Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Elżbieta żyje skromnie w niewielkiej Sosnówce, ale ma jedno bogactwo – dom z najpiękniejszym widokiem na góry i dolinę. Choć boryka się z kłopotami finansowymi, nie oddałaby go za żadne skarby świata. Dlatego gdy pojawia się firma, która zamierza na jej działce wybudować nowoczesny kompleks hotelowy, kobieta rozpoczyna walkę o swój majątek.
Podobnie jak w podhalańskich legendach nic nie jest jednak takie, jakim się wydaje na pierwszy rzut oka. Czy bezwzględny biznesmen okaże się kimś zupełnie innym? W jaki zaskakujący sposób do Elżbiety powróci przeszłość, o której przez większość życia starała się zapomnieć? Czy jej wyboista droga doprowadzi ją do szczęśliwego zakończenia?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
– Michał, o której dzisiaj wracasz? – zapytała Elżbieta, owijając kolejną kanapkę w papier śniadaniowy.
– Nie wiem dokładnie, bo mamy dziś kółko polonistyczne, będziemy omawiać lektury z pierwszej i drugiej klasy, a potem idę na dodatkową chemię.
– Faktycznie, mówiłeś mi o tym – westchnęła, bo coraz częściej zdarzało jej się o czymś zapomnieć. Ostatnio zaczęło się nad nimi mnożyć tyle kłopotów, a ona nie wiedziała, jak je rozwiązać.
– Oj, mamuś, czas chyba na urlop – podsumował chłopak i cmoknął matkę w czoło, biorąc od niej zapakowane kanapki. – To lecę, Krzysiek i jego ojciec już na mnie czekają – dorzucił, bo zobaczył w oknie światła podjeżdżającego pod bramę samochodu.
– Uważaj na siebie! – zawołała za nim Eli, patrząc na syna oczyma pełnymi miłości.
Kiedy już wybiegł z domu, zatrzaskując za sobą drzwi, nastawiła ekspres do kawy. Swój każdy dzień musiała zacząć od kubka z kofeiną, inaczej nie mogła egzystować. Kiedy czarny napój był już przygotowany, wzięła kubek i usiadła ciężko w ulubionym fotelu w saloniku. Zapatrzyła się na wirujące za oknem płatki śniegu. Był dopiero początek lutego, więc wiosny nie było sensu wypatrywać, tym bardziej tutaj, gdzie mieszkała od urodzenia.
Elżbieta Moraś lekko w życiu nie miała. Całe życie spędziła w niewielkim domku na wzgórzu porośniętym sosnowym lasem. Nawet wokół domu pełno było drzew, a kiedy otwierała okna, gałęzie z sosnowymi szyszkami wpychały się do środka bez zaproszenia. Jej rodzice nie byli wykształceni, każde z nich ukończyło edukację na szkole zawodowej, ale całe życie ciężko pracowali i chcieli oczywiście dla swoich córek jak najlepiej. Matka była ekspedientką w miejscowym sklepiku, ojciec jeździł jako kierowca w ówczesnym krakowskim PKS-ie. Edycie, siostrze Eli, udało się dobrze ułożyć sobie życie. Skończyła anglistykę i wyjechała do Londynu. Sprzątała w jednym z biurowców, a po roku sam prezes zauważył, że mała, ciemnowłosa Polka nie tylko zna dobrze język, ale ma wrodzony talent do projektowania reklam. Niczym błyskawica w ciągu trzech lat awansowała na jego asystentkę. Przy okazji, bywając w domu prezesa, zakochała się w jego synu, zresztą z wzajemnością. Po pięciu latach pobytu na obczyźnie wyszła za mąż, urodziła dwoje dzieci i dzieliła czas między dom a pracę. Było ją stać na wszystko. Starała się pomagać rodzicom i młodszej siostrze. Było już ustalone, że Elżbieta po ukończeniu ekonomii przyjedzie do niej, gdzie „doszlifuje” język i zostanie zatrudniona w firmie jej teścia. Niestety plany te spełzły na niczym.
Na drugim roku studiów na krakowskiej uczelni podczas juwenaliów Eli zakochała się w przystojnym studencie medycyny, Tomku Kowańskim. Zresztą także z wzajemnością. Od tamtej pory stali się nierozłączni. Chłopak pochodził ze średniozamożnej rodziny, mieszkającej w pięknej kamienicy na starym rynku w Krakowie. Jego ojciec był kierownikiem w zagranicznej firmie logistycznej, matka zaś sekretarką znanego krakowskiego prawnika. Te pozycje zawodowe sprawiły, że nosili dość wysoko głowy. Nie byli zadowoleni z wyboru syna i liczyli, że to uczucie szybko okaże się przelotnym.
Młodzi godzinami snuli plany na przyszłość, oboje widzieli się na londyńskim rynku pracy. On w renomowanej klinice jako kardiolog, ona jako główna księgowa w firmie teścia Edyty.
Jak zwykle życie zweryfikowało te plany, i to bardzo boleśnie. Po ukończonych studiach Tomek dzięki znajomościom ojca otrzymał propozycję zrobienia stażu w kalifornijskiej klinice kardiologicznej. Eli nie podobała się ta perspektywa, planowali przecież zupełnie inaczej! Chłopak przekonał ją jednak, że czas szybko im zleci; ona rozpocznie pracę w Krakowie, on staż w USA, postara się, aby do niego dołączyła, i tam rozpoczną wspólne życie! Elżbieta nie mogła go nakłonić do powrotu do ich wcześniejszych planów... Nocami wiele łez zmoczyło jej poduszkę. Podświadomie czuła, że to początek ich końca, chociaż on zapewniał, że nigdy tak się nie stanie.
W niemal ostatniej chwili okazało się, że jego rodzice również z nim wyjeżdżają i to oni rozpoczną nowe życie za oceanem! Tego było dla dziewczyny za wiele, w dniu przed wylotem Tomasza pokłócili się, padło wiele gorzkich słów... Zbyt wiele i zbyt mocnych, aby można było je cofnąć.
Elżbieta mimo to miała w głębi serca nadzieję, że chłopak ją nadal kocha, że napisze, że... Każdego dnia po pracy, którą znalazła w jednym z biur w Krakowie, wracała autobusem do swojej rodzinnej wioski zmęczona, zniechęcona i czekająca... na jakąkolwiek wiadomość od niego.
Sosnówka, wioska, w której mieszkała od urodzenia, nie była wówczas dużą miejscowością, ot, kilkanaście zagród. Wszyscy znali się od pokoleń, każdy wiedział, co w drugiej chałupie się dzieje. Historię Eli i Tomka początkowo głośno komentowano w opłotkach, a listonosz był codziennie pytany, czy „coś przyszło z Hameryki do Morasiów”. Niestety przez ponad miesiąc doręczyciel kręcił głową na znak, że niestety nic nie nadeszło.
Rodzina Eli była lubiana i szanowana. Zawsze można było liczyć na ich pomoc, zwłaszcza odkąd Edyta zamieszkała w Anglii. A to sprowadzili leki, których nie można było dostać na miejscu, a to synowi wójta pomogli załatwić pracę w Londynie, a to starej Balbinie, która chorowała od lat i żaden polski lekarz nie potrafił zdiagnozować choroby, wizytę u profesora, który na krótko odwiedził Kraków i od razu po wynikach badań zorientował się, co staruszce dolega. Trzymano kciuki za miłość i szczęcie Elżbiety. Niemal ekscytowano się tą historią niczym brazylijską telenowelą, tym bardziej że była „na żywo”.
Minęło około półtora miesiąca, nim nadszedł upragniony list. Ela nie zdążyła wysiąść z autobusu na miejscowym przystanku, a każdy napotkany mieszkaniec Sosnówki już ją o tym fakcie informował! Leciała do domu niemal na skrzydłach! W progu stała już matka z kopertą w ręku. Dziewczyna porwała ją i pobiegła schodami do swojego pokoju na „górce”. Ale nie od razu otworzyła wiadomość. Upajała się kolorową kopertą, jej zapachem i widokiem pisma Tomka, niedbałego na pozór, czasem trudnego do rozczytania, ale to nie miało znaczenia. Widziała, że starał się niemal kaligrafować adres, a to oznaczało, że mu zależało! Że nadal ją kochał! Wzięła głęboki wdech i drżącymi z emocji palcami ostrożnie otworzyła kopertę.
Najdroższa, najukochańsza Elżuniu!
Błagam Cię o wybaczenie! Moje zachowanie było karygodne! Błagam, wybacz! Tak bardzo Cię kocham i tęsknię! A Ty? Kochasz mnie mimo wszystko? Mimo tego, jak okropnie się zachowałem? Kierowała mną niepewność tego, co mnie czeka za oceanem, i strach, że Ciebie tutaj nie będzie. Nie pisałem od razu, bo wszystko działo się tutaj tak szybko, ale już lecąc samolotem, planowałem naszą przyszłość. Proszę, przeczytaj ten list do końca!
Miejscowość, w której zamieszkaliśmy, jest piękna, ale nie tak bardzo jak Kraków czy Twoja Sosnówka. Wszystko mnie zachwyca: sklepy, półki pełne kolorowych towarów, które w Polsce widzieliśmy jako dzieci i nastolatki tylko w PEWEX-ie lub Baltonie. Porządek w szpitalu, gdzie rozpocząłem staż, sprzęt, którym leczy się ludzi – niektóre urządzenia po raz pierwszy widzę na oczy, a u nich są ponoć od kilkudziesięciu lat! Gdyby w Polsce tak było, to terapia wielu chorób byłaby o wiele prostsza i szybsza. Jak bardzo Polska jest zacofana! Klinika, w której rozpocząłem staż, leży na obrzeżach Los Angeles, mam blisko do pracy, bo dom wynajęty przez ojca jest w pobliżu. Po pracy szlifuję język na dodatkowych kursach, szczególnie słownictwo medyczne. Na szczęście tutaj też używają łaciny. Niby język martwy, a jednak środowisko medyczne się nim posługuje.
Najdroższa, już sobie umyśliłem, że przez ten rok wszystkie pieniądze będę odkładał na bilet dla Ciebie! Rozmawiałem z profesorem, u którego mam staż, ma sporo znajomości i pomoże załatwić mi dla Ciebie wizę. Na miejscu pobierzemy się i już zostaniesz, co Ty na to?
Będę już kończył, bo mam nocny dyżur. Po drodze do kliniki wyślę list, a jutro napiszę kolejny. Kochanie, proszę, odpisz mi jak najszybciej, napisz, że mi wybaczasz i nadal mnie kochasz! Błagam!
Tomasz
Elżbieta ocierała łzy radości i szczęścia, które spływały po jej policzkach, kiedy czytała list.
– Nadal mnie kocha... – szeptała, dotykając wierzchem dłoni mokrego policzka.
Odpisała mu natychmiast, w każde słowo wkładała swoją miłość i szczęście. Ten dzień dodał jej skrzydeł, każdego kolejnego z ochotą rano wstawała do pracy. Co prawda zarabiała marnie, ale... to nie miało znaczenia. Tomasz co miesiąc przelewał jej na konto niewielką sumę, która pozwalała na względnie komfortowe życie, poza tym nadal mieszkała z rodzicami, co także znacznie ułatwiało sprawę.
Niestety po trzech miesiącach od wyjazdu Tomka Eli zasłabła na ulicy, kiedy spieszyła się na autobus do Sosnówki. Przechodnie wezwali pogotowie, mimo że wzbraniała się przed tym. W szpitalu, do którego ją zawieziono, zrobiono jej wstępne badania. Eli siedziała na łóżku w izbie przyjęć, gdzie kazano jej czekać na lekarza. Oczekiwanie wydłużało się niemiłosiernie, w końcu po dwóch godzinach, kiedy Moraś miała ochotę po prostu wyjść, pojawiła się lekarka, ubrana w biały kitel, ze stetoskopem w kieszeni i plikiem kartek w ręku.
– Pani Elżbieta Moraś? – zapytała, patrząc wyczekująco na dziewczynę.
– Tak, to ja – odpowiedziała ta niepewnym głosem.
– Proszę pani, z badań wynika, że jest pani w ciąży...
Elżbiecie pociemniało w oczach, zachwiała się. Lekarka przytrzymała ją za ramiona.
– Proszę się położyć – rozkazała, jednocześnie naciskając na ramiona Eli, aby zmusić ją do wykonania polecenia. – Jest pani tym stanem zaskoczona? – zapytała po chwili, kiedy pacjentka nieco oprzytomniała.
– Tak, to niemożliwe, przecież mój narzeczony trzy miesiące temu wyjechał... Ja z nikim... – odparła słabym głosem, rumieniąc się, że poruszony został tak intymny temat.
– Droga pani, to koniec czwartego miesiąca, a początek piątego – odparła spokojnie lekarka.
– No ale ja do tej pory miałam miesiączki... – Eli nadal nie mogła zrozumieć, jakim cudem może być w ciąży.
– Wiele kobiet tak ma. Czy te miesiączki były takie jak zwykle? – padło kolejne pytanie.
– No... – Elżbieta usiłowała sobie przypomnieć te dni i... – Faktycznie, były o wiele mniej obfite niż zwykle i po dwóch dniach ustawały, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej...
– Dlatego też żelazo jest trochę obniżone, poza tym inne wyniki są dobre jak na ten trymestr. Tutaj jest skierowanie do ginekologa, może pani skorzystać z naszej poradni przyszpitalnej, chyba że w pani miejscowości jest przychodnia? – Lekarka spojrzała na Eli, oczekując odpowiedzi. Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy. – To wychodząc stąd, proszę się tam zarejestrować, szkoda tracić czas. Tutaj wypis ze szpitala. Wszystko będzie dobrze, narzeczony na pewno się ucieszy – zakończyła i nie czekając na reakcję dziewczyny, wyszła z pomieszczenia.
Elżbieta nie potrafiła dojść do siebie po tej wiadomości. Jak to możliwe, przecież UWAŻALI! Jednak ciąża była niezaprzeczalnym faktem. Za miesiąc miała wyjechać do siostry do Londynu! W takiej sytuacji było to niemożliwe, ponadto kiedy szef dowie się o jej stanie, na pewno nie przedłuży jej umowy. Co ma robić? Co na to powie Tomek? Dla niego to także będzie szok! Jak mogli być tak nieodpowiedzialni?! On, przyszły lekarz? Moraś wiedziała, że sama będzie musiała stawić czoło kłopotom, które niechybnie nadejdą, i to szybciej, niż by pomyślała.
Rodzice przyjęli nowinę spokojnie, czym ją naprawdę zaskoczyli. Nie było wymówek, połajanek, nic... cisza. Edyta natomiast była zła na siostrę, bo nie po to tyle się namęczyła przy załatwianiu jej pracy, nie po to opłaciła dodatkowe kursy językowe, aby ta tak nieprzemyślanym „wyskokiem” wszystko przekreśliła. Na szczęście gniew siostry trwał niecały miesiąc, po czym wszystko wróciło do normy. Elżbieta napisała także do Tomka i z niecierpliwością czekała na jego odpowiedź. Było dla niej jasne, że w tej sytuacji za niecały już rok ich dziecko także musi polecieć do Los Angeles. Niestety odpowiedź nie nadchodziła. Czekała miesiąc, dwa... nic. Zaczęła pisać niemal co kilka dni, ale wiadomości od ukochanego nie było. W końcu, chowając dumę do kieszeni, napisała do jego rodziców, ale od nich także nie doczekała się listu. Załamała się. Był to dla niej ciężki okres, gdyby nie rodzice i Edyta, na pewno źle by się to skończyło zarówno dla niej, jak i dla dziecka. Powoli dochodziła do niej smutna prawda, że Tomek w tej sytuacji zostawił ją samą. Nie mogła w to uwierzyć, nie chciała uwierzyć, nie potrafiła uwierzyć! Nie on! Nie, nie, nie!
Żyła jak w malignie. Rano wstawała, jadła śniadanie, kiedy rodzice byli w pracy, sprzątała, prała, gotowała, ale wszystko widziała jak przez mgłę. Nic nie potrafiło jej ucieszyć, nawet wiadomość, że urodzi chłopca, z czego bardzo zadowolony był jej ojciec. Jej nic już nie sprawiało radości.
Wszystko zmieniło się w dniu porodu, kiedy pielęgniarka podała jej niewielkie zawiniątko. Eli patrzyła na pomarszczoną i czerwoną twarzyczkę syna. W pewnym momencie dziecko otworzyło oczy, zmarszczyło malutkie brewki, a na jego ustach pojawił się mimowolny grymas, który Eli wzięła oczywiście za świadomy uśmiech skierowany do niej. Lód w jej sercu stopniał... Delikatnie pocałowała czoło malucha, palcem wskazującym przesunęła po otwartej, malutkiej dłoni. Paluszki dziecka momentalnie zacisnęły się na jej palcu, a ten gest przypieczętował wielką miłość, która wypełniła jej serce, puste od wielu miesięcy, od kiedy uświadomiła sobie, że Tomek ją zostawił. Teraz była potrzebna tej małej istotce.
Rodzice i siostra stanęli na wysokości zadania, pomagali Eli w wychowaniu malucha, jak mogli. Wakacje zawsze spędzała w Londynie, gdzie mały przez dwa miesiące uczęszczał do angielskiego przedszkola, co zaowocowało tym, że zaczął szybko i płynnie mówić w języku angielskim. Michaś nie sprawiał kłopotów, był grzecznym i pogodnym chłopcem. Na szczęście też nie chorował zbyt wiele, co sprawiało, że Eli szybko mogła wrócić do pracy, aby odciążyć finansowo rodziców. Kiedy maluch skończył rok, po raz ostatni napisała do Tomka, wysyłając mu nawet zdjęcie syna. Niestety odzewu nie było. Eli przestała się łudzić. Jej serce skamieniało na uczucie miłości do innych mężczyzn, chociaż tych nie brakowało. Niektórym nie przeszkadzało nawet i to, że jest panną z dzieckiem z jakiejś tam biednej Sosnówki, ale ona nie zwracała na nich uwagi. Chciała jedynie zapewnić synowi jak najlepsze warunki życia, aby miał lepszy start niż ona.
Sielanka nie trwała długo. Kiedy Michał poszedł do gimnazjum, zaczęły się z nim poważne kłopoty, co i rusz popadał w konflikt z prawem, wdał się w nieodpowiednie towarzystwo. Jakby tego było mało, w tym okresie w dość krótkim odstępie czasu odeszli rodzice Elżbiety, a siostra rozwiodła się z mężem i sama zaczęła borykać się z kłopotami finansowymi. Eli często była wzywana do szkoły, nieraz też wyciągała syna z komisariatu policji po kolejnym wyskoku. Chłopak był coraz bardziej krnąbrny, obwiniał matkę o śmierć ukochanych dziadków, o to, że nie zna ojca, że kolegów stać na wszystko, a jego nie. Nie miał nad nią litości. Niestety szybko odbiło się to na jej zdrowiu. Pewnego dnia, kiedy, jak zwykle spóźniony, wrócił do domu, nie zastał jej. Nie było nawet śladu, by niedawno tutaj była. Obszedł wszystkie pokoje, nic. Zadzwonił na jej telefon komórkowy, ale włączała się automatyczna sekretarka. Zaczął poważnie się niepokoić. Wybiegł z domu i wsiadł na rower, który zawsze, wbrew prośbom matki, stawiał oparty na ganku. Postanowił pojechać do centrum Sosnówki, gdzie mieszkała najlepsza przyjaciółka Elżbiety, Beata. Rano padał deszcz, więc ścieżka, którą zwykle oboje się poruszali, aby dojechać do miasteczka, była pełna błota i mokrych liści. Michał chwiał się na rowerze, próbując zachować równowagę. Czuł, jak coraz silniej ogarnia go wewnętrzny niepokój. Taka sytuacja nigdy nie miała miejsca, zawsze chociaż kartkę zostawiała, gdzie jest i kiedy wróci...
Na szczęście do domu Beaty nie było daleko. Stał otoczony wysokim, żelaznym płotem, chroniącym przydomowy ogród warzywny przed zwierzyną leśną, która upodobała sobie jego plony. Wcześniej nierzadko można było tu dostrzec sarny, jelenie, które uparcie plądrowały zagony, a czasami i niedźwiedź przed zimowym snem lubił się tu stołować. W końcu Jerzy, mąż Beaty, postanowił zainwestować w zabezpieczenie, co się opłaciło. Teraz w ogrodzie można było spotkać co najwyżej małego jeża, który przecisnął się między przęsłami płotu.
Michał z trudem dotarł do posesji, oparł rower o płot i szybko skierował się do furtki wejściowej.
– Dzień dobry – zawołał wesoło, widząc Jerzego grabiącego zeschłe liście, które przezimowały pod śnieżną pierzyną. – Jest tu moja mama?
Mężczyzna wyprostował się i oparł o trzonek kija od grabi. Mięśnie jego twarzy ściągnęły się w grymasie dezaprobaty.
– Dzień dobry – odparł sucho.
Michał spojrzał na niego zdziwiony. Jerzy nigdy tak się z nim nie witał. Zawsze miał uśmiech na twarzy i jakiś żart w zanadrzu. Michał zwracał się do niego „wujku”, bo odkąd pamiętał, kiedy matka musiała jechać w delegację, a dziadkowie byli poza domem, to właśnie on wraz z ciocią Beatą opiekowali się nim. Byli dla niego rodziną, chociaż niepowiązaną więzami krwi. Zawsze czuł się u nich dobrze. Jerzy niejako zastępował mu ojca i faktycznie traktował go jak syna. Kiedy trzeba było, chwalił, ale potrafił też karcić. Tym razem jego mina nie wróżyła niczego dobrego. Michał szybko zrobił rachunek sumienia, ale nie znalazł nic, co mogłoby być powodem gniewu mężczyzny. Od ostatniego wyskoku minął ponad tydzień i niczego złego w tym czasie nie zrobił, ba... nawet otrzymał dwie oceny dostateczne za sprawdziany.
– Wujku, czy coś się stało? – zapytał, stając przed nim. – Mama jest u was?
Jerzy zmierzył go zimnym wzrokiem, wziął głęboki wdech.
– Twoją mamę zabrało pogotowie, chyba miała zawał – odpowiedział cicho.
– Co?! To jakiś żart? – Na ustach chłopaka zakwitł nieokreślonego rodzaju uśmiech niedowierzania w to, co usłyszał.
– Niestety nie, ciocia z nią pojechała. Ela otrzymała dzisiaj wypowiedzenie z pracy. Niby głównym powodem było przeniesienie firmy do Warszawy, ale w Krakowie zostaje filia, a jak się dowiedziała, chodziło przede wszystkim o to, że ciągle się urywała z pracy, aby ciebie wybawiać z opresji. Niestety ktoś to zauważył, zaczął obserwować i doniósł...
– Ale... mama pracuje tam prawie dwadzieścia lat...
– To nie ma znaczenia. Prezesem została córka właściciela, a ona nie ma sentymentów. Od początku nie trawiła Elżbiety i rzucała jej kłody pod nogi. Twoja matka dwoiła się i troiła, aby ją zadowolić, w końcu tamta znalazła pretekst. Do tego twoje wybryki... W sumie to uważam, że ty jesteś temu wszystkiemu winien. Myślałem, że już dorosłeś do pewnych spraw, a ty... – Jerzy cedził słowa przez zęby i nie spuszczał z chłopaka wzroku – ...jesteś zwykłym, niedojrzałym gówniarzem. Jeżeli twoja matka z tego nie wyjdzie... zostaniesz sam, a to oznacza, że zabiorą cię do domu dziecka, gdzie będziesz przebywał, póki nie ukończysz osiemnastu lat. Takie jest u nas prawo. Ciotka Edyta cię nie weźmie, bo ma swoje problemy, my... też nie, bo nie zamierzam się z tobą męczyć i latać do szkoły albo na komisariat, by wyciągać cię z opresji. Skoro uważasz, że jesteś mądrzejszy od nas wszystkich, to... – zawiesił głos – ...radź sobie sam. Na głupotę nie ma lekarstwa, jeżeli chory nie chce się leczyć – zakończył i ponownie wziął się za grabienie liści, nie zwracając uwagi na oszołomionego Michała.
Chłopak bezwolnie usiadł na pieńku, na którym zwykle wujek rąbał drwa, i ukrył twarz w dłoniach. Po chwili przez zaciśnięte palce zaczęły spływać łzy, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Jerzy spojrzał na niego ukradkiem, mimo wszystko współczucie ścisnęło jego serce. Odrzucił grabie na ziemię i podszedł do chłopaka, położył dłoń na jego ramieniu.
– Musimy mieć nadzieję, że z tego wyjdzie. O ile tak się stanie, będzie potrzebowała, żebyś się zmienił, dorósł... Inaczej naprawdę zostaniesz sam, rozumiesz?
Michał jedynie kiwnął głową, nie był w stanie nic odpowiedzieć, bo wielka gula żalu, poczucia winy uwięzła mu w gardle.
– Chodź, zrobię nam herbatę. Czekam na telefon od Beaty. Jadłeś coś? – zapytał Jerzy, kiedy obaj szli w stronę drzwi wejściowych domu.
– Nie, nie jadłem. Kiedy przyjechałem i... – Chłopak seplenił, bo gula w gardle nadal mocno ściskała i z trudem wydobywał z siebie głos. – Wsiadłem na rower i tutaj przyjecha...łem, telefonu też nie... nie odbierała.
– Nie odbierała, bo nie mogła. Była nieprzytomna, jak ją stąd wywozili. Siadaj. Dziś mamy ogórkową, zjesz trochę – zarządził Jerzy, biorąc z górnej szafki w kuchni talerz i nalewając do niego ciepłą jeszcze zupę. – Siadaj. – Wskazał chłopcu miejsce przy stole.
– Wujku, chyba nic nie przełknę – wychrypiał Michał.
– Nie gadaj głupot! Dość już problemów było przez ciebie, chcesz jeszcze i tym matkę denerwować?! – krzyknął znienacka mężczyzna, stawiając przed nim talerz z zupą. Michał jedynie się skulił, nie śmiał nawet niczego odburknąć. – Przepraszam – Jerzy usiadł naprzeciwko niego – ale to wszystko mnie także wyprowadziło z równowagi. Kiedy ty dorośniesz i zrozumiesz, że oboje macie tylko siebie, że bez niej twój świat się może zawalić? Obwiniasz ją o śmierć dziadków, dlaczego?
– Skąd wujek wie?
– Wystarczy, że twoja matka to wie – odparł spokojnie, biorąc do ręki kromkę chleba. – Tak samo winisz ją za to, że nie masz ojca, a dobrze wiesz, że pisała do niego i to on ją zostawił, kiedy dowiedział się, że jest w ciąży. Michał, czy to takie trudne, aby zrozumieć? – Jerzy patrzył na chłopaka cierpliwie, czekając, aż ten przełknie kolejną łyżkę zupy.
– Wujku... zrobię wszystko, aby mama nigdy więcej nie miała ze mną kłopotów, przyrzekam...
– Mam nadzieję...
Dzwonek telefonu zabrzmiał donośnie, Jerzy szybko sięgnął do kieszeni spodni, wyjął aparat i nacisnął zieloną słuchawkę. Następnie wybrał opcję głośnomówiącą, aby Michał także wziął udział w rozmowie. – Tak?!
– Cześć, Ela odzyskała przytomność! Na razie jest na OIOM-ie, na szczęście to był tylko stan przedzawałowy, ale musi teraz uważać na siebie, bo kolejny raz może się tak dobrze nie skończyć.
– Michał jest u nas...
– Dałeś mu zupę? – przerwała mu Beata.
– Oczywiście, siorbie ją jak skazaniec. – Uśmiechnął się porozumiewawczo do Michała.
– Michaś, mama oczywiście od razu pytała o ciebie, obiecałam jej, że do czasu jej powrotu będziesz u nas mieszkał, dobrze?
– Tak, ciociu, nie ma problemu. Jak mama się czuje?
– Słaba jest, bardzo słaba, ale stara się to bagatelizować. Jutro po szkole przyjedź ją odwiedzić, obiecałam jej to. Michał... musisz...
– Wiem, ciociu, wujek mi powiedział. Zrozumiałem, nie potrzeba już o tym mówić. Teraz stanę się mężczyzną, który zaopiekuje się mamą, przyrzekam. Ja nie mogę jej stracić przez własną głupotę. – Jego głos się załamał.
– Dobrze to słyszeć. Nie martw się, mama jest silna i bardzo cię kocha, więc ma powód, aby jak najszybciej wyzdrowieć. Pracą też już nie musi się martwić, bo niedługo otwierają u nas sklep sieciowy, przy niej zadzwoniłam do koleżanki, która zajmuje się kadrami u nich i obiecała dla niej etat kierowniczki tego sklepu. Zobaczysz, wszystko się dobrze ułoży – zapewniała Beata spokojnym, ciepłym głosem.
– Wiem, ciociu... – odparł, pociągając nosem.
– O której będziesz? – zapytał Jerzy. – Wyjadę po ciebie na przystanek.
– Za pół godziny odjeżdża bus, myślę, że na niego zdążę. Michaś pewnie rowerem do nas przyjechał?
– Tak.
– To pojedźcie do nich, niech zabierze potrzebne rzeczy, ubrania, książki i potem odbierzecie mnie z przystanku. Rowerem i tak będzie musiał na busa dojeżdżać w drodze do szkoły – zarządziła.
– Okej, zaraz tak zrobimy. To na razie, kochanie – odparł Jerzy. Kiedy zakończył rozmowę, spojrzał na Michała i zrobiło mu się go bardzo żal. Chłopak przeszedł już sporo w swoim życiu, stracił ukochanych dziadków, ciotka już się nim nie interesowała, bo miała sporo własnych kłopotów, a teraz przyczynił się do choroby matki i omal i jej nie stracił.
– Wujku, pomożesz mi z matematyką i fizyką? – Chłopak zapytał znienacka, patrząc na mężczyznę wyczekująco.
– Pewnie! – Jerzy ucieszył się, słysząc tę prośbę. – A jak z językiem polskim?
– Tutaj chyba ciocia musi pomóc – westchnął ciężko Michał.
– No cóż, to cię nie ominie, ale jak będą chęci, to może i z trudem, bo masz duże zaległości, ale dasz radę. A myślałeś już, co chciałbyś robić w życiu? Jest jeszcze trochę czasu, aby się nad tym zastanowić, ale...
– Tak, ale pogrzebałem te marzenia, bo wybrałem złą drogę i czasami nie wiedziałem, jak z niej zawrócić, czy jest szansa i sens... Teraz mam już cel. Chciałbym... zostać lekarzem jak mój ojciec. – Ostatnie słowa wymówił niemal szeptem.
– Uuu... tutaj mnie zaskoczyłeś. Ambitne plany, ale musisz zdawać sobie sprawę, że w takim razie czeka cię wiele pracy i to już od teraz. Zjadłeś? To jedziemy, musisz zrobić tak, jak ciotka każe, bo nam łby pourywa. – Roześmiał się, a Michał, chociaż słabo, ale mu zawtórował.
Kolejne tygodnie syn Elżbiety spędził na nauce. Były chwile, kiedy chciał się poddać, bo zaległości miał wiele, ale wówczas przywoływał w pamięci obraz chorej matki, leżącej w szpitalnym łóżku, otoczonej kilkoma maszynami, które ułatwiały jej oddychanie, a inne rejestrowały każde uderzenie serca. Pierwsze pozytywne oceny zostały uczczone jabłecznikiem z bitą śmietaną, którą zjedli wraz z Jerzym i Beatą u nich w domu. Michał widział, jak wiele radości sprawiał teraz matce swoim zachowaniem na co dzień, coraz lepszymi wynikami w szkole. Widział dumę i radość w jej oczach, co sprawiało mu satysfakcję, i w końcu poczuł się jak prawdziwy mężczyzna odpowiedzialny za kobietę swojego życia, za matkę.