Two Weeks To Love - Andrzej F. Paczkowski - ebook

Two Weeks To Love ebook

Andrzej F. Paczkowski

3,9

Opis

Majka, młoda właścicielka dobrze prosperującej firmy cateringowej w Katowicach, jest zapracowana, ale szczęśliwa, bo wkrótce ma wyjść za mąż. Jednak kobieta przyłapuje narzeczonego in flagranti z… innym mężczyzną.

 

Wesela nie będzie! 

 

Za to na horyzoncie pojawia się Warszawa. Na zaproszenie kuzynki, bizneswomen zajmującej się nieruchomościami, Maja zostawia denerwujących rodziców i złośliwą babcię, którzy zatruwają jej życie, obarczając winą za rozpad związku, i wyrusza do stolicy. Iwona zamierza wyleczyć Maję z traumatycznych wspomnień, umawiając ją każdego dnia na randkę. Mężczyźni, z którymi się spotyka, stanowią przedziwną mieszaninę charakterów, poglądów i zachowań. Jest wśród nich gej, tajemniczy mężczyzna na wózku, facet z nerwicą natręctw, zwykły prostak i fajny imprezowicz. A kiedy do towarzystwa dołączy nieobliczalna babcia, zaczyna być naprawdę… nieprzewidywalnie!

 

Czy Majce i jej przyjaciołom uda się osiągnąć zamierzone cele?

Czy dwa tygodnie w Warszawie wystarczą, by uporządkować swoje życie?  

 

 

Tym razem Andrzej F. Paczkowski zabiera nas ze swoimi bohaterami do Warszawy. 

Maja, właścicielka firmy cateringowej z Katowic, wraca niespodziewanie do domu i zastaje swojego narzeczonego w intymnej sytuacji z innym mężczyzną. W jednej chwili plany i marzenia rozpadają się  jak domek z kart. By odreagować, kobieta daje sobie dwa tygodnie wytchnienia od codzienności.

Ta książka wydaje się odmienna od wszystkich, które do tej pory miałam przyjemność czytać, ale jak to u Andrzeja bywa –  poruszane problemy są niezwykle ważne, mimo nieco lżejszej formy narracji, którą tym razem wybrał autor.

Polecam! Barbara Mikulska, autorka książek dla dzieci, powieści fantasy i obyczajowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (36 ocen)
17
8
5
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
LewandowskaDesign

Nie polecam

o matko co za męczarnia... ktoś chyba ma większą pasuje do gotowania niż pisania.... naprawdę misz masz wszystkiego ale nic z tego nie jest dopracowane. Nie polecam chyba że jako przykład jak nie pisać książek ...
21
ewmat

Nie oderwiesz się od lektury

Bardxo ciekawa, super się czyta.
10
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Fajne
10
zolga2808

Całkiem niezła

na letni wieczór nad basenem spoko😉
10
MadziaMadzia2202

Nie oderwiesz się od lektury

Zachwycająca. Czytałam na jednym tchu, uśmiałam się do łez z niektórych dialogów, a chwilę potem poddawałam się głębokiej refleksji nad ważnymi dylematami wraz główną bohaterką. Jestem oczarowana talentem autora. To pierwsza książka tego pisarza, którą poznałam. Już szukam innych. Dziękuję za wspaniale spędzony czas z książką.
11

Popularność




Tego autora w Wydawnictwie WasPos

SAGA RODZINNA

Jesienne liście

CYKLKRONIKA CZAROWNIC

Kronika czarownic. Pokolenia widzących

Kronika czarownic. Pokolenia złych

POZOSTAŁE POZYCJE

Spadek Barbary Tryźnianki

Zniszczone pianino

Ptaki bez skrzydeł. Uwięzieni w Auschwitz

Syn pastora

Two Weeks To Love

W PRZYGOTOWANIU

Kronika czarownic. Pokolenia samotnych

Dwór na wrzosowiskach

Bazylikata. Zmierzch wampirów

Zniewolona. Mniszka z Krakowa

Co się zdarzyło w drodze do Łeby

Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka

Copyright © by Andrzej F. Paczkowski, 2023Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2024 All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Barbara Mikulska

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Magdalena Czmochowska

Zdjęcia na okładce: Adobe Firefly

Ilustracje wewnątrz książki: pngtree

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Wydanie I – elektroniczne

Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie

ISBN 978-83-8290-543-4

Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog: Pajac

Parszywy Antek

Rodzinna kłótnia

Kobieta z jajami

Wyrzuty Antka

Nie pozwól mi pić tequili

Ty gotujesz, bo ja nie potrafię!

Przyjęcie pełne bogatych gburów

Matteo

Gnojek

Pstrykacz

Przyjaciel

Aktor

Wieczór starej panny

Zwariowany dzień pełen telefonów

Następna randka

Zero dzieci!

Gestykulant

Króliczku

Skąpiec

Zwariowany dzień

Pan tajemniczy

Pierwsza prawdziwa randka

Niespodzianka

Szybkie decyzje

Nieoczekiwana sytuacja

Przemiana

Chwila spokoju?

Sekret babci

Hel

Łeba

Powrót do Warszawy

Tajemniczy ogród

Tajemnica Długosza

Trudny koniec wakacji

Czas

Wielkie zmiany

Nocne koszmary

Wiadomość

Dziwne zachowanie Długosza

Lustrzane odbicie

Bracia

Oczy Długosza

Iwona

Kolacja

Zakończenie

Książkę dedykuję wszystkim tym, którzy czasami borykają się z różnymi problemami. Pamiętajcie, że nic nie trwa wiecznie i starajcie się zawsze żyć tak, by nie krzywdzić drugiego człowieka. Wszystko, czego doświadczamy, zostaje nam dane z jakiegoś powodu. Starajmy się uczyć na błędach i bądźmy dla siebie dobrzy. Każdy z nas jest ważny zarówno dla najbliższych, jak dla całego świata. Wszyscy jesteśmy połączeni, tworząc jedną wielką rodzinę. I wszyscy zasługujemy na szacunek i miłość, czego Wam osobiście życzę.

Prolog: Pajac

Wychodziłam wzburzona z warszawskiej restauracji. Wcale nie chodzi o to, że polałam się przed chwilą winem na oczach Augustyna, ponieważ byłam bardzo, ale to bardzo zestresowana (ja?, nigdy nie bywam zestresowana, więc czemu akurat teraz?). W końcu niecodziennie umawiam się z takimi osobnikami, a tym bardziej nie lansuję się w drogich restauracjach zapraszana przez facetów, bo zwyczajnie nigdy nie miewałam na to czasu. Nie chodziło też o to, że nie wiedziałam, jak mam to dziwaczne danie, które nam zaserwowano (zresztą megapyszne jedzenie!) nakłonić do tego, by nie zsuwało się z widelca! I nie chodziło też o to, że podczas posiłku musiałam przez przypadek rozmazać sobie szminkę, co sprawiło, że Augustyn uśmiechał się pobłażliwie, patrząc na mnie jak na dziecko, zamiast zwrócić mi delikatnie uwagę.

– Czemu nie powiedziałeś, że mi się szminka rozmazała? – zapytałam od razu po powrocie z toalety. Gdyby nie wymowne spojrzenie kelnera, pewnie nawet bym o tym nie wiedziała i nie poszła skontrolować w lustrze swojego wyglądu, a on by się tylko głupio uśmiechał.

– Wyglądałaś tak słodko, że nie chciałem cię denerwować… – odpowiedział.

Patrzyłam na jego zadowoloną twarz i pomyślałam, że coś tu nie gra. Jeżeli mam się spotykać z gościem i chodzić z nim do łóżka, a on ma mieć ze mnie tylko ubaw i dobrą zabawę, to ja jednak takiemu panu podziękuję.

Niestety, często nie potrafiłam zapanować nad swoimi emocjami. Jeśli wpadałam w złość, cały świat od razu to wiedział. Pracowałam nad sobą długimi latami. Niejednokrotnie dziękowałam sobie i gratulowałam rozwagi i spokoju, oddychając głęboko i licząc do dziesięciu, próbując powtarzać mantry, medytować, ale nigdy nie trwało to zbyt długo. Zawsze znalazł się bowiem kolejny facet, który niszczył spokój ducha, nad którym tak ciężko i usilnie pracowałam!

Teraz też wezbrała we mnie złość. Dosłownie gotowałam się w środku. Wstałam i złapałam torebkę. Podeszłam do niego i powiedziałam:

– Wiesz, że kiedy się tak uśmiechasz, wyglądasz jak zwykły PAJAC? – specjalnie zaakcentowałam ostatnie słowo, by usłyszeli goście siedzący w pobliżu nas.

A potem kopnęłam go w kostkę. Zawył z bólu, a ja się odwróciłam i skierowałam do wyjścia.

– Jesteś niezrównoważona psychicznie! – zawołał za mną, zwracając tym samym na nas uwagę niemalże całej restauracji, ale mnie już to nie dotyczyło. Pokazałam mu środkowy palec i zniknęłam za drzwiami.

Uspokoiłam się dopiero po jakimś czasie. Nawet nie wiedziałam, dokąd idę i jak długo, a potem usiadłam na jednej z ławek, pierwszej, która rzuciła mi się w oczy. Warszawa to miasto świateł, blichtru i życia. Ludzie biegali, chodzili, śmiali się, bawili i pili. Bary i restauracje pękały w szwach. Piątek w całym rozkwicie. Miasto, jak kochająca matka, znajdzie miejsce dla każdego: nakarmi, napoi, ukoi, pozwoli zapomnieć, zaśmiać się, popłakać. W swoim menu ma pełen zestaw do wyboru, od rana do nocy. I nigdy nie śpi.

Jakieś słowa mantry? Teraz nie mogłam sobie przypomnieć.

Tabletki na uspokojenie? Bez przesady, żadnych nigdy nie brałam.

Siedziałam sama na ławce. Kolejny dzień w Warszawie. Gdzie się podziały marzenia? Gdzie się ukrył jakiś normalny facet? Wydawało mi się, że to wspaniałe, całą dobę tętniące życiem miasto przyciągało do siebie wszelkie mendy, ofermy i gnojki z całej Polski.

Westchnęłam, uświadamiając sobie nagle, że wyschło mi w gardle. Wstałam i weszłam do pierwszego lepszego pubu.

– Poproszę piwo! – Usiadłam przy barze i rozejrzałam się po wnętrzu. Wszędzie pełno niezwracających na mnie uwagi facetów. Bardzo szybko zrozumiałam, że znalazłam się w gejowskiej knajpie. No i dobrze! Miejsce takie samo jak wszystkie inne. Wreszcie chwila spokoju! Wypiłam niemalże naraz piwo i zamówiłam następne.

Musiałam zastanowić się nad swoim życiem, a gdzie indziej jak nie przy piwie w miejscu, gdzie nie będzie mnie nagabywał żaden pajac i menda?

Pomyślałam o swoim życiu i westchnęłam.

Skąd się nagle wzięłam w Warszawie?

Parszywy Antek

Ale teraz powoli i od początku. Chcecie wiedzieć, jak się tu znalazłam? Nie był to, że tak powiem, planowany wyjazd. Właściwie znalazłam się tu przypadkiem, a za wszystko odpowiedzialny był mój były… narzeczony!

Jakby mogło być inaczej, no nie? Za wszystkie moje problemy muszę winić Antka i to właśnie z jego powodu przyjechałam do Warszawy. Zresztą teraz uważam, że za wszystkie problemy świata odpowiedzialni są faceci i jak na razie nie zmieniłam jeszcze zdania (wątpię, by kiedyś do tego doszło!).

Pochodziłam z Katowic i bardzo lubiłam swoje miasto. Może najbardziej dlatego, że na przestrzeni lat tak się zmieniło. Już dawno nie ma starego brzydkiego dworca, a kamienice, jedna po drugiej, co chwilę zmieniają swoje oblicza dzięki remontom, liftingom i innym odnowom biologicznym zyskując na urodzie. Otwarto wiele nowych sklepów, Mariacka przyciągała tłumy i był też Spodek. Mogłabym wyliczać, ile ciekawych miejsc jest w Katowicach, ale nie jest to przecież książka podróżnicza.

Jestem przeciętną kobietą. Nie wiem, czy mam jakieś plusy (bo wszystkie moje plusy okazywały się później minusami!), ale minusy z pewnością mam. Szybko się denerwuję, jak już można było zauważyć i ogólnie (w głębi serca, tego nikt raczej nie wie) jestem odludkiem. To znaczy byłam, choć teraz staram się zmienić ten stan.

Jestem horoskopowym bykiem i czytając charakterystykę tego znaku, wyszło mi, że wszystkie moje cechy zgadzają się z opisem. Byłam wygodnicka i uparta, to przede wszystkim. Trudno mnie było przekonać do zmiany zdania, no bo przecież miałam swój rozum. Byk lubił posiadać rzeczy materialne, a w moim przypadku chodziło o książki, którymi się zaczytywałam, a na które właściwie w moim domu nie było już miejsca. Antek miał o to ciągle pretensje. Czy on w ogóle umiał czytać? Gromadziłam też piękne ubrania, choć nie musiały być markowe, na tym mi nigdy nie zależało, no i designerskie wyposażenie mieszkania. Byłam wytrwała i cierpliwa, właściwie w każdej dziecinie, tylko nie, gdy chodziło o facetów. I parłam do przodu, kiedy czegoś bardzo chciałam. To dzięki tym „minusowym” cechom otworzyłam firmę cateringową.

A co lubiłam, gdyby mnie ktoś zapytał, tak od serca? Gotować, czytać, jak już wspomniałam i… kupować środki czystości. Miałam w domu wszystko: od szarego mydła po domestos. Po prostu lubiłam czystość i kochałam sprzątać. Nigdy nie rozumiałam tego narzekania, kiedy już ktoś musiał umyć okna! Ja się przy tym świetnie bawiłam, naprawdę! Zawsze się lekko ubieram, puszczam muzykę i bakterie mogą drżeć na sam mój widok. Taniec przy tym jest dla mnie oczywistością i zabawą. Poprawia samopoczucie, sylwetkę zresztą też, bo nie uznaję tego za przymus, ale traktuję jako coś, co mi sprawia przyjemność. No i chudnę, bo ogarnąć całe mieszkanie w ciągu paru godzin, to jest prawdziwy fitness maraton.

Ogólnie jestem jednak spokojna. W szkole dobrze się uczyłam. Nie sprawiałam kłopotów. Nie palę papierosów, ale nie przeszkadza mi, kiedy inni palą. Nie zdradzałam koleżanek ani facetów. Jak zwykły człowiek.

Z pewnością nie byłam jednak seksowną blondynką z wielkimi efektownymi piersiami, która leci na kasę i potrafi się tylko pięknie uśmiechać i błyszczeć porcelanowymi ząbkami. Byłam raczej praktyczna. I nie byłam sekretarką, która potrafi dobrze zaparzać kawę i odbierać telefony, w międzyczasie piłując długie sztuczne szpony. Nie znosiłam ich, zresztą w kuchni o paznokciach nie było mowy! Nie byłam milionerką ani dziewczyną, która życie wygrała w loterii. Nie byłam dziunią w obcisłej sukience z ogromnym dekoltem, no i nie stałam na czele wielkiej korporacji. Nie byłam kobietą oderwaną od rzeczywistości, której wydaje się, że jest znacznie lepsza od innych, tylko dlatego że cały dzień spędziła na wybieraniu koloru długopisów dla klientów, za które miała płacić firma a nie ona. Nie byłam też kobietą, czekającą aż facet weźmie ją do kina i knajpy i za nią zapłaci. Kiedy miałam na coś ochotę, mogłam sama kogoś zaprosić, nawet faceta, i wydać trochę kasy. W końcu, spójrzmy prawdzie w oczy: nie tylko chodzi o to, że dziś kobiety mogą (i robią to!) zarabiać więcej niż faceci, ale o to, że rozmyślaniami o tym, co jest właściwe albo nie, nigdy się nie zajmowałam. Byłam po prostu zwykłą kucharką. A gotowanie to już po prostu uwielbiałam. Matka mówiła mi, że od urodzenia ciągnęło mnie do garów (wyobrażacie sobie?, idealny materiał na żonę!). Uwielbiałam być kurą domową (zabieganą!), gotować i sprzątać, mieć czyste mieszkanie i wszystko na swoim miejscu. No i kto by nie chciał takiej kobiety?

Odpowiedź: parszywy Antek z pewnością nie!

Antkowi jednak czegoś brakowało, choć ja jeszcze o tym nie wiedziałam.

Czego mogła oczekiwać młoda kobieta w dwudziestym pierwszym wieku od życia?

Nie wiem, jak wy, ale ja oczekiwałam jednego: że jeżeli już zwiążę się z facetem, to będzie to mężczyzna, który świata poza mną nie będzie widział i który nie poszuka już nigdy okazji, żeby znaleźć dla swojego ptaszka kolejnego ciepłego gniazdka.

Chciałam po prostu zwykłej miłości. Być kochana, zapewniana, że jestem piękna. Wierzyć, że jutro znowu nadejdzie dzień, kiedy obudzę się w ramionach swojego mężczyzny. Chciałam wierzyć, że facet, który poprosi mnie o rękę (tak, Antek nawet tak daleko się posunął), będzie chciał spędzić ze mną resztę życia i kiedy dojrzy na mojej twarzy zmarszczki, których nie zamierzałam traktować ani żelazkiem, ani też operacjami, wypełniaczami i całym tym shitem, nadal będę widziała w jego oczach miłość i zrozumienie.

Widocznie, jak pokazało życie, chciałam za wiele albo po prostu czegoś po drodze zabrakło. Nie wiem: we mnie, w nim, ogólnie między nami. Może chodziłam w różowych okularach lub bujałam w obłokach i czułam się za bezpieczna, będąc z Antkiem? Może powinnam była go gnębić, kontrolować, wypytywać, szpiegować, nasyłać na niego koleżanki i bacznie obserwować, jak się wobec nich zachowuje? Nie dać mu chwili wytchnienia, by wiedział, że ze mną nie ma żartów i że należy tylko do mnie? Odwalać w domu histeryczne sceny i czasami rzucać czymś w niego, tak dla pewności? No, po prostu trzymać krótko! Czy to by pomogło? Wiem, że jest taki typ faceta, którego należy tłamsić, kontrolować i rozkazywać, ale czy ja chciałam kogoś takiego? Władza nad facetem nie była moim życiowym marzeniem. Chciałam porozumienia i wzajemnej akceptacji. No i trochę romantyczności, bądźmy ludźmi, przecież każda z nas tego potrzebuje!

Nie jestem pewna więc, czy coś by w tym przypadku pomogło. Uważam, że związek nie powinien być więzieniem i każda strona musi cieszyć się pewną dozą swobody, mieć innych znajomych, inne zainteresowania i potrzeby (wspólne też, to oczywiste). Mój związek miał się opierać na pełnym zaufaniu i wolności (teraz pewnie niejedna z was pomyśli, że jestem głupia, nie?).

– Dać facetowi we wszystkim wolną rękę? – pytała mnie kiedyś Iwona, moja kuzynka z Warszawy.

– No tak, co w tym złego? – dziwiłam się.

– Raczej wszystko. Bo to tak, jakbyś od razu dała mu przyzwolenie na zdradę i te wszystkie jego zachcianki. Nie możesz tego zrobić! Bo cię po prostu wydyma!

– Przesadzasz! Antek nie jest taki! – protestowałam.

– Wszyscy są tacy! Ale wiesz co? Sama się przekonaj, ja się nie wtrącam. Tylko pamiętaj, że ostrzegałam. Dopóki nie trzymasz go porządnie za jaja, jesteś na straconej pozycji.

Iwona była nowoczesną bizneswomen i od lat nie miała faceta. Dziwi się ktoś? Ja się nie dziwiłam. Faceci boją się takich kobiet, które nie tylko że chcą zdobywać świat, to jeszcze muszą kontrolować drugą połówkę i rządzić w każdej sferze życia. Uważałam to za niepotrzebne kastrowanie, a że chciałam mieć faceta w pełnym tego słowa znaczeniu, wierzyłam, że związek oparty na szczerości i zaufaniu wystarczy mu w zupełności.

Niestety, temu parszywcowi zdecydowanie czegoś brakowało, a ja nie zdawałam sobie z tego sprawy! Czy zakochana kobieta, to ślepa kobieta?

I gdybym go nie pytała! Wiele razy zadawałam pytanie:

– Czy wszystko jest w porządku?

– Czy jest okej?

– Czy nadal mnie kochasz?

Na każde pytanie zawsze odpowiadał:

– Ależ, króliczku, nie zamieniłbym cię na nikogo innego. Przecież wiesz.

Tak. Byłam króliczkiem. Jego króliczkiem, którego bardzo, ale to bardzo kochał i którego nie chciał stracić. Za nic w świecie. Nigdy w życiu!

Byliśmy razem pięć lat, kiedy mi się wreszcie oświadczył. Właściwie nie zależało mi na ślubie, bo akurat teraz moja kariera wreszcie się rozkręcała. Firma cateringowa o jakże zawadiackiej nazwie: „Damy, co mamy – Catering na miarę”, była lubiana i znana w całym mieście, więc nie miałam zbyt wiele czasu na inne szaleństwa.

Pierścionek w jego ręce lśnił tak pięknie, że choć nie przepadałam za świecidełkami, to teraz uległam. Zmiękłam, jak masło na słońcu. Ze szczęścia ugięły mi się kolana. Siedzieliśmy w restauracji, do której mnie zaprosił (był bankierem zarabiającym całkiem niezłe pieniądze) i normalnie zaniemówiłam, ponieważ zapytał:

– Króliczku?

Popatrzyłam na niego, jakbym nie wiedziała, o co mu chodzi. W mojej głowie pędziło naraz tyle myśli, że przecież nie mam czasu na wesele, tym bardziej nie na własne, powinnam zadzwonić i powiedzieć to mamie, Iwonka, moja kuzynka, też musiała się dowiedzieć i jeszcze parę koleżanek i…

– Króliczku? – zapytał znowu niepewnie i potrząsnął mnie dosyć ostro za rękę. Oprzytomniałam i patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami. Pierścionek delikatnie migotał i błyszczał.

– Tak?

– To wyjdziesz za mnie czy nie?

– A to ja ci nie odpowiedziałam? – zapytałam, kompletnie zbita z tropu, próbując jakoś dojść do siebie.

Pokręcił głową. Wtedy wreszcie zaskoczyłam.

– Tak. Mówię tak!

Tego dnia byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Miałam wysokiego ciemnowłosego chłopaka, który tak bardzo mnie kochał, że mi się oświadczył. Chciał spędzić ze mną całe życie. Znowu miałam przed oczami zmarszczki i starość i nas razem na wózkach inwalidzkich czy z laskami w rękach, wspierających się o siebie i z problemami przy wejściu do tramwaju, a wtedy kelner przyniósł szampana.

Korek wystrzelił, piana poleciała w górę, kieliszki się napełniły. My się napiliśmy.

– Kocham cię, króliczku – powiedział do mnie wtedy i pocałował mnie niemalże tak samo jak w amerykańskim filmie.

– Ja ciebie też, mój misiu – odpowiedziałam, uśmiechając się do niego czule.

To był mój najpiękniejszy dzień w życiu.

Ślub miał się odbyć dopiero za rok, bo przecież wszystko trzeba było przygotować, wybrać zaproszenia, zrobić listę gości, przywyknąć do tego, że jednak będziemy tworzyć stały partnerski związek, który w świetle prawa jest jedną z najbardziej cenionych form obywatelskiego życia (naprawdę?).

Tak byłam zagoniona, że wiele rzeczy mi jednak umykało. Umknęło mi na przykład coś, co było, jak się okazało, bardzo istotne i znaczące dla naszej wspólnej przyszłości.

Często wracałam do domu o różnych porach. Nie tylko byłam szefową firmy, która doskonale prosperowała, ale też sama zajmowałam się wyrobem i przygotowaniem potraw. Zawsze chciałam i musiałam mieć wszystko na oku i wszystko też musiało być dopięte na ostatni guzik.

Czasami Antek bywał wściekły, że wracam tak późno, a czasami zachowywał się dziwnie nerwowo, że przyszłam tak wcześnie.

A potem nadszedł ten dzień.

Przygotowywaliśmy wielki catering dla jednej ze znanych firm i od razu wiedziałam, że nie pojawię się w domu wcześniej niż o świcie. Poinformowałam o tym Antka. Podszedł do mnie z uśmiechem na twarzy i objął, całując w policzek.

– Już się przyzwyczaiłem, króliczku, że wracasz późno. Nie przejmuj się. Praca to praca.

Jakże ja go kochałam! Zawsze, kiedy był taki wyrozumiały… po prostu zrobiłabym dla niego wszystko! Byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Zresztą nasz ślub miał się odbyć już za cztery miesiące, więc oboje czuliśmy presję, dlatego staraliśmy się bardziej sobie pomagać i być wyrozumiałymi wobec siebie, czego ten dzień był doskonałym przykładem. Stwierdziliśmy, że jeżeli nauczymy się wspólnie podejmować decyzje jeszcze przed ślubem i wyeliminujemy wszystko, co nam przeszkadza i nas trapi, osiągniemy sukces, na jaki inne małżeństwa pracują latami, a jeszcze inne nigdy tego nie osiągają i żyją w ciągłych konfliktach.

– Jesteśmy jak jing i jang, prawda, mój mały króliczku? – pytał.

– Oczywiście. Pasujemy do siebie, jak dwie połówki tworzące całość.

Tego ranka pobiegłam do firmy z małym spóźnieniem. Antek chciał bowiem jeszcze sprawdzić, jak delikatne futerko ma jego króliczek, więc mu na to pozwoliłam. Czasami trzeba sobie pofolgować i znaleźć trochę czasu na przyjemności!

Oczywiście zapomniałam zabrać z domu umowy, którą jeszcze należało podrzucić do agencji udostępniającej nam dorywczych pracowników. Stwierdziłam, że wrócę po nią, jak tylko znajdę trochę czasu.

Rzuciłam się w wir pracy. To, co wychodziło spod naszych rąk, było wręcz niesamowite. Robiłam zdjęcia i wrzucałam na Instagram i Facebook, by ludzie mogli podziwiać, co się u nas dzieje. Wszystko w firmie działało jak w zegarku i w ciągu dnia jeszcze wiele zdjęć uśmiechniętego personelu i mnie we własnej osobie znalazło się w sieci. Pod każdym zdjęciem niemalże natychmiast pojawiały się dziesiątki komentarzy. Komentował również Antek, z czego byłam zadowolona.

Około czwartej podeszłam do jednej z pracownic:

– Słuchaj, muszę skoczyć na chwilę do domu. Zajmiesz się przez chwilę wszystkim?

– Biegnij. Damy radę.

Wsiadłam więc do samochodu i po dziesięciu minutach zaparkowałam przed domem. Stwierdziłam, że zrobię Antkowi małą niespodziankę, więc zabrałam ze sobą szampana, aby mógł go sobie sączyć w oczekiwaniu na mnie. Chociaż tyle mogłam dla niego zrobić, by umilić mu samotne popołudnie i wieczór.

Weszłam do środka i od razu dojrzałam w przedpokoju obce buty. Białe adidasy. W pokoju grała stonowana muzyka. Zdziwiona, bo rzadko zapraszaliśmy kogoś do domu, weszłam do pokoju gościnnego.

Antek, nagi, jak go pan Bóg stworzył, wykonywał kopulacyjne ruchy na naszej sofie, pochylając się nad jakimś młodym chłopakiem, wydającym agonalne wręcz jęki! Zdębiałam. Nie mogłam w to uwierzyć. Butelka z szampanem wypadła mi z ręki i rozbiła się na kawałki, strzelając pianą na wszystkie strony.

– Ty parszywy gnojku! – zawołałam, przerywając głośne jęki obcego chłopaka i ucinając sapanie swojego przyszłego męża.

Obaj struchleli. Antek odskoczył od chłopaka i starał się zakryć sterczącą męskość, a ten młody koleś leżał, jakby się nic nie stało: twarz ukrył w poduszce, a tyłek sterczał wypięty w moją stronę!

– Kto to jest, misiu? – zapytał chłopak, próbując spojrzeć na mnie. Jego twarz, jak niemalże cały pokój, skąpana była jednak w ciemności, ponieważ Antek zrobił romantyczną atmosferę i zaciągnął zasłony.

– Misiu? – spytałam, patrząc na Antka, robiąc krok do tyłu. Zrobiło mi się słabo. Wydawało mi się, że tylko ja mogłam go nazywać misiem…

– Maja, ja… – zaczął się jąkać. – Nie wiedziałem, że wrócisz, ja… To wcale nie jest tak, jak myślisz. To…

Jak to bywa w takich chwilach (może znacie to z doświadczenia lub z komedii romantycznych) nawet nie wiem, kiedy zaczęłam płakać, a kiedy płaczę nigdy nie wyglądam dobrze.

– Ty bydlaku! – wrzasnęłam wściekła, czując, że za chwilę dostanę zawału serca.

Odwróciłam się i uciekłam z mieszkania, zanosząc się płaczem godnym najlepszej aktorki. W tym czasie jednak nie odgrywałam sceny w filmie. Naprawdę byłam załamana. Cały mój dotychczasowy świat w jednej chwili runął jak domek z kart. Wszystko się posypało.

Głupie drzwi antywłamaniowe przez chwilę sprawiały mi trudności z otwarciem, ale wreszcie puściły.

– Poczekaj, wszystko wytłumaczę… – zawołał Antek i wybiegł za mną na klatkę, zakrywając przyrodzenie ręką, ale ja go już nie słuchałam. Musiałem uciec od niego jak najdalej, byle nie patrzeć w jego zdradzieckie oczy.

Wścibska sąsiadka, pani Basia, stała jak zwykle na posterunku i kiwała głową z miną, że przecież wiedziała, że to pewnego dnia się zdarzy. Nie mogłam na nią patrzeć. Gdybym nie była tak zrozpaczona, pewnie w nerwach coś bym jej dowaliła, ale przeskakiwałam po dwa stopnie naraz, byle znaleźć się jak najdalej stąd.

Wybiegłam na zewnątrz i wpadłam na jakiegoś faceta. Złapał mnie za ramię.

– Nic się pani nie stało? – spytał.

– Proszę mnie zostawić! – krzyknęłam, jakby to on zrobił mi krzywdę, walnęłam go pięścią w klatkę piersiową i pobiegłam dalej.

Byle daleko od tego… tego…

Jak można się domyślić, ślub się nie odbył. Rozstaliśmy się, spakowałam jego manatki i wywaliłam go z mieszkania. Potem napisałam wszystkim, że wesele się nie odbędzie, ponieważ Antek (tak, musiałam się na nim zemścić choć trochę) okazał się gejem, co skrzętnie ukrywał przede mną długimi latami. Chciałam, żeby wszyscy wiedzieli, jaka jest prawda i że to nie ja ponoszę winę za odwołany ślub. Byłam przecież stroną poszkodowaną!

Moja mama oczywiście dostała niemalże apopleksji. Tata chciał okaleczyć Antka i wygrażał, że zabije go własnymi rękami. Babcia narzekała i modliła się, zapewniając mnie gorąco, że za jej czasów żadnego pedalstwa na świecie nie było i co też to robi się z tym światem, że ludzie schodzą na złą drogę i są tak bardzo spaczeni. I jak on mógł spać z facetem, kiedy ja taka ładna jestem? Prawdę mówiąc, też się nad tym jakiś czas zastanawiałam!

Błagałam, by nikt nic nie robił. Pragnęłam, żeby to wszystko już minęło, ale nie chciałam też zostać w Katowicach. Potrzebowałam zmiany. Byłam pogrążona w rozpaczy i dosłownie tonęłam w rozpaczy. Po raz pierwszy od początku kariery, nie zajmowałam się firmą. Moje mieszkanie zamieniło się w dolinę łez. Nocami było najgorzej. Nocami to nawet potrafiłam wyć do poduszki, jak wilk do księżyca, by zasnąć zupełnie wyczerpana, a rano obudzić się z bolącym gardłem i zapuchniętymi oczami oraz pustą butelką po winie. Patrząc na siebie w lustrze, z rozczochranymi włosami, bardziej przypominałam miotłę niż człowieka i znowu wybuchałam płaczem, długimi minutami rycząc jak bóbr i użalając się nad sobą.

Wtedy zadzwoniła moja kuzynka Iwona.

– Ty jeszcze żyjesz? – zapytała z drwiną w głosie. – Myślałam, że cię zabiło twoje nieszczęście. Twoja matka mówi, że nie wychodzisz z domu całymi dniami i obawia się, czy cię nie zjadły szczury.

– Nie przesadzaj! Przecież tu szczurów nie ma! Czego chcesz? – warknęłam zła, że nawet ona nie daje mi spokoju, bo od wielu dni urywały się telefony. Jakby wszyscy sprzysięgli się przeciwko mnie. Każdy z moich przyjaciół uważał, że musi mnie rozerwać i zadbać, bym doszła do siebie. Dlatego z reguły nie odbierałam telefonów. Nie wiem, po co odebrałam ten od kuzynki, wyrzucałam sobie w myślach.

– Dzwonię już któryś dzień z kolei. Zaczęłam się martwić. Zadzwoniłam nawet do cioci, by się zapytać, czy cię nie zabił jakiś seryjny morderca lub, co by było bardziej prawdopodobne, czy nie rzuciłaś się z mostu. Kobiety w takiej sytuacji robią różne głupstwa.

– Daj spokój! Po co do nich dzwoniłaś?! Teraz mi nie dadzą przez ciebie spokoju. I tak już wszyscy dzwonią jak wściekli i zatruwają mi życie!

W momencie, w którym to powiedziałam, moja matka próbowała się ze mną skontaktować.

– I masz. Już się stało! Teraz mi nie dadzą chwili wytchnienia! – warknęłam zła na nią i na cały świat, patrząc na wyświetlacz telefonu.

– Martwiłam się! – oburzyła się Iwona.

– Niepotrzebnie!

Nastała chwila ciszy, a potem kuzynka powiedziała trzy magiczne słowa.

– Wpadaj do Warszawy.

– Jak? Przecież mam tu robotę do ogarnięcia – jęknęłam, zastanawiając się, co się dzieje w firmie i czy w ogóle jeszcze działa. Nie interesowałam się niczym, oprócz siebie i własnego bólu.

– Jakoś teraz nie widzę, żebyś coś ogarniała! – dowaliła mi Iwona. – Powierz ją najlepszemu pracownikowi i wynoś się stamtąd. Potrzebujesz teraz nowego otoczenia.

Nagle jakieś światełko zapaliło się w mojej głowie i zmieniłam sposób myślenia. Była to kusząca propozycja. Już zaczął się rysować plan.

– Jesteś pewna? – zapytałam ostrożnie, choć z nadzieją w głosie, i zaraz zaczęłam wyszukiwać argumenty przeciwko. – Przecież ja nie znam Warszawy. Zresztą nawet nie wiem, czy lubię to miasto. Zgubię się tam!

– Ty? – Zaczęła się śmiać. – Och, dajże spokój! Czekam!

– Nie jestem pewna… – powiedziałam, ale nagle byłam już tak pewna, że chyba nigdy jeszcze nie byłam niczego pewniejsza.

– Dobrze nam to zrobi. Odpoczniesz. Ja też się na chwilę oderwę od pracy. Poszalejemy w klubach. Poznasz jakichś nowych… ludzi. Może być całkiem fajnie. No?

– Przekonuj mnie dalej – powiedziałam cicho.

Kuzynka zaczęła się rozpływać nad zaletami wielkiego miasta, a ja z minuty na minutę miękłam coraz bardziej.

– Dobra, bo kończą mi się już pomysły, więc? – spytała Iwona.

Wreszcie się zgodziłam.

Kuzynka rozłączyła się, a ja usiadłam i po chwili byłam już zupełnie pewna, że pojadę. Godzinę później zmieniłam zdanie. Wieczorem byłam, że jednak powinnam zmienić otoczenie. Rano znowu nie. I tak w koło. Aż wreszcie, dwa dni później, zobaczyłam gdzieś na mieście Antka i się wściekłam, aż mnie zatkało. Nie będę oddychać tym samym powietrzem, co ta świnia! Nie chcę go więcej widzieć na oczy! Nie chcę się na niego natykać w mieście. Nie! Nie! I po prostu NIE!

Jadę do Warszawy i basta!

Rodzinna kłótnia

Mimo że zgodziłam się jechać, parę dni jeszcze zwlekałam, zastanawiając się, czy to aby na pewno dobry pomysł. Aż wreszcie dojrzała we mnie wcześniej podjęta decyzja. Czasami potrafiłam decydować szybko, ale po rozstaniu z Antkiem nie potrafiłam wybrać. Co się ze mną działo? Ja chyba naprawdę potrzebowałam innego powietrza!

Zakomunikowałam rodzinie swoje postanowienie.

Cała trójka dosłownie dostała fioła, bo inaczej chyba nie da się tego nazwać.

Babcia biadoliła, że co się z tym światem dzieje, ludzie na miejscu nie usiedzą, nieustannie muszą gdzieś łazić.

– Ty akurat nie masz co protestować! – krzyknął na nią tata, a ja się zdziwiłam. – Znamy twoje dawne ekscesy, mamo!

Babcia, jakby go nie słyszała, mówiła, że dom jest od tego, aby w nim mieszkać (muszę napomknąć, że już od paru lat mieszkałam sama!) i że takie dziewczyny jak ja, to same sobie sprowadzają kłopoty na głowę, a potem płaczą. Że gwałty nie zdarzają się same z siebie i jak potem wpadnę w jeszcze większe tarapaty, to już będzie mój problem!

– Po co ty do tej Warszawy jedziesz? Przecież to obce, wielkie miasto. Pełno tam bandziorów i tych pedałów pewnie też. Mało ci tego tutaj? Chcesz sobie znowu napytać biedy? Źle ci tu? Jeszcze będziesz żałować, więc zastanów się, co robisz. Za moich czasów dziewczyny były porządne i w domu siedziały! Co to się teraz z wami wszystkimi porobiło?

– Mamo! – Tata przerwał babciną tyradę. – Mama sama nigdy na dupie nie siedziała. Więc po co teraz te wykłady? – A potem spojrzał na mnie i warknął, z palcem wskazującym uniesionym do sufitu: – Babcia ma rację, nigdzie nie pojedziesz!

– A co ty się mnie ciągle czepiasz? – Babcia się wściekała, łapiąc się pod boki.

– Bo mama tu nie ma za wiele do gadania! – odpowiedział. – To moja córka! Ojca ma się słuchać! A mama to swoje przeżyła!

Matka wtrąciła tymczasem:

– Nie wiedziałam, że to rozejście z tym… tym… Nieważne! – Machnęła ręką. – Że to rozstanie było dla ciebie takim szokiem. Ale żeby od razu wyjeżdżać? Tylko dlatego, że twój były się spedalił? Czytałam, że teraz to wszyscy robią w tej całej Ameryce. Zresztą sama o tym czytałaś w książkach tej całej Alexis z Dynastii…

– Ale jesteśmy w Polsce! Zresztą nie mam nic przeciwko takim ludziom, ale nie chcę, żeby akurat mój facet sypiał z facetami i już. To chyba zrozumiałe!

– To znajdź sobie normalnego! – fuknęła. – Po co za takim latałaś!

– A tamten niby jaki był? Nienormalny? Sama mówiłaś, że to najlepsza partia dla mnie i że dziewczyna w moim wieku, czyli dosyć już posunięta w latach, nie znajdzie nikogo lepszego. A czas ucieka!

– Tego kwiatu jest pół światu – odpowiedziała.

– Dokładnie! Moje słowa! – Babcia przytaknęła mamie.

– Ale wszyscy idealni są już zajęci, a ci co nie są, to mają jakiś ukryty feler!

– Jak Boga kocham, nie pozwolę ci wyjechać! – wołał tata, popijając piwo i ocierając pianę z bujnego wąsa.

Na wszelki wypadek mama też sobie nalała, z tym że wina.

– Jakbyś zapomniał, tato, to ja już od wielu lat jestem dorosła! – Wzięłam butelkę i nalałam również sobie.

– Ale nie zachowujesz się tak! Dziewczyny w twoim wieku są zupełnie inne!

– Niby jakie?

– Z pewnością mają lepszy instynkt do wybierania facetów. Wszystkie twoje koleżanki mają już mężów. Wiele z nich ma dzieci! I jakoś żyją w zgodzie!

– Też bym miała, gdybym go nie złapała w łóżku z facetem, jakbyś nie wiedział!

– Może jednak wina leżała po twojej stronie? – dolała oliwy do ognia mama, napełniając ponownie swój kieliszek białym winem.

– Że co niby? – Byłam w szoku.

– Bo jak mąż jest w domu niespokojny, to znaczy… niezaspokojony… No, przecież wiesz, o co mi chodzi, nie rób głupiej miny i nie patrz na mnie, jakbym mówiła Bóg wie co… To szuka tego gdzieś indziej i…

– Mamo! Daj wreszcie spokój! Zapomniałaś, że jeszcze wczoraj chcieliście mu uciąć penisa i skopać po jajach! A teraz stajecie w jego obronie?! Ja chyba śnię!

– Tego nie powiedziałam!

– Zobacz, jak ona od razu histeryzuje, nie można z nią normalnie porozmawiać – powiedział tata. – Nie tak cię wychowaliśmy! – Szturchnął mnie palcem.

– Tato, dajcie mi święty spokój! Czego wy ode mnie chcecie?

– Wnuków, zanim umrzemy! – zawołała babcia.

– Trzeba będzie jeszcze poczekać! Albo i nie!

– Do Warszawy jej nie puszczajcie! – mówiła babcia. – Zupełnie jej to miasto w głowie poprzestawia!

– Babciu! Poprzestawiało to się chyba w twojej… – zaczęłam.

– Dosyć! – warknęła mama, szarpiąc mnie za łokieć. – Nie będziesz do babci w taki sposób mówiła! A mama niech się opamięta i nie nakazuje jej, co ma robić, bo ona ma swoje lata! – zwróciła się do babci.

– Jeszcze nic nie powiedziałam! – zawołałam. – I szkoda, że mówisz jej o latach, a sama tego nie pojmujesz!

– Bo ci przeszkodziłam! Już ja wiem, co miałaś na końcu języka! I jesteś moją córką, znam cię i wiem, co ci po głowie ciągle lata!

– To twoja wina! – obwinił tata mamę. – To przez ciebie jest taka!

– Ty mi się nie wtrącaj! – Zmroziła go wzrokiem.

– Nadal to mam na końcu języka! – kontynuowałam, jakbym ich nie słyszała. – I nic nie wiesz, co mi w głowie lata, więc nie gadaj!

– Co ona mi chciała powiedzieć? Czemu ty jej skończyć nie dasz? – Babcia zaatakowała mamę, szarpiąc ją za ramię.

– Niech mnie mama puści! Paznokcie, mówiłam tyle razy, obciąć trzeba. Wpiła się we mnie, jak wampirzyca! – Mama strząsnęła z siebie rękę babci.

– Niech mama wraca do pokoju i tam siedzi! – Tata pokazał babci palcem drzwi.

Babcia tupnęła nogą.

– Nie jestem psem, żebyś mnie w klatce zamykał!

– Nikt cię nie chce zamykać, ale to rodzinna dyskusja i ty nie masz tu nic do gadania.

– A ja kim jestem? Należę do rodziny! Zresztą ty tu nie masz nic do gadania!

– Jestem jej ojcem!

– I tego się całe życie bałam! Że będzie taka sama jak ty i co teraz mamy? Wiele się nie pomyliłam. Jabłko pada zawsze blisko jabłoni!

– Nie dostanie mama kolacji! Za pyskowanie! – Ojciec poczerwieniał, wymachując ręką tak afektowanie, aż rozlewało się piwo.

– A czy to pierwszy raz bym głodna chodziła? W tym domu się wszystko przede mną zamyka na klucz, jakbym obca była!

– Przestańcie się kłócić! – zawołałam.

– Zamknij się! – zawołali wszyscy troje naraz.

Popatrzyłam na nich i zaczęłam się śmiać.

– Wy to naprawdę się siebie nie zaprzecie. Wszyscy tacy sami.

– A ty za to zupełnie inna! – fuknęła mama.

– Mam taką nadzieję. Komizm sytuacji, kiedy patrzę na was, jest w jakiś sposób przerażający.

– Komiczką to w rodzinie zostałaś ty! – zawołał tata. – Ośmieszasz nas tylko przed znajomymi!

– Czym?

– Po co do wszystkich pisałaś, że on jest pedałem?

– Bo taka jest prawda!

– A co, jak nie jest? To, że się przespał z facetem, nie robi z niego automatycznie pedała!

Mama spojrzała na niego, mrużąc oczy.

– O czym ty gadasz? Co tak w jego obronie stajesz? Ty mi tu lepiej nie wyskakuj z takimi morałami! Bo jeszcze sobie coś pomyślę…

Tata machnął ręką.

– Ja zawsze uważałam, że on skacze w bok! – dorzuciła babcia, wskazując tatę palcem. – Poznać to było po jego twarzy! Nigdy nie chciałam, byś wychodziła za niego za mąż! Swoje przeżyłam, to i wiem!

– A ja nigdy nie chciałem czarownicy zamiast teściowej! Ot co! I jak się skończyło? – dowalił jej tata.

– Zostaw mamę w spokoju! – krzyknęła mama, tupiąc nogą i podnosząc rękę. – Bo cię zdzielę!

– Sama się potrafię obronić! – ryknęła na nią babcia.

– Przestańcie do cholery! – zawołałam.

Mama dalej patrzyła na ojca, jakby go chciała prześwietlić.

– Czy ty mi chcesz o czymś powiedzieć?

– O czym niby?

– Bo jak i ty masz jakieś afery na boku z facetami…

– Och, dajcie mi święty spokój! Co wyście się na tych facetów uwzięły? – jęknął.

Walnęłam ręką w stół.

– Przypominam tylko, że tu chodzi o mnie! Wyjeżdżam, choćby nie wiem, co się działo. Potrzebuję zmiany! To ja jestem tu osobą poszkodowaną, a wy ze mnie robicie jakąś wariatkę, która sobie nie poradzi w mieście. A tu niby co? Wieś?

– Katowice to inna sprawa – powiedziała babcia łagodniej.

Westchnęłam.

– Idę do domu. Jak się uspokoicie, to się zdzwonimy! Tylko mi nie zawracajcie głowy po nocy, bo muszę się wyspać.

– Ja i tak uważam… – zaczęła babcia, ale tata nie wytrzymał i siłą ją wyprowadził z pokoju. Wrzeszczała i waliła w drzwi, kiedy je zamknął za nią na klucz.

– Dlaczego my jej nie oddaliśmy do domu starców? Przecież ona bzikuje na stare lata.

– Opamiętaj się! To moja matka! Swoją daj do domu starców! – Mama była oburzona. – Zresztą myślałam, że tę debatę już mamy za sobą!

– Ja z jej powodu w tym domu nie czuję się już jak w domu, ale jak na wojnie! Nieustannie się wtrąca! I zauważyłaś, że zaczęła zapominać?

– Nie! Nie zauważyłam! I nie wydaje mi się, że…

– Ale właśnie że zapomina! Dwa razy pytała mnie, kim jestem! Raz wieczorem, jak cię nie było w domu. Strach mnie obleciał, bo miała takie dziwne oczy.

– Proszę cię, ogarnij się! I nie rób z mojej matki wariatki!

– Sam jest wariatem! – zawołała babcia, która uspokoiła się na chwilę i słuchała pod drzwiami.

– Nie podsłuchuj, starucho jedna!

– Tato? Przesadzasz – upomniałam go. – To trochę już jakby za dużo, nie?

– W tym domu dojdzie do rozlewu krwi! Mówię ci! – wycedził przez zaciśnięte zęby.

I poszedł do kuchni, waląc drzwiami.

– I widzisz? Tak mam każdego dnia! Nieustanne kłótnie!

– To zacznijcie chodzić do psychologa.

Mama spojrzała na mnie, jakby zobaczyła mnie pierwszy raz w życiu.

– Ty naprawdę z powodu tego rozstania masz bałagan w głowie.

– Chciałam ci tylko pomóc.

– Sama sobie pomóż!

– Właśnie to robię! Jadę do Warszawy!

Teraz to ja (chyba to u nas rodzinne) trzasnęłam drzwiami. Zanim się zamknęły, usłyszałam jeszcze jak babcia woła:

– Otwórz te drzwi, bo nie ręczę za siebie!

Zbiegłam ze schodów i nabrałam powietrza w płuca. Muszę zmienić swoje życie. Tak. Warszawa będzie najlepszym rozwiązaniem.

Kobieta z jajami

Iwona umiejętnie prowadziła własną firmę nieruchomości, która w ciągu kilku lat szybko się rozkręciła. Zarobiła niezłą kasę na sprzedaży mieszkań i wszelkiego rodzaju lokali. Kiedyś próbowała mnie przekonać do podjęcia z nią współpracy. Nigdy jednak nie ciągnęło mnie do takiego zajęcia. Ja musiałam coś robić fizycznie. Gotowanie było moją pasją. Gastronomia od wielu lat była na topie. Pojawiło się wiele blogów, książek kucharskich, nowych knajp z egzotycznym jedzeniem. Uczono się nowych sposobów gotowania i dekorowania potraw, co miało również związek z estetycznym serwowaniem posiłków. Kuchnia po prostu przeżywała renesans, a ja zamierzałam być częścią tego wydarzenia.

Od dziecka wiedziałam, że zostanę kucharką. Gotowałam z mamą i kiedy czasami nie chciała mojej pomocy, robiłam w domu piekło, aż nie wytrzymywała i dawała mi jakąś pracę.

Dziwiłam się często moim koleżankom i znajomym, którzy po ukończeniu szkoły, nie wiedzieli, kim chcą być, co robić i jak ma wyglądać ich życie. Ja wiedziałam od samego początku i szłam wytyczoną drogą.

Firmę otworzyłam po skończeniu technikum i praktyce w jednej z lepszych restauracji w Katowicach. Początki były kiepskie, ale jak tylko rozeszła się wieść, co potrafię, nagle miałam ręce pełne roboty. Tak, dwa lata czekałam na swój moment i czasami bywało ciężko, ale warto było powalczyć i nie słuchać znajomych, którzy odradzali mi pracę w gastronomii.

Klient chciał zawsze tego samego: zrozumienia i dobrego jedzenia bez oszukiwania. Dlatego też moje potrawy były zawsze w stu procentach takie, jakie miały być. Nigdy nie oszukiwałam! A za dobry posiłek warto było dobrze zapłacić i ludzie nie mieli z tym problemu.

Ktoś mi kiedyś powiedział, że w życiu nie chodzi tylko o to, by mieć talent. Każdy człowiek jakiś posiada. Chodzi jednak o to, by mieć szczęście i być wytrwałym. Przez dwa lata szczęścia nie miałam. Mama mówiła, bym dała sobie spokój. Tata narzekał, że za chwilę pójdę z torbami i będę zmuszona wprowadzić się do nich z powrotem. Babcia mówiła, że kobieta powinna siedzieć w domu i wychowywać dzieci, a nie uganiać się za pracą.

Czasy się jednak zmieniły i, niestety, kobieta musiała pracować, bo gdyby miała czekać na faceta, to pewnie nigdy by do niczego nie doszła, nie urodziłaby dziecka i całe życie byłaby jedynie sfrustrowana.

Zamierzałam być kobietą interesu. Ale nie bójcie się! Nie kobietą interesu, której się poprzestawiało w głowie. Pieniądze były dla mnie ważne w życiu i uważałam, że dają człowiekowi szczęście. Bez nich zawsze czułam się źle. Bo chyba każdy przeżył chwile, kiedy chciał sobie coś kupić, a nie miał na to środków. Pożyczać? Całe życie? Przechodzić obok sklepów i tylko oblizywać się na widok dobrego jedzenia czy fajnych ubrań? Nie! Chciałam zapewnić sobie w życiu komfort! Być wolna. A człowiek jest wolny tylko wtedy, kiedy wykonuje pracę, która go satysfakcjonuje i bawi oraz kiedy ma pełny portfel, dzięki któremu nie musi się martwić o zapłacenie rachunków i tym, że ma w lodówce pusto. Albo że nie kupi sobie całego zestawu obiadowego, a jedynie zupę, dopychając chlebem, żeby czuć się sytym. A to przez dwa lata, od kiedy zaczęłam pracować sama na siebie, niestety przeżywałam, i cud, że nie zwariowałam, ale dałam radę. Parę razy musiałam pożyczać na czynsz, ale od dobrych znajomych, a nie w banku. Z bankami wolałam uważać, bo jeden kredyt już spłacałam. Ten, który zaciągnęłam na rozkręcenie firmy.

Szczęście uśmiechnęło się do mnie, kiedy zupełnym przypadkiem Iwona podesłała mi jakiegoś kierownika firmy farmaceutycznej, który flirtował z nią w Katowicach, choć miał żonę gdzieś nad morzem.

Pierwszy bankiet, który zorganizowałam na jego życzenie, okazał się strzałem w dziesiątkę i od tego czasu byłam zasypywana zleceniami, a co za tym idzie, firma rozkwitła i niemal natychmiast poszerzyłam team o kilku pracowników, których wybrałam bardzo pieczołowicie.

Pewnego dnia zadzwoniła Iwona i powiedziała:

– Słyszałam o twoim cateringu. Wszyscy chwalą.

Uśmiechnęłam się do siebie.

– W końcu po to to robię.

– Wierzyłam, że ci się uda, ale pomyślałam, że lepiej będzie trochę ci pomóc.

– Wiem, jestem ci bardzo wdzięczna. Serio.

Mówiłam prawdę. Iwona była nie tylko najlepszą kuzynką, ale też najlepszą przyjaciółką. W końcu rodzina to rodzina.

Kuzynka powtórzyła słowa, które już znałam:

– Czasami oprócz talentu trzeba mieć szczęście. Ale bez znajomości nic nie da się zrobić. Pamiętaj o tym. Wszystko zawdzięczamy znajomościom.

Pamiętałam. I wkrótce się przekonałam, że kuzynka miała rację. Bo tylko dzięki ludziom, których poznawałam na przyjęciach, zadowolonych z cateringu i polecających mnie dalej, wyszłam na prostą i stałam się znana.

Małe firmy, jak moja, często bardzo szybko upadają. Zdałam sobie z tego sprawę już na samym początku. Nie chciałam jednak należeć do osób, które wiecznie narzekają i na coś czekają. Zawsze się zastanawiałam, na co? Na mannę z nieba? Przecież nic dostajemy, ot tak. No, może oprócz problemów. Wielu moich znajomych uważało, że coś im się od życia należy. Pytałam co, ale nie potrafili odpowiedzieć. Po prostu tak miało być i już. A ja uważałam, że aby coś mieć, należy samemu się o to postarać. I tyle. Bez ryzyka nie ma fizyka. Taka była prawda.

Kredyt mnie trochę psychicznie przygniatał, bo gdyby firma nie wypaliła, przez wiele lat musiałabym go spłacać.

Na szczęście, chociaż tyle dobrego, oboje rodzice wtedy za mnie poręczyli w banku. Bez tego dzisiaj pewnie nadal gotowałabym w restauracji, schowana gdzieś w kuchni i nieszczęśliwa. Nieszczęśliwa nie dlatego, że byłabym kucharką, ale dlatego, że nie mogłabym rozwinąć skrzydeł.

Choć trwało to cały długi miesiąc, to jednak załatwiłam managera, który idealnie mnie zastąpił. Nie bałam się zostawić firmy. Wiedziałam, że Kasia sobie poradzi, ponieważ okazała się jak ja horoskopowym bykiem, ambitna i pełna zapału do pracy. Zresztą byłam przekonana, że do Warszawy jadę tylko na parę dni, a kiedy dojdę do siebie, od razu wrócę i rzucę się w wir pracy. Kasia zresztą była najstarszym pracownikiem, pierwszą osobą, którą przyjęłam do pracy, kiedy catering zaczął się rozkręcać. Mogłam na niej polegać i dziewczyna też pewnego dnia powinna stanąć na własnych nogach.

Iwona oczywiście zaprosiła mnie do swojego apartamentu. Kuzynka była wysoką, farbowaną blondynką z miłym uśmiechem na twarzy i miała w sobie coś takiego, że faceci się jej bali. Kiedyś jej zwróciłam uwagę, czy aby nie jest dla nich za bardzo męska.

– Oni się po prostu boją kobiet interesu – powiedziała, wzruszając ramionami. – Ale ja nie zamierzam być kurą domową, przecież wiesz. Uważam, że normalny facet nie będzie miał problemu z tym, że jego żona zarabia więcej, bo czy to jest takie ważne? Ja na jego miejscu bym się cieszyła. Zresztą patrz, faceci dzisiaj wychowują dzieci, a żony pracują, przecież to normalne.

– Dla niektórych może tak, ale facet, to facet. Od zarania dziejów wbijano mu do głowy, że musi się troszczyć o rodzinę, więc się nie dziw, że to właśnie on chce być lepszy. Zresztą nie wydaje mi się to dobrym rozwiązaniem, żeby mąż zajmował się dzieckiem i siedział w domu.

– Nastały inne czasy.

– Jak dla kogo.

Iwona westchnęła. Nalała nam drinka i usiadłyśmy na tarasie.

– Wiesz, właściwie wszystko mi jedno. Jak się nie uda, to sobie sama urodzę dziecko i już. Ale na razie mam na to czas.

– Do pięćdziesiątki daleko – mruknęłam.

Iwona miała trzydzieści pięć lat i wyglądała bardzo dobrze. Ubierała się ze smakiem i robiła tylko delikatny make-up. Kiedy szła, z daleka było widać, że idzie kobieta interesu, taka pewność od niej biła. Prawdę mówiąc, nawet się nie dziwiłam, że faceci od niej uciekają.

Ale, zganiłam się w myślach, przynajmniej nie sypiają z innymi facetami, jak ten mój.

– Jak tam ta afera z tym twoim eksem? – zapytała.

– To nie jest „ten mój!” – warknęłam, bo byłam uczulona na wszelkiego rodzaju aluzje związane z Antkiem.

– No więc z byłym? – poprawiła się.

– Nie wiem. Jakoś ucichło. Na szczęście.

– Nie jestem pewna, czy ucichło. Ty nawet nie wiesz, że mi się tu telefony urywały! Wszystkie ciotki, nawet takie, o których istnieniu nie miałam pojęcia, dzwoniły, by się wygadać. Choć bardziej z ciekawości. Wszyscy chcieli wiedzieć, o co dokładnie poszło.

– Myślałam, że przyjęli to ze spokojem – zdziwiłam się, bo ja aż takiej afery nie zauważyłam, nie licząc oczywiście najbliższej rodziny.

– Wszystko ominęło cię bokiem. Z tym pedałem to po prostu poleciałaś. Wszyscy są w szoku, a jego przyjaciele cię nienawidzą.

– Przecież napisałam prawdę! Zresztą chciałam się zemścić. Musiałam jakoś odreagować! Przez niego całe moje życie legło w gruzach.

– Moje zdanie znasz. Uważam, że dobrze zrobiłaś. Dostał za swoje!

– Dzięki.

– Ale moja mama to ci jednak nie pogratulowała.

– Nie rozumiem.

– Zostałaś na razie, jakby to powiedzieć… czarną owcą w rodzinie.

Spojrzałam na nią uważniej, a potem na wszelki wypadek upiłam trochę drinka.

– Naprawdę?

– Wszyscy są w szoku. Zresztą uważają… ale nie! Tego nie będę ci mówiła.

– Nie! Powiedz. Z chęcią usłyszę, co o mnie myślą.

Iwony nie trzeba było długo ciągnąć za język.

– Sama chciałaś. No, więc chodzi o to, że jak on spał z innymi, to znaczy, że błąd musiał być po twojej stronie. Bo zazwyczaj facet nie sypia z innymi przed ślubem ani nawet chwilę po, jak mu jest w łóżku z kobietą dobrze.

– Z innymi? – Otworzyłam usta ze zdumienia, potem dopiłam drinka do końca, krztusząc się nim, bo był mocny. – Z innymi? Chyba was porąbało? Nie z innymi, kurczę, ale z facetami! I co? Ja za to mam być odpowiedzialna? Za co niby? Że nie mam penisa między nogami?

Podniosła mi ciśnienie tak, że sama sobie zrobiłam kolejnego drinka i wpiłam całego naraz. Takiego drinka bez dodatków, tylko alkohol. Już mi się nawet zaczynało kręcić w głowie.

– No wiesz. Próbowałam wyjaśniać…

– Wiesz co? – przerwałam jej. – Ja się w tym właściwie gubię. Zresztą lepiej zakończyć temat… – Machnęłam ręką.

– Sama chciałaś wiedzieć…

– Tak, ale już nic więcej wiedzieć nie chcę! Żeby mnie oskarżać za jego zadawanie się z facetami? To już szczyt wszystkiego! Skąd im to zresztą wpadło do głowy?

– A może coś w tym jednak jest? Nie zastanawiałaś się?

W tym momencie mogłabym ją zabić wzrokiem, gdybym miała taką możliwość. Czemu nie byłam Bazyliszkiem?

– Stąpasz po grząskim gruncie – powiedziałam ostrzegawczym głosem. – Nie chcę ci przypominać, że z nas dwóch, to ty masz jaja między nogami. Nie ja!

– Tak, ale ja się tego nigdy nie wypierałam. Wiesz, że bez jaj życie by było cięższe? Nigdy nie zastanawiałaś się, czemu czasami zachowuję się jak wredna suka? Bo gdybym była miła i delikatna jak ty, to by mnie tutejsze rekiny pożarły i to bez gryzienia. Taka jest prawda! Tu w Warszawie jesteś na pełnym morzu, gdzie grasują predatorzy i czekają tylko, aby się dorwać do twojej cipki. Potem od razu o tobie zapominają! Dlatego sobie dorobiłam jaja!

Zaczęłam się śmiać.

– I to mi się w tobie podoba!

Iwona również się roześmiała.

– Wiesz co? Tobie też dorobimy, zobaczysz.

– W ciągu paru dni? Nie wiedziałam, że można tak szybko.

Iwona mrugnęła okiem.

– W ciągu paru dni! A potem będziesz mi jeszcze dziękować.

Stuknęłyśmy się kieliszkami. Potem zadzwonił telefon.

Wyrzuty Antka

Spojrzałam na ekran.

– Cholera, to Antek! – powiedziałam do Iwony.

– Nie odbieraj! – zawołała.

– Niby czemu? – zdziwiłam się.

Ale było już za późno. Wypiłam parę drinków i byłam pewna siebie. W końcu jestem w Warszawie i mam mieć jaja!

– Cześć – przywitał się.

– Po co dzwonisz? – Od razu przypuściłam atak.

– Czemu to zrobiłaś! – zawołał, ignorując moje pytanie.

– Co? – Udałam głupią.

– Zrobiłaś ze mnie kompletnego idiotę! I do tego jeszcze pedała!

– A nie jesteś pedałem? To chyba jednak coś przeoczyłam, tak? Może to, że się pieprzyłeś z jakimś facetem na naszej sofie?

Iwona zaczęła się cicho śmiać. Pokazała mi kciuk w górę i zaczęła nalewać kolejne drinki, choć zaczynało mi już lekko szumieć w głowie.

– To był przypadek, to, co się stało! Nie sypiam z facetami! To nie było tak, jak myślisz!

– W takim razie, co to wtedy było? Oglądałeś mu między nogami pieprzyki i nagi leżałeś na nim tak z ciekawości? Bo nie rozumiem.

– To się nie miało stać! Po prostu wpadł do mnie, bo się rozstał z chłopakiem i…

– Słuchaj, za późno na żale i usprawiedliwienia. Między nami dawno wszystko skończone.

– Zrobiłaś ze mnie pośmiewisko! Wszyscy mnie wytykają palcami!

– Zasłużyłeś sobie. Mogłeś się z nim nie gzić!

– A ty nie powinnaś była rozsyłać do wszystkich tego maila!

– Myślałam, że chcesz mnie przeprosić, tylko dlatego odebrałam telefon. Jeżeli chcesz się kłócić, to zadzwoń do swojego chłopaka!

– To nie jest mój chłopak!

– To do kochanka, zapomniałam, że się tylko rżniecie!

Iwona się śmiała coraz głośniej, a ja uzmysłowiłam sobie, że w nerwach robię się wulgarna. Za to na pewno odpowiadał alkohol. Przecież taka nie byłam.

– Słuchaj, nie wydzwaniaj już do mnie!

– Chciałem ci tylko powiedzieć…

– Nie interesuje mnie, co mi chcesz powiedzieć!

– Słuchaj. Odwołaj to, co napisałaś. Napisz wszystkim maila, że byłaś w rozterce i to nasza wspólna decyzja, żeby zakończyć ten związek.

– Niczego nie odwołam, zwariowałeś?! – oburzyłam się.

– Jesteś nienormalna! – powiedział podniesionym głosem.

– Dobrze, że mi to uświadamiasz. Ale wolę być nienormalna, niż mieć męża pedała!

– Powtarzam, że nie jestem żadnym pedałem! Skończ więc z tym obrażaniem.

Westchnęłam.

– Antek. Nie dzwoń do mnie więcej. Ostrzegam, że jeszcze jeden taki telefon i zgłoszę sprawę na policji. Za nękanie. Nie żartuję. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

Antek nie wytrzymał.

– Jesteś straszną jędzą! Dobrze, że się z tobą nie ożeniłem! Mam nadzieję, że nikogo nie znajdziesz! A w łóżku zawsze byłaś sztywna!

– A ty byłeś sztywny mało kiedy!

Wyłączył się, a ja odetchnęłam.

Choć zrobiło mi się gorąco, to z nerwów drżałam. Opowiedziałam o rozmowie Iwonie.

– Przynajmniej widzisz, jaki on jest. Uważam, że dobrze się stało.

Siedziałam chwilę cicho.

– Co ci jest? O czym myślisz? Chyba nie rozkleisz się teraz? Musimy iść na miasto! – Kuzynka jak zwykle była w gotowa do działania.

– Nie. – Pokręciłam głową. – Po prostu… czasami tego wszystkiego żałuję.

– To normalne, w końcu byliście razem parę lat.

Wtedy znowu zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran.

– To mama – powiedziałam i odebrałam. – Słucham?

– Maju? Właśnie zawieźliśmy babcię do szpitala!

Od razu się wystraszyłam.

– Co jej się stało?

– Zjadła stare ciasteczka dla psa!

– Ciastka? Przecież Doris już nie żyje pięć lat?!

– No właśnie! Musiała mieć jakąś paczkę schowaną u siebie w pokoju, zresztą kto ją tam wie. Gdzie jesteś?

– W Warszawie!

– No tak, zapomniałam. Może przyjedziesz? Wiesz, gdyby się coś stało?

– Mamo! Zadzwoń, jak się sprawa uspokoi, okej? Jeżeli naprawdę będzie źle, przyjadę.

– Och, jestem na nią taka wściekła! Ostatnimi czasy sprawia same problemy! Dwa dni temu rzucała we mnie szynką przy śniadaniu i wołała, że tego paskudztwa jeść nie będzie, że ją chcemy otruć! Ja zwariuję!

– Mamo! Wszystko będzie dobrze! Zobaczysz!

– Dobrze ci mówić, bo z nią nie mieszkasz…

Dziwiłam się, bo ostatnio mama stawała po stronie babci, a teraz sama mówi o niej inaczej. Widocznie sprawa nie była taka prosta. Po chwili mama się rozłączyła. Znowu wszystko opowiedziałam Iwonie.

– No i masz – powiedziała.

– Co?

– Na każdego przyjdzie czas.

– Nie bądź złośliwa! Wiesz, że karma wraca.

– Nie jestem złośliwa, ale wierzę, że jak robisz coś złego, to zło do ciebie wraca i już. To właśnie jest karma – wyjaśniła mi kuzynka.

– Tu chodzi o życie! A babcia nic złego nie robi. To, że się wykłóca to nic, już taka jest. Ale jest też dobra. – Zasmuciłam się, bo kochałam przecież babcię.

– To zwykłe zatrucie i tyle. A o życie chodzi zawsze, niestety. Takie jest życie.

– Nadal nie wierzę, że mogła zjeść te ciastka! Doris je bardzo lubiła. Zawsze na ich widok merdała ogonkiem i zjadała je łapczywie. Biedne psisko, szkoda, że już jej nie ma. To był wspaniały przyjaciel.

Iwona podeszła do mnie ze szklanką w ręku.

– Napij się, kochana. Za chwilę ruszamy w tango!

Nie pozwól mi pić tequili

– Ty chyba zwariowałaś! – zawołałam oburzona.

– Niby czemu? – Patrzyła na mnie z lisim wyrazem twarzy. Dobrze wiedziała, co robi i to mnie wkurzyło.

– Nie wejdę do gejowskiej knajpy! – oburzyłam się.

– Kiedyś chodziłaś!

– Ale to było zanim przyłapałam Antka na zdradzie!

– A co ma piernik do wiatraka? Tu się zabawimy lepiej niż gdzie indziej. Zresztą tylko na takiej dyskotece uda mi się wyrwać jakiegoś faceta. Na zwykłej nie ma szans.

– W gejowskiej knajpie wyrywasz facetów? – zdziwiłam się. – Co ty pieprzysz?

– No jasne. Czy wiesz, ilu ich tu chodzi? Ze swoimi kumplami gejami?

– Skąd mogę wiedzieć, jak na takie imprezy nie chodzę? – zapytałam i chwilę pomyślałam. – No, w sumie to mnie przekonałaś! – Uśmiechnęłam się.

Iwona otworzyła drzwi. Mimo wszystko byłam zdenerwowana, jakbym robiła coś niedozwolonego.

– Iwona? – Odruchowo złapałam ją za rękę.

– Co? – Zatrzymała się w połowie przejścia i spojrzała na mnie.

– Słuchaj. To ważna sprawa. Tylko nie pozwól mi czasem pić tequili, okej?

– Spokojna głowa.

Weszłyśmy. I pozwoliłyśmy się nieść muzyce…

Rankiem obudziłam się z potwornym kacem. Leżałam na sofie prawie naga i nie wiedziałam nawet, jak dotarłam do mieszkania.

– Teleportowałam się? – jęknęłam, próbując ręką znaleźć szklankę z wodą.

– Chciałabyś. – Iwona popatrzyła na mnie, przekrzywiając głowę.

– Mam głowę jak balon! Gdzie masz tabletki?

– Tabletki? Nie mam żadnych tabletek. Nie jestem lekomanką!

– Ale od bólu głowy?

– Nie mam!

– Każdy ma!

– To czemu ty nie masz?

– Nie wiedziałam, że powinnam je ze sobą zabrać.

– Ja po tabletkach zawsze rzygam, niestety. Ból czy nie ból, muszę po prostu przetrwać. Tobie też się uda.

– Nie ma mowy! Idę do sklepu i…

Nagle stanęłam jak wryta. Z łazienki wyszedł mężczyzna. Prawie nagi mężczyzna!

– Tu jest jakiś facet! – zawołałam. Patrzyłam na Iwonę szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami. Jednocześnie próbowałam się zakryć prześcieradłem, co nie za bardzo mi się udawało.

– Wiem – powiedziała, przygotowując kawę. W mieszkaniu przyjemnie zapachniało.

Mężczyzna, ciemnowłosy i wysoki patrzył na mnie z uśmiechem jak z reklamy pasty do zębów. Boże, jakie miał niebieskie oczy! I te umięśnione ręce i ten brzuch i to wybrzuszenie w białej jak śnieg bieliźnie…

Poczułam, że robię się czerwona, bo on od razu zauważył, gdzie patrzyłam. Zakręciło mi się w głowie.

– O Boże, jak duszno w tym mieszkaniu. – Rozejrzałam się, by otworzyć okno.

Mężczyzna skierował się w moim kierunku.

– Cześć, Maju. – Uśmiechnął się, a potem zrobił coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Objął mnie i pocałował. Byłam dosłownie w szoku.

– Kim pan… to znaczy, kim jesteś? I czemu mnie całujesz? – Jakoś udało mi się utrzymać w pionie, choć nogi miałam jak z waty i czułam się bardzo niepewnie.

– Nic nie pamiętasz? – zdziwił się i spojrzał na Iwonę.

– Była zalana w trupa, czego się spodziewałeś? – Wzruszyła ramionami.

– O nie! – powiedziałam. – O nie! Masz soczewki? – wypaliłam znienacka.

– Co, o nie? – zapytała Iwona.

– Nie, nie mam soczewek. To mój naturalny kolor oczu. – Mężczyzna się uśmiechnął.

– Po pierwsze to nie byłam zalana w trupa, choć przyznam, że nie pamiętam, jak wróciłyśmy, a po drugie to takiego faceta na pewno bym pamiętała, no nie?

Spojrzałam znowu na niego i poczułam, że uginają się pode mną kolana. Szybko przysiadłam na sofie. Iwona robiła już trzecią kawę.

– Jestem Hubert – powiedział i usiadł obok mnie.

– Hu-Hubert? – zająknęłam się. – Całkiem fajne imię jak na faceta o tak intensywnej barwie oczu…

– Nie pamiętasz mnie?

– Chyba nie… – Pokręciłam głową.

– A to pamiętasz?

Złapał mnie za pierś i zaczął ugniatać, jego gorące usta powoli wędrowały po mojej szyi. A ja co zrobiłam? Zwyczajnie się poddałam i jeszcze mi się spodobało, chociaż nie był to akurat najbardziej romantyczny moment w moim życiu i w dodatku przeplatany łupaniem w skroniach i trzęsącymi się nogami.

– Coś chyba jednak pamiętam…

I rzeczywiście, do głowy zaczęły mi napływać sceny z knajpki, potem Hubert właśnie, tańce na parkiecie i dużo alkoholu. Bardzo dużo alkoholu.

– Piłam tequilę? – zapytałam niemal bez tchu.

– Mówiłam ci, żebyś nie piła tyle – powiedziała Iwona oskarżycielsko. – Hubert cię musiał całą drogę nieść na rękach. Gdyby nie on, zostawiłabym cię na pierwszej lepszej ławce.

– Naprawdę? – Poczułam, że oblewa mnie wstyd i jednocześnie zaczynam się rozpływać. Facet, co mnie pijaną niesie do domu na rękach?

– Iwona, czy ja umarłam? – zapytałam, nie odrywając od niego wzroku. Jego rękę jednak delikatnie odsunęłam od swojej piersi, choć prawdę mówiąc, chciałabym, żeby to robił wiecznie.

– Nie, ale zarzygałaś mu buty, więc potem postaraj się je wyczyścić. Ja tego robić nie będę!

– Naprawdę? – Poszukałam potwierdzenia słów kuzynki w jego oczach. Niestety, pokiwał głową, czego się obawiałam.

– Naprawdę – potwierdził z miłym uśmiechem.

– Ja zaraz…

– Spokojnie. Sam to zrobię.

– Nie! Niech ona to zrobi! – Iwona wyciągnęła w moją stronę palec wskazujący. – Nieźle się za ciebie wstydziłam. Jak się upiłaś, to teraz sprzątaj.

– Boże, jak królowa lodu, takim chłodem powiało! – powiedziałam z wyrzutem. – Ale co ja zrobiłam? Mówiłam ci, że nie mogę pić tequili! Wiesz, jak to na mnie działa.

– Nie możesz się oderwać, wiem.

– To czemu mi pozwoliłaś?

– Bo zrobiłaś taką płaczliwą scenę, jaka to jesteś nieszczęśliwa, że odpuściłam.

– Płaczliwą scenę? – Zaparło mi dech i zawstydziłam się przed Hubertem.

– Tak. Na szczęście Hubert poznał cię akurat w tym najlepszym momencie i mogłaś wypłakiwać się na jego ramieniu.

Chciałam zrobić się mała jak myszka. Albo nie istnieć. Lub zapaść się natychmiast pod ziemię. Czemu to się dzieje tylko w bajkach, do cholery?

– Czy ja ci mówiłam przypadkiem coś o sobie? – zapytałam ostrożnie.

– Tak. – Skinął głową.

– O swoim chłopaku? – upewniłam się.

– To też. – Uśmiechnął się szeroko.

– I to, jaka jesteś nieszczęśliwa, jak nie znosisz facetów i jak każdy facet to drań i świnia też – dodała Iwona, stawiając kubeczki na stole.

– Zawsze wiedziałam, że mnie nie lubisz! – Wyskoczyłam do niej z oskarżeniem. – Mówiłam, że nie chcę żadnych gejowskich knajp! Dlaczego nie słuchałaś?

– No coś ty! Ja? Jestem twoją najlepszą kuzynką! A gejowska knajpa nie ma nic do tego, że się upiłaś!

– Tak. Najlepszą, bo jedyną kuzynką! – Przełknęłam gorycz.

– Czuję się niezręcznie. – Patrzyłam na swoje stopy, bo nie potrafiłam nagle spojrzeć Hubertowi w oczy, marząc jednocześnie o prysznicu.

– Nie musisz, takie rzeczy się zdarzają – powiedział Hubert.

– Dzięki. Ale mnie się nie zdarzają. Latami się tak nie upiłam.

– Biorąc pod uwagę odgłosy, jakie stąd dochodziły, to jednak tak pijana nie byłaś – dowaliła Iwona, siadając naprzeciwko nas i uśmiechając się, choć muszę przyznać, że nie złośliwie.

– Jakie odgłosy? – spytałam, a kiedy pokazała głową Huberta, od razu zrozumiałam, o co jej chodziło. – Nie żartuj sobie…

Iwona zaczęła się śmiać.

– Ja, naprawdę? Czy my… to znaczy czy ja i ty… no wiesz… te sprawy? – zapytałam Huberta, zerkając na niego ukradkiem.

– Tak. – Znowu się uśmiechnął.

Wstałam i zaczęłam otwierać szafki.

– Co robisz? – zawołała Iwona.

– Szukam pistoletu. Chcę się zastrzelić!

– Zwariowałaś? Nie mam w domu spluwy! Chyba za dużo filmów się naoglądałaś!

– Nie musisz się wstydzić – powiedział Hubert. – Wszystko było okej.

– Ale ja nie sypiam z facetami, których nie znam. Nie jestem taka! – zawołałam.

Jednocześnie pomyślałam, że przecież czułam, iż wyjazd do Warszawy, nawet na dwa tygodnie, nie będzie dobrym pomysłem. I, niestety, okazało się, że przeczucie mnie nie myliło. Nie byłam stworzona do życia w wielkim mieście.

– Spójrzmy na to tak: zanim się z nim przespałaś, poznałaś go i gadałaś z nim parę godzin. Więc tak jakby nie był nieznajomym. Wtedy już nie – powiedziała Iwona.

– Boże, co on… co ty sobie o mnie pomyślisz?

– Nic. Że jesteś fajną dziewczyną, to wszystko.

Usiadłam obok niego.

No tak, faceci chyba nie przeżywają tego jak kobiety. Dla nich seks, to seks. Robią, co mają i idą dalej, jakby nic się nie stało. Czemu nie urodziłam się facetem?

– Było chociaż dobrze? – odważyłam się spytać, ganiąc się w myślach za głupotę.

– Nawet bardzo! Z chęcią bym to powtórzył…

– Ej, lepiej przestańcie. Zresztą burczy mi w brzuchu. Ktoś musi zrobić śniadanie. A mnie się nie chce, więc jedno z was – powiedziała Iwona, patrząc na nas.

– Nie dam rady. Mdli mnie od samego zapachu kawy, choć zwykle uważam, że to piękny aromat! – jęknęłam.

– Ja zrobię. – Hubert wstał i poszedł do kuchni. Spojrzałam za nim. Miał mocne i długie nogi, umięśnione, opalone, lekko owłosione. Muskularny tors i wyrzeźbiony brzuch. Dlaczego ja nic nie pamiętam z tej nocy?

Hubert przygotował zwykłą, ale zapewne pyszną jajecznicę na boczku, ale ja nie miałam siły, by cokolwiek zjeść, więc to on pochłonął także moją porcję, za co byłam mu wdzięczna. Nie lubię wyrzucać jedzenia do kosza!

– Powinieneś być kelnerem, pasuje ci – zauważyłam, próbując nie patrzeć na jego krocze, które przez chwilę miałam przed oczami.

– Dzięki. Jestem kelnerem.

– Naprawdę?

– Tak.

– A gdzie pracujesz?

– Ty naprawdę nic nie pamiętasz? – Iwona zaczęła kręcić głową. – Przecież to kelner z wczorajszej knajpy.

– Przecież to gejowska knajpa! – popatrzyłam na niego zszokowana, od razu bowiem pomyślałam, że przespałam się z kolejnym gejem.

– Czy ty jesteś…

– Nie…

– Ale…

– A kto powiedział, że hetero nie może pracować w gejbarze z dyskoteką?

– Nie rozumiem. To nie ma innych knajp? Po co ci gejowska?