Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Cyniczna i romantyczna” to współczesna powieść inspirowana dziełem Jane Austen – „Rozważna i romantyczna”. Przedstawia ona historię dwóch przyrodnich sióstr o zupełnie innych charakterach: Beata jest pewną siebie kobietą interesu, dążącą po trupach do celu, Monika natomiast skrytą, zamkniętą w sobie romantyczką. Po śmierci ojca siostry wspólnie przejmują rodzinny biznes, czyli kawiarnię. Ich współpraca układa się dobrze do momentu, gdy odkrywają, że darzą uczuciem tego samego mężczyznę. On jest zainteresowany Beatą, więc Monika postanawia walczyć z nieodwzajemnionym uczuciem, koncentrując się na pracy. Właśnie w kawiarni poznaje tajemniczego chłopaka, który może jej pomóc uleczyć złamane serce. Beata bardzo chce, by dała mu szansę, lecz sprawa okazuje się skomplikowana…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 245
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
Ostatnia szansa
Echa przeszłości
Pechowe zauroczenie
Ryzykowne związki
Sekret profesora
Cyniczna i romantyczna
SAGA RODZINNA
Powrót do źródeł
Powrót do tradycji
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Małgorzata Kasprzyk, 2022Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by Look Studio/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczna
ISBN 978-83-8290-295-2
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
PROLOG
KILKA LAT PÓŹNIEJ
EPILOG
PROLOG
Lidia Jakubowska i Krzysztof Ferenc przeżyli razem ćwierć wieku w nieformalnym związku. Kiedy się poznali, obydwoje mieli za sobą bolesne doświadczenia: on był świeżo po rozwodzie, który przypieczętował pewną „młodzieńczą pomyłkę”, ona zaś właśnie pochowała męża – zawodowego żołnierza, który zginął na misji. Być może te przykre doświadczenia spowodowały ich niechęć do małżeństwa. Każde z nich żywiło przekonanie, że ślub nie przyniósł im szczęścia, zatem nie warto go brać drugi raz. Zdecydowali się jedynie na luźny związek, aby zobaczyć, czy we dwoje będą sobie lepiej radzić w życiu.
Ich przypadek stanowił kolejny dowód na to, że prowizorki są najtrwalsze. Upływały lata, a oni żyli zgodnie i szczęśliwie. W małym miasteczku na Dolnym Śląsku, gdzie mieszkali, nikt już nawet nie pamiętał o tym, że nie wzięli ślubu. Co więcej, uchodzili za jedno z najbardziej udanych małżeństw w okolicy!
Również ich córka, Monika, nie przejmowała się specjalnie zaistniałą sytuacją. Miała pogodne dzieciństwo, pełen miłości dom i rodziców, którzy świata poza nią nie widzieli. Ponadto jako nowoczesna dziewczyna żywiła przekonanie, że papierek niczego nie gwarantuje. Nie wiedziała jeszcze, że za kilka lat nadejdzie dzień, kiedy zmieni zdanie i bardzo boleśnie przekona się o tym, jak ważne jest formalne uporządkowanie pewnych spraw. Spokojnie przygotowywała się do matury, po której chciała podjąć studia licencjackie na wydziale gastronomii i hotelarstwa. Dalej nie wybiegała myślami w przyszłość…
KILKA LAT PÓŹNIEJ
– Trzeba ją zawiadomić – oznajmiła stanowczym głosem matka.
– Tak, wiem. – Monika kiwnęła głową, po czym powróciła do poprzedniej pozycji, czyli ukryła twarz w dłoniach.
Ciągle miała nadzieję, że w ten sposób ucieknie od rzeczywistości: zapomni o niespodziewanej śmierci ojca, który przed tygodniem miał wylew, o konieczności zajęcia się pogrzebem, a co najważniejsze – o obowiązku powiadomienia swojej przyrodniej siostry, że ich tata nie żyje.
To ostatnie zadanie uważała za wyjątkowo trudne. Oczywiście wiedziała, że ojciec miał córkę z pierwszego małżeństwa, lecz nigdy nie miała okazji jej poznać. Beata mieszkała ze swoją matką w Warszawie i nie przyjeżdżała do nich nawet na wakacje. Gdy Monika była młodsza, często wypytywała o nią ojca. Nie mogła zrozumieć, czemu zawsze wyjeżdżał na spotkania, więc w końcu zasugerowała mu, aby zaprosił Beatę do domu. Nawet się ucieszył i obiecał, że to zrobi. Niestety po powrocie powiedział, że zaproponował jej przyjazd, ale odmówiła. Monika poczuła się wówczas dotknięta i nigdy więcej nie wracała do tematu. Pomyślała, że jej siostra jest snobką ze stolicy, którą nie warto zawracać sobie głowy. Nie chce jej poznać, to nie!
Od tamtej pory nie myślała o Beacie, akceptując po prostu fakt, że ona gdzieś tam żyje. Teraz jednak nie dało się więcej chować głowy w piasek. Rzeczywiście należało ją zawiadomić o śmierci ojca.
– Tu jest numer – powiedziała matka, podając jej komórkę.
Monika westchnęła ciężko i stanowczym ruchem wybrała opcję „zadzwoń”. Ojciec miał telefon w starym stylu, ponieważ twierdził, że nie lubi przesuwania palcem po ekranie. Starsza córka figurowała w kontaktach po prostu jako Beata – bez żadnego zdrobnienia. To trochę pocieszyło młodszą, która była zapisana jako Monia. Przez dłuższą chwilę nikt się nie zgłaszał. Monika już miała się rozłączyć, gdy nagle usłyszała radosny głos.
– Tak, tato…?
Gwałtownym ruchem przerwała połączenie i rzuciła telefon na kanapę.
– Nie odbiera? – zapytała matka.
– Nie.
Wolała skłamać, niż przyznać, że zabrakło jej odwagi, aby kontynuować rozmowę. Radość w głosie siostry, która myślała, że ojciec do niej dzwoni, zupełnie wytrąciła ją z równowagi. Nie była w stanie przekazać jej informacji o jego niespodziewanej śmierci.
– I co teraz?
– Chyba wyślę esemes.
– Myślisz, że to właściwa forma?
– Mam wątpliwości, ale nie widzę innego wyjścia.
Matka z rezygnacją skinęła głową i wyszła z pokoju. Po chwili Monika pomyślała, że dobrze się złożyło, ponieważ Beata oddzwoniła! Nie chcąc jednak odbierać, nakryła komórkę poduszką i odczekała, aż sygnał ucichnie. Dopiero wtedy wydobyła ją z powrotem i w myślach zaczęła układać tekst wiadomości.
W końcu napisała.
To ja dzwoniłam. Nasz tata miał wylew. Zmarł wczoraj po południu. Pogrzeb odbędzie się w środę o 14.00.
Monika
Tym razem Beata nie zareagowała. Musiała być w szoku po przeczytaniu takiej wiadomości! Jej siostra postanowiła zatem nie czekać na odpowiedź. Zostawiła telefon ojca w pokoju i dołączyła do matki, która zajmowała się już przygotowaniami do smutnej środowej uroczystości.
Dopiero następnego dnia rano na numer zmarłego przyszła wiadomość. Była krótka i lakoniczna.
Jestem teraz na konferencji w Szwajcarii. Nie zdążę na pogrzeb, ale przyjadę, jak tylko będę mogła.
Mimo wszystko Monika poczuła ulgę. Miała świadomość, że spełniła swoją powinność, chociaż okazało się to trudniejsze, niż przypuszczała!
***
Następne dni przypominały koszmarny sen. Matka tuż przed pogrzebem załamała się zupełnie i Monika musiała zadzwonić do ciotki Agaty z prośbą o pomoc.
Ciotka byłą kuzynką matki i jednocześnie jej najlepszą przyjaciółką. Wspólnymi siłami zdołały przekonać ją do wypicia podwójnej dawki melisy, ułożyły do snu, po czym na zmianę przy niej czuwały. Na szczęście zdołała jako tako przespać noc, a rano obudziła się w miarę spokojna. Na pogrzebie opiekę przejęli panowie: Mariusz, mąż Agaty, oraz Leon, jej starszy brat. Sama Agata towarzyszyła Monice, o którą również trochę się obawiała. Nieobecności Beaty nikt nawet nie zauważył.
Dopiero w trakcie rodzinnego spotkania, w kawiarni po powrocie z cmentarza, wydarzyło się coś, co zwróciło na nią uwagę wszystkich obecnych. Mariusz, który był z zawodu prawnikiem, pochylił się nad stołem w kierunku kuzynki żony i powiedział pełnym współczucia głosem.
– Gdybyś potrzebowała porady, Lidziu, to zawsze możesz na mnie liczyć, ale wobec braku testamentu niewiele jestem w stanie zrobić.
– Przecież to logiczne, że Krzysztof nie zostawił testamentu – wtrącił Leon. – Zmarł tak nagle…
– No właśnie – zgodził się Mariusz. – Dlatego mamy tutaj do czynienia z dziedziczeniem ustawowym.
Agata obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.
– Mógłbyś mówić jaśniej? Nie wszyscy są prawnikami i wiedzą, co to oznacza.
– To oznacza, że wszystko dziedziczy Monika do spółki z tą swoją siostrą z Warszawy.
– Jak to? A Lidka…?
– Lidka nie miała ślubu z Krzysztofem, więc…
– Chcesz powiedzieć, że nic jej się nie należy? – W głosie Agaty zabrzmiało oburzenie.
– Niestety nie. W świetle prawa była dla niego zupełnie obcą osobą.
Przy stole zapanowało milczenie. Wszyscy obecni potrzebowali dłuższej chwili, aby przetrawić tę wiadomość. Wreszcie Lidia machnęła ręką i powiedziała:
– Jakie to ma teraz znaczenie…
Jej słowa spowodowały wybuch ogólnego oburzenia.
– Nie mów tak!
– To okropne, że zostałaś z niczym!
– Po tylu latach!
Lidia westchnęła ciężko.
– Nie dorabialiśmy się wspólnie. Dom zbudowali rodzice Krzysztofa, a ja tylko w nim zamieszkałam. Podobnie było z kawiarnią…
– Gdybyście byli małżeństwem, to tak czy inaczej przypadłaby ci połowa – stwierdził Mariusz. – Córki Krzysztofa dostałyby wówczas po jednej czwartej.
Przy stole znowu zapanowała cisza.
– I co teraz? – odważyła się zapytać Agata. – Monika będzie musiała oddać połowę majątku tej nieznajomej z Warszawy?
Jej mąż skinął głową.
– Niestety tak.
Jego odpowiedź spowodowała powtórny wybuch oburzenia.
– Przecież ona nigdy tu nie mieszkała!
– Nawet nie przyjeżdżała w odwiedziny!
– W ogóle rzadko kontaktowała się z ojcem!
– Z punktu widzenia prawa to nie ma żadnego znaczenia – oznajmił posępnie Mariusz.
Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to skandal i długo jeszcze wymieniali uwagi na temat beznadziejnego systemu prawnego związanego z dziedziczeniem.
Monika nie brała udziału w tej dyskusji. Była zbyt zszokowana uwagami wujka, aby cokolwiek mówić. Powoli docierało do niej, że Beata stała się współwłaścicielką jej rodzinnego domu i biznesu, czyli kawiarni założonej jeszcze przez dziadka. Nie miała jednak pojęcia, co to będzie oznaczało w praktyce. Ojciec nie zostawił przecież zbyt wiele pieniędzy, więc nie dysponowała gotówką. Powinna wziąć kredyt, aby spłacić siostrę…? Obciążyć hipotekę…? Pożyczyć potrzebną kwotę od kogoś z rodziny…? Każde z tych rozwiązań wydawało jej się przerażające.
***
Kilka dni później Lidia zajrzała do pokoju córki i poprosiła ją, aby zeszła na dół, ponieważ muszą poważnie porozmawiać.
Gdy Monika zameldowała się w kuchni, matka podała jej kubek z gorącym kakao i oznajmiła, że się wyprowadza.
– Zamieszkam z twoją babcią – wyjaśniła. – Ona przepisała na mnie swój dom, więc nikt mnie z niego nie wyrzuci.
Monika zrozumiała teraz, że rozmowa nie będzie łatwa. Kakao miało najwyraźniej stanowić osłodę gorzkiej pigułki.
– Z tego domu też nikt cię nie wyrzuci – oznajmiła stanowczo.
– Ten dom trzeba będzie sprzedać…
– Zwariowałaś?
Lidia uśmiechnęła się z wyraźną goryczą.
– Nie, przeanalizowałam sytuację. Domyślam się, że chcesz zatrzymać kawiarnię…
– Oczywiście!
– W takim razie musisz sprzedać dom, aby spłacić Beatę. Ona pewnie zgodzi się na takie rozwiązanie. Nie potrzebuje go, kawiarni zresztą też nie. Jedyne, co ją może interesować, to gotówka.
Trudno było z tym polemizować. Beata miała swoje życie w Warszawie i zapewne nie przejawiała żadnych sentymentalnych uczuć wobec ojcowizny. Dla Moniki jednak perspektywa sprzedania domu stanowiła cios w samo serce – tutaj stawiała pierwsze kroki, tutaj się wychowała, tutaj przeżyła tyle pięknych chwil… Nie mogła sobie wyobrazić mieszkania gdzie indziej. Lubiła wprawdzie dom babci, lecz nie do tego stopnia.
– Wyprowadzam się, żeby ułatwić ci sprawę – dodała Lidia. – Prędzej dogadasz się z Beatą, gdy mnie tu nie będzie.
– Mamo…
– Widzisz jakieś inne wyjście?
Monika nie wiedziała, co odpowiedzieć. Chciała zatrzymać kawiarnię, którą od kilku lat prowadziła razem z ojcem. Musiała podtrzymać kilkupokoleniową tradycję, no i zapewnić sobie byt. Szukanie pracy „na cudzym” stanowczo nie wchodziło w grę! Poza tym nie mogłaby patrzeć, jak ktoś obcy przejmuje ich rodzinny interes. Tylko dlaczego miała zapłacić za to taką cenę?
– Kiedy wszystko ustalicie, zamieszkasz ze mną i z babcią – dokończyła jej matka.
To rzeczywiście było jedyne rozwiązanie. Babcia przepisała swój dom na córkę, kiedy stuknęła jej osiemdziesiątka. Uznała, że powinna uporządkować wszystkie ziemskie sprawy, bo w jej wieku nigdy nic nie wiadomo.
Dzięki temu obie miały teraz własny kąt i należało z tego skorzystać. Branie kredytu na spłatę Beaty stanowiło opcję samobójczą – byłaby zadłużona do końca życia…
– Dobrze, mamo – powiedziała zatem.
– Cieszę się, że to rozumiesz. – Lidia odetchnęła z ulgą. – Sama bym wolała inne rozwiązanie, ale naprawdę go nie widzę…
Nagle Monice przyszło coś do głowy.
– A jeśli ona się nie zgodzi? Może będzie chciała zatrzymać swoją połowę domu, żeby przyjeżdżać tu na wakacje?
Matka spojrzała na nią ze zdumieniem w oczach.
– W cuda wierzysz? Takie jak ona spędzają wakacje w zagranicznych kurortach.
Monika nie znalazła argumentów, żeby polemizować z tą opinią. Niewiele wiedziała o siostrze, poza tym, że mieszka w Warszawie i pracuje w jednej z wielkich korporacji mających swoją siedzibę na Mokotowie. Ojciec rzadko o tym mówił, ale jeśli już, to z wyraźną dumą w głosie. Zdawał sobie sprawę, że jego starsza córka robi karierę i dobrze jej się powodzi. Fakt, że nie mogła przyjechać na pogrzeb, ponieważ była na konferencji w Szwajcarii, tylko to potwierdzał.
Nagle Monikę ogarnęła chęć, aby zobaczyć, jak Beata obecnie wygląda. Ostatnio ojciec pokazywał jej zdjęcia siostry wiele lat temu. Później sama nie chciała ich oglądać, bo czuła się obrażona. Teraz jednak uznała, że powinna ją poznać, gdy przyjedzie…
Z tą myślą zalogowała się na swoje prywatne konto na Facebooku. Sama rzadko z niego korzystała, koncentrując się na prowadzeniu strony kawiarni – zawsze zamieszczała informacje o bieżących wydarzeniach, promocjach, nowych produktach… Może dlatego nie starczało jej już czasu na to, aby dbać o własny profil. Miała jednak nadzieję, że jej siostra jest bardziej aktywna.
Odnalazła Beatę bez problemu, więc mogła zaspokoić ciekawość. Z ekranu komputera patrzyła na nią szczupła szatynka ubrana w prostą białą bluzkę. Nie uśmiechała się, a w jej oczach był wyraz pewności siebie i determinacji charakterystyczny dla ludzi sukcesu.
– No tak – pomyślała Monika, wzdychając. – Typowa korposuka…
***
Jak wszyscy pracownicy Mordoru Beata wiedziała, że zaparkowanie w okolicach Domaniewskiej graniczy z cudem. Kiedy zatem przekonała się rano, że zaspała, postanowiła wezwać taksówkę. O tej porze nie miała czasu na podróżowanie komunikacją miejską ani ochoty na bieg do metra, który mógłby doszczętnie zniszczyć jej fryzurę. Wyszykowała się w kwadrans, darowała sobie śniadanie i zapinając po drodze płaszcz, zjechała na dół.
Dopiero w taksówce przyszło jej do głowy, że niepotrzebnie się tak spieszyła. Skoro miała zamiar złożyć wymówienie, mogła się spóźnić. Tylko wyrobione przez lata nawyki spowodowały, że o tym zapomniała. Tymczasem decyzję podjęła już kilka tygodni wcześniej, kiedy przejęcie przez szwajcarski koncern firmy, w której pracowała, ostatecznie przekreśliło jej szanse na awans. W następstwie tej operacji dotychczasowi pracownicy przejętej firmy byli postrzegani jako gorsi i niejednokrotnie dawano im do zrozumienia, że powinni być zadowoleni z tego, iż w ogóle pozwolono im utrzymać posady. Beata zadowolona nie była. Nie miała zamiaru zaczynać wszystkiego od nowa ani liczyć na to, że nastawienie szefostwa się zmieni. Przecież nawet na konferencję wysłano ją w ostatniej chwili, i to w zastępstwie za chorego dyrektora! Postanowiła zatem zaryzykować i poszukać pracy z lepszymi perspektywami na przyszłość. Niewiele osób o tym pomyślało, ale ona nie bała się trudnych sytuacji. Poza tym nie miała ani rodziny, ani kredytu, czyli nie była w żaden sposób zmuszona do trzymania się posady za wszelką cenę.
Po przyjeździe do biura spokojnie wypełniła wniosek o urlop okolicznościowy oraz dodatkowy – na żądanie. Dyrektorowi – już zdrowemu – musiało nieźle skoczyć ciśnienie, kiedy go otrzymał, ponieważ wezwał ją do siebie w trybie natychmiastowym.
– Pani Beato, co to znaczy? – zapytał, wymachując kartką z jej podpisem.
– Kilka dni temu zmarł mój ojciec – wyjaśniła spokojnie. – Nie mogłam być na pogrzebie ze względu na konferencję. Teraz chcę pojechać na jego grób.
– Proszę przyjąć moje kondolencje – odparł sztywno. – Jestem gotów zgodzić się na urlop okolicznościowy, ale nie rozumiem, po co pani te dodatkowe cztery dni.
– To daleka podróż. Ojciec mieszkał na drugim końcu Polski. Skoro już tam jadę, chcę przy okazji załatwić sprawy spadkowe.
– Ale chyba rozumie pani, jaka jest sytuacja…
Beata wzruszyła ramionami.
– Taka jak zwykle.
– To miał być dowcip? – Dyrektor wyraźnie się zjeżył.
– Nie, stwierdzenie faktu.
– Gdyby nie to, że przeżywa pani śmierć bliskiej osoby, musiałbym odpowiednio potraktować tę uwagę.
Po tych słowach złożył pod wnioskiem zamaszysty podpis.
– Dziękuję, panie dyrektorze.
Beata od początku uważała go za mięczaka. W gruncie rzeczy wystarczyło mu się postawić, aby osiągnąć cel. Niestety rzadko kto miał odwagę to zrobić…
Dopiero po wyjściu na korytarz uświadomiła sobie, że w jednej sprawie miał rację: naprawdę przeżywała śmierć ojca, chociaż rzadko się widywali. O wiele częściej pisywali do siebie maile. Teraz, na myśl o tym, że już nigdy nie dostanie od niego wiadomości, Beata traciła chęć do życia. Komu opowie o swoich rozterkach związanych z pracą…? Komu pochwali się następnymi sukcesami…? Komu poskarży się, gdy zachoruje…?
Z matką nigdy nie miała wspólnego języka, toteż wyprowadziła się od niej, gdy tylko zaczęła zarabiać. Nie do końca rozumiała zachowanie swojej rodzicielki, jej pretensje i humory. W niektórych kwestiach matka postępowała wręcz irracjonalnie – na przykład wpadła w histerię, kiedy usłyszała, że ona chciałaby poznać swoją młodszą siostrę. Jakby to nie było zupełnie naturalne! Beata wtedy ustąpiła, ale nigdy jej tego nie darowała. Dopiero po kilku latach uświadomiła sobie, że matką kierowała zazdrość. Chociaż rozwiodła się z ojcem, nie mogła przeżyć tego, że tak szybko się pocieszył – związał się z inną kobietą i z nią też miał córkę! Dla Beaty było to zupełnie niezrozumiałe. Uważała, że w życiu należy być konsekwentnym: albo się chce z kimś być, albo nie. A jeśli się nie chce, to traci się prawo do zgłaszania pretensji.
Pod wpływem tych myśli uświadomiła sobie nagle, że przed wyjazdem powinna jednak poinformować matkę o śmierci ojca. Ostatecznie rodzice byli kiedyś małżeństwem – wprawdzie krótko, ale zawsze. Nie bardzo miała chęć jechać na Ochotę, gdyż mieszkała na Służewcu i było jej zupełnie nie po drodze, ale nie chciała załatwiać sprawy przez telefon. Matka na pewno by się na nią obraziła albo urządziła kolejną awanturę.
Przez cały dzień pisała sprawozdanie z konferencji, nie chcąc, aby dyrektor zarzucił jej niedopełnienie obowiązków. Poza tym wiedziała, że jeśli tego nie zrobi, będzie bombardował ją wiadomościami w czasie urlopu. Zawsze tak postępował, ale tym razem Beata miała zamiar go zignorować i potrzebowała argumentu w postaci przedłożonego sprawozdania. Uznała, że inne sprawy spokojnie mogą poczekać do jej powrotu.
W rezultacie wyszła późno i ponownie wezwała taksówkę. Dochodziła siódma, gdy zapukała do mieszkania swoich dziadków, w którym kiedyś mieszkała wraz z matką. Otworzyła babcia.
– Beatka? – zdziwiła się. – Co ty tu robisz w środku tygodnia?
– Przyjechałam, bo mam wiadomość dla mamy.
Coś w tonie jej głosu musiało zaniepokoić babcię jeszcze bardziej niż niezapowiedziana wizyta. Szybkim krokiem skierowała się do pokoju córki i powiedziała:
– Justynko, przyjechała Beatka.
Po chwili matka pojawiła się w przedpokoju i ze zdumieniem zapytała:
– Co ty tu robisz w środku tygodnia?
W innych okolicznościach Beata uznałaby to za zabawne, ale teraz była zmęczona i chciała mieć sprawę już za sobą.
– Przyjechałam, żeby ci powiedzieć, że wyjeżdżam. Dostałam wiadomość od Moniki o śmierci ojca. Wprawdzie pogrzeb się odbył, kiedy byłam w Szwajcarii, ale chcę odwiedzić jego grób i załatwić sprawy spadkowe.
Matka gwałtownie zbladła.
– Krzysztof nie żyje…?
Po tych słowach zachwiała się na nogach i Beata ledwie zdążyła powstrzymać ją przed upadkiem. Potem pomogła jej wejść do salonu i położyć się na kanapie, a babcia poszła do swojego pokoju po walerianę.
– Wypij, to ci pomoże – powiedziała, kiedy przyniosła krople.
Beata czuła, że sama potrzebuje czegoś na uspokojenie. Do głowy by jej nie przyszło, że matka zareaguje w taki sposób. Przecież ojciec był człowiekiem, którego nienawidziła!
– Babciu, ja też poproszę o walerianę – wyjąkała.
– Dobrze, dziecko, dobrze. Chodź ze mną do kuchni, wezmę drugą łyżeczkę.
Beata posłusznie podreptała za nią. Dopiero na miejscu uświadomiła sobie, że babcia mogła spokojnie wyjąć łyżeczkę z kredensu w salonie, ale zaciągnęła ją do kuchni, ponieważ chciała porozmawiać.
– Nie mogłaś jej tego bardziej oględnie powiedzieć? – zapytała z wyrzutem.
– Skąd mogłam wiedzieć, że tak zareaguje?
– Przecież zawsze reagowała emocjonalnie na sprawy związane z twoim ojcem.
W tym momencie Beata uświadomiła sobie, że to prawda – matka zawsze reagowała emocjonalnie, żeby nie powiedzieć histerycznie.
– To po co się z nim rozwiodła?
Babcia westchnęła ciężko.
– Nie mogła się dogadać z teściową, więc namawiała go, aby przeprowadził się z nią do Warszawy. On się wahał, ale ostatecznie uznał, że nie może zostawić domu i rodzinnego biznesu. Wtedy się wkurzyła i wystąpiła o rozwód.
– Mama chciała, aby tata zamieszkał z nią w Warszawie…?
– Tak. Nigdy nie darowała mu tego, że odmówił. A jak jeszcze związał się z tamtą kobietą…
Beata westchnęła i wypiła krople. Potem skrzywiła się i sięgnęła po butelkę z wodą mineralną. Wreszcie zaczęła rozumieć, dlaczego matka tak źle reagowała na jakiekolwiek wspomnienie o nowej rodzinie ojca i dlaczego nie chciała, aby ona spotkała się z siostrą. Teraz jednak nie miała zamiaru zmieniać zdania. Postanowiła, że wyjedzie, to wyjedzie!
Na szczęście okazało się, że tym razem matka nie planuje robić awantury. Wydawała się całkowicie oszołomiona usłyszaną wiadomością i obojętna na wszystko. Kiedy doszła do siebie, poprosiła ją tylko, aby uważała na drodze, ponieważ te wiosenne przymrozki są zdradliwe i łatwo wpaść w poślizg. Beata obiecała, że będzie prowadzić ostrożnie, po czym pożegnała się i wyszła. Na ulicy wreszcie odetchnęła z ulgą. Miała świadomość, że spełniła swoją powinność, chociaż okazało się to trudniejsze, niż przypuszczała!
***
Dopiero wieczorny spacer z Gunią pomógł Beacie odzyskać równowagę psychiczną. Kiedyś nie myślała o tym, żeby mieć psa. Uważała, że jej wynajęte mieszkanko jest zbyt małe, aby dzielić je z kimkolwiek. Udzielała się jedynie finansowo, wspierając leczenie różnych psich i kocich bied. Pewnego dnia przeczytała jednak informację o suczce, którą dotychczasowa rodzina oddała do schroniska po tym, jak potracił ją samochód i musiano jej amputować łapę. Porzucona przez ludzi oraz oszołomiona swoim kalectwem, Gunia przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy. Całymi dniami leżała w boksie, nie chciała jeść, nie szczekała…
Kiedy Beata zobaczyła jej zdjęcie, nieoczekiwanie pomyślała, że jej mieszkano wcale nie jest takie małe i na pewno Guni będzie w nim lepiej niż w schronisku. Pojechała po nią w piątek po południu, a potem przez cały weekend nie odstępowała ani na krok. Siedziała przy niej, głaskała, zapewniała, że wszystko będzie dobrze… W końcu stał się cud – Gunia zjadła kolację. Kolejne dni przynosiły dalsze zmiany: najpierw zaczęła merdać ogonem, potem tulić się do Beaty, aż wreszcie któregoś wieczoru wskoczyła do łóżka i zasnęła przytulona do jej nóg.
Od tamtej pory upłynęły dwa lata i obecnie Gunia była najweselszym psem na osiedlu. Biegała tak szybko, że trudno było wprost uwierzyć w jej kalectwo.
Beata bardzo chciała zapewnić swojej pupilce możliwość częstszego wychodzenia na dwór, więc poprosiła o pomoc emerytowaną sąsiadkę. Zawsze doglądała roślin pani Marii podczas jej pobytów w sanatorium, uznała zatem, że może liczyć na wzajemność. Wieczorny spacer zawsze jednak odbywała z Gunią sama.
Tym razem spędziły na dworze prawie godzinę. Wróciły zmachane, ale odprężone.
– Jutro wyjeżdżamy – oznajmiła Beata, sięgając po walizkę.
Gunia zrozumiała, o co chodzi, i zareagowała wręcz entuzjastycznie. Uwielbiała wyjazdy z Beatą. Pani zwykle zabierała ją w miejsca dające dużo swobody: do lasu, nad jeziora albo w góry. Spędzały wtedy razem całe dnie, a ona mogła hasać do woli. Jej dobry nastrój udzielił się Beacie, która też uległa złudzeniu, że jadą na wakacje…
Następnego dnia wstała rano i tym razem zjadła śniadanie, po czym zapukała do drzwi pani Marii.
– Przyszłam się pożegnać – powiedziała. – Wyjeżdżamy z Gunią na tydzień, więc nie będzie pani musiała zabierać jej na spacery.
– I tak będę chodzić – odparła sąsiadka, uśmiechając się lekko. – Poznałam takiego miłego pana, emeryta… Zawsze przyprowadza do parku swojego psa.
Beata nie wiedziała, co odpowiedzieć. Pani Maria poznała kogoś dzięki Guni…?
Sąsiadka chyba czytała w jej myślach.
– Gunia przyniosła mi szczęście – oznajmiła. – Jestem pewna, że pani też przyniesie.
– Co takiego…?
– Szczęście w miłości.
Beata z trudem powstrzymała się od śmiechu. Szczęście w miłości, też coś! Przecież mężczyźni zawsze się jej bali. Była zbyt twarda, zbyt pewna siebie i zbyt przebojowa jak na ich gust. Szczerze wątpiła, aby nawet Gunia była w stanie coś w tej kwestii zmienić. Nie chcąc jednak urazić sąsiadki, podziękowała jej za pomyślną wróżbę i ostatecznie się pożegnała. Chciała już wyjechać, ponieważ minęła pora rannych korków, a wraz z nią konieczność przedzierania się przez zapchane samochodami ulice.
Podróż trwała prawie cały dzień, gdyż Beata zgodnie z obietnicą złożoną matce jechała powoli i ostrożnie. Poza tym zatrzymywała się często, aby Gunia mogła pobiegać, a przed Wrocławiem zjadła obiad. W rezultacie, kiedy dojechała na miejsce, zapadał już zmrok. Bez trudu odnalazła jednak dom ojca, zaparkowała obok bramy i zadzwoniła. Po chwili na ganku ukazała się śliczna blondynka z kręconymi włosami.
– Dobry wieczór – powiedziała Beata. – Jestem…
– Wiem – przerwała jej. – Jesteś moją siostrą.
***
Już po trzech dniach pobytu Beaty w domu Monika doszła do wniosku, że jej siostra jest dziwna. Nie próbowała nawiązać z nią bliższego kontaktu, nie zadawała pytań, nie opowiadała o sobie. Zachowywała się bardziej jak osoba nocująca w hotelu niż jak członek rodziny. Pierwszego dnia po przyjeździe wybrała się na grób ojca, ale po powrocie nie nawiązała do tego ani słowem. Drugiego dnia odwiedziła miejscowego notariusza i podpisała akt przyjęcia spadku, lecz w żaden sposób nie skomentowała sprawy. Trzeciego dnia oświadczyła, że chce zobaczyć kawiarnię. Tym razem Monika spodziewała się pytań lub komentarzy, ale znowu spotkał ją zawód. Beata przesiedziała w kawiarni kilka godzin, spróbowała wszystkich lodów, podziękowała za ciastka, wypiła dużą latte i… nic. Przez cały czas wydawała się pogrążona w myślach, jak osoba zatopiona we własnym świecie, którego nie dzieli z nikim.
Nie uszło też uwadze Moniki, że jej siostra nie rozstaje się ze swoim laptopem. Ilekroć widziała Beatę w domu czy w kawiarni, ta zawsze coś czytała, pisała lub buszowała w Internecie. Robiła wrażenie osoby całkowicie uzależnionej od komputera. Po namyśle Monika doszła do wniosku, że widocznie kontakty wirtualne zastępują jej rzeczywiste i dlatego jest taka milcząca. Nie odniosła bowiem wrażenia, aby Beata była do niej wrogo nastawiona. Jeśli już się odzywała, to zawsze bardzo spokojnie i życzliwie, zazwyczaj jednak wolała milczeć.
Gunia natomiast stanowiła całkowite przeciwieństwo swojej pani.
Polubiła Monikę i spontanicznie okazywała jej sympatię: witała ją radosnym szczekaniem, kiedy wracała do domu, potem łasiła się, wskakiwała na kolana… Beata najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu.
– Zwierzęta bezbłędnie wyczuwają dobrego człowieka – powiedziała, kiedy pierwszego ranka weszła do kuchni. – Pod tym względem są mądrzejsze od ludzi.
Monika zaprosiła ją do stołu i zaproponowała kanapki z białym serem.
– Dla mnie też zrobiłaś? – W głosie Beaty zabrzmiało zdziwienie. – W takim razie jutro ja przygotuję śniadanie.
Podczas wspólnego posiłku zapytała Monikę, czemu nie ma w domu kota ani psa.
– Moja mama jest uczulona na sierść, więc nigdy nie rozważaliśmy adopcji żadnego zwierzaka – wyjaśniła.
Beata uznała to wyjaśnienie za wystarczające i nie nawiązywała więcej do tematu. Nie przyszło jej też do głowy, aby poruszyć jakikolwiek inny. Niestety tak samo treściwe były ich kolejne rozmowy…
W rezultacie Monika przez cały czas miała wrażenie, że zupełnie nie zna swojej siostry. Zwierzyła się z tego problemu matce, kiedy odwiedziła ją w nowym domu.
– Nie przejmuj się tym – powiedziała stanowczo Lidia. – Ona niedługo wyjedzie i pewnie nigdy nie wróci.
– A nie uważasz, że zachowuje się dziwnie?
Jedyną reakcją na to pytanie było wzruszenie ramionami.
– Podobno jej matka też była dziwna… Tak mówiła twoja świętej pamięci babcia.
– Teściowe zawsze krytycznie wypowiadają się o synowych – zauważyła nieśmiało Monika.
– Możliwe, ale tak czy inaczej nie powinnaś się tym przejmować. Nie musisz zabiegać o przyjaźń Beaty. Wystarczy, że porozmawiasz z nią na temat sprzedaży domu.
Niestety poruszenie tego tematu było dla Moniki wyjątkowo trudne. Dopóki żadna z nich o tym nie mówiła, sprawa wydawała się odległa i nierealna. Ubranie jej w słowa stanowiło niejako punkt pierwszy i sprawiało, że niebezpiecznie przybliżała się w czasie.
Dopiero teraz Monika czuła, jak bardzo bolesne będzie dla niej rozstanie z rodzinnym domem. Zaczęła nawet cierpieć na bezsenność, ponieważ bez przerwy myślała o znalezieniu innego rozwiązania. Wieczorami była gotowa zadłużyć się do końca życia, aby móc pozostać w miejscu, z którym wiązały się wszystkie jej wspomnienia. Rano odzywał się zdrowy rozsadek i podpowiadał, że kiedyś z pewnością pożałuje takiego załatwienia sprawy. Tylko gdy była w kawiarni, przyznawała matce rację i zgadzała się na sprzedaż, ponieważ z tego miejsca też nie chciała zrezygnować. Niestety po powrocie do domu wszystko zaczynało się od nowa…
W rezultacie tydzień minął, a ona nie zdobyła się na uzgodnienie sprawy z siostrą. Powtarzała sobie w duchu, że pewnie Beata też potrzebuje czasu, aby się spokojnie zastanowić. Postanowiła zatem dać jej ten czas i nie naciskać. Ostatecznie nigdzie jej się nie spieszyło.
Przygotowała dla siostry pożegnalną kolację ku wielkiej radości Guni, która kręciła się po kuchni i dopraszała o różne smaczne kąski. Kończyła właśnie ustawiać półmiski na stole, kiedy Beata pojawiła się w drzwiach i spokojnie oznajmiła:
– Musimy pogadać.
Monika usiadła przy stole z miną skazańca, który czeka na wyrok.
– O sprzedaży domu? – zapytała pro forma.
– Na twarzy Beaty pojawił się wyraz szczerego zdumienia.
– Chcesz sprzedać dom…? Dlaczego?
– Nie chcę, ale nie widzę innego wyjścia. Muszę zatrzymać kawiarnię, bo to moje podstawowe źródło utrzymania, a nie mam pieniędzy, żeby cię spłacić.
– W takim razie musisz zostać moją wspólniczką. – Beata się roześmiała i otworzyła komputer. – Mam plan na rozkręcenie biznesu. Konkretnie rzecz ujmując, dotyczy on lodów produkowanych w kawiarni. Powiedz mi: wy je sprzedajecie tylko na miejscu?
– Tak – odparła niepewnie Monika. – Przygotowujemy desery, dodajemy do kawy… A jak ktoś ma ochotę, może kupić pojemnik i zabrać do domu.
– No właśnie! Zupełnie nie wykorzystujecie ich potencjału. Przecież one są bardzo oryginalne…
Monika uśmiechnęła się blado.
– Tata zawsze mówił, że podstawowe smaki można dostać wszędzie. Wiesz, śmietankowe, truskawkowe, czekoladowe… Dlatego tworzył różne kompozycje. To dzięki nim mamy tylu klientów.
– Ale to są tylko klienci z miasta i turyści – wpadła jej w słowo Beata. – Nigdy nie pomyśleliście o tym, żeby produkować więcej i dostarczać do sklepów? Na początek chociażby w województwie? Przecież piwa rzemieślnicze robią teraz zawrotną karierę i wszędzie można je dostać. Dlaczego nie przyszło wam do głowy, żeby spróbować z rzemieślniczymi lodami?
– Chyba żadne z nas nie znało się tak dobrze na handlu. Tata był tylko cukiernikiem…
– Za to ja jestem specjalistką do spraw sprzedaży i budowania sieci dystrybucji. W dodatku z kilkuletnim doświadczeniem.
– I planujesz się tym zająć…?
Beata roześmiała się spontanicznie, chyba po raz pierwszy od swego przyjazdu.
– Już się zajęłam. Zrobiłam biznesplan, skalkulowałam koszty, skontaktowałam się z właścicielami sklepów spożywczych z całego województwa, przedstawiłam im naszą ofertę, umówiłam się na spotkania…
Monika miała wrażenie, że porwał ją huragan. W życiu by nie pomyślała, że jej milcząca siostra potrafi mówić w takim tempie – zupełnie jakby strzelała z karabinu maszynowego.
Dopiero kiedy Beata przerwała dla zaczerpnięcia tchu, zdołała wtrącić:
– Przecież ty masz pracę w Warszawie…
– I tak planowałam złożyć wymówienie. Przed przyjazdem tutaj szukałam już nowego zajęcia. Nie miało to żadnego związku z naszym spadkiem, ale skoro go dostałyśmy, trzeba korzystać. Oczywiście nie możemy obie robić tego samego, więc ty będziesz nadal prowadzić kawiarnię, a ja się zajmę sprzedażą lodów w terenie. Musimy tylko zwiększyć produkcję i zatrudnić kilka nowych osób. Pasuje ci taki układ?
– W zasadzie…
– To znakomicie.
Monika wstała i sięgnęła do kredensu po karafkę z domową nalewką. Zdecydowanie potrzebowała czegoś, aby przetrawić te nowiny.
– Masz ochotę?
Beata pokręciła głową.
– Nie pijam mocnych alkoholi. Najwyżej wino albo piwo. Ale ty się nie krępuj.
Wobec tego nalała sobie kieliszek i wypiła jednym haustem. To dodało jej odwagi, aby zapytać:
– Czyli chcesz się tutaj przeprowadzić?
– Masz coś przeciwko temu? Przecież świetnie nam się układa!
Do tej pory Monika nie zdawała sobie z tego sprawy, ale skoro Beata doszła do takiego wniosku…
– Nie kłócimy się, nie chodzimy sobie w drogę…
– W zasadzie…
– Prawdę mówiąc, zanim tutaj przyjechałam, myślałam, że będzie gorzej – przyznała szczerze starsza siostra. – W końcu miałaś prawo się na mnie gniewać za to odrzucone zaproszenie. Chciałam wtedy z niego skorzystać, ale moja mama kręciła nosem. Teraz jednak myślę, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
– Naprawdę?
– Oczywiście. Jesteśmy starsze i mądrzejsze, więc łatwiej nam sobie radzić z tą nietypową sytuacją.
Monika chciała po raz trzeci powiedzieć „W zasadzie…”, ale w porę ugryzła się w język i skinęła głową.
– W takim razie wszystko ustalone – stwierdziła z zadowoleniem w głosie Beata. – Jutro jadę do Warszawy, składam wymówienie, odbieram zaległy urlop… Dobrze mi zrobi taka zmiana w życiu.
Młodsza siostra nalała sobie drugi kieliszek nalewki, wypiła jednym haustem, po czym nabrała odwagi, aby zadać jeszcze jedno pytanie.
– Nie boisz się, że będziesz żałować?
Beata pokręciła głową.
– Chwilowo mam dość pracy w korpo. Uświadomiłam to sobie, kiedy pierwszy raz przyszłam do naszej kawiarni.
Monika pomyślała, że jednak jej przyrodnia siostra ma jakieś ludzkie uczucia. Właściwie nie powinna się temu dziwić, bo ktoś, kto adoptował kalekiego psa, nie może być bez serca. Pewnie dlatego Beata nie chciała sprzedawać domu i zainteresowała się rodzinnym biznesem. Kiedy przyjechała tutaj, poczuła sentyment do swoich rodzinnych dóbr, tylko nie chciała się głośno do tego przyznać.
Monika była już prawie pewna swojej nowej teorii na temat siostry, gdy ta pochyliła się nagle nad stołem, spojrzała na nią z dziwnym błyskiem w oczach i dodała:
– Poza tym uwielbiam wyzwania!
***
Przez całą drogę do Warszawy Beata zastanawiała się, co powie matka, gdy usłyszy o jej planach. Jednego była pewna: teraz zrobi awanturę. Bez wątpienia otrząsnęła się już z szoku po śmierci ojca i nabrała energii.
Wyrażenie stanowczego oporu nie będzie zatem stanowić dla niej problemu.
Oczywiście Beata nie miała zamiaru się tym przejmować. Minęły już czasy, kiedy matka manipulowała nią za pomocą szantażu uczuciowego, dobierając krzyki lub łzy jako środki nacisku. Odkąd wyprowadziła się od niej, robiła, co chciała, lecz wciąż nie lubiła słuchać jej histerycznych wrzasków ani patrzeć, jak płacze. Zdawała sobie sprawę, że matka jest toksyczną osobą, z którą nigdy nie będzie można się dogadać.
Postanowiła załatwić tę sprawę w pierwszej kolejności i w drodze do domu zajechała na Ochotę. Był już późny wieczór, należało zatem domniemywać, że dziadkowie śpią i matka ze względu na nich będzie się starała nie podnosić głosu. Ona sama nie spała na pewno, ponieważ lubiła do późna oglądać telewizję.