Czarcia dolina - Halina Kowalczuk - ebook + audiobook + książka

Czarcia dolina ebook i audiobook

Kowalczuk Halina

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Beata prowadzi w Szczecinie salon fryzjerski, więc pandemia jest dla niej trudnym czasem. Przede wszystkim jednak doskwiera jej samotność i tęsknota za młodością, kiedy z przyjaciółmi przemierzała górskie szlaki. Pewnego dnia do jej salonu przychodzi nowy klient, Rafał, z którym od razu znajduje wspólną pasję – obserwację ptaków. Wkrótce Beata odkrywa, że mężczyzna nie jest jej obojętny. Dlatego gdy Rafał proponuje wyjazd do Czarciej Doliny, jednego z najpiękniejszych zakątków na Podhalu, nie zastanawia się długo. Na miejscu zaczynają się jednak dziać rzeczy, których żadne z nich nie potrafi wytłumaczyć…
Jak dawna legenda przeplata się z rzeczywistością?
Czy Beata i Rafał znajdą miłość?
Dokąd zaprowadzi ich niezwykły kruk?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 375

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 51 min

Lektor: Donata Cieślik
Oceny
4,7 (45 ocen)
33
10
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
uszka

Z braku laku…

powtarzalny w kolejnych książkach schemat. czas na zmianę bo już robi się to nudne.
20
Anna-M-1

Dobrze spędzony czas

Fajna rozrywka na sobotnie sprzątanie, tym bardziej, że audiobook czyta moja ulubiona lektorka - pani Donata. Opowieść przewidywalna, według schematu, z kilkoma legendami. Jak zwykle jednak autorka dodała parę mądrych przemyśleń na różne aktualne tematy. Już się cieszę na kolejną powieść pani Haliny!
00

Popularność




Copyright © Halina Kowalczuk Copyright © 2021 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Barbara Ramza
Wydanie I
Radom 2021
ISBN 978-83-67184-03-8
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Szczecin niemal tonął w błocie pośniegowym. Suchą nogą nie dało się przejść przez ulice w centrum, a co dopiero na peryferiach! Luty przyszedł wraz z deszczem, śniegiem, przymrozkami i wiatrami. Ludzie o każdej niemal porze dnia przemykali chodnikami, trzymając się jak najbliżej ścian domów, gdzie zawsze jakby trochę mniej wiało. Każdy szczelnie opatulony przechodzień marzył, by dotrzeć do celu. Już od początku stycznia wszyscy wyczekiwali wiosny, łapali każdy promień słońca, który zechciał wychylić się zza burych chmur. Niestety niebo jak zasnuło się w październiku, tak trwało aż do teraz, co nikogo nie napawało optymizmem ani chęcią do życia. Słowem: zima nie odpuszczała, dmuchała i pluła mrozem, jakby się mściła, że niedługo będzie musiała ustąpić swojej młodszej siostrze wiośnie. Ot, zdarzało się, że wysoko na pochmurnym niebie widziano klucze ptaków lecących w kierunku południa, ale w Polsce miały tylko przystanek, a przed sobą tysiące kilometrów do przebycia.

Beti Ruta po zamknięciu swojego zakładu fryzjerskiego musiała jeszcze zajść do sklepu po drobne zakupy i dopiero potem mogła wrócić do domu. Kobieta była trochę po czterdziestce, niewysoka, szczupła, z rudymi lokami, które były jej utrapieniem. Jej klientki zazdrościły jej tych włosów, wszystkie twierdziły, że to piękny odcień kasztanów, ale Beata wiedziała swoje i tyle. Urodziła się w Szczecinie i tu też mieszkała, chociaż zawsze marzyła, by opuścić to miasto. Myśl ta powracała do niej od czasu studiów, kiedy to z grupą znajomych często wybierali się w góry. Tak blisko zimnego Bałtyku pogoda była bardzo kapryśna i na ciepło można było liczyć tylko w miejscowych solariach, a Beata ciągle marzyła o powrocie w górskie rejony, ale na stałe. Spędzała tam każdą wolną chwilę, ale to nie było to samo. Chciała tam mieszkać i pracować. Niestety sytuacja rodzinna nie pozwalała jej na to. Mieszkała w dużym mieszkaniu w powojennej kamienicy w centrum miasta. Dom ten tuż po wojnie otrzymała jej babcia, jako matka rodziny wielodzietnej, w czym pomógł dziadek, członek partii ludowej, zresztą jak większość ówczesnego społeczeństwa. Tylko w ten sposób można było coś dostać, załatwić.

Z upływem czasu dzieci, już jako dorośli, wyprowadzały się z domu i rozjeżdżały po Polsce, zakładając własne rodziny. W wielkim mieszkaniu została mama Beaty wraz z mężem i ciotka Edyta, stara panna z wyboru, nauczycielka w pobliskiej szkole. Pozostałe lokale w kamienicy wynajmowali, z czego mieli pewnien dochód, choć z drugiej strony odpowiedzialność za każdy cieknący kran i konieczność naprawy każdej zepsutej instalacji były dość uciążliwe. Niestety kiedy Beata skończyła osiemnaście lat, jej rodzice zginęli w wypadku kolejowym. Wracali do domu z urlopu, pociąg się wykoleił, a ostatni wagon, którym jechali, wypadł z szyn i wielokrotnie dachował, miażdżąc ludzi wewnątrz. Beata z trudem pozbierała się po tym wypadku, ledwo zdała maturę i poszła na studia tylko dzięki Edycie. To ciotka zajęła się nią i starała się zastąpić jej oboje rodziców, co mimo jej najszczerszych chęci nie było do końca możliwe. Dziewczyna, podobnie jak ciotka i nieżyjąca matka, kochała literaturę. Książki towarzyszyły jej od najmłodszych lat, ale raczej nie na tyle, by zaprowadzić ją na studia polonistyczne. Poddała się woli ciotki, zresztą w tamtym okresie było jej zupełnie obojętne, co będzie studiować. Na szczęście na uczelni poznała grupę wspaniałych ludzi, którzy krok po kroku wydobyli ją z przepastnej głębi żałoby. Nauka szła jej bardzo dobrze, zaliczała egzamin za egzaminem. W wolnym czasie spotykała się z przyjaciółmi, wspólnie wyjeżdżali w góry, przemierzali szlaki i zdobywali kolejne szczyty.

Jednak jej prawdziwą pasją było... fryzjerstwo. W dzieciństwie kupowano jej lalki tylko z długimi włosami, które zawzięcie upinała, czesała, a czasami i przycinała, chociaż to ostatnie nie kończyło się dobrze, bo lalkom w żaden sposób włosy nie chciały odrastać. Kiedy pierwszy raz, jeszcze w liceum, powiedziała Edycie o swojej pasji i planach zawodowych na przyszłość, ta niemal dostała furii. Beata nie miała innego wyjścia, jak zrezygnować z tych marzeń, przynajmniej na jakiś czas.

Koniec studiów nie był przyjemny, bo oznaczał, że jej przyjaciele rozjadą się do swoich domów, miejscowości i nic nie będzie już takie jak przedtem. Większość z nich mieszkała w różnych częściach Polski i rzeczywiście prawie każdy podjął pracę w szkole jako polonista. Beata także, ale nie lubiła tej pracy. Nie lubiła przekonywać młodych ludzi do czegoś, czego po prostu nie czuli. Najgorsze były dla niej lekcje związane z lekturami, zwłaszcza kiedy trafiała się nieciekawa pozycja. Za to zarówno ona, jak i wszyscy jej uczniowie uwielbiali tematy dowolne. Niestety wkrótce w ramach oszczędności jej szkołę zamknięto, dzieci umieszczono w pobliskich placówkach, ale dla nauczycieli miejsca już nie było. Jedynym wyjściem okazało się przebranżowienie. Dla Beaty zapaliło się światełko w tunelu. Własny zakład fryzjerski! W tajemnicy przed ciotką zaczęła uczęszczać na różne kursy, odbyła staż w jednym ze szczecińskich salonów i była gotowa, aby otworzyć swój interes. Tym bardziej, że istotnie miała wyczucie, styl i umiejętności potrzebne do wykonywania tego zawodu. W ich kamienicy, tuż przy wielkiej bramie wejściowej mieściła się dawna stróżówka, obecnie należąca do rodziny Ruty. Czasami ktoś ją wynajmował, otwierał jakiś biznes, potem zamykał i pojawiał się ktoś nowy. Beata uznała, że to najlepsze miejsce do realizacji jej planów. Pozostało jedno: rozmowa z ciotką, do czego musiała się odpowiednio przygotować. Zajęło jej to trochę czasu, bo bała się Edyty, ale o dziwo, ta plany siostrzenicy przyjęła spokojnie. Nie było krzyków, szantażu emocjonalnego, tylko cisza, zakończona pytaniem, ile będzie potrzebowała na wyposażenie salonu, bo ciotka ma trochę oszczędności.

Niespełna miesiąc po tej rozmowie Beti rozpoczęła pracę we własnym, profesjonalnie wyposażonym damsko-męskim gabinecie fryzjerskim. W rozreklamowaniu pomogli lokatorzy z czterech kamienic otaczających wspólne podwórko. Do każdej wchodziło się właśnie od podwórka, na które z bramy wejściowej prowadził tunel. Każda kamienica stała przy innej ulicy – dom, w którym mieszkała Beti z ciotką, znajdował się przy ul. Piastów. Podwórko było wybrukowane kocimi łbami, które pamiętały jeszcze wojenną pożogę. Było na nim kilka ławek, klomby z kwiatami, trzepak, piaskownica i dwie huśtawki. Każda z kamienic liczyła cztery piętra, ale dość wysokie. Mieszkania w większości zajmowane były przez wielopokoleniowe rodziny, czemu sprzyjały metraże – najmniejsze lokum miało 60 mkw. Nierzadko też gdy jedno pokolenie odchodziło, jego miejsce zajmowali potomkowie. Wszyscy mieszkańcy się znali. Ulubionym zajęciem osób starszych było wyglądanie przez okno i obserwowanie, co kto robi, lub siedzenie na ławeczkach i pilnowanie najmłodszego pokolenia, które bawiło się pod ich czujnym okiem. Niestety z czasem ławki się połamały, o klomby nie miał kto zadbać, a na podwórko wjechały auta lokatorów, którzy nie mieli gdzie ich parkować. Wszystko powoli traciło urok. Ale gdy zaszła potrzeba, sąsiedzi nie zawiedli Beaty, rozreklamowali jej salon wśród swoich znajomych, zresztą sami byli pierwszymi jej klientami i nie było ani jednej osoby, która wyszłaby niezadowolona. Ruta zawsze potrafiła doradzić i trafić w gust każdego, kto korzystał z jej usług, zarówno kobiety, jak i mężczyzny. Interes kwitł, a ona była szczęśliwa, że w końcu robi to, co naprawdę lubi.

Beata nie miała zbytniego szczęścia w miłości. Owszem, kręcili się wokół niej panowie, ale z każdym coś było nie tak. Zresztą Beata nie była pięknością, choć jej zaletą były rude loki i szczupła sylwetka, no może jeszcze zielone oczy, które stanowiły ciekawe zestawienie z kolorem jej włosów. Ale jej twarz niczym się nie wyróżniała, nie oglądano się za nią na ulicy. Poza tym praca pochłaniała ją całkowicie, coraz bardziej też musiała opiekować się ciotką, która z upływem czasu zaczęła chorować. Niemniej Beti na jakiejś imprezie poznała chłopaka, który wydawał się spełnieniem jej marzeń. Szarmancki, oczytany, dobra praca, własne mieszkanie, do którego ona wkrótce się przeniosła, ale... no właśnie, Marek był potwornie zazdrosny o Beatę. Dosłownie o wszystko: o klientów, koleżanki, o rozmowę z innym mężczyzną przy okazji jakiegoś wydarzenia towarzyskiego. Zaczęło się od awantur, potem były rękoczyny. Szala goryczy przelała się, kiedy Beti powiedziała mu, że jest w ciąży. Oczywiście stwierdził, że to na pewno nie jego i że musiała się puścić z którymś z klientów salonu. Potem był cios pięścią w twarz i kilkanaście kopniaków. Obudziła się w szpitalu, dziecka już nie było, a Marek siedział przy jej łóżku i płakał, kajał się i prosił o wybaczenie. Nie potrafiła już mu zaufać, nie chciała go więcej widzieć. Po wyjściu ze szpitala spakowała swoje rzeczy i wróciła do ciotki. Nie było łatwo, bo na nowo musiała się do wszystkiego przyzwyczajać, a szczególnie do rytmu dnia ciotki, ale z każdym dniem było łatwiej. Marek wydzwaniał, prosił, nachodził ją w salonie. Raz nawet siłą chciał ją stamtąd wywlec, ale na szczęście nadszedł jeden z jej stałych klientów, który szybko sobie poradził z napastnikiem. Marek przez kilka minut zbierał się z chodnika. Zapamiętał tę lekcję, Beata więcej nie miała z nim kłopotów. Jednak te przeżycia wystarczyły, żeby zamknęła się w sobie, zerwała wszelkie kontakty ze znajomymi. Choć wielokrotnie próbowali ją gdzieś wyciągnąć, rzadko się to udawało. Nawet ukochane góry nie stanowiły już takiej pokusy jak kiedyś.

Kiedy nadszedł feralny rok 2020, pandemia i lockdown, przyszły dla niej ciężkie czasy. Zresztą nie tylko dla jej branży, ale dla wszystkich. Beata miała trochę oszczędności, dochody z wynajmu mieszkań w kamienicy, ciotka dostawała emeryturę, więc jakoś wiązały koniec z końcem. Jednak klientki i klienci dzwonili do niej i prosili o uczesanie, skrócenie włosów czy przycięcie końcówek, bez czego nie potrafili się obejść. Początkowo odmawiała, ale z czasem zaczęły się tajne spotkania w jej salonie. Rolety zewnętrzne opuszczone, by światło nie zdradziło, że w środku coś się dzieje, a klienci, tylko zapisani na konkretną godzinę, wchodzili od strony podwórka. Oczywiście sąsiedzi z kamienic otaczających podwórko szybko się zorientowali, w czym rzecz, ale o dziwo, nikt na Beatę nie doniósł. No cóż, sami ochotnie korzystali z jej usług. Jak na ironię, wśród tych konspiracyjnych klientów była kierowniczka z Sanepidu.

Jednym ze stałych klientów salonu fryzjerskiego Ruty był Rafał Ostrzeński. W zasadzie jej rówieśnik. Uwielbiała jego wizyty i czasami specjalnie je przedłużała. Czym ją fascynował? Z zawodu był ornitologiem i miał niezwykły dar opowiadania o zwyczajach ptaków. Słuchając go, Beata odnosiła wrażenie, że sama leży ukryta w zaroślach i obserwuje pierzastą istotę. Rafał pochodził ze starej rodziny szlacheckiej, ale nie lubił o tym mówić, bo nieraz spotykał się z nieprzyjemnymi reakcjami. W Szczecinie mieszkał w kamienicy, która należała do jego rodziny. Na fasadzie była nawet płaskorzeźba z herbem: liść paproci owinięty wokół kielicha. W kamienicy mieszkał zarówno on, jak i jego brat z rodziną. Rodzice niestety już nie żyli. Resztę mieszkań, a raczej apartamentów, zajmowali dość dobrze sytuowani lokatorzy, bo czynsz, jaki musieli płacić Ostrzeńskim, nie należał do niskich. Standard mieszkań był jednak naprawdę wysoki, zaczynając od przestrzeni, po ich funkcjonalność, żyło się w nich komfortowo, a do tego kamienica znajdowała się niemal w ścisłym centrum, co powodowało, że wszędzie było blisko. Jedynym mankamentem był hałas dochodzący z ulicy: tramwaje, autobusy, samochody osobowe czy dostawcze, które zaczynały swoje wędrówki jeszcze przed świtem, a kończyły późną nocą. Rafałowi marzyło się zamieszkanie w głuszy, z dala od cywilizacji i w zasadzie mógł sobie na to pozwolić, bo wynajem lokali w kamienicy i inne biznesy, których właścicielami byli z bratem, przynosiły takie dochody, że wystarczyłoby na spełnienie tego marzenia, wykładał jednak na szczecińskiej uczelni i miał tam zobowiązania. Kilka razy próbował po zakończonym roku akademickim odejść, ale dziekanowi zawsze udało się wybłagać kolejny rok i tak mijał czas, a Ostrzeński tkwił w mieście otulonym smogiem i hałasem. Wolne chwile spędzał w parkach, lesie czy nad wodą, gdzie mógł obserwować ptactwo i prowadzić nad nim badania.

Z Beatą poznali się przypadkiem. Kiedyś Rafał miał na uczelni ważne spotkanie z ornitologami z innych krajów Unii Europejskiej. Był doskonale przygotowany, jeżeli chodzi o materiały i prezentację, nad którą dość długo pracował. Niestety nie pomyślał, że warto także zadbać o wygląd i zajrzeć do fryzjera. Traf chciał, że przechodził obok salonu Beaty, zaszedł. Miał szczęście, akurat nie było klientów, więc został przyjęty. Swoim zwyczajem kiedy usiadł w fotelu, włożył do uszu słuchawki podłączone do telefonu i zaczął oglądać film przyrodniczy. Beata widząc, że z tym gościem raczej nie nawiąże konwersacji, wzięła się do pracy. Nie byłaby jednak sobą, gdyby od czasu do czasu nie zajrzała mężczyźnie przez ramię. Film ją zainteresował, niestety nie było głosu.

– Przepraszam. – Dotknęła ramienia Rafała, aż podskoczył zaskoczony i wpatrzony w monitor.

– Tak, słucham? Koniec już?

– Nie, dopiero zaczynam, a zarośnięty pan jak dzicz. Czy mógłby pan włączyć głos w tym filmiku, chociaż posłucham, lubię ptaki...

Rafał spojrzał w lustro, w którym widział odbicie kobiety, uśmiechnął się.

– Jasne, będzie mi miło, że ktoś ze mną poogląda, a raczej posłucha – odparł, wyjmując słuchawki z uszu. Ustawił telefon na półce przy lustrze, żeby Beacie było wygodniej od czasu do czasu rzucić okiem. – Tylko proszę mi nie obciąć uszu – zażartował.

– Najpierw muszę się do nich dostać. Ile pan u fryzjera nie był?

– No... eee... z pół roku – przyznał z wyraźnym wahaniem w głosie.

Beata tylko nieznacznie się uśmiechnęła. Oboje ponownie zamilkli, ona strzygąc i słuchając, on wpatrując się nieruchomo w ekran telefonu.

– Jak się pani podobał film? – zagadnął, kiedy program dobiegł końca.

– W zasadzie nie film, a audycja słuchowiskowa – sprostowała. – Lubię sikorki, zawsze w zimie wieszam dla nich na karmniku za oknem kawałek skórki ze słoninką. Czasami uda mi się je podpatrzeć. Są śliczne, tyle w nich energii.

– Tak, to prawda. A jakie są pani ulubione ptaki? – padło kolejne pytanie.

– Hm... nie znam się na nich, wielu jeszcze nie widziałam. Ale gdybym miała wybrać z tych, które widziałam na własne oczy, to jaskółka i gil.

– O... to ciekawe, dlaczego gil?

– Wiąże się on trochę z moimi wspomnieniami. Wcześnie straciłam rodziców, wychowywała mnie ciotka. Ale pamiętam spacer z nimi, to było zimą. Byłam tak szczęśliwa, idąc między nimi i trzymając ich za ręce. Byliśmy w parku i na jednym z krzaków siedział właśnie gil. Wszystko wokół tonęło w śniegu, nawet gałązka, na której siedział. Ale ten czerwony brzuszek i czarna czapeczka tryskały taką energią, ciepłem. Tak się na niego zapatrzyłam, że aż mama musiała mnie ocucić. Ten obraz ciągle mam przed oczyma, kiedy wspominam rodziców...

– Przykro mi, że to takie wspomnienie...

– Dlaczego? Przecież jest pozytywne, ja się cieszę, że je mam. Ale muszę powiedzieć, że od tamtej pory nie widziałam już tego gatunku na własne oczy, a szkoda.

– Gile to faktycznie fascynujące ptaki, chociaż dla mnie każdy ptak jest fascynujący, bo jestem z wykształcenia ornitologiem, ale to także moje hobby – wyjaśnił. – A wie pani, że gil w zasadzie nie ma czerwonego brzuszka, tylko pomarańczowy, choć faktycznie w zależności od padającego światła może wydawać się czerwony, tak też jest przedstawiany na ilustracjach. Co ciekawe, Polsce od pewnego czasu obserwuje się coraz więcej gili zamieszkujących w miastach. W naturze najłatwiej zobaczyć je w zimie, bo ich jaskrawe upierzenie czyni je dobrze widocznymi wśród bezlistnych gałęzi drzew. Łatwo też rozpoznać głos gila, charakterystyczne, niezbyt głośne „diu, diu, diu”. Śpiewają także samice. Kolejną ciekawostką jest stwierdzony w niektórych badaniach brak równowagi płci w populacji gili – samce zdecydowanie przeważają liczebnie nad samicami. Specyficzne są też gniazda gili, w kształcie czarki, zbudowane z drobnych patyczków, suchych traw. Ptaki te najchętniej zamieszkują drzewa iglaste, położone w pobliżu rzek lub jezior. Na początku XX wieku w niektórych regionach populacja tych ptaków zaczęła się gwałtownie zmniejszać. Okazało się, że winne było użycie pewnego pestycydu stosowanego w walce ze szkodnikami w lasach. Warto też wiedzieć, że na terenie Polski gil znajduje się pod ścisłą ochroną gatunkową[1].

– Matko jedyna, nie zdawałam sobie z tego sprawy! – zdziwiła się Beata. – Ale dlaczego ich nie widać, skoro niby pojawia się ich coraz więcej w miastach? Proszę przechylić głowę – zapytała i jednocześnie delikatnie popchnęła głowę mężczyzny na bok, by mogła równo przyciąć włosy nad jego uchem.

– Te badania prowadzone były dość dawno temu, nikt nie podjął się zrobienia ich na nowo, bo brak funduszy. A sama pani wie, jaki smog jest w miastach, czasami człowiekowi trudno oddychać, a co dopiero zwierzętom. Myślę, że powoli zanikają, aż pewnego dnia będziemy mogli co najwyżej zobaczyć je w zoo.

– To straszne. Najgorsze chyba jest to, że wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę, ale zakładamy, że jakoś to będzie, i odsuwamy sprawę na bok... – stwierdziła, zajęta strzyżeniem.

– Racja... A dlaczego lubi pani jaskółki? – zmienił temat, patrząc na jej odbicie w lustrze i przypatrując się, jak zręcznie posługuje się nożyczkami.

– Hm... zawsze kojarzyły mi się z ciepłem, wiosną. Kiedy je widziałam pierwszy raz danego roku, wiedziałam, że idzie wiosna, a z nią zmiany na lepsze. Nie wiem dlaczego, ale tak jakoś mi się zakodowało w głowie. Jak mam czas, to chętnie oglądam filmiki na żywo z gniazd.

– Tak, to fascynujące, ja też lubię takie „podglądanie”. Nawet ze studentami montujemy takie kamerki. Nie wiem, czy pani wie, ale w Polsce występują trzy gatunki tych ptaków. Wiele osób zalicza też do nich jerzyki, a to poważny błąd...

– Może dlatego, że są bardzo podobne, jeżeli chodzi o układ skrzydeł w locie, ale faktycznie są o wiele większe i chyba szybsze – mówiła, zaczesując włosy Rafała na tył, by sprawdzić, gdzie trzeba jeszcze wyrównać.

– Dokładnie. Jaskółki są ptakami migrującymi, we wrześniu, październiku odlatują od nas do środkowej i południowej Afryki, gdzie zimują. Do Polski wracają w kwietniu lub maju, zazwyczaj w to samo miejsce, które zajmowały w poprzednim roku, odnajdują swoje stare gniazdo. Jeśli jest uszkodzone, naprawiają je, natomiast jeżeli uległo zniszczeniu – budują nowe. Wart uwagi jest ich sposób rozmnażania: samica składa od trzech do pięciu jaj, które następnie na zmianę wysiadują oboje rodzice. Pisklęta wykluwają się po około 14 dniach i kolejne trzy tygodnie spędzają w gnieździe, bardzo intensywnie karmione. Dzięki tak szybkiemu rozwojowi młodych para jaskółek może mieć nawet do trzech lęgów w ciągu roku. Spośród trzech gatunków jaskółek występujących w Polsce dwa budują charakterystyczne gniazda z gliny i ziemi zlepionej śliną: szarobrązowe, o kulistym kształcie, przyczepione do ściany budynku. Między górnym brzegiem gniazda a sufitem pomieszczenia ptaki zostawiają szczelinę, przez którą wlatują do środka gniazda. Jaskółka dymówka zamieszkuje wewnątrz budynków i dlatego przeważa na terenach wiejskich, gdzie znajduje wiele nadających się do osiedlenia zabudowań gospodarczych jak obory, stodoły czy stajnie, natomiast jaskółka oknówka buduje gniazda na zewnątrz, chętnie na balkonach w blokach[2]. A najmniejsza jest jaskółka brzegówka, która zakłada gniazda lęgowe w kopcach piachu, najczęściej na stromych brzegach nad akwenami.

– Oj, widziałam je wiele razy nad jeziorem na Mazurach. Niesamowite, że te ich norki nie się zawalą, nie osypią w środku.

– Odpowiednio je wzmacniają, ale i tak często podmywanie brzegów niszczy lęgowiska. Dobrze osadzone służy jednej parze kilka lat, a jak „gospodarzy” nie ma, wprowadzają się tam inne ptaki, na gotowe. – Uśmiechnął się.

– Koniec! – podsumowała swoją pracę Beata, patrząc w lustro i zdejmując Rafałowi pelerynkę, która zabezpieczała podczas obcinania włosów jego brązowy sweter w dziwne figury geometryczne.

Patrząc na ten ubiór, pomyślała, że to typowy profesorek.

– Elegancko, bardzo mi się podoba – powiedział Rafał, wstając z fotela i otrzepując spodnie. – Chyba ubyło mi kilka lat! – roześmiał się.

– Na pewno – przytaknęła i sięgnęła szczotkę, żeby pozamiatać podłogę.

– Chyba już zawsze będę do pani przychodził – stwierdził mężczyzna, oglądając się w lustrze ze wszystkich stron.

– Mam nadzieję, że żonie się spodoba – rzuciła.

– No cóż, chyba nie, bo takowej nie mam. Żadna kobieta nie chciałaby takiego jak ja...

– Dlaczego? Ma pan ukryte wady? – Przystanęła, opierając dłonie na końcówce kija od szczotki, i roześmiała się.

– Żadna nie dała rady. Nie jestem wymagający, ale chciałbym, by rozumiała moją pasję. To, że wolę spędzić urlop, obserwując ptaki albo chodząc po górach. Morze, palmy, tropiki, owszem, raz na kilka lat, ale tak co roku... To nie dla mnie, a moje partnerki chciały dokładnie na odwrót, więc kończyłem te związki. Teraz jestem sami i wie pani, nie narzekam. Nikt mi od rana nie gdera nad uchem, że znowu jadę na mokradła obserwować pierzaste stworzenia. – Uśmiechnął się, sięgając do tylnej kieszeni spodni po niewielki portfel. – Można u pani płacić kartą?

– Jasne, zaraz podam terminal.

Od tego momentu Rafał przychodził na strzyżenie niemal co miesiąc. Zawsze starał się być ostatnim klientem danego dnia. Beata chętnie słuchała jego opowiadań o ptakach, zadawała pytania. Widział w niej faktyczne zainteresowanie ptasim światem, poza tym, co mu się podobało, była oczytana, potrafiła budować ładne zdania. Kolidowało z jego nieco staroświeckimi poglądami dotyczącymi jej zawodu, ale później wyjaśniło się, że skończyła filologię polską, a fryzjerstwo to nie tylko jej zawód, lecz także hobby, jak dla niego ptaki. Nie dyskutował więcej, bo nie chciał zostać posądzony o zadufanie i brak szacunku do profesji, z których usług chętnie przecież korzystał. Kiedy wybuchła pandemia i wprowadzono obostrzenia, Ostrzeński znalazł się w gronie klientów przychodzących do salonu Beaty w konspiracji.

Kilka razy Rafał zaprosił Beti na swoje wyprawy z lornetką i aparatem fotograficznym. Chętnie skorzystała. Z dwóch wróciła kompletnie mokra, ponieważ obserwacje były prowadzone na mokradłach. Na szczęście wliczyła przeziębienie w ryzyko związane z tymi wycieczkami.

Z czasem zaczęli mówić sobie po imieniu, a ich znajomość się pogłębiała. Ale jak wiadomo, wszystko co dobre szybko się kończy...

*

– No cześć, kochana! Dzisiaj obetnij mnie krótko, krócej niż zwykle – zakomenderował Rafał, sadowiąc się w fotelu.

– Dobrze. Co, wiosnę poczułeś? – odpowiedziała pytaniem, zarzucając na jego ramiona pelerynę.

– Nie... chodzi o coś innego. Cóż... – nie wiedział, jak zacząć rozmowę. Nie byli parą i choć lubił ją, szanował jej wiedzę i chęć uczenia się nowych rzeczy, to jednak traktował ją jak znajomą, bardzo dobrą, ale tylko znajomą, i miał nadzieję, że ona podchodziła do niego tak samo. Zresztą nie do końca była w jego typie. Lubił kobiety o figurze modelki, zawsze starannie ubrane i pomalowane. Od dzieciństwa zarówno jemu, jak i bratu wpajano, że szlachta musi mieć odpowiednich partnerów życiowych, nie tylko wykształconych i z wysoką pozycją społeczną, lecz także o dobrej prezencji, żeby nie było wstyd się z nimi pokazać. A Beata? Wykształcenie miała, to prawda. Jej wypowiedzi były niezwykle poprawne, znajomość literatury doskonała, do tego interesowała się wieloma dziedzinami. Tylko żeby nie była fryzjerką! Do tego zwykle makijaż miała niemal niezauważalny, w pracy chodziła ubrana w fartuch roboczy i nie należała do filigranowych panienek. Co tu dużo kryć, nie pociągała go seksualnie i tyle. Miał nadzieję, że ona także nie robi sobie wobec niego żadnych nadziei. Jeżeli kiedykolwiek by się ożenił, to tak jak jego brat, z kobietą o korzeniach szlacheckich, znającą języki obce i co najmniej z doktoratem w kieszeni, no i oczywiście piękną, a także elegancką.

Rafał usiadł w fotelu, Beti zawiązała mu pod szyją pelerynę. Czuła, że coś jest nie tak, bo mężczyzna zwykle od razu opowiadał, jakie ptaki ostatnio zaobserwował, pokazywał, co nagrał, a tym razem zapanowała między nimi dość niezręczna cisza.

– Czy coś się stało? – zapytała po kilku minutach, kiedy rozpoczęła już cieniowanie jego i tak krótkich włosów.

– Nie, tylko że... to chyba moja ostatnia wizyta u ciebie – odparł, z trudem wymawiając poszczególne wyrazy.

– Tak? – Znieruchomiała z nożyczkami nad jego głową. – Szkoda... – Na tyle tylko mogła się w tym momencie zdobyć.

– Otrzymałem świetną propozycję prowadzenia badań w parku krajobrazowym, na terenie którego mają lęgowiska bardzo rzadkie u nas ptaki, mam je chronić i badać. Muszę wyjechać, na razie na trzy lata, bo na tyle opiewa kontrakt, a potem nie wiem. Będę też wykład na Jagiellonce...

– Czyli góry – przerwała mu. – Zazdroszczę ci, też bym chciała tam pojechać. Tak dawno nie byłam na szlaku, nie patrzyłam na ten majestat szczytów... – westchnęła ciężko.

– A może jak się urządzę, to odwiedziłabyś mnie w ramach urlopu? – zaproponował. Nie miał tego w planach, ale coś mu podpowiedziało, że powinien to zrobić.

– Chętnie bym pojechała, ale wiesz, że to niemożliwe. Opiekuję się ciocią, nie mogę jej zostawić. Nawet w ciągu dnia pomiędzy klientami biegnę do mieszkania sprawdzić, czy z nią wszystko dobrze, czy czegoś nie potrzebuje – powiedziała z trudem, jakby istotnie sprawiło jej to ból.

– Szkoda... A ktoś ze znajomych nie mógłby cię zastąpić? Sąsiadka? – dopytywał.

– Raczej nie. Przyjaciele się wykruszyli, każdy poszedł w swoją stronę, a lokatorzy w naszej kamienicy to zwykle młode małżeństwa z dziećmi, zaganiani, pochłonięci swoimi sprawami. Na razie nie mogę sobie pozwolić na więcej niż wyjście na kilka godzin.

– Trudno... ale jak zmienisz zdanie, daj znać, przecież pozostaniemy w kontakcie.

– Pewnie, nie zapomnę. Będzie mi brakowało naszych wspólnych wypadów za miasto, obserwacji, pogaduch...

– Mnie też. Ale mamy Skype, więc damy radę – pocieszał ją.

– Jasne. A kiedy wyjeżdżasz i dokąd? – zapytała, wracając do cięcia włosów.

– Nazwa miejscowości to Biała Skała, a ja będę mieszkał w Czarciej Dolinie, tam uczelnia wybudowała dom przeznaczony dla pracownika prowadzącego badania w parku, czyli mnie, ale ja go wykupiłem na własność. Uczelnia ma problemy finansowe, a jednocześnie dano mi do zrozumienia, że wówczas przedłużą mi kontrakt na kolejne lata...

– Nie żal ci będzie Szczecina?

– Bez przesady, będę tu przyjeżdżać, dogadałem się z dziekanem na prace z doskoku na uczelni, mam też brata i swoje mieszkanie, tyle tylko że nie wiem, kiedy będę. Wszystko zależy, jak sobie ułożę tam pracę.

– No tak. Ale ta Czarcia Dolina to rozumiem gdzieś niedaleko Krakowa?

– Tak, tylko miejscowość nazywa się Biała Skała, na jej terenie jest park, a w nim Czarcia Dolina i mój dom. W zasadzie kupiłem go przez internet, jak chcesz, mogę ci wysłać zdjęcia – opowiadał.

– Będzie mi miło. Nie zapomnij też regularnie wysyłać zdjęć ze swoich polowań – odparła na pozór spokojnie, jednak w jej głosie coś się zmieniło, co Rafał mimo wszystko wyczuł.

Spojrzał na nią w lustrze.

– Coś nie tak? – zapytał, patrząc prosto w oczy jej lustrzanego odbicia.

– Nie – roześmiała się sztucznie, unosząc nożyczki nad jego głową.

– No weź, słyszę w twoim głosie. – Rafał nie ustępował.

– Nie, tylko szkoda mi tych naszych wspólnych wypraw.

– Aha. Ale wiesz już, jak je planować, jakie miejsca wybierać, możesz wyruszać sama albo z grupą przyjaciół – zaproponował.

– Tak, jasne... – westchnęła.

– To niemożliwe?

– Wiesz, samej to już nie to samo, a grupy przyjaciół od dawna nie mam. Po studiach każdy poszedł swoją drogą. Ot, czasami zgadamy się na Messengerze i tyle, ale spotkania? To raczej nie wchodzi w rachubę, zresztą sam wiesz, że pracuję od rana do wieczora, w soboty też, a do tego mam pod opieką ciotkę. Wiele razy ci o tym opowiadałam, nawet przed chwilą.

– No tak, przepraszam, muszę zacząć uważniej słuchać innych, a nie tylko samego siebie – westchnął do swojego odbicia.

– Tutaj się z tobą zgodzę, bo faktycznie czasami aż zanadto widać, jak bujasz w obłokach ze swoimi ptakami – roześmiała się szczerze.

– Tak, wiem. Muszę nad sobą popracować, ale obiecaj mi przynajmniej, że kiedyś przyjedziesz do mnie w odwiedziny. – Rafał nie wiedział już, co powiedzieć.

– No kiedyś może tak... Dobra, gotowe. Jesteś elegancki jak zwykle – zakomunikowała, zdejmując z niego pelerynę.

– Dzięki. To może byśmy jeszcze ostatniej kawy się napili? – zaproponował, wstając z fotela i strzepując na podłogę ścięte włosy, które uporczywie trzymały się na niektórych częściach jego garderoby.

– Okej, tylko zamiotę i zrobię – odparła, biorąc do ręki szczotkę.

– To ja zrobię, wiem przecież, gdzie co jest, a ty dokończ i chociaż chwilę jeszcze porozmawiamy.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Przypisy

[1] Źródło: https://fajnepodroze.pl/ptak-gil-informacje-ciekawostki-fakty/.
[2] Źródło: https://budkadlajaskolki.pl/wszystko-o-jaskolkach.