Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
174 osoby interesują się tą książką
Pięć kobiet, jeden dom i weekend, który wszystko zmieni.
Jagoda, 43-letnia programistka, postanowiła wywrócić swoje życie do góry nogami, dlatego kupiła dom na wsi. Dwa tygodnie przed walentynkami jeszcze bardziej doskwiera jej samotność, ma dość czekania na wiadomość, która nie nadchodzi, więc na facebookowej grupie „Kobiece pogaduchy” zamieszcza nietypowe ogłoszenie. Zaprasza do siebie na weekend kobiety, które chcą uciec od sercowych problemów i wszechobecnego walentynkowego szaleństwa.
W jej domu pojawiają się: Mirella, Hanna, Elwira i Wiktoria. Cztery zupełnie różne kobiety z całkowicie odmiennych światów. Między nimi wyczuwalny jest dystans, ale splot kilku nieprzewidzianych okoliczności sprawia, że są na siebie skazane. Kolejne wspólnie spędzone godziny doprowadzają do tego, że mury niechęci zaczynają pękać, a każda z kobiet wyjawia, z jakim bagażem przyjechała. Dzieli je niemal wszystko, ale łączy jedno – doświadczenie miłości, która potrafi przybierać różne oblicza.
Jaki sekret skrywa każda z kobiet? Jak potoczą się ich losy i co wyniknie z tego niecodziennego spotkania?
Poznaj wyjątkowe kobiety, które mimo przeciwności losu i trudnych doświadczeń znajdują siłę, by walczyć o siebie i własne szczęście.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Karolina Wilczyńska, 2025
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka prowadząca: Joanna Jeziorna-Kramarz
Marketing i promocja: Judyta Kąkol
Redakcja: Barbara Kaszubowska
Korekta: Anna Grabarczyk, Magdalena Owczarzak
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl
Elementy graficzne layoutu: Anna Slotorsz | artnovo.pl
Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Slotorsz | artnovo.pl
Fotografia na okładce:
© Annakonchits | Adobe Stock
© sidra| Adobe Stock
© Aleksandra Smirnova | Adobe Stock
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
eISBN 978-83-68370-16-4
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Jagoda Wojnowska powoli otworzyła oczy i przeciągnęła się leniwie pod kołdrą. Na zewnątrz panowała cisza, a do jej sypialni przez ciężkie beżowe zasłony z trudnością sączyło się blade zimowe światło. Kobieta lubiła spokojne poranki na wsi — nie było słychać odgłosów miasta, klaksonów ani gwaru ludzkich rozmów. Panowała cisza, przerywana cichym tykaniem ściennego zegara.
Kobieta leżała jeszcze chwilę, delektując się tym porannym spokojem, w końcu zdecydowała się wstać. Sięgnęła na nocny stolik po okulary, włożyła je na nos, po czym usiadła na brzegu łóżka. Przeciągnęła się jeszcze raz, ale chłód panujący w pokoju sprawił, że natychmiast chwyciła gruby, miękki szlafrok. Na stopy nasunęła wełniane, szare skarpety, które sama zrobiła na drutach kilka miesięcy temu, gdy postanowiła opanować tę rękodzielniczą technikę. Niestety, okazało się, że z drutami nie radzi sobie tak dobrze jak z szydełkiem, więc porzuciła dalsze próby, ale skarpety, choć trochę nierówne, przydały się na zimowe poranki.
Podeszła do okna, rozsunęła zasłony, wpuszczając do pokoju więcej światła. Zatrzymała wzrok na zaśnieżonym krajobrazie. Świeży puch grubą warstwą pokrywał pola i wszystko wokół nieskazitelną kołdrą, nadając im magiczny, zimowy urok. Wszystko było białe i ciche, jakby świat na chwilę zastygł w bezruchu. Drzewa zdawały się stać na horyzoncie niczym strażnicy w białych uniformach, ich konary, wyciągnięte ku niebu, połyskiwały lodowymi kryształkami. Delikatny powiew wiatru strącał drobinki śniegu z dachu domu, tworząc w powietrzu lekki biały pył, który unosił się przez chwilę, nim opadł na ziemię.
Jagoda westchnęła z zachwytu. Widok był piękny, a w tej ciszy było wszystko, co tak bardzo ceniła: spokój i równowaga. Dom, który kupiła ponad rok temu, stał na uboczu, z dala od wioski, a najbliższy sąsiad mieszkał dobre kilka kilometrów stąd. Idealnie cichy azyl, który miał dać wytchnienie od miejskiego zgiełku. A jednak czasami musiała przyznać, że czuła się tutaj bardzo samotna.
Szurając stopami po drewnianej podłodze, poszła do salonu, gdzie czekały ją codzienne poranne czynności. Co prawda w domu był piec elektryczny i podłączone do niego kaloryfery, ale takie ogrzewanie nie dość, że było drogie, to jeszcze niezbyt wydajne, więc Jagoda korzystała z kominka. Ten jednak wygasł prawie całkowicie. Podrzuciła do paleniska kilka suchych szczap, dmuchnęła i po chwili usłyszała trzaskanie płomieni, co oznaczało, że niedługo w pomieszczeniu zrobi się cieplej. Wielu zapewne uznałoby, że za nic nie zgodzi się na takie niedogodności, ale dla Jagody był to jeden z powodów, dla których zdecydowała się na ten dom — urzekły ją wiejski klimat, ciepło bijące od ognia i nieco surowa codzienność.
Gdy w kominku drwa płonęły już wesoło, przeszła do kuchni i przygotowała sobie proste śniadanie. Z szafki wyjęła chleb razowy, ukroiła dwie niezbyt grube kromki i posmarowała masłem. Położyła na nich plasterki żółtego sera i pomidora. Z dużym kubkiem gorącej kawy z mlekiem, której zapach szybko rozszedł się po kuchni, zasiadła przy stole, popijając napój drobnymi łykami i delektując się posiłkiem. Dom powoli wypełniał się ciepłem, a kawa rozgrzewała ciało od środka i dodawała energii.
Gdy Jagoda skończyła śniadanie, sięgnęła po laptop leżący po drugiej stronie kuchennego stołu. Podniosła pokrywę i po chwili ekran zaświecił jasno. Na tym urządzeniu sprawdzała wyłącznie pocztę, do pracy używała stacjonarnego komputera z dużym monitorem, który stał w sypialni, na biurku pod oknem. Jako programistka pracująca online nie musiała dojeżdżać do biura ani spotykać się z klientami i współpracownikami twarzą w twarz. Mogła programować skądkolwiek, praca wymagała jedynie połączenia z internetem, który na szczęście tutaj przez większość czasu działał całkiem dobrze.
Na razie zalogowała się do służbowej skrzynki i zaczęła przeglądać maile. Wiadomości, jak zawsze, było sporo: kolejne zlecenia, raporty do wyjaśnienia, poprawki do uwzględnienia w kodzie. Jagoda uznała, że część zadań musi wykonać od razu, a resztę może odłożyć na popołudnie lub wieczór. Miała nienormowany czas pracy, po prostu musiała wypełnić zadania, nikt nie pytał, o jakich porach to robi. Pomyślała, że czeka ją pracowity dzień i nie będzie miała zbyt dużo czasu na rozmyślania i nudę. Z resztką kawy w kubku od razu poszła do sypialni i zajęła się najpilniejszymi sprawami.
Po dwóch godzinach uznała, że pora na przerwę. Wróciła do kuchni, wstawiła wodę w czajniku i przygotowała dzbanek z herbacianym suszem. W oczekiwaniu na wrzątek znowu zerknęła na laptop. Tym razem otworzyła prywatną skrzynkę mailową. Sprawdzała ją codziennie, czekając na tę jedną wiadomość, która mimo upływających dni i tygodni nie nadchodziła.
Dzisiaj, tak jak i wczoraj, skrzynka zawierała jedynie reklamy i korespondencję dotyczącą jej pasji i jednocześnie dodatkowego źródła zarobku — misiów robionych na szydełku. Otóż Wojnowska tworzyła wieczorami maskotki i sprzedawała za pośrednictwem sieci. Z początku było to jedynie hobby, odskocznia od wypełnionej kodami programów rutyny każdego dnia. Z czasem stało się czymś więcej — sposobem na wypełnienie wolnego czasu i pustki.
Jagoda westchnęła cicho, przymykając oczy i odchylając się na krześle. W jej głowie pojawiło się pytanie, które powracało od pewnego czasu: czy dokonała dobrego wyboru? Czy naprawdę chciała tego samotnego życia z dala od miasta i ludzi? Z jednej strony miała wszystko, czego potrzebowała: spokój, ciszę, piękny dom w urokliwej okolicy. Z drugiej jednak czasami czuła, że w jej życiu brakuje czegoś istotnego. Czegoś lub kogoś, z kim mogłaby dzielić tę przestrzeń.
Gwizdanie czajnika sprawiło, że otrząsnęła się z zamyślenia. Wlała wrzącą wodę do dzbanka i spojrzała przez okno. Śnieg pokrył całą przestrzeń przed domem, tworząc białą, skrzącą się taflę, która z pewnością wieczorem zamarznie.
Jeśli nie odśnieżę, to zrobi się lodowisko — pomyślała Jagoda. — I jutro nie uda mi się wyjść z domu bez narażenia się na upadek albo, co gorsza, na złamanie ręki lub nogi.
Już poprzedniej zimy nauczyła się, że śnieg pod wpływem zimowego słońca lekko roztapia się w ciągu dnia, a wieczorem ta cieniutka warstwa wody na białej pokrywie zamarza, tworząc zdradliwą i trudną do pokonania lodową powierzchnię. Nie czekając dłużej, założyła ciepłą kurtkę, wełnianą czapkę i rękawice, wyszła na zewnątrz i sięgnęła po stojącą przy ścianie łopatę do śniegu. Chłodne powietrze momentalnie orzeźwiło jej myśli, a świeży, mroźny dotyk zimy sprawił, że poczuła przypływ energii.
Śnieg był lekki, sypki, łatwo odchodził od podłoża, więc praca szła szybko. Mimo to po dwóch kwadransach odśnieżania Jagoda poczuła zmęczenie. Stanęła, oparła się o łopatę i rozejrzała wokół, patrząc na linię horyzontu, na której białe pola zlewały się z szarym, zimowym niebem.
Gdyby ktoś teraz przyszedł drogą, choć jeden człowiek. TEN człowiek — pomyślała z westchnieniem.
Jednak droga była pusta, zasypana śniegiem.
Kobieta wróciła do domu, zdjęła kurtkę, zrzuciła buty i przeszła do kuchni, po drodze kładąc mokre rękawice na gzymsie kominka. Na szczęście herbata jeszcze zupełnie nie wystygła. Ciepły, korzenny zapach wypełniał pomieszczenie. Z kubkiem w ręku Wojnowska przeszła do salonu i usiadła w fotelu przy kominku. Z zadowoleniem wyciągnęła w stronę ognia zmarznięte stopy.
Patrzyła na płomienie, jakby szukając w nich odpowiedzi na pytania, które zadawała sobie od miesięcy. Kochała to miejsce, dom — jej azyl daleko od miejskiego zgiełku i pośpiechu. Jednak samotność, która była częścią tej decyzji, zaczynała ją przytłaczać. Jagoda nie miała z kim zamienić choćby kilku słów, podzielić się zachwytem nad pięknem okolicy czy ponarzekać na pogodę.
Podniosła wzrok na regał z książkami, gdzie na jednej z półek stały robione przez nią misie. Maskotki były różne — jedne miały oklapnięte uszka, inne lekko wyłupiaste oczy, a jeszcze inne — serca przyszyte na brzuszkach. Wzory stworzyła sama, były owocem wielu prób i błędów, ale w każdą maskotkę włożyła mnóstwo starań i ciepłe myśli, które kierowała w stronę przyszłego właściciela. Jej misie może nie były idealne, ale za to niepowtarzalne i oryginalne, więc cieszyły się dużym powodzeniem.
Jagoda siedziała przez chwilę, wpatrzona w płomienie, popijając niemal wystygłą już herbatę. Czuła, że narasta w niej smutek — czasami powracał późnymi wieczorami, gdy kończyła pracę i zamykała komputer. W takich momentach przypominała sobie swoje życie w mieście, znajomych, nawet wieczorne rozmowy z rodzicami, których teraz unikała, bo matka i ojciec nie poparli jej pomysłu wyprowadzki na wieś i z pewnością wypomnieliby jej, że sama podjęła taką decyzję. Nie chciała się im skarżyć.
Wreszcie podniosła się z fotela i podeszła do okna. Przycisnęła dłoń do zimnej szyby. Śnieg znowu zaczął padać, drobne płatki, wirując, leciały z nieba. Coś boleśnie zakłuło Jagodę, gdy uświadomiła sobie, że tego wieczoru znowu będzie sama.
Może zacznę rozmawiać sama ze sobą? — pomyślała z żalem. — Przynajmniej mój głos wypełni ciszę.
Mirella Walecka-Kobryń wysunęła się spod burgundowej jedwabnej pościeli, narzuciła na siebie satynowy szlafrok, wyszła z sypialni i zeszła po szerokich schodach. Przez przestronny hall ruszyła do dużej kuchni. Mimo zimowego poranka przestrzeń była pełna światła — duże okna wpuszczały chłodne promienie, które odbijały się od białych frontów szafek, marmurowych blatów i doskonale wypolerowanej, stalowej armatury. Każdy szczegół w tej kuchni był dopracowany do perfekcji: podświetlane półki szafek, sprzęt AGD najwyższej klasy, duża wyspa z ciemnego granitu, na której co dzień serwowała śniadania, a nad nią nowoczesne, chromowane lampy, rozlewające wieczorami ciepłe światło. Wszystko jak w magazynie wnętrzarskim — luksusowe i eleganckie, a jednocześnie nowoczesne. Każdy element tej przestrzeni był dokładnie na swoim miejscu, idealny — tak jak całe życie Mirelli.
Otworzyła podwójne drzwi lodówki, wyjmując z niej wszystko, co potrzebne do śniadania: świeże warzywa, twarożek z rzodkiewką i szczypiorkiem, wędliny najwyższej jakości, masło, konfitury. Na koniec wycisnęła sok z pomarańczy, wypełniając dzbanek aromatycznym płynem. Jej mąż, Konstanty, zawsze lubił zdrowe, obfite śniadania, a ona przywiązywała wagę do każdego szczegółu, starając się stworzyć miłą atmosferę. Nie musiała wstawać tak wcześnie jak mąż, ale od lat trzymała się tego porannego rytuału, choć ich śniadania przypominały bardziej rutynę niż spotkanie kochających się osób, chcących wspólnie rozpocząć dzień.
Konstanty wszedł do kuchni, gładko ogolony, ubrany w idealnie skrojony garnitur, ze srebrnymi spinkami w mankietach koszuli. W ręku trzymał krawat. Zanim zasiadł przy stole, zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu krzesła.
— Dzień dobry, Mirello.
— Dzień dobry — odpowiedziała z lekkim uśmiechem, stawiając na stole wiklinowy koszyczek z tostami. — Są lekko przypieczone i chrupiące, tak jak lubisz.
— Dziękuję. — Sięgnął po pieczywo, a potem nałożył sobie na talerz solidną porcję twarogu. — Zima w tym roku nie odpuszcza, prawda? — powiedział, patrząc w okno, przez które widać było obciążone śniegiem gałęzie krzewów rosnących w ogrodzie.
— Tak, mocno trzyma. Drogi poza miastem znowu mogą być nieprzejezdne. A i w mieście trzeba się spodziewać trudnych warunków do jazdy. Zima potrafi być uciążliwa — westchnęła, podając mu filiżankę z kawą.
Konstanty przytaknął. Nastąpiła chwila ciszy, przerywana jedynie chrupaniem i dźwiękiem sztućców.
— Jakie masz plany na dziś? — zapytała Mirella, nakładając na talerz kilka plasterków pomidora.
— Najpierw spotkania w firmie. Potem będę musiał wyjechać na inspekcje, bo mamy kilka opóźnień, w tym na budowie w Łomiankach — wyliczał, nie podnosząc wzroku. — Na koniec znowu zebranie. Nie wiem, o której wrócę. Może lepiej nie czekaj z obiadem — dodał, sięgając po smartfon i sprawdzając coś na małym ekranie.
Mirella nie dała po sobie poznać, że ostatnie zdania ją dotknęły. Każdy ich poranek był podobny. Jak rytuał, nawet słowa padały te same.
— Oczywiście, rozumiem — odparła ze spokojem. — Dziś jadę do fundacji. Mamy zebranie zarządu i spotkanie z całą kadrą. Musimy zadecydować o nowym podziale środków i zatwierdzić kilka zmian. Myślę, że to będzie burzliwa narada.
Konstanty skinął głową, ale Mirella widziała, że tak naprawdę nie słucha.
— Jeszcze kawy, Kostku? — zapytała, gdy skończył jeść.
Nie czekając na odpowiedź, podeszła do ekspresu. Po chwili zbliżyła się z kawą do stołu, postawiła filiżankę na blacie, a mąż podziękował gestem, wpatrzony w smartfona. Nie zwracał uwagi ani na satynowy szlafrok, ani na koszulkę z koronką, którą miała pod spodem. Myślami był gdzieś indziej, spoglądał obojętnie, bez ciepłych uczuć.
Gdy dopił kawę, otarł usta serwetką, wstał i sięgnął po krawat, jednak zawiązanie go jak zwykle szło mu opornie.
— Pozwól, że to zrobię — powiedziała miękko Mirella i podeszła do męża.
Ich twarze zbliżyły się do siebie. Przez ułamek sekundy byli bardzo blisko, jednak Mirella nie poczuła niczego. W milczeniu zawiązała krawat, wygładziła go i poprawiła kołnierzyk mężowskiej koszuli.
— Gotowe — oznajmiła spokojnie.
Kostek popatrzył na zegarek, po czym chwycił skórzaną teczkę, która od wczoraj stała na blacie jednej z kuchennych szafek.
— Dostałem wiadomość o jeszcze jednym spotkaniu — poinformował. — Możliwe, że przeciągnie się do późna — powiedział, rzucając Mirelli szybkie spojrzenie.
— Nie przejmuj się, dam sobie radę sama. — Starała się, by jej głos zabrzmiał lekko.
— Miłego dnia, Mirello. — Konstanty wyrecytował codzienną formułkę i poszedł do hallu.
Po chwili drzwi za mężczyzną cicho się zamknęły, a ona usłyszała odgłos uruchamianego samochodu. Została sama, w wyjątkowym, luksusowym wnętrzu, które w jednej chwili straciło cały swój blask.
Wzięła do ręki filiżankę z kawą, przeszła do salonu i usiadła przy dużym dębowym stole na wprost okna. Patrzyła na ogród. Krzewy i kwiatowe rabaty pokryte były śniegiem, na gałęziach drzew wisiały grube białe czapy, które pod wpływem słonecznych promieni powoli topniały. Z rynien zwisały lodowe sople i tworzyły wzdłuż dachu połyskujący ornament.
Cisza w domu była przytłaczająca, przerywało ją jedynie delikatne tykanie zegarów i dochodzące zza okna przytłumione odgłosy przejeżdżających w oddali samochodów. Mirella pomyślała, że jest coś niesamowicie kojącego w tym widoku bieli, która otulała każdy zakamarek ogrodu, zmieniała świat w jakiś nierealnie nieruchomy obraz, pozbawiony emocji, zmartwień i problemów.
Zapatrzyła się na karmnik umocowany na poręczy tarasu, gdzie tłoczyły się sikorki i wróble. Ptaki co chwilę przelatywały między gałązkami drzew a drewnianym domkiem, wydziobując ziarno i nasiona, które wczoraj Mirella tam nasypała.
Kobieta westchnęła, pogrążona w myślach, które powracały do niej w momentach, gdy zostawała sama. Od wielu lat była żoną bogatego męża, żyła w luksusie i zajmowała się fundacją założoną przez Konstantego. Wielu ludzi zazdrościło jej doskonałego życia, ale Mirella coraz częściej zdawała sobie sprawę, że wszystkie te idealne obrazy, całe to wspaniałe życie kryło pustkę, która zdawała się narastać z każdym dniem.
Kobieta nie czuła żalu z powodu dokonanych kiedyś wyborów, ale gdzieś głęboko w niej tkwiło przekonanie, że może przegapić coś ważnego. Że może prawdziwa bliskość, ta, o której czytała w książkach, o której kiedyś marzyła, była na wyciągnięcie ręki, a ona boi się po nią sięgnąć. Jej relacja z Konstantym była pełna wzajemnego szacunku i uprzejmości, ale czy naprawdę to wystarczające? Czy miała nigdy nie doświadczyć czegoś więcej?
Upiła łyk mocnego espresso, przełknęła powoli, aż ciepło rozlało się w przełyku i wypełniło jej wnętrze. Odstawiła filiżankę, rzuciła raz jeszcze okiem na ptaki w karmniku i uznała, że pora zacząć przygotowywać się do wyjścia. Miała obowiązki i zamierzała je wykonać.
Hania Białek z westchnieniem oparła się o blat białej szafki, przecierając zmęczone oczy. Kolejny nocny dyżur dobiegał końca, a ona czuła, jakby przebiegła maraton. Ledwo trzymała się na nogach, ale wiedziała, że jeszcze przez chwilę musi wykrzesać z siebie resztki energii.
Do dyżurki pielęgniarek właśnie weszła Magda, która niebawem rozpoczynała poranną zmianę. Uśmiechnęła się przyjaźnie na widok Hani.
— O, widzę, że dzisiaj znowu była ostra noc — powiedziała współczująco, wkładając fartuch i związując włosy w kucyk. — Co się działo?
— Ani chwili spokoju — mruknęła Hania, kręcąc głową. — Kowalski znów miał problemy z oddychaniem, wezwaliśmy lekarza. Zmienił mu leki i zalecił kroplówkę, ale trzeba mieć pacjenta na oku. A pani Maria z sali numer siedem… — Machnęła ręką. — Wiesz, jaka ona jest. Znowu jęczała całą noc, że ją boli i że nikt o nią nie dba. Dzwoniła po mnie co dwadzieścia minut i domagała się leków.
— Współczuję. — Magda podeszła do tablicy z rozpiską pacjentów. — Czasami czuję, że nasza praca to droga przez mękę. I nikt jej nie docenia.
Hania pokiwała głową, rzucając szybkie spojrzenie na zegar.
— Czasami i ja tak myślę. Próbujesz z całych sił, a potem słyszysz tylko narzekanie. I jeszcze te zarobki… Jak bym nie liczyła, to gdyby nie praca na dwa etaty, nie wystarczyłoby mi nawet na podstawowe rachunki — stwierdziła z frustracją.
Magda nalała sobie kawy do kubka z misiem i upiła mały łyk mocnego naparu.
— Tak, kochana — zgodziła się. — Gdyby nie mój mąż, który nieźle zarabia, nie wiem, jak byśmy wiązali koniec z końcem. Nasze pensje nie pozwalają żyć, ale ledwie przeżyć. Tylko pasja trzyma mnie w tej pracy.
Hania uśmiechnęła się gorzko, kiwając głową. Magda miała rację.
— No nic, idę, bo zaraz zasnę na stojąco — powiedziała, zmieniając biały uniform na sweter. — Trzymaj się, Magdo. Będziesz miała pełne ręce roboty. Ale leki już rozłożyłam, więc wystarczy roznieść przed obchodem.
Magda poklepała ją po ramieniu.
— Dziękuję, Haniu. Idź do domu i odpocznij trochę. I pamiętaj, że to tylko praca, nie całe życie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej