Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
PIĘKNA OPOWIEŚĆ O MARZENIACH I POSZUKIWANIU SZCZĘŚCIA.
Nastka jest nowoczesną dziewczyną. Skończyła studia i realizuje się jako menadżerka dużego klubu i restauracji. Marzy o własnej knajpce. Śmierć dziadka, nieoczekiwanie przewróci jej życie do góry nogami, a pozostawiony przez staruszka spadek stanie się powodem do podjęcia wielu decyzji, których Nastka nie miała w planie.
Dlaczego matka Nastki, Maryla, decyduje się na szaloną zmianę - zostawia firmę, którą stworzyła i otwiera na wsi sklepik ze wspomnieniami? Czy zwariowała?
Jak zareaguje na nieoczekiwane zmiany chłopak Nastki? Czy będzie ją wspierał? I dlaczego babcia Anastazja nie chce wtrącać się w decyzje córki?
Poznaj Nastkę i dowiedz się, czy powtórzy los swojej matki i babci. A może uda jej się przerwać rodzinny schemat i odnaleźć szczęście? „Cukiernica z fotografii” to pierwsza część trylogii o rodzinnych tajemnicach, sile kobiet i oczywiście o miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 283
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Piątkowy wieczór w lokalu Tasty day, crazy night powoli zaczynał się rozkręcać. Każdy weekend stanowił wyzwanie dla personelu, bo wiadomo było, że przez dwa wieczory i dwa dni przewinie się tu więcej osób niż przez resztę tygodnia. Nikt jednak nie narzekał, bo zarówno pracownicy kuchni, jak i ci obsługujący salę wiedzieli, że weekendowe przychody stanowią ważną część budżetu firmy i właśnie od tego zależą ich wynagrodzenia oraz ewentualne premie. Również napiwki w piątek i sobotę bywały większe, bo goście po kilku drinkach stawali się hojniejsi.
Nastka wyszła przed lokal, żeby sprawdzić, czy stoliki w ogródku są odpowiednio przygotowane, a na wszystkich krzesłach leżą kolorowe koce. Majowe dni, co prawda, były ciepłe, ale wieczory i noce jeszcze chłodne. Goście, którzy zechcieliby odpocząć przez chwilę od głośnej muzyki, zapalić albo przewietrzyć nieco głowę, gdy alkohol zbyt mocno zadziała, powinni czuć się komfortowo. Z zadowoleniem stwierdziła, że wszystko jest jak należy. Granice ogródka wyznaczały drewniane płotki, na których wisiały doniczki obsadzone zaczynającymi kwitnąć surfiniami. Całość sprawiała bardzo miłe wrażenie i zachęcała do zatrzymania się i zajęcia miejsca przy kutych metalowych stolikach.
Nastka dużą wagę przywiązywała do wystroju lokalu i dbała o każdy szczegół. Wiedziała, że w dobie social mediów goście robią sobie mnóstwo zdjęć i wrzucają je do sieci.
„To, co mają za plecami albo na talerzach, to reklama naszego lokalu” – mawiała. „Darmowa, szczególnie gdy oznaczą lokalizację. Warto to wykorzystać, a uda się tylko wtedy, gdy o to zadbamy”.
Słowa „darmowa reklama” dobrze zadziałały na Rozbickiego, właściciela lokalu, i przekonały go do realizowania pomysłów Nastki. A kiedy kilka miesięcy po objęciu przez nią stanowiska menadżera restauracji i klubu liczba gości zaczęła systematycznie wzrastać, nawet wyraził zadowolenie, choć nie był raczej skłonny do chwalenia, gdyż wyznawał zasadę, że lepiej działa kij niż marchewka.
Nastka wyjęła elektronicznego papierosa i zaciągnęła się dymem o smaku jagód. Od jakiegoś czasu walczyła z nałogiem, ale niestety praca w lokalu temu nie sprzyjała. Zbyt wiele okazji do wspólnego dymka, zbyt wiele pokus. Na razie więc zamieniła klasyczne papierosy na elektroniczne i sukcesywnie używała płynów z coraz mniejszą zawartością nikotyny. Miała nadzieję, że w końcu dojdzie do zera i pozostanie jej tylko przyjemność płynąca z samego rytuału, za to wyeliminuje zupełnie szkodliwy aspekt tej słabości.
Zrobiła kilka kroków do tyłu i z dumą popatrzyła na neon umieszczony nad wejściem do lokalu. Świeciła się wyłącznie druga część nazwy, czyli Crazy night, pierwsza nikła w mroku wieczoru i była zupełnie niewidoczna.
To także był pomysł Nastki. Dawna nazwa lokalu – Brooklyn – w żadnej mierze nie oddawała jego specyfiki. Była nijaka i, zdaniem Nastki, wcale nie zachęcała do wejścia.
Rozbicki początkowo planował otworzyć jedynie restaurację, ale ostatecznie zdecydował się także na klub. Przeczytał gdzieś, że dobrze dywersyfikować biznes, bo to przyciąga różnych klientów. Niestety okazało się, że ludzie, nie potrafiąc jednoznacznie zdefiniować lokalu, wcale do niego nie zaglądali. Ci, którzy szukali zabawy, sądzili, że to restauracja, a tym, którzy chcieli dobrze zjeść, miejsce kojarzyło się z muzyką, parkietem do tańca i menu składającym się z orzeszków i słonych paluszków.
Dlatego Nastka wymyśliła Tasty day, crazy night. Założyła w mediach społecznościowych dwie osobne strony – jedną dla restauracji, a drugą dla klubu. Smakowity dzień działał od jedenastej do dziewiętnastej, a Szalona noc od dziewiętnastej do dwudziestej trzeciej, a w weekendy do ostatniego gościa.
I właśnie neon był ukoronowaniem tej idei. Gdy działała restauracja, świeciła się pierwsza część nazwy, a gdy ruszał klub – druga. Ten pomysł bardzo spodobał się gościom, a informacja o nietypowym miejscu pojawiła się nawet na kilku lokalnych portalach informacyjnych, co też przyczyniło się do wzrostu popularności lokalu.
Trzeba przyznać, że naprawdę dobrze to wyszło – pochwaliła w myślach samą siebie. W ciągu sześciu miesięcy rozhulałam ten biznes całkiem nieźle.
– Nastka!
Popatrzyła w stronę, skąd dochodził głos, i zobaczyła jedną z kelnerek, która przywoływała ją, gwałtownie machając ręką. Po wyrazie jej twarzy od razu poznała, że stało się coś niedobrego.
Schowała elektronicznego papierosa do kieszeni i podeszła do dziewczyny. Minęła po drodze kolejnych gości, którzy wchodzili do Crazy night.
– O co chodzi? – zapytała ściszonym głosem.
– Są jakieś problemy z rezerwacjami. – Kelnerka była wyraźnie zmieszana.
– A konkretnie?
– Konkretnie to wszystkie stoliki zajęte, a czwórka gości nie ma gdzie usiąść – wyjaśniła dziewczyna.
Nastka skinęła głową.
– Zaraz zobaczę, o co chodzi.
Weszła do lokalu, gdzie w części przeznaczonej do tańca rozbrzmiewała już głośna muzyka. Didżej spisywał się doskonale, bo mimo dość wczesnej pory na parkiecie tańczyło już całkiem sporo osób.
Nastka przeszła do części restauracyjnej i już z daleka dostrzegła dwie pary stojące przy barze. Jeden z mężczyzn mówił coś do barmana, pokazując telefon i mocno gestykulując. Widać było, że jest zdenerwowany.
– Dobry wieczór, mam na imię Nastka i jestem menadżerką lokalu – przedstawiła się z uśmiechem. – Zaraz rozwiążemy państwa problem.
– Mam nadzieję – odparł mężczyzna. – Trzy dni temu robiłem rezerwację i potwierdziliście ją. – Pokazał ekran smartfona, na którym widać było korespondencję z klubem.
– Wierzymy naszym klientom. – Nastka nie przestawała się uśmiechać. – Proszę o chwilę cierpliwości, przygotujemy stolik, a przez ten czas państwo wypiją drinka. Oczywiście na nasz koszt. Jacek, podaj państwu to, co sobie zażyczą – zwróciła się do barmana, który skinął głową.
Goście złagodnieli, więc uznała, że udało jej się zażegnać problem.
Przeszła na zaplecze i rozejrzała się.
– Maciek, weź ten stolik. – Wskazała na mebel, na którym stały karafki do wody i koszyczki na sztućce. – Przenieś na salę i nakryj. Tylko migiem!
Kelner bez zbędnych pytań zaczął zdejmować rzeczy ze stolika, wróciła więc do baru i przywołała gestem barmana
– Kto z baru przyjmował rezerwacje w tym tygodniu? – zapytała.
– Chyba Alicja.
Będę musiała z nią porozmawiać – pomyślała. Nie można dopuszczać do takich sytuacji. Jedna zła opinia w sieci od razu obniża średnią.
Niestety okazało się, że nie była to jedyna pomyłka barmanki. Po chwili pojawiła się jeszcze jedna para, a potem trójka gości, którzy także mieli rezerwację.
Nastka zrozumiała, że sytuacja zaczyna się robić poważna. Była wściekła na pracownicę, ale wiedziała, że złość w tym momencie niczego nie zmieni. Trzeba było działać.
– Przenieście stoliki z ogródka – poleciła obsłudze sali. – Dla każdego oczywiście darmowy drink i cokolwiek by mówili, macie się uśmiechać. Muszą wyjść zadowoleni.
Nastka nie rozumiała, jak to się mogło stać. Nigdy wcześniej taka sytuacja nie miała miejsca. Odznaczali rezerwacje na planie sali, więc nie było możliwości, żeby przyjąć ich więcej.
Wieczór nie zaczął się dobrze, to pewne. Musiała zadbać o nadprogramowych gości, żeby zatrzeć złe wrażenie. Selekcjoner przy wejściu zgłaszał problem z dwoma mocno podchmielonymi mężczyznami, którzy nie przyjmowali do wiadomości, że w tym stanie nie zostaną wpuszczeni, a w barze zepsuła się jedna z kostkarek i za chwilę mogło zabraknąć lodu.
– Kuba, czy macie miejsce w lodówce? – Zajrzała do kuchni. – Trzeba zrobić lód.
Szef kuchni odwrócił się od kuchenki, gdzie właśnie coś smażył.
– Jak trzeba, to się znajdzie.
Nastka lubiła tego potężnego mężczyznę. Doskonale wykonywał swoją pracę, potrafił zarządzać zespołem i nigdy nie robił z niczego problemu.
Odetchnęła z ulgą.
– Okej.
Co za szczęście, że zamówiłam woreczki do lodu, pomyślała, zadowolona z własnej zapobiegliwości. Otarła pot z czoła i poczuła, że musi napić się wody. W tym momencie w kieszeni zaczął wibrować telefon. Wyjęła smartfon i popatrzyła na ekran.
Mama – stwierdziła. Czego ona chce o tej porze? Przecież wie, że jestem w pracy.
Odrzuciła połączenie, jednak telefon po chwili znowu zaczął wibrować.
– Mamo, mam tu taki młyn, że naprawdę nie mogę rozmawiać – powiedziała.
– Dziadek umarł. – Usłyszała w słuchawce.
– Jaki dziadek?
– Mój ojciec.
Nie wiedziała, co powiedzieć. Oparła się o futrynę i popatrzyła na salę pełną gości.
– Nie mogę teraz przyjechać – oznajmiła wreszcie.
– Chciałam ci tylko powiedzieć. – Głos matki był spokojny, jakby mówiła o czymś zupełnie zwyczajnym i nieważnym. – Jakby nie było, to jednak twój dziadek. Powinnaś wiedzieć.
– Nigdy go nie widziałam żywego, więc zmarły może chyba poczekać do jutra – stwierdziła Nastka niezbyt grzecznie, bo właśnie zobaczyła, że jakaś dziewczyna nie jest zadowolona z nieco nachalnych zalotów jednego z gości. – Mamo, muszę wracać do pracy. Jutro do ciebie zadzwonię.
Rozłączyła się i natychmiast podeszła do jednego z ochroniarzy, żeby wskazać mu sytuację wymagającą interwencji.
Dziadek umarł – pomyślała. Dla mnie właściwie nigdy nie żył, dla matki również, więc po co ta drama o jedenastej w nocy?
*
Wróciła do domu dopiero przed szóstą rano. Po wyjściu ostatniego gościa musiała jeszcze dopilnować, żeby sale zostały posprzątane, a bar przygotowany na otwarcie po południu. Na szczęście kuchnia wydawała posiłki tylko do północy, więc w soboty Kuba sam otwierał lokal, a ona mogła przyjść do pracy dopiero przed wieczorem.
Usiadła w kuchni i nalała sobie wody. Po całonocnej pracy wcale nie chciało jej się spać. Była bardzo zmęczona, ale potrzebowała czasu, żeby się wyciszyć, bo wielogodzinne skupienie i koncentracja nie znikały od razu.
– Dzień dobry. – Usłyszała za plecami.
Odwróciła się i uśmiechnęła na widok mężczyzny w slipkach, który stał w drzwiach i się przeciągał.
– Hej! Już wstałeś? Jest sobota.
– Niestety wiem. – Podszedł i pocałował ją w policzek. – Ale mam dzisiaj imprezę do obsłużenia, więc zaraz wychodzę.
Zbyszek, jej chłopak, pracował na co dzień jako menadżer w największej hurtowni obsługującej kompleksowo restauracje i hotele. Mieli w asortymencie nie tylko produkty spożywcze, ale i naczynia, urządzenia kuchenne, szkło, tekstylia, a nawet jednorazowe opakowania. Po prostu wszystko, czego klienci mogą potrzebować.
Nastka poznała go, gdy negocjowała zniżkę dla lokalu, i od pierwszej chwili zaiskrzyło między nimi. Po dwóch miesiącach zamieszkali razem. Rozumieli się dobrze – oboje ambitni, lubiący dobrą zabawę i marzący o własnym biznesie.
Zbyszek nawet już zaczął realizować swoje plany. Założył firmę eventową, która organizowała firmowe i rodzinne imprezy, często także obsługiwał wesela, biorąc na siebie oprawę muzyczną, wodzireja, fotobudkę i różnego rodzaju specjalne atrakcje. Dlatego często pracował także w weekendy.
– Znowu się mijamy. – Nastka westchnęła.
– Cóż, takie życie. – Zbyszek włączył ekspres i oparł się o blat kuchennej szafki, patrząc, jak kawa kapie do szklanego dzbanka.
– Dziadek mi umarł.
Mężczyzna odwrócił się, słysząc nieoczekiwane wyznanie dziewczyny.
– Co?
– To, co słyszałeś. – Wzruszyła ramionami.
– Nawet nie wiedziałem, że masz dziadka – zdziwił się Zbyszek. – Nic o nim nie mówiłaś.
– Bo nie było o czym. – Upiła kolejny łyk wody. – Nigdy go nie poznałam.
– Nie znałaś własnego dziadka?
– Mówię przecież. Zresztą moja matka też go nie znała.
– Nieźle. – Mężczyzna pokręcił głową. – Ale chyba twoja babcia musiała go znać – zażartował.
– Bardzo śmieszne – skwitowała Nastka. – Babcia nigdy nie chciała o nim mówić. Jakby nie istniał, rozumiesz?
– Ale numer!
Zbyszek nalał kawę do kubka i usiadł obok Nastki przy stole.
– I tak nagle się odezwał?
– No raczej nie on – zauważyła dziewczyna. – Ale nie znam szczegółów, bo nie miałam czasu rozmawiać. Matka powiedziała tylko, że nie żyje.
– Słuchaj, a może zostawił jakiś spadek? – zainteresował się Zbyszek. – To by dopiero było! Nagle okaże się, że nieznany dziadek był milionerem, i wszystko odziedziczycie. Wiesz, jak w jakimś filmie. Będziesz obrzydliwie bogata. – Rozmarzył się.
Nastka popukała się palcem w czoło.
– No co? – Zbyszek się obruszył. – Nigdy nic nie wiadomo. Przecież sama mówisz, że nic o nim nie wiecie. Mógł się dorobić, miał na to całe życie.
Dziewczyna jakoś nie potrafiła wczuć się w narrację swojego chłopaka.
– Z taką fantazją to ty powinieneś książki pisać, a nie sprzedawać pudełka do pizzy. – Pozwoliła sobie na drobny przytyk, bo wiedziała, że Zbyszek ma poczucie humoru i dystans do siebie.
– Tak, już widzę, co się będzie działo. – Zrobił smutną minę. – Zostaniesz milionerką i nie będziesz już chciała prostego chłopaka.
Roześmiała się, widząc jego udawany smutek.
– O aktorstwie też mógłbyś pomyśleć – doradziła. – A tak poważnie mówiąc, to nie musisz się obawiać. Nie zostawię cię. Tylko nadziei też sobie wielkich nie rób. Jak znam moją matkę, to ona niczego po dziadku nie przyjmie. Nawet jakby złote góry zostawił.
– Ech, przydałaby się chociaż mała złota górka. – Zbyszek westchnął przeciągle. – Mógłbym się wyspać w sobotę. A tak, trzeba się zbierać. Kto pierwszy pod prysznic?
– Idź ty, ja mogę poczekać.
Zbyszek poszedł do łazienki, skąd po chwili zaczął dobiegać szum płynącej wody.
Ale myśli, które podsunął, pozostały w głowie Nastki. A jeśli naprawdę dziadek zostawił jakiś spadek? – zastanawiała się. E tam, przecież jeśli interesowałby go nasz los, to próbowałby jakoś nawiązać kontakt. Skoro tego nie zrobił, to może nawet nie wiedział o moim istnieniu. A mamie na pewno niczego nie zostawił.
Poczuła, że zaczyna ogarniać ją senność.
– Zbyszek, wychodź! – krzyknęła w kierunku łazienki. – Bo za chwilę zasnę na stole.
*
Przespała się kilka godzin, ale obudziły ją słoneczne promienie wpadające przez okno sypialni wprost na łóżko.
Znowu zapomniałam opuścić rolety – pomyślała, jeszcze nie do końca rozbudzona.
Próbowała ponownie zasnąć, zasłaniając twarz poduszką, ale się nie udało. W końcu zdecydowała, że zamiast się męczyć, po prostu wstanie.
Poczłapała do kuchni i wypiła resztkę zimnej kawy wprost z dzbanka. Zajrzała do lodówki, wyjęła kawałek camemberta i zjadła go ze smakiem.
Podeszła do okna. Maj pokazywał tego roku prawdziwie wiosenne oblicze. Kwitły kasztany, bzy i krzewuszki, tulipany i bratki tworzyły kolorowe wzory na klombach. Aż chciało się wyjść z domu i pospacerować wśród zieleni.
Chciałoby się – poprawiła w myślach samą siebie – gdyby się nie musiało do pracy iść.
Cóż, specyfika jej zajęcia była taka, że spało się w dzień, a pracowało w nocy. Nie żeby Nastce bardzo to przeszkadzało. Zawsze lubiła klimaty nocnego miasta, nie przepadała za wsią i niespecjalnie ciągnęło ją do lasu.
– Jestem zwierzęciem miejskim – mawiała. – Chętnie popatrzę na ładny kwiatek, ale żeby od razu rzucać wszystko i wyjechać w Bieszczady, to chyba przesada. Za bardzo cenię ciepły prysznic, wygodne łóżko, a przede wszystkim dobrą zabawę.
Dlatego gdy zobaczyła ogłoszenie Rozbickiego o poszukiwaniu menadżera do lokalu, zgłosiła się od razu. Wiedziała, że to zajęcie dla niej, zwłaszcza że marzyła o otwarciu własnej restauracji. A może także klubu. Mogła więc sprawdzić swoje umiejętności i zyskać doświadczenie, nie ryzykując tak naprawdę własnych środków.
Jedynym minusem było to, że rzadko miała okazję do spotkań ze znajomymi. Nawet jeśli odwiedzali jej lokal, to i tak nie miała czasu, żeby z nimi posiedzieć. A tym bardziej zaszaleć. Była przecież w pracy. Ale cóż, nie można mieć wszystkiego – uznała. Kiedyś będę miała własny lokal i zatrudnię ludzi, będę też miała więcej czasu. A na razie muszę na to zarobić…
Popatrzyła na zegar wiszący na ścianie nad stołem. W pracy musiała być dopiero o szesnastej. Miała jeszcze cztery godziny i mogła je jakoś wykorzystać.
Obiecałam mamie, że do niej zadzwonię – przypomniała sobie. Ale skoro nie muszę się spieszyć, to może ją odwiedzę? Przejdę się, spacer będzie zaliczony, a przy okazji dowiem się, o co chodzi z tym dziadkiem.
Kiedy myła zęby, przypomniała sobie, że matka lubi mieć zaplanowany każdy dzień. Ta zorganizowana właścicielka firmy handlującej ekskluzywnymi kosmetykami i perfumami żyła z kalendarzem w ręku i zawsze powtarzała, że nawet niezaplanowany odpoczynek to strata czasu.
Jej zasady dotyczyły także kontaktów z córką. Do Maryli Sarneckiej nie można było wpaść tak po prostu i liczyć na domowy kompot czy ciasto. Kogoś mogłoby to dziwić, ale Nastka się przyzwyczaiła, zwłaszcza że w konsekwencji matka nie ingerowała w jej życie i nie wymagała sprawozdań z każdego dnia, co w relacjach z rodzicami bywało bolączką wielu rówieśników dziewczyny.
Może nie będzie miała akurat jakichś zajęć z trenerem personalnym albo wizyty u kosmetyczki – pomyślała Nastka, gdy ze szczoteczką do zębów w ustach wysłała do matki SMS-a z zapowiedzią odwiedzin.
Odpowiedź była krótka.
Jestem w domu.
Nastka wypłukała usta i zaczęła się ubierać.
*
Jeszcze jedną zaletą charakteru matki było to, że nie lubiła tracić czasu na zbędne gadanie. Kochała konkrety, więc zazwyczaj szybko przechodziła do sedna sprawy i tego samego oczekiwała od innych.
Nastce również to odpowiadało, bo mogła uniknąć paplania o pogodzie i innych mało znaczących sprawach. Dlatego miała zamiar od razu zapytać o dziadka.
Jednak gdy matka otworzyła drzwi, zaskoczenie kazało jej zadać inne pytanie.
– A ty w szlafroku? O tej porze?
Przyzwyczaiła się, że matka wstaje wcześnie i już ubrana wypija poranną kawę. Nastka nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio widziała ją w koszuli nocnej i bez makijażu. Nawet kiedy jeszcze razem mieszkały, Maryla wstawała wcześniej niż córka i później kładła się spać. Rano przeglądała maile, a wieczorem długo siedziała nad analizami rynku i ofertami nowych produktów.
Dzięki temu osiągnęła sukces w biznesie, a w oczach córki stała się kimś w rodzaju symbolu i niedoścignionego wzoru. Bo chociaż Nastka preferowała nieco inny styl życia i nie była tak perfekcyjna, to podziwiała Marylę i doceniała jej osiągnięcia.
– Chyba mam migrenę – wyjaśniła matka niechętnie. – W poniedziałek skontaktuję się z moją lekarką, już wpisałam to do planera.
– Okej. – Nastka przyjęła wyjaśnienie do wiadomości. – A teraz masz jakąś tabletkę?
– Zawsze mam to, co niezbędne – przypomniała lekko urażona matka.
– No tak, po tobie mam tę zapobiegliwość. – Nastka się uśmiechnęła. – I powiem ci, że to mnie wczoraj uratowało.
Pocałowała matkę w policzek i poszła do salonu.
Maryla Sarnecka zajmowała ponadstumetrowy apartament na najwyższym piętrze jednego z najbardziej reprezentacyjnych budynków w mieście. Kupiła go kilka lat temu, gdy Nastka była już na studiach, i urządziła zgodnie z najnowszą modą – nowocześnie, łącząc styl loftów z klasyczną prostotą. Wykorzystanie najlepszych materiałów sprawiło, że gość od pierwszej chwili czuł, że znalazł się w mieszkaniu osoby majętnej i o dobrym guście.
Nastka, nie czekając na zaproszenie, rozsiadła się na jasnej kanapie. Ona mogła pozwolić sobie na luźne zachowanie, w końcu Maryla była jej matką, nawet jeśli perfekcyjną i odbiegającą od powszechnego wyobrażenia o rodzicielce.
– I co z tym dziadkiem? – zapytała wprost.
– Mówiłam ci. Umarł – odpowiedziała matka spokojnie.
Nastka obrzuciła ją uważnym spojrzeniem. Nie spodziewała się co prawda, że zobaczy rozpacz czy żal, ale zupełna obojętność na twarzy Maryli sprawiła, że poczuła się trochę dziwnie.
Jakby nie było, to jednak ojciec – pomyślała. Naprawdę wcale jej to nie obeszło?
Sama też rzadko miała kontakt z własnym tatą, bo rozwiódł się z matką, kiedy Nastka była niespełna rocznym maluchem. Potem widywali się co kilka miesięcy, ale niewiele z tego pamiętała. Gdy miała sześć lat, ojciec wyjechał do USA i tam już został na stałe. Dzwonił czasami, przysyłał prezenty na święta, ale prawdziwej więzi nigdy nie udało im się zbudować. Nie tęskniła za nim.
Ale gdyby umarł, to chyba jednak trochę by mnie to ruszyło – stwierdziła.
A matka nic. Absolutnie.
– Skąd o tym wiesz? – zainteresowała się Nastka. – Skoro nie utrzymywaliście kontaktów, to…
– Dzwonił jego radca prawny. Nie wiem, skąd miał numer i jak się o nas dowiedział.
– Proszę, proszę, ciekawe…
– Dla mnie niespecjalnie. – Matka wydęła wargi. – Tylko dodatkowe problemy.
– Trzeba zorganizować pogrzeb?
– Nie, skąd! Bez przesady! – żachnęła się Maryla. – Tylko trzeba pojechać do kancelarii notarialnej, gdzie zostawił testament, żeby odrzucić spadek.
A jednak jest jakiś spadek!
– Może pojadę z tobą? – zaproponowała zaciekawiona Nastka.
– Jeśli chcesz. – Matka wzruszyła ramionami. – Ale to prawie osiemdziesiąt kilometrów stąd… Jadę w czwartek, o ósmej rano. Musiałam odwołać spotkanie i przesunąć dwa meetingi z pracownikami. – Była wyraźnie niezadowolona z tej zmiany planów. – No trudno, trzeba to mieć jak najszybciej z głowy.
– Dobrze, załatwię sobie wolne i pojedziemy razem – zdecydowała Nastka.
Była ciekawa, co też zostało po nieznajomym dziadku. No i chętnie zobaczy wreszcie, skąd pochodzi jej babcia. Bo jakoś nigdy o tym nie opowiadała.
*
– Mogłabyś znaleźć dla nas chwilę czasu. – Joasia zrobiła obrażoną minę. – Specjalnie przyszłyśmy tutaj, żeby się z tobą spotkać.
Nastka zrobiła przepraszającą minę.
– Wiem, naprawdę doceniam. Ale musicie uzbroić się w jeszcze chwilę cierpliwości. – Rozłożyła ręce. – Właściciel jest na miejscu, i to zły jak osa. Kiedy tylko wyjdzie, dołączę do was, obiecuję.
Dwie najbliższe kumpele, jeszcze z liceum, przyszły dziś do lokalu i stanowczo zażądały, żeby znalazła dla nich czas.
– Nie widziałyśmy się z tobą już ze trzy miesiące – powiedziała Milena. – Ciągle nas zbywasz, więc postanowiłyśmy, że damy ci ostatnią szansę. A jeśli nie, to koniec przyjaźni.
I pomachała Nastce palcem przed nosem, żeby podkreślić powagę słów.
Nastka tak naprawdę nie wierzyła, że mogłyby zerwać z nią kontakt. W ogólniaku chodziły do jednej klasy, razem wagarowały i paliły papierosy za szkołą. Wspólnie pierwszy raz próbowały wina i razem poszły na pierwszą imprezę. Prowadziły niekończące się rozmowy o chłopakach, zwierzały się z pierwszych miłości i pocieszały po rozstaniach z kolejnymi miłościami życia. Takie przyjaźnie są wieczne.
Ale rozumiała, że dziewczyny mają do niej żal. Kiedy zaczęły studia w różnych miastach, obiecały sobie, że przynajmniej raz na dwa miesiące spotkają się w rodzinnym mieście. I wszystkie trzy dotrzymały słowa. Owszem, zdarzało się, że któraś nie przyjechała na spotkanie, ale zawsze miała na to dobre usprawiedliwienie i przy następnej okazji karnie się stawiała.
Po studiach tak się złożyło, że wszystkie wróciły. Milena zaczęła pracę w rodzinnej aptece, Joasia znalazła zatrudnienie jako szkolna psycholog, a Nastka – wiadomo. W naturalny sposób kontynuowały babskie spotkania, ale Nastka coraz częściej nie mogła znaleźć na nie czasu. Tłumaczyła dziewczynom, że właściwie nie ma wolnych popołudni i wieczorów, a już w weekendy to szczególnie. Niby rozumiały, ale jak widać, postanowiły jednak przywołać ją do porządku.
Doceniała, że przyszły do jej lokalu, ale pech chciał, że akurat pojawił się Rozbicki i zaczął sprawdzanie wszystkiego i wszystkich. Był w złym humorze, czepiał się i nawet Nastce oberwało się za spadek przychodów w ubiegłym tygodniu.
Wreszcie sobie poszedł, więc dziewczyna odetchnęła z ulgą.
– Kuba, potrzebuję chwili, żeby dojść do siebie po tej inspekcji – poinformowała kucharza. – Będę na sali, przyszły moje kumpele, siądę z nimi na moment.
– Nie widzę problemu. – Mężczyzna jak zwykle wykazał zrozumienie. – Byle tylko nie chciały zamawiać krewetek, bo szef wykreślił je wczoraj z listy zakupów i nie przywieźli.
– Kurczę, to niedobrze – zmartwiła się Nastka. – Miejmy nadzieję, że nikt dzisiaj ich nie zamówi. Nic gorszego, niż gdy w karcie danie figuruje, a kuchnia nie może go wydać.
– Nie poradzę. – Kuba rozłożył ręce.
– Dobra, powiem kelnerkom, żeby nie polecały dziś krewetek.
Przekazała informacje obsłudze i wreszcie dotarła do stolika, przy którym siedziały przyjaciółki.
– Już jestem.
Milena wymownie spojrzała na zegarek.
– No wiem, ale ja tu jestem w pracy – przypomniała Nastka.
– Bardzo fajny lokal – oceniła Joasia. – Słyszałam o nim wcześniej, ale nie sądziłam, że mi się spodoba.
– Skoro Nastka tu rządzi, to musi być fajnie – odparła Milena, dając do zrozumienia, że już się na koleżankę nie gniewa.
– Dzięki, laski moje kochane. Dużo pracy mnie to kosztowało, ale efekt jest.
– Czyli w pracy idzie ci dobrze – podsumowała Milena. – Bo to już widzimy. Tylko szef niezbyt przyjemny, co też już wiemy.
– A napijecie się czegoś? – Nastka przywołała gestem kelnerkę. – Ja stawiam.
– Ja mam jeszcze zajęcia psychoedukacyjne w świetlicy środowiskowej – powiedziała Joasia. – O osiemnastej.
– No to drinki odpadają – stwierdziła Nastka. – To co? Kawa? A może jakiś koktajl bezalkoholowy?
– To dla mnie koktajl – zdecydowała Joasia.
– I dla mnie – dodała Milena.
– W takim razie dwa specjalne koktajle na mój rachunek. – Nastka złożyła zamówienie.
– Jeśli myślisz, że wymigasz się koktajlami, to się mylisz. – Milena rozsiadła się wygodniej na krzesełku i wbiła spojrzenie w przyjaciółkę. – Opowiadaj nam tu zaraz, co u ciebie.
– Jak tam Zbyszek? Dobrze wam razem? Otworzył ten swój biznes, czy nadal tylko o tym gada? – Joasia zarzuciła ją pytaniami.
– Dobra, widzę, że zamierzacie mnie przesłuchiwać.
– Po prostu nie wiemy, co u ciebie, a wiesz, że lubimy być na bieżąco – przypomniała Milena.
– W skrócie to byłoby: w porządku, tak, tak. – Nastka popatrzyła na miny koleżanek i wybuchnęła śmiechem. – To odpowiedzi na pytania Joasi. Ze Zbyszkiem w porządku, dobrze nam razem, chociaż widujemy się góra dwie godziny dziennie i tak, otworzył firmę, a nawet całkiem dobrze mu idzie jak na początek.
– Rewelacja! – Milena się ucieszyła.
– A kiedy się oświadczy? – zapytała Joasia, która już od roku nosiła na palcu zaręczynowy pierścionek i powoli szykowała się do ślubu.
– Pojęcia nie mam – odparła Nastka zgodnie z prawdą. – Ale mnie na tym nie zależy. Przecież wiecie, że w mojej rodzinie kobiety nie mają szczęścia do mężów. Babcia i matka po rozwodzie, więc rozumiecie…
– Nie przesadzaj, może tobie akurat się uda – pocieszyła ją Joasia.
Nastka nie miała ochoty na rozmowę o swoim życiu osobistym, zwłaszcza z Joasią, która miała w tej kwestii zgoła odmienne zdanie niż ona.
– Ale za to mam dla was niesamowitego niusa! – Klasnęła w dłonie. – Padniecie, jak wam powiem!
Obie koleżanki pochyliły się z zaciekawieniem w jej stronę.
– Umarł mój dziadek – oznajmiła z uśmiechem.
– I ty się cieszysz? – zdziwiła się Milena.
– Może to taka obrona psychologiczna – podpowiedziała Joasia. – Wiesz, żeby nie dopuścić do siebie trudnych emocji…
– Żadna obrona. – Nastka pokręciła głową. – Po prostu go nie znałam. I co ciekawe, nie znała go też moja matka. No i czujecie: o dziadku cisza całe życie, nagle telefon, że umarł. Rozumiecie? Jak żył, to go nie było, a jak umarł, to się pojawił. Nieźle, co?
– W sumie… – Milenka nie wiedziała, jak się do tej opowieści ustosunkować. – Rzeczywiście brzmi jakoś tak bardziej zabawnie niż tragicznie. – Uśmiechnęła się lekko.
– A najlepsze jest to, że podobno zostawił jakiś spadek. Jedziemy jutro z matką do notariusza, żeby sprawdzić, co to jest. Zbyszek sugeruje, że może będę milionerką. – Nastka parsknęła śmiechem.
– Fajnie by było. – Joasia pokiwała głową.
– A może zostawił tylko stary czajnik i czapkę uszatkę? – zażartowała Milena.
Teraz już wszystkie trzy zaczęły się śmiać.
– Albo kozę i drewnianą łyżkę.
– Nie, na pewno okaże się jakimś przedwojennym dziedzicem i właścicielem połowy kamienic w mieście.
– Albo myśliwym i dostaniesz wypchanego niedźwiedzia oraz dwie skórki z lisa.
Widząc zachowanie menadżerki i jej koleżanek, barman zaczął się zastanawiać, czy przez przypadek jednak nie dolał alkoholu do koktajli.
A Nastka, patrząc na rozbawione koleżanki, obiecała sobie, że już nie będzie opuszczała wspólnych spotkań.
*
Jechały dość szybko, bo Maryla była dobrym kierowcą. Właściwie tylko gdy siedziała za kierownicą, można było poczuć, że ma jakieś emocje.
Nastka obserwowała, jak matka dociska pedał gazu i pewną ręką zmienia bieg, żeby wyprzedzić jadące przed nimi auto. A kiedy po chwili wróciły na swój pas, na twarzy kobiety widać było wyraz triumfalnego zadowolenia.
Ciekawe, czy kiedy jedzie sama, zdarza jej się kląć albo komentować nerwowo zachowania innych kierowców – zastanawiała się córka.
Jednak nie wyobrażała sobie matki, która macha zaciśniętą pięścią albo naciska nerwowo klakson. Taki obrazek był równie irracjonalny jak matka w kuchennym fartuszku gotująca niedzielny rosół. Nie, to nie ten typ.
Nastka nigdy nie miała o to do niej pretensji. I jakoś nie cierpiała z powodu braku tych wszystkich domowych rytuałów.
Może jesteśmy podobne? – zastanawiała się. Przecież nie każdy lubi ciepłe kapcie i pierogi z serem.
Sama nie przepadała za gotowaniem i cieszyła się, że oboje ze Zbyszkiem stołują się poza domem. Czasami przyrządzali coś razem na kolację, ale były to raczej proste dania i traktowali zajęcie jak zabawę. Ze sprzątania też nie robili wielkiej sprawy, żadne tam porządki co sobotę. Po prostu każde z nich starało się sprzątać po sobie, a od czasu do czasu ona lub Zbyszek sięgali po odkurzacz. I nie mogła powiedzieć, żeby w ich mieszkaniu było brudno. To chyba przesada z tym celebrowaniem domowych czynności. Kiedyś, gdy kobiety zajmowały się tylko domem, może miało to jakiś sens, ale teraz, gdy trzeba pracować…
Matka przyhamowała gwałtownie i skręciła w boczną drogę.
– Mało brakło, a przegapiłabym zjazd – powiedziała i zacisnęła usta.
Ona jest zdenerwowana – Nastka była zaskoczona. Czyli jednak nie jest to jej takie obojętne.
– Spokojnie, przecież mamy mnóstwo czasu, zdążymy. – Postanowiła jakoś rozładować sytuację. – A nawet jeśli nie, to przecież ten notariusz nie ucieknie, prawda? Najwyżej poczeka kwadrans…
– Jestem spokojna – zapewniła matka. – Tylko irytuje mnie, że przez tę sprawę musiałam zmienić plany.
Nastka zamilkła i zajęła się obserwowaniem mijanych krajobrazów. Droga stała się węższa, nie miała poboczy, a wzdłuż niej, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się pola, łąki i lasy. Od czasu do czasu przejeżdżały przez niewielkie wsie – zaledwie kilka lub kilkanaście domów, sklep, czasami remiza strażacka. Nic więcej.
Jak można tu mieszkać? – zastanawiała się Nastka. Tyle kilometrów do najbliższego miasta, żadnej restauracji, klubu czy choćby kina. Co ci ludzi robią wieczorami? Pewnie siedzą przed telewizorem albo przed komputerem.
Poczuła, że nie mogłaby mieszkać w takim miejscu. Już jej znajomi, którzy kupili lub zbudowali domy pod miastem, narzekali na dojazdy i problemy z dostępem do rozrywek, a przecież mieli do pokonania zaledwie kilkanaście kilometrów. A co dopiero tutaj.
– Daleko jeszcze? – zapytała.
– Sama chciałaś jechać – wypomniała matka, nie odrywając wzroku od drogi.
– Zastanawiam się po prostu, jak dziadek mógł mieszkać na takim zadupiu – powiedziała Nastka wprost. – Właściwie to przestaję się dziwić, że babcia chciała się stąd wyrwać.
– Nie wypowiadaj się o czymś, o czym nie masz pojęcia.
Nastka zerknęła na matkę.
– A ty masz?
Matka milczała.
– Wiesz dobrze, że wiele razy pytałam babcię o to, ale nigdy nie chciała nic powiedzieć.
– Skoro nie chciała, to widocznie ma powód.
– A ty też masz powód, żeby nie mówić, dlaczego nigdy nie odwiedzasz babci?
– Nastka, to nie jest dobry czas na takie dyskusje. – Głos matki był stanowczy i chłodny. – Mam wrażenie, że już dawno zamknęłyśmy ten temat.
Rzeczywiście, jeszcze przed maturą, gdy Nastka po raz kolejny próbowała pytać o powody decyzji matki, ta wprost powiedziała jej, że nie ma zamiaru o tym rozmawiać.
– To przeszłość. Zamknięty rozdział. Na zawsze.
Od tamtej pory Nastka już o nic nie pytała. Zrobiła to teraz, bo miała nadzieję, że śmierć dziadka jest dobrą okazją do uchylenia rąbka matczynej tajemnicy. Zrozumiała jednak, że niczego się nie dowie. Wróciła więc do obserwowania bocianich gniazd na słupach wysokiego napięcia i mijanych rowerzystów.
Wreszcie dojechały do niewielkiego miasteczka, które jednocześnie było siedzibą władz gminnych. Położone było na wzgórzu, gdzie królował kościół ze strzelistą wieżą, która pełniła jednocześnie funkcję dzwonnicy. Zabudowania rozmieszczone były na zboczu, w większości murowane piętrowe klocki otoczone ogródkami, w których królowały piwonie i irysy.
O randze miasteczka świadczyły dwa pawilony handlowe i jeden market znanej sieci, ośrodek zdrowia oraz budynek, w którym mieścił się urząd gminy i kilka firm, w tym biuro notariusza.
Zaparkowały po drugiej stronie ulicy i odprowadzone przez zaciekawione spojrzenia kilku miejscowych pijaczków okupujących ławeczkę obok tablicy ogłoszeń weszły na wąską klatkę schodową z boku budynku. Tabliczka informacyjna pokierowała je na pierwsze i jedyne piętro.
Maryla zatrzymała się na chwilę przed drzwiami z nazwiskiem notariusza. Poprawiła gładko spięte włosy, obciągnęła żakiet i wyprostowała ramiona. Wyglądała, jakby szykowała się do poważnej walki.
Nastka niczego nie poprawiała, bo miała w nosie idealny wygląd. Owszem dbała o siebie, ale wychodziła z założenia, że włosy powinny mieć swobodę, a dzianinowa sukienka i czerwone trampki nie wymagają szczególnych zabiegów. Po prostu lubiła luźny, niezobowiązujący strój i tyle. Nie przyjechała w końcu na żadne oficjalne przyjęcie, ale do urzędnika.
Weszła za matką do biura notarialnego, które nie różniło się niczym od wielu podobnych. Dwa biurka, drukarka, mnóstwo regałów i szafy pancerne, w których przechowywano dokumenty – to było całe wyposażenie. Na okiennym parapecie stały dwie paprotki i jeden aloes, a na ich tle, na czarnym biurowym krześle siedział mężczyzna w granatowym garniturze i bordowym krawacie.
– Pani Sarnecka, jak się domyślam?
Podniósł się zza biurka i podszedł do nich.
– Dwie panie Sarneckie – sprostowała matka i nawet nie podała mu ręki.
– Świetnie, doskonale. – Notariusz się uśmiechnął. – Pani ojciec wspominał o wnuczce, ale uznałem, że na razie jej obecność nie jest niezbędna. Ale skoro przyjechały panie razem, to jeszcze lepiej.
Matka zmierzyła mężczyznę takim spojrzeniem, jakby zobaczyła jakiś niespotykany okaz przyrodniczy, i to niezbyt ładny. Większość ludzi poczułaby się w takiej sytuacji okropnie, ale notariusz zdawał się w ogóle tego nie dostrzegać.
– Zapraszam, niech panie usiądą.
Wskazał proste krzesło stojące przed biurkiem, a sam sięgnął po drugie i przeniósł je bliżej.
– Napiją się panie kawy? Pewnie są panie zmęczone po podróży.
Nastka dopiero teraz zauważyła elektryczny czajnik i kilka filiżanek stojących na plastikowej tacy na końcu parapetu.
– Czy możemy przejść do rzeczy? – Maryla jasno dała do zrozumienia, że ma dosyć grzecznościowych formułek.
– Rozumiem. – Mężczyzna się uśmiechnął. – Zależy paniom na czasie.
– A jak w ogóle pan nas znalazł? – Nastka postanowiła skorzystać z okazji i zapytać o to, co od początku ją nurtowało.
– Och, pani dziadek już dawno zlecił odnalezienie pań. Oczywiście dyskretnie, na tym mu bardzo zależało. Nie chciał zakłócać paniom spokoju.
Maryla nawet nie drgnęła. Siedziała wyprostowana, ze złożonymi na udach rękami.
– A to szkoda – stwierdziła Nastka. – Chętnie poznałabym dziadka.
– Cóż, taka była jego wola. – Służbowy uśmiech nie schodził notariuszowi z ust. – Nie mnie oceniać motywacje klientów. Chociaż muszę przyznać, że nawet namawiałem go na to, ale…
– Proszę zaczynać. – Maryla przywołała go do porządku.
– Tak, oczywiście.
Mężczyzna podszedł do jednej z szaf i wyjął z niej zieloną teczkę. Z powrotem zajął miejsce za biurkiem i tym razem zrobił poważną minę. Odchrząknął i zaczął odczytywanie testamentu.
Kobiety słuchały w milczeniu. Trwało to dłuższą chwilę, bo sporo było w tekście danych i prawniczych formułek. Wreszcie notariusz skończył, zrobił krótką pauzę i zamknął teczkę.
– Mówiąc w skrócie: pani Maryla Sarnecka jako jedyna spadkobierczyni dziedziczy nieruchomość wraz z gruntem i całym majątkiem ruchomym, który się w niej znajduje – powiedział. – Pani ojciec nie miał żadnych długów, nieruchomość także nie ma żadnych obciążeń, więc sytuacja jest jasna i prosta.
Matka milczała.
– A jeszcze prościej: dziedziczy pani dom z wyposażeniem i ziemię.
– Wiem, co to jest nieruchomość – odezwała się wreszcie Maryla. – I grunt.
– Świetnie, doskonale – ucieszył się notariusz. – W takim razie pozostaje tylko załatwić formalności. Służę pani pomocą, jeśli oczywiście ma pani takie życzenie. Tata mi ufał, więc…
– Ja nie przyjmę tego spadku – przerwała mu.
– Nie rozumiem… – Jej słowa zaskoczyły notariusza.
– Odrzucam go – powtórzyła. – Czego pan nie rozumie? Chyba jest pan notariuszem, prawda?
Nastka z zaciekawieniem obserwowała tę scenę.
Chyba rzadko się zdarza, że ktoś rezygnuje z dziedziczenia domu – pomyślała. Nie dziwię się, że jest zaskoczony.
– Oczywiście, rozumiem. – Notariusz szybko odzyskał równowagę.
– Proszę więc jak najszybciej przygotować odpowiednie dokumenty – poleciła Maryla. – Zależy mi na zamknięciu tej sprawy.
– Zrobię, jak pani sobie życzy. – Służbowy uśmiech powrócił na twarz mężczyzny. – Teraz rozumiem, dlaczego panie przyjechały razem.
Tym razem Maryla wyglądała na zaskoczoną, ale w ułamku sekundy zapanowała nad emocjami i przybrała profesjonalną minę.
– A co ma do tego Nastka?
– Och, sądziłem, że panie wiedzą. – Notariusz popatrzył na dziewczynę. – Zgodnie z prawem jeśli pani odrzuca spadek, to droga dziedziczenia wygląda tak, że traktuje się panią jak osobę nieżyjącą w dniu otwarcia testamentu. A skoro tak, to dziedziczy kolejna osoba, w tym wypadku pani… – Spojrzał pytająco na Nastkę.
– Anastazja – powiedziała odruchowo.
– Tak, pani Anastazja. Czy pani przyjmuje spadek?
Nastka potrzebowała chwili, żeby zrozumieć, co się wydarzyło. Zmarszczyła czoło i nerwowo zamrugała. Popatrzyła na matkę i ich spojrzenia się spotkały. W oczach matki zobaczyła oczekiwanie i jakby błysk niepewności.
Dom i działka – pomyślała Nastka. Co prawda na zadupiu, ale jednak.
Brzmiało to nieprawdopodobnie, ale kusząco. Przygryzła wargę i jeszcze raz zerknęła na matkę.
Nie, nie mogę jej tego zrobić – pomyślała.
– Ja również odrzucam spadek – powiedziała głośno, może nawet odrobinę za głośno.
Miała wrażenie, że matka stłumiła westchnienie ulgi.
– Teraz już może pan chyba przygotować dokumenty? – zapytała oschle Maryla i wstała. – Proszę mnie poinformować, gdy będą gotowe.
– Radziłbym się jeszcze zastanowić… – Notariusz poczuł się w obowiązku zadbać o dobro potencjalnych klientek. – Dom jest w dobrym stanie, działka duża, z sadem i niewielkim stawem. Świetny na letnisko.
– Czekam na pana telefon. – Maryla nie podjęła tematu.
– Do widzenia – rzuciła Nastka.
Przez całą drogę powrotną nie zamieniły ani słowa.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Karolina Wilczyńska, 2022
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: Anna Wiraszka
Zdjęcia na okładce: © Chung Sin Lan/iStock
© virtustudio/iStock
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Jarosław Lipski, „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-661-8
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.