Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
96 osób interesuje się tą książką
Rok 1987 – Agata Staszewska jest studentką SGGW. Na uczelni poznaje chłopaka zaangażowanego w działalność opozycyjną przeciw komunistycznym władzom. Zakochuje się w nim i pomaga mu w rozprowadzaniu nielegalnej prasy. Jest przekonana, że on odwzajemnia jej uczucie – do momentu, gdy podejrzewa, że może być w ciąży. Wyraźny unik chłopaka, który sugeruje „pozbycie się kłopotu”, stanowi dla niej cios w samo serce. Chociaż okazuje się, że nie jest w ciąży, zrywa z nim.
Zwierza się ze swojego rozczarowania przyjaciółce mieszkającej we Francji. Ta zaprasza ją do siebie, aby mogła zapomnieć i zacząć nowe życie. Agata jest tak zachwycona Alzacją, że nie chce wracać do kraju i szuka pracy.
Kilkanaście lat później Mariusz Kutrzeba – były chłopak Agaty – robi karierę polityczną w Polsce, lecz nadal jest samotny i tęskni za swoją jedyną miłością. Kiedy Polska wstępuje do Unii Europejskiej, stara się o posadę w Strasburgu. Pragnie odszukać ukochaną i zapewnić ją, że nigdy o niej nie zapomniał…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 278
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Małgorzata Kasprzyk, 2025 Copyright © by Wydawnictwo Inedita, 2025 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Adriana Rak
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcie na okładce: cosmin1189 - Freepik.com
Ilustracje przy nagłówkach: pngtree.com
Ilustracja na drugiej stronie: ZEBULON72/Pixabay
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-68462-02-9
Wydawnictwo Inedita Gniewino Wydawca: Adriana Rak [email protected] www.wydawnictwoinedita.pl
Spis treści
Rok 1987
Agata
Mariusz
Agata
François
Kilkanaście lat później…
Joanna
Mariusz
Agata
Joanna
Trzy lata później…
Mariusz
Mojemu mężowi
Rok 1987
Agata
Jestem córką badylarza. Tak w czasach PRL-u określano prywatnego przedsiębiorcę prowadzącego uprawę pod szkłem lub folią. Badylarzom powodziło się wówczas całkiem nieźle. Dostarczali klientom towary, których na rynku notorycznie brakowało – głównie warzywa i owoce. Wraz z hodowcami, uzupełniającymi braki w zakresie mięsa oraz przetworów mlecznych, ratowali polskie gospodarstwa domowe przed pustką na stołach, będącą następstwem pustki w sklepach. Rządy przymykały na to oko, wiedząc, że braki towarów skutkują niepokojami społecznymi, a te – strajkami.
Na początku lat osiemdziesiątych takie strajki poważnie zachwiały krajem, co skończyło się wprowadzeniem stanu wojennego. Ten desperacki krok tylko na pewien czas uspokoił sytuację. Pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy zaczęła się moja historia, ludzie znów coraz częściej powtarzali, że komuna to beznadziejny ustrój, który w końcu upadnie – przecież na dłuższą metę nie można normalnie żyć w kraju, gdzie na półkach sklepowych stoi tylko ocet!
Pewną nadzieję na pokojową zmianę sytuacji w naszym regionie dawał wybór Michaiła Gorbaczowa na stanowisko szefa Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. W przeciwieństwie do wcześniejszych przywódców Kraju Rad był on człowiekiem w miarę młodym o dość szerokich horyzontach – nie demonizował Zachodu, a nawet nie wykluczał współpracy z nim.
W Polsce takim przywódcą był Edward Gierek, ale on pojawił się na scenie politycznej zdecydowanie za wcześnie. W początku lat siedemdziesiątych nikt jeszcze nie był gotów na daleko idące zmiany, za to piętnaście lat później coraz częściej uświadamiano sobie ich konieczność. Niemniej w dalszym ciągu miały one dotyczyć reformy ustroju komunistycznego, a nie porzucenia go na rzecz innego systemu.
W moim domu te sprawy nikogo specjalnie nie interesowały. Ojciec był typem cwaniaczka, który potrafiłby się dobrze ustawić w każdym ustroju, a matka typem kobiety całkowicie skoncentrowanej na rodzinie. Jedynie Leszek, mój starszy brat, w początku lat osiemdziesiątych uległ fascynacji pierwszą Solidarnością. Kończył naukę w technikum ogrodniczym, gdy wybuchły strajki na Wybrzeżu. Wraz ze swymi szkolnymi kolegami bez przerwy dyskutował wówczas o polityce, zastanawiał się, co przyniesie przyszłość…
Niestety, przyniosła stan wojenny w grudniu osiemdziesiątego pierwszego roku, co sprawiło, że Leszek zwątpił w przemiany polityczne i – ku wielkiej radości ojca – zajął się gospodarstwem. Potem – ku wielkiej radości matki – wziął ślub ze swoją dziewczyną, a następnie został ojcem. Tak zakończył się jego przelotny flirt z polityką…
Ja w czasie strajków w Stoczni Gdańskiej miałam dopiero trzynaście lat. Nim podrosłam na tyle, aby się w cokolwiek zaangażować, było już po wszystkim: generał Jaruzelski uświadomił narodowi, że na szybkie zmiany nie ma co liczyć. Zajęłam się zatem nauką, co wkrótce zaprocentowało – jako pierwsza osoba w rodzinie dostałam się na studia! W tamtych czasach wcale nie było to łatwe ze względu na ograniczoną liczbę miejsc na każdym kierunku. Moje przyjęcie na warszawską SGGW uczciliśmy zatem rodzinną imprezą.
Ojcu humor wtedy dopisywał jak nigdy: miał już syna, który zapowiadał się na świetnego gospodarza, mógł zatem pozwolić sobie na wykształconą córkę, którą będzie mógł się chwalić przed znajomymi. Tylko matka nie przeżywała za bardzo mojego sukcesu, bo była całkowicie skupiona na małej Joasi – córeczce Leszka, czyli swojej pierwszej wnuczce. Nie dziwiło mnie to, gdyż zawsze wychodziła z założenia, że prawdziwym powołaniem kobiety jest małżeństwo i macierzyństwo. Może nawet po cichu obawiała się, że studia przeszkodzą mi w realizacji tego powołania…?
Cóż, muszę przyznać, że w przeciwieństwie do niej, sama wcale o tym nie myślałam. Owszem, brałam pod uwagę założenie rodziny, ale w przyszłości. Na razie chciałam jeszcze cieszyć się swobodą, studiować i poznawać świat. Do tej pory miałam okazję być tylko w Czechosłowacji i w Bułgarii, więc marzyłam o zobaczeniu innych krajów. Wprawdzie w tamtym systemie możliwości podróżowania były mocno ograniczone, ale przyszłość mogła wiele zmienić. Poza tym niektórym moim znajomym zdarzało się już wyjeżdżać na Zachód. Liczyłam więc, że pewnego dnia ja również będę miała okazję tam pojechać i przynajmniej zerknąć na świat za żelazną kurtyną…
***
W osiemdziesiątym siódmym roku rozpoczęłam drugi rok studiów. Czułam się już pewniej, gdyż miałam doświadczenie: wiedziałam, że warto chodzić na wykłady, chociaż nie są obowiązkowe, pamiętałam, na czyje zajęcia nie należy się spóźniać… Słowem czułam się pewną siebie studentką, zupełnie różną od ubiegłorocznej debiutantki.
W początkach listopada zdarzyło się jednak coś, co zburzyło mój spokój. Tego dnia było wyjątkowo zimno, więc przed ćwiczeniami wypiłam szklankę gorącej herbaty w bufecie. W tamtych czasach wszystkie napoje serwowano bowiem w szklankach – nawet kawę!
Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Już w połowie zajęć poczułam chęć pójścia do toalety, ale jeszcze kilka minut zdołałam wytrzymać. Wreszcie przestałam ze sobą walczyć i dyskretnie wymknęłam się z sali. Na korytarzu panowała grobowa cisza, więc szłam na palcach, nie chcąc jej zakłócać. Kiedy doszłam do mieszczącej się na drugim końcu damskiej toalety, wyciągnęłam rękę, aby nacisnąć klamkę i wtedy… zderzyłam się z wychodzącym chłopakiem.
W pierwszej chwili pomyślałam, że się pomyliłam i odruchowo powiedziałam „przepraszam”. Dopiero gdy on nie odpowiedział i czmychnął jak niepyszny, spojrzałam na drzwi. Było na nich kółko! Czyli się nie pomyliłam, a ten chłopak wychodził z damskiej toalety!
W dodatku moment później uświadomiłam sobie, że to mój kolega z roku, Mariusz Kutrzeba. Widywałam go tylko na wykładach, bo należeliśmy do innych grup, ale byłam pewna, że to on. Tylko co robił w damskiej toalecie? Czyżby przyszedł podglądać dziewczyny…?
Pokręciłam głową z niesmakiem, po czym weszłam do jednej z kabin, aby załatwić pilną potrzebę. Potem zaczęłam myć ręce i wtedy zauważyłam na parapecie stosik zadrukowanych kartek. Widywałam je już wcześniej: to była tak zwana bibuła, czyli wydawana nielegalnie podziemna prasa. Zawierała artykuły mówiące prawdę o sytuacji w kraju – tak różną od powszechnie głoszonej propagandy. Zawsze ją czytałam, gdy miałam okazję, więc teraz też wzięłam jedną z kartek do ręki i przebiegłam oczyma tekst.
Tym razem była to odezwa do ludzi. Autor głosił, że należy obudzić się z letargu i rozpocząć protesty przeciwko komunistycznej władzy. Marazm po stanie wojennym trwał wystarczająco długo, a sytuacja zrobiła się niemal tak zła jak przed osiemdziesiątym rokiem. Nie było już wolnych związków zawodowych, chociaż ich dawni przywódcy zostali zwolnieni po internowaniu. Ludzie przestali nawet myśleć o strajkach, które mogłyby wymusić zmianę na lepsze. Studenci zaś w ogóle zapomnieli o polityce i o tym, że przez krótki czas mieli swoje niezależne zrzeszenie. A przecież to oni byli przyszłością tego kraju! Dlaczego nic nie robili, aby Polska stała się inna? Na co czekali? Powinni działać teraz, kiedy w ZSRR nastała odwilż i rozsądny przywódca skłonny był do pewnych ustępstw!
Po przeczytaniu całości odłożyłam kartkę na miejsce. Wolałam jej nie zabierać, aby dać możliwość zapoznania się z tekstem jak największej liczbie dziewczyn. Ruszyłam do wyjścia i wtedy doznałam olśnienia: zrozumiałam, co Mariusz robił w damskiej toalecie. Nie przyszedł nikogo podglądać, tylko podrzucić bibułę! Czyli był związany z ruchem oporu…
To odkrycie wstrząsnęło mną do głębi. Do tej pory nie tylko nikogo takiego nie znałam, ale nawet nie myślałam, że może być w gronie osób, z którymi na co dzień się stykam. Tymczasem Mariusza często widywałam na wykładach i uważałam za zwykłego studenta – takiego, który niczym nie różni się od innych. Zawsze przychodził punktualnie, z uwagą słuchał, pilnie notował… A jednocześnie prowadził działalność, za którą mógł wylecieć ze studiów! To wzbudziło we mnie zdumienie i podziw. Nie wiedziałam, czy sama umiałabym się zdobyć na coś podobnego…
Od tamtej pory nie mogłam się oprzeć chęci zerkania na Mariusza podczas wykładów. W pewnym momencie to zauważył i nasze spojrzenia na moment się spotkały. Szybko jednak odwrócił wzrok i znów zajął się robieniem notatek. Potem ani razu nie zerknął w moim kierunku, ale ta chwila mi wystarczyła: zrozumiałam, że on wie, że ja wiem.
Dopiero później skojarzyłam, jak bardzo to odkrycie może go niepokoić. A jeśli się bał, że na niego doniosę? Oczywiście nie miałam takiego zamiaru, ale skąd mógł o tym wiedzieć? Rzecz jasna, niezależnie od tego, co czuł, nie dawał nic po sobie poznać. Gdy czasami mijaliśmy się na korytarzu, witał mnie krótkim „cześć”, podobnie jak inne dziewczyny. Nie próbował nawiązać rozmowy ani niczego tłumaczyć. Po prostu zachowywał się jak zawsze.
Wreszcie ta sytuacja zaczęła mi ciążyć, ale nie bardzo wiedziałam, jak ją zmienić. Aż pewnego dnia natknęłam się na Mariusza w bufecie. Siedział sam przy stoliku, jedząc żurek – najpopularniejsze danie w menu. Ja nigdy nie lubiłam żurku, więc kupiłam sobie czerwony barszcz z pasztecikiem, a potem spokojnie podeszłam do stolika, który zajmował, i zapytałam:
– Czy mogę się przysiąść?
Chyba za zdumienia odebrało mu mowę, bo tylko skinął głową w odpowiedzi. Usiadłam zatem i przez dłuższą chwilę jedliśmy w milczeniu. Czułam, że to świetna okazja, ale jeszcze brakowało mi odwagi, by zacząć rozmowę. Dopiero gdy zauważyłam, że kończy swoją porcję, zaryzykowałam.
– Nie bój się, ja nikomu nie powiem.
– O czym? – zapytał, udając wielkie zdziwienie.
– O tym, że czasami mylisz toalety – wyjaśniłam.
Nie skomentował tego. W ogóle się nie odezwał, co mocno mnie zaskoczyło i sprawiło, że nieoczekiwanie dodałam:
– Mogę nawet cię asekurować.
– Co…?
– Wejść do środka i sprawdzić, czy tam nikogo nie ma, a potem ewentualnie dać znać, gdyby ktoś szedł.
Wtedy wreszcie się do mnie uśmiechnął.
– Dzięki – powiedział już innym tonem. – Równa z ciebie dziewczyna!
***