Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Kronika czarownic” opowiada o losach kobiet z niezwykłego rodu, potrafiących więcej niż zwykli ludzie.
Historia rozpoczyna się w 1581 roku w Norwegii, w momencie ataku dżumy. Ingrid została sama na świecie, wszyscy z jej rodziny umarli na zarazę. Pewnej mroźnej nocy kobieta rodzi dziecko. Aby uratować życie córki, wybiera się do lasu do chatki, w której żyje stara czarownica Zorina. Ingrid udaje się zaprzyjaźnić z kobietą. Uczy się, jak pomagać chorym oraz jak sporządzać leki i maści. Widzi też dusze zmarłych.
Pewnego dnia ponownie spotyka kata, człowieka, który jest ojcem jej dziecka. Oboje marzą o spokojnym życiu, jednakże w Norwegii panuje polowanie na czarownice, a Ingrid zostaje oskarżona o czary. Oboje uciekają do obdarzonej złą sławą doliny, gdzie panuje smutek i nierozpoznane zło. Kiedy udaje im się wreszcie opuścić dolinę, okazuje się, że życie nie będzie dla nich łaskawe, bo zabierze im wszystko, co ważne... Zawikłane losy zawiodą ich do Polski. To właśnie tutaj zostanie założona nowa dolina, w której osiądą kolejne pokolenia.
Andrzej F. Paczkowski – ur. w Wodzisławiu Śląskim. Autor ponad dwudziestu książek. Debiutował w roku 2011 nowelą obyczajową „Bo moje siostry”, następnie wydał m.in. książkę dla młodzieży „Melancholii” czy groteskę „W grobie ci do twarzy”.
Nakładem wydawnictwa WasPos ukazał się dotychczas "Spadek Barbary Tryźnianki" na podstawie powieści Marii Rodziewiczówny "Barbara Tryźnianka". Od wielu lat mieszka w Czechach.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 614
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Andrzej F. Paczkowski, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowaniaoraz udostępniania publicznie bez zgody Autora orazWydawnictwa pod groźbą odpowiedzialnościkarnej.
Redakcja: Justyna Karolak
Korekta I: Aneta Krajewska
Naniesienie korekty: Kinga Szelest
Korekta II: Paulina Aleksandra Grubek
Zdjęcie na okładce: © by Ironika/Shutterstock.com
Projekt okładki: Adam Buzek
Skład, łamanie, wersja elektroniczna: Adam Buzek
Wydanie I - elektroniczne
ISBN978-83-66754-52-2
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Część 1
Szubienica
Norwegia, rok 1581
Kiedy dżuma zaatakowała miasto, ludzie umierali niczym płomienie świec zdmuchiwane przez wiatr. Śmierć czaiła się wszędzie, zaglądała do każdego domu, nie omijała bogatych i biednych, bo choć różnice klasowe istniały, to granice pomiędzy nimi mocno się zatarły. W ten dziwny, naznaczony ponurym mrokiem i zapachem czającej się w pobliżu śmierci czas – wszyscy stali się równi. Ludzie w końcu zapominali o bogactwie, gdyż nawet ono nie potrafiło uchronić przed nadchodzącymnajgorszym…
W ten mroźny, zimowy dzień tylko z jednego komina unosił się dym, lecz w tę stronę ludzie woleli raczej nie spoglądać… jakby w tej części lasu nie było żadnego domu, bo chociaż stał daleko, to jednak budził wstręt i obawę przed jego jedynąmieszkanką…
Osłabieni chorobą, niezdolni do jakichkolwiek wysiłków ludzie rzadko kiedy wstawali z łóżek. Ci, co czuli się zdrowi, jeszcze na siłach, byli zupełnie zdjęci strachem, leżeli więc na swoich posłaniach i nie wychylali nosów z domostw, które stały zamknięte, pogrążone w ciszy i spokoju. Jakby wtedy dżuma mogła ich nie zauważyć i przejść obok – jakby w ten sposób można było jąoszukać.
Dżuma zaś okazywała się znacznie bystrzejsza, niż sądzili. Zamknięte drzwi nie stanowiły dla niej żadnej przeszkody w drodze do zaatakowaniaczłowieka.
Kiedy zaraza panowała wokół już następny miesiąc, w ludziach pozostawało coraz mniej życia i wiary w jutro. Coraz więcej osób umierało, aż w końcu mało gdzie dało się usłyszeć śmiechy dzieci i wesołe głosy dorosłych. Ustała praca i jakiekolwiek życie. Najpierw odchodziły dzieci, umierali słabi, starzy i biedni, ci bowiem byli najbardziej bezbronni i narażeni na atak niewidzialnego stwora czającego się w powietrzu. Wychudzone biedą ciała nie potrafiły przeciwstawić się sile zarazy. Później przyszła kolej i na tych silniejszych, bogatych…
*
Gdzieś tam w lesie tuż przy małej starej chacie ciemny cień poruszał się niezdarnie. Z komina nieustannie sączył się cieniutkidym…
*
W jednym z domów pozostała przy życiu już tylko jedna kobieta. Trzymała w ręku dopiero co narodzonedziecko…
Wegetowała od tygodni, brakowało jej jedzenia, a po uciążliwym porodzie nie miała już pokarmu. Jej piersi zwiotczały i stały się suche – po urodzeniu małej nawet kropla mleka z nich nie pociekła, choć ugniatała je aż do łez z bólu. Dziecko wyczuwało czające się zło i dlatego pozostawało ciche w ramionach młodej cierpiącej matki. Powoli ginęło na jejoczach.
Niegdyś niebieskie oczy kobiety – teraz były szare i puste w środku, pozbawione nadziei i skrywające ogromnysmutek.
– Wybacz mi – szeptała. – Wybacz.
I chociaż ani jej, ani córeczki zaraza jeszcze nie zaatakowała, to jednak wycieńczony głodem organizm nie miał siły bronić się przed śmiercią, zimnem i chłodem wdzierającymi się najmniejszymi szczelinami wszędzie, gdzie tylko się dało, do każdegokąta.
Naraz kobieta, choć wzrok przysłaniała jej szara mgła, zauważyła przez okno dym unoszący się z daleka, z głębi ciemnego lasu. Smużka czerni snuła się powoli w górę, jakby sennie i leniwie. Przeżegnałaby się, gdyby tylko miała więcej siły – wiedziała bowiem, skąd dym pochodzi i mimowolnie wstrząsnęła nią odraza – lecz nie zdołała. Organizm odmawiał posłuszeństwa. Była więźniem własnegociała.
– Spójrz w inną stronę – mówiła do siebie – więcej tam niepatrz.
Lecz nie potrafiła się przemóc, aby tam nie patrzeć. Dym ten oznaczał jedno – ciepło, a ciepło to życie. Jakże pragnęła podarować swemu dziecku odrobinę ciepła, ale w tej chwili nie była w stanie uczynić nic. Wszyscy pomarli i tylko ona jedna z całej rodziny przeżyła. Nieustannie miała w pamięci martwe, blade twarze. Teraz czekała, kiedy i na nią przyjdzieczas…
Minęła cała doba, zanim zauważyła, że dziecko już jedynie ledwo słyszalnie oddycha. Było takie ciche, takie spokojne. Kiedy dotknęła małej rączki, przeraziła się nie na żarty – ciałko dziecka było lodowato zimne. Po twarzy kobiety nie płynęły już łzy. Nie miała sił na jakąkolwiek reakcję. Dusza jednak płakałarozdzierająco.
Gdy chwyciły pierwsze skurcze, kobieta upadła pod stół i boleśnie zraniła się w głowę. Na pewien czas straciła przytomność. Obudził ją dopiero kolejny skurcz, a dziecko przychodziło już na świat. Świadomość, że dom jest pełen trupów, i ciemność zapadająca nad światem przeraziłyją.
Z bólu zagryzała wargi, aż poczuła smak krwi, resztkami sił trzymała się nóg stołu, aby nie krzyczeć. W drugiej izbie leżeli martwi członkowie rodziny, więc krzyk w domu, gdzie śmierć zebrała swe żniwo, wydawał jej się nie na miejscu, byłby profanacją tych, którzy jeszcze niedawno prowadzili tu spokojne, ustatkowane i w miarę szczęśliweżycie.
Po długich minutach ciągnących się niemiłosiernie niczym godziny – w bólu i wraz z pierwszym i jedynym krzykiem wydała na światdziecko.
Bała się. Nie o siebie, ale o tę małą istotkę spoczywającą w jej ramionach, słabą i zimną, oddychającą ztrudem.
Ciało Ingrid trawiła gorączka. Ciepło rozchodziło się po całym ciele. Złe ciepło. Gdyby tak nie nadeszła ta przeklęta zaraza. Gdyby…
Wspomniała swą rodzinę, kiedy jeszcze wszyscy żyli, zanim przyszła dżuma, kiedy jeszcze wszystko wyglądało inaczej, a życie stało przed nią otworem i nieokiełznane marzenia roiły się wgłowie.
Teraz marzenia prysnęły, pozostał zaś strach przed śmiercią. Strach, że pozostawi swoje dziecko na pastwę losu lub, co gorsze, umrze po ujrzeniu śmierci dziecka, któremu zaledwie wczoraj dała życie. Nie może być nic gorszego niż przymus przypatrywania się dopiero co urodzonemu, konającemu we własnych ramionachdziecku.
Właściwie powinna nie chcieć tego dziecka, zważywszy na jego ojca i sytuację, w jakiej zostało poczęte, lecz nie potrafiła. Ojcem małej był kat, o którym mówiono, że jest synem zła opętanym przez szatana i jego najlepszym pomocnikiem. Bo to on sprowadzał złemu najwięcej dusz z tego ludzkiego padołu. Nikt nie wiedział, jaki kat jest przystojny, bo nikt nie widział nigdy jego twarzy skrywanej pod czerwonym kapturem. Żył na uboczu, z dala od ludzi, więc ten, kto natknął się na niego przypadkiem, uciekał, ile sił wnogach.
Ingrid wiedziała, jak on wygląda, i nie był to straszny widok – wręczprzeciwnie.
Pokochała go od tamtego czasu, kiedy po raz pierwszy zobaczyła go nad jeziorem, tak przystojnego, samotnego. Oddała się mu wtedy i nigdy tego nie żałowała, choć zatrzymała to zdarzenie w sekrecie, chowając w najgłębszych zakamarkach swej młodej duszy, by tam, w skrytości, móc pielęgnować piękne wspomnienie i rozwijać jedyne w swoim rodzajuuczucie.
Gdzie się podział teraz? Czy nie zamierza do niej przyjść pod osłoną nocy? Czy to aby nie było z jej strony szaleństwem – oczekiwać go każdego dnia? Tak bardzo jednak pragnęła wierzyć w niego i w to, co jejobiecał…
Dzisiejszej nocy po raz pierwszy zapłonęło ognisko nieopodal chaty, w której leżała wychudzona kobieta z nowo narodzonym dzieckiem. Zaraza panosząca się wokół sprawiła, że ludzkie zwłoki piętrzyły się wszędzie, palono je więc z obawy przed rozniesieniem się jeszcze większej epidemii. Nie było tylu ludzi, żeby w zmarzniętej ziemi wykopać odpowiednią liczbę grobów, dlatego postanowiono wrzucać ciała wprost do ognia. Ten jako jedyny był zdolny oczyścić miasto z zarazy i takiego ogromu martwychciał.
Nawet po domu rozchodził się odór śmierci, wiele dni bowiem już leżeli tam nieżywi członkowie rodzinyIngrid.
Wstała ostatkiem sił. Zakręciło jej się w głowie, tak długo leżała nieprzytomna. Musiała uważać, aby nie upaść. Zdrętwiałe nogi nie chciały słuchać, wymęczone porodem ciało pulsowało bólem. Miała wrażenie, jakby cała chata się na nią zapadła – tak fatalnie się czuła. Była skostniała i wyczerpana. Dziewczynka leżała jak martwa, nie poruszała się. Kobieta przyłożyła ucho do ciałka dziecka i posłuchała bicia serca. Biło, lecz bardzo cicho i powoli, jakby zaraz miałoprzestać.
– Pozwól jej żyć, Boże. Uratuj moje dziecko – błagała.
Zatoczyła się. W głowie jej pociemniało i runęła na ziemię. Co dziwne, nie odczuła przy upadku żadnego bólu. Zmusiła się więc i podniosła jeszczeraz.
Utrzymując się na czworakach, otuliła maleństwo grubą derką, następnie dodatkowym wełnianym kocem, po czym z trudem włożyła płaszcz, który wisiał na drzwiach. Przed wyjściem rozejrzała się po izbie. Grymas bólu rozlał jej się po twarzy. Tyle pięknych wspomnień i tyle cierpienia jednocześnie. Wiedziała, że widzi to miejsce po raz ostatni. Już tu nie wróci. Ludzie tuż przed śmiercią przeczuwają zbliżający się koniec – mawiała babka. I miała rację, bo teraz takie właśnie odczucie pojawiło się w umyśle Ingrid. A więc nadchodzinajgorsze…
Minęła wieczność, zanim z opatulonym dziecięciem w ramionach wyszła na skąpaną w śniegu i mrozie ulicę. Mieszkała poza obrębem miasta, zatem nie musiała się obawiać, że zostanie zatrzymana przez strażnika pilnującego bramy. Miał za zadanie kontrolować przychodzących i wychodzących, jednak prawda była taka, że obecnie nikt nie mógł do miasta wejść, tak samo jak nikt nie mógł goopuścić.
Jej dom znajdował się za wzgórzem, niedaleko owej bramy. Kiedyś okolice te należały do miasta, ale z czasem bramę przeniesiono, wtedy tutejsi mieszkańcy zostali poproszeni o przeprowadzenie się – lecz któż by się na to zdecydował? Nikt.
Teraz spojrzała na popioły po ognisku nieopodal swej chaty, w oddali zaś widziała wielkie języki ognia wędrujące wraz z chmarami dymu w górę białego nieba. Musiała powstrzymać się całą siłą woli, aby nie obrać tamtego kierunku. Nie, ona musi iść w przeciwną stronę. Będzie dobrze. Da sobie radę. Wytrzyma. A może nie… Myśl o dziecku, po prostu myśl o dziecku, musisz mu pomóc – myślała.
Powoli szła naprzód, krok za krokiem, bacząc na pokrytą lodem ziemię. Nogi bolały, a stopy w letnich trzewikach sztywniały coraz bardziej. Poruszanie się sprawiało wiele trudności. Mróz szczypał w policzki, nie czuła nosa, a dłonie trzymające dziecko nie były w stanie wykonać najmniejszego gestu – jak się zacisnęły na zawiniątku, tak jużpozostały.
Wiał zimny wiatr. Dzięki Bogu nie padał śnieg, inaczej byłaby stracona. Z czasem jednak na jej czerwony, zmarznięty nos spłynął z nieba pierwszypłatek…
Po chwili śnieg rozpadał się na dobre i wraz z wiatrem wdzierał się niemalże w każdy zaułek, przesłaniając pole widzenia. Powoli traciła orientację w terenie, a mgła przed oczyma jeszcze bardziej zakłócała jejwidoczność.
Raptem rozległ się krzyk. Zatrzymała się, lecz nie była zdolna spojrzeć za siebie, by sprawdzić, kto takkrzyczał.
Ruszyła więc dalej – nie mogła się zatrzymywać, nie powinna. Pamiętaj o dziecku. Pamiętaj o dziecku… – powtarzała w myślach. Co rusz opierała się o drzewa, mając nadzieję, że może na moment pomogą jej odetchnąć, nie upaść, dodadzą trochę wigoru. Opierała siną twarz o zmarzniętą korę, oddychając jak po szaleńczym biegu, a para wydobywała się z otwartych ust, co oznaczało, że wciąż żyje. Jak daleko? Jak długo jeszcze? Czy odmawiające posłuszeństwa nogi wytrzymają jeszcze i poniosą ją dalej, czy zabraknie jej sił, by kontynuowaćdrogę?
Coś ciemnego przebiegło tuż przed nią. Przestraszona, nie wiedziała, co począć. Znowu jakieś przywidzenia – pomyślała. Szaleństwo! Ojciec mawiał, że jest tak samo szalona jak jej babka i matka. Były opętane przez złego – tak powiadał. Lecz przecież to nie mogła być prawda. Wierzyła w Boga, w każdą niedzielę chodziła do kościoła i starała się nie grzeszyć ani myślą, ani też uczynkiem. Tylko raz stało się coś, co podłamało jej wiarę, a odpowiedzialny za to był on. Kat. Kochanek i ojciec jej dziecka. Ten akt miłości w jej myślach nie należał jednak do złego, ponieważ była to najpiękniejsza chwila w jej życiu. Coś, co pozwoliło jej uwierzyć w lepsze jutro. Miłość potrafi bowiem wyzwolić w człowieku te najpiękniejsze myśli, dobrą wiarę oraz nadzieję. Tak stało się w jejprzypadku.
Powoli przedzierała się dalej, starając się nie słyszeć głosów udręczonych dusz. Nagle niezwykła zjawa stanęła tuż przed nią, zagradzając przejście… Długie, szponiaste palce wyciągały się w jej stronę, próbując dotknąćdziecka.
– Odejdź – szepnęła.
Ale zjawa nadal przed nią stała, a nawet zbliżała się coraz bardziej. Ingrid ponownie oparła się o drzewo, musiała bardzo uważać, by nie stracićrównowagi.
– W imię Boga, nakazuję ci odejść w spokoju! W imię Ojca i Syna i DuchaŚwiętego…
Zjawa zniknęła natychmiast z ostrymkrzykiem.
Co się ze mną dzieje? – zastanawiała się Ingrid. – Umarłam albo właśnieumieram.
Lecz nie umarła. Wiedziała, że musi coś zrobić, nie może się poddać. Dziecko zasługuje na życie. Ono musi żyć! To dziecko wyjątkowe! Zrodzone w bólach, ale poczęte z wielkiej miłości. Uratuje je nawet za cenę własnegożycia!
Gdzieś tam w wysokich górach – daleko, cały dzień drogi stąd – w lodowej dolinie żyły wyrzutki społeczeństwa. Mordercy, zbiegli więźniowie, oszuści i inni wyjęci spod prawa. Mieszkali tam również ci, którym lepiej nie wchodzić w drogę, ponieważ umieli więcej niż zwykli ludzie. Od dawien dawna takie krążyły legendy. Kiedyś pragnęła dostać się do tej doliny, słyszała przecież, że zamieszkują ją wiedźmy i czarodzieje, a oni by jej pomogli pozbyć się spoczywającego na niej ciężaru. Może wtedy zakończyłyby się cierpienia i niechciane głosy nareszcie zamilkły? Może właśnie tam przebywał ktoś, kto zrozumiałby ją, okazał pomoc i także dał zrozumienie? Czasami miała tego wszystkiego dosyć. Czasami chciała z tym wszystkim skończyć. Teraz było już za późno. Musiała uratować swoją córeczkę. A czasnaglił…
Przedzierała się pośród zawieruchy niemal cały dzień. Nie czuła już zupełnie nóg, rąk, nie potrafiła otworzyć ust i zastanawiała się, jak to możliwe, że potrafi nadal poruszać zmarzniętymi nogami – jak to możliwe, że jeszcze idzie. Silna wola jednak była w niej wielka, więc parłanaprzód.
Przesuwała się wolniutko, od drzewa do drzewa – byle dalej, byle tylkoiść…
Śnieg nie przestawał sypać, wiatr nie ustawał. W końcu znalazła się w głębokim lesie, zapadała już ciemność, a ona nie wiedziała, którędy wędrować. Zgubiła się… Czy jej serce jeszcze biło? Czy tliła się w niej iskierka życia, czy tylko śni, bo znalazła się już pozażyciem?
Las pogrążał się w ciemności. Zaspy śniegu okazywały się zdradzieckie, raz za razem w nie wpadała. Zatrzymała się i wsparła o korpus drzewa. Ledwo oddychała. Z trudem otworzyła oczy. Przed nią znowu stała postać. Nie wiedziała, czy to kobieta, czy mężczyzna. Twarz z ciemnymi oczodołami wpatrywała się w Ingrid, koścista czaszka bez włosów kiwała się w prawo i w lewo, a łachmany, w jakie postać była odziana, powiewały na wietrze. Czuła, jak coś ją przyciąga do tej istoty. Powoli zaczynała tracić resztki sił – życie z niej uchodziło. Z trudem przełknęła ślinę. Z ogromnym wysiłkiem uchyliła usta, z których dobył się tylko szept nieprzypominający jej naturalnegogłosu.
– SprowadźZorinę…
Tylko tyle udało jej się wypowiedzieć, po czym osunęła się na ziemię i zapadła w puszystym śniegu. Postać w mig zniknęła, a płatki przedostające się przez łyse konary drzew spokojnie opadały na jej leżące bezwładnieciało…
*
Późną nocą niewyraźny cień otulony w ciemny płaszcz zakradał się pod drzwi jednego z domów poza miastem. Spieszył się, nie chcąc zostać zauważonym. W domu było ciemno, od razu też – kiedy tylko otworzył drzwi – poczuł odór śmierci. Zobaczył ciemną plamę na klepisku oraz martwe ciała domowników. Dotknął ziemi, następnie zbliżył palce do nosa: krew. Krew mogła oznaczaćnajgorsze…
Przyjrzał się każdej bladej martwej twarzy z osobna. Za każdym razem, kiedy stwierdzał, że nie jest to jej twarz, dziękował Stwórcy. Cała rodzina nie żyła, dżuma zebrała wielkie żniwo. Ale kobiety tutaj niebyło.
Opuścił chatę równie szybko, jak do niej dotarł, i zniknął w oddali, niezauważony przez nikogo, padał bowiem gęstyśnieg.
*
Ingrid otworzyła oczy. W kominku trzaskały drwa obejmowane jęzorami ognia, miły zapach płonącego drewna dochodził do jej nozdrzy. Przyjemne ciepło rozlewało się po całym ciele. Coś w pobliżu bulgotało, wydzielając nieznaną jej dotąd woń, a słaby blask ognia rzucał cienie na drewniane ścianychaty.
– Wreszcie sięobudziłaś!
Drgnęła na odgłos skrzypiącego głosu. Gdzie ja jestem – pomyślała – czyj to głos i co się stało? Odwróciła głowę i znieruchomiała. Tuż obok była wiedźma, jakiej nigdy jeszcze nie widziała na oczy. Ohydna stara jędza krzątała się po izbie, mrucząc coś do siebie. Teraz zaś przystanęła i oparłszy pokryte mnóstwem zmarszczek dłonie o skurczone biodra, spoglądała na kobietę leżącą na miękkim sienniku. Pomimo że wyglądała szpetnie i odrażająco – tylu zmarszczek Ingrid nie widziała dotychczas u żadnego człowieka – to jednak była schludnie ubrana, a w oczach nie czaił się złowrogi błysk, lecz wręcz przeciwnie: można by powiedzieć, że jej oczy jaśniały ciepłem ispokojem.
– Jak długo tujestem?
– Mija trzecia doba. Już myślałam, że po tobie – powiedziała stara. – Kiedy cię znalazłam, nie wyglądałaśnajlepiej.
– Co… co zdzieckiem?
– Dziewuszka żyje. Żyje i powiem nawet, że jeszcze nigdy nie widziałam, aby jakieś dziecko tyle jadło. Pochłania jedzenie, jakby go nigdy nie miała dosyć. – Pokręciła głową. – Uczepiła się życia ta mała. Oj, uczepiła!
Ingrid jęknęła. Trzy dni! Jak mogłam spać tak długo? – zastanowiła się. – I co właściwie się wydarzyło? Popadła w zamyślenie. Powoli zaczęły napływać do jej głowy blade wspomnienia. Zaraza. Głód. Śmierć. Poród w bólach. Strach o dziecko. I zjawy szamoczące się nieopodal… Jęknęła po razdrugi.
– Co ci jest? – zapytała wiedźma, zbliżając się. – Jęczysz ijęczysz.
– Nie… nic… Wszystko w porządku. – Uniosła się trochę narękach.
Natychmiast zakręciło jej się w głowie, więc musiała położyć się zpowrotem.
– Daj mi dziecko, chcę ją zobaczyć – poprosiła.
Musiała spojrzeć na córeczkę za wszelką cenę, inaczej się nieuspokoi.
Stara przyniosła dziecko i ostrożnie ułożyła obok. Mała spała, serduszko wyraźnie biło, a oddech byłmiarowy.
– Czy nic jej nie dolega? – upewniła sięjeszcze.
– Przecież mówiłam – usłyszała w odpowiedzi. – To mały głodomór. Ssie mleko z gałganka tak, że prawie siłą jej go muszę z ustwyjmować.
Ingrid uśmiechnęła się lekko, sama poczuła ssanie w żołądku. Z radością przyjęłaby poczęstunek i najadła się dosyta.
– Przyszłaś w samą porę – dosłyszała z drugiego końca izby. – Dziecko inaczej by nie przeżyło, a i tobie nie pozostało wiele czasu na tymświecie.
Tak – pomyślała, leżąc i tuląc w swych ramionach niemowlę. Tak, z pewnością skończyłoby sięźle.
– Gdyby coś nie kazało mi tu przyjść… A ty wiesz, o czym mówię, to doprawdy już by było ponas.
Wiedźma podeszła do siennika z parującą miską dopiero co przyrządzonejkaszy.
– Kimjesteś?
– Ingrid Thorensdatter, mieszkam za miastem. Cała moja rodzina pomarła, zostałamsama…
– Nie o to pytam, nierozumna dziewucho. – Stara machnęła niecierpliwie ręką. – Pytam, kimjesteś.
– Wybaczcie, nierozumiem…
– Kim jesteś? Od razu widziałam, że z tobą jest coś nie tak. Posiadasz dziwnąsiłę…
Zapadła cisza. Ingrid nie wiedziała, co ma jej odpowiedzieć, do tego nagle zaschło jej w gardle i ssanie w żołądku natarczywie dawało o sobieznać.
– Zresztą… – Stara znowu machnęła. – Na wszystko przyjdzieczas.
Przyjrzała się uważnie kobiecie leżącej na sienniku. Zdawało się, że jej wzrok przeszywa na wylot. Jakby chciała wejrzeć w moje serce – przyszło na myśli Ingrid. Przełknęłaślinę.
– Dasz radę siępodnieść?
Ingrid była tak osłabiona, że okazało się to prawie niemożliwe. Z pomocą starej usiadła jednak w końcu i z apetytem zabrała się do ciepłej kaszy. Jeszcze nigdy w życiu kasza nie smakowała jej tak bardzo, jak teraz. To prawdziwie królewskie jedzenie – stwierdziła w myślach. Tak przyjemnie było czuć strawę w żołądku rozgrzewającą ciało od środka. Błogi spokój rozlał się po całym ciele młodejkobiety.
W czasie posiłku patrzyła, jak stara wyciąga z pieca świeże podpłomyki. Ich zapach poniósł się po całej izbie, ale Ingrid była już syta – zjadła całą miskę. Czas głodu sprawił jednakże swoje, żarliwie więc patrzyła na takie ilości jedzenia. Jak to możliwe, że ludzie głodują, a ta wiedźma ma pokarmu wnadmiarze?
– To odludzi.
Spojrzała na starą układającą powoli podpłomyki na stole tak, abywystygły.
– Co macie na myśli, mówiąc, że od ludzi? – zapytałaIngrid.
– Dostaję jedzenie w zamian za pomoc. To dlatego mam co jeść. Inaczej i ze mną byłoby krucho tejzimy.
Ingrid zalała się rumieńcem. Stara odpowiedziała jej na pytanie, którego ona przecież nawet nie zadała. Pomyślała tylko i… Czy to możliwe, Boże, że ona czyta w myślach? Czy to może być prawda? Jeżeli tak, to ona, Ingrid, musi wystrzegać się złego o niejmyślenia.
– Wybaczcie, nie chciałam… – szepnęła.
– Chciałaś, chciałaś – odpowiedziała tamta. – Wiem, że zadawałaś sobie takie pytanie, ponieważ twój wzrok wyraźnie mi to powiedział. Tylko głodny człowiek, taki, co zaznał braku jedzenia, tak się patrzy i od razu zastanawia, skąd tu tylepyszności.
Ingrid pochyliła głowę. Przynajmniej wyjaśniło się, że nie czyta w moich myślach – uspokoiła sięnieco.
– Dziękuję za strawę. Jeszcze nigdy nie jadłam tak dobrejkaszy.
Stara kobieta przyczłapała doniej.
– A teraz się połóż i odpocznij. Potrzebujesz snu, aby twój organizm doszedł do siebie po takim czasie głodu i wymęczenia. Poród wyraźnie cięosłabił.
Ledwo przyłożyła głowę do siennika, już spała. Tak przyjemnie ciepło było w domu i takie to wspaniałe uczucie – nie odczuwać głodu. O, jakdobrze…
*
Otulona w czarny płaszcz sylwetka przemykała pomiędzy domami. Mróz siekał po twarzy, należało więc prędko załatwić sprawę, by móc w spokoju zasiąść w przytulnym domu, w pobliżu ciepłegopieca.
Otworzył drzwi, których nie zamknięto wcześniej na klucz. Tak jak się tego spodziewał – wszyscy już nie żyli. A więc informacja, którą wczoraj otrzymał, byłaprawdziwa.
Pastor spojrzał w leżącą na podłodze kobietę. Jego serce przeszył niespodziewany ból. Przynajmniej pochowa ich w poświęconej ziemi. Pogładził twarz martwej, choć nie powinien był tego robić. Dżuma to niebezpieczna choroba. Wstał więc i wyszedł, po czym zamknął za sobądrzwi.
Ból pomieszany z nienawiścią nie pozwolił mu zmrużyć tej nocyoka.
Następnego dnia cała wymarła rodzina została przeniesiona na rozkaz pastora do starej opuszczonej szopy na skraju miasta. Kiedy mrozy zelżą, zostaną złożeni w ziemi, jak na ludzi przystało. Dwójka młodzieńców wypełniająca jego rozkazy została sowicie wynagrodzona w zamian zamilczenie.
Szopkę zamknięto, po jakimś czasie wniesiono do niej pod osłoną nocy cztery w pośpiechu zbite trumny, w których następnie spoczęły ciała zmarłych. Tutaj nic im nie groziło, mróz zatrzyma rozkład ciał, a kiedy przyjdą roztopy, pastor każe wykopać czterydoły.
Dom, który pozostawili pusty, postanowił przekazać innej rodzinie. Jedno pytanie tylko nie dawało mu spokoju: co się stało z najstarszą córką? Gdzie ona się terazpodziewa?
Prawdopodobnie nie żyła już oddawna…
*
Przebudziła się nocą. Coś wyrwało ją ze snu. Przez chwilę leżała bez ruchu, nasłuchując.
Dopiero po jakimś czasie usłyszała to ponownie. Ktoś oddychał, i to całkiem niedalekoniej.
Spojrzała obok, córeczka spała spokojnie i cichutko, a stara przecież chrapała w drugiej izbie. Więc kto tujest?
Powoli wstała, tak aby nie zbudzić małej. Rozejrzała się po ciemnymwnętrzu.
Długo trwało, zanim się zorientowała, z którego miejsca dochodzi to ciche sapanie. Coś czaiło się w jednym z kątów. Odruchowo dotknęła dziecka, czy aby jest na swoim miejscu, a potem skierowała się w stronę tamtego kąta. Drżała. Zanim zrobiła parę kroków, pot już perlił się na jej skroniach. Ze strachu zapomniała na moment oddychać. Kręciło jej się w głowie, przez trzy dni przecież nie wstawała na nogi. Starała się opanować uczucielęku.
W końcu stanęła naprzeciw czegoś, nie wiedząc, co czynić i czy aby lepiej nie zbudzić starej. Może należało to przepędzić, lecz w jednej chwili postanowiła postawić się zjawie, kimkolwiekbyła.
– Kim jesteś? – zapytałaszeptem.
Cisza. Żadnej odpowiedzi. Odczekała chwilę i ponowiła pytanie, a kiedy kolejny raz usłyszała jedynie sapanie, zadaładrugie:
– Czegochcesz?
Wtedy coś jakby się poruszyło. Ingrid zrobiła krok do przodu. W tej samej chwili z kąta coś zaczynało się pomału wyłaniać. Wtedy skrzypnęły drzwi pokoju, w którym spała stara, i to właśnie ona stanęła wprogu.
– Co tu się dzieje? – Miała skrzekliwy głos, aż skóra cierpła. – Czegóż chodzisz nocą po domu i straszysz? Coś cidolega?
– Nie… – Ingrid zmieszała się i zarumieniła. Dzięki Bogu, że nie było tu światła, inaczej stara od razu by zauważyła. – Coś mnie obudziło, siedziało w kącie i sapało… Podeszłam i zapytałam, kim jest. Odpowiedziała mi tylko głuchacisza.
– Od razu wiedziałam, że jesteś inna niż wszyscy – szepnęła na to stara. – Już sposób, w jaki po mnie posłałaś, dał mi wiele domyślenia.
– Nierozumiem…
– Ależ rozumiesz. – Pokiwała głową. – Rozumiesz i niezaprzeczaj.
Wtedy Ingrid postanowiła zwierzyć się kobiecie. Usiadła na stołku przy wygasłympalenisku.
– Boję się… Czasami widzę coś, czego poza mną nie dostrzega nikt. Słyszę głosy, jęki, wołania…
– Czy często to siędzieje?
Stara także usiadła przedkominkiem.
– W przeszłości zdarzało się rzadko, lecz dopiero po urodzeniu dziecka tak naprawdę zaczęło dziać się coś więcej. Jakby to spadło namnie…
– Dziecko uwolniło w końcu siłę – przerwała jej stara. – Ona drzemała w tobie, czekając na odpowiedni czas… – Pokiwała głową jakby sama do siebie. – Czasami takjest.
– Co tooznacza?
– Masz dar. Jeszcze nie wiem jaki, lecz z pewnością jesteś wybrana. Jak już zauważyłaś, nie wszyscy widzą to, co ty. Właściwie nie ma wielu takich ludzi. – Stara zastanawiała się przez chwilę, mrucząc coś pod nosem. – Tak, ty na pewno zostałaśwybrana.
Ingrid siedziała cicho, obejmując się ramionami – nie z zimna, ponieważ w domu było dostatecznie ciepło, ale z ogarniającego jąstrachu.
– Musisz uważać – dopowiedziała wiedźma. – Jeżeli ktoś się dowie, możesz mieć problemy. Wielkieproblemy.
– Myślisz, żemogliby…
– Nic nie myślę! Ja wiem! Jeżeli ktoś się dowie, że widzisz więcej niż normalny człowiek, spłoniesz na stosie uznana za czarownicę! W niebezpiecznych czasachżyjemy.
Ingrid ze strachu zakryła usta dłonią. To nie może być prawda! Nie jest żadną czarownicą! Czarownica właśnie siedziała naprzeciwniej.
– Więc co mam robić? – zapytałabezradnie.
– Przyjdzie czas, znajdziemy odpowiedź i zaradzimy wszystkiemu. Jutro wieczorem postaram się zobaczyć, jaka przyszłość cię czeka i co można by zrobić, aby ustrzec się zła. A teraz idź spać, potrzebujesz przecież sił, żeby wyzdrowieć. Nie powinnaś łazić po nocach jak ci, co za tobą tuprzychodzą.
Ingrid posłusznie wróciła na siennik, przytuliła małą, lecz zasnąć nie potrafiła. Wiele myśli kłębiło jej się w głowie, strach czaił się wokół, bezsilność przerażała bardziej niż myśl o głodzie i śmierci całej rodziny. W pewnym momencie ciszę panującą w domu przeciął bardzo cichy szept. Młoda kobieta modliła się do Boga, prosząc o wsparcie i siłę. Z modlitwą na ustach zasnęła w końcu, a wtedy za oknami powoli wstawał szaryświt…
*
Rano przebudziła się z uczuciem przyjemnego ciepła i ładnego, acz nieznanego zapachu roznoszącego się poizbie.
– Wreszcie się obudziłaś – zaskrzeczała stara. – Jużem myślała, żeś zasnęła nawieki.
Podała jej świeżo zaparzoną ziołową herbatę. Ingrid postanowiła odczekać chwilę, żeby napój przestygł. W międzyczasie nakarmiła małą mlekiem, które teraz płynęło z jej piersi tak jak powinno, gdyby głód nie osłabił jej organizmu. Kiedy była nieprzytomna w chacie wiedźmy Zoriny, ta podawała jej jakieś własnoręcznie przygotowane napary, i kto wie, jakie sztuczki do całego leczenia wykorzystała – Ingrid wolała o tym nawet niemyśleć.
Wbrew temu, co wydarzyło się nocą, czuła się wyspana i wypoczęta. Pewnie za niedługo będzie musiała opuścić chatę starej i wrócić do swego domu. Tam jednak nie czekało ją nic, na co mogłaby się cieszyć. Dom zionął pustką po bliskich, a w każdym kącie czaiła się historia ich życia, wszystkie wspomnienia, zapach śmierci, nicość.
Po nakarmieniu małej ułożyła ją delikatnie na sienniku. Dziecko zasnęło od razu. Dzięki Bogu przeżyło. Musiała dopytać się starej, czy na pewno nic maleństwu nie dolega. Co prawda ani nie płakało, ani też nie dawało innych oznak, że coś je boli, ale gdy Ingrid przysłuchiwała się córce uważniej, słyszała rzężenie w płucach. Takie przynajmniej odnosiławrażenie.
Podeszła do starej krzątającej się przy palenisku izapytała:
– Powiedzcie: czy z małą wszystko będzie wporządku?
– Wyjdzie z tego biedactwo. Ale o mało jej nie straciłaś… – Zamyśliła się na chwilę. – Wydaje mi się jednak, że coś trzyma ją przy życiu. Jest silna, inne dzieci w tym stanie już dawno odeszłyby z tegoświata.
– Tak ciężko jej sięoddycha…
– Tak, ale to normalne po tym, co ją spotkało. Jeżeli do jutra wytrzyma, to będziesz mogła być całkiem o niąspokojna.
Ingrid stała jeszcze przez chwilę obok Zoriny, a następnie wróciła dopić ciepłą herbatę, po której od razu poczuła się lepiej. Jakby cały ciężar ze mnie spadł, jakby nagle nie było problemów, zarazy, śmierci – pomyślała.
– Dziękuję, żeś nas tu przyjęła – powiedziała z wdzięcznością. – Bez waszej pomocy… – rozpłakała się na wspomnienie niedawnegoprzeżycia.
Na to stara Zorina zostawiła swoją pracę i podeszła do płaczącejkobiety.
– Wszystko się przecież jakoś ułożyło. – Dłoń pokryta siatką zmarszczek i brązowymi plamkami spoczęła na głowie Ingrid. – Dziecko żyje i ty, widzę, też dochodzisz do siebie. Płaczesz, a to dobryznak.
– Boję się wracać do domu – wyszeptała Ingrid. – W kątach czają się cienie, pustka i samotność… Wszystko będzie mi ich przypominać… Nie wiem, jak rozpocząć noweżycie.
– Coś na to poradzimy. – Zorina pokiwała głową. – Nie martw się, na pewno znajdziemy jakiś sposób i wszystko będzie dobrze… Już ja coś wymyślę albo nie nazywam sięZorina…
*
Wieczorem, tak jak obiecała, podeszła do Ingrid, mówiąc:
– Chodź, zobaczymy, co w tobiesiedzi.
Dziewczyna przestraszyła się lekko, jednak poszła za starą posłusznie, sama ciekawa, czego się za chwilędowie.
Usiadła na stołku przy palenisku i patrzyła, jak Zorina szepcze coś do siebie, robi dziwne ruchy rękami, rzuca w ogień sypki proszek izioła.
Od razu też w izbie zapachniało, dym wzbijał się w górę, a rozpalone do czerwoności polana mieniły się różnymibarwami.
– Dziwne… – usłyszała szept starej. – Dziwne… hm…
Odczekała jeszcze chwilę, siedząc w pełnym skupieniu i napięciu. Wtedy zaś stara chrząknęła, machnęła ręką, jakby chciała coś od siebie odgonić, po czym wstała zklęczek.
– Co się stało? – Zaciekawiona Ingrid przyglądała się starej natężonymwzrokiem.
– Nic, nic… – padła odpowiedź. – Tylko…
– Co? Cozobaczyłaś?
– Masz w sobie dziwną siłę, dziewczyno. Nie wiem, co to jest, i nie wiem, czy to dobra siła, czy na opak, ale…
– Tak?
– Musisz się wystrzegać szubienicy! – Zorina przyjrzała jej się uważnie. – Widzę wyraźnie na twojej drodze przeszkodę. To szubienica lub coś, co ją bardzo przypomina, musisz być ostrożna i się jej zdecydowanie wystrzegać, omijać. To nie wróży niczegodobrego!
– Ale co tooznacza?
– To, że czas powoli sklepia ze sobą jej poszczególne części. Tak jak człowiek z kawałków drzewa potrafi postawić szubienicę, tak czas przygotowuje dla ciebie ścieżkę prowadzącą cię wprost doniej.
– Czy potrafisz przewidzieć, jaki los mnieczeka?
– Potrafię, stara Zorina potrafi wiele. Ale nie wszystko ci mogę powiedzieć. Pamiętaj tylko, że los zawsze można odwrócić, by móc uniknąć zła. Jedynie trzeba wiedzieć jak. Siła tkwiąca w tobie uspokaja mnie jednak. Poradzisz sobie, jeżeli nie będziesz na tyle głupia, by nie dostrzec swojej szansy. Z głupotą nie da sięwalczyć.
Zorina zamyśliła się i już nic więcej niepowiedziała.
Długo potem Ingrid nie potrafiła zasnąć, to, co powiedziała stara nie dawało jej spokoju. Co to za szubienica? – pytała siebie. Lecz żadnej logicznej odpowiedzi nie umiała znaleźć. Po jakimś czasie mała zaczęła niespokojnie się kręcić, więc przytuliła ją do siebie, napawając się przyjemnym zapachem dziecka, i powoli obie zapadły w głęboki, dobrysen.
*
Upływały dni. Śnieg prószył nieustannie, aż zasypał całkowicie dojście do chaty starej Zoriny. Chatka w cichym lesie została odcięta odświata.
Powoli Ingrid dochodziła do siebie, dzień spędzała razem ze starą w jej chacie, pomagając przy pracach domowych. Tych zaś nie było wiele. Najważniejsze każdego dnia to rozpalić ogień, ugotować strawę, nieco tylkouprzątnąć…
Tak mijały dni. Z czasem Ingrid pomagała Zorinie przygotowywać różne ziołowe mikstury, z których później robiły maści i proszki na dolegliwości oraz boleści. Jedynie w taki czas jak ten, zimowy, nikt nie przychodził do chatki. Kiedy tylko jednak pogoda się poprawi, przyjdą z pewnością – tego Zorina byłapewna.
Zadowolona Ingrid uczyła się nazw wszystkich zielsk znajdujących się w chacie, dowiadywała się, które ziele pomaga na jaką chorobę, które zioła można łączyć, a których mieszać nigdy się nie powinno. Nauka przebiegała szybko i sprawnie, głowa młodej kobiety była bowiem przygotowana na naukę właśnie dzięki młodości – Ingrid miała dopiero siedemnaście lat – choć także dziękichęci.
Mała z czasem również powróciła do zdrowia, już nie było słychać w jej oddechu rzężenia i obie kobiety odetchnęły z ulgą. Wyglądało na to, że wszystko dobrze sięułoży.
Mijały długie dni, które jednak coraz częściej wypełniały się pracą. Pomiędzy dwiema kobietami nawiązała się nić porozumienia. Wkrótce zaś Zorinarzekła:
– Mów do mnie po imieniu, tak będziewygodniej.
Ingrid uśmiechnęła się, skinęła głową, po czym powróciła do przerwanejpracy.
Mimo zasypanego dojścia do chaty z rzadka w nocy budziło je walenie w drzwi – w nagłych wypadkach ludzie przybywali z prośbą o pomoc. Tych, którzy natychmiastowej pomocy potrzebowali, nie zrażała wędrówka przez zaśnieżony las, ponieważ wola życia okazywała się silniejsza od jakiegokolwiek strachu – nawet tego przedczarownicą.
– Nie rozumiem: oni się ciebie boją, a jednak tu przychodzą – zauważyłaIngrid.
– Ty też się bałaś, a jednakprzyszłaś.
– Maszrację…
– Widzisz więc, że nawet jeśli się mnie boją, to strach przed śmiercią i wyniszczającą chorobą jest o wielewiększy.
Ingrid popatrzyła na Zorinę. Ta właśnie upiekła kilka podpłomyków, w izbie więc przyjemnie pachniało. W kominku się paliło, czasami strzelały polana i iskry wyskakiwały wysoko w górę, jak i tymrazem.
– Słyszałam o tobie wiele złych rzeczy – powiedziała. – To dlatego się bałam. Byłam przeświadczona, że jesteś wiedźmą i masz konszachty z… z samymdiabłem.
Zorina kiwnęłagłową.
– Wielu tak uważa, to prawda, lecz to nie strach przed złym ich odstrasza, ale strach przed nieznanym. Nie wiedzą, czego się po mnie spodziewać i jak się zachować, boją się, że jeśli cokolwiek uczynią, rzucę na nich urok – zarechotała.
– Chcesz powiedzieć, że tego niepotrafisz?
– Tego nie powiedziałam. Umiem to i owo. – Uśmiechnęła się pod nosem. – I kiedy potrzebuję, robię z tego użytek, lecz jedynie w wymagających tegoprzypadkach.
– Czy…
– Nie, w twoim przypadku nie musiałam tego robić. Sama masz w sobie wystarczająco siły, aby pokonać chorobę i odgonićśmierć.
Ingrid nic już na to nie odparła, tylko wzięła się do robienia kolejnejmaści.
– Tyle tego! – odezwała się po chwili, wskazując na medykamenty poukładane w licznychkoszykach.
– Do lata nie pozostanie z tego ani jedna sztuka, wierz mi. Ludzie ciągle chorują i nawet to, co zrobimy, z trudem namwystarczy.
Ingrid spodobało się, że Zorina powiedziała: nam. Wskazywało to, że uważała ją za kogoś o wiele bliższego, niż jejokazywała.
Młoda mama czuła się tu niezwykle dobrze. Miała jedzenie i opiekę. Ciepło pozwalało przeżyć tę zimę w spokoju, a praca, jaką wykonywała, by odwdzięczyć się za gościnę i pomoc, zadowalała ją. Była z siebie dumna, że tak szybko idzie jej nauka. Zapamiętać nazwy wszystkich lekarstw, maści i proszków, a także ziół potrzebnych do ich wyrobu, było bowiem wyczynem właściwie ponadludzkim. Tak to odbierała w tejchwili.
Zastanawiała się, jak Zorina radzi sobie z zapamiętywaniem i dlaczego nie notuje przepisów, przecież to wiele byułatwiło.
Ingrid potrafiła pisać i czytać, nauczyła ją tego matka, choć nigdy nie zastanawiała się, skąd u rodzicielki ta umiejętność. Sztuka ta przynależała przecież wyłącznie ludziom wykształconym, bogatym i o wyższym statusie społecznym, niż miała jej rodzina – zwyklibiedacy.
Kiedy zwróciła Zorinie uwagę, że mogłyby spisać wszystko, co umożliwiłoby Ingrid lepsze zapamiętanie jej nauk, stara ze zdziwieniem uniosłagłowę.
– Potrafiszpisać?
– Tak, umiem też czytać. Słabo, ale daję sobie radę, kiedytrzeba.
– Kto cię tego nauczył? – Zorina była wyraźniezaskoczona.
– Matka. Posiadałyśmy w domu nawet dwie książki. Matka bardzo ładnie czytała… – Ingrid przeniosła się pamięcią doprzeszłości.
– Od razu wiedziałam, że to nie tylko w tobie coś siedzi. Twoja matka… – Machnęła ręką. – A zresztą nieważne! Pisz, jeśli chcesz, ale będziesz musiała zdobyć potrzebne do tego przyrządy, tutaj nic takiego nieznajdziesz.
Myśl o robieniu notatek zakiełkowała w głowieIngrid.
*
Dziecko nie płakało, ciągle syte, większość dnia leżało cichutko lub smacznie spało otulone derką w – i tak ciepłej już – izbie.
Z czasem najsroższe mrozy ustąpiły i do chaty Zoriny zaczęli coraz liczniej przybywać potrzebujący pomocy. Wydeptali więc w śniegu ścieżkę ciągnącą się daleko wlas.
Ingrid przyglądała się różnym objawom i poznawała choroby, najczęściej były to przeziębienia, odmrożenia, połamane kości i ciężkie zapalenia płuc. Częściej chorowano bowiem teraz, kiedy mrózpuszczał.
Przysłuchiwała się zatem rozmowom wiedźmy z pacjentami i patrzyła, które lekarstwa podaje się w danymprzypadku.
– Tutaj już nic nie zdziałamy – mówiła czasami Zorina. – Nie ma żadnej nadziei. Choroba za bardzo się rozprzestrzeniła i poczyniła wieleszkód.
– Jednak wyglądał na to, że jakaśnadzieja…
– Dla niego nie ma już takiego słowa jak „nadzieja”.
– Jak to poznałaś? – pytałaIngrid.
– Wystarczy spojrzeć im w oczy. One ukazują wszystko. Ci, co mają umrzeć, mają puste, szare oczy, bez życia. Choroba wyraźnie rysuje się na ich twarzach. Ciało przemawia, potrzeba się tylko odpowiednio w niewsłuchać…
– Jesteś wspaniałą znachorką. – Ingrid była pod wrażeniem umiejętnościZoriny.
Stara roześmiała sięskrzekliwie.
– Powiedz to tym, co tu przychodzą. Nawet ci z największymi obrażeniami i najcięższą chorobą uciekają stąd, jakby ich gonił samdiabeł.
Miała rację, to Ingrid musiała przyznać. Ludzie okazywali wielkie zdziwienie na widok tak młodej dziewczyny w domuczarownicy.
– Proszę, nie mówcie nikomu, że tu byłam… – powiedziała do Ingrid pewnego razu kobieta, wyczekawszy chwili, kiedy Zorina zniknęła w drugiejizbie.
Mówiąc to, wyciągnęła kawałek sera. Ingrid go nie przyjęła, ale zapewniła, że nie zależy jej przecież na rozpowiadaniu takich informacji, więc kobieta nie musi się o to bać. Dziwiła się jednak zmienności ludzkich zachowań. Człowiek potrafił zmieniać twarze niczym maski, a to ją najbardziej przerażało. Przychodzili, kłaniając się, a odchodzili, złorzecząc zaplecami.
Mijał czas, dni zamieniały się w tygodnie, te zaś w miesiące. Bywało więc i tak, że kiedy Zorina gdzieś wychodziła, to Ingrid właśnie leczyła chorych, pomagając, jak umiała najlepiej, a przez te długie miesiące nauczyła się naprawdę wiele. Jeśli przypadek jakiś przerastał jej możliwości, co się zdarzało, nakazywała, by odczekano na pojawienie się znachorki, jak sama teraz w myślach nazywałaZorinę.
Wszyscy zachodzący tutaj po pomoc znikali od razu po jej otrzymaniu. Żadna choroba nie była w stanie zatrzymać ich w chacie Zoriny na dłużej niż to konieczne. Bali się, żegnali, a będąc w środku, przez cały czas szeptali modlitwy – w nadziei, aby nie dotknęła ich ręka zła czy też kara Boska, że odważyli się tu przyjść. Ingrid dziwiła się temu, przecież Zorina nie była zła, nikomu nie wadziła, o nikim nie wypowiadała się źle, wszystkim starała się pomagać. W dodatku była samotna. Mieszkanie na takim odludziu, daleko w lesie, mając za towarzystwo jedynie zwierzęta i ptaki, odciskało i na niej swoje piętno. Wygląd i wiek budziły w ludziach trwogę. Nikt wszak nie żyje tak długo – jedynie wiedźma mająca konszachty z diabłem mogła tego dokonać. Krzątała się po izbie, co chwila mieszając w misach. Była w ciągłym ruchu, jej uczennica rzadko kiedy widywała ją wspoczynku.
– Zorino… ile ty masz lat? – odważyła się zapytać kiedyśIngrid.
– Właściwie sama już nie wiem. Już dawno temu przestałam je liczyć. – Wiedźma się zamyśliła. – Właściwie, kiedy tak pomyślę, to… tak… – zamruczała pod nosem. – Rachować jeszcze potrafię, oj, potrafię…
Na moment zaległa cisza, stara też przystanęła, aż wreszcie wyrzuciła zsiebie:
– Dziewięćdziesiątosiem!
Ingrid poczuła się naraz młoda niczym małe dziecko. Tyle lat! Toż to ludzie tyle nie żyją! Powiedziała o tym Zorinie, ta zaś roześmiała się swoim zwykłym skrzypiącymgłosem.
– A to ci dopiero! Stara! – Śmiała się. Dopiero po chwili znów nastała cisza, a wtedy spoważniała, mówiąc: – Znam kogoś o wielestarszego.
– Chcesz powiedzieć, że jest ktoś, kto ma więcej lat od ciebie? Nikogo takiego nie znam, nie słyszałam nawet o takimprzypadku.
– Poznałam kiedyś pewną osobę… i toniejedną…
– Ale…
Stara Zorina skinąwszy głową, dała znak, aby Ingrid poszła zanią.
– Usiądź – poprosiła.
Kiedy już usiadły, spojrzała na nią irzekła:
– Słyszałaś pewnie o złejdolinie?
Ingrid pospiesznie pokiwała. Któż by nie słyszał! Wiele legend i opowieści krążyło oniej.
– Słyszałam jakieś historie. Ale nikt nie wie, czy oniistnieją…
– Istnieją! Kiedyś odbyłam podróż do doliny. Dojście tam jest dla zwykłego człowieka właściwie niemożliwe. Trzeba znać specjalne tajemne przejście, dobrze strzeżone przez ichstrażników.
– A ty znałaś toprzejście?
– Wiele lat temu poznałam pewną kobietę. Krążyłam wokół doliny w poszukiwaniu specjalnych roślin. Dużo słyszałam o ziołach tam wyrosłych, powiada się, że mają niezwykłą moc. Niestety, nikt nie wie dlaczego. Ich siła przewyższa te pospolite rośliny rosnące niemalże wszędzie jak chwasty. Więc pewnego razu szukałam tam wyjątkowych ziół, a wtedy niezauważenie dotarłam daleko poza obręb ludzkiego wzroku. Wtedy też coś nagle poruszyło się niedaleko mnie. Odwróciłam się pospiesznie. Spojrzałam w oczy najprawdziwszej wiedźmie, jaką kiedykolwiek w życiu widziałam. Była tak pokurczona, tak brudna i brzydka, jak nikt na świecie. A śmierdziała jak najgorsze paskudztwo. Fuj! Zaraz też obok niej pojawił się taki sam stwór jak i ona, tak samo pokrzywiony i zapaskudzony. Najgorsze ze wszystkiego były ich żółte oczy. Kocie oczy. Patrzyły na mnie złowrogo, z taką złością i nieprzyjaźnią, jakiej jeszcze nigdy nie zażyłam. Wtedy stary wyciągnął szponiastą dłoń w moim kierunku i poczułam, jak uginają się pode mną kolana. Powoli coś chwyciło mnie za gardło, jakby chciało udusić. Już sił mi ubywało, z zaskoczenia nie mogłam nawet wypowiedzieć swoich tajemnych formułek, które, obawiam się, i tak by nie poskutkowały w tym przypadku. I kiedy już myślałam, że skonam, nagle usłyszałam: Zaprzestań tego!. Skądś pojawiła się kolejna kobieta, ta jednak nie była tak odrażająca jak ci dwoje tuż obok, ziejący do mnie ogromną nienawiścią. Ona jest jedną z nas, czy nie widzisz, głupcze?!, krzyknęła kobieta. Ja w tym czasie powoli dochodziłam do siebie. Cóż za siła! Nawet sobie nie wyobrażasz, co się w tamtym momencie ze mną działo! Nigdy bym się tego nie spodziewała, a najmniej wtedy, tam… Nie powinna się tu pałętać, drgnęłam na dźwięk głosu starej, kiedy wpatrzona we mnie zwracała się do przybyłej kobiety. Ta nowa zaprosiła mnie do doliny, otrzymałam zioła w zamian za to, abym nigdy więcej tam nie wracała. Uniosłam się dumą i powiedziałam: Przecież żyją tu zwyczajni ludzie, dlaczego więc ja nie mogę spokojnie tu przychodzić?. Ta czarownica jest nieobliczalna, to dlatego nie powinnaś się tu kręcić. Widzisz, zanim przyszłaś, oboje byli… nie byli sobą. To nie ich ciała widziałaś, a iluzję, która jednak jest tak samo niebezpieczna, jakby stali przed tobą żywi. Zaprotestowałam, bo byłam pewna, że widziałam żywych ludzi. Oni nigdy nie opuścili jeszcze doliny. Tutaj się urodzili i tu umrą. Nie mam z nimi zbyt dobrego kontaktu, ale z pewnością nigdy nie stanęłabym im na drodze. Dziad zrobi wszystko, co ona mu tylko każe, zabije każdego, a jego czary z wiekiem nabrały takiej siły… Nie, to akurat nie powinno cię już interesować, odpowiedziała mi tamta. Chciałam jeszcze wiedzieć, ile oni mają lat. Więcej niż normalni ludzie, wiek cały to za mało, odparła. Wtedy też usiadła, jakby rażona ostrzem, i pobladła. Była również stara i nie dopatrzyłam się w niej urody, a kocie oczy ścisnęły się w nagłym bezruchu. Stanie się nieszczęście… wielkie niebezpieczeństwo nadciąga nie tylko na nas. Również na cały kraj. Zapłoną ogniska… już zapłonęły!, powiedziała. Byłam przerażona, pierwszy raz w życiu się bałam. Jej oczy same nabrały złego blasku, a ręce zacisnęły się na stole. Odejdź już i nie wracaj, następnym razem ci nie pomogę. Nie chcę z nimi zadzierać, już i tak mam dosyć problemów, dodała jeszcze… Odeszłam więc, a było to wiele lat temu i od tamtej pory noga moja tam nie postała. Nigdy jeszcze nie czułam takiego zła, nigdy.
– Dlaczego ci to odradzała? – zaciekawiła sięIngrid.
– Kiedy tam byłam, zobaczyłam, jak tych dwoje otaczają cienie, które szybko zniknęły, gdy mnie zauważyły. Z początku myślałam, że to przywidzenie, ale dopiero potem… Nie chcę zresztą już o tymmówić.
– Nie wiedziałam, że można żyć takdługo…
– Bo i nie można. Oni nie są zwyczajnymiludźmi.
– To dlatego zapłonęli taką niechęcią, pewnie zobaczyłaś coś, czego nie powinnaś… – Ingrid zamyśliła się. – A co to mówiła ta kobieta? Jakienieszczęście?
– Z początku nie wiedziałam, to było dawno temu… Kiedy jednak dżuma rozprzestrzeniała się z dnia na dzień, wspomniałam jej słowa. Domyśliłam się wszystkiego. Teraz zaś nadchodzą ciężkie chwile. Tacy jak ja nie będą mieli łatwo, w złych czasach bowiemżyjemy.
Ingrid poczuła zimno przechodzące po plecach. Dolina wyrzutków i zła. To brzmi jak jakaś niezwykłasaga…
Zima trwała długo. Las pięknie okryty białym puchem przypominał czysty obłok. Konary drzew pokryte śniegiem sprawiały miłe dla oka wrażenie i często Ingrid wyglądała przez małe okienko, podziwiając naturę i zwierzęta kręcące się tuż obokchaty.
Kiedy zaś śnieg i mróz ustąpiły już zupełnie, wychodziła czasami, aby nazbierać drewna, które później kobiety suszyły w kącie tuż przypiecu.
Czasami nocą, gdy leżała z dzieckiem na wygodnym sienniku, kiedy w kominku powoli dogasało, nachodziły ją różne myśli. Wiele dumała o swojej rodzinie, o domu. Jak szybko życie może ulec radykalnej zmianie! Jesteśmy szczęśliwi, mamy wszystko, czego pragniemy – dom, rodzinę, ciepło – a nim się obejrzymy, już nie ma nic. Wszystko znika i pozostajemy tylko my. Samotne łzy płynęły po jejtwarzy.
Zawsze starała się płakać po cichu tak, aby nie zbudzić małej i Zoriny. Zorina tyle pracowała w ciągu dnia, że nocami powinnaodpoczywać.
Zawsze w takich chwilach nachodziły ją też myśli o kacie. Czy szukał jej? Czy próbował ją odnaleźć? Czy martwił się o nią i o dziecko? A może po prostu zapomniał? Może ucieszył się na wieść, że zniknęła lub umarła, bo nie będzie musiał ponosić odpowiedzialności za dziecko… Tęsknota za nim była wielka – tak wielka, iż Ingrid jednej nocy wystraszyła się z płaczu i bólu, że pęknie jej serce. Że nie wytrzyma. A jednak nazajutrz wstała silna i pewna siebie, jakby nocne koszmary i myśli jej nienawiedzały.
Patrzyła w oczy dziecka, uśmiechając się. W małej widziała wyraźnie zarys twarzy ojca. Oczy też były jego, ciemne jak kawałki węgla, które kiedyś udało jej się zobaczyć. Mała była tak ładna jak ojciec i z pewnością wyrośnie na piękną kobietę. Była dumna z córki, dając jej tyle miłości, ile tylko zdołała. Samo dziecko również w ten trudny czas stanowiło dla matki rodzaj ostoi, dawało jej siłę do przetrwania i nadzieję naprzyszłość.
Obu kobietom żyło się dobrze. Zorina była zadowolona z Ingrid. Ta zaś była jej wdzięczna za możliwość pozostania pod jej opiekuńczymiskrzydłami.
Jednego dnia Zorina zniknęła gdzieś na cały dzień, a kiedy wróciła, zawołała Ingird dosiebie.
– To dla ciebie. – Kiedy to mówiła, dziwnie szkliły jej się oczy, była to bowiem wyjątkowachwila.
Wyciągnęła z koszyka pióro z atramentem oraz poszarzały, choć czysty zeszyt oprawiony w skórę. Ingrid stała wprost naprzeciw niej, a na widok podarunku również do jej oczu napłynęłyłzy.
– Teraz będziesz mogła wszystko zapisywać, czego się nauczysz. Ja już długo żyć nie będę, więc chociaż to po mniepozostanie.
Ingrid wzięła do rąk tak cenne przedmioty i dziękując, uciekła na koniec izby, wybuchając szlochem. Nic więcej nie trzeba było mówić, kobiety zrozumiały się bardzo dobrze. Od tego dnia Ingrid zapisywała wszystko, co, jak sądziła, pozwoli jej w przyszłości wykorzystywać umiejętności tej starejczarownicy.
*
Zima odchodziła na dobre, zostały tylko ostatnie roztopy. Coraz częściej świeciło słońce. Ingrid już dawno porzuciła pomysł powrotu do domu – nie chciała oglądać starych kątów opuszczonych przez całą rodzinę. Bała się tam wracać, bała się bolesnych wspomnień. Mała rosła jak na drożdżach. Obie kobiety zamieszkujące chatę w lesie były zadowolone iuśmiechnięte.
Kiedy w końcu dni się wydłużyły, słońce coraz śmielej wychylało zza chmur. Stopniał już cały śnieg. Drzewa z dnia na dzień pięknie się zieleniły i nadzieja wstępowała do serca młodej matki. Czuła się tak, jakby sama rozkwitała niczym leśnykwiat.
– Powinnam się wybrać do miasta – powiedziała pewnego razuZorina.
Przygotowywała się do tego cały dzień. Krzątała się po izbie, mruczała pod nosem, kiwała głową i kilkakrotnie znikała na chwilę wlesie.
Wstał świt. Wtedy jednak Zorina nie mogła wstać. Po raz pierwszy w życiu ciało odmówiło jej posłuszeństwa. Leżała więc i czekała, dopóki miną bóle przeszywające jej stare, trawiące gorączkąciało.
Ingrid od razu zauważyła, że coś jest nie tak, Zorina przecież każdego dnia kręciła się po chacie już od wczesnego świtu. Postawiła wodę, aby zagotowała się nad dopiero co rozpalonym ogniem, i weszła do izbystarej.
– Coś ci dolega? – zapytała, siadając na skraju jejposłania.
– Do wszystkich czartów! – jęknęła ta w odpowiedzi. – Po raz pierwszy w życiu połamało mnie dzisiaj jak stodiabłów.
– Zaraz zaparzę jakieś zioła. Od razu temuzaradzimy.
Ingrid strapiona przyjrzała się leżącej. Była blada jak jeszcze nigdy. Zmarszczki rysowały się tego ranka mocno na jej twarzy, ukazując widoczną i rozsianą jakby pajęczą sieć. Jest stara – pomyślała, po czym wyszła zaparzyć herbatę na wzmocnienie i przeciwgorączce.
– Jestem stara – stwierdziła Zorina, widząc podchodzącą do łóżka kobietę z parującą herbatą. – Jestemstara…
– Jesteś, jesteś, ale to nic nie znaczy. Przecież znasz o wiele starszych od siebie, sama takmówiłaś.
– Ale oni to zupełnie coinnego…
– Też mi coś! – prychnęła Ingrid. – Są tak samo ludźmi jak ity.
Zorina spojrzała na stojącą przy łóżku, jej oczy zajarzyły się nachwilę.
– Nie lekceważ ich siły. To nie są zwykli ludzie. W ich żyłach płynie zła, silnakrew.
Ingrid obiecała ich nie lekceważyć, a następnie zaproponowała, że uda się dziś do miasta. Nie mogła przecież pozwolić, aby Zorina udała się tam sama w takim stanie. Powinna jej pomóc, jak tylko potrafi. Jest młoda, ma więcej siły, dlatego droga nie zmęczy jej tak, jak zmęczyłaby starąkobietę.
– Naprawdę byś mogła? – Na twarzy Zoriny pojawił się niewyraźny uśmiech. – Wtedy niemusiałabym…
– Pójdę. Kupię, co trzeba, i rozejrzę się po mieście, minęło wiele miesięcy, odkąd tam byłam. Najwyższy czas stanąć na nogi, nie mogę wiecznie chować głowy w piasek i udawać, że nic się nie stało. Powinnam zobaczyćdom…
Tak też uczyniła. Małą, wraz z mlekiem ściągniętym z piersi, pozostawiła z Zoriną, zabrała koszyk na towary, a także pieniądze. Zorina odkładała każdą sumkę, jaką dostawała od ludzi przybywających po pomoc. Co prawda nie było tego wiele, ale zawsze wystarczało na zakupienie najpotrzebniejszychrzeczy.
– Uważaj na siebie. – Zorina przytrzymała na chwilę jej dłoń. – Uważaj.
Droga przez las okazała się bardzo długa. Ingrid z trudem potrafiła uwierzyć w to, że była w stanie przejść taki kawał drogi przez zasypany śniegiem las, w dodatku z noworodkiem na rękach, głodna i zmęczona. Po jakimś czasie jednak las przerzedził się nieco i w końcu kobieta wydostała się z jego szarości, i znalazła na wprost wejścia do miasta. Dziwnie się czuła, po paru długich miesiącach wchodząc między ludzi. Przywykła do samotności i do mieszkania z dala od ludzkich siedzib i miasta. Kto by pomyślał, że tak to się skończy – przyszło jej do głowy. Gdyby jeszcze parę miesięcy temu ktoś jej przepowiedział, iż zamieszka podczas tej srogiej zimy ze starą wiedźmą w głębi lasu, popatrzyłaby tylko na kogoś takiego z politowaniem lub roześmiała mu się prosto w twarz. Los jednak potrafił nieźle wirować i zmieniać się tak, jak na to miał ochotę. Los… jakie to dziwne słowo – wywierające wpływ na każdegoczłowieka…
*
Weszła do miasta. Nic się nie zmieniło, tylko obecnie w przeciwieństwie do widoku zapamiętanego sprzed miesięcy skupisko zabudowań wyglądało na zamieszkałe przez ludzi, a nie przez zjawy i krążącą wokół dżumę, tułającą się wzdłuż ścian w poszukiwaniu ofiar. Pospiesznie dokonała zakupów, a następnie postanowiła zobaczyć, co stało się z jejdomem.
Powoli doszła za miasto, do miejsca, w którym spędziła całe swoje dzieciństwo… Niepewnie zbliżyła się do drzwi, pamiętając, że gdy opuszczała domostwo, nie zamknęła drzwi na klucz, obawiała się więc teraz, co też za widok się jej ukaże. Tymczasem jednak drzwi okazały się zamknięte. Zapukała ostrożnie. Nikt nie odpowiedział. Postawiła pakunki na ziemi i zajrzała do środka przez najbliższe okno. Wydawało się, że w środku wszystko po staremu, jedynie parę nowych rzeczy zauważyła – dwa stołki i ogromną kolorową misę stojącą na nowymstole.
– Czego tu chcesz? – usłyszała tuż zasobą.
Drgnęła. Poczuła się, jakby ją przyłapano napodglądaniu.
Nie znała tej kobiety. Nigdy wcześniej jej też niewidziała.
– To jest mój dom… – odparła niemalżeniedosłyszalnie.
– Twój dom? A co to niby za żarty sobie ze mnie stroisz? Dobrze wiem, kto tu mieszka, ty z pewnościąnie.
– Mieszkałam… mieszkałam tu, zanim zaczęła siędżuma.
Kobieta na słowo „dżuma” odskoczyła jak uderzona obuchem w głowę, zasłaniając się przy tymrękami.
– W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego! Nie wymawiaj tego słowa, dziewczyno.
Ingrid postanowiła jązignorować.
– Czy ktoś tu terazmieszka?
– Mieszka, oj, mieszka. Przeniosłam się tu, gdy choroba zabrała moich bliskich. Dom stał opuszczony, myślałam, że wszyscypomarli…
– Prawda. – Pokiwała głową Ingrid. – Nigdy wcześniej was tu nie zauważyłam. Sama pozostawiłam dom, opuściłamgo…
W oczach Ingrid pojawiły sięłzy.
– Biedaczko. – Kobieta podeszła do niej znacznie bliżej. – Widzę, żeś wiele wycierpiała. Co się stało? Czy…
– Nikt nie przeżył. Jedynie ja zostałam. Sama.
– Wielu z nas to spotkało, wielu. Niełatwo teraz żyć. Człowieka tęsknoty ogarniają, a to nie jest dobrze, oj, nie jest, to ja bardzo dobrze wiem. Nie powinnaś się zamartwiać wspomnieniami, trzeba żyćdalej.
Ingrid wiedziała o tym doskonale, lecz cóż miała na to poradzić. W tej chwili czuła się niczym mała, zagubiona dziewczyna. Bez rodziny, bez nikogo na świecie. Miała tylko siebie. I córeczkę. Była jej słońcem pośród takich dni jak ten. Lecz nawet teraz nie mogła przytulić do siebie ciałka małej, by móc poczuć jej zapach, taki delikatny. Zapach dziecka, niewinności, czystości.
– Pójdź ze mną, ogrzejesz się i posilisznieco.
Ingrid z wdzięcznością przyjęła zaproszenie i jak się później okazało, mogła nawet przenocować. Kobieta była dobrym człowiekiem, dało się to wyczuć z daleka, w jej oczach czaił się przyjemny, ciepły blask. Ingrid opowiedziała jej o sobie, przemilczała jednak niektóre fakty, bo na cóż je poznawać obcejkobiecie.
– Więc opuściłam dom i nie zamierzam już do niego wracać. Zbyt wiele bólu w nim zażyłam, bym mogła spokojnie tu zamieszkać. Dom zresztą należy do plebanii, od dawna pastor tę część przejął na własność. I chociaż znajduje się w sporej odległości od niej, wiem, że nadal jej częściąpozostanie.
– A gdzie ty siępodziejesz?
– Coś znajdę… Zawsze się cośznajdzie.
Późną nocą udały się na spoczynek. Ingrid wstała nadzwyczaj wcześnie, wyspana i rześka. Pani domu krzątała się już po kuchni i właśnie rozpalałaogień.
– Już nie śpisz, gołąbeczko? Okryj się, w taki czas łatwo sięprzeziębić.
Okryła się szalem i zasiadła do stołu, wyglądając przez okno. Po chwili na stole pojawiła się ciepła herbata i wczorajszy chleb. Ingrid poczęstowała się, po czym podziękowała i oświadczyła, iż powinna wyjść jak najszybciej, bo droga tego dnia przed nią długajeszcze.
– Jestem wam ogromnie wdzięczna za okazaną mi pomoc. Pozwoliłyście mi, droga gospodyni, zatrzymać się na noc i posilić. Jeżeli mogłabym się jakośodwdzięczyć…
– Dotrzesz do swoich, a będzie to wystarczające podziękowanie dlamnie.
Wyruszyła więc o świcie z pakunkami, najedzona, w żołądku czując jeszcze przyjemne ciepło herbaty. Dzień dopiero co wstawał, rosa opadła na trawy, musiała więc wybierać starannie drogę, aby trzewiki nie przemokły, wtedy to podróż stałaby się uciążliwsza, nie mówiąc już o otarciachskóry.
Słońce wyjrzało już zza szczytów dalekich wzgórz, robiło się coraz jaśniej. Wstawał pięknydzień.
Właśnie wychodziła zza rogu, kiedy jej uszu dobiegł dziwny odgłos. Tłum! Ludzie! Wielu ludzi! Zatrzymała się, nasłuchując. Dzisiejszego ranka zebrali się ludzie, z pewnością była ku temu okazja. Jeszcze nigdy o tej porze nie odbywało się żadne spotkanie, musiało więc wydarzyć się coś ważnego. Już miała odchodzić, co ją interesuje zbiorowisko łaknących wrażeń ludzisków, kiedy usłyszała krzyk. Kobiecy krzyk pełen nienawiści i bólu. Zawróciła więc i skierowała się w stronę kościoła, bo stamtąd najwyraźniej docierałgwar.
Kiedy zajrzała na plac, zatrzymała się. Zdziwiła się, jak wielkie tłumy się tu zgromadziły. A jeszcze niedawno ulice świeciłypustkami…
Wprost przed nią wznosił się kościół z małą wieżyczką. Pod nim, na placu, stali ludzie. Na ustawionym podeście zaś stał on, kat we własnej osobie. Właśnie wtedy jego ręce opuściły się w rozmachu, a głowa krzyczącej jeszcze przed chwilą kobiety poturlała się w stronę tłumu. W szybkim tempie zabrano ciało i ułożono na stosie, który zapłonął od razu po przyłożeniu do niegopochodni.
Ingrid stała zapatrzona wkata.
Po jej ciele przebiegł dreszcz, a oczy zalśniły. Musi się do niego jakimś sposobem przedostać. Musi z nim porozmawiać, zapytać, jak się ma, czy jest zdrowy. Opowiedzieć mu o ich wspaniałej córeczce czekającą na nią w głębokimlesie.
Przecisnęła się przez zbiorowisko, by móc dotrzeć do kata, lecz zanim udało jej się tam dojść, jego już nie było. Rozejrzała się wokół – ani śladu. W końcu zaczęła chodzić tam i z powrotem. Pobiegła za kościół, wtedy w oddali mignął jej zarys jego kaptura. Właśnie opuszczał plebanię. Pewnie sam pastor wydał osąd na kobietę, której ciało płonęło teraz na stosie. Musiał odebrać pieniądze i nie zostawało mu nic innego, jak zniknąć. Ludzie nie lubili takich jak on. Niektórzy nienawidzili kata, opluwali go, robiąc ręką znaki krzyża. Był przecież wysłannikiem samego szatana, niegodzien współczucia. Takich jak on powinno się odtrącać. Nikt nie rozumiał, a może nie chciał zrozumieć, jak taki kat myśli, czuje. A czuje tak samo jak oni, ci łaknący krwi ludzie, może kochać i cierpieć potrafi. Nikt nie wie i nawet nie próbuje dociec, dlaczego wybrał taki właśnie kunszt, a może życie samo zmusiło go do takiego działania. Prawdą było, że kat to często nieszczęśliwy człowiek, traktowany jak wyrzutek społeczeństwa, zdany na siebie i odtrącony do życia wsamotności.
Ingrid biegła, ile sił w płucach. Niesione pakunki naraz stały się ciężkie i utrudniały bieg, lecz nie myślała o tym. Po prostu musiała go znów zobaczyć. Poruszała się z ogromnym trudem. Do oczu napłynęły jej łzy bezsilności i rozpaczy. Co, jeśli nie uda jej się go dogonić? Ludzie i chaty już dawno zaniknęły jej sprzed oczu. Oddalała się coraz bardziej odmiasta.
Dostrzegła go wreszcie za zakrętem, już znacznie bliżej. Szedł zdecydowanym, szybkim krokiem. Szedł, nie oglądając się zasiebie.
– Bjorn! – wykrzyknęła. Płuca rozsadzał jej ból, z trudemoddychała.
Kat raptownie się odwrócił. Miał ciemny wzrok, oczy jakby skrywała mgła. Przyjrzał się jej, a kiedy już dobiegła i zrzuciła z siebie pakunki, zdołała wyszeptaćjeszcze:
– Bjorn… – I upadła przed nim nakolana.
– Ingrid! Na Boga, Ingrid, co ty tu robisz? – W jego głosie słychać było niedowierzanie. – Myślałem, że… że nieżyjesz!
Padł na kolana tuż obok niej, ujął w dłonie jej twarz i przyjrzał jej się uważnie, zaglądając głęboko w oczy. Mgła w jego wzroku naraz ustąpiła i oczy na powrót stały się jasne i wyraziste jak wtedy, kiedy się w nie tak często wpatrywała. To były jego oczy. Oczy jej Bjorna. Kata. Wyrzutka, którego ona kochała, dla którego biło jejserce.
Kaptur zsunięty z głowy opadł na ziemię. Jego ręce były spracowane, szorstkie, ale takie znajome. Tak dawno temu mnie dotykały – pomyślała i jej twarz pojaśniała. Wtuliła się w niego, a on objął ją szerokimi ramionami. Był takim wysokim i silnym mężczyzną, jakiego jeszcze nigdy Ingrid nie spotkała, patrząc zaś w jego piękne oczy, nie dziwiła się, iż od razu gopokochała.
– Bjorn… – powtarzała raz po raz. Jej ciałem szarpał szloch. – Bjorn…
Długo tak stali w objęciach, oboje klęcząc i przytulając się nawzajem. Znajdowali się daleko poza ludzkimi siedzibami, nikt więc ich nie mógł zobaczyć, nikt też nie mógł im przeszkodzić. W końcu Ingrid uspokoiła się na tyle, by mogli spokojnieporozmawiać.
– Co się z tobą działo? – zapytał pierwszy. – Próbowałem cię odszukać, kiedy zaraza zaczęła się panoszyć po mieście. Jednego dnia przyszedłem, ciebie już nie było. Zastałem pusty dom z… – ucichł raptem, nie dokończył zdania. Ona przecież wiedziała, co musiał zastać w domu, który opuściła. – Sam byłem w takim stanie, że myślałem, że to koniec ze mną… Jednak złego nie ima się śmierć tak szybko… – Uśmiechnął sięsmutno.
– Co ty opowiadasz? Jakiego złego? Nigdy nie spotkałam jeszcze człowieka o tak dobrym sercu jaktwoje!
– Niektórzy myśląinaczej…
– Nie obchodzi mnie to! Wiesz, co czuję dociebie…
– Pewnie to samo, co ja do ciebie. – Uśmiechnął się, tym razempromiennie.
Kiedy tak się uśmiechał, jego twarz jaśniała i stawał się jeszcze przystojniejszy niż zwykle. Lubiła go takim, szkoda tylko, że radość tak rzadko gościła na jegoobliczu.
– Próbowałem cię odnaleźć – kontynuował. – Za każdym razem, kiedy patrzyłem w twarze zmarłych, bałem się, że to ciebie zobaczę. Kiedy cię jednak nie znalazłem, popytałem ludzi, choć niewiele się dowiedziałem. Straciłem nadzieję, bo nikt nic nie wiedział, a ty jakby zapadłaś się podziemię.
– Pamiętam, jak po naszym ostatnim spotkaniu musiałeś wyjechać. Byłam brzemienna, myślałam, że kiedy wrócisz, zostaniemy już na zawsze razem. Czekałam. Ty się niepojawiałeś…
– Zrozum, nie chciałem przyprawiać cię o cierpienie! Wtedy myślałem, że nie powinienem narzucać na ciebie takiego ciężaru. Powinnaś mieć lepsze życie, jakąś szansę. Nie zasługiwałaś na życie ze mną w cieniu poniżenia i oskarżenia o zło, jakiego się przecież niedopuszczam.
– Czy nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo cierpiałam? Jak tęskniłam każdego dnia? Tyle długich miesięcy wypatrywałam twojego cienia, tyle czasu spędziłam nad naszymjeziorem…
– Wybacz, lecz miałem nadzieję, że zapomnisz o mnie i będziesz kiedyś wiodła spokojne życie. Sam zaś tęskniłem równie mocno. Nocami podchodziłem na tyle blisko, by móc przypatrywać się tobie. Widziałem cię nieraz. Tylko siłą woli, jakiej nauczyło mnie życie, powstrzymywałem się od podejścia do drzwi. Miałem ochotę porwać cię w ramiona, zabrać ze sobą. Nie zrobiłem tego jednak, ponieważ nie chciałem zadawać cicierpienia.
– Czy nie zdawałeś sobie sprawy, że właśnie swym tajemniczym zniknięciem zadawałeś mi największyból?
– Wybacz mi, Ingrid – wyszeptał, gładząc ją potwarzy.
Siedzieli tak, bez ustanku wpatrując się w siebie wzajemnie, jego ręce nadal trzymały jej twarz w objęciach. Ranek jeszcze się nie skończył, więc było dosyć zimno. Ingrid poczęła drżeć, Bjorn to zauważył, podniósł ją ipowiedział:
– Chodź, nie możemy tu tak siedzieć, zimno jeszcze, możesz sięrozchorować.
– Dokądpójdziemy?
– Do domu. Mojegodomu.
Wziął jej pakunki i ruszyli razem. Przez całą drogę już się nie odzywali. Wreszcie pojawił się w oddali zarys jego skromnej chaty stojącej daleko na uboczu. Ingrid zrobiło sięprzykro.
– Mieszkasz tak daleko od ludzi… – zauważyła.
– Tak, bo nikt nie chce mieć w pobliżu swego domostwa kogoś takiego jakja.
– Kogo dziśosądzano?
– Kobietę uznaną za czarownicę. Bluźniła też przeciw Kościołowi, nie było dla niejratunku.
– Czy naprawdę byłaczarownicą?
– Nie mnie toosądzać…
– Ale…
– Czasami giną niewinni ludzie. Ja na to nic nie poradzę. Nie mogę się nimi interesować, choć często widzę w ich oczach niewinność. Ludzie jednak łakną zobaczyć śmierć, wierzą w zabobony. Najczęściej to zemsta nimi kieruje. Tylko tak, oskarżając, mogą pozbyć się jakiegoś wroga, nieprzyjaciela czysąsiada…
– A ta? Dlaczego stos przygotowano na placukościelnym?
– Ponieważ wyrzekła się wiary. Należała do czarownic najgorszego gatunku. Jej prochy, o ile coś z nich zostanie, zanim ludzie pozbierają najpotrzebniejsze resztki, zostaną zakopane daleko, w miejscu przeznaczonym dla takich jakona.
– To potworne. – Ingrid sięwzdrygnęła.
– Tak, ale niczego na to nieporadzimy.
W końcu doszli do chaty kata, weszli do środka i Ingrid mogła spokojnie usiąść. W środku znajdował się kominek, w którym płonął ogień, polana strzelały i pachniało świerkiem. Woda lekko gotowała się w kociołku nad paleniskiem, wokół było czysto i schludnie. Ingrid nigdy nie powiedziałaby, że w tym oto domu mieszka jedynie samotny kat, odtrącony przez ludzi młody i samotnymężczyzna.
– Zaparzę herbatę albo kawę, jeślichcesz.
– Kawę? Tylko raz w życiu piłam kawę, już zapomniałam, jaksmakuje.
– Otrzymałem ją w zamian za pomoc pewnej bogatej kobiecie… ale tej historii raczej nie będęopowiadał.
Zaparzył więc dwa kubki mocnej kawy. W domu od razu pięknie zapachniało. Jaka przyjemna woń – przemknęło przez głowędziewczynie.
– Co z dzieckiem? – zapytał po chwili, kiedy już siedzieli razem, przytuleni.
– Żyje. Mamy wspaniałą córeczkę. Jest podobna do ciebie. – Uśmiechnęłasię.
– Gdzie teraz jest? Chcę ją zobaczyć! – Na jego twarzy malowało się prawdziweszczęście.
– Podczas zimy, gdy nie było już innego wyjścia, opuściłam dom i wraz z dzieckiem powędrowałam do chaty czarownicy Zoriny. Mała była w złym stanie, więc nie miałam innej możliwości. Drugiego dnia po narodzinach czuła się źle. Traciłam ją. Zrobiłam więc to, co uznałam za konieczne. Wiele słyszałam o starej. Ta zaś pomogła mi, uratowała nie tylko małą, ale mnie również, dała nam dach na głową. Od wielu miesięcy uczy mniezielarstwa.
– Słyszałem o Zorinie, nie wiedziałem tylko, że ona jeszczeżyje.
– Żyje. Zaprzyjaźniłyśmy się. To dobra, poczciwakobieta.
– Uważaj tylko, abyś nikomu zbytnio o tym nie rozpowiadała. Na Zorinie wiele razy ludzkie języki nie pozostawiły suchej nitki, a kiedy się dowiedzą, że jesteś jej uczennicą, mogą cię uznać za taką jakona.
– Ona przecież nikomu nie zrobiłakrzywdy!
– Nie, ale też ludzie się jej obawiają. Wielu z nich pomogła, więc na razie trzymają się od niej z daleka. Jednak czasami ludzka głupota może uderzyć z całkiem innej strony, w jej słaby punkt, którym możesz się okazaćty.
– Przerażasz mnie. Gdyby nie ona, pewnie dziś by mnie tu nie było, a naszacórka…
– Jestem wdzięczny Zorinie za to, że zajęła się tobą. Jestem jej wdzięczny za uratowanie waszego życia. Już dawno straciłem nadzieję na odnalezienie was, a tu nagle los darowuje mi cię nanowo…
Nastała chwila ciszy. Przerwała jąIngrid.
– Co się z nami stanie? Czy… czy istnieje jakaś możliwość, abyśmy byli kiedyśrazem?
– Bardzo bym tego pragnął. Boję się jednak, że nie dam wam nic innego, jak tylko nienawiść otoczenia ipogardę.
– Może… poczekamy do lata, kiedy podróżowanie okaże się lepsze i łagodniejsze dla małej, wtedy przyjdziemy do ciebie. To jeszcze parę miesięcyale…
– Tak, to jeszcze parę miesięcy. Będziesz mogła zastanowić się nad tym, czy naprawdę tego chcesz i czywarto.
– Wiem, że warto. Najchętniej już teraz wróciłabym po dziecko i zamieszkała ztobą.
– Życie to jednak będzie ciężkie. Jestem katemi…
Na to ona wtuliła się w niego jeszczemocniej.
– Przecież ja wiem, kimjesteś.
Poczuła zapach jego ciała, ten sam, jaki czuła wiele miesięcy temu, daleko stąd na polanie, gdzie oddała mu się po raz pierwszy. On oddychał ciężko i szybko, wyraźnie podniecony. Jego oddech delikatnie ogrzewał jej szyję, przyprawiając ją o drżenie całegociała.
Powoli ich usta złączyły się i już nie mogli się od siebie oderwać. Smakowali się nawzajem, łaknęli całym ciałem. Ręce błądziły zgłodniałe, zdejmując z ciał ubrania. Powoli zatracali się wsobie.
– Jesteś taka piękna… – mruczał do niej, całując jejszyję.
Ingrid tylko wdychała jego zapach. Z jej ust dobywały się jęki rozkoszy, kiedy jego język błądził po każdym zakamarku jej spragnionego, płonącego pożądaniem ciała. Jego ręce były silne, a dłonie wielkie i gorące. Już kiedyś poznała ich dotyk, którego do dziś nie zapomniała, choć tyle długich miesięcy upłynęło. Parodniowy zarost pozostawiał na jej skórze czerwone ślady. Nie przeszkadzało jej to, tylko jeszcze bardziej przyprawiało o miłe doznania. Wiła się pod nim, a kiedy w końcu położył się na niej, duży i silny, ciężki, jęknęła, wpijając paznokcie w skórę jego pleców. Był dobrze zbudowany, jego mięśnie jakby tańczyły. Ona, taka krucha i delikatna, leżąca pod nim, poddawała się każdemu dotykowi. Uniósł jej nogi, rozszerzył uda i wniknął w