Dom na wrzosowej polanie - Halina Kowalczuk - ebook + audiobook + książka

Dom na wrzosowej polanie ebook i audiobook

Kowalczuk Halina

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Zdrada męża i utrata pracy to wydarzenia, które mogą przewrócić życie do góry nogami. Tak właśnie dzieje się w przypadku Aliny. Jej nowe życie rozpoczyna się w malowniczej wiosce u podnóża Tatr, gdzie ma szansę zacząć wszystko od nowa. Nieświadomie wkracza do krainy legend i niezwykłych historii z przeszłości, stając się ich częścią. Spotyka też niezwykłego mężczyznę. Marcin ukrywa jednak przed nią tajemnicę, która może zaważyć na ich wspólnej przyszłości…

Czy kolejny mężczyzna ją zdradził i okłamał?

Czy grozi jej niebezpieczeństwo?

Czy stara legenda znajdzie swoje zakończenie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 389

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 37 min

Lektor: Joanna Domańska
Oceny
4,6 (134 oceny)
94
29
7
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Renataj1802

Nie oderwiesz się od lektury

piękna, polecam
00
kasiabin

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Wartka fabuła, z legendami. W sam raz na relaks. Polecam!
00
KBryl

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna książka, zresztą tak jak wszystkie tej autorki. Polecam
00
toskabelka

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00
farjatka

Dobrze spędzony czas

Szybko się czyta. Piękne legendy. Polecam.
00

Popularność




Copyright © Halina Kowalczuk Copyright © 2018 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Barbara Ramza-Kołodziejczyk
Wydanie I
Radom 2018
ISBN 978-83-65351-85-2
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Pani Małgorzacie K. za wielkie serce i empatię.

EPW

Upalne lato, mimo zapowiedzi synoptyków, nie nadeszło. Całą wiosnę padało i było zimno, a zmiana pory roku w kalendarzu niczego nowego nie wniosła.

Był środek tygodnia, po zalanych deszczem ulicach pospiesznie przemykali przechodnie w sobie tylko wiadomych kierunkach. Wiatr wyginał im parasole, przejeżdżające ulicami auta nie zwalniały przy kałużach i bezlitośnie ochlapywały ludzi, którzy szybko odskakiwali na boki. Niektórzy przystawali, aby otrzepać się z wody i błota, po chwili spoglądali w ołowiane niebo, próbując zobaczyć wśród chmur chociaż mały przesmyk, przez który prześwitywałoby słońce. Na próżno jednak...

Alinie była obojętna pogoda, w zasadzie pasowała do jej dzisiejszego nastroju. Smętna, ponura, oznaczająca koniec nadziei na słońce. Zawsze myślała, słuchając znajomych opowiadających o swoich perypetiach małżeńskich, które często kończyły się rozstaniem, że jej to nie spotka. Przecież Radek pochłonięty był pracą naukową na uczelni, gdzie wspólnie prowadzili jedną katedrę. Nawet w domu tematem przewodnim podczas rozmów była ich praca, laboratorium... To był ich świat, który przed laty ich połączył... I jak to się skończyło?

*

– Pani profesor! – Do gabinetu Aliny wpadła jej asystentka, Basia. – Przyszedł e-mail, proszę sobie wyobrazić, że przydzielono nam zarówno wykopaliska osady słowiańskiej, jak i tej, gdzie znaleziono ślady plemion skandynawskich! – Młoda kobieta, nie czekając na zaproszenie, zajęła krzesło obok biurka, za którym siedziała Alina.

– Naprawdę? – Alina nie kryła zdziwienia. – Modliłam się, żebyśmy dostali chociaż jedno, a tu aż dwa! Wspaniale! Zaraz zadzwonię do męża i go poinformuję!

– Chwileczkę. – Basia studziła jej zapędy. – Terminy wykopalisk się pokrywają... Każdy ze sponsorów w tym czasie ma swoje kampanie reklamowe, więc przy okazji chcą pochwalić się wspieraniem nauki. Dzwoniłam do nich w tej sprawie, ale żaden nie chce przełożyć terminu.

– O, cholera... – Alina odłożyła trzymany już w dłoni telefon. – To komplikuje wszystko, trzeba będzie zrezygnować z jednego zlecenia, ale...

– Którego? – podpowiedziała asystentka.

– No właśnie. Jedno i drugie jest bardzo obiecujące. – Alina odruchowo zaczęła nawijać pasmo kasztanowych włosów na palec wskazujący. Zawsze tak robiła, gdy miała dylemat i nie wiedziała, jak go rozwiązać.

– Proszą o decyzję jeszcze dzisiaj.

– U... to nieciekawie. Ale spokojnie, najpierw zadzwonię do męża i mu o wszystkim opowiem. Razem podejmiemy decyzję i cię poinformuję, to im odpiszesz.

– Dobrze – odparła Basia, wstając z krzesła. – Będę pod telefonem. Do zobaczenia – pożegnała się, wychodząc z gabinetu.

Alina Sandor była profesorem na warszawskiej uczelni, gdzie wraz z mężem, także profesorem, prowadziła katedrę archeologii. Niedawno skończyła czterdzieści lat, na szczęście kryzysu wieku średniego nie przechodziła, praca zbyt ją pochłaniała. Nie należała do piękności, wyglądała jak typowy naukowiec. Włosy w kolorze kasztanowym zawsze miała spięte w koński ogon, co było praktyczne podczas prac na wykopaliskach. Ubierała się zwykle niedbale, a strój ukrywał jej naprawdę zgrabną figurę, ale było jej to obojętne, bo liczyła się dla niej tylko praca i mąż, którego kochała i któremu ufała jak nikomu innemu. Oczywiście zdarzały się okazje, przy których zmuszona była skorzystać z usług fryzjera i dokonać zakupu nowej garderoby. Czuła się wówczas nieswojo, ale... podziw w oczach innych sprawiał jej przyjemność, a jej Radek w takich chwilach nie krył się z gestami, które świadczyły o jego uczuciach. To było miłe... Miała niewiele okazji do tego, aby czuć się atrakcyjnie. W zasadzie to mąż chodził na imprezy związane z ich pracą, ona wolała wtedy zostać i pracować w domu. Po powrocie opowiadał, jak było, i... szedł spać. Zdarzało się, że praca na uczelni nie pozwalała im jednocześnie prowadzić wykopalisk w tym samym miejscu, bo jedno zawsze musiało zostać, gdy drugie jechało w teren.

Małżeństwem byli od dziesięciu lat, mieszkali w dwupokojowym mieszkaniu na jednym z warszawskich blokowisk. Przy ich trybie życia więcej im nie było potrzeba. Początkowo chcieli mieć dzieci, ale okazało się, że nie mogą, a konkretnie Alina nie mogła. Radek załatwił jej nawet wizytę u swojego kolegi, bardzo dobrego specjalisty, który stwierdził, że zajście w ciążę wymagałoby długotrwałego leczenia albo zapłodnienia in vitro. Małżonkowie wkrótce doszli do wniosku, że przy ich trybie pracy nie miałoby to sensu, bo brak czasu ich ograniczał. Co prawda Alina z zazdrością patrzyła na matki, które tuliły w ramionach swoje dzieci, chodziły z nimi na spacery... Źle się czuła zwłaszcza podczas spotkań rodzinnych (chociaż na szczęście tych było niewiele), kiedy wokół biegały roześmiane dzieciaki, a rodziców rozpierały duma i miłość. Ale musieli dokonać wyboru i to właśnie zrobili. Radka poznała na drugim roku studiów, od razu przypadli sobie do gustu. Razem chodzili na wykłady i ćwiczenia, nawet praktyki odbywali w tym samym miejscu. Po studiach oboje postanowili zostać na uczelni. Byli bardzo zdolni, co zostało szybko zauważone. Doktoraty, potem profesura i własna katedra. Oboje byli oddani swojej pracy i gotowi poświęcić dla niej własne szczęście rodzinne. Czasami to dzięki niej byli razem, bo w domu spędzali czas rzadko.

Alina postanowiła, że dobrą nowinę obwieści mężowi osobiście, wstała od biurka i spojrzała na korkową tablicę, na której miała plan zajęć swój i Radka. Teraz był już po kolokwium, na pewno wypełniał papiery, czego nie lubił, więc gdy tylko mógł, wyręczał się Aliną albo swoją asystentką.

Kobieta zamknęła drzwi gabinetu na klucz, który wsunęła do kieszeni spodni, i ruszyła do windy. Pokój męża był piętro wyżej. Korytarz już opustoszał, Alina podeszła do drzwi gabinetu i nacisnęła klamkę, ale drzwi były zamknięte. Zdziwiło ją to, odruchowo sięgnęła do kieszeni koszuli, gdzie zwykle nosiła telefon, niestety zostawiła go na biurku. Ponownie szarpnęła za klamkę, myśląc, że może jednak drzwi się zacięły. Niestety naprawdę były zamknięte. Podeszła do okna i oparła się o parapet. Wokół uczelni rozciągał się park z licznymi alejkami i ławeczkami, które w ciepłe i suche dni oblegali studenci. Nieraz też leżeli na trawniku, ucząc się, śmiejąc lub po prostu odpoczywając w oczekiwaniu na kolejne zajęcia. Alina lubiła, kiedy do tego parku przychodził maj. Wszystko wokół buchało zielenią; czasami kojarzyło jej się to z oceanem, którego wody kolorem przypominały szmaragd. Sama rzadko miała okazję tam bywać, nie pozwalały jej na to liczne obowiązki. Poza tym i tak nie miałaby chwili odpoczynku, bo zawsze któryś ze studentów miał jakiś problem, z którym do niej przychodził. Czekanie zaczęło jej się dłużyć, niecierpliwie zaczęła pukać palcem w parapet. Nagle usłyszała, że drzwi gabinetu Radka się otwierają, więc ruszyła w ich stronę. Kiedy minęła ścianę z tablicami, na których były wywieszone informacje dla studentów, zobaczyła, że z pokoju wychodzi asystentka męża, Karolina.

– Co pani tu robi? – zapytała zaskoczona Alina. – Przed dziesięcioma minutami pukałam, ale nikogo nie było, a teraz pani stąd wychodzi?

– E... – Młoda kobieta zaczęła się jąkać. – Ja... – Odwróciła się z powrotem w stronę pokoju.

Alina wyminęła ją, lekko odpychając, i wtargnęła do gabinetu. Radek siedział przy biurku i patrzył na nią zaskoczony.

– Co się stało? – zapytał, starając się ukryć konsternację na widok żony.

– To raczej ja chciałabym o to zapytać?! – Alina stanęła przed jego biurkiem w lekkim rozkroku, opierając dłonie na biodrach.

Trzask drzwi świadczył, że asystentka ulotniła się, nie chcąc być świadkiem niemiłej sceny, która się zapowiadała.

– Ali, o co ci chodzi? Nie masz wstydu przed moją asystentką? – zapytał już pewniejszym głosem, jednocześnie przekładając z miejsca na miejsce dokumenty.

– Ja? Chwileczkę, przez ostatnie miesiące to nie pierwszy raz drzwi są zamknięte, a po chwili otwarte i ciągle masz wymówkę, że się zacinają, a kiedy wzywam pana Henia, wszystko okazuje się w porządku. I za każdym razem jakaś kobieta się wyłania z pokoju, jak nie studentka, to asystentka! – Alina unosiła się coraz bardziej.

– Haha, nie rozśmieszaj mnie nawet takimi podejrzeniami – odpowiedział sztucznie. – Nie mam co robić, tylko romansować na uczelni – prychnął. – Dobra, mów, z czym przychodzisz, bo czeka mnie sporo papierkowej pracy i nie mam czasu na twoje żale i podejrzenia. Nie zdradzam cię! Rozumiesz?

Alina patrzyła na niego. Jego ton i pewność siebie zbiły ją nieco z tropu. Od dawna podejrzewała, że coś niedobrego dzieje się w ich małżeństwie, ale zawsze miał jakieś wytłumaczenie. Nagle zobaczyła, jak wstaje od biurka i podchodzi do drzwi. Chwycił za klamkę, te zaś ani drgnęły.

– Widzisz? Sama zobacz, no chodź tutaj i spróbuj je otworzyć, znowu się zacięły, no chodź! – ponaglał.

Kobieta niepewnym krokiem podeszła do męża i złapała za klamkę, naciskając na nią jednocześnie. Istotnie drzwi ani drgnęły.

– Sama widzisz! Tylko oskarżać potrafisz. Klimakterium przechodzisz, czy co? – zapytał z kpiną w głosie, wracając na swoje miejsce.

– Przepraszam – odpowiedziała, czerwieniąc się na twarzy, i usiadła na krześle przy biurku.

– Oj, pani profesor Sandor, trzeba trochę wyluzować, jak mawiają nasi studenci. – Radek próbował rozładować atmosferę. – Z czym przychodzisz?

– Dostaliśmy e-mail, przyznano nam wykopaliska... – zaczęła mówić, celowo zawieszając głos, aby spotęgować napięcie.

– Te wykopaliska, o które tak się staraliśmy? – Na twarzy Radka zaczęły wykwitać rumieńce podniecenia. – Które?

– Oba! – wykrzyknęła Alina.

Radek zerwał się ze swojego miejsca i podbiegł do żony. Złapał ją w pasie i uniósł do góry niczym piórko.

– Wspaniale! Tego się nie spodziewałem! Ale mamy szczęście! Będzie o nas głośno nie tylko w Polsce, ale i w Europie! – Ciągle trzymał ją w objęciach i obracał się z nią wokół własnej osi.

– Puść, bo się oboje przewrócimy – zaoponowała Alina, ale bez przekonania.

– Opowiadaj, co i jak – ponaglił ją Radek, stawiając na podłodze.

– No więc otrzymaliśmy zgodę i fundusze na oba wykopaliska – podjęła. – Jest jednak pewien problem – westchnęła.

– Jaki? – Radek podniósł głowę znad listy studentów, którą uzupełniał.

– Oba przewidziane są na ten sam okres. Dwóch sponsorów tak sobie zażyczyło...

– To trzeba z nimi pogadać – odparł spokojnie.

– Baśka próbowała, nie da rady. Mają swoje kampanie reklamowe i chcą się pokazać dodatkowo jako mecenasi nauki – odpowiedziała.

– Cholera, to mamy problem. – Radek odłożył długopis i oparł się wygodnie o „plecy” fotela.

– No tak. Chyba że zrezygnujemy z jednego – zaproponowała Alina, biorąc odruchowo pierwszy z brzegu indeks i przeglądając go.

– No coś ty?! To wykluczone. Hm... – Radek zamyślił się. – Nie ma wyjścia, tylko stworzyć dwie ekipy badawcze – odpowiedział po chwili zastanowienia.

– Damy radę? – Alina miała wątpliwości.

– A czemu nie? Musimy rozważnie dobrać sobie zespoły. Każdy swój...

– Dobrze, w takim razie ja pojadę nad Jezioro Lednickie. Jutro zbiorę dla nas ekipy i podzielę zdania. – Alina wzięła pustą kartkę z drukarki i zaczęła notować plan prac.

– Nie ma problemu, ja za wikingami nie przepadam, to twoja domena. Chciałbym sobie jednak sam zebrać zespół. – Spojrzał na nią badawczo.

Alina starała się ukryć swoje niezadowolenie, czuła, że jest coś nie tak między nimi. Do tego teraz chciał sam wybrać sobie pomocników, a do tej pory ona to robiła.

– Dobrze – odparła ugodowo, wstając z krzesła. Spojrzała uważnie na męża, którego kamienna twarz była dla niej kolejnym zaskoczeniem. Kiedy miała już skierować się do wyjścia, jej wzrok zatrzymał się na jego koszuli. Poczuła, jak zapulsowało jej w skroniach. – Zapnij sobie porządnie koszulę i wytrzyj tę szminkę z kołnierzyka – syknęła i nie czekając na jego reakcję, ruszyła do wyjścia. Szarpnęła za klamkę, tym razem drzwi otworzyły się bez trudu.

Wpadła do swojego gabinetu jak burza, trudno było jej oddychać. Usiadła ciężko w swoim fotelu przy biurku. Machinalnie wyjęła z szuflady niewielkie lusterko, w którym zaczęła się przeglądać. Kasztanowe włosy, związane w kucyk, poprzetykane były gdzieniegdzie srebrnymi nitkami. Cera w zasadzie zdrowa, chociaż warunki, w których tyle lat pracowała na wykopaliskach, zostawiły na niej swój ślad. Pod oczami siateczka drobnych zmarszczek... Skąd one się wzięły? Dwie bruzdy na czole... Kiedy się pojawiły? Zero makijażu, ale Radek zawsze mówił, że nie lubi wymalowanych lalek, luźne ciuchy też lubił, bo uważał, że pozostawiają wiele wyobraźni. Co się więc stało? Przecież ta asystentka jest jej przeciwieństwem. Wymalowana tak, że szpachlą można byłoby zeskrobywać, wydekoltowana niemal do pasa, nawet raz sam dziekan zwrócił jej uwagę, że tak nie wypada. Alina odłożyła lusterko. Poczuła piekące łzy pod powiekami, zielonooki potwór zaczął toczyć ją od środka. Zawsze myślała, że nigdy nie poczuje, co to zazdrość o męża, bo Radek jest wspaniałym i idealnym facetem... A jeśli się myli i faktycznie wszystko wyolbrzymia? Kiedy to się zaczęło? No tak, na tym sympozjum, gdy przez przypadek zobaczyła, jak on obejmuje asystentkę w pasie i coś jej szepcze do ucha, a potem przez godzinę nie mogła ich znaleźć. Tłumaczył się, że byli w drugim budynku, a telefonu nie odbierał, bo w tym hałasie nie było słychać dzwonka. Być może... A dzisiaj jak by się wytłumaczył? Otarła łzy wierzchem dłoni. Musiała wziąć się do pracy i wszystko dobrze rozplanować, nie może sobie pozwolić na błędy. Może faktycznie wszystko wyolbrzymia.

*

– Pani profesor, skończyliśmy już odkrywkę w sektorze pierwszym. – Hanka, studentka ostatniego roku, stanęła w prowizorycznym laboratorium w namiocie przy stole, na którym leżały posegregowane znaleziska.

– Wspaniale. – Alina nie kryła zadowolenia. – Można już wnioskować, że wikingowie musieli się tu osiedlić na dłużej. Same ruiny fundamentów domu z gliny o tym świadczą, pomijając grobowce.

– To prawda, zresztą resztki pali wokół potwierdzają, że musieli tu na dłużej zamieszkać, bo z samym odpoczynkiem nie robiliby takich ceregieli – przytaknęła studentka.

– Ile jest znalezisk sumarycznie? – zapytała Sandor, pochylając się nad laptopem i uzupełniając dane w tabelach.

– Jak na razie z tego sektora około sześćdziesięciu dwóch.

– Sporo, a w dodatku niektóre są naprawdę bardzo dobrze zachowane – odparła Alina.

– Ciekawa jestem, jak idzie naszym pod Lipianami.

– O ile wiem, to też nieźle. Odnaleźli resztki murów obronnych, dużo glinianych naczyń, w niektórych pozostałości zasuszonych roślin. Wysłali je do laboratorium. Poza tym odłamki kości zwierząt hodowlanych, a wczoraj natrafili na spore cmentarzysko.

– Świetnie! – Hanka nie kryła radości.

– Dobra, nie ma czasu na pogaduchy, wieczorem podsumujemy dzisiejszy dzień. Zawołaj do mnie Baśkę.

– Już lecę – odparła dziewczyna i nasuwając na oczy okulary przeciwsłoneczne, wybiegła na polanę.

Alina wyprostowała się na krześle. Było dość wygodne, o ile nie siedziało się w nim godzinami, wprowadzając dane. Dzwoniła kilka razy do męża, napisała nawet wczoraj dwa e-maile i SMS-y, nawet nie odpisał. Tamtego dnia, kiedy powiedziała mu o wykopaliskach, nie wrócili do domu razem. On przyszedł późnym wieczorem i od razu poszedł spać, wymawiając się zmęczeniem. Myślała, że będzie się tłumaczył z tych guzików, szminki... Nic. Jakby tematu nie było. Potem wspólne opracowywanie planu obu wypraw pochłonęło ich zupełnie, zapomniała o wszystkim, tym bardziej że Radek stał się dla niej czuły, od czasu do czasu przyniósł kwiaty, zaprosił ją nawet na obiad do restauracji. Chciał uśpić jej czujność, czy może czuł się winny? Potrząsnęła głową. Nie, nie może poddać się zielonookiemu potworowi.

– Pani profesor mnie wołała? – Do namiotu wpadła Baśka, na jej twarzy widać było kurz zmieszany z potem.

– Tak, kochana, muszę jutro pojechać do męża, dostałam właśnie e-mail, potrzebna jest im moja pomoc, nie będzie mnie ze dwa, najwyżej trzy dni. Poradzisz sobie tutaj ze wszystkim?

– No pewnie, mało to razy panią zastępowałam? – Baśka, jak zwykle, nie widziała żadnego problemu. – A co się stało? – dopytywała.

– Nic takiego, mają problem z kilkoma odnalezionymi przedmiotami, które nie przypominają słowiańskich. Chcą ustalić, z jakiej kultury pochodzą.

– O, to ciekawe, mogli zdjęcia przesłać – podsumowała asystentka.

– Sama wiesz, że inaczej patrzy się na żywo, a inaczej ze zdjęcia – odparowała Alina.

– Też prawda. Dobra, jak to wszystko, to lecę, bo za chwilę będzie się ściemniać, a mamy jeszcze sporo do roboty.

– Pomóc wam? – zapytała Sandor, zamykając laptopa. – Bo już swoje zrobiłam.

– Chętnie skorzystamy, ci młodzi studenci są strasznie nieuważni, trzeba ich pilnować – zauważyła Baśka.

– Żałuję teraz, że nie odmówiłam dziekanowi. Uparł się, bo to jego studenci – westchnęła profesor.

– Nic na to nie poradzimy. Jakoś się przemęczymy. Proszę się nie martwić, staramy się ich pilnować. Już mniej więcej wiemy, kto z nich jak pracuje, i przydzieliliśmy im odpowiednie zajęcia, żeby niczego nie sknocili – pocieszyła ją Baśka.

– Co ja bym bez ciebie zrobiła? – zapytała Alina, patrząc z wdzięcznością na dziewczynę.

*

Alina siedziała nad brzegiem jeziora, ostatnie błyski zachodzącego słońca gdzieniegdzie jeszcze rozświetlały niebo. Z namiotów obozu dochodziły śmiechy studentów. Po kolacji jak zwykle omówili wyniki pracy i zaplanowali kolejny dzień, potem wszyscy poszli do siebie, aby w końcu zejść się w jakimś namiocie i trochę zabawić.

– Napije się pani piwa? – Obok Aliny na trawie usiadła Baśka z dwiema butelkami w ręku.

– Wiesz co? Nawet chętnie, potrzebuję się rozluźnić – odparła Alina, biorąc jedną z butelek.

– Widzę, że jest pani spięta, chociaż wykopaliska idą bardzo dobrze i mamy już pierwsze dowody, że wikingowie mieszkali tutaj dłużej, sponsor dopisuje, więc powinna pani się cieszyć. Wnioskuję, że ma pani jakieś kłopoty – zaczęła Baśka, pociągając spory łyk piwa z butelki.

– Ech, nie warto mówić... Patrz, jak tu pięknie. Nie dziwię się, że właśnie tutaj się osiedlili. Jezioro pełne ryb, lasy zapewniały mięso, a z wykopalisk możemy wnioskować, że uprawiali pewne zboża. Czasami chciałabym mieć maszynę, dzięki której przeniosłabym się w tamte czasy i niewidzialna obserwowałabym ich. To, co robili na co dzień, jak żyli, pracowali, walczyli...

– Hm... Myślę, że wówczas byłoby zbyt łatwo, mielibyśmy wszystko podane jak na tacy. Archeologia jest ciekawa dla mnie dlatego, że to na podstawie małej skorupki dzbana musimy wysnuć tezy, aby potem je udowodnić – odparła Baśka.

– Oczywiście, nie zaprzeczam temu, ale pomyśl: zobaczyć różne epoki na własne oczy, sprawdzić, czy to, co twierdzimy, jest prawdziwe. – Alina upierała się przy swoim, pijąc piwo.

– Ale nie chciałabym trafić do epoki dinozaurów, brrr – wzdrygnęła się asystentka.

– Ja też nie – roześmiała się Sandor.

– Ciekawa jestem, co kryje to jezioro. Może na jego dnie są szczątki łodzi, z których łowili ryby?

– Na pewno coś jest. Czytałam, że nigdy nie badano jego dna, a znowu my nie mamy odpowiedniego sprzętu ani specjalistów, aby to zrobić, a szkoda.

– Dopije pani swoje piwo, to skoczę po następne, zaopatrzyłam się dobrze – zaproponowała Baśka, śmiejąc się.

– Dziewczyno, w tym tempie to ja zaraz się ululam. – Alina udała oburzoną.

– Raz się żyje, pani profesor, zaraz wracam – odparła dziewczyna, biorąc od niej pustą butelkę.

Sandor wyjęła z kieszeni kurtki telefon, sprawdziła połączenia, nikt nie dzwonił... Radek nie dzwonił... Radek nie napisał nawet SMS-a. Radek... Dość tego, ile można się zadręczać? Znowu poczuła słone, piekące łzy pod powiekami. Musiała przyznać sama przed sobą, że była zazdrosna o męża. Jej rozmyślania przerwała Baśka, siadając obok na trawie i podając jej kolejną butelkę piwa.

– Wszystko w porządku? – zapytała dziewczyna z troską w oczach.

– Tak – odparła pospiesznie Sandor.

– Nie wydaje mi się. Proszę powiedzieć, o co chodzi, czasami dobrze jest wygadać się obcej osobie. Domyślam się, co pani jest. – Baśka spojrzała z ukosa na profesor.

– Czyżby? – z ironią odpowiedziała pytaniem Alina.

– Wie pani, dlaczego do tej pory nie wyszłam za mąż ani nie mam faceta? – ciągnęła Baśka, niezrażona tonem Sandor.

– Nie wiem, masz jeszcze czas na te sprawy...

– Tak? W wieku trzydziestu dwóch lat? – Dziewczyna roześmiała się sarkastycznie.

– Tyle masz? A nie wyglądasz.

– Kiedy byłam mała, często widziałam, jak moja mama płakała w nocy, siedząc po ciemku w kuchni, słyszałam z drugiego pokoju jej szloch, który usiłowała stłumić. Mojego taty nigdy wtedy nie było przy niej, bo był z inną. Kochał moją mamę na swój... idiotyczny i dla mnie niezrozumiały sposób. Ona zaś szalała za nim. Kochała go bezgranicznie i wierzyła, albo raczej chciała wierzyć w każde jego kłamstwo, nawet to najbardziej absurdalne. W końcu jej serce nie wytrzymało. Pewnego dnia wróciłam ze szkoły, aby jej oznajmić, że zdałam bardzo dobrze maturę i zamierzam iść na archeologię, i zastałam ją osuniętą w fotelu, jeszcze ze śladami łez na policzkach, nie żyła. Na dywanie leżał telefon, napisał jej, że to koniec ich małżeństwa, że niedługo zostanie po raz drugi ojcem... Znienawidziłam go do granic ludzkiej możliwości. Brat mojej mamy jest świetnym adwokatem, pomógł mi w sądzie. Otrzymałam wysokie alimenty, ponieważ ojciec bardzo dobrze zarabiał, miał własną firmę. Mieszkanie i tak było już dawno przepisane na mnie. Zaczęłam studiować, zawzięłam się w sobie. Chciałam być najlepszą! I byłam. Ojciec wielokrotnie chciał się ze mną skontaktować, aby mi wytłumaczyć wszystko, pogodzić się. Chciał, abym poznała swoją przyrodnią siostrę, ale ja nie mogłam, nie chciałam, nienawidziłam go nadal i niestety do tej pory nie zmieniłam zdania. Potem sprzedałam mieszkanie, przeprowadziłam się do Warszawy, zatarłam po sobie wszelkie ślady. Rodzina mamy nie powiedziała mu, dokąd wyjechałam, ani nie podała mu mojego nowego numeru telefonu. Ojciec kojarzy mi się tylko z twarzą mamy, na której zastygły łzy. Potem poznałam Sławka. Wspaniały, przystojny, opiekuńczy. Dobrze się czułam w jego domu rodzinnym, gdzie rodzice patrzyli na siebie z miłością, jakby dopiero byli po ślubie. Jego starsze rodzeństwo też pozakładało już rodziny i byli w nich szczęśliwi. Kiedy poprosił mnie o rękę, zgodziłam się bez wahania. Pracowałam już na naszej uczelni. Gdy pewnego dnia wcześniej wróciłam z zajęć, zastałam Sławka z inną dziewczyną, kochali się w naszym łóżku. Dałam im pięć minut, nie zdążyli, ich ubrania w szale zaczęłam wyrzucać przez okno, dziewczyna niemal naga uciekła. Sławek próbował mnie uspokoić, ale nie pozwoliłam mu na to. Uderzyłam go kilka razy w twarz i wypchnęłam z domu. Więcej go nie widziałam... – Baśka zapatrzyła się na niemal czarną taflę jeziora, teraz oświetloną poświatą księżyca.

Alina objęła dziewczynę ramieniem i przytuliła do siebie.

– Jak wiele już przeszłaś – szepnęła.

– Tak, to prawda, dlatego wiem, co pani czuje.

– Nie rozumiem – odparła nieco spłoszona Alina.

– Pani profesor, wiem, jak pani kocha męża, ale proszę przejrzeć na oczy. Na uczelni już dawno się mówi...

– O czym? – zapytała Alina, nie kryjąc strachu w swoim głosie.

– O nim i jego asystentce, zresztą nie pierwsza to kobieta w jego życiu, zapewniam panią.

– Boże... – Alina zakryła twarz rękoma, nie powstrzymywała już łez, które spływały jej pomiędzy palcami. – Boże, jak ja to zniosę? – szeptała bardziej do siebie niż do Baśki.

– Zniesie to pani, zapewniam. My, kobiety wbrew pozorom jesteśmy silne i chociaż w takim momencie wydaje nam się to niemożliwe, to jednak czas pokazuje, że jest inaczej.

– Basiu, co ja mam robić?

– Niech jutro pani jedzie, zobaczy, co się dzieje wokół, przynajmniej nabierze pani pewności...

– Jakiej pewności? – Alina spojrzała na Baśkę, wycierając mokre dłonie w fałdę kurtki.

– Że on nie jest wart pani łez. Potem zobaczymy, co dalej. Na pewno musi mieć pani dowody, a nie tylko domysły. Musi pani z nim otwarcie porozmawiać...

– Basiu, próbowałam, ale zawsze ma wymówkę, jakieś usprawiedliwienia, a ja...

– A pani w to wierzy, bo chce wierzyć, prawda? – zapytała Baśka.

– Masz rację, ja chcę w to wierzyć. Nie wyobrażam sobie bez niego życia!

– Teraz nie, ale za jakiś czas będzie pani na to spoglądać inaczej. Przeszłam przez to, proszę mi wierzyć, wiem, co mówię – zapewniała dziewczyna. – Jeszcze jedno piwo?

– Tak, proszę. Pojadę jutro po południu, to zdążę wytrzeźwieć – odparła Alina, usiłując się roześmiać, ale wyszło jej to bardzo sztucznie.

– Moja babcia zawsze mówiła, że nic nie dzieje się bez przyczyny, ale też, iż wszystko ma swój cel. Być może to, co ja przeżyłam i czego teraz pani doświadcza, okaże się początkiem nowego życia? – zastanowiła się na głos Basia.

– Może masz rację?

*
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki