Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
17 osób interesuje się tą książką
Rodzinna batalia o willę Wandzia trwa w najlepsze. Wszyscy zainteresowani wciąż ostrzą sobie zęby na atrakcyjną nieruchomość. Tymczasem Ingrid ma plan, jak przechytrzyć rozochoconych potomków, spokojnie toleruje ich zakusy i wcale nie zamierza ulegać naciskom ze strony rodziny. Paulina dostaje nową szansę właśnie wtedy, kiedy Robert i Janusz tracą swoje. A Jadwiga, świadoma, że pozostało jej już niewiele czasu, czerpie z życia pełnymi garściami.
Kto okaże się dobry, a kto ujawni ciemną stronę swojego charakteru? O czym skrycie marzą Ingrid i Jadwiga? I kim jest tajemniczy mężczyzna w sportowym samochodzie? To wszystko w finałowym tomie sagi rodzinnej Potomkowie!
Ja chcę do Szczawna! Na własne oczy zobaczyć willę Wandzia! A na starość chcę być jak Ingrid! Świetna rodzinna saga. Czyta się jednym tchem. Polecam. Magdalena Witkiewicz
To nie tylko wyraziści bohaterowie, żarty sytuacyjne, ironia i smaczki językowe, ale też trudne tematy, tylko poruszone w taki sposób, że nie przygniatają, a zmuszają do refleksji. Tę książkę powinno się przepisywać na receptę, bo to gwarancja poprawy nastroju. To jest must read! Jak dorosnę, chcę być jak Ingrid. Polecam! Alicja Fanning (mrufka80czyta)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 243
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Agata Bizuk, 2024
Projekt okładki
Anna Slotorsz
Redakcja i korekta
Agnieszka Czapczyk
Opracowanie wersji elektronicznej
Grzegorz Bociek
ISBN 978-83-67834-58-2
Kraków 2024
Wydawnictwo BOOKEND
www.bookend.pl
Capital Village Sp. z o.o.
ul. Gęsia 8/202, 31-535 Kraków
Justynie Gąsior, kobiecie,
która w każdym potrafi znaleźć dobro.
Dziękuję, że jesteś!
Ingrid Kręcisz – siedemdziesięciosześcioletnia seniorka rodu. Żona zmarłego przed laty Henryka, matka Dagmary, Janusza, Roberta i Pauliny. Właścicielka willi Wandzia.
Dagmara Kosz – córka Kręciszów, nauczycielka języka polskiego, a prywatnie żona Marka. Matka dwóch córek: Irminy i Klary.
Marek Kosz – mąż Dagmary, najlepszy w okolicy ginekolog-położnik. Pięćdziesięciolatek, do szpiku kości nienawidzący własnej teściowej.
Janusz Kręcisz – najstarsze dziecko Kręciszów, właściciel doskonale prosperującej firmy odzieżowej. Ojciec dwójki nastolatków: Wojtka i Jagody.
Agnieszka Cejko – była partnerka Janusza i matka jego dzieci. Fanka botoksu i części wymiennych.
Robert Kręcisz – introwertyczny informatyk, syn Ingrid i Henryka. Mąż Bożeny i ojciec Matyldy, zwanej przez wszystkich rozpuszczonym bachorem.
Bożena Kręcisz – przez męża nazywana Bozią, żona Roberta. Fanka i promotorka teorii spiskowych. Posiadaczka najlepszego biustu w okolicy.
Paulina Kręcisz-Rogala – najmłodsza z rodzeństwa Kręciszów, była modelka. Prywatnie była żona Pawła Rogali, matka Nikolasa i małego Henia Juniora.
Paweł Rogala – fotograf, były mąż Pauliny, zwykła świnia.
Maciej Kucharczyk – celebryta, aktor, nowy ukochany Pauliny.
Jadwiga – przyjaciółka Ingrid, amatorka dobrych trunków, spożywanych koniecznie w dobrym towarzystwie. Fanka tańców, ale koniecznie TAKICH.
Kasia Sagatowska – pielęgniarka, sąsiadka Jadwigi, wspólniczka Marka. Pierwsza pomoc w nagłych przypadkach.
Janusz powoli wracał do żywych. Nie, żeby wcześniej był martwy, ale poprzedniej nocy zasnął tak głęboko, że teraz czuł się, jakby zmartwychwstał, a nie po prostu – obudził.
Z trudem otworzył najpierw jedno oko, a dopiero po chwili drugie. Głowa bolała go okrutnie. Mlasnął głośno i skrzywił się nieznacznie. Jeszcze na wpół śpiący przytknął dłoń do ust i chuchnął. Zaciągnął się mocno i skrzywił się jeszcze bardziej. Zdecydowanie cuchnął i nawet nie wiedział dlaczego. Rozejrzał się dokoła i w pierwszej chwili nie poznał wnętrza, w którym się znajdował, ale po dosłownie sekundzie przypomniał sobie cały wczorajszy dzień. Uśmiechnął się na samą myśl – być może jego życie nie było zbyt udane, ostatnio nawet zdążył stracić wszystko, z wiarą w ludzi włącznie, stoczyć się, zniszczyć swoją reputację, dobre imię i pozbawić się godności, ale za to teraz był w domu. W swoim rodzinnym, najlepszym, jaki mógł sobie wyobrazić. Z mamą.
To tak, jakby wszelkie troski nagle go opuściły i wrócił do czasów, kiedy wszystko było dużo łatwiejsze. I kiedy życie było prawdziwie życiem, a nie durnym gonieniem króliczka, którego nigdy nie da się złapać.
Dawno nie czuł się tak spokojny, nawet pomimo tej całej zawieruchy, która ostatnio targała jego losem. Trudno, pieniądze zawsze przecież można zarobić, jeśli ma się odpowiednie wsparcie. A kobiety? Chyba nie były jednak warte jego zainteresowania. Bez nich też można być szczęśliwym. Jedyna, która zasługiwała na jego uznanie, pewnie właśnie krzątała się w kuchni.
Przeciągnął się, jak już dawno się nie przeciągał, aż poczuł, że wszystkie kości wracają na swoje miejsce. Ten dzień na pewno będzie udany.
Chwilę trwało, zanim pozbierał się z łóżka. Wstał, otworzył szeroko okno i wyjrzał do ogrodu. Tak, to miejsce napawało go optymizmem. Było takie jak zawsze – na pozór nieco zapuszczone, odrobinę chaotyczne, ale jednocześnie tak bardzo znajome i po prostu doskonałe. Ten dom powodował jaśniejsze myśli i bardziej optymistyczne spoglądanie w przyszłość.
Janusz po cichu zszedł na dół. Choć część domu, w której aktualnie się znajdował, oddzielona była od reszty klatką schodową, i tak doskonale wiedział, że Ingrid jest w kuchni. Nie wyobrażał jej sobie inaczej, nawet jeśli ciągle miała zagipsowaną nogę i nie bardzo mogła się na niej opierać. Był pewny, że mimo wszelkich niedogodności mama nie jest w stanie usiedzieć dłużej w jednym miejscu.
I rzeczywiście się nie pomylił, bo kiedy cicho otworzył drzwi, zobaczył, że kobieta krząta się po kuchni. Dość niezgrabnie, ale mimo wszystko dziarsko i z pełnią energii. Przez chwilę stał i patrzył na tę drobną postać smażącą jajecznicę.
Jego mama. Nigdy nie była idealna. Wręcz przeciwnie, potrafiła mieć dość wredny charakter, ale mimo wszystko przy niej czuł się bezpiecznie. Ingrid nie miała w zwyczaju przytulać swoich dzieci, nawet kiedy były małe. No, może wtedy zdarzyło się jej wziąć któreś na kolana, ale nie okazywała im zbyt wiele czułości. To ojciec był tym, który rozpieszczał, łaskotał, głaskał i dmuchał na otarte kolano, żeby szybciej przestało boleć. Ingrid była do cna pragmatyczna. Może nie oschła, bo każde z jej dzieci doskonale wiedziało, że jest kochane i że matka oddałaby za nie życie, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Po prostu wolała okazywać swoją miłość w bardziej praktyczny sposób – przez długie rozmowy na tematy ważne i ważniejsze, przez wsparcie, kiedy nadchodził kryzys. Nigdy nie oceniała, nie wypominała błędów ani nie groziła palcem, stwierdzając z satysfakcją: „A nie mówiłam?”. Kiedy któremukolwiek z rodzeństwa walił się świat, zawsze pytała najpierw: „Co chciałbyś zmienić?”, a potem zmieniała to razem z nim. Cała czwórka wiedziała doskonale, że w każdej sytuacji może liczyć na matkę, bez względu na wszystko. A ona znała nie tylko ich najgłębiej skrywane sekrety, ale i to, czego nawet jej nie odważyli się powiedzieć. Wiedziała, czego może się po nich spodziewać, i znała ich na wylot.
Janusz pomyślał, że to prawdziwe szczęście, że ją mają, bo kto wie, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie miał dokąd wrócić. Miał jej nawet ochotę o tym teraz powiedzieć i pewnie by to zrobił, gdyby nie odezwała się pierwsza:
– A ty co tak smutno patrzysz, jak ta sarna, co ją w dupę postrzelili? Spałeś trochę? Podaj, proszę, sól, bo mi się tu zaraz jajko za mocno zetnie i będziesz miał wiór zamiast jajecznicy.
Roześmiał się na głos i odetchnął głęboko. Właśnie tego dziś potrzebował. Normalności, spokoju, ale i odrobiny wariactwa. A takiej mieszanki wybuchowej mógł się przecież spodziewać tylko w jednym miejscu – w willi Wandzia.
Chwycił solniczkę i podszedł do rodzicielki. Kuchnia była niewielka, ale wystarczająca dla nich obojga. Postawił solniczkę na blacie, przy którym krzątała się staruszka, stanął za matką i objął ją od tyłu ramionami. Poczuł, że na moment zesztywniała, ale za chwilę się rozluźniła. Widać było, że jego uścisk jej również sprawia przyjemność. Z nią i dla niej mógł osiągnąć w życiu wszystko. I nieważne, jak bardzo waliłby się jego świat, doskonale wiedział, że w domu przy placu Lipowym znajdzie bezpieczną przystań.
– Dzięki, mamo. Twoja jajecznica jest najlepsza. Choćby i ścięta na wiór.
Ingrid uśmiechnęła się pod nosem, przy czym bardzo nie chciała, żeby Janusz zobaczył jej grymas. Dobry był z niego dzieciak, aczkolwiek ostatnio bardzo się pogubił. Wczoraj, kiedy stanął przed drzwiami jej domu brudny, śmierdzący i sponiewierany, zobaczyła, jak bardzo nie potrafił się odnaleźć. Było jej go żal, choć doskonale wiedziała, że poniekąd zasłużył na takie potraktowanie i na to wszystko, czym ostatecznie los ugiął jego kolana. Ale mimo wszystko Janusz Kręcisz, ten złachany i śmierdzący żul, był nadal jej dzieckiem. Krwią z krwi i wszystkim, na czym zależało jej w życiu. Nie mogła go zostawić, bo przecież nigdy nie zostawiłaby żadnego ze swoich dzieci. Każde miało na sumieniu mnóstwo grzechów, ale być może po prostu źle ich z Henrykiem wychowali. To jednak nie zmieniało faktu, że tak samo jak za Paulinę, Dagmarę, Roberta, tak również Janusza była gotowa oddać życie.
Opowiedział jej o wszystkim, co wydarzyło się u niego w ostatnich miesiącach. Chwilami miała ochotę potrząsnąć nim mocno, żeby przestał zachowywać się jak rozpuszczony bachor, który myśli wyłącznie o sobie. Ale to, co było, to było i nie da się już tego wszystkiego odkręcić. Za to teraz stał przytulony do jej pleców i był jak mały chłopczyk, którego pamiętała i który na zawsze został w jej sercu. Ten maluch z pięknym, szerokim uśmiechem, który marzył o tym, by zostać pilotem, kiedy dorośnie. I który kochał wszystkich, bez względu na to, jak wielką krzywdę gotowi mu byli wyrządzić.
Ingrid była pewna, że mimo upływu lat pod tym względem zupełnie się nie zmienił. Miał nadal serce pojemne jak samolotowy hangar i był gotów obdarzyć tą swoją miłością wszystkich dokoła. A że zwykle trafiało na młode i piękne dziewczyny, to już zupełnie inna historia. Może takie właśnie jego przekleństwo za nadmiar uczuć. Tego chyba żadne z nich nigdy się nie dowie.
– Jakie masz plany na ten tydzień? – zapytała, kiedy już siedli do śniadania.
Musiała przyznać, że noga dokuczała jej bardzo, zwłaszcza że przez cały ranek stała przy kuchni. Dziewczyny od Dagmary poleciały gdzieś wczesnym rankiem, więc byli w domu sami.
Janusz popatrzył na matkę.
– Wiem, o czym myślisz – powiedział. – Obiecałem skontaktować się z dzieciakami i na pewno to zrobię, ale raczej dopiero za tydzień. Sprawdziłem ich konta na tych dziwnych portalach dla młodzieży. Na szczęście mnie nie poblokowali. Przynajmniej Wojtek, bo Jagody nigdzie w sieci nie ma. Są nad morzem, zresztą jeszcze na początku roku Aga wspominała coś o obozie, a potem wspólnie mieli lecieć do Hiszpanii. Muszę poczekać.
Matka zmarszczyła brwi i pokiwała smutno głową.
– Los ci sprzyja, bo dostałeś dodatkowy czas, żeby sobie to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Ale nie zmarnuj go na głupoty, bo za chwilę może być za późno.
– Wiem, mamo, wiem.
Nabrał kolejną porcję gorącej jajecznicy i włożył ją sobie do ust. Przeżuwał długo, jakby specjalnie nie chcąc podejmować żadnego tematu. Ingrid jednak nie zamierzała być cicho.
– A co z Agnieszką? – zapytała, jakby nigdy nic. Normalnie nie wtrącała się w życie swoich dzieci, ale była partnerka Janusza była w końcu matką jej wnuków, więc ta sprawa również powinna zostać załatwiona.
Janusz aż się zachłysnął. Spodziewał się, że matka zapyta raczej o pracę, firmę, mieszkanie albo o cokolwiek innego, ale nie o Agę. Nie lubiły się. Choć oficjalnie żadna się do tego nigdy nie przyznała, wzajemna niechęć była wyczuwalna niemal przy ich każdym spotkaniu – dyplomatyczna ze strony matki i milcząca po stronie Agnieszki.
– Nie wiem, nie mam planów powrotu do niej. Chyba zresztą spaliłem za sobą już chyba wszystkie mosty. Muszę skupić się na odbudowaniu firmy i na dzieciakach. A reszta jakoś sama się poukłada.
– Głupiś – sarknęła Ingrid. – Najważniejsi w życiu są ludzie, nie pieniądze. Źle cię wychowałam, skoro tak szybko o tym zapomniałeś.