Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
13 osób interesuje się tą książką
Karina przygotowuje się do ślubu z ukochanym Mateuszem. Pomaga jej w tym przyjaciółka Bea. Co kryje się pod tym zaangażowaniem? Czy intencje Beaty są czyste?
Kim jest ojciec pana młodego i dlaczego mama Kariny mdleje, gdy podczas przymiarki sukni ślubnej widzi rozdarty welon?
Tosia, zajęta realizacją kolejnych zleceń, nie zauważa zmian, które zachodzą w życiu jej najbliższych.
Tymczasem Łucja musi poradzić sobie z przeszłością. Czy uda jej się zapomnieć historię sprzed lat? Czy poradzi sobie z niebezpieczeństwem, które czai się tuż obok? A może wreszcie i dla niej zaświeci słońce?
Kolejne spotkanie z bohaterami serii „Na nową drogę życia” to pełna emocji opowieść. Nie zabraknie w niej wzruszeń, niespodziewanych zwrotów akcji i oczywiście miłości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 281
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tosia usiadła przy stole i podparła głowę dłońmi. Rozmarzonym wzrokiem spojrzała na korony drzew oświetlane promieniami wiosennego słońca.
Piękny widok – pomyślała, lekko się uśmiechając. To będzie ciepły dzień. Idealny na opalanie gdzieś nad brzegiem jeziora.
Niestety wiedziała, że na taką przyjemność nie może liczyć. Od czasu andrzejkowego balu nie miała ani jednego wolnego dnia. Nawet w Wigilię dopilnowywała przygotowań do wesela, które miało się odbyć nazajutrz.
Okazało się, że początkowy brak zleceń stał się atutem jej agencji. Konkurencja nie miała wolnych terminów nawet na najbliższy rok, a ona, owszem, mogła zaproponować niemal natychmiastową realizację zlecenia. Dzięki współpracy z domem weselnym, który podobnie jak agencja „Na nową drogę życia” dopiero zaczynał funkcjonować, Tosia miała zagwarantowane miejsce na wesele, co zazwyczaj było największym problemem.
Na dodatek właśnie ten świąteczny ślub stał się kolejnym krokiem do sukcesu.
Kiedy dwa dni po balu andrzejkowym odebrała telefon od zdenerwowanego mężczyzny, nie spodziewała się, że właśnie otrzymuje zlecenie, które pozwoli jej agencji na nadspodziewanie szybki rozwój.
– Czy jest pani w stanie zorganizować wesele w ciągu trzech tygodni? – Dzwoniący nie silił się na zbędne wstępy.
– To zależy, czego pan oczekuje. Może…
– Jest pani w stanie czy nie? – przerwał niecierpliwie.
– Tak – odparła.
– W takim razie proszę podać mi pani adres. Będę za kwadrans.
Od razu go rozpoznała. Klientem okazał się jeden z najbardziej znanych i wpływowych lokalnych polityków.
– Córka zakochała się bez pamięci i na dodatek z wzajemnością – oznajmił, rozsiadając się we wskazanym fotelu.
– To chyba dobrze – uznała Tosia.
– Może w książkach. – Mężczyzna wzruszył ramionami. – Najgorsze jest to, że chcą się natychmiast pobrać. Zagrozili, że i tak to zrobią, córka plecie jakieś bzdury o ucieczce. Właściwie w to nie wierzę, bez mojej karty kredytowej daleko nie zajedzie. Ale nie chcę, żeby potem ludzie gadali, że moja jedynaczka wyszła za mąż bez wesela. Z moją pozycją muszę dbać o wizerunek.
Antonina pokiwała głową ze zrozumieniem.
– To co? Zrobi pani tę imprezę?
– Oczywiście. Chciałabym tylko poznać wymagania pana i młodych…
– Oni nie mają wymagań. Biorą ślub i tyle. A co do mnie, to ma być tak, żeby wszystkim szczęki opadły na podłogę.
– To krótki termin – przypomniała Tosia. – Zrobię, co w mojej mocy, ale możliwości mamy nieco ograniczone.
– Pani w tym głowa, żeby było dobrze – uciął mężczyzna. – Jutro przyjdę i powie mi pani, jak to będzie wyglądało. – Spojrzał wymownie na zegarek, dając do zrozumienia, że jego czas się skończył.
– Wystarczy zadzwonić. Na pewno jest pan bardzo zajęty…
– O tej sprawie nie chciałbym rozmawiać przez telefon. Jestem osobą publiczną, a wiadomo, że z telefonami różnie bywa. Podjadę w wolnej chwili.
Tosia przygotowała ofertę, a mężczyzna ją przyjął. Trochę kręcił nosem na dom weselny, ale właściwie nie miał wyboru. Bez mrugnięcia okiem zaakceptował budżet, mimo że przy każdej pozycji widniał dopisek „ekspres” i dodatkowa opłata.
– Ależ musi kochać tę swoją córkę – stwierdziła ciocia, gdy Tosia podczas rodzinnego obiadu pochwaliła się nowym zleceniem. – Nie żałuje grosza, żeby uszczęśliwić dziecko.
Rzeczywiście tak to mogło wyglądać. Jednak Antonina szybko się zorientowała, że opowieść o wielkiej miłości to tylko marketingowa historia.
Kiedy podczas przymiarek sukni przyszła panna młoda kilka razy wychodziła do łazienki, skąd wracała pobladła, Tosia zrozumiała, że prawdziwą przyczyną szybkiego ślubu jest ciąża dziewczyny.
No tak – pomyślała. Jeśli to sam początek, to pewnie później będzie można powiedzieć, że dziecko jest wcześniakiem. I liczyć na to, że media się nie zorientują. A szczęśliwy dziadek o nienagannym wizerunku będzie zadowolony.
Nie miała jednak zamiaru zdradzać swoich domysłów, zresztą uznała, że to nie jej sprawa. Młodzi naprawdę wyglądali na zakochanych, choć nieco przerażonych szybkim rozwojem sytuacji.
Tosia zrobiła, co do niej należało. Skoro nie musiała liczyć się z kosztami, uczyniła wszystko, aby zadowolić klienta. Dom weselny za sprawą ogromnej ilości kwiatów przemienił się w rajski ogród, a suknia panny młodej mieniła się kryształkami, co pięknie współgrało z zimową scenerią na zewnątrz i mnóstwem świeczek na sali weselnej.
Może nie był to styl, który Antonina lubiła najbardziej, ale musiała przyznać, że na zdjęciach i w telewizji ślub i wesele wyglądały bajkowo. A ojciec panny młodej postarał się, żeby na uroczystości pojawiły się wszystkie lokalne media i aby relacje z wydarzenia były jedną z głównych informacji dnia.
– Trzeba przyznać, że masz szczęście – skomentowała sytuację Łucja. – Za taką reklamę zapłaciłabyś niewyobrażalną sumę.
– Ale przecież tam nie ma ani słowa o mnie – zauważyła Tosia.
– Już ty się nie bój – zapewniła siostra. – Kto będzie chciał, ten się dowie. To małe miasto. A wielu będzie chciało mieć taki ślub jak Pan Ważniak.
Choć Antonina w to nie wierzyła, okazało się, że Łucja miała rację. Zaraz po nowym roku rozdzwoniły się telefony w agencji. Kalendarz ze zleceniami zapełniał się w ekspresowym tempie i wkrótce wszystkie terminy w marcu, maju i czerwcu były zajęte.
– Jeszcze jedno zlecenie i zamkniemy sierpień – poinformował poprzedniego dnia Siergiej. – Grudzień przyszłego roku też już właściwie zapełniony, a we wrześniu i październiku mamy jeszcze tylko po dwie soboty.
Tosia nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Już w grudniu oddała Łucji część długu, a pod koniec czerwca planowała spłatę reszty pożyczki. Widząc, jak dużo mają pracy, zatrudniła Siergieja na pełny etat.
– Cieszę się, że tak szybko się udało – powiedziała. – Wiem, że przeze mnie nie brałeś zleceń remontowych i mniej zarabiałeś.
– Nie szkodzi, dałem radę – zapewnił Siergiej. – Ale teraz rzeczywiście mamy mnóstwo pracy. Tylko się cieszyć.
Antonina oczywiście dzieliła tę radość, ale też pracowała całe dnie. Nawet w weekendy, bo tylko wtedy mogła spokojnie zająć się dokumentacją, ustalać plany na kolejny tydzień i sprawdzić, czy wszystkie zlecenia realizowane są zgodnie z planem.
Po czterech miesiącach tak intensywnej pracy zmęczenie dawało o sobie znać. Zasypiała nad papierami, coraz trudniej było jej się skupić, a uśmiech w rozmowach z klientami nie przychodził już tak łatwo.
– Zamęczysz się, dziecko. – Ciocia załamywała ręce.
– Druga córka pracoholiczką – burczał ojciec. – Po kim wy to macie? – Kręcił głową z niezadowoleniem.
Tylko Łucja wykazywała zrozumienie, ale nie użalała się nad siostrą.
– Początek w biznesie wymaga wysiłku – skwitowała krótko. – Samo nic się nie zrobi.
Tosia wzdychała, ale w duchu przyznawała jej rację. Wiedziała, że musi zrobić wszystko, aby dobra opinia o agencji utrzymała się i zataczała coraz szersze kręgi. Od tego przecież zależała jej przyszłość.
– Nie sądzisz, że mogłabyś po prostu zatrudnić jeszcze kogoś? – zapytał Siergiej, kiedy po raz kolejny Tosia z powodu zmęczenia zapomniała z domu notatek do kalkulacji dla klienta.
Dziewczyna opadła na fotel i popatrzyła na mężczyznę, marszcząc brwi.
– Nie stać mnie na to. Wiesz, że mam jeszcze długi do spłacenia…
– Łucja na pewno zgodzi się poczekać miesiąc czy dwa dłużej – przekonywał Siergiej. – A lepiej byłoby nie zawalić jakiegoś zlecenia.
Tosia czuła, że pracownik ma rację, ale chęć jak najszybszego spłacenia siostry wciąż wydawała się priorytetem.
– Zastanowię się nad tym – obiecała bez przekonania. – W wolnej chwili przeanalizuję koszty i sprawdzę, czy to możliwe.
Siergiej nie wyglądał na przekonanego. I słusznie, bo Tosia więcej nie wspomniała o kolejnym pracowniku.
*
– Tosiu, to ja, ciocia.
– Wiem, przecież wyświetla mi się twój numer. – Dziewczyna odłożyła do odpowiedniej teczki trzymany w ręku dokument.
– No tak, wciąż o tym zapominam – roześmiała się jej rozmówczyni. – Cóż, chyba za stara jestem, żeby się przyzwyczaić do tych smartfonów.
– Co ty mówisz! – zaprotestowała Tosia. – A kto ostatnio założył na Facebooku grupę dla miłośniczek kwiatów domowych?
Rzeczywiście, ciocia Hania niedawno poprosiła o pomoc w opanowaniu mediów społecznościowych. Co prawda Antonina nie mogła znaleźć wolnego popołudnia, ale Łucja spełniła prośbę ciotki i udzieliła jej kilku lekcji. Hanna okazała się nad wyraz pojętną uczennicą. Szybko opanowała podstawy, a potem sama zaczęła szukać potrzebnych informacji.
Rezultaty jej uporu i determinacji zaskoczyły siostrzenice.
– W tym internecie jest wszystko – cieszyła się ciotka. – Można znaleźć lekarza, poczytać o naturalnych metodach leczenia i sprawdzić przepis na każde danie – wyliczała z zapałem.
– Hania niedługo całkiem o mnie zapomni. – Ojciec udał obrażonego. – Ciągle tylko wpatruje się w telefon, ja już całkiem się nie liczę.
– Ależ Rysiu! – zaprotestowała Hanna.
– Rysiu, Rysiu – żartobliwie przedrzeźniał ją mężczyzna. – Taka prawda. A już odkąd ma te koleżanki od kwiatków, to przepadła zupełnie.
– Jakie koleżanki? – zainteresowała się Łucja.
– A, nic takiego. – Ciocia machnęła ręką. – Założyła grupę na fejsie.
– Na fejsie?! – roześmiała się Tosia. – Widzę, że nawet słownictwo odpowiednie masz opanowane. Prawdziwy z ciebie mistrz social mediów, ciociu!
Hanna z zapałem przekonywała, że to żadne osiągnięcie, że przecież każdy to potrafi, ale widać było, że jest dumna ze swoich sukcesów i naprawdę cieszy się z nowych znajomości.
Dlatego teraz Tosia od razu wyczuła, że słowa cioci to po prostu kokieteria i że Hanna chce w ten sposób po raz kolejny usłyszeć pochwałę na temat swoich internetowych osiągnięć.
– A tak przy okazji – zagadnęła więc Antonina. – Znalazłaś sposób na tego twojego storczyka?
– Wiesz, że tak! – pochwaliła się Hanna. – Grażynka z Lublina podpowiedziała mi, co robić. Wystarczyło wyciąć ten gnijący korzeń i posypać to miejsce cynamonem. Wtedy zgnilizna dalej nie pójdzie.
Prawdę mówiąc, Tosię niewiele interesowały tajniki uprawy storczyków, ale nie chciała robić cioci przykrości, więc wysłuchała jej opowieści, z niecierpliwością zerkając na ekran laptopa, gdzie na dokończenie czekała kolejna kalkulacja.
– Ciociu, a poza tym co u was? – przerwała grzecznie, nie dając Hannie szansy na rozwijanie historii o kolejnych gatunkach kwiatów. – Jak się czuje tata?
– Całkiem nieźle – zapewniła Hanna. – Tylko wiesz, jak z nim jest. Rwie się, żeby do pracy wracać. A lekarz wyraźnie powiedział, że wcześniej niż po wakacjach nie ma nawet o czym myśleć.
Tosia westchnęła.
Kiedy jesienią ojciec z ciotką wyjechali nad morze, siostry nie podejrzewały nic złego. Co prawda seniorzy przedłużali swój pobyt, ale wciąż wynajdywali dość wiarygodne usprawiedliwienia, a młode kobiety brały je za dobrą monetę.
Dopiero gdy podejrzliwa z natury Łucja postanowiła ich odwiedzić, prawda wyszła na jaw. Okazało się, że ojciec poddał się operacji kręgosłupa. Lata spędzone za kierownicą ciężarówki zrobiły swoje i chociaż nigdy się nie skarżył, to ostatnie lata były dla niego bardzo trudne. Ból coraz bardziej doskwierał i utrudniał funkcjonowanie.
Długo udawało mu się to ukrywać przed rodziną, ale kiedy ciocia z nim zamieszkała, sprawa wyszła na jaw.
Hanna najpierw załamała ręce, a potem użyła wszystkich swoich znajomości i załatwiła najlepszych lekarzy. Ryszard poddał się pokornie kolejnym wizytom i badaniom, ale na operację nie chciał się zgodzić. Dopiero kiedy żona zagroziła, że powie Tosi i Łucji prawdę, uległ, pod warunkiem zachowania sprawy w tajemnicy.
Nie chciał martwić córek, wiedział, że są zapracowane. W tym względzie Hanna podzielała jego zdanie i wspólnie uknuli plan. Wyjechali pod pozorem podróży poślubnej, a potem wymyślali kolejne preteksty, aby Ryszard mógł wrócić do sprawności po operacji.
Na szczęście wszystko poszło dobrze, a mężczyzna wkładał wiele zaangażowania w rehabilitację. Dlatego kiedy Łucja stanęła w drzwiach ich pokoju, zastała ojca chodzącego jedynie przy pomocy laski.
Siostry miały pretensje do Ryszarda i Hanny, ale w końcu wybaczyły im te tajemnice.
– Najważniejsze, że z tatą wszystko w porządku – stwierdziły.
Teraz mężczyzna chodził już zupełnie samodzielnie i nie mógł znieść bezczynności. Przyzwyczajony do pracy, źle sobie radził z przymusowym siedzeniem w domu.
– Wreszcie możesz odpocząć – tłumaczyły mu córki. – Przecież przez lata byłeś gościem we własnym domu – przypominały. – Ile razy powtarzałeś, że chciałbyś trochę pomieszkać.
– I pomieszkałem – ucinał. – A teraz najwyższa pora wracać za kółko. Przecież do emerytury mam jeszcze trochę czasu, muszę zarabiać na życie.
– Jeszcze zdążysz, Rysiu – uspokajała go żona. – Ale poczekaj, aż lekarz wyrazi zgodę. Musisz do końca się wyleczyć, żeby nie było kolejnych problemów.
Takie rozmowy powracały co kilka dni i Tosia obawiała się, że trudno będzie utrzymać ojca w domu przez kolejne miesiące.
– Niech mu ciocia jakoś wytłumaczy, że nie może – poprosiła.
– Nic innego nie robię – zapewniła Hanna.
– Może wpadnę do was jutro i z nim porozmawiam? – zaproponowała Tosia, jednocześnie zastanawiając się, jak znajdzie na to czas w napiętym grafiku. – A po drodze zrobię jakieś zakupy…
– Nie trzeba, Tosieńko, wszystko mamy – zaprotestowała ciotka. – I nie fatyguj się specjalnie, dam sobie radę z tatą. Będzie udawał, że się złości, ale w końcu ulegnie. Znasz go przecież.
– Znam i dlatego wiem, że potrafi być uparty. Może jednak podjadę? – Tosia nalegała bardziej z poczucia obowiązku, bo w międzyczasie zerknęła do kalendarza i upewniła się, że następnego dnia ma cztery ważne spotkania.
– Zaręczam ci, że nie ma takiej potrzeby. Spotkamy się w niedzielę na obiedzie.
– Jak uważasz, ciociu. – Odetchnęła z ulgą.
– I nie pracuj tak dużo, dziecko – poprosiła Hanna. – Zamęczysz się.
– Wszystko pod kontrolą. – Tosia się roześmiała, żeby uspokoić ciocię.
– To dobrze, bo martwię się o ciebie.
– Zupełnie niepotrzebnie. Do zobaczenia w niedzielę, ciociu.
Rozłączyła się i natychmiast wróciła do przerwanej pracy.
*
Karina Łabędzka po raz ostatni zerknęła w lustro. Wyglądała nienagannie. Gładko spięte włosy, lekki, ale elegancki makijaż, błękitna koszulowa bluzka i szara ołówkowa spódnica tworzyły idealny wizerunek pracownicy dobrze prosperującej firmy handlowej. No, może jedynie obcasy miała zbyt wysokie, ale takich wymagał szef, więc musiała się dostosować. Co prawda nie czuła się zbyt pewnie, niosąc tacę z kawą, ale nie miała wyboru.
Dziewczyna od pół roku pracowała na stanowisku asystentki prezesa. Dawniej mówiło się: sekretarka, ale asystentka brzmiało lepiej, choć zakres obowiązków był taki sam jak kiedyś. Owszem, pilnowała kalendarza spotkań, przygotowywała pisma, segregowała dokumenty i odbierała telefony, ale podawała też napoje szefowi i jego gościom, zamawiała taksówki i wyszukiwała prezenty dla jego żony. Nie żeby Karina uważała stanowisko asystentki za gorsze od innych, ale kiedy kończyła studia z zakresu zarządzania i robiła certyfikaty z angielskiego i hiszpańskiego, sądziła, że te kwalifikacje pozwolą jej na znalezienie pracy w dziale handlowym i zajmowanie się zawieraniem umów z kontrahentami.
Wróciła z dyplomem do rodzinnego miasta i szybko zrozumiała, że wielkiego wyboru mieć tu nie będzie. Mogła zostać w stolicy, gdzie studiowała, ale wiedziała, że rodzice liczą na jej powrót. Była jedynaczką, więc choć matka i ojciec nigdy nie powiedzieli tego wprost, zdawała sobie sprawę, że trudno byłoby im żyć z dala od niej.
Może zabrakło mi siły przebicia – zastanawiała się czasami. A może uporu? Albo odwagi? W Warszawie na pewno znalazłabym bardziej ambitne zajęcie.
Ale w głębi duszy wcale nie była tego taka pewna. Wiedziała, że koleżanki i koledzy z roku mają, co prawda, posady w korporacjach, ale pracują od rana do nocy, płacą krocie za wynajem mieszkań i wieczorami zastanawiają się, czy uda im się wygrać w tym wyścigu szczurów.
Ona żyła spokojniej, rzadko zostawała po godzinach, wracała do rodzinnego mieszkania, gdzie czekał na nią domowy obiad i sporą część pensji mogła odłożyć. Wolała tę stabilizację i spokój mniejszego miasta i chociaż czasami ambicja podpowiadała jej niezbyt miłe refleksje, to ostatecznie cieszyła się z tego, co ma.
Może nadarzy się okazja i jednak uda mi się przejść do działu handlowego – starała się przekonać samą siebie. A podwyżka na pewno przyjdzie z czasem. Tutaj przynajmniej mam czas dla siebie. I dla Mateusza.
Uśmiechnęła się, myśląc o chłopaku. Jego obecność wynagradzała jej wszystkie zawodowe rozczarowania.
Wpadli na siebie przypadkiem, na ulicy, dwa miesiące po tym, gdy zaczęła pracę.
– Karina?!
– Mateusz?!
– Ledwie cię poznałem. – Zmierzył ja spojrzeniem. – Wyglądasz bardzo… profesjonalnie.
Przyjęła z uśmiechem ten niezbyt fortunny komplement. Może dlatego, że podkochiwała się w chłopaku przez całe liceum. Wtedy nie zwracał na nią uwagi, a po maturze ich drogi się rozeszły.
– Wracam z pracy – wyjaśniła. – A ty wpadłeś w odwiedziny czy mieszkasz tu na stałe?
– Mieszkam. Prowadzę z ojcem jego firmę – wyjaśnił Mateusz. – A skoro i ty wróciłaś w rodzinne strony, to może wypijemy jakąś kawę?
Zgodziła się. Po kawie było kino, potem dyskoteka w klubie. I tak zostali parą.
Przynajmniej to jedno udało mi się zrealizować – myślała Karina, wspominając marzenia z czasów licealnych.
Spotykali się prawie każdego dnia, rodzice byli zadowoleni, więc mogła powiedzieć, że życie osobiste układało jej się dobrze. Mateusz był mocno zaangażowany w ich związek, co pozwoliło Karinie pozbyć się początkowych obaw.
Nie uważała się za jakąś piękność, wiedziała, że chłopak zawsze miał powodzenie, więc z rezerwą podchodziła do pierwszych spotkań.
– A jeśli chce się tylko zabawić? – zwierzała się ze swoich obaw licealnej przyjaciółce, z którą odnowiła kontakt po powrocie.
Beata, zawsze stojąca mocniej od niej na ziemi i mająca dużo większe doświadczenie w sprawach damsko-męskich, nie podzielała jej obiekcji.
– Fajny jest, więc korzystaj. Zobaczysz, co będzie.
Karina nie była tak zupełnie niewinna, w czasie studiów miała kilku chłopaków, zdarzyły się też jakieś przelotne znajomości. Lubiła się bawić, ale tęskniła za poważnym związkiem. Uważała, że czas studiów rządzi się swoimi prawami, ale teraz powinna już znaleźć kogoś na stałe.
Spotkania z Mateuszem sprawiły, że dawne uczucia odżyły, jednak bardzo nie chciała się rozczarować. Starała się trzymać emocje na wodzy, mimo że Mateusz zapewniał o swoim zaangażowaniu.
– Dobrze jest trzymać faceta na dystans – zgadzała się z nią Beata. – To ich motywuje.
Rzeczywiście, chłopak wyglądał na mocno zmotywowanego i wieczorami Karina z radością wspominała wspólnie spędzone chwile. Miała nadzieję, że tak będzie zawsze.
– Nie przywiązuj się za bardzo – ostrzegała przyjaciółka. – Wiesz, jak to faceci – kwiatuszki, prezenty to na początku norma. A potem im się nudzi. Ale co tam, tego kwiatu to pół światu! – śmiała się, widząc zdezorientowaną minę koleżanki.
Bo Karina, wbrew radom koleżanki, już się zaangażowała. I z drżeniem serca myślała o tym, że mogłaby się rozczarować. Na szczęście na razie nic na to nie wskazywało.
– Od drugiej klasy miałem ochotę się z tobą umówić – powiedział Mateusz, gdy zapytała o tamte czasy.
– To dlaczego tego nie zrobiłeś? Wolałeś Ewkę – przypominała.
– Bo ty zawsze byłaś taka niedostępna, poważna. A ja? Wariat ze średnią ledwie powyżej trzech. – Uśmiechał się szelmowsko. – A Ewka nie szukała intelektualisty. Zresztą rozstaliśmy się zaraz po maturze, bo ona postanowiła robić karierę artystyczną i pojechała szukać znajomości wśród reżyserów i aktorów. – Mrugnął znacząco okiem.
– A gdyby nie pojechała? – dopytywała Karina. – Czy wtedy…
Mateusz przerwał rozmowę, zamykając jej usta pocałunkiem. I dziewczyna nie wiedziała, co ma o tym myśleć.
W końcu doszła do wniosku, że skoro Ewki nie ma, to nie będzie się tym dłużej kłopotać. Mateusz zachowywał się bez zarzutu i tego należało się trzymać.
A po południu znowu go zobaczę – pomyślała. Jeszcze tylko przetrwać osiem godzin w pracy.
Właśnie, to był problem. I bynajmniej nie chodziło już o stanowisko, obowiązki czy ambicje. Z tym jakoś sobie radziła. Jednak od jakiegoś czasu musiała stawić czoła poważniejszej sprawie.
Zegarek nieubłaganie wskazywał, że najwyższa pora wychodzić z domu. Zarzuciła na ramiona lekką kurtkę, bo poranek był nieco chłodny, zabrała torebkę i wyszła ze swojego pokoju.
– Do widzenia, mamo – rzuciła w kierunku pokoju rodziców.
Ojciec miał wczoraj dyżur w szpitalu i jeszcze nie wrócił do domu. Matka prowadziła sklep odzieżowy i zaczynała pracę dopiero po dziewiątej, więc jeszcze była w domu.
– Pa, córciu! – odkrzyknęła kobieta.
Karina szła tak szybko, jak pozwalały jej wysokie obcasy.
Powinnam chodzić w balerinach i zmieniać buty dopiero w pracy – pomyślała, jak co dnia.
Bała się jednak, że nie zdążyłaby dokonać zamiany przed przyjściem szefa, a ten byłby niezadowolony, widząc, że nie wygląda tak, jak sobie tego życzył.
No własne, szef. Na samą myśl o nim Karina poczuła ucisk w żołądku. To on był problemem.
Wszystko zaczęło się jakieś dwa miesiące wcześniej. Na początku cieszyła się z jego komplementów, bo uznawała je po prostu za pochwały.
– Świetnie dziś wyglądasz – mówił. – O niebo lepiej niż twoja poprzedniczka.
Karina dziękowała, zadowolona, że spełnia oczekiwania przełożonego.
– Popatrz, taka asystentka to najlepsza wizytówka firmy. – Wskazywał na nią, gdy przynosiła kawę dla jego gościa.
To też brzmiało jak pochwała jej profesjonalizmu, prawda?
Z czasem jednak komentarze szefa zaczęły przybierać dwuznaczny charakter.
– Powinnaś trochę bardziej rozpiąć bluzkę – powiedział pewnego dnia. – Nie pracujesz przecież w zakonie, powinnaś pokazać, że masz w sobie trochę luzu.
Rozpięła posłusznie jeden guzik, ale kiedy po kilku dniach usłyszała, że lepiej będzie, jeśli skróci spódnicę, poczuła się trochę nieswojo.
– Wyeksponuj swoje atuty – dodał szef, posyłając jej spojrzenie, w którym zobaczyła coś, co sprawiło, że poczuła niesmak.
Starała się puszczać podobne uwagi mimo uszu, ale mężczyzna jakby nie zauważał jej dystansu.
Z każdym dniem sytuacja się pogarszała. Szef dotykał jej dłoni, kiedy podawała mu dokumenty, albo poprawiał jej kołnierzyk bluzki, muskając przy tym palcami jej dekolt.
Uśmiechał się i mrużył lubieżnie oczy, widząc jej zawstydzenie. Karina odnosiła wrażenie, że jej uniki jeszcze bardziej go zachęcają.
Miała ochotę ostro zaprotestować, ale obawiała się, że równie ostro zostałaby potraktowana przez przełożonego. A utrata pracy po zaledwie sześciu miesiącach nie wyglądałaby dobrze w jej CV.
Starała się więc za wszelką cenę unikać zbliżania do szefa, a w miarę możliwości zostawania z nim sam na sam. Nie było to łatwe, bo przecież musiała ustalać z nim grafik spotkań czy przedstawiać dokumenty do podpisu. Tak jak dzisiaj.
– Przysiądź sobie – zachęcił, gdy czekała, aż zaparafuje faktury i pisma. – Tu, na brzegu biurka. – Wskazał miejsce tuż obok siebie.
– Dziękuję, zostanę tu, gdzie jestem – odpowiedziała, starając się zapanować nad drżeniem głosu.
– Jeżeli chcesz zostać tu, gdzie jesteś, to powinnaś wykonywać polecenia przełożonych – odparł dwuznacznie i roześmiał się rubasznie. – Przemyśl to sobie, przecież jesteś inteligentna.
Szybko zebrała dokumenty i wyszła z gabinetu. Usiadła za swoim biurkiem i przełknęła nerwowo ślinę.
Przecież nie będę płakać – pomyślała, ale właśnie na to miała ochotę.
*
Usłyszała pukanie do drzwi gabinetu i podniosła głowę znad papierów.
– Proszę – powiedziała, pocierając dłonią czoło.
– Pani prezes, przyszedł pan Kraszewski – poinformowała pracownica. – Powiedzieć, żeby poczekał?
– Niech wejdzie od razu – zdecydowała.
– Podać coś do picia?
– Raczej nie będzie takiej potrzeby. – Łucja pokręciła głową.
Gdy pracownica wyszła, kobieta szybko poprawiła włosy i wyprostowała się na fotelu. Wiedziała, że czeka ją niełatwa rozmowa.
Wszystko zaczęło się już na początku kwietnia.
Kraszewski pełnił funkcję dyrektora zarządzającego dużej spółki sprzedającej piece grzewcze i świetnie się czuł w tej roli. Lubił wydawać polecenia i rozliczać z nich podwładnych, cenił sobie życie na wysokim poziomie i słynął z tego, że chętnie chwalił się drogimi samochodami, luksusowym domem i egzotycznymi wycieczkami. Było go na to stać, bo spółka rozwijała się w błyskawicznym tempie, a zarząd, zadowolony z wyników, hojnie premiował Kraszewskiego.
Jednak Łucja wiedziała, że wyniki przedsiębiorstwa i duże zyski wynikają bardziej z dobrej koniunktury na rynku niż z działań samego dyrektora. Kilkukrotnie zwracała mu uwagę na wzrost wydatków promocyjnych i niezbyt korzystny stosunek kosztów produkcji do ceny sprzedaży większości produktów.
Kraszewski zwykle ją zbywał, bo zainteresowany był jedynie wysokością zysku. Dopóki ten był wyższy niż w poprzednim roku, uważał, że wszystko jest w porządku.
– Pani Stecka, przecież pani nie jest specjalistką od marketingu – mówił z nutką lekceważenia w głosie. – Trzeba się promować, żeby więcej zarabiać.
– Nie neguję zasadności samych działań – wyjaśniała, udając, że nie zauważa jego protekcjonalnego tonu. – Jedynie zwracam uwagę na ich koszty w stosunku do wielkości sprzedaży.
– Okej, przyjmuję pani uwagi do wiadomości, ale dobrze byłoby, gdyby zajęła się pani tym, za co spółka pani płaci. Czyli prowadzeniem ksiąg rachunkowych, prawda?
– Jak pan sobie życzy – odparła sucho.
Od tamtej pory nie komentowała dokumentacji finansowej przedsiębiorstwa. Co prawda uważała, że w zakresie kompetencji biura rachunkowego jest również doradztwo dotyczące sytuacji finansowej klienta, ale skoro on sam tego nie chciał, nie miała zamiaru robić nic na siłę.
Księgi spółki prowadziła zgodnie z przepisami, wszystkie deklaracje składała w terminie, więc uznała, że w pełni wywiązuje się z umowy.
Oczywiście już w połowie ubiegłego roku widziała, co się dzieje. Spadek sprzedaży zaczął się w kwietniu, a potem było coraz gorzej. Uważała, że wiąże się to ze wzrostem popularności fotowoltaiki, ale, prawdę mówiąc, nie zastanawiała się nad tym specjalnie. Tym bardziej że Kraszewski przecież tego od niej nie oczekiwał. Zostawiła więc to spostrzeżenie dla siebie.
Ze spokojem księgowała kolejne faktury, zarówno te sprzedażowe jak i kosztowe, choć w duchu z lekką złośliwością myślała o tym, jaką minę będzie miał Kraszewski, gdy zobaczy sprawozdanie finansowe.
Ostatniego dnia marca przesłała mu komplet dokumentów z przypomnieniem, że powinien je przedstawić zarządowi do zatwierdzenia.
Kilka dni później zadzwonił.
Łucja ze spokojem przyjęła jego niezadowolenie.
– Panie dyrektorze, nie rozumiem pana emocji – odparła spokojnie i z satysfakcją. – Przecież ja zajmuje się tylko tym, za co spółka mi płaci, czyli prowadzeniem ksiąg rachunkowych, prawda?
Kraszewski rzucił słuchawką. A Łucja uznała sprawę za zakończoną.
Teraz, po miesiącu, nieoczekiwanie okazało się, że wcale tak nie jest.
Telefon od Kraszewskiego zaskoczył ją, ale nie dała tego po sobie poznać.
– W czym mogę panu pomóc? – zapytała. – Wszystko mamy zaksięgowane na bieżąco, zwrot VAT-u powinien wpłynąć na konto spółki lada dzień…
– Mnie interesuje coś innego – przerwał jej mężczyzna. – Ale to sprawa nie na telefon. Przyjadę do pani jutro.
– Oczywiście, ale wolałabym wiedzieć, przynajmniej z grubsza, o co chodzi. Muszę przygotować odpowiednie dokumenty, może trzeba wyciągnąć odpowiednie dane z systemu…
– Porozmawiamy jutro. – Nie dał jej skończyć.
Czuła, że coś się stało. I że nie będzie łatwo. A przeczucia zwykle Łucji nie myliły.
Starając się zachować kamienną twarz, wskazała wchodzącemu mężczyźnie miejsce na krześle po drugiej stronie biurka.
W jej gabinecie były stolik i dwa fotele i to tam zwykle prowadziła rozmowy z klientami. Jednak z doświadczenia wiedziała, że trudne rozmowy lepiej prowadzić zza biurka. W takiej sytuacji gość czuł się mniej pewnie i Łucja zyskiwała przewagę psychologiczną. A od tego czasami wiele zależało.
– Pani Stecka, to są chyba jakieś żarty. – Kraszewski nawet nie silił się na powitanie.
– Co pan ma na myśli? – zapytała sucho.
Zdenerwował się.
– Jak to co?! Mówię o sprawozdaniu finansowym.
– Ach, jeśli tak, to chyba nie do mnie powinien pan skierować swoje uwagi – skomentowała spokojnie.
– A do kogo? – warknął mężczyzna.
– Do osoby, która zarządza firmą. – Spojrzała mu prosto w oczy.
– To ja zarządzam spółką – odpowiedział szybko i natychmiast się zorientował, że ośmieszył się tym stwierdzeniem. To sprawiło, że przestał zachowywać nawet pozory grzeczności. – Nie po to wystawia nam pani co miesiąc fakturę na pokaźną kwotę, żebym musiał świecić oczami przed zarządem! – Z wściekłości aż uniósł się na krześle. – Zysk jest mniejszy niż w ubiegłym roku prawie o połowę.
Łucja wydęła usta.
– Tak nie będziemy rozmawiać! – Kraszewski uniósł ostrzegawczo palec. – Powiem jasno: oczekuję, że coś pani z tym zrobi. I to jak najszybciej.
– Jak mam to rozumieć?
– Niech pani nie udaje! Proszę tak to wszystko zaksięgować, żeby było dobrze. – Posłał Łucji pełne złości spojrzenie. – Przecież od tego pani jest. I to pani powinna wiedzieć, jak to zrobić.
– Czy dobrze rozumiem, że namawia mnie pan do fałszowania dokumentów? – Łucja zmarszczyła czoło.
– Od razu do fałszowania! – Skrzywił się ironicznie. – Przecież wiadomo, że są jakieś sposoby, żeby poprawić czy skorygować różne rzeczy.
– Moja firma nie zajmuje się kreatywną księgowością – chłodno odparła Łucja. – Sprawozdanie sporządziłam zgodnie z zasadami i przepisami. Zresztą teraz i tak nie można niczego zmienić.
Kraszewski wstał gwałtownie, potrącając krzesło.
– Zatem odmawia pani?
Skinęła głową.
– A mówili, że jest pani najlepsza. – Spojrzał na Łucję pogardliwie. – Wolne żarty!
Szybkim krokiem podszedł do drzwi.
– Zrobię wszystko, żeby przekonać zarząd do zmiany biura rachunkowego – rzucił, już trzymając rękę na klamce.
Łucja nie powiedziała ani słowa. Jednak gdy wyszedł, zatrzasnąwszy za sobą drzwi, głośno wypuściła całe nagromadzone w płucach powietrze. Miała nadzieję, że Kraszewskiemu nie uda się spełnić groźby, bo zarządzana przez niego spółka była jednym z największych klientów jej biura. Zerwanie umowy mocno zachwiałoby kondycją jej firmy.
To nie był dobry dzień.
– Chyba potrzebuję chwili odpoczynku – powiedziała do siebie. – A potem trzeba wymyślić jakiś plan awaryjny.
*
Karina z trudem dotrwała do końca pracy. Gdy za szefem zamknęły się drzwi, odczekała dziesięć minut, żeby mieć pewność, że odjechał, i natychmiast opuściła biuro.
Na szczęście ojciec odsypiał dyżur, a matka była w pracy, więc mogła od razu pójść do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko i leżała tak, bezmyślnie wpatrując się w sufit. Nie potrafiła zebrać myśli, czuła się bezradna i brudna. Choć szef nie dotknął jej w sensie fizycznym, to jego aluzja była obrzydliwa.
Karina zerwała się z łóżka i pobiegła do łazienki. Zrzuciła ubranie i weszła pod prysznic. Długo stała pod strugami ciepłej wody, w nadziei, że to okropne uczucie minie.
– Karina, żyjesz?! – Przez szum wody dotarł do niej głos ojca.
Zakręciła kurek.
– Tak, wszystko w porządku! – odkrzyknęła przez drzwi.
Szybko się wytarła, założyła szlafrok i wyszła z łazienki.
W przedpokoju, oparty o ścianę, stał ojciec i ziewał.
– Już się bałem, że coś ci się stało. Tyle razy prosiłem, żeby nie zamykać się w łazience – powiedział z naganą w głosie. – Przecież bez pukania nikt tam nie wejdzie, a gdybyś potrzebowała pomocy, to jak miałbym się tam dostać?
– Przepraszam, tato. – Karina próbowała się uśmiechnąć. – Na szczęście nic mi nie jest. Po prostu próbowałam zrelaksować się po pracy.
Ojciec pokiwał głową.
– A ja próbowałem spać – westchnął. – Ale twój telefon dzwoni bez przerwy. Może sprawdzisz, kto ma taką niecierpiącą zwłoki sprawę?
– Oj, tak mi przykro! – Karina szczerze się zmartwiła.
Mężczyzna machnął ręką i wrócił do sypialni.
Dziewczyna poprawiła pasek szlafroka i powlokła się do kuchni. Na jedzenie nie miała ochoty. Nalała sobie tylko wody do ulubionego kubka i wróciła do swojego pokoju.
W samą porę, bo telefon znowu zaczął dzwonić.
Spojrzała na wyświetlacz. Mimo że zobaczyła na nim imię swojego chłopaka, nie miała ochoty odebrać. Jednak świadomość, że odgłos dzwonka przeszkadza ojcu w wypoczynku, nie pozwoliła jej czekać, aż smartfon sam zamilknie.
– Jestem – powiedziała.
– Nareszcie! Już myślałem, że coś ci się stało!
– Zupełnie nie rozumiem, dlaczego wszyscy dziś tak myślą – odburknęła.
– Jacy wszyscy? – zainteresował się Mateusz.
– Ty i mój ojciec – wyjaśniła. – Brałam prysznic i nie słyszałam dzwonka – dodała.
– Okej, okej! – Chłopak wyczuł jej podenerwowanie. – Po prostu chciałem ci przypomnieć, że dzisiaj jesteśmy umówieni na małą wycieczkę moim nowym samochodem.
Rzeczywiście! Karina zupełnie o tym zapomniała.
Mateusz kilka dni wcześniej kupił siedmioletniego opla w bardzo dobrym stanie i czuł się z tego powodu niezwykle dumny. Zwłaszcza dlatego, że sfinansował zakup z własnych pieniędzy. Był ambitny i za wszelką cenę unikał korzystania z pieniędzy ojca.
– Nie chcę, żeby ktoś mówił, że mam bogatego tatusia i przez to mi łatwiej – wyjaśnił Karinie. – Wolę mieć satysfakcję, że zarobiłem na coś własną pracą.
Dziewczynie podobało się takie podejście. I chociaż Mateusz pracował w firmie ojca, to na zasadach obowiązujących innych pracowników. Również jego wynagrodzenie było takie samo jak kolegów z pracy. Owszem, zarabiali dobrze, ale głównie dzięki prowizjom od zawartych umów. A te zależały od zaangażowania i umiejętności sprzedażowych, więc konkurencja była uczciwa.
Mateusz cieszył się z tego samochodu jak dziecko, bo miał wreszcie namacalny dowód swojego sukcesu. Karina w głębi duszy uważała, że trochę przesadza, bo w końcu to tylko auto, ale oczywiście nie powiedziała tego głośno. A na wycieczkę zgodziła się z prawdziwą przyjemnością.
Tyle że było to trzy dni temu.
– Mateusz, czy moglibyśmy to przełożyć? – powiedziała z westchnieniem. – Miałam kiepski dzień i jestem bardzo zmęczona…
– Tym bardziej trzeba go odczarować. – Chłopak nie dawał za wygraną. – A na świeżym powietrzu na pewno lepiej się poczujesz.
Karina pomyślała, że Mateusz nie ma racji, ale nie potrafiła mu odmówić, chociaż najchętniej poszłaby po prostu spać.
– Niech będzie – powiedziała w końcu. – Ale nie dłużej niż godzinę, dobrze? Naprawdę nie mam dziś nastroju.
– Jeśli powiesz, że chcesz wracać, to natychmiast cię odwiozę – zapewnił. – Będę po ciebie za pół godziny.
Bez entuzjazmu założyła dżinsy i sportową bluzę. Do niewielkiego plecaczka spakowała portfel i jabłko, chociaż nadal nie czuła głodu.
– Oj, widzę, że naprawdę miałaś zły dzień. – Mateusz pokręcił głową na jej widok. – Jakieś problemy w pracy? – zainteresował się.
– Nic specjalnego. – Nie chciała o tym rozmawiać, a już na pewno nie z nim. – Po prostu praca asystentki bywa czasami stresująca.
– W takim razie najwyższy czas się odstresować – stwierdził Mateusz. – Mam nadzieję, że uda mi się poprawić ci humor.
Wątpię – pomyślała ze smutkiem.
– Dokąd jedziemy? – zapytała, gdy wsiedli do samochodu.
– Zrelaksuj się i zaufaj mi – odpowiedział tajemniczo. – To niespodzianka.
Karina miała dosyć niespodziewanych wydarzeń, ale nie chciała sprawiać mu przykrości. Powstrzymując westchnienie, zapięła pas i przymknęła oczy. Miała nadzieję, że uda jej się wykrzesać z siebie odrobinę radości, gdy dojadą na miejsce.
Ku jej zdziwieniu Mateusz skierował auto do przemysłowej dzielnicy na obrzeżach miasta. Skręcił w boczną drogę i dłuższą chwilę jechali między magazynami i niewielkimi zakładami produkcyjnymi, aż w końcu dojechali na parking przed wielką fabryką.
Co tu może być ciekawego? – pomyślała Karina. Mam nadzieję, że nie wpadł na pomysł zafundowania mi pokazu driftu na tym wielkim placu.
Na szczęście chłopak zgasił silnik i gestem zachęcił ją, żeby wysiadła.
Zrobiła to, o co prosił i dała się poprowadzić wzdłuż ogrodzenia, wąską ścieżką wśród traw. Już miała zapytać, co to wszystko znaczy, gdy nagle, tuż za rzędem gęsto rosnących krzewów, jej oczom ukazał się niesamowity widok.
– Jak tu pięknie! – krzyknęła spontanicznie.
Miała wrażenie, jakby przenieśli się do jakiegoś równoległego świata. Bo oto miała przed sobą niewielkie jeziorko porośnięte tatarakiem, a naprzeciw wysoką skalną ścianę mieniącą się odcieniami ochry i czerwieni. Po błękitnej wodzie jeziorka majestatycznie pływał łabędź, czyniąc cały widok jeszcze bardziej bajkowym i nierzeczywistym.
– Podoba ci się? – Mateusz się uśmiechnął.
– Bardzo – zapewniła z przekonaniem.
– W takim razie wybrałem odpowiednie miejsce.
– Na co? – Zerknęła na niego lekko spłoszona, bo pewne podejrzenie przeszło jej przez głowę, choć nie chciała w nie uwierzyć.
A jednak!
Mateusz sięgnął do kieszeni bluzy i wyjął niewielkie pudełeczko.
– Przepraszam, że może strój mam niezbyt odpowiedni, ale gdybym pojawił się w garniturze, mogłabyś się domyślić – wyjaśnił z lekkim zakłopotaniem.
Potem już wszystko było jak należy. Uklęknął i spojrzał na dziewczynę.
– Karino, czy zechcesz zostać moją żoną? – zapytał silnym głosem, ale w jego spojrzeniu dostrzegła niepewność.
– Oczywiście – odparła bez wahania.
Czy mogła mieć jeszcze jakieś wątpliwości? Skoro się oświadczył, to przecież musi traktować ją poważnie. A ona swoich uczuć była pewna od dawna.
Nie mogłam wymarzyć sobie tego piękniej – myślała, gdy siedzieli nad brzegiem jeziorka i obserwowali pływającego łabędzia. Zerkała raz po raz na zielone oczko zaręczynowego pierścionka i za każdym razem nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. Tak, była szczęśliwa.
Kiedy zaczęło robić się chłodno, zdecydowali, że pora wracać.
– Chyba powinniśmy o tym powiedzieć rodzicom – zasugerowała Karina.
– Poczekajmy jeszcze dzień lub dwa – poprosił Mateusz. – Chyba najpierw sami powinniśmy ustalić, jak chcemy wszystko zorganizować. Bo jak znam życie, to nasze matki będą próbowały przejąć kontrolę. – Mrugnął do niej.
– Chyba masz rację. – Uśmiechnęła się. – W końcu mamy mnóstwo czasu, żeby wszystko przemyśleć.
– Co do czasu, to nie wiem jak ty, ale ja chciałbym wziąć ślub jak najszybciej.
Ucieszyła się, ale trochę zdziwił ją ten pośpiech. Nieczęsto się zdarza, żeby mężczyzna nalegał w takiej sytuacji.
– Dlaczego tak ci się spieszy? – zapytała, zerkając czujnie na Mateusza.
– Bo mam dosyć życia na koszt rodziców i tego, że każde z nas wieczorem wraca do swojego domu. Mamy pracę, więc chyba możemy zacząć żyć na własny rachunek? I tylko we dwoje.
To ostatnie zdanie ją przekonało. Kiwnęła więc głową na znak, że się zgadza.
*
Nawet tak silna osoba jak Łucja potrzebowała miejsca, do którego mogłaby wracać, gdy czuła, że życie zbyt mocno dało jej w kość.
Tak, miała własne mieszkanie, lubiła je i stanowiło swoistą oazę, w której mogła odciąć się od świata, pomyśleć i odpocząć. Jednak czasami to nie wystarczało. Bo każdy człowiek w trudnych chwilach potrzebuje poczucia bliskości, ciepła i miłości drugiej osoby.
To wszystko Łucja mogła znaleźć tylko w rodzinnym domu. Wiedziała o tym i dlatego właśnie tam pojechała następnego popołudnia. Oczywiście nie miała zamiaru zwierzać się ojcu i cioci, a już na pewno nie chciała martwić ich swoimi problemami. Nie chodziło jej o to, żeby się wygadać, ale o to, by pobyć z najbliższymi, poczuć ich życzliwość i ogrzać się w cieple domowego ogniska.
– A co cię do nas sprowadza? – Ryszard uśmiechnął się szeroko na widok starszej córki.
– Przyjechałam sprawdzić, jak się czujesz i czy słuchasz cioci. – Pocałowała ojca w policzek i zajęła miejsce na wysłużonej wersalce stojącej pod ścianą w największym pokoju.
Popatrzyła na znajome meble, te same od wielu lat, na wysłużony fotel – ulubione miejsce ojca, stół, który pamiętał czasy jej dzieciństwa.
Czas jakby się tu zatrzymał – pomyślała.
W porównaniu z jej nowocześnie urządzonym apartamentem mieszkanie Steckich mogłoby wydawać się staromodne i wymagające generalnego remontu. Jednak Łucji taka myśl nawet nie przyszła do głowy.
To był dom. Jej dom. I właśnie taki powinien pozostać. Każdy z tych przedmiotów miał swoją historię, budził wspomnienia i dawał poczucie bezpieczeństwa. Nawet boazeria na ścianach przedpokoju, nosząca ślady tysięcy dotknięć dziecięcych dłoni. Tu po prostu wszystko było na swoim miejscu.
– Łucja! Jak dobrze cię widzieć! – Ciocia Hania pojawiła się w drzwiach. – Ale miałam przeczucie, że nas odwiedzisz. Coś mi od rana mówiło, że powinnam upiec ciasto ze śliwkami. – Objęła dziewczynę, nie przestając mówić. – Ostatni słoiczek śliwek mi został. Ledwie go uchroniłam przed tym łakomczuchem. – Spojrzała ciepło na męża. – Ale wiedziałam, że kiedyś będzie potrzebny.
Łucja z radością słuchała monologu ciotki. Jej spokojny głos działał na nią kojąco, a w uścisku czuła miłość i troskę.
– Ciasto śliwkowe to coś, o czym marzyłam od dawna. – Uśmiechnęła się do Hanny. – A jak będzie jeszcze herbata w moim kubku, to poczuję się jak w niebie.
– Oczywiście, że będzie – zapewniła ciocia. – Już idę zrobić, a wy sobie pogadajcie.
Łucja została z ojcem.
– Co u ciebie słychać? – zagadnął Ryszard. – Jak firma?
– Jak zawsze. – Córka wzruszyła ramionami. – Mnóstwo pracy, ale nie narzekam.
Ojciec przyjrzał się jej badawczo.
– Tatku, przecież nie przyszłam tu, żeby mówić o pracy. – Łucja szybko zmieniła temat. – Lepiej powiedz, jak ty się masz? Ćwiczysz?
– Ćwiczę, ćwiczę. – Ryszard machnął ręką. – Przecież nie mam zamiaru siedzieć do końca życia w fotelu.
Podniósł się i przeszedł do drzwi i z powrotem.
– Popatrz, jak mi dobrze idzie – pochwalił się. – Chodzę jak żołnierz na defiladzie.
Rzeczywiście, szedł wyprostowany i widać było, że już nie odczuwa bólu.
– Wczoraj spacerowałem ponad godzinę po parku – poinformował, sadowiąc się z powrotem w fotelu. – Tylko Hania mi potem zmyła głowę, że za bardzo się forsuję.
– Bo tak jest. – Ciotka właśnie wróciła z tacą, na której przyniosła herbatę i talerz z ciastem. – Twój ojciec nie zna umiaru.
– Tatku, chyba powinieneś uważać. – Łucja posłała ojcu ciepłe spojrzenie. – Żebyś nie zrobił sobie krzywdy.
– Tak, pewnie, wszystkie się na mnie rzućcie. – Ryszard udał, że się złości. – Dla was najlepiej byłoby, gdybym siedział w domu.
Łucja lubiła patrzeć, jak ojciec i ciocia się przekomarzają. Zawsze to robili, ale i tak czuć było, że łączy ich ciepłe uczucie i wzajemna troska.
Jadła ciasto, popijała herbatą i nasiąkała domową atmosferą. Czuła się spokojna, a napięcie, które towarzyszyło jej w ostatnich dniach, nieco zmalało.
Po dwóch godzinach spędzonych z rodziną uznała, że choć czuje się tu świetnie, to najwyższa pora wracać do obowiązków.
– Będę się już zbierać. – Uśmiechnęła się przepraszająco. – Jutro mam mnóstwo spraw do ogarnięcia, chciałabym się wyspać.
– Oczywiście, przecież to rozumiemy. – Ryszard poklepał córkę po policzku.
– I cieszymy się, że znalazłaś czas, żeby nas odwiedzić – dodała ciotka. – Tęsknimy trochę za tobą i Tosią.
Łucja poczuła wyrzuty sumienia, że tak rzadko ich odwiedza. Obiecała sobie, że będzie przyjeżdżać częściej.
Pożegnała się i wyszła.
– Nałożę ci jeszcze ciasta. – Hanna sięgnęła po talerzyk Ryszarda.
– Bardzo proszę – zgodził się z ochotą. – Nie tylko Łucja uwielbia twoje wypieki.
– A czy ty nie sądzisz, Rysiu, że ona ma jakieś kłopoty?
Mężczyzna się zastanowił.
– Naprawdę tak sądzisz? – Zmarszczył brwi. – Wydawało mi się, że jest taka jak zawsze.
– Nie do końca – zaprzeczyła Hanna. – Kilka razy musiałam powtórzyć pytanie, bo nie słuchała, co mówię. I oczy miała jakieś takie…
– Jakie?
– Jakby smutne – stwierdziła kobieta. – Jakby coś ją dręczyło.
– Czy ty aby nie przesadzasz, Haniu? – Ryszard położył wielką dłoń na ręce żony. – Za bardzo wszystko bierzesz sobie do serca.
– Bo się o was martwię.
– Ja wiem, tylko czasami chyba za bardzo. Łucja prowadzi dużą firmę, więc ma wiele pracy. Wydaje mi się, że jest po prostu zmęczona i powinna odpocząć.
– Tylko jak ją do tego namówić?
– A tego to ja już nie wiem. – Ryszard ugryzł spory kęs ciasta.
– Pewnie, skąd miałby to wiedzieć ktoś, kto sam na siłę do roboty chce wracać – zdenerwowała się Hanna. – Sama będę się musiała tym zająć – zdecydowała.
– Bardzo dobry pomysł – zgodził się. – Może wtedy mniej będziesz się na mnie koncentrować.
– O, a tobie źle?! – odparowała Hanna z udawanym oburzeniem.
– Ależ skąd! – Podniósł ręce w obronnym geście. – Jakże mógłbym zaryzykować takie stwierdzenie. Jeszcze mi życie miłe! – Roześmiał się głośno.
*
– Byłam dwa razy w agencji, ale cię nie zastałam, więc postanowiłam przyjść tutaj.
Kama stała w drzwiach mieszkania Tosi z butelką prosecco w ręku.
– Wiem, jest trochę późno, ale uznałam, że o tej porze powinnaś być w domu. – Uśmiechnęła się przepraszająco.
– Nie ma problemu – uspokoiła ją Antonina. – Wejdź. – Zachęciła koleżankę gestem.
Kama nie dała się prosić i po chwili siedziały już na kanapie z kieliszkami w dłoniach.
– Siergiej powiedział, że ciągle jesteś poza firmą – zagadnęła.
– To prawda. Mam jedno spotkanie za drugim. – Tosia pokiwała głową. – Nie dosyć, że zleceń jest mnóstwo, to jeszcze wciąż rozwijamy współpracę z firmami, które pomagają w ich realizacji.
– To chyba dobrze – uznała Kama. – Możesz zaoferować młodym pełen wachlarz usług, i to jeszcze w atrakcyjnych cenach.
– Rzeczywiście, ten nasz katalog to strzał w dziesiątkę. Teraz już firmy same się zgłaszają i możemy wybierać tylko te najlepsze – pochwaliła się Tosia.
– Gratuluję. To może wypijemy za twój sukces?
Stuknęły się kieliszkami.
– Ale czy ty trochę nie przesadzasz z tą pracą? – Kama wymownie spojrzała na włączony laptop i stertę dokumentów. – Nie mów, że jeszcze coś robisz?
– Robię, robię – potwierdziła Tosia. – Inaczej nie zdążyłabym ze wszystkim. Mam swoje pięć minut i nie zamierzam ich przegapić.
– Fajnie, tylko żebyś nie przesadziła. Widziałam takich pracoholików w agencjach reklamowych. Harowali od rana do nocy i dobrze się to dla nich nie kończyło.
– Bez przesady. – Tosia lekceważąco wydęła usta.
– Poważnie mówię. Zawały w wieku trzydziestu lat, wypalenie, nerwice – wyliczała Kama. – Potem tej zarobionej kasy nie starczało im na leczenie.
Tosia popatrzyła na koleżankę spod oka.
– Ty mi to mówisz z troski czy ktoś cię na mnie nasłał? Moja ciotka? Łucja? A może Siergiej?
– Wyluzuj! Nie ma co się tu doszukiwać jakiegoś spisku. Nikt mnie nie nasłał, po prostu widzę, co się dzieje.
– Dobra, niech będzie, że ci wierzę. – Tosia nie wyglądała na przekonaną.
– Dziewczyno, strasznie nerwowa się zrobiłaś – zauważyła Kama. – Ale rozumiem, że już kilka osób mówiło ci to, co ja. Skoro tak, to może warto się jednak zastanowić?
– Kama, ja nie potrzebuję kazań – zezłościła się Tosia. – Czy jest coś złego w tym, że staram się rozwinąć firmę? Początki zawsze są trudne, a samo nic się jakoś nie chce zrobić. Mam leżeć na kanapie, kiedy los dał mi szansę?
– Tak nie twierdzę – zaprzeczyła Kama. – I nie dziwię się, że chcesz skorzystać z dobrego czasu. Tylko sugeruję, żebyś złapała balans. Wiesz, sukces jest fajny, ale nie ten okupiony zdrowiem.
– Przecież ja to rozumiem. – Tosia nieco spuściła z tonu, widząc, że koleżanka naprawdę się o nią troszczy. – I oczywiście odpocznę, ale najwcześniej za dwa miesiące.
Zastanowiła się przez chwilę.
– Tak, lipiec powinnam mieć trochę luźniejszy. Może nawet uda mi się gdzieś wyjechać na kilka dni. A już na pewno odespać te zarwane noce.
– Nie wolałabyś ich zarywać w inny sposób?
Tosia była zaskoczona pytaniem.
– Niby jaki?
– Oj, serio nie rozumiesz, o czym mówię? – Kama zachichotała. – Chodzi mi o jakieś szalone zabawy z kimś wyjątkowym…
– A, to! – Tosia też się roześmiała. – Pewnie, nie byłoby źle. Tylko że na razie nie widzę na horyzoncie nikogo odpowiedniego.
– I nie przeszkadza ci to?
Wyczuła w głosie koleżanki jakąś poważną nutę. Z pozoru żartobliwe pytanie miało drugie dno, była tego pewna.
– Jeśli mam być szczera, to nie – odpowiedziała po krótkim namyśle. – Sama wiesz, jak to u mnie ostatnio było. Mocno to przeżyłam i jakoś odeszła mi ochota na związki.
Kama upiła łyk prosecco.
– A nie czujesz się samotna?
– Nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać – szczerze odparła Tosia. – Ale gdy teraz pytasz, to wydaje mi się, że nie. Dobrze mi ze swoją niezależnością i cenię to, że mogę sama decydować, co i kiedy chcę robić.
Popatrzyła na koleżankę, która w milczeniu obracała kieliszek w dłoni.
– A ty? – zapytała Kamę. – Doskwiera ci samotność?
Spodziewała się, że dziewczyna zaprzeczy. Nie znała drugiej tak aktywnej osoby. Kama miała wielu znajomych, wciąż gdzieś biegła, spotykała się z ludźmi, odwiedzała teatry, muzea, wystawy, chodziła na koncerty. Zawodowo też nie mogła narzekać, oprócz etatowej pracy miała również dużo dodatkowych zleceń.
I tak zajęta osoba miałaby się czuć samotna?
– Tak, czasami nawet bardzo – wyznała tymczasem Kama.
– Mówisz serio? – zapytała ze zdziwieniem Tosia. – Przecież wciąż masz coś do zrobienia…
– Nie nudzę się, to prawda – odparła dziewczyna. – Ale to nie oznacza, że nie czuję się samotna. Już dawno zauważyłam, że fajnie byłoby dzielić te wszystkie wrażenia z kimś bliskim. Tylko jakoś nie mam z kim. – Uśmiechnęła się smutno.
Tosia nie wiedziała, co powiedzieć.
– Widzisz, doszłam do wniosku, że ja sobie chyba specjalnie wynajduję te rzeczy do zrobienia, żeby nie wracać do pustego pokoju – mówiła dalej Kama. – A jak już muszę wracać, to zawsze mam jakieś zlecenie do zrobienia, więc mogę jakoś odsunąć te niewesołe myśli.
Dolała wina sobie i Tosi.
– Przepraszam, że tak ci tu smucę, ale chciałam, żebyś zrozumiała, dlaczego tak cię wypytuję o ten nadmiar pracy – wyjaśniła. – Po prostu przyszło mi do głowy, że może ty także starasz się uciec przed samotnością…
Antonina pokiwała głową.
– Rozumiem. I przecież się nie gniewam. Ale w moim przypadku to akurat nie ten powód.
– Bardzo się cieszę. – Kama uniosła kieliszek. – W takim razie teraz wznoszę toast za tych, dla których samotność nie jest problemem!
Wypiły i więcej nie wracały już do tego tematu.
Mimo to Tosia przed zaśnięciem długo myślała o tym, co powiedziała koleżanka. Było jej przykro, że tak miła i pełna energii dziewczyna nie jest zadowolona ze swojego życia.
Czy i mnie po jakimś czasie zacznie brakować kogoś bliskiego? – zastanawiała się. Przecież Kama wygląda na szczęśliwą singielkę. Nawet na początku była dla mnie wzorem w tym względzie. A tymczasem…
Na razie jednak Tosia nie miała ochoty nawet myśleć o nowym związku. Oskar skutecznie wyleczył ją z marzeń o wielkiej miłości.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Karolina Wilczyńska, 2022
Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany W jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Zdjęcie na okładce: © Germanova Antonina/Shutterstock
Redakcja: Magdalena Kawka
Korekta: Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-309-9
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.