Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ula jest stereotypową bibliotekarką: w wielkich okularach, niezbyt atrakcyjna, z nosem w książce. Jest też jednak osobą nieprzeciętną, niesamowicie oczytaną, zajmuje się ochroną przyrody i przyjaźni się z wilkami. Od lat mieszka w podhalańskiej Sosnówce, gdzie oprócz wspaniałej przyrody ludzi otacza magia dawnych czasów i legend. A nikt nie potrafi opowiadać ich tak jak Ula.
Kiedy w jej życiu niespodziewanie pojawia się przystojny Marcin, nie zawaha się skorzystać z okazji na szczęście. Niewinne spacery po okolicy wkrótce przerodzą się w gorące uczucie.
Czy ich romans zakończy się równie szybko, jak się rozpoczął?
Jak poradzą sobie z przeciwnościami?
I czy Uli uda się uratować jej leśnych przyjaciół?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 347
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Pierwsze wzmianki o mieszkańcach Sosnówki zanotowano w 1805 roku. Zaczęło od pewnej rodziny, która z południa Europy ruszyła szukać swojego miejsca na Ziemi. Tam skąd się wywodzili panowały bieda i prześladowania za wiele rzeczy, począwszy od wiary, na poglądach skończywszy.
Utrudzeni podróżą rozbili obóz na łące, tuż przy potoku i sosnowym lesie. Ciemno już było, więc tylko rozpalili ognisko, zjedli po kromce suchego chleba, oporządzili dwie krowy, konia i kilka owiec, które ze sobą mieli, i tak jak stali położyli się pod rozgwieżdżonym niebem, aby dać wytchnienie zmęczonym ciałom. Zaś rankiem, kiedy wstali i zobaczyli, jak pięknie jest wokół, doszli do wniosku, że to będzie ich nowy dom.
Z czasem zaczęli do nich dołączać inni, którzy z różnych powodów szukali nowego domu, i tak powstała Sosnówka. Swą nazwę wioska, a potem miasteczko, wzięła od pięknych lasów, które porastały okoliczne wzgórza. Potężne, smukłe drzewa strzelały w niebo, zielone igły pachniały świeżą żywicą, a jesienią z gałęzi zwisały wielkie, podłużne szyszki. Dzięki nieprzebranym zasobom drewna szybko powstawały domy, zagrody, stodoły i obory. Ludzie rodzili się, żyli i umierali, aby zrobić miejsce kolejnym pokoleniom. Uprawiano ziemię, sadząc na łagodniejszych zboczach pagórków zboża i warzywa, hodowano owce, krowy i świnie. To wystarczyło ludziom, aby żyć. Okresy wojen nie ominęły Sosnówki, ale dzięki temu, że była dobrze ukryta między górami i borami, nie dotknęły jej tak mocno jak inne miejsca w Polsce i na świecie. Mieszkańcy zawsze byli ludźmi dumnymi, bo pokonali przeciwności natury, aby móc zamieszkać w tym miejscu. Uważali się za prawych i pełnych pokory wobec Boga, a także przepełnionych miłością i empatią wobec innych. Niestety zdarzyło się coś, co położyło cień na ich dumę i prawość. W okolice przybywali ludzie różnych wyznań, ale nikomu nie przeszkadzało, kto jakiego Boga wyznaje, w jakim przybytku się do niego modli. Tak więc Żydzi mieszkali obok katolików. Każdy obchodził swoje święta, jak chciał, budował swoje kościoły, gdzie oddawał siebie Bogu. To właśnie w Sosnówce początek swojemu rodowi dała rodzina Goldbergów, bogobojnych Żydów, którzy byli ogólnie szanowani wśród reszty lokalnego społeczeństwa. Pewnego razu urodziła się w tej rodzinie Hetel. Dziewczynka wyrosła na piękną młodą kobietę o czarnych jak węgiel oczach i włosach ciemnych niczym krucze skrzydła, które opadały kaskadą loków na jej ramiona. Wszyscy w wiosce ją lubili, bo była nie tylko grzeczna, lecz także niezwykle uczynna. Każdy, kto potrzebował pomocy, mógł się do niej śmiało zwrócić, nie odmówiła nikomu. Zakochał się w niej syn kowala, Waldek, młodzieniec wysoki, postawny i bardzo pewny siebie. Niestety serce dziewczyny należało do innego młodzieńca, wyznania mojżeszowego, czego rywal zrozumieć nie mógł, bo przecież był bogaty i w zasadzie stanowił najlepszą partię w miasteczku. Hetel jednak uporczywie odmawiała mu swojej ręki, zawsze grzecznie, ale stanowczo. W Waldku coraz bardziej rosły poczucie krzywdy i przede wszystkim zazdrość. Szukał sposobu, aby pozbyć się konkurenta i mieć dziewczynę dla siebie.
Był rok 1941. Do Sosnówki docierało coraz więcej wieści o wojnie, która toczyła się wokół, o tym, jak okupant postępuje z polskim społeczeństwem, ale przede wszystkim co robi z Żydami. Wkrótce w Zakopanem zawitali Niemcy, rozpoczęło się przeczesywanie okolicznych wiosek i miasteczek w poszukiwaniu Żydów, Romów i innych narodowości. Wywieszali plakaty, na których jednocześnie informowali o karach śmierci za ukrywanie ludzi, jak i obiecywali nagrody za ich wydanie. W Sosnówce niepokój wśród mieszkańców rósł coraz bardziej. Strach sprawiał, że rodziny do tej pory mieszkające zgodnie obok siebie zaczęły się unikać, patrzeć wilkiem jeden na drugiego, a szczególnie omijano Żydów i Cyganów, bo bano się, że wszelkie kontakty z nimi mogą ściągnąć na niewinnych karę. Walek dostrzegł w tym szansę dla siebie: umyślił sobie, że jeśli powie okupantowi o swoim żydowskim rywalu, to tamten zostanie wywieziony gdzieś daleko, a wówczas Hetel będzie tylko jego. Jak postanowił, tak i zrobił. Pewnego jesiennego ranka, kiedy miasteczko jeszcze spało i tylko gdzieniegdzie widać było ludzi krzątających się po obejściach podczas porannego oporządzania zwierząt, do Sosnówki przyjechały trzy wielkie wozy z budami, z których wyskoczyli żołnierze uzbrojeni w karabiny. Szybko rozproszyli się po miasteczku, wpadali do mieszkań, zagród i wywlekali ich mieszkańców na zewnątrz. Ich rozkazy mieszały się z rozpaczliwymi krzykami. Zebrali wszystkich na ryneczku otoczonym kamieniczkami, zza których widać było strzeliste wierzchołki gór. Nie patrzyli, że ktoś został wygnany z domu boso, że matka niosła na rękach półnagie dziecko, że staruszka ledwo trzymała się swojej laski, popychana przez wystraszoną gawiedź. Z jednego z samochodów wysiadł postawny mężczyzna w czarnym mundurze i czapce z trupią główką. Miał małe, nieco skośne oczy, osadzone blisko siebie, lekko rudy zarost na twarzy oraz minę zwycięzcy i pana ludzkiego życia. Przeszedł się przed pierwszym rzędem ludzi, patrząc każdemu prosto w oczy, a wszystkim wydawało się, że trwa to wieczność. Paraliżował ich strach, nikt nie wytrzymywał bazyliszkowatego spojrzenia oficera. Po kilkunastu minutach mężczyzna stanął kilka metrów przed nimi, założył ręce z tyłu i patrząc na wystraszonych mieszkańców Sosnówki, zaczął swoje przemówienie:
– Zapewne każdy z was czytał obwieszczenie, które wywiesiliśmy w waszym miasteczku. – Ruchem głowy wskazał na gruby słup w kształcie walca, na którym wisiał jeden z plakatów. – Napisano w nim, że każdy prawy obywatel powinien poinformować nowe władze o miejscu przebywania wrogów narodu niemieckiego, a więc Żydów, Cyganów, Ukraińców i tym podobnych. Jak widzę po waszych twarzach, większość z was jest jednej z tych narodowości. Są to wrogowie białej rasy! I dla nich tutaj miejsca nie ma! – Nakręcał się coraz bardziej. – Chcę, aby ktoś z was, prawdziwych Polaków, wskazał mi tych ludzi. Pojadą oni do pracy na teren Niemiec, będą pracować w fabrykach, na polach. Czy to jasne?! – ryknął. – Tak więc liczę do trzech, niech przed pierwszy szereg wystąpią Żydzi, Cyganie i Ukraińcy, w przeciwnym razie – zawiesił głos, mrużąc złośliwie swoje małe oczka – będę strzelał po kolei do każdego z was, obojętnie, jakiej jest narodowości...
Wśród zebranych dało się zauważyć poruszenie, rozległy się ciche okrzyki strachu, co niektórzy, reagujący nerwowo, zaczęli płakać. Oficer zaczął głośno odliczać, jednocześnie sięgając dłonią do kabury przytroczonej w pasie i wyciągając z niej pistolet. Przy słowie „trzy” wymierzył lufę w staruszkę, która stała jako pierwsza z prawej strony czołowego rzędu. Nim skończył wypowiadać wyraz, padł strzał, którego echo rozległo się wokół, odbijając się od ścian kamieniczek, biegło w stronę gór i lasów, gdzie rozlegało się jak złowrogi pomruk zapowiadający nadchodzącą rzeź. Kobieta osunęła się na ziemię niemal bezgłośnie, jej towarzyszka stojąca obok zaczęła histerycznie krzyczeć na widok plamy krwi, która szybko się powiększała wokół ciała leżącego na kamienistym bruku i wsiąkając w ziemię, rozprzestrzeniała wokół siebie metaliczną, mdlącą woń.
– Czy mam kontynuować? – zapytał oficer łamaną polszczyzną. – Czy może macie swój rozum? – Spoglądał na wystraszonych ludzi, nie kryjąc satysfakcji na widok ich przerażenia. – Dobrze, w takim razie sam będę wybierał, mam oko do tych, którzy niszczą białą rasę i są dla niej zagrożeniem! – Zakończył swój wywód krzykiem i podszedł do ludzi. Zaczął wskazywać lufą swojego pistoletu niektórych, nic przy tym nie mówiąc, zaś jego żołnierze brutalnie wywlekali wskazanych z tłumu.
Waldek, który stał wśród innych mieszkańców, bacznie obserwował sytuację, aby się upewnić, czy oficer dojrzy jego rywala. Bardzo dokładnie go opisał, kiedy składał doniesienie. W zamian za informację obiecano mu pełną dyskrecję i nietykalność tej, dla której wszystko to robił. Istotnie po kilku minutach wywleczono z tłumu Izaaka i brutalnie popchnięto go w stronę reszty wskazanych wcześniej. Złośliwy i pełen tryumfu uśmiech zagościł na ustach Waldka, szybko jednak musiał go ukryć, bo ojciec, który stał obok, dostrzegł to i z niepokojem zerkał na syna spod spuszczonej na klatkę piersiową głowy. Kiedy jednak oficer wskazał lufą pistoletu Hetel, wówczas przerażony Waldek nie wytrzymał:
– Jej nie! Jej nie! Przecież mówiłem, opisywałem ją panu.
– Aaa, więc to dziewczyna, dla której jako prawy obywatel doniosłeś, że u was mieszkają Żydzi. Nie wstyd ci? Chcesz mieszać białą rasę z kimś takim? – Oficer zbliżył się do chłopaka, lufą pistoletu podłożoną pod jego podbródek poniósł jego głowę do góry i spojrzał mu prosto w oczy. – Wyglądasz jak typowy przedstawiciel rasy aryjskiej: niebieskie oczy, blond włosy... Nieładnie... – cedził przez zęby każde słowo, a w jego oczach zagościły złośliwość i rozbawienie tryumfatora. – A który to ten, który ci wszedł w paradę? No pokaż! – Podniósł głos, wskazując na grupę ludzi, których wywleczono z tłumu. – Chyba się domyślam, to ten, do którego teraz przytula się twoja żydowska wybranka – roześmiał się pogardliwie. – Ale wiesz co? Zapewniam cię, że oni nigdy nie będą razem... – Nim skończył zdanie, padł strzał, Izaak osunął się na bruk, a z jego czoła zaczęła sączyć się krew, brudząc sukienkę Hetel, która usiłowała go podtrzymać. Jednak ciężar i szok, którego doznała, były zbyt wielkie. Jej ukochany po kilku sekundach leżał na ziemi z szeroko otwartymi oczami.
Zapanowała cisza, przerywana jedynie szlochem Hetel, która bezwiednie przyklękła przy ciele chłopaka. Nagle odwróciła głowę w stronę Waldka i spojrzała na niego. Nikt nigdy nie widział przedtem w jej oczach takiej nienawiści. Dziewczyna zawsze do każdego podchodziła z miłością, mawiano, że ma serce na dłoni. Nieraz widziano, jak w lesie, kiedy zbierała zioła labo jagody, sarny podchodziły do niej bez strachu, a ona je głaskała i tuliła. Ponoć nawet kiedy raz zimą wracała do domu i otoczyła ją sfora wilków, zwierzęta łasiły się do niej niczym psy. Teraz jednak w jednej sekundzie jej rysy twarzy się zmieniły, a w oczach widać było zapowiedź zemsty. Umilkła równie szybko, jak krzyknęła, widząc osuwającego się na ziemię ukochanego. Teraz wstała, nie spuszczając wzroku z Waldka, który jednak nie wytrzymał jej spojrzenia i odwrócił głowę.
Oficer tylko się roześmiał, jakby wszystko to uważał za dobry żart, i wrócił do wskazywania w tłumie kolejnych osób. Wreszcie wszystkim – a było ich wielu – kazano zapakować się na wozy i wywieziono ich z miasteczka. Cała akcja trwała dwie godziny. Zebrani na rynku przejęci strachem po tym, co się wydarzyło, jeszcze przez kilka minut stali, jakby byli sparaliżowani. Każdy popatrywał w stronę Waldka, który nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Nie tak to miało wyglądać, nie tak mu obiecywano, teraz zaś wszyscy wiedzieli, że to on doniósł. Pierwszy z tłumu ruszył w stronę swojej kuźni ojciec konfidenta. Szedł w milczeniu, a łzy ciurkiem spływały mu po policzkach. Jego żona szybko do niego dołączyła, objął ją ramieniem i milcząc, szli przed siebie.
Kilkanaście minut po odjeździe wozów z wielkiego boru, który otaczał Sosnówkę, rozległy się odgłosy strzałów. Odbijały się echem od drzew i leciały ku miasteczku, jakby chcąc uderzyć swym potężnym dźwiękiem w Waldka, który stał nadal otępiały ze strachu przed tym, co mogło go teraz czekać...
Dopiero wieczorem kilka osób odważyło się pójść do lasu, skąd dochodziły odgłosy strzałów. Tak jak się domyślali, zastali tam ciała swoich sąsiadów... Była wśród nich Hetel, leżąca z otwartymi oczami, w których chęć zemsty ciągle wydawała się żywa. Pochowano ją razem z Izaakiem, resztę złożono w zbiorowej mogile, na której ustawiono kamień z wyrytą pospiesznie datą mordu...
Ulka Nowicka urodziła się w Sosnówce, jej matką była miejscowa góralka, zaś ojcem Szymon, potomek Hetel. Jego dziadek, a brat zamordowanej, miał to szczęście, że wyjechał wtedy do szkoły. O całej masakrze dowiedział się po powrocie do domu. Przezorni sąsiedzi ukryli go u siebie i tak przeżył do końca wojny.
Ulka niestety nie odziedziczyła urody po swojej ciotecznej prababce, wręcz przeciwnie, w dzieciństwie była nawet ładna, tak o niej mówiono, jednak wiek dorosły powitała jako nieciekawa osoba, o pospolitej twarzy i jedynie kruczoczarne włosy spadające kaskadą loków były jej ozdobą. W dodatku szybko popsuł się jej wzrok od ciągłego czytania książek w ukryciu przy słabym świetle. Matka zawsze jej mówiła, że nie urodą, ale dzięki wiedzy i wykształceniu zdobędzie prawdziwą miłość. Dziewczyna wierzyła w to, bo jakie miała inne wyjście? Skończyła liceum w Krakowie i poszła na studia, tam miała nadzieję znaleźć uczucie. Owszem, chłopcy chętnie ją otaczali i prawili komplementy, ale przed... każdą sesją, aby dała ściągnąć, po czym ich zainteresowanie równie szybko znikało, jak się pojawiało. Trzeba przyznać, że Ulka nie robiła w zasadzie nic, aby poprawić swoją urodę, a do tego uparcie nosiła okulary w grubych oprawach, stanowczo za dużych w stosunku do jej twarzy. Ale żadna z koleżanek nigdy jej tego nie powiedziała, nie doradziła, jak poprawić wygląd czy zmienić styl ubierania się. Dlaczego? Bo nie uważały jej za swoją. Zawsze pogrążona w książkach, nie chodziła na imprezy, na które jeszcze na pierwszym roku ją zapraszano, a z czasem, kiedy za każdym razem odmawiała, zaprzestano tego. Gdy po studiach nie udało jej się dostać pracy jako specjalista od wizerunku firm, wróciła do Sosnówki, gdzie znalazła zatrudnienie w miejscowej bibliotece. Po wielu latach dochrapała się stanowiska dyrektora tej placówki z dwiema pracownicami pod sobą. Ale to było bez znaczenia. Najważniejszy był fakt, że miała nieograniczony dostęp do książek, że sama decydowała, jakie pozycje warto sprowadzić, organizowała liczne zajęcia dla dzieci, młodzieży i dorosłych, które miały wszystkich zachęcić do czytania. Jednak czas i technika nie zasypują gruszek w popiele i ludzie częściej niż sięgać po książki, zaczęli spędzać czas z urządzeniami cyfrowymi – smartfonami, czytnikami, tabletami. Niemniej Ulka się nie poddawała i wymyślając coraz to nowe zajęcia, zachęcała mieszkańców, a coraz częściej i turystów, do sięgania po tradycyjną formę literatury i pokazywała im zalety czytania.
Kiedy telewizja wyemitowała serial Brzydula, co złośliwsi zaczęli między sobą nazywać Ulkę Brzydulą, choć niczym sobie na to nie zasłużyła i kiedy dowiedziała się o tym, przepłakała całą noc.
Ulka swoje w życiu przeszła. Krótko po tym, jak po zakończonych studiach wróciła do Sosnówki i zaczęła pracować w bibliotece, jej rodzice zginęli w górach. Byli fanami wspinaczek, niestety pewnego dnia jeden z haków, który ojciec Ulki wbił w skalną szczelinę, nie wytrzymał ciężaru obojga. Ich ciała odnaleziono po tygodniu w skalnej rozpadlinie. Ulka wpadła w depresję, wszystko robiła machinalnie, począwszy od chodzenia do pracy po przygotowywanie sobie posiłków. Wówczas z nieoczekiwaną pomocą ruszyła jej dawna koleżanka z liceum, Beata. Zawodowo była psychologiem w miejscowej poradni i szkolnym pedagogiem. Dzień po dniu pomagała jej otrząsnąć się z tragedii, wlewała w jej serce otuchy, że nadejdzie dzień, w którym wszystko się odmieni, kiedy rodziców będzie wspominać z uśmiechem na ustach i bez łez w oczach, chociaż ból w sercu pozostanie na zawsze. Kiedy u jej boku będzie przystojny mężczyzna i gromadka uroczych dzieci, którym będzie czytała najwspanialsze książki. Istotnie nadszedł dzień, gdy Ula Brzydula zaczęła wspominać rodziców z uśmiechem na ustach, ale nadal u jej boku nie było tego jedynego, wymarzonego mężczyzny. Na szczęście zyskała przyjaciółkę, dzięki której zniosła niejeden policzek od życia.
– Ulka, dzwonił wójt, jutro przyjeżdża jakaś delegacja unijna i on chce, żebyś była na powitaniu i potem na zebraniu. Będą omawiać fundusze, może uda ci się... – zaczęła Agnieszka, kiedy Nowicka weszła do sali bibliotecznej i ściągnęła płaszcz.
– Tak, wiem już o tym, dzwonił do mnie na komórkę. Wszystko pięknie, tyle tylko, że on chce, abym swoją znajomością tematu i elokwencją pomogła mu uzyskać kasę na remont siedziby gminy! – Ulka nie kryła złości w głosie. – A obiecywał generalny remont naszego budynku, nowe wyposażenie do czytelni... – wyliczała.
– Wiem, to stary oszust – przytaknęła Aga. – Zrobię ci kawę, chcesz?
– Jasne, poproszę. Byli już jacyś czytelnicy? – zapytała Ulka, chowając swoją torebkę do małej szafki, która stała obok wieszaka na płaszcze i kurtki.
– O dziwo, czterech, w tym dwóch turystów, którzy przyjechali do naszego nowo otwartego sanatorium.
– Dzięki temu zyskamy trochę gości – stwierdziła Ulka, siadając przy biurku i włączając swój komputer. – Ten sprzęt też od dawna wymaga wymiany, kiedyś całkiem nam padnie i żaden informatyk nie będzie w stanie nam pomóc, ale do wójta to po prostu nie dochodzi! Ćwok, który w życiu niczego nie przeczytał, zawsze jechał na skróty, ruda małpa – mruczała pod nosem, walcząc z migocącym ekranem.
Aga słysząc jej użalania, tylko zachichotała. Włączyła ekspres do kawy, na który złożyły się we dwie z Nowicką, bo obie były kawoszkami i co chwila wymyślały jakieś nowe formy podania tego napoju. Jednak najczęściej królowała u nich „mała czarna”, chociaż w rzeczywistości była to duża porcja kawy w wielkich kubkach, na których miejscowy artysta wymalował wizerunek budynku biblioteki, taki jaki faktycznie był, odrapany, z ubytkami tynku. Wszak od dekad nikt go nie remontował, choć kiedyś mieściła się tutaj siedziba partii komunistycznej. Po roku 1989 na parterze urządzono bibliotekę, zaś na piętrze mieściło się przedszkole, które po pewnym czasie przeniesiono do nowego budynku, na który pieniądze szybko się znalazły, gdyż wójt miał małe dzieci. Biblioteka zyskała nowe pomieszczenie, i to całkiem spore. W jednej części Ulka wraz ze swoimi pracownicami urządziły archiwum, a w drugiej, tej większej, czytelnię. Wszystko robiły własnym sumptem oraz z pieniędzy, które udało im się zebrać, bo wójt, w wielu kwestiach niedouczony, ale za to cwany i umiejący zawsze wykorzystać okazję, nie chciał się zgodzić ani tym bardziej przeznaczyć na taki cel funduszy. Twierdził zawsze, że książki ogłupiają ludzi, którymi trudniej potem kierować według własnej woli. Każde spotkanie Ulki z wójtem, Antonim Koszyckim, kończyło się awanturą, a mężczyzna przy każdej okazji nie szczędził jej obraźliwych słów, łącznie z tymi dotyczącymi jej aparycji, co ją bardzo bolało.
– Szanowna koleżanko, kto w dzisiejszych czasach czyta książki? Tylko idiota, ludzie mają iPhone’y, smartfony, tablety, w których znajdą wszystkie potrzebne informacje! Kto czyta jakieś głupie romansidła? – kpił. – Chyba tylko takie... co ciągle wierzą, że znajdą faceta, który je zechce. Ale musiałby być spełniony jeden warunek, ten facet musiałby być niewidomy – rechotał, uważając swoje słowa za wspaniały żart i nie zważając na to, jak grubiańskie są w stosunku do Nowickiej.
Zaciskała tylko zęby i wychodziła w milczeniu, upokorzona.
W końcu Ulka uporała się ze swoim komputerem i automatycznie spojrzała w stronę niewielkiego pokoiku, który służył im za tymczasowy magazynek. Dostrzegła w nim ustawione jeden na drugim kartony.
– O, widzę, że zamówione książki przyszły – ucieszyła się. Uwielbiała te chwile, które zdarzały się tylko dwa razy do roku, jeżeli wójt miał gest i zechciał przeznaczyć na to pieniądze. W międzyczasie dokupowały najnowsze pozycje z własnych środków albo z tego, co udało im się zebrać podczas różnych imprez regionalnych.
– Tak, przyszły wczoraj po południu, jak ciebie nie było. Nie ruszałam ich, bo musiałam zrobić sprawozdanie... – Aga zaczęła się usprawiedliwiać, ostrożnie niosąc kubek z kawą dla Ulki.
– I dobrze, wiesz doskonale, jak lubię je rozpakowywać – odparła Nowicka, pospiesznie robiąc miejsce na biurku na kubek z gorącym napojem.
– I całe szczęście, bo ja za tym nie przepadam.
– Dlatego nasz podział zadań jest tak doskonały – odpowiedziała Ulka, biorąc do ręki wydruk zamówienia i szykując się do przyjęcia towaru. – A w tym sanatorium to chyba nowy turnus się zaczął? – zapytała po chwili, porównując każdą pozycję z tym, co zamówiła. – Bo wczoraj widziałam autokar z ich placówki wiozący ludzi...
– Chyba tak, bo i u nas pojawiło się kilka nowych twarzy. Mówili, że dopiero przyjechali, ale chyba już o tym wspominałam?
– Aaa, faktycznie, przepraszam, jestem dzisiaj trochę skołowana – przyznała Ulka. – Cholera! – Przerwała po chwili. – Zapomniałam, że trzeba przesłać do Krakowa raport o liczbie wypożyczonych książek, bo muszą przygotować rozliczenia dla autorów.
– Spokojnie, przyszedł e-mail o odroczeniu terminu, potem będzie informacja na kiedy. – Aga uspokoiła ją.
– Uf, ciężar spadł mi z serca – odetchnęła Nowicka.
– Słyszałam o twoim starciu z naszym wójtem – zagaiła delikatnie dziewczyna. Ciekawość wzięła u niej górę nad ryzykiem niezadowolenia, które mogła wywołać u swojej przełożonej. Na szczęście były na dość luźnej stopie zawodowej.
Ulka odłożyła kartkę, na której odhaczała kolejne pozycje, i wzięła głęboki wdech.
– Tak, wczoraj, kiedy wracałam z pracy. Dostałam informację, że jutro odbędzie się zebranie w celu ustalenia budżetu na kolejny rok, a jak wiesz, moim celem jest wyrwać od nich cokolwiek na remont biblioteki. Sama zobacz – Nowicka wstała z krzesła i ruchem ręki zatoczyła półokrąg – tutaj się wszystko sypie. Jak otwierasz drzwi wejściowe, to trzeszczą niemiłosiernie i wióry z nich lecą, bo korniki mają w nich używanie. A półki na książki? To samo. A wilgoć? Zapach stęchlizny jest wszędzie. Nie mamy ani jednego komputera dla czytelników... nic... jak za komuny! – Coraz bardziej się nakręcała.
– Wiem, ale myślisz, że tym razem ci się uda? – Agnieszka miała spore wątpliwości, bo dlaczego tym razem miałoby być inaczej, skoro przez tyle lat nic nie wskórały?
– Masz rację, nigdy nic się nie udało, nasz Antoni nie lubi książek, bo to zwykły prostak, bez jakiegokolwiek polotu intelektualnego...
– I wykształcenia – dorzuciła Aga, układając książki zwrócone przez czytelników.
– Ta kwestia jest jak dla mnie bardzo sporna. Sama wiesz, ilu mieszkańców naszej miejscowości jest po szkołach średnich, zawodowych, bez studiów, a mają wiedzę, myślą logicznie, potrafią odróżnić dobro od zła. Dlaczego? Bo czytają, nie są zamknięci na nowe idee. Studia dadzą ci tak naprawdę wiedzę teoretyczną, ale nie podniosą twojego intelektu, że o kulturze osobistej nie wspomnę.
Agnieszka trzymała w ręku kolejną książkę i zastanawiała się nad słowami koleżanki.
– I znowu masz rację, naszego wójta nic nie nauczy. Swoją drogą jestem zdzwiona, że tyle lat trzyma się tego stanowiska, czy żadne przepisy tego nie regulują?
– Regulują, oczywiście. Tyle tylko, że nigdy nie ma kontrkandydata. Ludzie się boją, a jak się ktoś pojawiał, to ta... – Ulka zmełła w ustach nieparlamentarne określenie – ...łajza zawsze coś wynalazła i go wypłaszała.
– Fakt...
Nagle drzwi wejściowe otworzyły się z trudem, czemu towarzyszyło skrzypienie, które wwiercało się w uszy niczym wielki świder w skałę. Ulka podskoczyła na krześle i skierowała wzrok ku miejscu, skąd dobiegał odgłos. Do środka wszedł mężczyzna, który wyglądał na wystraszonego tym, że narobił tyle hałasu, chociaż nie zamierzał. Stojąc w otwartych drzwiach i nadal trzymając dłoń na klamce, pociągnął nosem, jakby węszył. Rozglądał się wokół, a jego mina wyrażała zaskoczenie. Ubrany był jak przeciętny turysta, chociaż miał na sobie markową odzież. Na pierwszy rzut oka wydawał się w wieku między czterdziestym piątym a pięćdziesiątym rokiem życia, chociaż tutaj można było się spierać, ponieważ jego bardzo zadbany wygląd mógł mylić. Miał starannie ułożone włosy, na skroniach nieco przyprószone siwizną. Ciemne oczy były lekko podkrążone, co wskazywało, że albo się nie wysypiał, albo za dużo ślęczał przed komputerem. Dół jego twarzy pokrywał delikatny ciemny zarost, który dodawał mu uroku. Ulka patrzyła na niego z niekłamanym zaciekawieniem. Nie był mieszkańcem Sosnówki, to pewne, do tego był przystojny i interesowały go książki, skoro tutaj przyszedł. Wstała z krzesła.
– Dzień dobry – powitała go głośno i wyraźnie.
Mężczyzna spojrzał w jej stronę i lekko się skrzywił. Ta kobieta idealnie pasuje do tego miejsca, tak samo atrakcyjna – pomyślał złośliwie. – Skąd ona wzięła okulary w rogowej oprawie? Chyba z pobliskiego skansenu...
– Dzień dobry – powtórzyła Ulka, a na jej ustach zagościł uśmiech, który, o dziwo, rozpromienił jej twarz i dodał jej nieco uroku, tuszując pierwsze złe wrażenie wizualne, jakie zrobiła na nieznajomym. – W czymś panu pomóc?
– Dzień dobry – odparł głębokim głosem i ruszył w stronę Nowickiej. Puszczone przez niego drzwi zamknęły się z jeszcze głośniejszym skrzypnięciem niż podczas otwierania, aż nieznajomy drgnął i obrócił się w ich stronę. – Wszystko tak tutaj trzeszczy i skrzypi? – zapytał, nie kryjąc zdziwienia.
– Niestety tak, budynek i wyposażenie pamiętają jeszcze lata komunizmu. Od tego czasu nic nie było tutaj robione ani remontowane – odparła Ulka, nadal z uśmiechem na ustach. Każdy nowy przybysz był nie lada atrakcją, wraz z nim przychodziły nowe trendy, myśli, poglądy i informacje z miejsca, z którego pochodził.
– Pani tutaj zarządza? – zainteresował się, podchodząc do jej biurka.
– No... można tak powiedzieć – odparła nieco zmieszana, bo nie spodziewała się takiego pytania.
– Coś słaby z pani zarządca, skoro to tutaj ma nazwę biblioteki. Powietrze aż jest gęste od stęchlizny, ruina, jakiej dawno nie widziałem. – Mężczyzna nie szczędził krytycznych słów, nie zaważając na policzki kobiety, które teraz niemal płonęły żywym ogniem.
– Wie pan, tutaj w tej dziurze – celowo podkreśliła ostatnie słowo – panują trochę inne zwyczaje, są na nieco wyższym poziomie niż w wielkich miastach, skąd zapewne pan pochodzi. Najpierw się przedstawiamy, a jak mamy pytania, to grzecznie pytamy, a nie sypiemy od progu złośliwościami. – Ulka starała się, aby głos jej nie zadrżał, po czym usiadła i nieco trzęsącymi się dłońmi z powrotem wzięła odłożoną wcześniej kartkę z zamówieniem książek, nie patrząc już na nieznajomego. – Agnieszko, obsłuż pana, bo ja jestem zajęta i nie mam czasu dla takich... osób, a szkoda mi go. – Nie potrafiła jednak sobie darować złośliwości i odruchowo poprawiła ciężkie okulary, które w tym wzburzeniu nieco zsunęły jej się z nosa.
Mężczyzna patrzył na nią zszokowany. Takiej riposty się nie spodziewał od prowincjonalnej gęsi bibliotecznej. W tej złości nawet jakby ładniej wyglądała. Teraz dopiero dostrzegł burzę loków na jej głowie, którą nieumiejętnie próbowała ujarzmić za pomocą spinki, a która jednak nadal tworzyła nieład... bardzo ładny i frywolny w jego odczuciu. Szybko się zreflektował, że popełnił nietakt, i to bardzo duży. Nieproszony usiadł na krześle, które stało naprzeciwko niej.
– Przepraszam, zachowałem się bardzo niegrzecznie... – zaczął powoli, nie kryjąc zażenowania.
– To mało powiedziane – mruknęła w odpowiedzi Ulka, nie podnosząc głowy znad kartki, na której i tak nic nie widziała, bo zdenerwowanie jej na to nie pozwalało.
– Wiem... Jeszcze raz przepraszam, naprawdę mówię to szczerze, proszę – mówiąc to, wyciągnął w jej stronę rękę, która zawisła w bezruchu i oczekiwaniu na jej gest. – Nazywam się Marcin Niecpolski, przyjechałem tutaj na jakiś czas, a kiedy powiedziano mi, że w tej miejscowości jest biblioteka, to postanowiłem sobie coś wypożyczyć i przyszedłem. Naprawdę... przepraszam. – W jego głosie dało się wyczuć autentyczną skruchę.
Nowicka powoli podniosła głowę i spojrzała na mężczyznę i jego wyciągniętą rękę, którą z lekkim ociąganiem uścisnęła.
– Urszula Nowicka i... wybaczam panu. Więc co chciałby pan wypożyczyć, jaka literatura pana interesuje? – Przybrała bardzo służbowy ton, zimny i oschły jak zwykle, jeżeli chciała, aby delikwenta zabolało.
– No... e... lubię książki o podróżach. Sam niewiele jeżdżę w celach turystycznych, bo praca mi na to nie pozwala, więc chciałbym chociaż coś o tym poczytać... Ale na początek... czy jest jakaś pozycja o historii Sosnówki? Będę tutaj jakiś czas, więc wypada, abym dowiedział się czegoś o tej miejscowości. – Teraz jego głos był ciepły, spokojny, wręcz zachęcał, aby mu odpowiedzieć tak samo.
Ulka walczyła z własną urażoną dumą. Widziała przecież wcześniej, jak pogardliwie taksował ją wzrokiem, zdawała sobie sprawę, że nie należy do pięknych ani nawet ładnych kobiet, a na księcia nie ma co już czekać, ale on robił to bezczelnie i nawet nie próbował się z tym ukryć! Jednak ten ton, szybkie przejście do innego tematu i zainteresowanie Sosnówką zwyciężyły w niej niechęć do nieznajomego.
– Trudne zadanie, bo w zasadzie nikt nigdy nie pokusił się o napisanie historii naszej miejscowości, a szkoda, ponieważ obfituje ona w ciekawe momenty. Niestety, nie mamy takiej książki. Krążą jedynie ustne opowiadania, ale to raczej pana nie zainteresuje – odparła spokojnym tonem, uważnie przyglądając się Marcinowi znad rogowych okularów.
– Szkoda... no a pani?
– Co ja?
– Pracuje pani w bibliotece, rozumiem, że ta miejscowość jest pani rodzinną, nie mogłaby pani czegoś napisać? Nie mówię tutaj o powieści, ale normalnym dokumencie – zaproponował pewnym siebie głosem.
– Ja? – Ulka popatrzyła na niego zdzwiona, po czym zdjęła okulary i odłożyła je obok klawiatury komputera. Dłońmi przetarła zmęczone oczy.
– Tak, pani. Zapewne kocha pani książki, skoro tutaj pracuje, przypuszczam także, że w tej miejscowości się pani urodziła i zna historię oraz miejscowe legendy, a zdjęcia się skądś znajdą. – Marcin szedł za ciosem.
– Ula, to jest świetny pomysł! – zawtórowała Niecpolskiemu Agnieszka, odłożyła kolejną książkę i podeszła do biurka koleżanki. – Ty byś to potrafiła! Nikt inny u nas się do tego nie nadaje. Masz świetną pamięć, na wyrywki znasz historię i legendy Sosnówki! To trzeba zapisać, żeby nie zaginęło! Na to wójt musi dać pieniądze, mieszkańcy będą się tego domagać, choćby tylko dla wydania tutaj dla nas! – Dziewczyna entuzjazmowała się pomysłem przybysza.
– Ja... – Ulka zaczęła się jąkać, jak zawsze, kiedy czuła się zażenowana i zaskoczona.
– Tak, pani. Nawet koleżanka to potwierdza, a ona chyba zna panią najlepiej i wie, na co ją stać! – Marcin uśmiechnął się, odsłaniając rząd białych zębów. – A tymczasem, żeby nie zabierać pani czasu, czy pozwoli się pani zaprosić dzisiaj na obiad w ramach przeprosin za moje zachowanie? Nie ukrywam, że chciałbym się czegoś dowiedzieć o tej miejscowości, skoro zatrzymam się tu na jakiś czas – zaproponował. – O której kończy pani pracę?
– O piętnastej – odpowiedziała za nią Agnieszka, widząc, że Nowicka nie wydusi z siebie ani słowa.
– Świetnie, zatem będę czekał na ryneczku o piętnastej. Pani wybierze restaurację, bo niedawno przyjechałem i jeszcze nie obeznałem się ze wszystkim – zadecydował i wstał z krzesła, by skierować się ku wyjściu. – Do zobaczenia.
Ochłonięcie po niespodziewanych słowach gościa zajęło Ulce kilkanaście sekund po jego zniknięciu za drzwiami. Z nieskrywaną złością spojrzała na koleżankę, ta zaś na wszelki wypadek odsunęła się od biurka, bo przeczuwała, że zaraz wybuchnie burza z piorunami, która może się zamienić w tornado.
– Oszalałaś?! Co ty wyprawiasz? Skąd takie durne pomysły?! I nie kończę pracy o piętnastej! – Z ust Nowickiej niczym z karabinu maszynowego padały jedno słowo za drugim.
– Spokojnie, opanuj się. Facet dobrze mówił. Faktycznie brakuje u nas takiej książki. Wszystko jest tylko w głowach najstarszych mieszkańców, którzy kiedyś odejdą, i twojej, więc warto taki projekt zrealizować. Będzie z korzyścią dla nas wszystkich. – Agnieszka nie dała się wyprowadzić z równowagi, jako mama czwórki dzieci miała w tym spore doświadczenie.
– Ty mnie kiedyś wykończysz – odparła Ulka nieco spokojniejszym tonem. – Ale po co ten obiad? – Szukała jeszcze czegoś, o co mogłaby mieć do koleżanki pretensje.
– Bo w takich sytuacjach dobrze się rozmawia i planuje, poza tym w końcu zjesz coś porządnego, a nie te swoje kiełki. Zresztą facet naprawdę czuł skruchę z powodu swojego wcześniejszego zachowania i trzeba to docenić – tłumaczyła niezrażona.
– Ale ja nie jestem do tego przygotowana! Nie mam stosownego ubioru. – Ulka szukała wymówki, ale słabo jej to wychodziło.
– Nie marudź, dobrze jesteś ubrana, staroświecko, ale schludnie, tylko... może zdejmiesz te swoje okulary?
– Naprawdę są aż takie złe? – Nowicka wzięła okulary do ręki i zaczęła się im przyglądać, jakby do tej pory ich nie wiedziała.
– Przykro mi, ale ktoś musi ci to powiedzieć. To są koszmarki, które maskują twoją urodę...
– Urodę? – prychnęła Ulka, nie kryjąc rozbawienia. – Dobrze wiesz, że nazywają mnie Ula Brzydula, i całkiem słusznie, bo taka jestem... – W jej głosie brzmiała gorycz.
– Bo sama do tego doprowadziłaś, ubierając się jak starowinka, nosząc te koszmarne i za wielkie do twojej twarzy okulary...
– Dlaczego do tej pory nigdy mi o tym nie powiedziałaś? – Ulka czuła lekki żal do koleżanki, z którą jednak już kilka lat pracowała, znała jej problemy i tajemnice.
Agnieszka potarła dłonią czoło, nie wiedząc, jak to teraz wytłumaczyć, bo uważała, że Ulka ma prawo czuć się urażona.
– Ula, to zawsze drażliwy temat... Lubię cię i nie chciałam sprawić ci przykrości, a teraz po prostu nadarzyła się okazja, poza tym ten facet jest naprawdę boski, przynajmniej z wyglądu, bo to, że nieokrzesany, nie ulga wątpliwości – odparła, siląc się na spokój.
Nowicka opuściła głowę. Po chwili ponownie wzięła do ręki okulary, założyła je, wstała i podeszła do niewielkiego lustra wiszącego na szafce, w której trzymały swoje podręczne rzeczy. Raz po raz zdejmowała okulary i je zakładała, krytycznie przyglądając się swojemu odbiciu.
– Masz rację, wyglądam w nich, jakbym miała sześćdziesiąt, a nie czterdzieści pięć lat – westchnęła. – Co mam z tym zrobić? Bez nich źle widzę...
– Dzisiaj już nic, ale jutro po pracy...
– Jutro jest zebranie w urzędzie – wtrąciła Nowicka, dalej patrząc na swoje odbicie.
– Dobrze, to po nim idź do naszego okulisty, ma też zakład optyczny, zbada ci wzrok i pomoże dobrać oprawki. Dawno ci mówił, że powinnaś regularnie badać wzrok, bo być może te okulary są już nieodpowiednie. Będzie to okazja, żebyś kupiła sobie coś, co doda ci uroku. Sama wiesz, że nie ma brzydkich kobiet, z każdej można zrobić ładną, tylko trzeba wiedzieć jak – podsumowała Agnieszka. – A teraz bierzemy się do roboty, bo czas goni, a ty masz spotkanie o piętnastej! – Mrugnęła porozumiewawczo.
– Oj, dziewczyno, ty mnie kiedyś wykończysz – rzekła udobruchana już Nowicka i wróciła do swojego biurka.