Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Anna nie miała łatwego startu w dorosłym życiu: po śmierci rodziców trafiła pod opiekę ciotki, u której nie zaznała miłości ani wsparcia. Z powodu narzucanych jej przez krewną ograniczeń straciła szansę na wielkie uczucie i karierę. Po dziesięciu latach nie widzi już dla siebie w przyszłości niczego poza szarą codziennością.
I właśnie wtedy, krótko po śmierci ciotki życie Anny całkowicie się odmienia. Kobieta otrzymuje niespodziewaną propozycję awansu w pracy, z którym wiąże się przeprowadzka na malownicze Podhale. Chwyta tę okazję i już kilka dni później mieszka w pięknym domu w Krokusowej Dolinie. Nie wie jednak, że jej przeszłość dogoni ją tam w całkiem zaskakujący sposób.
Kto stanie na progu jej nowego domu i nowego życia?
Czy nie będzie za późno na spełnianie marzeń?
I jaką rolę odegra w jej historii dawna legenda?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 345
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Zima biła się jeszcze zaciekle z pierwszymi zwiastunami wiosny. Nie zamierzała ustąpić. Niby promienie słońca już wyłaniały się zza gęstych, burych chmur, już łaskotały przyjemnie po twarzy, już czuło się powiew świeżości, ale wtedy znienacka zimny wiatr, w kompanii z deszczem lub śniegiem, smagał ciało i wdzierał się wszędzie pod ubranie. Ludzie przemykali ulicami, tęsknie spoglądając w niebo.
Anna, mimo iż budzik w telefonie już drugi raz przypomniał, że powinna wstać, niechętnie otworzyła oczy i spojrzała na rolety, które zasłaniały okna. Najmniejszy promień słońca nie przebijał się przez nie, chociaż dochodziła już ósma rano. Westchnęła głęboko i odruchowo zaczęła nasłuchiwać, czy aby z drugiego pokoju lub z kuchni nie dochodzi zrzędzenie ciotki. Po chwili uprzytomniła sobie, że przecież kobiety już nie ma, kilka dni wcześniej odbył się jej pogrzeb. Odetchnęła z ulgą, choć gdzieś w głębi serca poczuła z tego powodu zawstydzenie, poczucie winy, iż tak reaguje.
Anna Jegiel miała szczęśliwe dzieciństwo. Była jedynaczką, córką kardiolożki i wziętego adwokata znanego w mieście. Zawsze uczyła się w prywatnych szkołach, a dodatkowe zajęcia z języków obcych, na które rodzice naciskali, dały jej swobodę porozumiewania się w każdym niemal kraju. Była szczęśliwa, wychuchana, wymuskana. Niestety to szczęście zostało brutalnie przerwane, kiedy skończyła siedemnaście lat. Tydzień po jej urodzinach doszło do tragedii, w której oboje rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Wtedy świat Anny się zawalił. Przez wiele miesięcy cierpiała na depresję, ciągle płakała, tęskniła. Codziennie bywała na cmentarzu, czuła wówczas, że jest bliżej ich obojga.
Pech chciał, że opiekę prawną przejęła nad nią siostra ojca. Stara panna, bez wykształcenia, dewotka, utrzymująca się z niewielkiej renty. W rodzinie nikt jej nie lubił. Ciągle tylko narzekała i zazdrościła wszystkim wszystkiego. Uważała, że wszyscy, którzy coś w życiu osiągnęli, to zwykli złodzieje, którzy na niej żerują. Nie inny stosunek miała do brata i bratowej. Dlatego też relacje rodzinne z tej strony były mocno napięte. Na wieść o śmierci rodziców Anny zaraz pojawiła się w ich domu jako pełnoprawna opiekunka dziewczyny oraz oczywiście majątku. Sądy, jak sądy, przyznały jej opiekę nad nieletnią. Od tego momentu dla Anny zaczął się koszmar dnia codziennego. Ciotka szybko sprzedała jej rodzinny dom, mimo sprzeciwu dziewczyny, a wszystkie oszczędności, mimo że sąd nakazał utworzenie funduszu dla Jegiel, przetrwoniła. Zaczęła podróżować i żyć pełnią życia. Pieniądze szybko się skończyły, więc zaczęła wydawać na siebie rentę, jaką przyznano Annie. Dziewczyna miała tylko nakazy i przykazy. Wszystko, co robiła, robiła źle, była głupia, próżna i wciąż słyszała, że po śmierci trafi do piekła, bo na pewno pójdzie złą drogą. Anna jednak się nie poddawała. Stwierdziła, że ciotka jej nie stłamsi i nigdy nie będzie taka jak ona. Postanowiła zdać maturę i pójść na wymarzone studia z filologii angielskiej, a potem wyjechać z kraju, byle dalej od okrutnej kobiety. Jak się okazało, ciotka miała inne plany. Chciała, by dziewczyna po liceum poszła od razu do pracy. Matura to bzdura, a o studiach niech zapomni, bo ona nie będzie dorosłego darmozjada utrzymywać! Anna była o krok od kolejnej życiowej tragedii, ale dzięki nauczycielce z liceum i jej namowom, postanowiła podejść do matury w tajemnicy. Zdała ją celująco, choć wynikiem mogła się pochwalić jedynie rodzicom, kiedy ponownie pojechała odwiedzić ich groby na cmentarzu. Ale co dalej? Nie mogła pójść na studia dzienne, bo ciotka by szybko to zwąchała. Tutaj ponownie pomogła jej nauczycielka. Doradziła, by poszła do pracy i zaczęła studiować zaocznie. To było jedyne rozwiązanie. Tak też Anna zrobiła. Dla ciotki pierwszym szokiem było to, że już nie otrzymywała wysokiej renty na bratanicę, bo przecież ta poszła do pracy. Tego kobieta nie przemyślała. Szybko wysłała Annę na studia dzienne, ale pod warunkiem, że na siebie będzie zarabiać sama, jak to robi wielu studentów. Dziewczyna nie miała wyjścia. Uczyła się i pracowała. Na duchu podtrzymywało ją to, że robi to nie tylko dla siebie, lecz także dla rodziców. Wiedzieli o jej planach i sekundowali jej w tym. Zaciskała zęby, kiedy wprost z uczelni biegła do call center, sieciówki fast food lub innej pracy, aby tam zasuwać przez kilka godzin, a potem wrócić do domu i uczyć się. Marniała w oczach, czego ciotka nie widziała, bo nie chciała.
Podczas studiów poznała wspaniałego chłopaka, Krzysztofa Ochmana. Wydawało się, że są dla siebie stworzeni, ale oczywiście wtrąciła się ciotka i było po związku. Krzysiek zaproponował Ani wspólne mieszkanie. Bardzo ją kochał, lecz Jegiel zbyt bała się ciotki i konsekwencji, jakie mogą ją spotkać. Krzysztof rozumiał to, bo poznał historię życia ukochanej, jednak nie do końca potrafił się z tym pogodzić. Jego namowy do zmiany jej decyzji pozostawały bezskuteczne. Strach ją paraliżował, serce krwawiło. Studia oboje zakończyli z wyróżnieniem. On pojechał w rodzinne strony, ona została w swoim mieście. Początkowo pisywali do siebie, zawsze czekała na jego listy, w których powtarzał, jak bardzo ją kocha i ma nadzieję, że kiedyś mimo wszystko ponownie się zejdą. Całowała zmoczone łzami kartki. Niestety życie wszystko zweryfikowało. On poszedł dalej, ona stała w miejscu. Listy przestały przychodzić. Poszła do pracy. Bez doświadczenia, ale z językiem angielskim zaczęła pracować w jednej z sieciówek meblowych. Chociaż planowała zupełnie co innego, życie jej na to nie pozwoliło lub po prostu brakło chęci.
Po dziesięciu latach osiągnęła stanowisko kierownicze. Ale co z tego, skoro ciotka ją niemal terroryzowała i zabierała całą pensję. Przesiąknięta strachem Anna nie protestowała, bezwolnie się temu poddawała. Zdawała sobie sprawę z tego, że w zasadzie niczego nie osiągnęła właśnie przez swój strach, że tak będzie wyglądało jej życie już zawsze, a na starość może stać się taka jak ciotka! Była tym przerażona, ale brakowało jej wsparcia kogoś życzliwego. Przyjaciółki nie miała, bo nawet na to ciotka nie chciała pozwolić. Żyła z dnia na dzień... aż pewnego wieczoru, kiedy po pracy wróciła do domu, zastała ciotkę leżącą na podłodze w kuchni. Wezwała pogotowie. Stwierdzono zgon z przyczyn naturalnych. Po trzech dniach odbył się pogrzeb. Nad trumną stał ksiądz, Anna i kilka sąsiadek, te ostatnie bardziej z nudów i ciekawości niż z potrzeby serca. Jegiel nie uroniła ani jednej łzy, nie potrafiła się nawet zmusić do stworzenia pozorów smutku i żałoby. Wręcz przeciwnie. Po powrocie do domu zabrała się za porządki, powyrzucała wszystko, co jej się kojarzyło ze znienawidzoną kobietą. Poustawiała meble według własnego uznania, część wyrzuciła i z dwupokojowego mieszkania zrobił się prawie apartament. Odetchnęła z ulgą. Teraz mogła żyć już po swojemu. Ale jak? Trzydzieści lat minęło. Swojej pracy nie lubiła. Ani razu nie wyjechała na urlop. Nie miała męża, po Krzysztofie nawet nie starała się nikogo poznać, bo nie chciała doznać ponownego rozczarowania i bólu złamanego serca. Marzyła, aby w końcu móc decydować o samej sobie. Teraz mogła, ale czuła się zagubiona. Była panią swojego czasu i nie wiedziała, co z nim robić. W pracy musiała udawać, jak bardzo jest jej ciężko po śmierci ciotki, chociaż nie odczuwała ani smutku, ani żalu. Przez kilka tygodni, kiedy wstawała rano lub wracała z pracy, nasłuchiwała, czy aby ciotka nie wróciła.
Zegarek w telefonie nieubłaganie pokazywał, że jednak czas wstawać. Z trudem podniosła się z łóżka. Wsunęła stopy w kapcie i poczłapała do kuchni. Od razu nastawiła ekspres do kawy, nowy nabytek, o którym marzyła od dawna, a ciotka nie pozwoliła na taki zbytek. Szybka toaleta w łazience, naprędce zjedzona kanapka i z namaszczeniem wypita kawa postawiły ją na nogi. Ubrała się i była gotowa do wyjścia.
Odruchowo zerknęła na wyświetlacz telefonu. Pulsująca ikonka dawała znać, że nadeszła wiadomość. Nacisnęła na znaczek i przeczytała: „Ania, dawaj do pracy, mamy kontrolę!”. Wiadomość nie zrobiła na niej większego wrażenia. Jej dział był wzorcowy, zawsze tego pilnowała. W magazynach nic nie zalegało, a sprzedaż była największa w całej Polsce. Zapięła ostatnie guziki płaszcza, zarzuciła na ramię pasek torebki, a w rękę wzięła śniadaniówkę, którą naszykowała sobie poprzedniego dnia wieczorem.
Wychodząc z klatki schodowej, skuliła się. Silny, zimny podmuch wiatru niemal wepchnął ją na powrót do sieni. Westchnęła i ruszyła dziarskim krokiem w stronę przystanku autobusowego. Jej wysłużona toyota już drugi tydzień była w naprawie i Anna musiała korzystać z komunikacji miejskiej.
W niecałą godzinę była w pracy. O tej porze na piętrach sklepu przechadzało się niewielu klientów. Chwilami wydawało się, że jest więcej pracowników niż kupujących. Ruch zaczynał się wczesnym popołudniem, a największy zawsze był w soboty.
Nim Anna doszła do pomieszczeń socjalnych, podbiegła do niej Beata, jej zastępczyni.
– Cześć, słuchaj, ta kontrola od rana siedzi u dyrektora, ciągle latamy i donosimy im dokumenty. Ponoć dopatrzyli się jakichś nadużyć! – szepnęła jej do ucha bardzo konspiracyjnym tonem.
– W naszym dziale wszystko jest na pewno okej, sama wiesz. Pilnuję tego jak oka w głowie – odparła Anna, nieznacznie wzruszając ramionami.
– Wiem, wiem, ale człowiek i tak się boi – dalej ekscytowała się Beata.
– A co głównie trzepią? – zapytała Jegiel, chwytając za klamkę w drzwiach prowadzących do szatni.
– Dział kuchni na zamówienie i wyposażenia kuchni – wyjaśniła koleżanka.
– Sama widzisz, nie ma czego się bać. Od nas coś chcieli? – Anna podeszła do swojej szafki, wbiła kod i tworzyła drzwiczki. Wyciągnęła uniform: białą bluzkę, krótką marynarkę w kolorze granatu i spódniczkę midi.
– W sumie tylko rzucili okiem na rozliczenia za ubiegły kwartał, sprawdzili inwentaryzację i kazali zabrać – odparła zapytana.
– Czyli trzepią Waldka i Reginę. – Jegiel bardziej stwierdziła, niż zapytała. – Ktoś jeszcze przyjechał?
– Tak, nasz regionalny koordynator i ktoś ważny od samego prezesa!
Anka dopinała guziki bluzki, na tę wieść spojrzała na Beatę.
– Cholera, coś musi się dziać. Sama kontrola to norma, ale jeżeli wizytuje nas regionalny i jakaś fisza z centrali, to już dobrze nie jest. Są jakieś przecieki?
– Nic, cisza. Waldka i Reginę już godzinę temu wezwali do gabinetu dyrektora – relacjonowała Beata.
– No cóż, o wszystkim dowiemy się prędzej czy później – podsumowała Anka. – Chodź, idziemy, zrobisz mi kawy, bo coś ta wypita w domu szybko przestała na mnie działać.
– Jasne, sama chętnie wypiję. Zaraz przyjdę do twojej kanciapy – obiecała zastępczyni i ruszyła do pracowniczej kuchni.
Praca w salonie toczyła się swoim trybem. Klienci wchodzili, przechadzali się, rozmawiali z obsługą. Co chwilę ktoś wchodził do niewielkiego pomieszczenia, gdzie pracowała Jegiel, i przynosił dokumenty zamówień. Cieszyło ją to, bo oznaczało, że ponownie jej dział kanap, foteli i szaf będzie miał bardzo dobry utarg, a pracownicy niezłą premię. Do tej pory ciotka żądała od niej dwóch trzecich wypłaty „na życie”, na szczęście premii jej nie zabierała, bo o niej nie wiedziała. Dzięki temu Anka uzbierała na auto, które na początku było dość sprawne, ale teraz, po kilkunastu latach coraz częściej się psuło i zdawała sobie sprawę, że musi pomyśleć o czymś nowym, a raczej używanym, ale w dobrym stanie. Otrzymała już odszkodowanie z tytułu śmierci ciotki, którą kiedyś, bez jej wiedzy oczywiście, ubezpieczyła, i to dość wysoko. Tak więc wizja nowszego auta była prawie na wyciągnięcie ręki.
Raptem drzwi pokoiku otworzyły się gwałtownie, aż Jegiel poniosła głowę znad dokumentów zdziwiona impetem osoby, która tak nagle weszła. W drzwiach stanęła zadyszana Beata.
– Chodź, wzywają cię! – niemal krzyknęła.
– Kto i dokąd?
– Nie wygłupiaj się, wiadomo: ta kontrola i dyrektor!
– Coś mam ze sobą zabrać? Jakieś dokumenty? – pytała Jegiel, mimo woli gdzieś w głębi czując zaniepokojenie. Bo skoro sprawdzali inne działy, a na jej ledwo spojrzeli, to po co ją wzywają? – Coś mówili?
– Nie, nic i niczego nie chcą, tylko żebyś ty przyszła – odparła nadal zdenerwowana zastępczyni.
– Dobra, idę. Łba mi nie utną – szepnęła do siebie Anna i wyminąwszy Beatę, ruszyła ku ruchomym schodom na drugie piętro, gdzie mieściły się gabinety dyrekcji. Odprowadzały ją współczujące spojrzenia podwładnych, którzy darzyli ją szacunkiem i zaufaniem. Lubiano ją, i to bardzo. Zawsze chętna do pomocy, wyrozumiała dla młodych mam, którym dziecko nagle się pochorowało. Była też inicjatorką pierwszego przedszkola i żłobka dla dzieci pracowników w salonie. Walczyła o ten pomysł dwa lata. Wywalczyła! Przez rok testowano go i okazało się, że pracownicy, których dzieci z niego korzystają, wydajniej pracują, a w przerwach mogą zajrzeć do pociech. Przedszkole i żłobek czynne były w godzinach pracy sklepu, oprócz sobót. Po czterech latach w kolejnych salonach w całej Polsce niczym grzyby po deszczu zaczęły powstawać tego typu ośrodki. Nic dziwnego, że nikt z działu Anny nie dałby powiedzieć na nią złego słowa. Zaś kierownicy innych działów patrzyli na to uwielbienie z zazdrością.
Stanęła przed drzwiami gabinetu dyrektora Franciszka Kolasy, zapukała.
– Proszę – usłyszała, nacisnęła klamkę i weszła, ostatnimi ruchami wygładzając niewidoczne fałdki spódniczki.
– A oto i nasza pani kierownik działu kanap! Zapraszamy, pani Anno. – Dyrektor podszedł do niej, wyciągając prawą rękę na powitanie. Kobieta odwzajemniła uścisk. – Proszę usiąść. – Odsunął fotel przy stole konferencyjnym, na którym piętrzyły się stosy zielonych i niebieskich segregatorów. Odetchnęła z ulgą, bo nie było wśród nich czerwonego, który należał do jej działu. Choć Beata powiedziała jej, iż nie chciano od nich dokumentów, czuła się nieco niepewnie. – Przedstawię pani naszych gości – poinformował, kiedy usiadła. – Oto pani Aneta Kuguła oraz pan Janusz Lalko z działu kontroli z centrali, naszego kierownika regionalnego Rafała pani zna, a to – wskazał na postawnego mężczyznę siedzącego w lekkim oddaleniu od reszty – zastępca prezesa, Mikołaj Raben. – Wspomniany, jak pozostali, skinął głową. – To może oddam głos panu prezesowi? – zapytał Franciszek, nie wiedząc, co dalej ma powiedzieć czy zrobić.
– Tak, dziękuję – odparł zagadnięty i wstał ze swojego miejsca, zaś dyrektor skwapliwie usiadł w fotelu obok Jegiel. – Pani Anno, obserwujemy panią od wielu lat. Ma pani bardzo nowatorskie pomysły, z którymi nie zawsze się zgadzaliśmy, ale pozwalaliśmy na ich realizację, aby po jakimś czasie przekonać się, że są bardzo trafione. Te żłobki, przedszkola lub zmiana ustawień mebli co dwa tygodnie, która zmusza klientów do szukania tego, co wcześniej im się spodobało, a po drodze trafiają na coś nowego, lepszego... Chciałbym jeszcze złożyć w imieniu swoim i firmy kondolencje z powodu śmierci pani cioci i opiekunki jednocześnie. – Anna nieznacznie się uśmiechnęła i kiwnęła głową, mimo że mężczyzna na nią nie spoglądał. – Proszę nie brać tego za impertynencję, ale wiemy, że w tej chwili nie ma pani zobowiązań rodzinnych, prawda? – Nagle obrócił się i spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem. Jegiel trudno było to znieść, tym bardziej iż nie wiedziała, do czego prezes, a raczej jego zastępca, zmierza. – Pani Anno, mamy gotowy salon w Zakopanem. Potrzebujemy tam wykwalifikowanej kadry o jak najmniejszych zobowiązaniach rodzinnych. To nie mogą być ludzie z ulicy ze zmyślonym doświadczeniem w CV. Rozumie pani? – Spojrzał na nią ponownie, kiwnęła jedynie głową, że rozumie. – Za miesiąc ruszamy z ustawianiem sprzętu i przygotowaniami do otwarcia. Tak więc jest niewiele czasu. Otrzyma pani samochód służbowy i kwaterę niedaleko Zakopanego. Czy zechce pani tam pojechać?
Zapadła cisza. Jegiel nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
– Co pani na to? – Raben ponowił pytanie.
– Ma pan rację, nie mam już tutaj zobowiązań, ale... co miałabym tam robić? Poprowadzić taki dział jak tutaj? – W końcu wydukała ze ściśniętego gardła pytanie.
– Aaa, faktycznie, najważniejszego nie powiedziałem – roześmiał się. – Pani Anno, chcemy, aby pani została tam dyrektorem oczywiście – oznajmił z niemałym tryumfem w głosie.
Tym razem Ankę naprawdę zamurowało. Spojrzała na Franciszka, który tylko miał przylepiony głupawy uśmiech na twarzy i z uwielbieniem wpatrywał się w Mikołaja.
– Sama nie wiem, jestem zaskoczona. Czegoś takiego się nie spodziewałam... Nie wiem... – plątała się Jegiel.
– Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że jest pani zaskoczona. To całkowicie zrozumiałe. Ale potrzebujemy tam osoby zaufanej, uczciwej do szpiku kości. Zapewniam, że żłobek i przedszkole już są, szukamy do nich kadry pedagogicznej. Będzie pani miała auto służbowe, zaś kwaterę będziemy opłacać. A potem zobaczymy, może kupimy jakieś mieszkanie służbowe. Na pani potrzeby kawalerka by zapewne wystarczyła, prawda? No, pani Aniu, niech pani się zgodzi. – Mikołaj zakończył swoją tyradę szczerym uśmiechem. – Osobiście tutaj przyjechałem, by panią o to poprosić – podkreślił jeszcze.
Anka nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Nerwowo przełknęła ślinę i próbowała pozbyć się guli, która siedziała w jej gardle.
– Dobrze, mogę spróbować, czemu nie? – zdołała powiedzieć w końcu.
– Cudownie! – Mikołaj nie krył radości. – Ma pani miesiąc, aby pozakańczać swoje sprawy tutaj. Ma pani kogoś na swoje miejsce?
– Tak, chyba tak. Myślę, że obecna zastępczyni będzie w sam raz. Pedantyczna, ma dobre pomysły marketingowe, pracuje tak samo długo jak ja. Uczciwa, to zapewniam – odparła Jegiel już nieco swobodniej.
– O, i takich ludzi nam potrzeba, zwłaszcza że ci z cudownymi CV często okazują się nieuczciwi, po prostu złodzieje i krętacze – oznajmił, podnosząc nieznacznie głos.
– Nie bardzo wiem, o co chodzi, panie prezesie – zauważyła Anna. Czuła się już całkiem swobodnie, skoro wiedziała, po co została wezwana.
– Otóż zawsze przyjmowaliśmy ludzi niemal z ulicy. Cudowne CV, wspaniałe doświadczenie, słowem złote dzieci, które tymczasem okradały salon. Na lewo sprzedawano meble, fałszując stany magazynu. – Anna miała w tym momencie szeroko otwarte oczy ze zdziwienia. – Zapewne pani wie, jak to można zrobić, prawda?
– No tak, pracuję tu już ponad dekadę, znam sklep, dokumenty obiegowe na wylot i domyślam się, jak to zrobiono. Niemniej jestem zaskoczona, że ktoś się na to ważył. – Pokręciła głową, jej twarz wyrażała autentyczne zaskoczenie i niedowierzanie.
– Tak, wiem, że panią Reginę sama pani uczyła w swoim dziale i rekomendowała na stanowisko kierownika. Proszę nie mieć do siebie pretensji, bo wtedy była uczciwa. Bardzo dobrze ją pani wyszkoliła w prowadzeniu dokumentacji, a kierownik z sąsiedniego działu w ich fałszowaniu, niestety. Oboje przywłaszczyli sobie prawie pięćset tysięcy. Sprawę już zgłosiliśmy na policję, jest prowadzone śledztwo, a oni oboje dzisiaj wylecieli z dyscyplinarką. Nie mogliśmy iść na ugodę, bo wtedy dalibyśmy im szansę na prowadzenie podobnej działalności gdzie indziej. Muszą zwrócić te pieniądze, skoro sprzedali na lewo tyle mebli. – Mikołaj podszedł do stołu, gdzie na tacy stała karafka z wodą i kilka szklanek. Nalał wody do jednej z nich i niemal duszkiem wypił połowę zawartości szklanki.
– Rozumiem... – odezwała się cicho Jegiel. – Ale jako to się stało, nawet nie miałam o tym pojęcia?
Mikołaj ze szklanką w ręce podszedł do jednego z foteli, odsunął go, aby wygodniej usiąść, wolną ręką odpiął guzik marynarki i odsunął na bok jej poły. Szklankę odstawił na blat stołu i usiadł, wygodnie moszcząc się na siedzisku.
– Nikt się tego nie spodziewał, dopiero podczas rocznej inwentaryzacji coś nam nie pasowało w nadesłanych protokołach. Jeden z naszych kontrolerów zwrócił na to uwagę i tak od nitki do kłębka. Ale to nie pani zmartwienie. Pani Anno, otrzyma pani delegację, bo na razie tak to potraktujemy, dodatkowo do pensji dyrektorskiej. Myślę, że warunki proponujemy dobre, a do tego przepiękna okolica, w sercu Tatr, aż zazdroszczę pani. – Uśmiechnął się, spoglądając na nią.
– A jak będzie wyglądała moje kwatera? Bo kojarzy mi się to z pokojem, wspólną łazienką i kuchnią.
– Istotnie. Ale w tym przypadku właściciel prawie tam nie mieszka, tylko wynajmuje – zapewnił. – Dom jest piękny, położony na polanie otoczonej lasem, niedaleko szemrze strumyk, w oddali widać szczyty gór. Naprawdę żyć, nie umierać. To co, jesteśmy wstępnie umówieni? – zakończył pytaniem, wstając z fotela. Podszedł do Anny, która też wstała. Podał jej dłoń, uścisnęła.
Oddech odzyskała dopiero w swoim służbowym pokoiku. Usiadła ciężko w obrotowym fotelu, aż zatrzeszczał. Dłonią przetarła czoło. Po minucie była już przy niej Beata, bez krępacji zajęła drugi fotel, stojący z boku biurka.
– I co?! No mów! – niecierpliwiła się.
Anna spojrzała na nią z uśmiechem i sięgnęła po butelkę z wodą mineralną. Upiła z niej kilka łyków. Kątem oka widziała, jak koleżanka wpatruje się w nią wyczekująco.
– No więc zaproponowano mi objęcie salonu w Zakopanem – rzuciła jednym tchem.
– Aha... Że co? Gdzie, jak? – Beta niczym petarda wypluła z siebie kolejne pytania.
– W Zakopanem wybudowano salon taki jak nasz, za miesiąc ma ruszyć ustawianie ekspozycji. Zaproponowano mi tam stanowisko dyrektora, pokój służbowy na razie, auto... – wyjaśniała Jegiel, odstawiając butelkę na blat biurka.
Beata otworzyła usta ze zdziwienia i wpatrywała się w Annę niczym sroka w gnat.
– No a co z naszym salonem? – zapytała po chwili.
– No cóż, ktoś zajmie moje stanowisko i będzie prowadził ten dział – stwierdziła Anna, ledwo ukrywając uśmiech na ustach.
– Żartujesz? Przyjdzie jakiś małolat albo małolata i będzie nami pomiatać, a do tego ja będę musiała ją lub jego wszystkiego uczyć. Kurde, Ania, zastanów się! Proszę, nie rób nam tego. – Beata niemal się rozpłakała, kiedy te wizje stanęły jej przed oczyma.
– To jeszcze nie wszystko... Zapytano mnie, kogo bym zaproponowała na swoje miejsce... – Jegiel celowo przeciągała wyrazy i patrzyła na swoją zastępczynię. – Jak myślisz, kogo zaproponowałam? – Uśmiechnęła się.
– Mnie? – Beata ledwo dosłyszalnie zapytała.
– Tak! Chciano kogoś z salonu, a ty umiesz wszystko, co i ja. Razem zaczynałyśmy tutaj pracę, wspierałyśmy się i uczyłyśmy. Kto inny, jak nie ty, mógłby mnie zastąpić? – Anna zadała retoryczne pytanie.
– Dziękuję ci, ale... ja sobie bez ciebie nie poradzę. Mimo wszystko zawsze byłaś obok... – Beata martwiła się nie na żarty, chociaż jednocześnie uznanie koleżanki wprawiło ją w dumę.
– Kochana, mamy telefony, różne komunikatory. Nie będę na innej planecie. A faktycznie chciałabym zmienić środowisko. Raz jeden byłam w górach, jeszcze kiedy rodzice żyli. Podobało mi się. Po ich śmierci nigdy nigdzie nie wyjechałam, nie założyłam rodziny, nie poznałam faceta, bo ciotka mi zabraniała. A ja się jej zwyczajnie bałam. Teraz za późno na rodzinę, ale chociaż zmienię otoczenie...
– Gadasz jak typowa stara panna, tylko kota jeszcze sobie kup – prychnęła Beata.
– A co, tak może nie jest? – Anna nadal była w nieco ponurym nastroju.
– Przestań się użalać nad sobą. Do niczego to nie doprowadzi, a szybko możesz stać taka sama jak twoja ciotka, panie świeć nad jej duszą. Tego chcesz?
Jegiel spojrzała na koleżankę. Beata miała rację, zaczynała się robić podobna do kobiety, która w zasadzie zmarnowała jej młodość. Pomyślała o tym, jak ciotka zabraniała jej zabawy, spotkań ze znajomymi. Ania jedynie w szkole mogła czuć się swobodnie. I tam była lubiana przez rówieśników. Zawsze mogli liczyć na jej pomoc w nauce. Chętnie była zapraszana na imprezy, ale nie mogła na nie chodzić i niemal ze łzami w oczach musiała odmawiać. Wszyscy wiedzieli, co jest tego powodem, ale nikt nie drążył tematu.
– Chyba masz rację, choć trudno po tylu latach mimo woli się do niej nie upodobnić. Gdyby moi rodzice żyli, na pewno teraz byłabym w innym miejscu. Miałabym kochanego męża, gromadkę dzieci i spełniałabym się zawodowo...
– Nie jest na to za późno. W dzisiejszych czasach kobiety w twoim wieku dopiero zakładają rodziny. Zawodowo nie jest chyba źle? Dostałaś propozycję objęcia stanowiska dyrektora salonu. To duże wyzwanie.
– Tak, masz rację, zawodowo coś osiągnęłam, ale na rodzinę za późno. Gdzie mogłabym poznać faceta? Na górskiej hali? Na szlaku? Nie, ten etap przepadł bezpowrotnie – stwierdziła stanowczo Jegiel, chociaż w jej głosie pobrzmiewała niewielka iskra nadziei, że może jednak przekorny los postawi na jej drodze kogoś, kogo obdarzy odwzajemnionym uczuciem.
– Z tobą czasami trudno wytrzymać – zripostowała Beata. – Nigdy nie wiesz, co przyniesie jutro, i tego się trzymaj.
– Spróbuję, a teraz bierzmy się do pracy, chociaż po tym wszystkim nie wiem, czy dam radę się skupić.
– Ty mi zacznij lepiej tłumaczyć, co mam robić jako kierownik. – Beata ponownie zaczęła się poddawać panice.
– Spokojnie, przecież wszystko wiesz – odpowiedziała uspokajającym tonem Ania.
– Nic nie wiem, zawsze lecę się ciebie pytać!
– Owszem, po czym się okazuje, że twój tok myślenia i zamierzenia były prawidłowe. Teraz ty przesadzasz. No chodź, musimy zrobić obchód.