Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
78 osób interesuje się tą książką
Adelgunda to kucharka prowadząca życie, w którym nic się nie dzieje. Marzy o zmianach i miłości, ale na horyzoncie jest tylko wino i samotność przed telewizorem, seriale i melodramaty wyciskające łzy z oczu. Chodzi do pracy i upija się z najlepszą przyjaciółką. Ma irytującą matkę, która chciałaby, żeby Adel już się ustatkowała.
Pewnej nocy z nieba spada niezwykły, zielony kamień. Następnego dnia dziewczyna czuje, że dzieje się z nią coś dziwnego. Otrzymuje też informację, że musi natychmiast pojechać do babci, której prawie wcale nie zna. Zgadza się na tę wycieczkę, ale planuje wrócić nazajutrz, tymczasem okazuje się, że babcia mieszka razem z kotem w butach w domku na kurzej nóżce w lesie i jest... miejscową czarownicą. Adelgunda dowiaduje się, że ona też ma dar i należy do rodu czarownic.
Dziewczyna zaczyna pobierać nauki, ponieważ w przyszłości będzie musiała przejąć schedę po babci. Poznaje legendę o słowiańskiej potrójnej bogini, która co jakiś czas powraca na Ziemię i wszystko wskazuje na to, że ten dzień właśnie się zbliża. Tymczasem w lesie pojawia się inna groźna wiedźma, która nie żyje już od setek lat, i ma za zadanie odnaleźć zielony kamień o nadnaturalnych mocach.
Adel poznaje przystojnego Merlina i jej serce zaczyna bić szybciej. Jednakże pewnego dnia w okolicy pojawia się równie interesujący Wojbor i sytuacja się komplikuje. Dziewczyna jest rozdarta między przystojniakami, którzy zawracają jej w głowie.
Jeszcze do niedawna była samotna, a tu nagle interesuje się nią dwóch facetów.
Poznaje też pana Franka, wisielca, babę wodną, która zawsze chodzi naga, oraz swoją dalszą rodzinę... wampirów.
„Czarownica” to zawiła historia pełna tajemnic i magii, opowieść o miłości ze słowiańską legendą, bogami i demonami zamieszkującymi las w tle.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Andrzej F. Paczkowski, 2024 Copyright © by Wydawnictwo Inedita, 2025 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Barbara Wiśniewska
Korekta I: Magdalena Czmochowska
Korekta II: Aneta Krajewska
Projekt okładki: Patrycja Kiewlak
Zdjęcie na okładce: Freepik
Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree
Ilustracja na drugiej stronie: Freepik
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczna
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-68462-00-5
Wydawnictwo Inedita Gniewino Wydawca: Adriana Rak [email protected] www.wydawnictwoinedita.pl
Spis treści
Przedmowa autora
Prolog
Zwyczajna dziewczyna i spadająca gwiazda
Niezwykłe zdolności
Chatka w lesie
Babcia i prawdziwy kot w butach
Najprawdziwsza czarownica
Pierwsza noc w lesie
Sen. Wiedźma
Nowe rządy
Wisielec
Merlin
Wędrówka po lesie
Decyzja
Świetle i zjawa
Dziki myśliwy
Opowieść o narodzinach bogini
Sen. Ukryta siła
Pojawia się drugi przystojniak
Pan Franek
Co się dzieje we wsi?
Sen. Wizja
Dziwna sytuacja w lesie
Nieznana siła
Nauka
Nieznana historia
Wyznanie
Zasadzka
Wyznanie
Zebranie czarownic
Sen. Bóg
Rodzanice i przepowiednia
Zbliża się pełnia
Sekret Jadzi
W domu Merlina
Krystyna. Odwiedziny
Burza
Sen. Miłość
Spotkanie z czarownicą
Przepowiednia rychłej śmierci
Wizje
Nocna przepowiednia
Wyznanie matki
Polana w środku lasu
Sytuacja bez wyjścia
Starcie na polanie
Co będzie jutro?
Wybryki leśne
Dziwne zniknięcia
Chłopiec w lesie
Nowy przyjaciel Dilera i znikająca babcia
Co ukrywa Merlin?
Mokosz
Sen. Krwawa noc
Dedykuję mojej mamie, Krystynie, za inspirację. To dzięki niej powstała Krystyna, postać z tej książki
Przedmowa autora
Podczas badań archeologicznych w Wodzisławiu Śląskim w roku 1986 dokonano niezwykłego odkrycia: w miejscu nieistniejącego już kościoła św. Krzyża znaleziono nietypowe miejsce pochówku odwrotnie zorientowane w stosunku do pozostałych grobów. Jedna ręka zmarłego była zaciśnięta w pięść, co sugerowało, że pochowano go żywcem. Wszystko wskazywało również na pochówek wampiryczny. Badania ustaliły, że w grobie znajdował się szkielet kobiety rasy żółtej, jakieś 155 cm wzrostu i 63 kilogramy wagi. Zmarła w wieku około 45-50 lat. W roku 2013 dokonano również rekonstrukcji jej twarzy, stąd wiadomo, że miała rysy mongoloidalne, czyli charakterystyczne dla mieszkańców Azji.1
Nikt nie wie, jakie okoliczności sprawiły, że pojawiła się w Wodzisławiu Śląskim. Nie wiadomo też, jakie mogły być okoliczności jej śmierci.
W wodzisławskim muzeum można zobaczyć szkielet czarownicy, jak również symbolicznie stanąć z nią „oko w oko”, dzięki wykonanej rekonstrukcji.
Ta powieść jest czystym wytworem mojej wyobraźni. Kiedy zacząłem się interesować bliżej losem czarownicy, historia sama zaczęła się opowiadać…
1 Informacje pozyskane ze strony muzeum w Wodzisławiu Śląskim: www.tuwodzislaw.pl.
Prolog
– Co się z tobą dzieje? – zapytała matka, patrząc na mnie podejrzliwym wzrokiem, przed którym mało co dało się ukryć.
– A co się niby ma dziać? – odpowiedziałam pytaniem, starając się uspokoić wewnętrznie, aby znowu czegoś nie rozlać.
Matka wycierała papierowym ręcznikiem ściekającą ze stołu kawę.
– Dzika jakaś jesteś. Dłonie ci drżą. Zęby szczękają.
– Wydaje ci się…
Poczułam, że ręce dygoczą mi jeszcze bardziej. Teraz to ja na pewno nie napiję się kawy. Gdyby tylko matka przestała mi się tak przyglądać. Nigdy nie znosiłam tego badawczego spojrzenia. W jej wzroku było również coś, czego nie potrafiłam dokładnie sprecyzować, ale odczytywałam jako zarzut: ja dobrze wiem, co się z tobą dzieje, ale pomęczę cię i poczekam, aż sama mi to powiesz.
– Masz może słomkę? – zapytałam cicho, niepewnie.
– Po co ci słomka? Oceany są pełne plastików, powinnaś się wziąć za siebie i zacząć myśleć o planecie.
– Myślę o planecie – powiedziałam pospiesznie. – Przecież już mam jedną płócienną torbę na zakupy. Nie jem też za dużo mięsa!
– O jednej torbie na zakupy to ja mówiłam, zanim jeszcze ludzie nie zaczęli wariować z całym tym sortowaniem odpadków. Już wtedy wiedziałam, że z tym będą problemy! A mięso powinnaś jeść, jesteś coraz bledsza. Nikniesz w oczach.
– W twoich na pewno – mruknęłam uszczypliwie.
Skuliłam się w sobie.
Moja matka nie należała do łatwych kobiet. Od dziecka sprawowała nade mną władzę absolutną i choć dziś miałam trzydzieści lat, nadal trzymała mnie krótko.
Spróbowałam napić się kawy, ale ręce wciąż tak mi drżały, że pochyliłam się i siorbnęłam prosto z filiżanki po babci. Wprawdzie nie byłyśmy spokrewnione, ale ponieważ mieszkałyśmy blisko, została naszą babcią. Wiele ze starszych sąsiadek z czasem stało się babciami. A że po kolei umierały, to mama zawsze jakąś filiżankę dostała, bo żal było do kosza wyrzucać coś, co się jeszcze mogło przydać.
– Adelgundo! Czy nie uczyłam cię od dziecka, jak należy pić? Ty mi tu przestań szopki odstawiać, bo pomyślę jeszcze, że jesteś chora.
No to byłam w kropce. Jeśli matka ubzdura sobie, że jestem chora, to mnie przegoni po wszystkich doktorach, jakich mamy w Wodzisławiu. A że ona lubiła od razu sprawdzać, co się z nią dzieje, więc znała wszystkich i nie ustrzegłabym się przed wizytą co najmniej u pięciu z nich. Tak dla pewności. Bo, jak mówiła, jednemu nie możesz nigdy wierzyć. Jeden cię może posłać do grobu. Nawet jeśli go lubisz i nosisz mu kawałki tortów, którymi się zajada, nie robiąc ci kawy.
– Czy ty słyszysz, co ja do ciebie mówię? – Z daleka docierał do mnie jej głos. Spojrzałam, jakbym widziała ją po raz pierwszy.
– Mamo, nie musisz tak krzyczeć – powiedziałam cicho, bo nagle zaczęło mi pulsować w głowie i poczułam dziwne mrowienie w palcach.
– Przecież nie krzyczę – powiedziała, prześwietlając mnie wzrokiem. Była niczym rentgen, potrafiła dojrzeć nawet choroby skrywające się w środku.
Nagle zrobiło mi się gorąco, zaczęłam się pocić.
– Wiesz, chyba jednak już pójdę. I może przez jakiś czas się nie zobaczymy – dodałam, wstając od stołu i pospiesznie kierując się do przedpokoju. – Chyba wyjadę na parę dni do Kasi nad morze. Do Łeby.
– Przecież nie wypiłaś jeszcze kawy! Zaraz mi tu wracaj! Co się tak pocisz? Czy ty nie jesteś chora?
Pospiesznie wkładałam buty, ale jakoś nie chciały wejść mi na stopy. Ogarniała mnie coraz większa panika. Robiło mi się duszno i trudno mi się oddychało.
– Adelgundo! Natychmiast wracaj do stołu! Słyszysz! Nigdzie nie pójdziesz, zanim nie zjesz ciasta i nie wypijesz tej kawy!
Proszę, przestań mówić, daj mi spokój, modliłam się w duchu. O tylu rzeczach chciałam z nią porozmawiać, poprosić o radę i opowiedzieć, co się ze mną dzieje, a ona zadręcza mnie tą swoją kawą i jedzeniem.
Matka pojawiła się w przedpokoju.
– Adelgundo! Co się dzieje z twoimi rękami?
Spojrzałam na dłonie. Drżały tak, jakbym dostała febry.
Matka nagle pobladła i zrobiła krok do tyłu. Przysięgłabym, że się przestraszyła. Uniosła swoje ręce w rękawiczkach, które nosiła zawsze i nigdy ich nie zdejmowała i przyjrzała się im ze strachem.
– Córuniu? – Jej głos stał się niepewny. – Co się z tobą dzieje? Może zadzwonię po doktora? Mizerna taka jesteś, pocisz się jak mysz, wyglądasz niczym śmierć. Chuda jesteś jak patyk. Oddech masz ciężki. Jakbym twojego ojca zobaczyła! On też był taki potliwy, blady, dyszący. Tylko te zęby was różnią od siebie, bo on to takie inne miał, wystające… To na pewno jakaś choroba i…
Nagle miałam wszystkiego dosyć. Świat zaczął kręcić mi się przed oczami.
– Przestań wreszcie kłapać! – wrzasnęłam na całe gardło i nagle, nie wiadomo skąd, zerwał się wiatr. Moje włosy podniosły się i zaczęły powiewać, jakby ktoś podłączył mnie do prądu.
– Twoje oczy! – Usłyszałam krzyk matki. – Adelgundo?!
Nagle moja ręka wystrzeliła w kierunku drzwi.
Otworzyły się z impetem, chociaż nikt ich nie dotykał. Musiałam uciekać. Na nieszczęście nadepnęłam na łapę kota, którego nigdy nie znosiłam. Zdzisiek wydał z siebie przeraźliwy wrzask, rodem z horroru, wyskoczył w górę i znalazł się na głowie mojej matki.
– Wystraszyłaś Zdzisia! – krzyczała, próbując zdjąć z siebie zwierzę, co nie było łatwe, ponieważ mocno trzymało się pazurami. – Ała, Zdzisiu, ty bydlaku, nie wbijaj mamci pazurów tak mocno!
Zostawiłam buty, zbiegłam boso po schodach, wydostałam się na świeże powietrze i pędziłam przed siebie tak długo, dopóki nie znalazłam się daleko od ludzi. Usiadłam na pobliskiej ławce i oddychałam ciężko.
Spojrzałam na ręce. Z opuszków palców wydobywały się ledwie dostrzegalne promyki krążące przez chwilę wokół nich i znikające. Były podobne do białego, błyszczącego dymu.
– Co się ze mną dzieje? – zapytałam na głos, kiedy wreszcie wszystko się skończyło. Nagle znowu byłam sobą.
Był marzec i pogoda normalna, wczesnowiosenna, a ja boso.
Ręce przestały mi drżeć.
Muszę iść do domu. Muszę… Nawet nie wiedziałam, co muszę jeszcze zrobić. Najważniejsze jednak to zrozumieć, co się ze mną dzieje.
A zaczęło się tak…
Zwyczajna dziewczyna i spadająca gwiazda
Kiedyś można byłoby już o mnie powiedzieć, że jestem starą panną i że najlepsze lata mam za sobą. Skończyłam trzydziestkę, z nikim się nie spotykałam. Właściwie oprócz pracy nie miałam nic. Nawet kota, ponieważ po pierwsze, nie chciałabym męczyć zwierzaka, jakiegokolwiek, pozostawiając go na długie godziny w samotności w domu. Co jak co, ale serce mam. Po drugie, nie znoszę kotów. Moja matka wręcz przeciwnie, jakoś lgnie do nich, czego nie rozumiem. Wszędzie w domu wala się sierść, a kiedy Zdziś włazi na stół, to ja już z góry wiem, że niczego nie tknę. Ten nieznośny futrzak ma tendencję do lizania pewnych partii swego ciała, a potem wszystkiego, co znajduje się na stole.
Pracuję w restauracji. Jestem kucharką, ale robię to z zamiłowania, dlatego nie narzekam. Od dziecka lubiłam mieszać w garach.
Moją najlepszą koleżanką jest Donia. Podobnie jak ja, stara panna, i mieszka ze mną. Również ma trzydzieści lat i bzika na punkcie jedzenia. To znaczy stara się nie jeść mięsa. Mówi o sobie, że jest weganką. A w każdym razie na pewno wegetarianką. Jest przeciwko zabijaniu i zjadaniu zwierząt. Nikomu nie mówię, zresztą jej też nie przypominam, że kiedy jest kompletnie zalana, smaży kotlety i steki, zjadając ich całą masę. Potem, aczkolwiek pijana na amen, myje pospiesznie patelnie i chowa do szafki.
– Żeby Donia nie widziała – mówi za każdym razem, śmiejąc się. – Donia nie lubi, kiedy jem mięso. Jest weganką.
Ja również staram się odżywiać zdrowo, lubię wegetariańskie potrawy, wegańskie też oczywiście, ale raz na jakiś czas zjadam roladę z kluskami pływającymi w sosie z czerwoną kapustą i jest mi dobrze.
Od dziecka miałam wrażenie, że coś jest ze mną nie tak. To znaczy, byłam zupełnie normalna, jednak przeczucie mówiło mi, że nie jestem taka jak inni ludzie. Może moja wyjątkowość polegała na dobrym gotowaniu? Ale przecież miliony ludzi na świecie potrafią przygotowywać wszelkiego rodzaju potrawy. Poza zdolnościami kulinarnymi nie miałam żadnych talentów. No może jedynie do denerwowania matki. W tym byłam najlepsza.
Brałam więc jak najwięcej godzin w pracy, by nie siedzieć bezczynnie w domu.
A kiedy przychodził wolny dzień, zwykle spędzałam go z Donią i razem oglądałyśmy filmy, romantyczne komedie oczywiście, zajadałyśmy się warzywami pokrojonymi na paluszki i upijałyśmy się tanim winem.
– Ty przestań pić! – warczała na mnie matka, kiedy dzwoniła, by zapytać, czy żyję i czy przypadkiem nie zjadły mnie szczury.
– Przecież spędzam wieczór przy filmie! To normalne, że szklanka wina – popatrzyłam na trzy puste butelki i czwartą otwartą na stole – nikomu nie zaszkodzi.
– Normalne by było, gdybyś siedziała przed telewizorem ze swoim mężem i dwójką dzieci! Czy ty wiesz, że w twoim wieku nie tylko metabolizm zwalnia, ale twoje jajniki też zaczynają mieć dosyć czekania na moment zapłodnienia?
– Mamo! Daj spokój! Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku!
– Powiedz to twojej macicy!
– Kobiety rodzą nawet po pięćdziesiątce!
– Tylko te, które mają tyle szczęścia, że dożyją! Ciebie prędzej zjedzą szczury lub psy sąsiadów, nim cię ktoś zapłodni!
Zastanawiałam się, jak to się stało, że ją ktoś zapłodnił. Była jędzowata, od kiedy pamiętam i dlatego po osiągnięciu pełnoletności od razu zwiałam z domu. Nie tylko dlatego, że byłam nieustannie kontrolowana, ale też musiałam wysłuchiwać skarg na życie i miliona słów krytyki dotyczących mojej osoby. To za gruba, to za chuda, za dużo jem, za mało, że piję, że praca nie taka, bo czemu nie doktorka lub prawniczka, jak w normalnych rodzinach i tak dalej.
Już kiedyś nawet pomyślałam, że pójdę do klasztoru. Zamknę się na wieki w grubych murach i zapomnę o matce, marudzeniu i nieustannym zrzędzeniu. Świat jednak, tak czułam, miał mi do zaoferowania coś więcej. Ale jakoś mijały lata, a ja siedziałam w Wodzisławiu i czekałam na księcia na białym koniu. Na jakiś znak, że może zdarzy się coś wspaniałego, ekscytującego, nowego. Że może wpadnę na jakiegoś faceta w sklepie. Lub może poznam kogoś, komu zasmakuje moje jedzenie i będzie chciał uścisnąć rękę kucharce, umawiając się od razu na randkę…
Jednakże pozostawałam zamknięta w kuchni, klientom smakowało, lecz nikt nie wyciągnął mnie nigdy z zaplecza i nie ścisnął ręki, mówiąc, że jeszcze nigdy w życiu nie kosztował czegoś takiego. To się chyba zdarza jedynie w książkach czy filmach.
To czekanie jednakże było tak samo naiwne, jak czekanie moich jajników na spotkanie plemnika. Życie uciekało dzień po dniu i nic się nie działo. Wakacje raz w roku i to jeszcze pod warunkiem, że zacisnęłam pasa. Przede wszystkim w piciu wina, ponieważ jedzenie i alkohol były najdroższe. Raz na jakiś czas wyjazd do Łeby, Krakowa czy Warszawy. Jakaś imprezka w domu, u znajomych. Z rodziną. I wszystko.
Kiedy Donia szła do pracy, zaczytywałam się w książkach. To była namiastka życia, które pragnęłam wieść. Traktowanie losów bohaterów książek czy filmów jak własnego, pragnienie czegoś lepszego, innego, egzotycznego. Marzenie ściętej głowy, jak to się mówiło. Patrzenie na świat przez zapiski osób, które coś przeżyły i umiały o tym opowiedzieć, jak na przykład biała Masajka. Ślinienie się na widok jakiegoś aktora. Zaczytywanie się w tygodnikach, opisujących życie gwiazd i gwiazdeczek. Plotki o pięknie ubranych celebrytach z idealnymi białymi uśmiechami na twarzach i doskonałymi partnerami, ich prędkich ślubach i jeszcze szybszych rozwodach. Życie, jakiego nigdy nie będzie mi dane poznać…
Proszę, niech stanie się coś, co odmieni moje życie, prosiłam zawzięcie. Czytałam książki, jak zmienić swój los, jak się nie poddawać, być kreatywną, jak otworzyć własną firmę, zyskać nowych przyjaciół, jak się zmotywować do działania, jak dać się polubić od pierwszego wrażenia, jak stać się piękną… Tylko że to książki, a nie prawdziwe życie. Trudno coś zmienić, kiedy prowadzi się monotonny tryb i czasami nawet człowiek nie ma ochoty wyjść z łóżka, a czym dłużej w nim leży, tym mniej mu się chce, bo się po prostu przyzwyczaja.
– Ja to umrę, zapijając się na śmierć. – Płakałam czasami, wylewając żale w ramię Doni. – Chyba jestem jakaś trędowata! Przecież nikt mnie nie chce!
– Umrzemy razem – zawyrokowała przyjaciółka zdecydowanie. Zawsze mogłam na niej polegać. – Przecież nie jest z nami tak źle. Faceci nie zawsze oznaczają wygraną w totolotka, kochana. Wielki procent dzisiejszych mężczyzn jest felernych i, niestety, często po bliższym poznaniu zaczynają się problemy. Albo piją, albo są maminsynkami, rozmawiać nie potrafią, zaprosić na randkę to już wcale nie, w łóżku bywają do niczego, a ci najfajniejsi to albo są księżmi, albo gejami.
– Moje koleżanki ze średniej już mają dzieci. Przytyły. Są brzydkie, mężowie ich zdradzają z młodszymi i ładniejszymi sąsiadkami. A ja nic!
– Przynajmniej tyle! Nie chciałabym być na ich miejscu. Gruba, rozlazła i zdradzana…
– Ale one przynajmniej coś przeżyły. Tymczasem my dwie upijamy się wieczorami i płaczemy na komediach romantycznych, zamiast płakać, bo mąż nas zdradził.
– Co ma przyjść, to przyjdzie. Zresztą zmieńmy temat, bo jakoś nieswojo się czuję. Faceci to bardzo, ale to bardzo drażliwy temat. Otwórzmy lepiej wino…
To byłam cała ja. Skarżyłam się na życie, zamiast wziąć się w garść. Tymczasem zapomniałam o jednej podstawowej sprawie: czasami los potrafi spłatać komuś figla. Tym bardziej komuś, kto naprawdę bardzo czegoś pragnie. Myśli o czymś intensywnie. Kiedyś przeczytałam, że to, o czym myślimy i jak myślimy, przyciąga daną energię w naszą stronę. Najważniejsze, aby było to myślenie pozytywne, ponieważ negatywne przyciągało zło. Chęć zmiany życia była w moim przypadku jak najbardziej pozytywna. W każdym razie tak mi się wtedy wydawało.
Czasami wychodziłam wieczorem na dach domu, w którym wynajmowałam mieszkanie. Znalazłam tam takie sekretne miejsce, tylko dla jednej osoby. Z butelką wina siadywałam i patrzyłam, podobnie jak tamtego wieczora, w odległe niebo.
Życie było dziwnie skonstruowane.
Do otwarcia własnej firmy potrzebowałam pieniędzy. Nikt mi ich przecież nie da. Żeby zdobywać nowych przyjaciół, musiałabym bywać w towarzystwie, a mnie po prostu było dobrze samej czy z Donią. Aby cokolwiek kreować, należało mieć jakieś możliwości, predyspozycje. Do wyjazdu potrzebne były nie tylko chęci, ale również kasa, a tej nie miałam, ponieważ z miesiąca na miesiąc żyłam z niewielkiej wypłaty. Praca w kuchni powinna być bardziej doceniana!
– Boże – wyszeptałam, popijając wino. – Spraw, żeby coś się w moim życiu zmieniło. Jeśli nie patrzysz na mnie, to spójrz chociaż na moją matkę. Albo chociaż na moje jajniki! Przecież musiałeś mieć jakiś cel, kiedy mnie w nie wyposażałeś.
Niebo tej nocy miało zupełnie inny odcień niż zazwyczaj. Tak mi się przynajmniej wydawało. Wieczorem zaszło na różowo, a teraz stało się granatowe, z półksiężycem siedzącym nieruchomo, zdawałoby się, w jednym miejscu, podobnie jak ja.
Wtedy coś zwróciło moją uwagę. Przyjrzałam się bliżej. Ręka z butelką czerwonego wina, którą planowałam odstawić na dach, zawisła w bezruchu. Oto nade mną spadała gwiazda! Najprawdziwsza gwiazda na niebie! Nigdy w życiu nie widziałam jeszcze tego zjawiska. Jakoś nie miałam do takich spraw szczęścia. Nawet nie udało mi się znaleźć czterolistnej koniczyny, a daję słowo, że czasami przetrząsałam godzinami trawnik opodal szkoły lub łąkę niedaleko lasu. Nie zdarzyło mi się, ot tak, po prostu, założyć koszulkę na lewą stronę, co miało przynosić szczęście. Nawet nie wdepnęłam nigdy w psią kupę! Nie narobił na mnie z góry ptak! Po prostu żadnym sposobem nic i nigdy w życiu nie dało mi znać o zbliżającym się szczęściu.
Tymczasem teraz szeroko otwartymi oczami patrzyłam na pędzącą po ciemnym firmamencie gwiazdę! Tak mnie to pochłonęło, że upuściłam butelkę. Ta z głośnym hukiem potoczyła się po dachu i po chwili usłyszałam brzdęk tłuczonego szkła. Od razu też sąsiad musiał, jak zrozumiałam, podejść do okna, bo krzyknął:
– Kiery pieron tu butelkami rzuca! Wariaci! Nie mają, co robić, to ludzi straszą po nocach!
Próbowałam powstrzymać śmiech, co nie za bardzo mi się udało. Na szczęście byłam za daleko, by to dosłyszał.
– Jak następnym razem was złapię, to za siebie nie ręczę. Pierony!
Zamknął okno, coś tam ciągle mamrocząc do siebie, a ja powróciłam do spadającej gwiazdy. Jarzyła się jeszcze na niebie. Pędziła, zdawało się, wprost na mnie.
A potem zdarzyło się coś naprawdę niesamowitego. Gwiazda przeleciała obok domu, na dachu którego siedziałam i spadła mi na głowę! Tak przynajmniej myślałam, ale kiedy dotknęłam ręką, okazało się, że mam na włosach swoją pierwszą w życiu ptasią kupę! Tak mnie to zaskoczyło i jednocześnie uradowało, że z wdzięcznością pomyślałam o ptaku, który to zrobił. Mogło to oznaczać tylko jedno. Szczęście!
Tymczasem gwiazda z cichym szumem spłynęła na ziemię.
Pospiesznie zeszłam na dół i poszukałam miejsca, gdzie spadła. Jeszcze trochę świeciła. Migała chwilę, ale wkrótce zupełnie zgasła. Pobiegłam do domu, bo obawiałam się, żeby mnie nie poparzyła i przyniosłam widelec oraz garnek, do którego ją wrzuciłam.
W pokoju popatrzyłam na jej idealne kształty, wyglądała jak zielonkawy kamień o wyszlifowanych brzegach. Niesamowite! Prawdziwa gwiazda z nieba! Czy to był znak? Moje prośby zostały wysłuchane?
Postanowiłam nikomu nie mówić o znalezisku. Schowałam ją od razu do szuflady.
Następnego dnia zaczęły się ze mną dziać dziwne rzeczy.