Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W ostatnich latach przed wybuchem drugiej wojny światowej profesor Alojzy Dyszkiewicz, rozczarowany swoim małżeństwem i brakiem uczuć ze strony kobiety, którą poślubił, wdaje się w romans z inną. Obydwoje postanawiają jednak zakończyć tę przygodę, aby nie rozbijać swoich związków – on wraca do żony, ona do męża i pozornie cała sprawa odchodzi w niepamięć, tym bardziej że zbliża się już wojenny kataklizm…
Dwadzieścia lat później na Politechnice Warszawskiej dochodzi do przypadkowego spotkania dwóch studentek – Laury Dyszkiewicz i Adriany Karskiej. Ich niezwykłe podobieństwo budzi zdumienie kolegów. Laura lekceważy tę sprawę, Adriana natomiast postanawia ją rozwikłać. Bada przedwojenne dzieje swojej rodziny, gdyż podejrzewa, że dane w jej akcie urodzenia nie są zgodne z rzeczywistością. Wkrótce dokonuje odkrycia, które doprowadza ją na skraj załamania nerwowego…
„Sekret profesora” to nie tylko historia rodziny, lecz również ludzkich błędów i słabości, za które płacą następne pokolenia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 255
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Małgorzata Kasprzyk, 2021Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2023 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Adam Buzek
Zdjęcie na okładce: © by eclipse_images/iStock.pl (kobieta)
Zdjęcie na okładce: Narodowe Archiwum Cyfrowe, Archiwum Fotograficzne Zbyszka Siemaszki (tło)
Ilustracje wewnątrz książki: © by pngtree.com
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
ISBN 978-83-8290-241-9
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
CZĘŚĆ PIERWSZA
WARSZAWA, 1933
CZĘŚĆ DRUGA
DWADZIEŚCIA LAT PÓŹNIEJ
EPILOG
TRZYDZIEŚCI LAT PÓŹNIEJ
Mojej mamie
CZĘŚĆ PIERWSZA
Plan Miasta Stołecznego Warszawy z 1933 r.Biblioteka Narodowa/domena publiczna
WARSZAWA, 1933
– Felicja jest już w zasadzie starą panną… – W głosie ciotki zabrzmiała szczera troska.
– Chyba przesadzasz, moja droga – odparła matka. – Skończyła dopiero dwadzieścia sześć lat.
– No właśnie! Wszystkie jej rówieśnice mają mężów i dzieci.
– Nie wszystkie. Córka mecenasa Wolskiego jeszcze nie wyszła za mąż.
– Ale się zaręczyła – nie ustępowała ciotka.
– Naprawdę? – W tonie matki dało się słyszeć szczere zdumienie. – Kiedy?
– W zeszłym tygodniu. Pani Wolska nie omieszkała zadzwonić do mnie z tą wieścią. Podobno ślub planowany jest na wiosnę.
Tym razem matce chyba zabrakło argumentów, ponieważ nie zareagowała. Ciotka zaś wykorzystała jej milczenie, aby kontynuować.
– Powinnaś wreszcie podjąć konkretne działania – stwierdziła. – Teraz jest najlepszy moment. Od tego nieszczęsnego skandalu upłynęło kilka lat i ludzie prawie o nim zapomnieli. Na pewno znajdzie się jakiś chętny, zważywszy na posag Felicji i jej urodę.
– Ale ja nie wiem, czy ona będzie chciała…
– Nie musisz o to pytać. Po prostu postaraj się ją wyswatać i tyle. W końcu sama będzie ci wdzięczna.
– Tak myślisz? – Matka chyba wciąż miała wątpliwości.
– Oczywiście – odparła stanowczo ciotka. – Kiedy urodzi dziecko, przestanie miewać migreny i ulegać melancholii.
Usłyszawszy kroki pokojówki, Felicja błyskawicznie odsunęła się od drzwi, pod którymi podsłuchiwała rozmowę matki i ciotki, po czym pobiegła do swego pokoju i zamknęła się w nim na klucz. Była wściekła. Gdyby ktoś inny usłyszał tę konwersację, mógłby pomyśleć, że to ona spowodowała przed czterema laty skandal, o którym plotkowała cała warszawska śmietanka towarzyska. Może nawet uznałby ją za skompromitowaną…?
Tymczasem Felicja sama czuła się ofiarą i wciąż miała wielki żal do losu za to, co ją spotkało. Poznała wówczas przystojnego oficera lotnictwa, kapitana Brzozowskiego, w którym zakochała się bez pamięci. Kiedy odwzajemnił jej zainteresowanie, była w siódmym niebie. Słyszała wprawdzie plotki o jego wcześniejszym romansie z żoną bogatego fabrykanta z Żyrardowa, ale nie przywiązywała do nich większej wagi. Ostatecznie rzadko który mężczyzna bywa święty przed ślubem. Przyjęła zatem oświadczyny w nadziei, że jej narzeczony się ustatkuje – zwłaszcza gdy zostanie ojcem. W końcu sam fakt, że poprosił ją o rękę, świadczył o chęci założenia rodziny i uporządkowania spraw osobistych. Podobnego zdania byli jej rodzice, którzy bez wahania dali im swoje błogosławieństwo.
Narzeczeństwo stanowiło najszczęśliwszy okres w jej życiu. Wspólnie z matką szykowała wyprawę, planowała przyjęcie weselne, zamawiała nowe suknie… Wprawdzie kapitan miał dużo obowiązków i rzadko znajdywał czas na spotkania, ale zachowywał się w sposób niesłychanie romantyczny: ciągle przysyłał bukiety kwiatów oraz miłosne liściki pełne wyznań i zapewnień o swojej tęsknocie.
Któregoś dnia posłaniec dostarczył jej następną przesyłkę od niego. Felicja szybko otworzyła kopertę i… zamarła. Patrzyła na tekst, jakby go nie rozumiała, chociaż przekaz zasadniczo był jasny.
Daj mi znać, jeśli Twój mąż jutro wyjedzie. Jestem wolny około szóstej, możemy spotkać się tam, gdzie zawsze.
Dopiero po dłuższej chwili dotarło do niej, że to nie ona była adresatką tej wiadomości.
Najwyraźniej kapitan korespondował również z kochanką, a posłaniec po prostu pomylił koperty…
Po kolejnej, jeszcze dłuższej, chwili zrozumiała również, że jego romans wcale się nie zakończył. Czyżby zaręczyny oraz planowany ślub miały stanowić zasłonę dymną, na którą się zdecydował, aby ostatecznie zamknąć usta plotkarzom? Wszystko wskazywało na to, że tak. Przecież dla niej nie miał czasu, a dla kochanki miał, skoro proponował spotkanie…
Kiedy minął szok, Felicję ogarnął gniew. Poczuła się wykorzystana i oszukana. Ignorując jedną z zasad dobrego wychowania – „przyzwoita panna nigdy nie dzwoni do mężczyzny” – skontaktowała się z narzeczonym telefonicznie i zażądała, aby natychmiast do niej przyszedł. Musiała go niebywale zaskoczyć, gdyż niebawem pojawił się w salonie jej rodziców. Wtedy bez słowa podała mu otrzymany liścik.
Jego reakcja utwierdziła ją o słuszności snutych podejrzeń. Nawet nie próbował się tłumaczyć, patrzył na tekst z takim samym zdumieniem, jak wcześniej ona. Jedynie trupia bladość twarzy wskazywała na to, że zrozumiał, co się stało…
Wówczas Felicja zdjęła z palca pierścionek zaręczynowy i położyła go przed nim na stole.
– Nie mogę wyjść za mąż za człowieka, który oszukuje mnie jeszcze przed ślubem – wyjaśniła krótko.
– Ale…
– Tylko nie próbuj kłamać. Ja już wiem, jaka jest prawda.
Tego samego wieczoru powiedziała rodzicom, że przypadkiem zdemaskowała swego narzeczonego, w związku z czym zerwała zaręczyny. Ich reakcja mocno ją zaskoczyła.
– Chyba postąpiłaś zbyt pochopnie – stwierdziła matka. – Należało przynajmniej pozwolić mu wytłumaczyć…
– Oczywiście – podchwycił ojciec. – Może coś źle zrozumiałaś?
– Zrozumiałam, że umawiał się na schadzkę z kochanką pod nieobecność jej męża.
Rodzice wymienili między sobą pełne troski spojrzenia.
– Sądzisz, że…?
Matka nie dokończyła, jakby bała się sformułować myśl, która zaświtała jej w głowie.
– Sądzę, że on wcale nie miał zamiaru z nią zerwać, nawet po naszym ślubie.
– Po ślubie zerwałby z nią na pewno – rzekł ojciec. – Teraz czuł się jeszcze wolny…
– Wybacz, tato, ale nie chcę ryzykować sprawdzania, czy masz rację – powiedziała stanowczo. – Mogłabym się rozczarować.
– Ja cię wcale do tego nie namawiam. Nie chcę tylko, abyś podjęła pochopną decyzję, której później możesz żałować.
– Zdecydowanie nie będę żałować tego, że nie wyszłam za łajdaka i oszusta. Po oficerze wojska polskiego spodziewałam się bardziej honorowego zachowania.
– Ja w sumie też – przyznała matka. – Nie mogę uwierzyć, że tak postępował. Ale czy ty na pewno nie zmienisz zdania? Może za jakiś czas zechcesz mu wybaczyć i dać drugą szansę?
– W żadnym wypadku! Wolę zostać starą panną niż zdradzaną żoną.
– Skoro tak…
Wspominając tę rozmowę, Felicja uświadomiła sobie, że niechcący sprowokowała los: upłynęły cztery lata, a ona była na najlepszej drodze do tego, aby stać się starą panną.
Początkowo w ogóle o tym nie myślała. Przestała bywać w towarzystwie, które żyło plotkami o jej zerwaniu z narzeczonym. On sam nie unikał tematu, mówiąc, że przyczyną ich rozstania była okazywana przez nią zazdrość – rzecz jasna bezpodstawna. Kiedy się o tym dowiedziała, znów ogarnął ją gniew, lecz tym razem posłuchała ojca, który doradził jej, by sama nie zabierała głosu.
– Ludzie pogadają i przestaną – powiedział stanowczo. – Z czasem sprawa przycichnie, bo zainteresują się czymś nowym. Gdybyśmy mieszkali na prowincji, może potrwałoby to dłużej, ale w Warszawie tyle się dzieje…
Oczywiście okazało się, że miał rację. Za jakiś czas śmietanka towarzyska stolicy zaczęła żyć innymi wydarzeniami, a Felicja powoli doszła do siebie. Kiedy minął gniew i ustąpił ból, coraz częściej pojawiała się na spotkaniach towarzyskich. Wówczas zauważyła pewną zmianę: młodzi mężczyźni zaczęli się do niej odnosić z dużą powściągliwością. Nawet ci, którzy okazywali jej zainteresowanie przed zaręczynami i byli niepocieszeni, gdy przyjęła oświadczyny kapitana Brzozowskiego, teraz adorowali inne panny, a ją najwyżej zabawiali rozmową. Wiele razy zastanawiała się, z czego to wynika. Może uwierzyli, że jest skłonna do bezpodstawnej zazdrości? A może po prostu woleli nie ryzykować wiązania się z panną, która już raz zerwała zaręczyny tuż przed ślubem?
Felicja starała się nie okazywać rozczarowania i powtarzała sobie, że wkrótce wszystko wróci do normy. Czas jednak płynął, a ona nadal była samotna. Kuzynki i znajome wychodziły za mąż, zostawały matkami, a jej nikt nawet nie poprosił o rękę. Mimo to wciąż wierzyła, że spotka mężczyznę, przy którym rozpocznie nowe życie – aż do teraz. Brutalne postawienie sprawy przez ciotkę, która nazwała ją starą panną, uświadomiło jej, że to wcale nie jest takie pewne. W dodatku czasu miała coraz mniej – już tylko trzy i pół roku pozostawało do trzydziestki, która była dla niezamężnej kobiety gwoździem do trumny. Dlatego na myśl o zaistniałej sytuacji nieoczekiwanie ogarnął ją strach…
***
Dopiero dwa dni później Felicja dowiedziała się, że rozmowa matki i ciotki doprowadziła do pewnych praktycznych konkluzji.
– Ciocia ma dla ciebie propozycję – powiedziała matka, gdy pod nieobecność ojca piły razem herbatę.
– Tak…?
– W pierwszej połowie lutego wybiera się do Lwowa, aby odwiedzić swoich krewnych. Sugeruje, abyś pojechała razem z nią.
– Po co? Przecież ja tam nikogo nie znam.
Matka uśmiechnęła się lekko.
– No właśnie! Ty nikogo nie znasz i nikt nie zna ciebie. Nikt nie słyszał o tym, że kiedyś zerwałaś zaręczyny na miesiąc przed ślubem…
Felicja nagle doznała olśnienia.
– Ciocia myśli, że tam szybciej znajdę męża?
– Oczywiście!
Zdumienie sprawiło, że nie odpowiedziała.
– Wydaje mi się, że ma rację – mówiła tymczasem jej rodzicielka. – Jesteś piękną dziewczyną, więc na pewno zrobisz wrażenie, gdy pojawisz się w towarzystwie. Przecież obiektywnie rzecz biorąc, stanowisz świetną partię: pochodzisz z szanowanej rodziny, masz duży posag… Gdyby nie ten skandal, już dawno byłabyś mężatką.
Ponieważ Felicja w dalszym ciągu milczała, matka postanowiła dać jej czas na przemyślenie sprawy.
– Zastanów się nad tym spokojnie – powiedziała, spoglądając na nią z czułością w oczach. – Wiesz, że ciocia chce dla ciebie dobrze.
– No tak, w końcu jest moją chrzestną – zgodziła się Felicja.
Matka była wyraźnie zadowolona, że zdołała ją przekonać.
– Daj mi znać, jak podejmiesz decyzję – poprosiła. – Teraz muszę się zająć przygotowaniami do kolacji.
Felicja bezwiednie skinęła głową, prawie nie słysząc jej ostatnich słów. Wciąż nie otrząsnęła się ze zdumienia…
Wiedziała, że jest źle, ale nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo! Więc doszło do tego, że ona – córka jednego z najsłynniejszych warszawskich prawników – musi szukać męża na prowincji? Wprawdzie Lwów był dużym miastem, ale nie umywał się do stolicy! Nigdy nie odczuwała chęci, aby tam jechać, a myśl o przeprowadzce nawet nie powstała jej w głowie. Była zakochana w Warszawie i przez pierwszy okres młodości uchodziła za ozdobę tutejszego towarzystwa. Dopiero ten skandal spowodował, że jej gwiazda straciła blask.
Teraz znów poczuła się niesłusznie napiętnowaną ofiarą. Dlaczego musiała ponosić konsekwencje tego, że jej narzeczony okazał się draniem? Przecież to on ją oszukiwał, a nie ona jego! Miała się z tym pogodzić i udawać, że o niczym nie wie? Nie potrafiła być taka obłudna! Poza tym chciała chociaż trochę szanować mężczyznę, z którym będzie dzielić życie, a szacunek dla kapitana straciła bezpowrotnie po przeczytaniu tego nieszczęsnego listu. Nie mogła zatem zrozumieć, czemu tak nagle utraciła wielbicieli. Wszyscy się bali, że ich też zechce porzucić przed ślubem…?
Nieoczekiwanie pomyślała, że już nie ma sensu się nad tym zastanawiać. Musiała rozważyć wyjazd z ciotką do Lwowa – tam miała istotnie większe szanse na znalezienie męża. Oczywiście mąż z prowincji byłby niejako przyznaniem się do klęski, oficjalnym potwierdzeniem tego, że w Warszawie nikt jej nie chciał. Ale może lepszy taki niż żaden?
Felicja żywiła głębokie przekonanie, że nie ma nic gorszego od staropanieństwa. Nie zamierzała być gderliwą, zasuszoną, wzbudzającą politowanie kobietą. Czasami wspominała daleką kuzynkę matki, która nie wyszła za mąż i pozostawała na łasce brata, zajmując się wychowaniem jego dzieci niczym płatna niania. Za nic na świecie nie chciała takiego losu. Wprawdzie jej sytuacja finansowa przedstawiała się lepiej, ponieważ była jedyną córką bogatego człowieka, ale to stanowiło marną pociechę. I tak każda koleżanka, która wyszła za mąż, miałaby prawo patrzeć na nią z satysfakcją.
Poza tym Felicja chciała mieć dziecko. Wiele jej rówieśnic zostało już matkami, toteż zawsze, gdy je odwiedzała, czuła bolesny skurcz serca. Tak bardzo pragnęła wziąć na ręce własne maleństwo i usłyszeć, jak mówi „mama”. Tak bardzo chciała je całować, kołysać i tulić do snu. Jeśli miała spełnić to marzenie, musiała zdecydować się na małżeństwo!
Zmuszona była zatem dojść do wniosku, że nie stać jej na odrzucenie propozycji ciotki. Powinna pojechać z nią do Lwowa i zobaczyć, co z tego wyniknie. Wprawdzie zupełnie inaczej wyobrażała sobie swoją przyszłość: marzyła o ślubie w Warszawie z kimś znaczącym i bogatym, kto wzmocniłby jeszcze jej pozycję towarzyską; chciała zamieszkać w pięknej kamienicy w Śródmieściu, najlepiej na Nowym Świecie lub w Alejach Jerozolimskich; pragnęła być gwiazdą tutejszej socjety. Nic jednak nie wskazywało na to, aby te marzenia miały się ziścić, więc musiała pogodzić się z losem.
Podjąwszy decyzję, poszła do jadalni, gdzie jej rodzicielka doglądała przygotowań do kolacji.
– Mamo, zdecydowałam się – powiedziała cicho. – Pojadę z ciocią do Lwowa.
Ta informacja sprawiła, że twarz matki rozjaśnił uśmiech.
– Bardzo się cieszę – odparła spontanicznie. – Może faktycznie poznasz tam kogoś ciekawego… A nawet jeśli nie, to przynajmniej trochę się rozerwiesz.
– Mam nadzieję.
Matka objęła ją ramionami i przytuliła.
– Kochanie, ja wiem, jak się czujesz – przyznała. – Nie powinnaś ponosić konsekwencji tego, że twój narzeczony niegodziwie postępował. Na pewno w końcu spotkasz człowieka, który wynagrodzi ci tamto rozczarowanie.
– Wystarczy, że się ze mną ożeni i będzie dobrym mężem – odparła Felicja, nie kryjąc goryczy.
– Skoro masz takie małe wymagania, to jeszcze wszystko jest możliwe – podsumowała matka.
Felicja odwzajemniła uścisk i przez chwilę obie trwały w milczeniu. Córka zdawała sobie sprawę, że matka też odczuwa pewne rozczarowanie zaistniałą sytuacją. Nie tak wyobrażała sobie przyszłość ukochanej jedynaczki.
– Pójdę już do siebie – powiedziała, nie chcąc jej więcej przeszkadzać.
Matka pogładziła ją po głowie.
– Oczywiście, pójdź i się przebierz. Przecież wieczorem mamy gości.
– Jakich gości?
– Zapomniałaś, że tata zaprosił dziś na kolację tych profesorów?
Rzeczywiście Felicja zupełnie o tym zapomniała. Słyszała wprawdzie, że ojciec reprezentuje dwóch uczonych z Politechniki Warszawskiej w sprawie związanej z naruszeniem praw patentowych, ale zupełnie wypadło jej z głowy, że przyjdą do nich na kolację. Takie spotkania odbywały się bowiem rzadko – mecenas Gorczyca zapraszał do domu tylko swoich najlepszych i najbardziej wpływowych klientów.
– Tata będzie z nimi dyskutował o procesie, a my będziemy bawić rozmową ich nudne żony? – zapytała szeptem, aby nie usłyszała jej żadna z pokojówek.
Matka najpierw zareagowała oburzonym spojrzeniem, ale później lekko się uśmiechnęła. Sama też traktowała tę kolację jak przykry obowiązek.
– Tylko żonę profesora Zielińskiego – odparła szeptem. – Profesor Dyszkiewicz jest wdowcem.
***
Alojzy Dyszkiewicz nie zamierzał powtórnie się żenić. Tragedia, którą przeżył przed dziesięciu laty, sprawiła, że całkowicie poświęcił się pracy naukowej. Wykłady, badania i egzaminy bez reszty zajmowały mu czas, pozostawiając jedynie margines niezbędny do podtrzymywania relacji z dalszą rodziną oraz znajomymi. Zaowocowało to szybką karierą i uzyskaniem tytułu profesora w wieku czterdziestu lat. W dniu, kiedy oficjalnie otrzymał nominację, nieoczekiwanie pomyślał, że Jadwiga byłaby z niego bardzo dumna i… popadł w chwilową depresję. Uświadomił sobie, że jest na świecie zupełnie sam, skoro nie może z nikim dzielić swojej radości. Rodzina nie rozumiała doniosłości wydarzenia, a znajomi z uczelni po cichu mu zazdrościli. Wyłącznie ona potrafiłaby cieszyć się jego sukcesem z całego serca…
Ich małżeństwo trwało zaledwie dwa lata. Pobrali się z wielkiej, szalonej miłości, toteż bardzo pragnęli mieć dziecko. Kiedy ich starania przyniosły rezultat, Alojzy był w siódmym niebie. Z zapałem urządzał pokoik dla swego potomka, ignorując wszelkie twierdzenia, że należy się wstrzymać, aby nie zapeszyć. Tamtej nocy, gdy żona dostała krwotoku, też o tym nie myślał, tylko błagał lekarzy, by ją ratowali, ponieważ nie potrafił bez niej żyć. Niestety ich wysiłki na nic się zdały i nad ranem Jadwiga zmarła. Kiedy Alojzy wrócił do pustego mieszkania, a potem zobaczył pięknie urządzony pokój dziecięcy, chwycił się za głowę i – po raz pierwszy w życiu – wybuchnął gwałtownym płaczem. Nieoczekiwanie pomyślał, że należało posłuchać życzliwych ludzi…
Od tamtej pory był samotnikiem. Gdzieś w głębi duszy żywił przekonanie, że nikt nie będzie w stanie go zrozumieć, więc nie ma sensu z nikim rozmawiać o tym, co się stało. Jedynie profesor Zieliński pozostawał jego przyjacielem, zwłaszcza od czasu, gdy obaj wykryli naruszenie swoich praw patentowych i zdecydowali się wytoczyć proces firmie, która chciała za darmo korzystać z owoców ich wspólnej pracy. Jednak nawet jemu trudno było namówić Alojzego do wzięcia udziału w jakimkolwiek spotkaniu towarzyskim. Kiedy usłyszał, że mecenas Gorczyca zaprosił ich na kolację, też pokręcił głową.
– Czy to konieczne? – zapytał wprost. – Przecież z naszym prawnikiem spotykamy się w kancelarii.
– Tak, ale dobrze jest nawiązać bliższy kontakt. Kto wie czy nie będziemy go jeszcze kiedyś potrzebować…
– Myślisz, że lepiej pozostawać z nim w przyjacielskich stosunkach?
– Oczywiście. Wtedy zawsze będziemy mogli na niego liczyć.
Ostatecznie Alojzy uznał słuszność tej argumentacji. Rzeczywiście warto było mieć po swojej stronie jednego z najlepszych warszawskich prawników. Honorarium było kwestią oczywistą, lecz niekoniecznie musiało oznaczać, że mecenas zaangażuje się w sprawę całym sercem. Tymczasem oni chcieli, aby nie traktował ich jak rutynowego przypadku. Mieli nadzieję ustanowić pewien precedens, który pomógłby innym uczonym w dochodzeniu swoich praw wobec nieuczciwych przedsiębiorców, a takim precedensem mogłaby być odpowiednio wysoka kara dla sprawcy. Dlatego zaangażowali mecenasa Gorczycę i liczyli na jego pomoc.
Mimo to Alojzy poszedł na kolację do niego bez żadnego entuzjazmu – potraktował ją jak obowiązek do spełnienia, a nie jak przyjemność. Zupełnie odruchowo włożył wieczorowy garnitur, jeszcze bardziej odruchowo spryskał się wodą kolońską, po czym na pocieszenie powiedział sobie, że cała sprawa na pewno nie potrwa dłużej niż dwie godziny.
Ostatecznie kolacja w domu mecenasa Gorczycy trwała trzy godziny, a on nawet nie zauważył upływu czasu. Siedział przy stole naprzeciwko córki gospodarza – pięknej, poważnej panny o cudownych błękitnych oczach. Te oczy wpatrywały się w niego najpierw ze zdziwieniem, potem z zainteresowaniem, a na końcu z podziwem. Niestety Alojzy nie miał pojęcia, z czego to wynikało. Owszem, brał czynny udział w rozmowie przyjaciela z jej ojcem i aktywnie odnosił się do kwestii procesowych, gdyż na wszelki wypadek sam przestudiował stosowne przepisy, ale nie przypuszczał, aby mógł jej tym zaimponować. A może wyobrażała sobie, że naukowiec to człowiek, który buja w obłokach i nie ma pojęcia o życiu? Albo poznała wcześniej innych klientów ojca, którzy wykazywali się całkowitą ignorancją w zakresie przepisów prawnych? Niezależnie od tego, która z tych koncepcji była bliższa prawdzie, jednemu nie mógł zaprzeczyć: te spojrzenia sprawiły mu nieoczekiwaną przyjemność…
Na zakończenie wieczoru spotkała go kolejna niespodzianka: przy pożegnaniu panna Felicja powiedziała, że ma nadzieję, iż odwiedzi ich ponownie. Jej rodzice podchwycili tę sugestię i dodali, że zawsze będzie u nich mile widzianym gościem. Nieco zmieszany, obiecał znaleźć wolną chwilę na następną wizytę. Potem on i profesorostwo Zielińscy ostatecznie pożegnali się z gospodarzami.
Dopiero kiedy wyszli, zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Czuł się ogromnie zaskoczony złożoną obietnicą – od tak dawna nikt nie potrafił go namówić na spotkanie towarzyskie! Przyjaciel i jego żona zaś potraktowali tę kwestię zupełnie naturalnie.
– Wpadłeś w oko pannie Felicji – stwierdziła Klotylda.
– Tak, dlatego cię zaprosiła – zawtórował jej mąż.
– To się musiało stać…
– Nie możesz przecież być wdowcem do końca życia…
– Zwłaszcza że jesteś jeszcze młody i przystojny…
– O czym wy mówicie? – zapytał zdumiony.
– O tym, że panna Felicja się tobą zainteresowała – wyjaśnił Mieczysław.
– Oczywiście – potwierdziła jego żona. – Przez cały wieczór nie spuszczała z ciebie wzroku.
Alojzy aż przystanął z wrażenia. Ona się nim zainteresowała jako mężczyzną…? Z tego wynikały jej spojrzenia…? Na to by w życiu nie wpadł!
– Chyba wam się zdawało – powiedział niepewnie.
Klotylda roześmiała się, usłyszawszy te słowa.
– Mój drogi, obydwoje nie mogliśmy się pomylić – stwierdziła stanowczo.
W tym momencie podjechała dorożka, więc musieli przerwać rozmowę. Dopiero gdy wsiedli, żona jego przyjaciela kontynuowała:
– Słyszałam, że ona była kiedyś zaręczona z jakimś oficerem, ale do ślubu nie doszło. Podobno zerwała, bo dawał jej powody do zazdrości.
– To był znany kobieciarz – uzupełnił jej mąż.
– W takim razie dobrze, że poznała się na nim jeszcze przed ślubem – podsumował krótko Alojzy.
– Tak czy inaczej musiała już dojść do siebie po doznanym rozczarowaniu. – W głosie Klotyldy zabrzmiało przekonanie. – Przecież ono miało miejsce kilka lat temu…
– Aż dziwne, że wcześniej nie wyszła za mąż – powiedział Mieczysław.
– Może tym razem czekała na poważnego człowieka?
– W takim razie nie mogła trafić lepiej!
Po wymienieniu tych uwag profesorostwo Zielińscy jednocześnie się roześmieli.
– Wy naprawdę myślicie, że…
Alojzy nie miał odwagi powiedzieć tego głośno.
– Naprawdę – zapewniła go Klotylda, a jej mąż dodatkowo pokiwał głową.
– Nawet ślepy by to zauważył!
Ta rozmowa sprawiła, że profesor Dyszkiewicz wrócił do domu w stanie lekkiego szoku. Nie zdjął butów, tylko poszedł wprost do salonu, nalał sobie kieliszek koniaku i bezwładnie opadł na fotel. Miał wrażenie, że w jego życiu wydarzyło się coś dziwnego, czego w ogóle nie planował. Myślał przecież wyłącznie o pracy naukowej, zupełnie ignorując fakt, iż mógł zacząć wszystko od nowa: ożenić się, założyć rodzinę… Co więcej, żywił przekonanie, że tak już zostanie, chociaż niekiedy ciążyła mu samotność. Wątpił jednak, aby ktoś mógł zrozumieć jego odczucia, dlatego z nikim się nimi nie dzielił. Wolał uchodzić za dziwaka. Dla naukowca nie było to wielkim problemem, gdyż ci najbardziej genialni z reguły mieli podobną reputację.
W rezultacie teraz nie mógł uwierzyć, że zwróciła na niego uwagę młoda kobieta. Potrzebował więcej czasu, aby oswoić się z tym nieoczekiwanym zwrotem w swoim życiu. Pomyślał tylko, że skoro Felicja doznała poważnego rozczarowania uczuciowego, musiała przez dłuższy okres czuć się samotna i nierozumiana przez nikogo – podobnie jak on. Pewnie dlatego wcześniej nie zdecydowała się na małżeństwo…
***
Chociaż matka powiedziała jej, że profesor Dyszkiewicz jest bezdzietnym wdowcem, Felicja nie zainteresowała się nim od razu. Wyobrażała go sobie bowiem jako mężczyznę co najmniej sześćdziesięcioletniego o siwych włosach i naznaczonej zmarszczkami twarzy. Nie szykowała się zatem na spotkanie ze szczególnym entuzjazmem, wciąż traktując zaplanowaną kolację jako obowiązek. Dopiero gdy go zobaczyła, zaczęła żałować, że nie ubrała się bardziej kobieco – na przykład w suknię z większym dekoltem. Jej skromna toaleta w kolorze przydymionego różu była wprawdzie ładna, ale nie eksponowała specjalnie ramion ani piersi. Tymczasem gość okazał się godny zainteresowania!
Najpierw Felicja ze zdumieniem stwierdziła, że on może mieć najwyżej czterdzieści lat, czyli jak na profesora jest dość młody. To nasunęło jej wniosek, że zapewne jest też wybitnie zdolny, skoro tak szybko zrobił karierę naukową. Pod wpływem tych myśli przyjrzała mu się dokładniej i zauważyła jedynie drobne zmarszczki w kącikach oczu oraz… całkowity brak srebrnych nitek we włosach. Te ostatnie mogły się wprawdzie kryć w gęstwinie jasnych włosów, lecz to nie zmieniało faktu, że były zupełnie niewidoczne. Ogólnie rzecz biorąc, profesor wyglądał młodo i atrakcyjnie.
W czasie rozmowy przy stole dodatkowo ją zaskoczył, gdyż dyskutował z jej ojcem o procesie tak, jakby był specjalistą w dziedzinie prawa, a nie mechaniki. Wtedy znowu pomyślała, że jest niezwykle inteligentny, skoro rozumie te wszystkie przepisy i paragrafy. Ona nie cierpiała kolacji z klientami ojca właśnie dlatego, że zawsze nudziła się śmiertelnie i koncentrowała swoją uwagę głównie na tym, by przypadkowo nie ziewnąć. To był pierwszy wieczór, kiedy naprawdę zaciekawiła ją prowadzona rozmowa.
Pod wpływem tych spostrzeżeń i szczerego zainteresowania profesorem spontanicznie zaproponowała, aby ich znowu odwiedził. Rodzice szybko ją poparli, nie okazując najmniejszego zdziwienia taką inicjatywą. Obydwoje w lot zrozumieli, o co chodzi.
Dopiero po wyjściu gości zasypali córkę pytaniami.
– Podobał ci się?
– Naprawdę się nim zainteresowałaś?
– Uważasz, że jest w odpowiednim wieku dla ciebie?
Felicja na wszystkie pytania odpowiadała skinieniem głowy i radosnym uśmiechem.
– Byłby świetnym kandydatem na męża – przyznała. – Poważny, zamożny, inteligentny…
– Nie wiadomo tylko, czy chce się drugi raz ożenić – westchnął ojciec.
– Przecież mówiłeś, że owdowiał dziesięć lat temu – przypomniała mu matka. – Przez ten czas na pewno pogodził się z losem.
– Tak, ale pochłonęła go kariera naukowa.
– To oczywiste, skoro tak młodo został profesorem. Ale nie sądzę, żeby zupełnie przestał zwracać uwagę na kobiety…
– Nawet jeśli przestał, to przecież może znowu zacząć – podsumowała sprawę Felicja.
– W każdym razie bardzo dobrze zrobiłaś, sugerując mu, aby nas ponownie odwiedził – stwierdziła matka. – Powinniście się spotkać jeszcze raz. Wtedy zobaczysz, czy coś może z tego wyniknąć.
– Zgadzam się – powiedział ojciec. – Jedno spotkanie to za mało. Kiedy przyjdzie drugi raz, przyjrzycie się sobie dokładniej. Wtedy już będzie można wysnuć jakieś wstępne wnioski.
Kiedy ojciec zaczynał używać takich sformułowań, matka z reguły zwracała mu uwagę, że nie jest na sali sądowej, lecz teraz była zbyt podekscytowana, aby dostrzegać podobne drobiazgi. W gruncie rzeczy myślała z niechęcią o wyjeździe Felicji do Lwowa, gdyż nie chciała stracić ukochanej córki. Dlatego nieoczekiwany kandydat na męża mieszkający w Warszawie wydał jej się wybawieniem. Poza tym profesor Dyszkiewicz był człowiekiem, który śmiało mógł uchodzić za lepszą partię niż kapitan Brzozowski, więc ewentualne małżeństwo z nim stanowiłoby dla Felicji triumf towarzyski, a jej dałoby możliwość podkreślania, że „nie ma tego złego…”.
Oczywiście najpierw należało doprowadzić do tego ślubu, toteż poprosiła męża, aby przy najbliższym spotkaniu w kancelarii dyskretnie przypomniał profesorowi o złożonej obietnicy – na wszelki wypadek.
– Naukowcy bywają roztargnieni – dodała.
– Wezmę to pod uwagę – odparł spokojnie.
Felicja była zachwycona współpracą rodziców, którym najwyraźniej spodobał się plan oczarowania profesora Dyszkiewicza i doprowadzenia go do ołtarza. Miała tylko nadzieję, że zdołała wzbudzić jego zainteresowanie. Wprawdzie podczas kolacji kilka razy odwzajemnił jej spojrzenie i raz się nawet uśmiechnął, ale mogło to wynikać jedynie z towarzyskiej uprzejmości. Poza tym przez cały czas był zajęty rozmową o procesie…
Następny dzień rozstrzygnął jej wątpliwości, gdyż po południu posłaniec dostarczył do ich domu dwa bukiety kwiatów: jeden dla matki z podziękowaniem za wspaniałą kolację, a drugi dla niej z podziękowaniem za miłe towarzystwo. Wtedy obie zgodnie stwierdziły, że profesor jest prawdziwym dżentelmenem, a Felicja dodatkowo nabrała pewności siebie. Przez kilka kolejnych dni żyła zatem marzeniami o przyszłości. Może uda jej się zostać w Warszawie i tutaj wyjść za mąż? Może nie będzie już kandydatką na starą pannę, tylko panią profesorową? Może wreszcie zaimponuje wszystkim znajomym, którzy dotąd jej współczuli? Byłoby wspaniale!
Kiedy jednak ojciec przyniósł z kancelarii wiadomość, że profesor potwierdził zaproszenie na podwieczorek, wpadła w lekką panikę. O czym ona będzie z nim rozmawiać…? Na jakiej podstawie doszła do wniosku, że taki inteligentny mężczyzna uzna ją za odpowiednią kandydatkę na towarzyszkę życia? A jeśli się rozczaruje podczas tego spotkania…?
W rezultacie ogarnęło ją zwątpienie, toteż oczekiwała gościa, walcząc z tremą. Powtarzała sobie, że musi ją pokonać, aby zrobić dobre wrażenie, ale nie była pewna, czy jej się uda. Gdy matka zauważyła, że profesor się spóźnia, nawet poczuła ulgę. Może coś mu wypadło i przyjdzie innego dnia?
Niestety w tym momencie pokojówka zaanonsowała jego przybycie, a chwilę później on sam pojawił się w salonie i zaczął przepraszać panie za swoje spóźnienie.
– Rozmawialiśmy na uczelni o tym nowym kanclerzu Niemiec – wyjaśnił. – On robi bardzo nieciekawe wrażenie. Ledwie wygrał wybory, a już zaczął zgłaszać pretensje i wysuwać roszczenia.
– Słyszałam o nim – przyznała mecenasowa. – Nazywa się…
– Adolf Hitler – włączyła się Felicja. – Ja też o nim słyszałam. Niektórzy twierdzą, że jest niebezpieczny i może doprowadzić do nowej wojny.
Jej matka załamała ręce.
– Przecież poprzednia zakończyła się piętnaście lat temu! Naprawdę uważacie, że Europie grozi kolejna?
– Kto wie? – odparł profesor. – Ten człowiek utrzymuje, że Niemcy zostały skrzywdzone zapisami w traktacie wersalskim i teraz należy im się zadośćuczynienie. Nie wiadomo, jak daleko się posunie w swoich żądaniach.
Wkrótce całą trójkę pochłonęła rozmowa o sytuacji w Europie. Felicja zapomniała o tremie, jej matka przestała myśleć o przyszłości, a profesor zachowywał się tak naturalnie, jakby bywał w ich domu od zawsze. Kiedy pół godziny później dołączył do nich ojciec Felicji, od razu zauważył, że wszystko idzie dobrze.
– Widzę, że interesuje was polityka – powiedział, wchodząc do salonu.
– To ja przypadkiem wspomniałem o nowym kanclerzu Niemiec – wyjaśnił profesor.
– Tym z wąsikiem? – Na twarzy mecenasa pojawił się wyraz niesmaku. – Okropny typ! Nie może przeżyć utraty ziem na wschodzie i zachodzie, chociaż Wielkopolska i Śląsk należały wcześniej do Polski, a Alzacja i Lotaryngia do Francji. Nie sądzę jednak, aby posunął się do rozpoczęcia kolejnej wojny. Niemcy są osłabione, poza tym zostały częściowo zdemilitaryzowane…
– Na razie nie – zgodził się profesor. – Ale kto wie co będzie później. Jego polityka od początku wydaje się agresywna i nastawiona na odwet. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Niemcy również mają dość wojen, zwłaszcza po stratach, które ponieśli w poprzedniej. Zginęło ich przecież ponad dwa miliony, a ilu zostało rannych…
– No właśnie – podchwyciła mecenasowa. – Dlatego ja nie wierzę w kolejną wojnę. Po tej tragedii, jaką była ostatnia, ludzie we wszystkich krajach pragną pokoju. Zresztą trudno, żeby było inaczej, skoro prawie każda rodzina kogoś straciła. Dlatego politycy będą starali się unikać konfliktów zbrojnych w obawie przed utratą poparcia. Ten Niemiec też trochę pokrzyczy i przestanie.
– To nie Niemiec, tylko Austriak – wtrąciła Felicja.
– Oby pani miała rację – podsumował profesor, zwracając się do jej matki. – Wojna to straszna rzecz!
– Dlatego uważam, że powinniśmy zmienić temat – stwierdził mecenas. – Po co rozmawiać o możliwych kataklizmach? Trzeba być optymistą i wierzyć, że do nich nie dojdzie.
– Masz rację, tato – poparła go Felicja. – Opowiedz nam lepiej, jakie zrobiłeś postępy w sprawie panów profesorów.
***
Obudziwszy się rano po pamiętnej kolacji w domu mecenasa Gorczycy, Alojzy z niemałym zdziwieniem przypomniał sobie komentarze Klotyldy i Mieczysława. Obydwoje sugerowali, że wpadł w oko córce gospodarza? Naprawdę? Teraz, w świetle dnia, wydało mu się to niedorzeczne. Może tylko z niego żartowali, a on dał się nabrać?
Jego ścisły umysł podpowiadał mu, że powinien to sprawdzić. W końcu panna Felicja zasugerowała, aby przyszedł do nich na podwieczorek. W takim razie skorzysta z zaproszenia i przekona się, jak sprawy stoją.
Pod wpływem tego postanowienia wysłał do domu mecenasa dwa bukiety kwiatów – uznał, że tak będzie bezpieczniej, gdyż jego gest zostanie uznany za zwykłą uprzejmość. Gdyby pomyślał tylko o kwiatach dla Felicji, zasugerowałby osobiste zainteresowanie, a z tym nie miał zamiaru się spieszyć. Chciał najpierw odwiedzić ją powtórnie i przekonać się, czy sugestie profesorostwa Zielińskich miały jakieś podstawy.
Niestety wizyta nie wyjaśniła sprawy do końca. Córka mecenasa traktowała go uprzejmie, ale nie próbowała z nim flirtować – przynajmniej nie w taki sposób, jak czyniły to panny w latach jego młodości, kiedy był zaledwie dobrze zapowiadającym się pracownikiem naukowym Politechniki Warszawskiej. Słuchała z uwagą tego, co mówił, odpowiadała bardzo rozsądnie i często się uśmiechała, ale nie robiła „słodkich oczu” ani nie próbowała żartować. Mimo to nie był rozczarowany, przyszło mu bowiem do głowy, że mężczyzn w jego wieku nie uwodzi się tak jak młodzieńców. Panna Felicja najwyraźniej wyczuwała to i dlatego okazywała mu zainteresowanie w sposób subtelniejszy.
Co do tego, że za jej zachowaniem kryło się coś więcej niż zwykła towarzyska uprzejmość, nabrał przekonania dopiero później. Pod koniec wizyty rozmowa zeszła bowiem na nowe premiery teatralne i wówczas mecenasowa zapytała, czy nie miałby ochoty wybrać się z nimi na przedstawienie. Kiedy wyraził zgodę, twarz jej córki ozdobił promienny uśmiech.
– Na pewno będziemy się wspaniale bawić – stwierdziła spontanicznie.
Wtedy zrozumiał również, że sam ma ochotę na to wyjście tylko ze względu na nią. Nie był w teatrze od lat i nazwiska takich gwiazd jak Hanka Ordonówna, Loda Halama, Eugeniusz Bodo czy Adolf Dymsza kompletnie nic mu nie mówiły. Owszem, widywał je czasami na afiszach, lecz na tym sprawa się kończyła. Chciał pójść do teatru wyłącznie dlatego, by spędzić kolejny wieczór z Felicją – patrzeć na nią, słuchać jej opinii o przedstawieniu i o gwiazdach. Tego wieczoru spodobał mu się jej spokojny, wyważony sposób bycia. Uświadomił sobie, że nie mógłby się zainteresować jakąś wesołą trzpiotką, choćby była równie ładna jak ona. Jako dojrzały mężczyzna mógł zwrócić uwagę tylko na poważną kobietę, której uroda łączyła się z pewnym doświadczeniem życiowym.
Żegnając się z gospodarzami, miał już świadomość tego, że rozpoczęło się coś, co może na trwałe zmienić jego spokojną, wręcz monotonną egzystencję. Ku swemu zdumieniu nie odczuwał jednak ochoty, aby się przed tym bronić. Być może gdzieś w głębi duszy zachował nieśmiałe pragnienie, by jego życie w przyszłości nieco się zmieniło. Od tylu lat był sam, że zupełnie nie zdawał sobie z tego sprawy. Dopiero spotkanie Felicji otworzyło mu oczy – poczuł nagle, że nie jest jeszcze na tyle stary, by oddawać się tylko nauce, więc naprawdę mógłby pomyśleć o innych urokach życia…
Te uroki symbolizowały w tej chwili jej smukła sylwetka, którą przez cały wieczór mógł swobodnie podziwiać, a także błękitne oczy i promienny uśmiech. Nie mógł zaprzeczyć, że Felicja jest bardzo atrakcyjna, a co więcej robi wrażenie mądrej kobiety – takiej, która orientuje się w bieżących wydarzeniach politycznych, sporo wie o sztuce, ma duże obycie towarzyskie i potrafi w ciekawy sposób prowadzić rozmowę. Dlaczego zatem nie miałby zainteresować się nią bliżej, skoro – jak twierdzili profesorostwo Zielińscy – wpadł jej w oko? Przecież zachęcając go, by wybrał się z nią i jej rodzicami do teatru, w zasadzie to potwierdziła!
Myślał o tym przez kolejne dni i nabierał coraz większej ochoty, aby zacieśnić tę znajomość oraz zobaczyć, dokąd go zaprowadzi. Przed wyjściem na przedstawienie kupił nawet nowy krawat, chcąc wyglądać bardziej elegancko. Wprawdzie gdy go założył, przyszło mu do głowy, że powinien kupić także nowy garnitur, lecz na to było już za późno. Nieoczekiwanie pomyślał wtedy, że kupi, jeśli będzie się żenił…
Te refleksje nieco go rozstroiły. Jeszcze w dorożce powtarzał sobie, że nie powinien się spieszyć z podejmowaniem takiej ważnej życiowej decyzji.
Owszem, Felicja mu się podobała, ale przecież nie był w niej zakochany. Tymczasem pierwsze małżeństwo zawarł z miłości, więc żywił przekonanie, że podobnie powinno być z drugim – o ile do niego dojdzie.
Kiedy dotarł na miejsce, zapomniał jednak o swoich wątpliwościach. Felicja nigdy nie wyglądała tak pięknie! Podczas spotkań w domu rodziców nosiła eleganckie, lecz skromne toalety, do teatru natomiast wybrała śmiałą kreację odsłaniającą ramiona i zaczesała włosy do góry, chcąc wyeksponować dekolt. Wszyscy panowie się za nią oglądali! Alojzy nie mógł zatem uwierzyć, że to on towarzyszy jej tego wieczoru. Z ogromną przyjemnością zajął miejsce w loży wynajętej przez mecenasa i wcale nie poczuł się skrępowany, gdy zauważył skierowane w kierunku tej loży lornetki. Niech ludzie patrzą i plotkują – co mu tam!
Na szczęście dla niego przedstawienie było utrzymane w lekkim kabaretowym stylu – takiego wyboru dokonali państwo Gorczyca, chcąc się trochę zrelaksować. On sam wtedy nie protestował, ponieważ było mu wszystko jedno, a teraz nawet się cieszył, gdyż nie mógłby skupić uwagi na poważnej sztuce. Właściwie bardziej niż gwiazdy na scenie interesowała go siedząca obok piękna kobieta…