających się uczynić z instytucji kościelnych alternatywną dla poczynań placówek PRL płaszczyznę kontaktów Polonii z krajem”.
Wyraźnie zaniepokojony charyzmą krakowskiego kardynała informował centralę w Warszawie, że polscy biskupi „z kard. Wojtyłą na czele od początku swego pobytu w USA na różnego rodzaju spotkaniach, rozmowach itp. gloryfikowali działalność i znaczenie Ligi Katolickiej, znanej ze swej prawicowej, skrajnie reakcyjnej politycznie działalności”.
W reakcji na ujawnienie przez Cenckiewicza wspomnianych raportów wywiadowczych w 2004 roku Czempiński stwierdził w jednym z wywiadów, że zostały one błędnie zinterpretowane przez historyka i świadczą jedynie o tym, że „trafnie prognozował przyszłe wydarzenia, między innymi wybór Karola Wojtyły na papieża, wzrastającą rolę Kościoła i konieczność współpracy z nim”.
Znakomicie rozwijającą się działalność wicekonsula przerwał, niestety, niejaki Andrzej Kopczyński, oficjalnie pracownik Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, a nieoficjalnie pracownik Departamentu I MSW, który jesienią 1976 roku przekazał Niemcom z BND i Amerykanom z CIA wiele cennych dokumentów dotyczących struktury oraz kadr polskiego wywiadu, w tym także pełną listę szpiegów działających na terenie Stanów Zjednoczonych. Pod literą „C” figurował na niej Czempiński Gromosław, ps. „Roy”, pełniący funkcję wicekonsula. W związku z powyższym 31 grudnia centrala odwołała Czempińskiego do kraju, nim Amerykanie zdążyli go wyrzucić z wielkim hukiem. Jako zdekonspirowany wywiadowca działający pod szyldem dyplomaty, musiał się również pożegnać z pracą w MSZ, przynajmniej na jakiś czas, dopóki wszystko nie przyschnie.
Tym sposobem Czempiński trafił do Departamentu II MSW, czyli kontrwywiadu. Na temat jego trzyletniej pracy w tej instytucji niewiele wiadomo, z wyjątkiem tego, że trafił do komórki zajmującej się kontrwywiadem zagranicznym, by na początku lat osiemdziesiątych znaleźć zatrudnienie w Wydziale X, typującym i dobierającym kandydatów do pracy wDepartamencie Ioraz obsługującym wszelkie sprawy personalne pracowników.
Do MSW Czempiński wrócił w1982 roku, obejmując wpaździerniku stanowisko I sekretarza Stałego Przedstawicielstwa PRL przy Biurze ONZ w Genewie. Ze względu na usytuowane tam przedstawicielstwa wielu znaczących organizacji międzynarodowych Genewa odgrywała bardzo ważną rolę w działalności komunistycznych tajnych służb. Krzyżowały się w niej interesy polityczne, finansowe i wywiadowcze większości tajnych służb z całego świata.
Głównym obiektem zainteresowań agenta „Acy” stały się przedstawicielstwa i delegacje amerykańskie. W swoich szyfrogramach skrzętnie odnotowywał udział Amerykanów polskiego pochodzenia w strategii politycznej USA oraz akcentował znaczenie i przemożny wpływ administracji Ronalda Reagana na działalność niemal wszystkich organizacji międzynarodowych reprezentowanych w Genewie.
Powołując się na swoje źródła informacji, Czempiński przestrzegał w maju 1983 roku centralę przed zbyt optymistyczną – jego zdaniem – wiarą w możliwość złagodzenia przez Reagana kursu wobec PRL i cofnięcia poparcia dla podziemnej „Solidarności”. Przypuszczając, że Reagan, niestety, po raz drugi wygra wybory prezydenckie, „Aca” sugerował, by władze PRL zdecydowały się na jakiś znaczący gest, który w wyraźny sposób poprawiłby wizerunek Polski Ludowej w wolnym świecie i pomógł w zniesieniu sankcji oraz uzyskaniu na Zachodzie kredytów.
Gromosław Czempiński interesował się również polityką wschodnią Watykanu irelacjami Jana Pawła II zpolską hierarchią kościelną. Dostarczał informacje dotyczące stosunków katolicko-żydowskich (wtym kontekście wiele miejsca poświęcając kwestii sporu wokół klasztoru Sióstr Karmelitanek wOświęcimiu), meldował oreakcji niższego duchowieństwa na zdecydowane stanowisko kardynała Josepha Ratzingera wsprawie teologii wyzwolenia. Nawiązawszy kontakt zksiędzem Giuseppe Bertello zNuncjatury Apostolskiej przy ONZ, przekazywał do Warszawy sugestie, by polskie władze brały pod uwagę fakt, iż „dostęp do papieża mają przede wszystkim osoby nie zawsze rozumiejące złożoność sytuacji wPolsce, aprzede wszystkim nieprzychylne generałowi Jaruzelskiemu”. Po zabójstwie księdza Jerzego Popiełuszki iwtrakcie trwania procesu toruńskiego „Aca” starał się uzyskać informacje na temat ewentualnych konsekwencji tej sprawy dla wizerunku PRL irelacji zWatykanem.
Chociaż Czempiński dwoił się troił, uzyskiwane przez niego informacje nie cieszyły się w Warszawie uznaniem przełożonych: „Żadna informacja nie została oceniona jako bardzo dobra, a oceny dobre otrzymało jedynie 7 proc. całości nadesłanych materiałów i informacji – czytamy w ocenie pracy oficera „Aca” z lipca 1985 roku. – (…) Powyższe dane wskazują, że rezydentura przekazywała na ogół informacje fragmentaryczne, niepogłębione, o niskiej wartości. Przeważały zasłyszane poglądy, opinie osób przypadkowych. Stąd też znikoma ich część kwalifikowała się do wykorzystania. Brak było informacji o charakterze ściśle wywiadowczym, w tym z zakresu polityki międzynarodowej”.
Nadmieńmy w tym miejscu, że jednym z kontaktów operacyjnych Czempińskiego był w tym czasie Andrzej Olechowski, pseudonim „Tener” (później „Must” ), przyszły minister spraw zagranicznych, szpiegujący w sekretariacie Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD).
Zapewne na mizerne efekty pracy Czempińskiego w Genewie wpływało również to, że niemal od samego początku jego działalność nie stanowiła dla Amerykanów żadnej tajemnicy, od kiedy w sierpniu 1983 roku podpułkownik Jerzy Koryciński przekazał im wiele bezcennych tajemnic wywiadu PRL (w tym informacje dotyczące oficerów, agentury i spraw związanych z działalnością Mariana Zacharskiego, o czym będzie jeszcze mowa przy omawianiu sylwetki tego ostatniego). Latem 1987 roku major Gromosław Czempiński został odwołany z placówki w Genewie.
Po powrocie do kraju powierzono mu funkcję zastępcy, a w niedługim czasie naczelnika Wydziału X Departamentu I MSW. Pozytywnie zweryfikowany, już w nowej rzeczywistości, w lipcu 1990 roku znalazł zatrudnienie w nowo powstałej instytucji – Urzędzie Ochrony Państwa, jako zastępca szefa wywiadu. Wtedy właśnie służby specjalne rozpoczynały najważniejszą grę w całej swej historii – walkę o to, by zachować nieformalne imperium wpływów i możliwość sterowania państwem zza kulis.
Urząd Ochrony Państwa rozpoczął swoją działalność 10 maja 1990 r. wmiejsce zlikwidowanej Służby Bezpieczeństwa. Jego pierwszym szefem został Krzysztof Kozłowski. Spośród 24 tysięcy funkcjonariuszy dotychczasowej SB do weryfikacji przystąpiło 14 038. Pozytywnie zaopiniowano 10 439, negatywnie –3595. Ostatecznie, po weryfikacji, zatrudniono wUOP 4,5tys. osób. Liczba istruktura etatów wUOP są niejawne: wpołowie lat dziewięćdziesiątych ich liczbę szacowano na 10 tys. Zzałożenia UOP miał być instytucją apolityczną. Wpraktyce często pojawiały się głosy, że zanadto angażuje się wspory polityczne lub też jest do celów politycznych wykorzystywany. Pierwszym głośnym tego przykładem była przygotowana w1992 r., na zlecenie Sejmu RP, tzw. lista Macierewicza –spis Tajnych Współpracowników iKontaktów Operacyjnych UBP iSB funkcjonujących wżyciu politycznym III RP. Rok później, wmarcu 1993 r., ujawniona została tajna instrukcja UOP powołująca specjalny wydział inwigilujący prawicę, m.in. Porozumienie Centrum. UOP był także „uwikłany” wtzw. aferę Olina –oskarżenie premiera Józefa Oleksego owspółpracę zrosyjskim agentem Władimirem Ałganowem. Działalnością mającą niewiele wspólnego zpowierzonymi mu zadaniami było zatrzymanie przez UOP w2002 r. szefa PKN „Orlen”, Andrzeja Modrzejewskiego (tzw. Orlengate).
Najsłynniejszą (ujawnioną) akcją przeprowadzoną przez Gromosława Czempińskiego była „Operacja Samum” (Pustynny wiatr) – pod taką nazwą rozsławił ją przynajmniej znany film Władysława Pasikowskiego, chociaż nie ma żadnych źródeł potwierdzających, że to prawdziwy kryptonim tej operacji.
Krótko przed rozpoczęciem pierwszej wojny w Zatoce Perskiej, określanej w mediach jako operacja „Pustynna Burza” (Desert Storm) – chociaż był to kryptonim tylko jednej z kilku operacji przeprowadzonych podczas tej wojny – CIA musiała ewakuować z Iraku sześciu swoich agentów śledzących ruchy irackich wojsk. Amerykanie poprosili o pomoc kilka europejskich instytucji wywiadowczych, jednak spotkali się z odmową zarówno Francji, jak i Wielkiej Brytanii oraz Rosji, które uznały, że zadanie przekracza ich siły i możliwości. Pomóc zgodzili się jedynie Polacy.
Polski wywiad od lat miał w Iraku znakomite kontakty, związane z prowadzonymi tam przez rodzime firmy inżynierskie budowami. Wśród zatrudnionych pracowników było oczywiście sporo funkcjonariuszy Zarządu Wywiadu UOP, służących wcześniej w Departamencie I MSW. Operacja była jednak niezwykle niebezpieczna, gdyż Irakijczycy dostrzegli zalążki amerykańsko-polskiej intrygi. W przypadku zdemaskowania wszystkim biorącym w niej udział groziła śmierć.
Całe przedsięwzięcie nadzorował Henryk Jasik, ówczesny szef wywiadu. Brakowało tylko oficera, który koordynowałby akcję na miejscu, w Iraku, kandydaci nie wierzyli bowiem w jej powodzenie. Ostatecznie na tę misję zdecydował się (na ochotnika) ówczesny podpułkownik Gromosław Czempiński. Bardzo rzadko tak wysoki rangą oficer służb specjalnych bierze bezpośredni udział w akcjach. W tym wypadku zrobiono wyjątek, ze względu na wyjątkowe kwalifikacje Czempińskiego, a także na okoliczność, że koordynatorem musiała być osoba uprawniona do podejmowania trudnych, często bardzo ryzykownych decyzji.
Do Iraku Czempiński pojechał pod innym nazwiskiem, udając polskiego cwaniaka, który szuka możliwości zrobienia szybkiego interesu przy okazji toczącej się wKuwejcie wojny. „Miałem zsobą dużo pieniędzy, korzystałem zżycia, bawiłem się, szukałem kontaktów, kombinowałem, co wszystkim wokół wydawało się bardzo naturalne” –opowiadał oswej przybranej osobowości.
Tymczasem tuż pod nosem szpiegowskiej aparatury Saddama Husajna opracowywał naprędce nowy plan akcji, gdyż ten przygotowany wWarszawie zawiódł. Polegał na nawiązaniu kontaktu z ukrywającymi się Amerykanami i – po przekazaniu im polskich paszportów – wywiezieniu ich w autobusie razem z polskimi i rosyjskimi robotnikami.
W tym czasie do polskiej ambasady przerzucono – przesyłką dyplomatyczną – polskie paszporty dla Amerykanów. Nazwiska były zmyślone, chociaż rozważano też możliwość wpisania danych osób rzeczywiście pracujących wtedy w Iraku. Amerykanie znaleźli się pod opieką UOP: trzeba ich było nauczyć poprawnego wymawiania polskich nazwisk, a także kilku zwrotów z języka potocznego. Przygotowano i sprawdzono stroje, w których mieli podróżować: wyeliminowano zbyt „amerykańskie” części garderoby. Sytuację komplikował fakt, że Amerykanie byli spięci, dwóch wykazywało nawet wyraźne objawy zdenerwowania. Nie pomogła wypita przed podróżą wódka, w irackim klimacie działająca jak zwykła woda. Po wyjeździe z Bagdadu 25 października 1990 roku grupa nie dysponowała żadną formą łączności.
„Niewypały” zagrażające powodzeniu akcji miano rozbrajać na drodze improwizacji, Czempiński liczył też po prostu na łut szczęścia. Okazało się ono bardzo potrzebne. Wedle zdobytych wcześniej informacji, podczas przekraczania granicy z Turcją wśród strażników nie miało być nikogo, kto znałby język polski. Okazało się, że jest inaczej…
Iracki oficer, który studiował kiedyś w Polsce, zadał po polsku pytanie jednemu z amerykańskich szpiegów. Amerykanie byli wprawdzie przygotowani wcześniej do poprawnego wymówienia polskich nazwisk oraz kilku przekleństw i zwrotów grzecznościowych, ale zagadnięty w tej dramatycznej chwili po prostu… zemdlał. Przez chwilę panowała dramatyczna cisza, w autobusie zapachniało świeżo wykopaną ziemią, zupełnie jak na cmentarzu.
Prawdę o tym, co działo się później, zna tylko kilka osób. Jedna z wersji utrzymuje, że Czempiński po kilku sekundach wyciągnął strzykawkę i wbił ją w przedramię Amerykanina, wyjaśniając strażnikowi, że omdlały mężczyzna jest cukrzykiem i właśnie przeżył insulinową zapaść. Według innej wersji, omdlenie stanowiło część przewidzianego wcześniej na taką okoliczność scenariusza. Tak czy inaczej, wypadek nie tylko skutecznie odwrócił uwagę strażników, ale wręcz przyspieszył odprawę.
Kiedy samochody minęły graniczne posterunki i znalazły się w Turcji, problemy wcale się nie skończyły. W strefie przygranicznej po tureckiej stronie ogłoszono bowiem stan podwyższonej gotowości bojowej: armia turecka przystąpiła do kolejnej ofensywy przeciwko Kurdom. Dopiero 300 kilometrów od granicy turecko-irackiej grupę przejęli agenci CIA, którzy wcześniej (na terytorium Turcji) dyskretnie ją osłaniali.
Sukces tej operacji przyniósł ogromną ulgę ministrowi spraw wewnętrznych Andrzejowi Milczanowskiemu, pomógł również rozpocząć „nowe życie” Czempińskiemu. Przeszedł szkolenie antyterrorystyczne w Stanach Zjednoczonych, został odznaczony przez prezydenta George’a Busha wysokim odznaczeniem amerykańskim, a z rąk prezydenta Wałęsy, któremu pomógł „skompletować” akta „Bolka” (dostał w tej sprawie później zarzuty prokuratorskie), otrzymał awans na generała brygady.
1grudnia 1993 roku Czempiński został szefem UOP. Tygodnik „Polityka” podsumował jego działalność na tym stanowisku wsposób następujący:„Profesjonalista, salonowiec przywiązujący niezwykłą wagę do osobistej elegancji, mocno ugruntował pozycję UOP w »zakonie« zachodnich służb specjalnych.Krytycy zarzucali mu zbyt bliskie kontakty ze światem biznesu”.
Polskę zaczęto postrzegać jako partnera i wiarygodnego sojusznika Zachodu, zaś amerykański rząd umorzył ponad połowę jej zadłużenia – 16,5 miliarda dolarów. Amerykanie sfinansowali też stworzenie Jednostki Wojskowej 2305, którą pierwszy dowódca, Sławomir Petelicki nazwał GROM, na cześć Gromosława Czempińskiego.
Jednostka Wojskowa GROM im. Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej powstała 13 lipca 1990 r. Przygotowana jest do prowadzenia szerokiej gamy operacji specjalnych w czasie pokoju, kryzysu i wojny: działań ratunkowych, akcji bezpośrednich, misji antyterrorystycznych oraz kontrterrorystycznych. Istnieje kilka wersji genezy nazwy jednostki. Oficjalnie wywodzi się ją od skrótu „Grupa Reagowania Operacyjno-Manewrowego”. W innej wersji pochodzi od „Grupy Realizacyjnej Operacji Most”, w skład której wchodzili funkcjonariusze Departamentu I MSW zajmujący się zagadnieniem bezpiecznego przerzutu Żydów z ZSRR przez Polskę do Izraela. W jeszcze innej wersji ma nawiązywać do imienia Gromosława Czempińskiego.
Czempiński nie ma wątpliwości, że iracka operacja w ekspresowym tempie uwiarygodniła nasze służby specjalne i bardzo nam pomogła w staraniach o członkostwo w NATO. Pytany o swój udział w konsultacjach podczas realizacji filmu Operacja Samum, nie zaprzecza, że dbał o to, by obraz był daleki od prawdy.
We wrześniu 1994 roku Czempiński ostrzegł ówczesnego marszałka Sejmu, Józefa Oleksego, przed dalszymi kontaktami z Władimirem Ałganowem. Będąc odpowiedzialnym za wywiad i kontrwywiad, nadzorował sprawę „Olina” i słynną operację „Majorka”, którą realizował jego kolega, Marian Zacharski. Tłumaczył później, że nie traktował Oleksego jako agenta rosyjskich służb specjalnych. Według niego Oleksy „mógł być natomiast źródłem informacji, informatorem, kontaktem służbowym lub czymś innym, np. towarzyskim kontaktem wykorzystywanym kapturowo”.
W swojej książce zatytułowanej Rosyjska ruletka Zacharski w sposób zdecydowanie negatywny skomentował rolę Czempińskiego w tak zwanej „aferze Olina”, pisząc m.in.: „Słynie on z tego, że kreuje się na rozdającego karty w strukturach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. I szerzej, także w strukturach partyjnych (…) Uważa się za osobę przebiegłą, nieprzeniknioną. Tymczasem pod nimbem owej zawodowej tajemniczości kryją się po prostu wielkie ambicje. Nie zawsze, jak to w życiu bywa, znajdujące pokrycie w rzeczywistości. Jak każdy kreator własnego wizerunku, wie, co pod nim chce ukryć. Nie za wiele tego jest, ale jest. Ma swoje grono donosicieli i klakierów. To normalne w dużej organizacji. Nawet w służbach, które tak lubimy gloryfikować (…) Ucieka od starć bezpośrednich”.
Skonfliktowany z SLD oraz ekipą prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, Gromosław Czempiński odszedł z tajnych służb w kwietniu 1996 roku.
Po przejściu w stan spoczynku zajął się biznesem, umiejętnie łącząc swoje doświadczenia i wiedzę z okresu pracy w tajnych służbach PRL (działanie w sytuacji ryzyka, znajomość mechanizmów gry rynkowej, kontakty z zachodnim światem biznesu, polityki i służb) z wygodnym alibi „najlepszego przyjaciela Amerykanów”, puszczających w niepamięć jego komunistyczną przeszłość. Najczęściej działał na styku biznesu prywatnego i państwowego.
Założył firmę „Doradztwo GC”, był współwłaścicielem przedsiębiorstwa monitorującego samochody – „Mobile-Active Safe”. Zasiadał też w radach nadzorczych i zarządach różnych przedsiębiorstw, m.in: „PZL Mielec”, „Forcan SA”, „Wapark Sp. z o.o.”, „Mobitel Sp. z o.o.”, „Szeptel SA” i „BRE Bank”. Kilka lat temu czasopismo „Profit” próbowało zliczyć wszystkie przedsięwzięcia gospodarcze Czempińskiego. Okazało się, że lista firm i spółek, w zarządach których zasiadał ten były oficer SB i UOP, nie ma końca.
Biznesem zainteresował się już na początku lat dziewięćdziesiątych, będąc zastępcą dyrektora ds. operacyjnych Zarządu Wywiadu UOP. Według ówczesnych współpracowników generała, w tamtych czasach poznał blisko lobbystę Marka Dochnala.
Dochnal iCzempiński kryją się za polskimi interesami Siergieja Gawriłowa, rosyjskiego bankiera zpaszportem Belize, który opuścił Polskę wzwiązku zpodejrzeniami opracę dla rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU ipranie pieniędzy. Interesy zGawriłowem oficerowie Zarządu Wywiadu UOP robili wokresie, gdy Czempiński był zastępcą szefa Urzędu, nadzorującym wywiad. Służba ta założyła spółkę „Światowe Centrum Finansów iHandlu ze Wschodem”, której udziałowcem był Gawriłow. Centrum miało być przykrywką dla działalności wywiadu gospodarczego, ale jego aktywność zakończyła się fiaskiem istratami finansowymi wywiadu.
W1993 roku państwowy „Ciech” miał kupić za 20 mln USD obligacje kierowanej przez Dochnala spółki „Chemico Holding”. Interes był tak wymyślony, że „Ciech”, kupując obligacje, nie miałby nad „Chemico” żadnej kontroli. Współpracownicy Gromosława Czempińskiego zwywiadu twierdzą, że to właśnie dzięki niemu nikomu nieznana firma Dochnala dostawała tak lukratywne zlecenia od państwa.
Gromosław Czempiński pośredniczył również w kontaktach Jana Kulczyka z firmą „Rotch Energy”, zainteresowaną prywatyzacją Rafinerii Gdańskiej, i z rosyjskim szpiegiem Władimirem Ałganowem. Za swoje usługi miał zażądać od Kulczyka miliona dolarów. Jako pośrednik występował również podczas przygotowywania prywatyzacji Telekomunikacji Polskiej.
Do dziś nie wyjaśniono, jaką rolę odgrywał Czempiński w operacji „Zielone bingo”. Chodziło o lokowanie pieniędzy wywiadu w akcjach firmy ubezpieczeniowej „Warta” (jej udziałowcem był już wówczas Jan Kulczyk). Podczas tej operacji UOP zatrudniał jako konsultanta byłego szefa FOZZ Grzegorza Żemka, współpracownika WSI, oskarżonego później o gigantyczne defraudacje publicznych pieniędzy.
Ambicji Czempińskiego nie zaspokajał jednak wyłącznie biznes. „Miałem dość duży udział w tym, że powstała Platforma Obywatelska – chwalił się w 2009 roku. – (…) Mogę powiedzieć, że odbyłem wtedy bardzo dużo rozmów, a przede wszystkim musiałem przekonywać Olechowskiego i Piskorskiego do pewnej koncepcji, którą oni później świetnie realizowali. (…) Z Tuskiem także rozmawiałem”.
Słowa te zdementował później na antenie Radia ZET rzecznik rządu, Paweł Graś:
„Pan premier nigdy z panem Czempińskim się nie spotkał i nie rozmawiał. Więc przynajmniej tutaj żadnego wpływu ani inspiracji nie było”.
Wypowiedź Czempińskiego potwierdził natomiast jeden z trzech „tenorów PO”, Andrzej Olechowski.
„Generał na pewno też uczestniczył w jakiś sposób w formowaniu takich pomysłów (…) Rozmawiałem z nim na temat nowo tworzonej formacji” – powiedział w wywiadzie udzielonym „Gazecie Polskiej”.
22 listopada 2011 roku funkcjonariusze CBA na polecenie prokuratury apelacyjnej wKatowicach zatrzymali pięć osób wśledztwie dotyczącym korupcji przy prywatyzacji „PLL LOT” iSTOEN. Wśród nich znalazł się były szef UOP, generał Gromosław Czempiński, który usłyszał zarzuty związane zprywatyzacją warszawskiego dystrybutora energii.
„Jeśli chodzi o prywatyzację »LOT-u«, mówimy o kwocie około miliona dolarów, jeżeli zaś o »STOEN-ie«, to około 1,4 miliona euro – oświadczył rzecznik prokuratury apelacyjnej w Katowicach, Leszek Goławski. – To są pieniądze, które szły poprzez te osoby i później były rozdzielane przez różne osoby biorące udział w tym całym zdarzeniu, jednak nie wszyscy beneficjenci łapówek są jeszcze znani”.
Ujawnił przy okazji, że śledztwo w dużej mierze oparte jest na pomocy prawnej, jakiej udzieliły Polsce Szwajcaria, Liechtenstein, Cypr i kilka innych krajów:
„Prokuratorzy osobiście wyjeżdżali do Szwajcarii, gdzie realizowali te wnioski o pomoc prawną – powiedział rzecznik. – Została zebrana rzeczywiście gigantyczna dokumentacja, dotycząca stanów kont, rachunków, spółek i wszystkich przelewów, jakie były realizowane. Postępowanie toczy się od 2006 roku i dotyczy różnych prywatyzacji. Zostało wszczęte na podstawie materiałów z innego śledztwa. W ramach postępowania śledczy zajęli się także kilkoma wcześniej umorzonymi sprawami”.
Poza generałem Czempińskim (a właściwie od tego momentu już generałem Cz.) zarzuty w sprawie usłyszeli także Andrzej P., który w 2003 roku był doradcą w gabinecie ówczesnego ministra skarbu, Wiesława Kaczmarka i były rzecznik dyscypliny PZPN, adwokat Michał T. oraz kilka innych osób współdziałających z ministerstwem przy wspomnianych prywatyzacjach albo będących beneficjentami pieniędzy pochodzących z prywatyzacji.
Dziennik „Rzeczpospolita” podał, że warszawska prokuratura prowadzi inne śledztwo, w którym ma przewijać się osoba Gromosława Cz. Postępowanie to – według „Rz” – miało zostać wszczęte na podstawie zeznań Petera Vogla, nazywanego „kasjerem lewicy”.
Rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie, Monika Lewandowska, poinformowała PAP, że od 2009 roku jest prowadzone śledztwo dotyczące przyjęcia korzyści w kwocie dwóch milionów dolarów w związku z pełnieniem funkcji szefa UOP.
„Postępowanie toczy się w sprawie, nikomu nie zostały postawione zarzuty” – podkreśliła prokurator Lewandowska.
Prokuratura odmawia podania bardziej szczegółowych informacji na ten temat. Po wpłaceniu kaucji w wysokości miliona złotych, bohater tej opowieści został zwolniony z aresztu i udał się do domu.