Brida - Paulo Coelho - ebook + książka

Brida ebook

Paulo Coelho

0,0
42,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Opowieść o Bridzie, pięknej, młodej Irlandce i o jej poszukiwaniach wiedzy. Na swej drodze spotyka mędrca, który uczy ją, jak radzić sobie z lękami i własnym cieniem oraz kobietę, która wprowadza ją w prastare rytuały. Żadne z nich nie ma najmniejszych wątpliwości, że dziewczyna ma dar, ale tylko od niej zależy, jak go wykorzysta. Musi wybrać między uczuciem a pragnieniem przemiany. Musi odpowiedzieć sobie na najważniejsze pytania.

„W Bridzie, w powieści, którą napisałem tuż po Alchemiku, opowiadam historię młodej kobiety zgłębiającej tajniki magii. Wtedy, zafascynowany kultem Wielkiej Matki i wierzeniami pogańskimi, inaczej zacząłem postrzegać miłość”.

Paulo Coelho

„Jak mam rozpoznać swoją Drugą Połowę?

Nie bojąc się ryzyka. Ryzyka porażki, odrzucenia, rozczarowań. Nigdy nie wolno nam rezygnować z poszukiwania Miłości. Ten, kto przestaje szukać, przegrywa życie”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MargoBlue

Nie oderwiesz się od lektury

Jest głęboka MOC w tej powieści, daje wsparcie, wyjaśnienie i chyba każdy znajdzie tu chociaż kilka zdań do siebie....
00
ashba

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, piękna książka
00
kasiatylek

Nie oderwiesz się od lektury

Po prostu piękna!
00



Motto

Jak mam roz­po­znać swoją Drugą Połowę? Nie bojąc się ryzyka. Ryzyka porażki, odrzu­ce­nia, roz­cza­ro­wań. Ni­gdy nie wolno nam rezy­gno­wać z poszu­ki­wa­nia Miło­ści. Ten, kto prze­staje szu­kać, prze­grywa życie”.

O Autorze

Paulo Coelho

Uro­dził się 24 sierp­nia 1947 roku w Rio de Jane­iro. Zanim został pisa­rzem, two­rzył tek­sty pio­se­nek, pra­co­wał jako pro­du­cent muzyczny i dzien­ni­karz. Waż­nym źró­dłem inspi­ra­cji jest dla Paula jego wła­sne życie. Świa­tową sławę przy­niósł mu Alche­mik, który uka­zał się po jego pierw­szej powie­ści Piel­grzym. Alche­mik był jed­nym z naj­waż­niej­szych wyda­rzeń wydaw­ni­czych XX wieku, sprze­dał się w 150 milio­nach egzem­pla­rzy i został opu­bli­ko­wany w 88 języ­kach, co czyni Paula Coelho naj­czę­ściej tłu­ma­czo­nym auto­rem z języka por­tu­gal­skiego na świe­cie i jed­nym z naj­po­pu­lar­niej­szych pisa­rzy współ­cze­snych. W Pol­sce jego książki osią­gnęły nakład 5 milio­nów egzem­pla­rzy.

Alche­mik, Piel­grzym, Brida, Pod­ręcz­nik wojow­nika świa­tła, Wero­nika posta­na­wia umrzeć, Jede­na­ście minut, Zahir, Cza­row­nica z Por­to­bello, Zwy­cięzca jest sam, Alef, Zdrada, Szpieg, Hipis i inne jego tytuły sprze­dały się w ponad 320 milio­nach egzem­pla­rzy na całym świe­cie.

Jest człon­kiem Bra­zy­lij­skiej Aka­de­mii Lite­ra­tury i otrzy­mał Order Legii Hono­ro­wej w ran­dze kawa­lera. W 2007 roku został mia­no­wany Posłań­cem Pokoju ONZ.

Dedykacja

Dla N. D. L., która czy­niła cuda,

dla Chri­stiny, która jest czę­ścią jed­nego z nich,

i dla Bridy.

Modlitwa

O Maryjo bez grze­chu poczęta, módl się za nami,któ­rzy do Cie­bie się ucie­kamy!

Amen

Jeśli jakaś kobieta, mając dzie­sięć drachm,

zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala świa­tła,

nie wymiata domu i nie szuka sta­ran­nie, aż ją znaj­dzie?

A zna­la­zł­szy ją, spra­sza przy­ja­ciółki i sąsiadki

i mówi: „Ciesz­cie się ze mną, bo zna­la­złam

drachmę, którą zgu­bi­łam”.

Łukasz XV, 8-9

OSTRZE­ŻE­NIE

W książce Piel­grzym zamie­ni­łem dwa z ćwi­czeń RAM na inne ze sztuki per­cep­cji, które pozna­łem zaj­mu­jąc się teatrem. I cho­ciaż rezul­tat tych prak­tyk jest dokład­nie taki sam, zasłu­ży­łem sobie na surową repry­mendę mojego Mistrza. Powie­dział mi: „Bez względu na to, czy ist­nieją spo­soby pozwa­la­jące szyb­ciej lub łatwiej osią­gnąć cel, nie wolno ni­gdy zmie­niać Tra­dy­cji”.

Z tego też powodu rytu­ały opi­sane w Bri­dzie są iden­tyczne z prak­ty­ko­wa­nymi przez wieki przez Tra­dy­cję Księ­życa – tra­dy­cję szcze­gólną, która wymaga doświad­cze­nia i ćwi­czeń. Odra­dzam sto­so­wa­nie ich bez pomocy osoby wta­jem­ni­czo­nej, bowiem jest to nie­bez­pieczne i niczemu nie służy, a może poważ­nie zagro­zić Ducho­wym Poszu­ki­wa­niom.

PAULO COELHO

Od Autora

Prze­sia­dy­wa­li­śmy do późna w jed­nej z kafe­jek w Lour­des: ja, piel­grzym świę­tej Drogi Rzym­skiej, który miał przed sobą wiele dni wędrówki w poszu­ki­wa­niu swego Daru, i ona, Brida O’Fern, która spra­wo­wała pie­czę nad czę­ścią tej drogi.

Pew­nego wie­czoru spy­ta­łem ją o wra­że­nia z pew­nego opac­twa na gwiaź­dzi­stym szlaku, któ­rym Wta­jem­ni­czeni prze­mie­rzają Pire­neje.

– Ni­gdy tam nie byłam – odpo­wie­działa.

Zdzi­wi­łem się – prze­cież posia­dła już Dar.

– Wszyst­kie drogi pro­wa­dzą do Rzymu – tym sta­rym przy­sło­wiem chciała mi dać do zro­zu­mie­nia, że Dar można zbu­dzić gdzie­kol­wiek. – Moją Drogę Rzym­ską odby­łam w Irlan­dii.

Pod­czas kolej­nych spo­tkań opo­wie­działa mi histo­rię swych poszu­ki­wań. Gdy skoń­czyła, spy­ta­łem, czy pozwoli mi ją kie­dyś opi­sać. Z początku zgo­dziła się, ale z cza­sem zaczęła zgła­szać roz­ma­ite obiek­cje. Chciała, abym zmie­nił imiona osób, inte­re­so­wało ją, kto książkę prze­czyta i jakie będą reak­cje czy­tel­ni­ków.

– Skąd mogę wie­dzieć – odpar­łem. – Ale chyba nie dla­tego wynaj­du­jesz wciąż nowe pro­blemy.

– Masz rację. To takie oso­bi­ste doświad­cze­nie, że pew­nie nikomu na nic się nie przyda.

To nasze wspólne ryzyko, Brido. Pewien ano­ni­mowy tekst Tra­dy­cji mówi, że wobec życia każdy przyj­muje jedną z dwóch postaw: Budow­ni­czego lub Ogrod­nika. Budow­ni­czo­wie całymi latami pra­cują nad swym dzie­łem, a w dniu, gdy je koń­czą, wyra­sta wokół nich wła­sno­ręcz­nie wybu­do­wany mur. I wraz z zakoń­cze­niem budowy ich życie traci sens.

Ogrod­nicy zaś zma­gają się z burzami, z kata­kli­zmami, z pogodą i nie­po­godą, dla­tego rzadko odpo­czy­wają. Ale w prze­ci­wień­stwie do budowli, ogród ni­gdy nie prze­staje się roz­ra­stać, a wyma­ga­jąc od ogrod­nika nie­ustan­nej uwagi, zmie­nia jego życie w wielką przy­godę.

Ogrod­nicy umieją się nawza­jem roz­po­znać, ponie­waż wie­dzą, że w histo­rii każ­dej rośliny zawiera się roz­wój całego świata.

Irlan­dia

sier­pień 1983 – marzec 1984

Lato i jesień

Chcę zgłę­biać taj­niki magii – powie­działa dziew­czyna.

Mag obrzu­cił ją krót­kim spoj­rze­niem: sprane dżinsy, pod­ko­szu­lek i wyzy­wa­jąca poza, którą przy­bie­rają nie­śmiali wła­śnie wtedy, gdy nie powinni. „Mam dwa razy tyle lat co ona”, pomy­ślał. A mimo to wie­dział, że spo­tkał Drugą Połowę.

– Nazy­wam się Brida – cią­gnęła. – Prze­pra­szam, że się nie przed­sta­wi­łam. Tak długo cze­ka­łam na tę chwilę, że się okrop­nie dener­wuję.

– Po co chcesz nauczyć się magii? – zapy­tał.

– Żeby zna­leźć odpo­wiedź na pyta­nia doty­czące życia. Żeby posiąść tajemną moc. I może po to, by móc prze­no­sić się w prze­szłość i poznać przy­szłość.

Nie ona pierw­sza przy­cho­dziła do niego z taką prośbą. Był czas, gdy ucho­dził za sław­nego mistrza, uzna­nego przez Tra­dy­cję. Przyj­mo­wał wielu uczniów i wie­rzył, że świat się zmieni, jeśli jemu uda się zmie­nić tych, któ­rzy go ota­czali. Ale popeł­nił błąd. A mistrzom Tra­dy­cji błę­dów popeł­niać nie wolno.

– Nie sądzisz, że jesteś za młoda?

– Mam dwa­dzie­ścia jeden lat – odparła Brida. – Była­bym za stara, gdy­bym zamie­rzała roz­po­cząć karierę bale­tową.

Mag dał jej znak, żeby poszła za nim. W mil­cze­niu ruszyli przez las. „Jest ładna”, pomy­ślał. W szybko chy­lą­cym się ku zacho­dowi słońcu cie­nie drzew sta­wały się coraz dłuż­sze. „Ale jestem od niej dwa razy star­szy”. A to, jak wie­dział, z dużym praw­do­po­do­bień­stwem wróży cier­pie­nie.

Bridę dener­wo­wało mil­cze­nie idą­cego obok męż­czy­zny, który nawet nie zare­ago­wał na jej słowa. Szli po wil­got­nych, opa­dłych liściach. Ona rów­nież zauwa­żyła wydłu­ża­jące się cie­nie i szybko zapa­da­jący zmrok. Za chwilę będzie ciemno, a prze­cież nie mają latarki.

„Muszę mu zaufać – doda­wała sobie odwagi. – Skoro zda­łam się na niego w kwe­stii magii, to muszę też uwie­rzyć, że prze­pro­wa­dzi mnie bez­piecz­nie przez las”.

Wyda­wało się, że Mag wędruje bez celu, raz po raz zmie­nia kie­ru­nek, cho­ciaż żadna prze­szkoda nie zagra­dzała im drogi. Zata­czali kręgi, mijali po wie­le­kroć te same miej­sca.

„Pew­nie chce mnie spraw­dzić”. Była zde­cy­do­wana wytrzy­mać tę próbę, uda­wała sama przed sobą, że wszystko, nawet to bez­sen­sowne krę­ce­nie się w kółko, było czymś zupeł­nie nor­mal­nym.

Przy­je­chała z daleka i dużo sobie obie­cy­wała po tym spo­tka­niu. Dublin leżał o 150 kilo­me­trów stąd, a docie­ra­jące do leżą­cej nie­opo­dal wio­ski auto­busy były stare, zde­ze­lo­wane i kur­so­wały o absur­dal­nych porach. Musiała wstać wcze­śnie i tłuc się jed­nym z nich przez trzy godziny, a potem roz­py­tać się o Maga w wio­sce i wyja­śniać, czego chce od tego dziw­nego czło­wieka. W końcu ktoś wska­zał jej leśną oko­licę, w któ­rej Mag zwy­kle prze­by­wał za dnia. Nie omiesz­kał jej jed­nak ostrzec, że kie­dyś pró­bo­wał uwieść dziew­czynę ze wsi.

„Musi to być intry­gu­jący czło­wiek”, pomy­ślała. Teraz, kiedy ścieżka pięła się w górę, zapra­gnęła, żeby słońce jesz­cze przez chwilę nie zacho­dziło. Bała się pośli­zgnąć na wil­got­nym pod­łożu.

– Powiedz mi szcze­rze, czemu chcesz zgłę­bić taj­niki magii?

Ucie­szyła się, że prze­rwał ciszę. Powtó­rzyła tę samą odpo­wiedź.

Ale to mu nie wystar­czyło.

– Może dla­tego, że jest nie­zgłę­biona i tajem­ni­cza? Że zna odpo­wie­dzi, które tylko nie­licz­nym udaje się odkryć po latach poszu­ki­wań? A może dla­tego, że przy­wo­łuje roman­tyczną prze­szłość?

Brida nic nie odrze­kła. Nie wie­działa, co odpo­wie­dzieć. Chciała, żeby znowu zamilkł, bo oba­wiała się, że jej odpo­wiedź nie przy­pad­nie mu do gustu.

W końcu prze­mie­rzyli cały las i dotarli na szczyt wzgó­rza. Teren stał się ska­li­sty, pozba­wiony roślin­no­ści, nie było już śli­sko i Brida bez trudu dotrzy­my­wała Magowi kroku.

Wresz­cie męż­czy­zna usiadł na szczy­cie i wska­zał jej miej­sce obok sie­bie.

– Byli tu już przed tobą inni – ode­zwał się. – Pro­sili, bym nauczył ich magii. Ale ja już nauczy­łem wszyst­kiego, czego mia­łem nauczyć. Odda­łem ludz­ko­ści to, co mi ofia­ro­wała. Teraz chcę być sam, cho­dzić po górach, upra­wiać ogród i żyć w zgo­dzie z Bogiem.

– To nie­prawda – powie­działa dziew­czyna.

– Co jest nie­prawdą? – zapy­tał zasko­czony.

– Być może chce pan żyć w zgo­dzie z Bogiem, ale to nie­prawda, że chce pan być sam.

Natych­miast poża­ło­wała słów wypo­wie­dzia­nych pod wpły­wem impulsu, ale było już za późno, by napra­wić błąd. Może nie­któ­rzy lubią samot­ność? Może kobieta bar­dziej potrze­buje męż­czy­zny ani­żeli męż­czy­zna kobiety?

Jed­nak w gło­sie Maga nie było roz­draż­nie­nia, gdy znowu się ode­zwał.

– Zadam ci jedno pyta­nie. Odpo­wiedz mi szcze­rze. Jeśli odpo­wiesz zgod­nie z prawdą, nauczę cię tego, o co pro­sisz. Ale jeśli skła­miesz, lepiej ni­gdy tu nie wra­caj.

Brida ode­tchnęła z ulgą: to tylko pyta­nie, wystar­czy na nie szcze­rze odpo­wie­dzieć. Zawsze sądziła, że przy­szłych uczniów mistrzo­wie wysta­wiają na o wiele trud­niej­sze próby.

Sie­dział na wprost niej. Oczy mu błysz­czały.

– Załóżmy, że zacznę cię uczyć tego, co sam pozna­łem – zaczął, patrząc jej pro­sto w oczy – że ukażę ci rów­no­le­głe światy, które nas ota­czają, anioły, mądrość natury, taj­niki Tra­dy­cji Słońca i Tra­dy­cji Księ­życa. A ty pew­nego dnia w dro­dze na zakupy spo­ty­kasz na rogu ulicy męż­czy­znę swego życia.

„Cie­kawe, jak go roz­po­znam”, pomy­ślała, ale nie ode­zwała się sło­wem, bo wyglą­dało na to, że pyta­nie będzie trud­niej­sze, niż się jej z początku wyda­wało.

– On uświa­da­mia sobie to samo i pod­cho­dzi do cie­bie. Zako­chu­je­cie się w sobie. Na­dal uczysz się pod moim kie­run­kiem. Ja za dnia uka­zuję ci mądrość Kosmosu, a nocą on uczy cię mądro­ści Miło­ści. Aż nad­cho­dzi taki dzień, kiedy nie daje się tych dwóch mądro­ści pogo­dzić i musisz wybie­rać.

Mag zamilkł na chwilę. Jesz­cze zanim zadał pyta­nie, poczuł lęk, jaką usły­szy odpo­wiedź. Przy­by­cie tej dziew­czyny ozna­czało koniec pew­nego etapu w życiu ich obojga. Wie­dział to, bo znał zwy­czaje i zamy­sły mistrzów. Ona była mu tak samo potrzebna jak on jej. Ale naj­pierw musiała uczci­wie odpo­wie­dzieć mu na pyta­nie. To był jedyny waru­nek.

– Teraz odpo­wiedz mi z całą szcze­ro­ścią – ode­zwał się w końcu, zbie­ra­jąc się na odwagę. – Czy rzu­ci­ła­byś wszystko, czego się nauczy­łaś, wszyst­kie moż­li­wo­ści i tajem­nice, które ofia­ro­wuje świat magii, dla męż­czy­zny swo­jego życia?

Brida odwró­ciła wzrok. Wokół roz­po­ście­rały się zale­sione wzgó­rza. W dole w małej wio­sce zaczy­nały zapa­lać się pierw­sze świa­tła, a z komi­nów sączył się dym – znak, że wkrótce rodziny spo­tkają się przy stole, by wspól­nie zasiąść do kola­cji. Tutejsi ludzie pra­cują uczci­wie, żyją bogo­boj­nie i sta­rają się poma­gać bliź­nim, bo wie­dzą, co to miłość. Ich życie ma sens, rozu­mieją wszystko, co dzieje się we wszech­świe­cie, choć ni­gdy nie sły­szeli o Tra­dy­cji Słońca ani o Tra­dy­cji Księ­życa.

– Nie widzę sprzecz­no­ści pomię­dzy poszu­ki­wa­niem a szczę­ściem – rze­kła.

– Odpo­wiedz – patrzył jej pro­sto w oczy. – Rzu­ci­ła­byś wszystko dla tego czło­wieka?

Chciało jej się pła­kać. Nie cho­dziło o pyta­nie, tylko o wybór – jeden z naj­trud­niej­szych, przed jakim czło­wiek w życiu staje. Wiele przed­tem o tym myślała. Był czas, że nic na świe­cie nie było waż­niej­sze od miło­ści. Miała wielu chło­pa­ków i każ­dego z nich na swój spo­sób kochała, a przy­naj­mniej tak się jej wyda­wało, ale każda miłość nagle się koń­czyła. Ze wszyst­kiego, co poznała, miłość była naj­trud­niej­sza. Teraz kochała kogoś, kto był nie­wiele od niej star­szy, stu­dio­wał fizykę i widział świat zupeł­nie ina­czej niż ona. Jesz­cze raz uwie­rzyła w miłość, zaufała uczu­ciu, ale prze­żyła tyle roz­cza­ro­wań, że nie była już pewna niczego. Mimo to, ta miłość była jej wielką nadzieją.

Omi­jała wzro­kiem Maga. Jej spoj­rze­nie błą­dziło po świa­teł­kach i dymią­cych komi­nach wio­ski. To poprzez miłość ludzie sta­rali się zro­zu­mieć wszech­świat od zara­nia dzie­jów.

– Rzu­ci­ła­bym wszystko – powie­działa w końcu.

„Sie­dzący naprze­ciw mnie męż­czy­zna, ni­gdy nie zro­zu­mie, co dzieje się w ludz­kim sercu, pomy­ślała. Wie, co to wła­dza, znane mu są taj­niki magii, ale nie zna ludzi. Ma szpa­ko­wate włosy, ogo­rzałą od wia­tru twarz, posturę czło­wieka nawy­kłego do cho­dze­nia po górach, i te oczy, zwier­cia­dła duszy, która zna wszyst­kie odpo­wie­dzi. Jest przy­stojny. I pew­nie po raz kolejny dozna roz­cza­ro­wa­nia z powodu uczuć zwy­kłych śmier­tel­ni­ków”. Ona też była roz­cza­ro­wana samą sobą, ale nie mogła skła­mać.

– Spójrz na mnie – powie­dział.

Było jej wstyd, ale mimo to spoj­rzała mu w oczy.

– Powie­dzia­łaś prawdę. Będę twoim nauczy­cie­lem.

Zapa­dła bez­k­się­ży­cowa noc, tylko gwiazdy lśniły na nie­bie. W ciągu dwóch godzin Brida opo­wie­działa nie­zna­jo­memu całe swoje życie. Szu­kała fak­tów, które by wyja­śniały jej zain­te­re­so­wa­nie magią, jakichś wizji z dzie­ciń­stwa, prze­czuć, wewnętrz­nych gło­sów – ale niczego takiego nie było. Po pro­stu odczu­wała chęć pozna­nia. Dla­tego cho­dziła na kursy astro­lo­gii, tarota, nume­ro­lo­gii.

– To tylko języki – powie­dział Mag. – I to nie jedyne. Magia prze­ma­wia wie­loma języ­kami ludz­kiego serca.

– Czym więc jest magia? – spy­tała.

W ciem­no­ści poczuła, że odwró­cił twarz. Patrzył w niebo, zamy­ślony, być może szu­ka­jąc odpo­wie­dzi.

– Magia jest pomo­stem – ode­zwał się w końcu. – Pomo­stem pozwa­la­ją­cym przejść ze świata widzial­nego w świat nie­wi­dzialny i czer­pać wie­dzę z oby­dwu świa­tów.

– Co mam zro­bić, żeby przejść po tym pomo­ście?

– Musisz odkryć swój spo­sób. Każdy ma wła­sny.

– Po to wła­śnie tu przy­je­cha­łam.

– Są dwie metody – odparł Mag. – Jest Tra­dy­cja Słońca, która odkrywa przed nami tajem­nice poprzez prze­strzeń i wszystko, co nas ota­cza. I jest Tra­dy­cja Księ­życa, która odsła­nia tajem­nice poprzez czas i wszystko, co uwię­zione w jego pamięci.

Rozu­miała. Tra­dy­cja Słońca to była ta noc, drzewa, chłód, który odczu­wała, gwiazdy na nie­bie. A Tra­dy­cją Księ­życa był sie­dzący przed nią męż­czy­zna i mądrość przod­ków bijąca z jego oczu.

– Pozna­łem Tra­dy­cję Księ­życa – cią­gnął Mag, jakby odga­du­jąc jej myśli – ale ni­gdy nie byłem jej mistrzem. Jestem mistrzem Tra­dy­cji Słońca.

– Naucz mnie Tra­dy­cji Słońca – popro­siła Brida, nieco zmie­szana, bo w gło­sie Maga pobrzmie­wała nuta czu­ło­ści.

– Nauczę cię tego, co sam pozna­łem. Ale wiele jest dróg Tra­dy­cji Słońca. Trzeba zaufać zdol­no­ściom drze­mią­cym w nas samych.

Brida nie myliła się. Rze­czy­wi­ście głos Maga pobrzmie­wał czu­ło­ścią, tyle tylko, że zamiast doda­wać jej odwagi, napa­wało ją to lękiem.

– Potra­fię zro­zu­mieć Tra­dy­cję Słońca – powie­działa.

Mag odwró­cił wzrok od gwiazd i spoj­rzał na dziew­czynę. Wie­dział, że nie umie jesz­cze pojąć Tra­dy­cji Słońca. Mimo to powi­nien ją uczyć. Nie­kiedy ucznio­wie wybie­rają sobie mistrzów.

– Przed pierw­szą lek­cją muszę cię ostrzec. Gdy już znaj­dziesz swoją drogę, nie lękaj się. Miej odwagę popeł­niać błędy. Roz­cza­ro­wa­nia, porażki, zwąt­pie­nie to narzę­dzia, któ­rymi posłu­guje się Bóg, by wska­zać nam wła­ściwą drogę.

– Oso­bliwe to narzę­dzia – ode­zwała się Brida. – Wielu z ich powodu zawraca w pół drogi.

Dobrze o tym wie­dział, bo cia­łem i duszą doświad­czył tych dziw­nych Boskich narzę­dzi.

– Naucz mnie Tra­dy­cji Słońca – powtó­rzyła.

Popro­sił, by się poło­żyła na wystę­pie skal­nym i odprę­żyła.

– Nie musisz zamy­kać oczu. Przy­glą­daj się wszyst­kiemu wokół i sta­raj się jak naj­wię­cej zro­zu­mieć. W każ­dej chwili, każ­demu z nas, Tra­dy­cja Słońca wyja­wia odwieczną mądrość.

Zro­biła, jak pro­sił, choć wszystko działo się zbyt szybko.

– To pierw­sza i naj­waż­niej­sza lek­cja – powie­dział. – Prze­ka­zał ją nam Jan od Krzyża, hisz­pań­ski mistyk, który pojął istotę Wiary.

Popa­trzył na pełną odda­nia i ufno­ści twarz dziew­czyny. Z głębi serca pra­gnął, by zro­zu­miała jego nauki. Prze­cież była jego Drugą Połową, choć tego jesz­cze nie wie­działa, taka młoda, cie­kawa ludzi i świata.

Poprzez ciem­ność Brida widziała zni­ka­jącą w lesie postać Maga. Bała się zostać sama, ale sta­rała się o tym nie myśleć. To jej pierw­sza lek­cja, nie może poka­zać, że się dener­wuje.

„Jestem jego uczen­nicą. Nie mogę go zawieść”.

Była z sie­bie zado­wo­lona, a jed­no­cze­śnie zasko­czona, że wszystko dzieje się tak szybko. Ni­gdy nie wąt­piła w swoje zdol­no­ści, czuła się dumna z sie­bie i z tego, że tu dotarła. Była pewna, że Mag obser­wuje ją zza skał, że spraw­dza, czy zdoła opa­no­wać pierw­szą lek­cję magii. Mówił jej o odwa­dze, dla­tego nie mogła oka­zać stra­chu, choć bała się, bo wyobraź­nia pod­su­wała jej obrazy węży i skor­pio­nów kry­ją­cych się w skal­nych szcze­li­nach. Prze­cież Mag wkrótce wróci i zaczną pierw­szą lek­cję.

„Jestem silna i wiem, czego chcę”, powta­rzała sobie w duchu. To prze­cież przy­wi­lej zna­leźć się tu, obok czło­wieka, któ­rego ludzie albo podzi­wiali, albo się bali. Odtwa­rzała w pamięci całe popo­łu­dnie i wie­czór, który spę­dzili razem. Przy­po­mniała sobie chwilę, w któ­rej w jego gło­sie usły­szała czu­łość. „Może mu się spodo­ba­łam. Może nawet chciałby się ze mną kochać. Nie byłoby to takie złe, ale ma coś nie­po­ko­ją­cego w oczach”.

Co za głu­pie pomy­sły! Przy­je­chała tu prze­cież w poszu­ki­wa­niu drogi pozna­nia, a zaczęła rozu­mo­wać jak zwy­kła kobieta. Sta­rała się o tym nie myśleć i nagle zdała sobie sprawę, jak wiele czasu minęło, odkąd zosta­wił ją samą.

Poczuła pierw­sze oznaki paniki. Róż­nie o nim mówiono. Dla jed­nych był naj­więk­szym z mistrzów, zdol­nym siłą umy­słu zmie­nić kie­ru­nek wia­tru i roze­gnać chmury. Bridę, tak jak każ­dego, fascy­no­wały takie cudowne zdol­no­ści.

Inni z obra­ca­ją­cych się w świe­cie magii, adepci tych samych kur­sów, w któ­rych i ona uczest­ni­czyła, zapew­niali, że upra­wia czarną magię, bo kie­dyś wyko­rzy­stał swe nad­przy­ro­dzone moce, by znisz­czyć męż­czy­znę, który poko­chał jego uko­chaną. Dla­tego też, mimo że był mistrzem, został ska­zany na samotne błą­ka­nie się po lesie.

„Może długa samot­ność dopro­wa­dziła go do sza­leń­stwa”, znów ogar­nęła ją fala paniki. Mimo mło­dego wieku wie­działa, jakich spu­sto­szeń może doko­nać w czło­wieku samot­ność. Znała ludzi, któ­rzy stra­cili chęć do życia, bo nie potra­fili prze­zwy­cię­żyć samot­no­ści i sta­wali się od niej uza­leż­nieni. W więk­szo­ści byli to ludzie, któ­rzy uwa­żali, że świat jest podły i nik­czemny, a wie­czory i noce tra­wili na nie­koń­czą­cych się czczych roz­mo­wach o cudzych błę­dach. Samot­ność uczy­niła z nich sędziów świata, śmiało feru­ją­cych wyroki, jeśli zna­leźli kogoś, kto chciał ich słu­chać. Być może i Mag osza­lał z samot­no­ści.

Na jakiś gło­śniej­szy sze­lest obok aż pod­sko­czyła i serce zaczęło jej bić jak osza­lałe. Po nie­daw­nej pew­no­ści sie­bie nie zostało już ani śladu. Rozej­rzała się wokół, ale nic nie dostrze­gła. Zdjęło ją prze­ra­że­nie.

„Muszę się wziąć w garść”, pomy­ślała, ale było to nie­moż­liwe. Przed oczami zaczęły się jej prze­su­wać zwidy węży, skor­pio­nów i stra­chów z dzie­ciń­stwa. Była zbyt prze­ra­żona, by nad sobą zapa­no­wać. Poja­wił się kolejny obraz: potężny cza­row­nik, który zawarł pakt z dia­błem i skła­dał ją na ołta­rzu w ofie­rze.

– Gdzie pan jest?! – krzyk­nęła. Nie obcho­dziło jej, co sobie pomy­śli, byle się tylko stam­tąd wydo­stać.

Nikt nie odpo­wie­dział.

– Chcę się stąd wydo­stać! Pomocy!

Odpo­wie­dzią był tylko zło­wrogi szum lasu i tajem­ni­cze odgłosy. Ze stra­chu krę­ciło się jej w gło­wie, była bli­ska omdle­nia. Tylko nie to! „Teraz gdy wiem, że Maga nie ma w pobliżu, nie wolno mi tra­cić przy­tom­no­ści, myślała. Muszę się opa­no­wać”.

Tak pomy­ślała i od razu poczuła w sobie jakąś moc. „Nie wolno mi krzy­czeć”, szep­nęła. Krzyki mogły przy­wa­bić żyją­cych w lesie ludzi, czę­sto nie­bez­piecz­niej­szych od dzi­kich bestii.

– Wie­rzę – wyszep­tała. – Wie­rzę w Boga, wie­rzę w Anioła Stróża, który mnie tu dopro­wa­dził i jest przy mnie. Nie potra­fię go opi­sać, ale wiem, że jest bli­sko. Nie urażę swej stopy o kamień.

Ostat­nie słowa pocho­dziły ze zna­nego jej dobrze w dzie­ciń­stwie psalmu, o któ­rym dawno zapo­mniała. Jego słów nauczyła ją nie­dawno zmarła bab­cia. „Szkoda, że jej tu ze mną nie ma”, pomy­ślała i zaraz poczuła czy­jąś przy­ja­zną obec­ność.

Zaczy­nała poj­mo­wać, że ist­nieje wielka róż­nica mię­dzy nie­bez­pie­czeń­stwem i stra­chem.

Kto prze­bywa w pie­czy Naj­wyż­szego… – tak zaczy­nał się Psalm. Powoli przy­po­mi­nała sobie słowo po sło­wie, jakby recy­to­wała go teraz dla niej bab­cia. Powta­rzała jego słowa bez prze­rwy, i mimo stra­chu nieco się uspo­ko­iła. Nie miała innego wyj­ścia. Musiała uwie­rzyć w Boga i swego Anioła Stróża, albo pod­dać się prze­ra­że­niu.

Poczuła opie­kuń­czą obec­ność. „Muszę w nią uwie­rzyć. Nie potra­fię tego wytłu­ma­czyć, ale wiem, że ist­nieje. I zosta­nie ze mną przez całą noc, bo sama nie odnajdę drogi powrot­nej”.

Gdy była dziec­kiem, budziła się cza­sem z pła­czem w środku nocy. Wtedy ojciec brał ją na ręce, pod­cho­dził do okna i poka­zy­wał jej mia­sto. Opo­wia­dał o noc­nych stró­żach, o mle­cza­rzu, który już zaczął roz­wo­zić mleko, o pie­ka­rzu, który wła­śnie piekł chleb. Odga­niał nocne potwory i zalud­niał ciem­no­ści tymi, któ­rzy czu­wali po zmroku. „Noc jest prze­cież czę­ścią dnia”, prze­ko­ny­wał ją.

Noc była prze­cież czę­ścią dnia. Tak jak chro­niło ją świa­tło, chro­niła ją też ciem­ność. To za sprawą ciem­no­ści przy­wo­łała tę opie­kuń­czą obec­ność. Musiała jej zaufać. To zaufa­nie to Wiara. Nikt ni­gdy nie pojął, czym jest Wiara. A Wiara jest wła­śnie tym, co czuje w tej chwili: nie­zwy­kłym, nie­wy­tłu­ma­czal­nym zanu­rze­niem się w naj­czar­niej­szą noc. Była, ponie­waż w nią wie­rzyła. Tak samo jak nie da się wyja­śnić cudów, a prze­cież ist­nieją dla tych, któ­rzy w nie wie­rzą.

„Mag mówił coś o pierw­szej lek­cji”, pomy­ślała i nagle przy­szło olśnie­nie. Opie­kuń­cza obec­ność była tu, bo w nią wie­rzyła. Po wielu godzi­nach napię­cia Brida poczuła znu­że­nie. Z każdą chwilą wra­cał spo­kój i czuła się coraz bez­piecz­niej.

Wie­rzyła. A Wiara nie pozwoli wró­cić skor­pio­nom, ani wężom. Wiara każe czu­wać Anio­łowi Stró­żowi.

Uło­żyła się wygod­niej w zagłę­bie­niu skal­nym i nie wia­domo kiedy zasnęła.

Gdy się obu­dziła, nastał już dzień i słońce roz­świe­tlało wszystko wokół. Tro­chę prze­mar­zła, miała na sobie brudne ubra­nie, ale było jej lekko na duszy. Spę­dziła całą noc samot­nie w lesie.

Wypa­try­wała Maga, choć wie­działa, że na próżno. Pew­nie wędro­wał teraz przez las, szu­ka­jąc spo­sob­no­ści „zespo­le­nia się z Bogiem”, a może też zasta­na­wia­jąc się, czy tej dziew­czy­nie, która się u niego zja­wiła ostat­niej nocy, star­czyło odwagi, żeby pojąć pierw­szą lek­cję Tra­dy­cji Słońca.

– Pozna­łam Ciemną Noc – rze­kła zwra­ca­jąc się do lasu, skąd już nie dobie­gał żaden dźwięk. – Nauczy­łam się, że poszu­ki­wa­nie Boga jest Ciemną Nocą. Że Wiara jest Ciemną Nocą. I nie ma się czemu dzi­wić, bo każdy dzień jest dla czło­wieka Ciemną Nocą. Nikt nie wie, co sta­nie się za minutę, a mimo to idziemy naprzód. Bo ufamy. Bo mamy Wiarę.

A może dla­tego, że nie poj­mu­jemy tajem­nicy zaklę­tej w następ­nej sekun­dzie. Ale to nie miało naj­mniej­szego zna­cze­nia, naj­waż­niej­sze było to, że zro­zu­miała.

Że każda chwila w życiu jest aktem Wiary.

Że można ją wypeł­nić wężami i skor­pio­nami albo opie­kuń­czą siłą.

Że Wiary nie da się wyja­śnić. Że jest Ciemną Nocą. I można się z tym pogo­dzić albo nie.

Spoj­rzała na zega­rek, zro­biło się późno. Musiała zdą­żyć na auto­bus i przez trzy godziny podróży wymy­ślić prze­ko­ny­wu­jące wytłu­ma­cze­nie dla narze­czo­nego, który ni­gdy nie uwie­rzy, że spę­dziła noc samot­nie w lesie.

– Bar­dzo trudna jest Tra­dy­cja Słońca! – krzyk­nęła w stronę lasu. – Sama muszę stać się dla sie­bie mistrzem, a tego się nie spo­dzie­wa­łam!

Spoj­rzała na wio­skę u pod­nóża, w pamięci nakre­śliła drogę przez las i zaczęła scho­dzić. Naj­pierw jed­nak zwró­ciła się raz jesz­cze w stronę skały.

– Chcę jesz­cze coś dodać! – zawo­łała weso­łym, dźwięcz­nym gło­sem – Jest pan intry­gu­ją­cym czło­wie­kiem!

Wsparty o pień sta­rego drzewa widział, jak znika w gęstwi­nie. Czuł jej prze­ra­że­nie i sły­szał krzyki w środku nocy. W pew­nej chwili chciał iść do niej, objąć ją, ochro­nić przed stra­chem i powie­dzieć, że takie wyzwa­nia nie są jej do niczego potrzebne.

Teraz cie­szył się, że tego nie zro­bił. I był dumny, że ta dziew­czyna, z całym swym mło­dzień­czym zamę­tem, jest jego Drugą Połową.

W cen­trum Dublina jest księ­gar­nia spe­cja­li­zu­jąca się w okul­ty­zmie. Ni­gdzie się nie rekla­muje, ale zawsze jest tu tłoczno, bo ludzie, któ­rzy ją odwie­dzają, przy­cho­dzą z pole­ce­nia innych. Cie­szy to wła­ści­ciela, bo tra­fiają do niego tylko naprawdę zain­te­re­so­wani tema­tem klienci.

Brida wiele o niej sły­szała, zanim zdo­była adres od nauczy­ciela pro­wa­dzą­cego kurs o podró­żach astral­nych. Poszła tam pew­nego popo­łu­dnia po pracy i zachwy­ciła się.

Odtąd ile­kroć miała czas, szła oglą­dać książki. Tylko oglą­dać, bo głów­nie były to wydaw­nic­twa impor­to­wane, nie na jej kie­szeń. Wer­to­wała je, oglą­dała rysunki i sym­bole, instynk­tow­nie wyczu­wała flu­idy pły­nące z ogromu nagro­ma­dzo­nej w nich wie­dzy. Po spo­tka­niu z Magiem stała się ostroż­niej­sza. Cza­sem żało­wała, że uczest­ni­czy jedy­nie w spra­wach, które rozu­mie. Prze­czu­wała, że coś waż­nego jej umyka i że jeśli dalej tak pój­dzie, to będzie się krę­cić w kółko i stale prze­ży­wać te same dozna­nia. Ale nie miała odwagi nic zmie­nić. Czuła, że musi cią­gle odkry­wać swoją drogę. Teraz, gdy poznała już Ciemną Noc, wie­działa, że nie ma zamiaru w nią się zagłę­biać. I cho­ciaż zda­rzały się jej chwile nie­za­do­wo­le­nia z samej sie­bie, pew­nych gra­nic nie była w sta­nie prze­kro­czyć.

Książki były bez­piecz­niej­sze. Na pół­kach stały reprinty trak­ta­tów stwo­rzo­nych przed set­kami lat – nie­wielu powa­żało się na napi­sa­nie cze­goś nowego w tej dzie­dzi­nie. Wie­dza tajemna, pra­stara i odle­gła, zda­wała się uśmie­chać ze stron tych ksiąg, kpiąc z ludz­kich wysił­ków odkry­wa­nia jej w każ­dym poko­le­niu na nowo.

Poza książ­kami Bridę spro­wa­dzał do księ­garni inny ważny powód. Obser­wo­wała, kto tutaj przy­cho­dzi. Cza­sami uda­wała, że kart­kuje sza­cowne trak­taty alche­miczne, pod­czas gdy tak naprawdę przy­glą­dała się ludziom – męż­czy­znom i kobie­tom, zwy­kle star­szym od niej – któ­rzy dokład­nie wie­dzieli, czego chcą i kie­ro­wali swe kroki od razu do wła­ści­wego regału. Pró­bo­wała sobie wyobra­zić, jacy byli w życiu pry­wat­nym. Jedni wyglą­dali na mędr­ców, obda­rzo­nych mocami nie­zna­nymi zwy­kłym śmier­tel­ni­kom. Inni zda­wali się roz­pacz­li­wie szu­kać odpo­wie­dzi, które kie­dyś, dawno temu, znali, a bez któ­rych ich życie tra­ciło sens.

Nie uszło jej uwagi, że stali klienci zamie­niali kilka słów z księ­ga­rzem. Roz­ma­wiali o tak dziw­nych spra­wach, jak fazy księ­życa, wła­ści­wo­ści kamieni czy poprawna wymowa rytu­al­nych słów.

Pew­nego razu i Brida zdo­była się na odwagę. Wra­cała z pracy po uda­nym dniu i stwier­dziła, że musi wyko­rzy­stać dobrą passę.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki