Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
35 osób interesuje się tą książką
Poruszająca zimowa historia, w której każdy cud jest możliwy!
Trzy kobiety, dwóch mężczyzn, senior, mały chłopiec i pies. Każde z nich mierzy się z trudną przeszłością, każde ma swoją wizję Bożego Narodzenia. Jednak los ma wobec nich własne plany i nieoczekiwanie ich ścieżki splatają się w wigilijny dzień. Czy taka wieczerza może się udać? Co wyniknie ze spotkania samotnej matki, jej chorego ojca i małego synka z przeżywającym kryzys policjantem, zawiedzioną bizneswoman, programistą, który nie chce obchodzić Świąt i wolontariuszki - tatuażystki? I co z tym wszystkim wspólnego ma pies? Ta historia wydaje się nieprawdopodobna, ale przecież Wigilia to czas cudów. Dlaczego więc zamiast jednego miejsca dla niezapowiedzianego gościa nie mogą być ich cztery? W końcu każdy ma prawo do Bożego Narodzenia.
Karolina Wilczyńska maluje obraz pełen emocji, uczuć i poczucia, że świąteczny czas niezależnie od okoliczności zawsze jest wyjątkowy…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 301
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Usłyszała tupot bosych stóp i od razu odstawiła kubek z kawą. Odwróciła się, przykucnęła i rozłożyła ręce.
– Cześć, mamo!
Synek wtulił się w jej ramiona. Nawet przez bluzę czuła ciepło jego rozgrzanego snem ciała.
– Cześć, Jasiu!
Chłopczyk dał jej soczystego całusa w policzek.
– Myślałam, że dłużej pośpisz. – Postawiła chłopca na podłodze. – Dzisiaj nie idziesz do przedszkola, powinieneś skorzystać. Naprawdę nie wiem, jak to jest, że każdego ranka marudzisz przy wstawaniu, a gdy masz wolne, budzisz się o poranku.
– Chyba tak jestem skonstruowany – odparł z powagą właściwą sześciolatkom.
– Szkoda, że w tej konstrukcji nie ma modułu odpowiadającego za nakładanie trepek – zażartowała Mila. – Biegnij do pokoju i włóż je, bo jeszcze się przeziębisz.
W mieszkaniu nie było zbyt gorąco, bo opłaty za ogrzewanie bardzo wzrosły, więc przykręcali grzejniki, żeby choć trochę zaoszczędzić.
Janek bez protestów spełnił polecenie matki.
Mila z westchnieniem sięgnęła po niedopitą kawę. Cieszyła się, że synek nie sprawia problemów, ale wiedziała, że na swój sposób wciąż przeżywa to, co stało się półtora roku wcześniej.
Odwiedzała kilka razy psycholożkę, a ta powiedziała, że każde dziecko inaczej reaguje na trudne sytuacje. Jedne odreagowują złością czy nawet agresją, a inne zamykają ból w sobie. Bywa też, że czują się winne, nawet jeżeli nie miały nic wspólnego z traumatycznymi wydarzeniami. Janek należał do tych, które nie okazują gwałtownych emocji, ale Mila nie była pewna, czy to powód do radości.
Bacznie obserwowała synka i zauważała, że czasami bywa smutny albo zamyślony. Próbowała jakoś zacząć rozmowę, dowiedzieć się, co czuje, co go dręczy, ale mały nie bardzo chciał odpowiadać. Mila bała się, czy to tłumienie uczuć nie wpłynie na Janka źle, jednak nie potrafiła zrobić nic więcej. Starała się zapewnić mu spokój, stabilizację i poświęcać mu jak najwięcej czasu, ale przecież musiała pracować.
Poza tym jej także nie było lekko. Wciąż zmagała się z bólem i żalem, miewała koszmary, a nawet czuła się winna. Chodziła na terapię i niby rozumiała, co się z nią dzieje, ale emocje nie chciały poddać się rozsądkowi.
Właściwie gdyby nie Janek, z pewnością nie pozbierałaby się do tej pory. To świadomość, że syn jej potrzebuje, sprawiała, że każdego ranka wstawała z łóżka, że przemogła strach i usiadła za kierownicą i że widziała w życiu jeszcze jakikolwiek sens.
– Dzień dobry, Emilko!
No tak, był jeszcze ojciec. Choć Mili czasami się zdawało, że jest jej drugim dzieckiem.
Teraz stał w drzwiach kuchni i drapał się po nieogolonym policzku.
– Jak się dzisiaj czujesz, tato? – zapytała, starając się, żeby w jej głosie nie usłyszał lęku o odpowiedź.
Musiał zostać z Jankiem, a gdyby okazało się, że jest źle, znalezienie opieki dla syna byłoby problemem. Szczególnie w Wigilię.
– Nie mogę się doczekać wieczora – odparł mężczyzna. – Wiesz, że zawsze lubiłem święta.
Odetchnęła z ulgą.
– Już niedługo – odparła z uśmiechem. – Wszystko przygotowałam, czeka w lodówce. Gdy tylko wrócę z pracy, siądziemy do stołu – obiecała.
– Idziesz dzisiaj do pracy?
Do kuchni właśnie wbiegł Jasiek, tym razem w granatowych kapciach z wyhaftowanymi statkami.
– Tak, skarbie – potwierdziła. – Zostaniesz z dziadkiem. Jestem pewna, że będziecie się dobrze bawić.
– O, tak! – wtrącił Karol. – Na pewno wymyślimy coś specjalnego.
– I nie będziesz spał? – Mały spojrzał pytająco na mężczyznę. – Nie będzie ci smutno?
Jak on doskonale wszystko widzi – pomyślała Mila.
– Dzisiaj? Smutno? – Dziadek udał zdziwienie. – Przecież dzisiaj będą prezenty pod choinką. Kto mógłby się smucić w taki dzień!
Chłopczyk uśmiechnął się radośnie.
– Ciekawe, czy dostanę od Gwiazdki to, co chciałem?
– To zależy do tego, czy byłeś grzeczny – przypomniał Karol.
Janek zwrócił się z niemym pytaniem do matki.
– Byłeś, byłeś. – Potargała jasną czuprynę synka. – Ale pamiętaj, że Gwiazdka musi obdarować wszystkie dzieci, więc może jej nie starczyć pieniędzy na każdy prezent, o którym marzysz. No ale coś na pewno dla ciebie będzie miała.
Mały pokiwał głową na znak, że rozumie.
Z radością kupiłaby Jankowi wszystko, co chciał, ale musiała się ograniczyć do jednego prezentu. Grudzień to z jednej strony wesoły czas, pełen świątecznej atmosfery, ale z drugiej to też miesiąc większych wydatków.
Spojrzała na ścienny zegar.
– Mam jeszcze chwilę, mogę zrobić kakao – oznajmiła. – Ktoś ma ochotę?
– Ja! – Janek aż podskoczył z radości.
– Prawdę mówiąc, wolałbym kawę. – Ojciec usiadł przy stole.
Miała na końcu języka uwagę, że nie powinien, ale powstrzymała się.
Dziś Wigilia – pomyślała. Można zrobić wyjątek. Poza tym po kawie będzie miał więcej energii.
Szybko przyrządziła napoje.
– Zamówienie podano! – Z uśmiechem postawiła kubki na stole. – Janek, uważaj, bo jest mocno ciepłe. Pij ostrożnie!
Popatrzyła na ojca i syna – dwie najbliższe jej osoby.
Co za szczęście, że ich mam – pomyślała z czułością.
Najchętniej zostałaby z rodziną, ale wiedziała, że musi pracować. Tym bardziej że tego dnia była szansa na dobry zarobek.
W Wigilię wszyscy się spieszą. Chcą jak najszybciej wrócić do domów, usiąść do wieczerzy. A przy tym mnóstwo spraw zostawiają na ostatnią chwilę – prezenty, zakupy. Nie będą tracić czasu na autobusy czy chodzenie pieszo.
I tak najwięcej skorzystają ci, którzy będą jeździć wieczorem – stwierdziła. Trudno, ja zadowolę się tym, co uda się zarobić w ciągu dnia. Nie zostawię ich samych w wigilijny wieczór. Raz jeszcze popatrzyła na mężczyznę i chłopca. I tak już zbyt wiele będzie pustych miejsc przy naszym stole.
– Bawcie się dobrze! – pożegnała bliskich. – Będę dzwoniła co jakiś czas.
– Nie musisz, wszystko będzie w porządku – zapewnił ojciec.
– Wiem, ale znasz mnie. – Wolała udawać nadopiekuńczą, aby nie urazić ojca. – Postaram się was nie zamęczać, jednak dzwonić będę.
– A kiedy wrócisz? – zainteresował się Jasiek.
– Postaram się jak najszybciej – odparła. – Wszystko zależy od tego, ilu będzie klientów.
Podeszła do stołu i pocałowała małego w policzek.
– Nie martw się, zdążymy przed pierwszą gwiazdką – obiecała.
Grzegorz Zadra obudził się, ale wcale nie był z tego powodu zadowolony.
– Kurwa mać! – zaklął szpetnie, zanim jeszcze uniósł powieki.
Chciał przetrzeć czoło dłonią, ale ręka w ogóle go nie słuchała.
– Co jest?! – powiedział głośno.
Poczuł przerażenie.
Jestem sparaliżowany? – pomyślał w panice.
Próbował zebrać myśli, ale miał wrażenie, że rozbiegły się gdzieś daleko. Poza tym nawet najmniejsza próba koncentracji powodowała ból. Ogromny ból. Jakby ktoś wbijał mu w czaszkę metalowy bolec.
Postrzelili mnie? – przeszło mu przez myśl. Napadli? Była jakaś akcja? Niczego nie pamiętam!
Tak, to musiał być postrzał. Ewentualnie mocne uderzenie. Niejeden raz słyszał opowieści kolegów i tak właśnie mówili o podobnych sytuacjach. I to dlatego bolała go głowa.
A ten paraliż? Uszkodzenie nerwu? Albo złamanie kręgosłupa...
Ta ostatnia możliwość wydała się Zadrze najbardziej przerażająca.
Skończę jako warzywo – pomyślał z przestrachem. Będę leżał i robił pod siebie. I nawet nie zdołam popełnić samobójstwa.
Okropna wizja owładnęła Grzegorzem. Już widział, jak męczy się całymi latami i jest zależny od opieki żony.
Żona!
Cholera jasna, przecież ona odeszła – przypomniał sobie. Zostawiła mnie dwa tygodnie temu. Suka!
Zrozumiał, że zaczyna sobie coś przypominać.
Ale dlaczego akurat to? – zirytował się. Przecież właśnie o tym najbardziej chciałbym zapomnieć!
Słyszał, że w ostatnich chwilach przypomina się człowiekowi całe życie. Może właśnie umierał?
Miało być całe życie, do diabła! Dlaczego więc nie przypomniał sobie wakacji u dziadków albo jakiejś młodzieńczej imprezy? Nie zasłużył na coś miłego na koniec?
A może to jednak nie śmierć? – chwycił się tej nadziei. Może mam szansę?
– Pomocy... – Chciał krzyknąć, ale z wysuszonego gardła wydobył się tylko prawie bezgłośny szept.
Chciał przełknąć ślinę, ale w ustach nie było jej ani kropli. Oblizał więc spierzchnięte wargi.
Nie poddam się – pomyślał z uporem. Będę próbował, może ktoś usłyszy.
– Pomocy! – Druga próba wypadła lepiej.
Gdyby tylko głowa tak nie bolała.
– Niech mi ktoś pomoże! – krzyknął całkiem głośno, ale nikt nie odpowiedział.
Chyba jestem tu sam – doszedł do wniosku. Trzeba działać.
Policyjne doświadczenie nauczyło Zadrę nieustępliwości. Poza tym był człowiekiem upartym. I te cechy w tej chwili powinny mu pomóc.
No, człowieku, weź się w garść – motywował sam siebie. Myśl, co robić!
Uznał, że przede wszystkim trzeba otworzyć oczy i zorientować się, gdzie jest i w jakim stanie. A potem zastanowić się, co dalej.
Powoli podniósł powieki. Oślepiło go ostre światło.
Jakieś lampy? Halogeny? – starał się szybko dokonać analizy. Hala? Sala operacyjna?
Lekko przekręcił głowę, co przypłacił kolejnym łupnięciem w czaszce, ale udało mu się wreszcie cokolwiek zobaczyć.
Grzegorz Zadra ze zdziwieniem stwierdził, że jest we własnym mieszkaniu.
Napad? Włamanie? – próbował coś sobie przypomnieć.
Zerknął w bok i zobaczył stolik, który stał przy kanapie. Na stoliku zaś pustą butelkę po żołądkowej. Druga, również pusta, leżała pod blatem, na puszystym szarym dywanie, który tak lubiła Marzenka.
Szkoda, że go ze sobą nie zabrała – pomyślał ze złością.
Stopniowo zaczynał przypominać sobie poprzedni wieczór. Spędził go tak jak kilkanaście wcześniejszych.
Ale co jeszcze się wydarzyło? – Zmarszczył czoło. Dlaczego nie mogę się ruszać?
Powoli spróbował poruszyć nogą. Udało się! Druga stopa także była w porządku.
Co więc z ręką?
Ostrożnie odwrócił głowę w przeciwną stronę i wtedy zobaczył, że prawą dłoń wsunął przez sen pomiędzy siedzenie i oparcie kanapy.
– Po prostu ścierpła! Ja pier... – Zadra po raz kolejny dał upust emocjom w niezbyt kulturalny sposób.
Mógł sobie na to pozwolić, bo w mieszkaniu był zupełnie sam. Od dwóch tygodni.
Normalnie, gdy się budził, zwykle przybiegała Sylwunia i zaczynała paplać. A zaraz po niej Marzenka, która musiała mu zdać relację z jakiejś ważnej rozmowy z koleżanką albo opowiedzieć o tym, co wydarzyło się u niej w pracy. Często go to irytowało, bo marzył o odpoczynku po trudnym dyżurze.
A teraz? Teraz wiele dałby za to, żeby piskliwy głosik córki rozbrzmiał tuż nad jego uchem. Jednak w domu panowała cisza.
Zadra usiadł i zaczął rozcierać zdrętwiałą rękę. Jednocześnie rozglądał się w poszukiwaniu czegoś do picia.
Niestety, poza pustymi butelkami i resztkami niedojedzonej pizzy w tekturowym pudełku nie dostrzegł niczego.
Na chwilę przycisnął dłoń do czoła, ale ból nie zmniejszył się ani trochę.
Muszę wziąć tabletkę – pomyślał.
Zdążył zapomnieć o tym, że przed chwilą był pewien, że jest bliski śmierci. Teraz pozostał już tylko kac. I to jaki! Kac gigant.
Najchętniej opadłby z powrotem na kanapę i spał dalej, ale ból głowy i pragnienie były silniejsze. Wstał więc niechętnie i omijając przewrócone krzesło, poszedł do kuchni.
Z niesmakiem omiótł wzrokiem stertę brudnych talerzy. Sięgnął do szafki, gdzie znalazł jeszcze jeden czysty kubek, podstawił go pod kran i przekręcił kurek.
Szum wody wydał mu się hukiem wodospadu.
Ależ się urządziłem! – Skrzywił się. To wszystko przez nią, przez tę głupią babę, która po sześciu latach małżeństwa nagle stwierdziła, że ma dość.
Łapczywie opróżnił naczynie i natychmiast napełnił je ponownie. Z szuflady wyciągnął blister tabletek od bólu głowy, wycisnął jedną i połknął, popijając zawartością kubka.
Dopiero wtedy dostrzegł, że na naczyniu namalowana jest łaciata krowa.
Ulubiony kubek Sylwuni – stwierdził. Na pewno ciągle o niego pyta.
Zadra nie należał do ludzi, którzy okazują emocje, ale myśl o córeczce sprawiła, że zwilgotniały mu oczy.
Jak mogła zabrać mi dziecko! – skierował ku żonie całą swoją złość. Sama niech idzie, dokąd chce, ale małą musi mi oddać! – postanowił po raz kolejny.
Popatrzył w okno. Padał śnieg i świeciło słońce.
Moglibyśmy iść na sanki – pomyślał. I ulepić bałwana.
Odwrócił wzrok od szklanej tafli i popatrzył na kalendarz.
Dzisiaj Wigilia – zauważył.
A potem zaklął po raz kolejny.