Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
22 osoby interesują się tą książką
Autorka po raz kolejny zaprasza do Szczawna-Zdroju, by pokazać historię rodziny Kręciszów. Jesteście ciekawi wcześniejszych losów charyzmatycznej Ingrid, znanej z serii „Potomkowie”? Zobaczcie zatem, jak się to wszystko zaczęło.
Koniec lat osiemdziesiątych dla górniczego Wałbrzycha jest wyjątkowo trudny. Kiedy cały kraj pokłada wielkie nadzieje związane z transformacją ustrojową, otwarciem granic i odzyskaną wolnością, mieszkańcy Dolnego Śląska zastanawiają się, czy będą w stanie przetrwać, bowiem nowe władze zdecydowały o wygaszaniu kopalń. Ingrid, zaradna żona dyrektora jednej z nich, doskonale wie, że idą trudne czasy, a zmiany będą tylko na gorsze. Henryk też zdaje sobie z tego sprawę, choć z całych sił stara się zaklinać rzeczywistość. Czy jego brat, Antoni - gorliwy komunista, pomoże rodzinie utrzymać się na powierzchni? Jaką rolę w ich życiu odegra przedwojenna willa o uroczej nazwie Wandzia?
"Być jak Ingrid" jest prequelem bestsellerowej rodzinnej sagi POTOMKOWIE.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Agata Bizuk, 2025
Projekt okładki
Justyna Knapik
Redakcja
Agnieszka Czapczyk
Korekta
Agnieszka Czapczyk, Barbara Sacka
Łamanie i skład
Beata Kostrzewska | Grafika Słowa
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
ISBN 978-83-67834-86-5
Kraków 2024
Wydawnictwo BOOKEND
www.bookend.pl
Capital Village Sp. z o.o.
ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków
Tę książkę dedykuję Natalii Gierusz słowami napisanymi przez jej matkę chrzestną:
Próbuj, kosztuj i doświadczaj, żeby dowiedzieć się, jak smakuje życie.
Ingrid miała wrażenie, że za chwilę wybuchnie jej głowa. Albo przynajmniej pęknie, ewentualnie stanie w ogniu. O, tak, stanięcie w ogniu było w tym momencie najbardziej prawdopodobne. Miała ochotę wyć, krzyczeć i wyzywać, na czym świat stoi, ale zwyczajnie nie mogła. Bycie piękną wymagało odpowiedniego poświęcenia. A Ingrid lubiła się poświęcać, jak chyba każda pani domu w tych czasach.
Tysiąc dziewięćset osiemdziesiąty dziewiąty rok okazał się bowiem dla kobiet wyjątkowo trudny. Tak, jakby poprzednie były łatwe! Ale Ingrid czuła, że teraz, bardziej niż kiedykolwiek, powinna się starać być piękną. Bo zaradna była właściwie od zawsze, co zresztą leżało w jej naturze, więc zupełnie nie zwracała na to uwagi. Teraz czasy się zmieniały i choć jeszcze niewiele było widać, nawet na horyzoncie, to już się te zmiany czuło. Nie mogła wchodzić w nowe, wyglądając jak jakiś, nie przymierzając, kocmołuch, siedziała więc na twardym taborecie z włosami nawiniętymi na małe wałki, piekącą skórą, łzami cieknącymi jej po policzkach od smrodu i z bólu i udawała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
No bo w jakim miałoby być, skoro nikt nie robił jej krzywdy? Sama tego chciała i sama osobiście kupiła sobie wszystkie akcesoria. I miała nadzieję na idealne loki, w których w końcu będzie mogła pokazać się na ulicy. A jednak czuła się okropnie.
– Chcesz być piękna, to cierp – skwitowała Jadwiga, kiedy przyjaciółka po raz kolejny syknęła z bólu po szarpnięciu za włosy.
– Mogłabyś być przynajmniej odrobinę delikatniejsza – odpowiedziała jej Ingrid. – U fryzjera w Sudetach1 tak nie ciągną.
1 Sudety były najnowocześniejszym i najbardziej luksusowym hotelem w Wałbrzychu w latach 70. i 80. ubiegłego wieku.
– To trzeba było sobie iść do fryzjera w Sudetach, a nie mnie tu wlec przez pół miasta, żebym ci nawinęła włosy na wałki.
– Sabinka nie miała miejsc, jakaś biba się szykuje i wszystkie dziewczyny są zarobione po łokcie. Nie da rady, musiałam poradzić sobie sama.
– Jasne, zawsze sobie radzisz sama. – Jadwiga jakby celowo znowu szarpnęła ją za włosy na czubku głowy, a ta skrzywiła się z bólu.
Prawda była taka, że Ingrid nie pierwszy raz prosiła przyjaciółkę o to, by nałożyła jej na włosy płyn do trwałej ondulacji. I nie pierwszy raz szczypało okrutnie, a smród wypalał oczy. Prawdą również był fakt, że tym razem to Jadwiga namówiła ją na ten swoisty salon piękności. Nikt nikogo nie ciągnął, a na pewno nie przez pół miasta. No, chyba że za włosy, ale tu sytuacja była zgoła odwrotna.
Jadwiga zawsze miała cel, ale też zwyczajnie lubiła przyjeżdżać do przyjaciółki. Poza tym jej samej nie stać było na fryzjera w Sudetach, choćby i sławna Sabinka czekała na nią z otwartymi ramionami. Dlatego, kiedy ostatnio rozmawiały o robieniu włosów, sama zaaranżowała to spotkanie. Nie miała innego wyjścia, odrost na jej głowie wyglądał bowiem doprawdy obrzydliwie. Żadna szanująca się kobieta nie wyszłaby z takim na ulicę, więc Jadwiga przez jakiś czas ukrywała swoje niedoskonałości pod beretem. A kiedy Ingrid tylko wspomniała o potrzebie odświeżenia trwałej, nie czekając na nic, kupiła w Pedecie2 rozjaśniacz w kolorze platynowego blondu i w umówionym dniu pojawiła się w progu mieszkania swojej koleżanki.
2 Pedet, czyli Państwowe Domy Towarowe Centrum.
A teraz sama siedziała z mieszanką farby i wody utlenionej nałożoną na głowę i nadzieją, że jej włosy będą wyglądały dokładnie tak, jak na opakowaniu kosmetyku.
Oczywiście nadzieje, jak zawsze, były płonne, bo jeszcze nigdy nie udało jej się zrobić takiego koloru, jaki obiecywał producent. Oni wszyscy byli tacy sami, nie przejmowali się kobietami, a chcieli tylko zarobić. Zresztą nie było na co narzekać, skoro farby w ogóle były dostępne. Zawsze mogło być przecież gorzej, jak jeszcze kilka lat temu, kiedy zabrakło nawet mydła Biały Jeleń. Wtedy na wszystkich padł blady strach. Kobiety chodziły z odrostem – i to brudnym – i nikt się specjalnie tym nie przejmował, gorsze natomiast było poczucie, że za chwilę nawet mydło będą reglamentować, a już nie daj Boże wpiszą je na kartki. Ostatecznie nie wpisali, a regularne dostawy Białego Jelenia wróciły do sklepów po kilku tygodniach, ale co się kobiety namartwiły, to tylko one mogły to wiedzieć. Dlatego teraz, bez względu na odcień farby, Jadwiga nie zamierzała marudzić. Co wyjdzie, to wyjdzie, byle nie było widać odrostów.
Normalnie Jadwiga była dość ciemną szatynką, choć wolała określać siebie jako jasną brunetkę. Nie lubiła swoich ciemnych włosów, zresztą już dawno przestały być modne. Teraz liczył się wyłącznie blond i to ten pięknie platynowy ze srebrzystym połyskiem.
– Myjemy? – zapytała, jednocześnie sprawdzając wałki na głowie przyjaciółki.
Wydawało się, że wszystko poszło zgodnie z planem i za kilka chwil Ingrid będzie miała piękne loki. Fryzura „na mokrą Włoszkę” była największym hitem ostatnich kilku sezonów. W sumie Jadwiga też mogłaby taką mieć, ale dopiero za jakiś czas, kiedy farba odpowiednio się przyjmie.
– Myjemy – odpowiedziała przyjaciółka. – Poczekaj, pójdę po miskę.
Kilka minut później kobieta zwisała już głową w dół nad metalowym naczyniem, nieco może obitym i nadgryzionym przez czas, ale ciągle niezawodnym, a Jadwiga spłukiwała jej włosy wodą z garnka. A im więcej wylewała wody na głowę przyjaciółki, tym bardziej przekonywała się, że jednak nie wszystko poszło dokładnie tak, jak sobie założyły.
– Ô, pierōnie, a co to je?3 – Ingrid przetarła oczy i natychmiast podniosła głowę znad balii, rozpryskując pozostałości cieczy dokoła po świeżo umytym linoleum udającym parkiet w jodełkę.
3 O, pieronie, a to co?
Jadwiga tylko pociągnęła nosem.
– Coś mi zrobiōła!4 – Ofiara fryzjerskich zabiegów włożyła tymczasem rękę do miednicy, w której, oprócz wody, pływały również jej piękne loki, dokładnie takie, jakie sobie wymarzyła.
4 Coś ty mi zrobiła!
Tylko dlaczego były w misce? Z przerażeniem dotknęła tego, co zostało jej na głowie, i aż usiadła z nerwów. Zamiast burzy włosów wyczuła pod palcami jedynie marne kępki czegoś, co na pewno nie było „mokrą Włoszką”. Jej „mokra Włoszka” bowiem pływała żałośnie w metalowej miednicy.
Poczuła, jak zaczyna się trząść, i sama nie wiedziała, czy to z nerwów, od płaczu, czy ze śmiechu. Płakała tak histerycznie, że w pewnym momencie zaczęła się śmiać. Nerwowo, sztucznie, ale tak mocno, że aż rozbolał ją od tego brzuch. A najgorsze, że nie była w stanie przestać.
– Daj mi lusterko! – rozkazała Jadwidze, która tymczasowo przysiadła na brzegu wanny.
Ta ocknęła się ze stuporu i wstała, żeby sięgnąć po zwierciadło.
– Nie wiem, co mam powiedzieć, przecież robiłam wszystko tak, jak zawsze – próbowała się tłumaczyć, ale sama czuła, jak zaczynają drżeć jej ręce. Jak nic, Ingrid zabije ją na miejscu i tyle będzie z ich przyjaźni.
– Nic nie mów, po prostu mi to daj. – Ingrid wyciągnęła rękę, drugą cały czas gładząc się po głowie.
Pod palcami czuła jedynie sterczące kikuty tego, co jeszcze do niedawna było jej włosami, a teraz, przynajmniej w zamierzeniu, powinno zamienić się w loki.
Odetchnęła głęboko i spojrzała w lusterko. Widok był doprawdy żałosny. Z jednej strony głowy wisiały jej do samych ramion mokre spiralki, a z drugiej włosy ledwo sięgały ucha. Na dodatek nie wszystkie, bo wśród tego, co zostało, po obu stronach głowy były place, gdzie marnie odstawały od skóry na nie więcej niż kilka centymetrów. Wyglądała okropnie, jak te wszystkie kobiety, którym włosy wypadły z choroby albo żalu.
Kiedyś pokazywali taki program w telewizji, gdzie właśnie były takie kobiety – biedne i łyse. Ingrid bynajmniej nie była biedna, ale tymczasowo włos się jej nie trzymał. Czuła, jak na zmianę poci się i marznie. Chciało się jej płakać i śmiać jednocześnie, a w głowie kołatała jedna, jedyna myśl: jak ona pokaże się ludziom?! Przecież natychmiast obwołają ją chorą albo nienormalną i o ile to pierwsze mogłaby jakoś przeboleć, tak posiadanie łatki nienormalnej w tych czasach wiązało się z wieloma przykrościami. Zdecydowanie nie mogła zostać za taką uznana.
– Zabiję, tylko jeszcze nie wiem kogo – odezwała się w końcu, patrząc na ciągle przerażoną Jadwigę.
– Możesz mnie, zasłużyłam w końcu. – Przyjaciółka niby nonszalancko wzruszyła ramionami, ale tak naprawdę wewnątrz siebie trzęsła się jak osika.
– Ciebie nie, jeszcze mi się przydasz. Myślę o zabiciu tego, kto naprawdę zawinił. Gdzie masz opakowanie od tego płynu?
Jadwiga bez słowa podniosła się z krzesełka i poszła do kuchni. Wróciła po chwili, dzierżąc w dłoni butelkę po środku do trwałej ondulacji.
Ingrid obejrzała ją dokładnie z każdej strony i nie znalazłszy niczego podejrzanego, odstawiła naczynie na pralkę, która stała tuż obok wanny.
– Nic już z tym nie zrobię – mruknęła pod nosem.
– Coś musi być nie tak – odpowiedziała tymczasem Jadwiga. – Przecież to nie może być moja wina.
Chwyciła butelkę, obróciła ją kilka razy w rękach i nagle zbladła.
– Widziałaś to? Przecież ona straciła ważność już jakieś trzy lata temu! – wykrzyknęła, jakby odkryła Amerykę.
Rzeczywiście. Ingrid nigdy nie zwracała uwagi na daty. Przecież one i tak niczego nie zmieniały, jak się okazuje, do teraz.
– Szlag by ich wszystkich trafił. Cholerni nieudacznicy! Sprzedają wszystko, byle tylko zarobić. Nie dość, że pustki w tych sklepach, że płakać się chce, to jeszcze jak coś mają, to po terminie. I co ja teraz zrobię?
– Ja bym nawrzucała temu, kto ci to sprzedał.
– Ja też, ale chwilowo nie mogę się tak pokazać na mieście. Idę po nożyczki, musimy to jakoś ogarnąć. Tnij – zakomenderowała, kiedy wróciła do łazienki.
– Chyba żartujesz, już dość szkód narobiłam. – Jadwiga nie miała zamiaru przykładać nawet małego palca do dalszego ciągu tej katastrofy.
– Tnij, powiedziałam, nie mam dla ciebie całego dnia. Poza tym twoje też już trzeba płukać, chyba że chcesz być tak łysa, jak ja.
Jadwiga w żadnym razie nie życzyła sobie być łysa. Westchnęła ciężko i chwyciła za narzędzie – zbrodni, jak się okazało.
Nawet nie było czego ścinać, włosy same kruszyły się tuż przy nasadzie, a to wszystko, co zostało, sterczało teraz smętnie po bokach. Wystarczyło pięć minut, by Ingrid miała całkiem nową fryzurę. Nierówną, poszarpaną, ale i tak lepszą od tych kikutów, które zostały jej po myciu.
– Lepiej nie będzie. – Przejrzała się w lustrze i pogładziła po niemal łysej głowie. – Kiedyś odrosną. I oby odrosły już kręcone, bo drugi raz nie dam się nabrać na jakieś wynalazki.
Jadwiga cofnęła się o krok, nadal niepewna tego, co się za chwilę wydarzy. Przyjaciółka była zupełnie nieprzewidywalna. Raz nie przejmowała się niczym, by za chwilę wybuchnąć niepohamowanym płaczem i złością. Póki co jednak na płacz się nie zanosiło. Może więc tym razem obejdzie się bez dramatu, choć rzeczywiście dzisiaj miała ku niemu powód.
– Wiesz co? Ty się przygotuj do mycia włosów, a ja zaraz wrócę – powiedziała tylko i zniknęła za drzwiami łazienki. Wróciła przyodziana w przepiękną lśniącą chustę w chińskie znaki. Znając życie i możliwości finansowe Kręciszów, chusta była prawdziwie jedwabna i kupiona za koszmarną ilość dewiz w Pewexie na pierwszym piętrze wałbrzyskiego Pedetu. Nie to jednak było najważniejsze. Liczyło się tylko to, że chusta była wściekle czerwona, co zdecydowanie kłóciło się z ogólną szarością lat osiemdziesiątych.
Chyba wszyscy chcieliby mieć tyle odwagi co Ingrid, żeby założyć na siebie coś takiego. Ale tylko ona była do tego zdolna.
– Matko, co ty masz za cudo na tej głowie! – wykrzyknęła Jadwiga, kiedy tylko zobaczyła przyjaciółkę.
– Henryk mi upolował w Pedecie. Piękna jest. Poza tym, skoro już jestem łysa, to przynajmniej będę się nieco wyróżniać. Dawaj te włosy, bo zaraz i ty będziesz potrzebowała chustki.
Jadwiga nachyliła się nad wanną i chwilę później wszystko się zmieniło. Jej włosy wyszły dla odmiany… zupełnie żółte. Nie jakieś złote, nie lekko słoneczne, ale właśnie żółte. Wyglądała jak świeżo wykluty wczesną wiosną kaczy pisklak. Spojrzała na swoje odbicie w lustrze i przełknęła głośno ślinę.
– No pokarało mnie za ciebie – rzuciła niby w przestrzeń, ale tak, żeby Ingrid doskonale wszystko usłyszała.
– Przynajmniej nie musisz chodzić w chustce – mruknęła stojąca za plecami przyjaciółka. – Daga, poszukaj mi tam kopiowego ołówka, tylko teraz, nie za chwilę! – krzyknęła przez drzwi łazienki.
Po chwili jej najstarsza nastoletnia córka stała w drzwiach z dwoma fioletowymi ołówkami w dłoni.
– Co się stało? – zapytała, ciekawe wkładając głowę w drzwi. – Ale fajna chustka. Skąd masz?
– Nie interesuj się, my tu walczymy o życie – mruknęła Jadwiga pod nosem.
Na szczęście tym razem nikt tego nie usłyszał. Zresztą tymczasowo cały dramat, który miała na głowie, został zasłonięty ręcznikiem, więc nie było tak źle. Poza tym młoda, póki co, komentowała jedynie nową fryzurę matki, a właściwie to, co po tej fryzurze zostało, więc nie było powodu otwarcie na nią warczeć. Mimo wszystko Jadwiga wiedziała doskonale, że gdyby tylko pokazała Dagmarze własne włosy, nie obyłoby się bez złośliwego komentarza. Wszystkie dzieciaki Ingrid takie były – niewychowane i pyskate. Ona nigdy nie odpowiedziałaby własnej matce, o wydawaniu opinii na temat innych już w ogóle nie wspominając. Zarówno Dagmara, jak i obaj synowie Ingrid otwarcie i zdecydowanie za głośno mówili, co im się nie podobało. Dlatego Jadwiga niespecjalnie ich lubiła. Może poza najmłodszą, niespełna trzyletnią Pauliną, ale to przecież jeszcze dziecko.
– O Boże! – Dagmara skrzywiła się z niesmakiem, kiedy Jadwidze rozwiązał się turban z ręcznika. – Co wy tu narobiłyście!
– Wyjdź, dziecko, zanim stanie ci się krzywda. I nie odzywaj się najlepiej ani słowem. – Ingrid, która zwykle była dość liberalna, teraz też powoli traciła cierpliwość. – Jeszcze miseczkę na te ołówki mi przynieś i nóż. I fiolet z szafki z lekarstwami, bo też się może przydać.
– Zaczynam się bać. – Jadwiga przełknęła głośno ślinę. – Może sam ołówek wystarczy?
Ingrid pokiwała przecząco głową.
– Na to żółte trzeba wyciągnąć większe działa. Przecież tak się nie pokażesz.
– Nawet nie ma mowy!
Kwadrans później Jadwiga znów oglądała swoje włosy. Wyglądały lepiej, ale do jej wymarzonego koloru jeszcze sporo im brakowało. Płukanka z ołówka kopiowego i gencjany potrafiła zdziałać cuda. Doskonale tonowała żółte odcienie blondu i sprawdzała się nawet przy siwiźnie. Pod warunkiem oczywiście, że została przygotowana w odpowiednich proporcjach. Ta nie została, wobec czego Jadwiga z żółtej wiosennej kaczuszki w piętnaście minut stała się fioletową czarownicą. Już nic więcej nie dało się zrobić.
Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że płukanka schodziła po najwyżej kilku myciach, a zwykle wystarczyło raz umyć włosy, żeby pozbyć się tego wstrętnego fioletu. Trudno, tyle jeszcze była w stanie przetrwać, zwłaszcza że nie pracowała przez weekend.
– Dobra, żółtego już nie widać. To mocno fioletowe na czubku natapirujesz sobie lekko i też nie będzie tak źle. A za jakiś czas zejdzie i będziesz wyglądała całkiem dobrze. Nie to, co ja – westchnęła tylko Ingrid.
– Głupio mi, że tak się stało. Będą gadać o tobie, żeś chora czy coś.
– A niech gadają. Głupi są i nie mają własnego życia, to gadają. Ci, którzy mają wystarczająco dużo do zrobienia, nie zajmują się sprawami innych. A całą resztą się nie przejmuję.
Kiedy Jadwiga wreszcie poszła do domu, Ingrid w końcu zdjęła z włosów czerwoną chustkę. Jeszcze raz przejechała ręką po tym, co zostało z jej wymarzonej „mokrej Włoszki”, i westchnęła ciężko.
– Dobrze, że to tylko włosy – mruknęła do siebie. – Ale następnym razem Sabince już nie odpuszczę.