Daj się pokochać, dziewczyno - Katarzyna Miller, Joanna Olekszyk   - ebook

Daj się pokochać, dziewczyno ebook

Katarzyna Miller, Joanna Olekszyk

4,8

Opis

Poznaj sekret udanych relacji 

Jak kochać mądrze siebie i partnera? Jak znaleźć prawdziwe uczucie? Jak wskrzesić ogień w długotrwałym związku? Jak pozbierać się po zdradzie i na nowo uwierzyć w miłość? 

Wielu z nas zadaje sobie podobne pytania. Katarzyna Miller, psycholożka i psychoterapeutka, nie daje prostych odpowiedzi ani nie składa pustych obietnic. Przekonuje, że prawdziwa miłość nie ma nic wspólnego z cierpieniem, podporządkowaniem drugiej osobie, ani z oddaniem wolności. Nie znosi poświęceń, ale jest prawdziwym zachwytem nad światem, nad sobą i innymi ludźmi. Daleka jest od deklaracji: „bez ciebie wszystko traci sens”, a bliższa stwierdzeniu: „z tobą jest mi lepiej, przyjemniej i radośniej niż bez ciebie”. Nie deklaruje: „dla ciebie zrobię wszystko”, lecz zapewnia: „kocham cię, bo jesteś. Po prostu”. I taką miłość warto praktykować. A pomogą w tym mądre rozmowy Katarzyny Miller z redaktorką naczelną miesięcznika „Zwierciadło” Joanną Olekszyk. 

 

Katarzyna Miller 

Psycholożka i psychoterapeutka z kilkudziesięcioletnią praktyką terapeutyczną. Charyzmatyczna, odważna, dowcipna i pogodna, ale też szczera do bólu.  

Ukończyła psychologię i filozofię na UW. Treningu psychologicznego i prowadzenia psychoterapii uczyła się w Ośrodku Synapsis od prof. dr. hab. Kazimierza Jankowskiego, a następnie od rzeszy nauczycieli polskich i zagranicznych (w tym Carla Rogersa). Wykładowczyni na licznych warsztatach rozwojowych dla kobiet. Felietonistka miesięcznika „Zwierciadło”. Autorka i współautorka wielu bestsellerowych poradników, m.in. Chcę być kochana tak, jak chcę, Nie bój się życia, Kup kochance męża kwiaty (Wydawnictwo Zwierciadło). 

 

Joanna Olekszyk 

 

Dziennikarka, redaktorka naczelna miesięcznika„Zwierciadło”. Absolwentka polonistyki i dziennikarstwa UW. Współautorka książek, m.in. Daj się pokochać dziewczyno (Wydawnictwo Zwierciadło). 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 338

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (42 oceny)
35
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KasiaSt987

Dobrze spędzony czas

Lekka, dająca powód do przemyślenia, spojrzenia inaczej na pewne rzeczy. Warto przeczytać
00
AnnaJagiello95

Nie oderwiesz się od lektury

Przyjemnie się czyta , trafia w punkt.i.w serce .
00

Popularność




© Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2023 Text © co­py­ri­ght by Ka­ta­rzyna Mil­ler, Jo­anna Olek­szyk 2019 Wy­da­nie II
Ko­rektyMe­lanż
Pro­jekt okładkiZuza Miśko
Ła­ma­nie i składPlu­part, Piotr Szczer­ski
Re­dak­torka ini­cju­jącaMag­da­lena Cho­rę­bała
Dy­rek­tor pro­duk­cjiRo­bert Je­żew­ski
ISBN: 978-83-8132-543-1
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 603 798 616
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.

WSTĘP

Za­nim za­czniemy...

Jo­asia: Ka­siu, jaka jest wła­ści­wie twoja spe­cjal­ność? W czym po­ma­gasz lu­dziom?

Ka­sia: Kie­dyś by­łam spe­cja­listką od al­ko­ho­li­ków, a te­raz je­stem spe­cja­listką od nor­mal­nych lu­dzi (śmiech), a zwłasz­cza od ko­bi­tek. Choć chłopcy też do mnie przy­cho­dzą, i pary.

Jo­asia: A ja są­dzi­łam, że twoja spe­cjal­ność to mi­łość. Nie po nią lu­dzie do cie­bie przy­cho­dzą?

Ka­sia: A tak, przy­cho­dzą przede wszyst­kim po mi­łość.

Jo­asia: Są tego świa­domi?

Ka­sia: Nie, nie wszy­scy. Je­śli są, to już jest bar­dzo dużo, to zna­czy, że są ze sobą w nie­złym kon­tak­cie, że już przyjmą pewne rze­czy. Ja też cho­dzi­łam do psy­cho­te­ra­peu­tów po mi­łość. Mia­łam na­wet ta­kiego cu­dow­nego te­ra­peutę, któ­rego kie­dyś spy­ta­łam: „Ko­chasz mnie?”. „Oczy­wi­ście, że cię ko­cham” – od­po­wie­dział. Jak o to samo py­tają mnie moi pa­cjenci, też im mó­wię: „Oczy­wi­ście. Jak cię nie ko­chać?”.

Jo­asia: Oni przy­cho­dzą po to, by usły­szeć te słowa czy że­byś zna­la­zła im part­nera lub part­nerkę?

Ka­sia: Oni chcą to po pro­stu od ko­goś usły­szeć. Ale po part­nera też przy­cho­dzą, ma­sami, zwłasz­cza ko­biety. Atrak­cyjna pani mówi: „Mam 39 lat i chcę, żeby po­mo­gła mi pani zna­leźć part­nera”. „No do­brze” – mó­wię – „ale prze­cież ja nie swatka”. „Ale niech mi pani po­wie, jak się szuka”. „W ogóle się nie szuka”. „Pani żar­tuje”. „A co bę­dzie, je­śli pani nie znaj­dzie part­nera?”. „Ja so­bie tego nie wy­obra­żam”. „A jak pani te­raz żyje?”. „Żyję bez”. „I ja­kie jest to ży­cie?”. „No ja­koś żyję”. „A nie może tak pani żyć jak te­raz?”. „Ale ja nie chcę”. „Ja pa­nią ro­zu­miem, że pani nie chce. Ale co to ma zna­czyć dla świata, dla ży­cia i dla wszyst­kich męż­czyzn, że pani nie chce? To jest pre­ten­sja. I przy­cho­dzi pani do mnie, że­bym co ja z tym zro­biła?”. „Bo pani na pewno wie, co zro­bić, żeby mieć fa­ceta”. „Gdy­bym ja to wie­działa, to ja bym była bo­gat­sza niż ten fa­cet od Fa­ce­bo­oka. Wie pani, co by baby zro­biły, gdyby się do­wie­działy?”. „Pani ze mnie żar­tuje”. „Ale ko­chana, nikt pani tak po­waż­nie jak ja dawno nie trak­to­wał” (śmiech).

Tro­chę so­bie oczy­wi­ście po­żar­tuję, ale tak na­prawdę ja tej pani bar­dzo współ­czuję. Bo kiedy ma się tak jak ona, to całe ży­cie sku­pia się na tym jed­nym je­dy­nym ocze­ki­wa­niu, które – je­śli się nie spełni – bę­dzie ozna­czało, że jest się osobą prze­graną. „Niech pani zo­ba­czy, ile pani ma” – mó­wię za­tem do niej. „W końcu tym, co pani ma, ma pani tych fa­ce­tów do sie­bie prze­ko­nać. Je­śli pani jest taką ma­ru­dzącą, zgorzk­niałą i znie­chę­coną babą, co to nie wie, jak żyć, to niby dla­czego ktoś miałby chcieć być z pa­nią?”. I ona za­czyna się już wtedy tro­szeczkę za­sta­na­wiać, je­śli ze­chce, oczy­wi­ście... Ale prze­waż­nie ko­biety już na tym eta­pie chcą.

„W pracy so­bie pani do­brze ra­dzi. Lu­dzie pa­nią lu­bią, sza­nują. Pie­nią­dze pani za­ra­bia. Po­trafi pani tyle rze­czy” – wy­li­czam. To jest w ogóle syn­drom na­szych cza­sów – dziew­czyny su­per­o­gar­nięte z ze­wnątrz, a w środku dzium­dzie i dzi­dzie, pła­czące, że są same.

Więc mó­wię znów: „Ko­chana, jak je­steś pu­sta w środku, jak ze sobą nie ob­cu­jesz i się nie lu­bisz, to do­póki tej pustki w so­bie nie wy­peł­nisz, z czym ma ob­co­wać ten ktoś, kto cie­bie wy­bie­rze? Ładna je­steś, ubrana do­brze, dużo za­ra­biasz, ale co oprócz wiel­kiej tę­sk­noty i wiel­kiego głodu wnie­siesz do tego związku?”.

Jo­asia: Cza­sem tej pu­stce i tę­sk­no­cie to­wa­rzy­szy ogromne we­wnętrzne spię­cie...

Ka­sia: Dla­tego po­wta­rzam ba­bom: „puść się”. To jest naj­waż­niej­szy prze­kaz – puść się! I sek­su­al­nie, i men­tal­nie, i cie­le­śnie. Roz­luź­nij mię­śnie, ode­tchnij, wy­puść głos, śmiej się, krzycz, płacz. Pła­kać to one jesz­cze po­tra­fią, nie po­wiem, tylko to jest taki płacz do sie­bie, ra­czej im­plo­zja niż eks­plo­zja. One pła­czą tak na­prawdę nad sobą.

Jo­asia: Ale czy nie jest winne temu prze­ko­na­nie, które nam się wkłada do głów od dziecka...

Ka­sia: ...stop, nie po­wta­rzajmy go! Nie wolno po­wta­rzać rze­czy, które są ne­ga­cją.

Jo­asia: To za­mie­nię je w py­ta­nie: Czy ży­cie bez mi­ło­ści ma sens?

Ka­sia: Ale co to zna­czy: ży­cie bez mi­ło­ści? Nie ma ży­cia bez mi­ło­ści! Tej mi­ło­ści jest w nim mnó­stwo: do do­brego je­dzonka, do dzieci, do star­szych lu­dzi, do ma­musi i ta­tu­sia – o ile jest za co, do przy­ja­ció­łek i przy­ja­ciół, do słońca na nie­bie...

Jo­asia: I to jest cały czas ta sama mi­łość?

Ka­sia: To jest za­chwyt ży­ciem! Apro­bata ży­cia, ra­dość, że się jest, po­czu­cie cie­ka­wo­ści, cza­sem też tę­sk­noty, pra­gnie­nia... Ja też prze­szłam ten etap, że się co chwila w kimś za­ko­chi­wa­łam i wie­rzy­łam, że te­raz to już TEN. Ża­den nie był TYM, choć to byli bar­dzo fajni fa­ceci. Zwy­czaj­nie po ja­kimś cza­sie oka­zy­wało się, że coś mi w nich nie pa­suje. Te­raz je­stem z jed­nym fa­ce­tem od 30 lat, co prawda z prze­rwami, i wiesz, co dzięki temu od­kry­łam i co z upodo­ba­niem po­wta­rzam? Że je­den fa­cet to wszy­scy fa­ceci, jedna ko­bieta to wszyst­kie ko­biety. Co ja so­bie będę ich zmie­niać, jak ja z każ­dym będę miała po­dobny albo różny ro­dzaj ja­kichś nie­speł­nień.

Męż­czy­zna nie jest od tego, żeby speł­niał ko­bietę całą, tylko ka­wa­łek jej ży­cia. Faj­nie jest być z kimś, z kim można wy­mie­nić do­brą ener­gię, po­móc so­bie cza­sem, po­śmiać się i po­kłó­cić, ale nie wy­my­ślajmy so­bie, że to jest je­dyna mi­łość w ży­ciu, bo wtedy ro­bimy się skraj­nie ego­cen­tryczni. „To mój fa­cet i ko­niec”. A reszta świata to niby co? Chcę po­wie­dzieć, że naj­waż­niej­sza jest mi­łość do ży­cia. Ja ko­cham ży­cie, choć cza­sem je­stem na nie wście­kła, ale wtedy wiem, że je­stem wście­kła na samą sie­bie.

Jo­asia: Ży­cie za­wsze jest fair?

Ka­sia: Ży­cie jest, ja­kie jest. Nie jest za­wsze fair. Bu­rza nie jest prze­cież fair ani nie fair. Po pro­stu jest. Zresztą bu­rzę też ko­cham.

Kiedy się za­czy­nam zło­ścić na ży­cie, to py­tam sie­bie: „Mil­ler, spo­koj­nie, o co masz do sie­bie pre­ten­sję?”. Oczy­wi­ście w war­stwie ze­wnętrz­nej mogę mieć pre­ten­sję do chłopa, do ko­goś, do rządu (nie wiem dla­czego, ale mam), wtedy jed­nak za­wsze ozna­cza to, że moje we­wnętrzne dziecko się z czymś nie upo­rało. Gdy po­ja­wia się ta­kie po­de­ner­wo­wa­nie lub pre­ten­sja, to zna­czy, że to dziecko w so­bie trzeba ukoić, dać mu coś albo je za coś prze­pro­sić. Mój we­wnętrzny ro­dzic, czyli moja do­bra we­wnętrzna mama, którą w so­bie w miarę wy­pra­co­wa­łam, bo jesz­cze dużo pracy przede mną, po­trafi już spy­tać moje we­wnętrzne dziecko, wy­słu­chać je i po­wie­dzieć: „Na ra­zie nie wiem, co z tym zro­bimy, ale już wiem, o co ci cho­dzi”. Bo mama nie musi wie­dzieć. I nie musi wie­dzieć od razu. Ważne, żeby po­wie­działa dziecku: „Kiedy będę wie­działa, to ci po­wiem, albo coś ra­zem wy­my­ślimy”.

Jo­asia: Czy jako psy­cho­lożka i doj­rzała ko­bieta, która nie­jedno w ży­ciu prze­żyła, wie­rzysz w mi­łość?

Ka­sia: Wie­rzę. Tylko że to jest bar­dzo trudna rzecz dla nie­ko­cha­nych lu­dzi, a ła­twa dla ko­cha­nych. Nie­mniej jed­nak można się jej na­uczyć. Naj­lep­szą drogą jest ko­chać sie­bie i in­nych, ale naj­pierw sie­bie. A po­tem się wi­dzi przy­ro­sty – to­le­ran­cji, braku za­zdro­ści o coś. Dla mnie naj­waż­niej­szym mo­men­tem w moim roz­woju było to, że prze­sta­łam za­zdro­ścić. To zna­czyło, że co­raz bar­dziej sie­bie ko­cham. Bo je­żeli coś mi się u ko­goś po­doba, a tego nie mam, to zna­czy, że ja tego chcę i albo to so­bie dam, albo nie. Jak się ko­cham i lu­bię, to ja so­bie za­cznę da­wać. Może nie od razu, może po­woli, może ktoś mi da – też się cza­sem zda­rza – ale w końcu to do­stanę.

Jo­asia: Kiedy już po­ko­chamy sie­bie, mo­żemy za­cząć ko­chać in­nych. Dla wielu nie ma nic wspa­nial­szego od mi­ło­ści ro­man­tycz­nej...

Ka­sia: Nie zno­szę mi­ło­ści ro­man­tycz­nej. Są­dzę, że wy­rzą­dziła nam strasz­nie dużo krzywdy i na­dal wy­rzą­dza. Lu­bię fajne ko­me­die ro­man­tyczne, bo są słod­kie i sama się na nich ba­wię i wzru­szam, a i cza­sem so­bie my­ślę, jaki to by był ten naj­faj­niej­szy fa­cet. Ale wiem, że to tylko na­sze ma­rze­nia. Nie­za­leż­nie od tego mi­łość mię­dzy ko­bietą i męż­czy­zną czy mię­dzy dwoma męż­czy­znami czy dwiema ko­bie­tami – jest strasz­nie fajną rze­czą. To, że cią­gnie nas do sie­bie, że mamy ja­kiś in­te­res do dru­giej osoby – jest fa­scy­nu­jące.

Jo­asia: Nie są­dzisz, że mi­łość ro­man­tyczna tro­chę po­gar­dza in­nymi ro­dza­jami mi­ło­ści? Jakby mó­wiła: „Tylko ja się li­czę, inne nie mają zna­cze­nia”.

Ka­sia: To nie mi­łość tak robi, tylko lu­dzie. Te dziew­czyny, które mó­wią: „Mam pu­ste ży­cie, bo nie mam fa­ceta”. One ma­rzą, że przyj­dzie fa­cet i po­ko­cha je za wszystko i za wszyst­kich. Za nie same też. To jest nie­prawda i nie­moż­ność oraz skrajny ego­cen­tryzm. „Moja droga re­dak­cjo, je­stem taka sa­motna”. A może byś się ro­zej­rzała i zo­ba­czyła in­nych sa­mot­nych? Za­jęła nimi albo ra­zem z nimi coś zro­biła – za­raz nie bę­dziesz sa­motna. „Ma­rzę, by ktoś mnie zro­zu­miał”. A kogo ty ro­zu­miesz? Na­wet sie­bie sa­mej nie ro­zu­miesz. Nie wiem, czy to bar­dziej mnie wku­rza, czy za­smuca.

Jo­asia: W jaką mi­łość ty wie­rzysz?

Ka­sia: W mi­łość naj­wyż­szą, czyli agape. W mi­łość du­chową, która ogar­nia wszystko, co żyje. Lu­dzi, zwie­rzęta, ro­śliny, na­turę. Je­ste­śmy czę­ścią tego wszyst­kiego, sam fakt, że ży­jemy, jest ja­kimś da­rem i wy­jąt­kiem. Spójrz, ilu lu­dzi się nie ro­dzi.

Agape to mi­łość, na którą chwi­lami nas stać, zwy­kle kiedy je­ste­śmy na­kar­mieni spo­ko­jem, bez­pie­czeń­stwem, bli­sko­ścią. Oczy­wi­ste jest więc, że aby tak ko­chać, trzeba mieć w miarę do­bre ży­cie, a przy­naj­mniej je wy­grać w ja­kimś mo­men­cie albo do­stać od lu­dzi wspar­cie, żeby je wy­grać. Czło­wiek, który był w ży­ciu mal­tre­to­wany i mę­czony, nie za­znał ni­gdy mi­ło­ści. Zna tylko jej głód. Czuje więc głód i kupę zło­ści, żalu i pre­ten­sji. Są lu­dzie uszko­dzeni, nie­stety. I tacy lu­dzie uszka­dzają in­nych. My­ślę, że ci, któ­rzy ko­chają mi­ło­ścią du­chową, są jak pla­ster na świat, le­kar­stwo.

Mi­łość praw­dziwa jest mi­ło­ścią nie­ocze­ku­jącą, da­jącą, ale nie na za­sa­dzie „od­da­jesz wszystko”. Nie cho­dzi o to, że ja mam być dla ko­goś wy­łącz­nie do­bra, cza­sem mu­szę ko­goś otrzeź­wić, ko­cha­jąc go jed­no­cze­śnie. Jest ta­kie cudne po­ję­cie „twarda mi­łość”, które wpro­wa­dziła do le­cze­nia al­ko­ho­li­ków Ste­pha­nie Brown. Je­śli ko­chasz al­ko­ho­lika, to go nie my­jesz i nie ścią­gasz z klatki scho­do­wej, tylko go tam zo­sta­wiasz, żeby zo­ba­czył, do czego sam się do­pro­wa­dza i czy chce da­lej tak żyć. To jakby za­prze­cze­nie po­wszech­nie ro­zu­mia­nej mi­ło­ści, która lu­dziom ko­ja­rzy się głów­nie z na­do­pie­kuń­czo­ścią lub ro­man­ty­zmem we dwoje. Ale to tylko na­miastki mi­ło­ści, praw­dziwa mi­łość jest przede wszyst­kim mą­dra.

Różne od­cie­nie mi­ło­ści

We­dług ame­ry­kań­skich ba­da­czy Su­san i Clyde’a Hen­drick­sów ist­nieje sześć ro­dza­jów mi­ło­ści i każdy z nas może prze­ży­wać to uczu­cie w inny spo­sób:

EROS – mi­łość na­miętna i ro­man­tyczna. Po­żą­da­nie.

LUDUS – mi­łość prze­ży­wana jako ro­dzaj gry, za­bawy. Da­jąca przy­jem­ność, nie­za­leżna.

STORGE – mi­łość przy­ja­ciel­ska (we­dług Gre­ków storge to mi­łość wy­ni­ka­jąca z przy­na­leż­no­ści, na przy­kład do ro­dziny, a mi­łość przy­ja­ciel­ska to fi­lia, har­mo­nijna, spo­kojna).

PRAGMA – mi­łość prak­tyczna, ra­cjo­nalna, bez­pieczna, ro­zumna.

MANIA – mi­łość ob­se­syjna, czyli nie­ustanne wzloty i upadki, la­wi­ro­wa­nie mię­dzy po­chła­nia­jącą bli­sko­ścią a po­czu­ciem od­rzu­ce­nia.

AGAPE – mi­łość al­tru­istyczna, bez­in­te­re­sowna. Mi­łość mimo wszystko.

CZĘŚĆ 1

CO­DZIEN­NOŚĆMOŻE BYĆ JAK BAJKA

ROZ­DZIAŁ 1

Za­ko­chaj sięwe wła­snym mężu

Zmę­czeni pracą, ży­ciem, a cza­sem i sobą na­wza­jem, go­nimy za eks­cy­ta­cją, od­mianą, czymś zu­peł­nie no­wym. Szu­kamy mi­ło­ści, ale po­woli prze­sta­jemy w nią wie­rzyć. Po­dob­nie jak w to, że można być szczę­śli­wym z jedną osobą przez całe ży­cie. Albo po kilku nie­uda­nych związ­kach. Jak ko­chać mą­drze i trwale? Jak żyć, żeby chciało nam się tak ko­chać?

Jo­asia: Ży­jemy w cza­sach rze­czy jed­no­ra­zo­wego użytku. Za­miast na­pra­wiać, wy­mie­niamy na nowe. Ro­dzi się po­kusa, żeby prze­ło­żyć to na re­la­cje. Nie masz wra­że­nia, że w tej ma­te­rii cza­sem też zbyt szybko się pod­da­jemy? Wy­rzu­camy na śmiet­nik jesz­cze cał­kiem do­brze funk­cjo­nu­jący zwią­zek tylko dla­tego, że tro­chę się za­czął psuć?

Ka­sia: Prawda, zbyt szybko się pod­da­jemy – i to w wielu dzie­dzi­nach. Moim zda­niem jest to bez­po­śred­nio zwią­zane z ro­dza­jem wy­cho­wa­nia, ja­kie nam się fun­duje. Je­ste­śmy nie­cier­pliwi, bo nasi ro­dzice nie byli wo­bec nas cier­pliwi. Nie da­wali nam prawa do tego, że­by­śmy na przy­kład bar­dzo spo­koj­nie i bez po­śpie­chu na­uczyli się za­wią­zy­wać so­bie sznu­rówki albo jeść łyżką zupę. Dziecko bez prze­rwy jest po­pę­dzane przez do­ro­słych. Oczy­wi­ście ro­dzice sa­mych sie­bie tak po­pę­dzają, ale po­przez to po­pę­dzają też swoje dzieci. Dla­czego na­zy­wamy na­sze czasy szyb­kimi? Wła­śnie dla­tego. Cią­gle sły­szę i czy­tam, że czas tak szybko leci. A gówno prawda! Czas nie bie­gnie ani szyb­ciej, ani wol­niej – to od nas za­leży, jak go po­strze­gamy i co z nim ro­bimy. Je­śli za­czy­nasz urlop z my­ślą, że za­raz się skoń­czy, to nic dziw­nego, że czas ci pę­dzi jak sza­lony. Je­śli idziesz na randkę i nie od­da­jesz się przy­jem­no­ści pa­trze­nia na tę drugą osobę i trzy­ma­nia jej za łapkę, tylko my­ślisz go­rącz­kowo: „No, cie­kawe, czy pój­dziemy dziś do łóżka” albo: „Kiedy on mnie wresz­cie po­ca­łuje?”, tra­cisz całą przy­jem­ność tej chwili.

Jo­asia: Jak ro­zu­miem, po­stu­lu­jesz o coś, co można na­zwać...

Ka­sia: ...ce­le­bra­cją ży­cia. Rzecz dziś bar­dzo uni­kalna. Nie­któ­rzy mó­wią, że ce­le­brują ży­cie w święta, ale nie bar­dzo chce mi się w to wie­rzyć – z mo­ich ob­ser­wa­cji wy­nika, że ra­czej za­pie­przają... Bo naj­pierw trzeba ku­pić, po­tem ugo­to­wać, po­dać, po­sprzą­tać, po­dać na­stępne – gdzie tu jest ce­le­bra­cja?

A jak ktoś śpiewa pio­senkę „Za­mie­nię cie­bie na lep­szy mo­del”, to wszy­scy się cie­szą, i choć przy­znaję, jest to za­bawny i przy­jemny utwór, to jed­nak też i smutny. Wszy­scy zgo­dzi­li­śmy się na to, że je­ste­śmy ta­kimi mo­de­lami – głów­nie do oglą­da­nia i oce­nia­nia: tu za dużo, tu za krótko, a tu nie ten ko­lor... Cią­gle coś trzeba po­pra­wiać i zmie­niać.

Jo­asia: Ko­le­żanka po­wie­działa mi ostat­nio, że jak sły­szy, że ja­kaś ko­bieta zmie­niła wszystko: wy­gląd, pracę, a po­tem part­nera – to za­czyna się o nią mar­twić.

Ka­sia: No bo jest w tym przy­mus uzna­nia dla jej wiel­kiej zmiany. Wszy­scy mają się cie­szyć, że schu­dła, i wszy­scy mają się cie­szyć, że ma no­wego fa­ceta. Ale cza­sami nowy jest gor­szy od sta­rego. Taki przy­kład: jak po­ma­luję so­bie u ko­sme­tyczki brwi, to się cie­szę, że nie mu­szę ich co­dzien­nie ma­lo­wać i dzięki temu do­brze wy­glą­dam od rana i mogę za­osz­czę­dzić czas, ale nie spo­dzie­wam się, że dzięki no­wym brwiom moje ży­cie się od­mieni. Po zmia­nach spo­dzie­wajmy się tylko kon­kret­nych re­zul­ta­tów, nie ma­gii, ra­czej za­do­wo­le­nia niż na­tych­mia­sto­wego szczę­ścia. Wię­cej do­brego wy­nik­nie z tego, że dzięki temu, że schu­dłaś, bę­dziesz bar­dziej za­do­wo­lona. W związku z tym zro­bisz wię­cej mi­łych i do­brych rze­czy i na wię­cej bę­dziesz miała ochotę. To są re­alne plusy. Na tym po­lega zmiana, ale nie na tym, że na­gle świat się w to­bie za­ko­cha, bo ina­czej wy­glą­dasz. Świat może tego na­wet nie za­uwa­żyć.

Jo­asia: Na wspo­mnia­nej li­ście zmian ta do­ty­cząca part­nera była przed­sta­wiona ni­czym je­den z po­rząd­ków, ja­kie mo­żesz zro­bić w swoim ży­ciu, tak jak prze­me­blo­wa­nie miesz­ka­nia. Tro­chę się prze­ciwko temu bun­tuję...

Ka­sia: Rze­czą zro­zu­miałą w częst­szych zmia­nach part­nera jest to, że dzięki po­stę­powi me­dy­cyny ży­jemy obec­nie co­raz dłu­żej i po kil­ku­na­stu czy kil­ku­dzie­się­ciu la­tach może się oka­zać, że je­den part­ner nie jest kom­pa­ty­bilny z na­szym ży­cio­wym roz­wo­jem. Je­żeli para po­znała się w pod­sta­wówce i od tego czasu są ra­zem, mają dzieci i strasz­nie długi staż – to dla jed­nych bę­dzie to cu­downe, a dla in­nych mę­czące i nudne. Go­rzej, jak tylko dla jed­nej strony bę­dzie mę­czące, a dla dru­giej cu­downe. Lu­dziom w trak­cie ży­cia zmie­niają się punkty wi­dze­nia, po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach mogą mieć zu­peł­nie inne cele, niż mieli na po­czątku zna­jo­mo­ści – je­śli part­ner nie zmie­nia się w ta­kim tem­pie i kie­runku jak ty, mo­że­cie po ja­kimś cza­sie nie mieć już ze sobą o czym roz­ma­wiać.

Kie­dyś wi­zja by­cia z kimś do końca ży­cia była dla mnie prze­ra­ża­jąca. Dziś mogę ze zdzi­wie­niem wy­znać, że je­stem w nie­złym związku od 30 lat, choć, jak już mó­wi­łam, z prze­rwami, i my­ślę, że to cał­kiem nor­malna rzecz. I chwi­lami fajna. Oczy­wi­ście cze­piam się go cza­sami, on mnie też, ale my­ślę, że każ­dego bym się cze­piała, choć pew­nie w in­nej spra­wie. Może więc zmie­niamy part­ne­rów, bo chcemy się po­cze­piać ko­goś o inne rze­czy (śmiech).

Jo­asia: Ale sły­sza­łam też ta­kie wy­zna­nie – męż­czy­zny, który ma już czwartą żonę – że dziś wi­dzi, że tak na­prawdę mógł być szczę­śliwy już z tą pierw­szą.

Ka­sia: To samo sły­sza­łam od jed­nej ko­bitki: „Po cho­lerę mi trzeci mąż, jak pierw­szy był naj­lep­szy”. Jedna z mo­ich pa­cjen­tek na­zwała to kie­dyś ład­nie „smok po­ga­niacz” – my­ślę, że wielu z nas ma go w so­bie. Ten smok pod­po­wiada: „Jest do­brze, ale stać cię na wię­cej”, „Zmień coś, bo ja­kiś za­stój się zro­bił” i „Co lu­dzie po­wie­dzą, że wy cią­gle ra­zem, z tym sa­mym chło­pem”. Dla­tego zda­rza nam się cza­sem psuć cał­kiem udane związki. Oczy­wi­ście każdy bar­dzo fajny zwią­zek z cza­sem nie­uchron­nie zmie­rza do kry­zysu, ale po to, by go wspól­nie prze­pra­co­wać. Znam wiele przy­kła­dów par, które po prze­pra­co­wa­nych zdra­dach do­stały ta­kiego wia­tru w ża­gle, że tylko za­zdro­ścić. Prze­ga­dali, co trzeba, przy­znali, że od­da­lili się od sie­bie i że zdrada znów ich zbli­żyła – zro­zu­mieli, że wcale nie chcą się roz­sta­wać. Prawda jest taka, że gdyby lu­dzie do­brze się do­bie­rali, to na­prawdę mo­gliby więk­szość ży­cia prze­żyć szczę­śli­wie w jed­nym związku. Ale zwy­kle lu­dzie nie są do­brze po­do­bie­rani – cza­sem łą­czą się w pary cał­kiem przy­pad­kowo, a bo ktoś mnie po­rzu­cił i te­raz chcę po­ka­zać, że wcale nie je­stem taka kiep­ska, a bo nie było ko­goś lep­szego...

Jo­asia: ...albo wpraw­dzie się nie ko­chamy, ale się lu­bimy.

Ka­sia: O, to już jest bar­dzo dużo. Wtedy można się tylko za­sta­no­wić, co do­brego zro­bić, żeby do­ło­żyć tu odro­binę iskry... To może być lep­szy po­czą­tek niż za­cząć od czy­stej na­mięt­no­ści, bo ta po­trafi spa­lić na wę­giel i zo­sta­wić zwią­zek na zglisz­czach. Ow­szem, są mał­żeń­stwa, które tę po­cząt­kową na­mięt­ność po­tra­fiły prze­kształ­cić w bar­dzo głę­bo­kie przy­wią­za­nie, czyli praw­dziwą mi­łość. Ale to zda­rza się rzadko. Moja zna­joma mi nie­dawno wy­znała: „Ach, szkoda że ja tego mo­jego Adama nie spo­tka­łam kil­ka­na­ście lat wcze­śniej, bo ja bym chciała prze­żyć z nim całe ży­cie”, na co jej od­po­wie­dzia­łam, że wtedy pew­nie by go nie do­ce­niła.

Jo­asia: Czę­sto po­da­jesz przy­kład pary, która po­bie­rała się cztery razy...

Ka­sia: Tak, ale my z Ed­kiem też je­ste­śmy ta­kim przy­kła­dem. Co prawda ni­gdy się nie po­bra­li­śmy, ale nie raz i nie dwa się roz­sta­wa­li­śmy, to zna­czy, uczci­wie mó­wiąc, to ja się roz­sta­wa­łam. Dla­czego? Ciężko po­wie­dzieć. Z jed­nej strony mam głę­bo­kie po­czu­cie, że jest to mi naj­bliż­szy na świe­cie czło­wiek, a z dru­giej bar­dzo mnie wku­rza i mi prze­szka­dza – bo jest zu­peł­nie inny ode mnie. Więc co ja­kiś czas mia­łam go zwy­czaj­nie do­syć i mó­wi­łam: „Już dłu­żej nie dam rady”. Roz­sta­wa­li­śmy się i wią­za­li­śmy z in­nymi part­ne­rami, ale po ja­kimś cza­sie wpa­da­li­śmy na sie­bie i oka­zy­wało się, że nie chcemy być z ni­kim in­nym, tylko ze sobą. Jest mię­dzy nami coś, co nas ra­zem trzyma. Nie­któ­rzy na­zy­wają to karmą – to ładny po­mysł, choć troszkę zdej­mu­jący z czło­wieka od­po­wie­dzial­ność...

Jo­asia: Kilka lat temu na ła­mach SENSu opi­sy­wa­li­śmy cie­kawe zja­wi­sko: lu­dzie roz­sta­wali się ze swo­imi part­ne­rami i wra­cali do mi­ło­ści ze szkol­nych cza­sów.

Ka­sia: I cza­sem byli roz­cza­ro­wani, a cza­sem oka­zy­wało się to strza­łem w dzie­siątkę, prawda? Cóż, mi­łość z cza­sów szkol­nych ma taki żar, świe­żość i wbrew po­zo­rom tak wielką głę­bię, wiel­kie na­dzieje i taką nie­sa­mo­witą wy­jąt­ko­wość, że można tę­sk­nić za tym całe ży­cie. Poza tym mło­dość ma to do sie­bie, że za nic nie od­po­wiada – poza sobą i samą mi­ło­ścią.

Jo­asia: Dla­czego chcemy wró­cić do stanu pierw­szego za­ko­cha­nia – z tą samą albo z inną osobą?

Ka­sia: My­ślę, że jest to swo­isty po­wrót do nie­win­no­ści. Wszy­scy jako bar­dzo mło­dzi lu­dzie mó­wimy so­bie: „Nie będę jak moi sta­rzy, nie będę po­ga­niał swo­ich dzieci, nie będę krzy­czała na męża, nie będę się pod­li­zy­wać sze­fowi”, „Będę dzia­łać tylko w zgo­dzie z mo­imi war­to­ściami”, a kilka lub kil­ka­na­ście lat póź­niej ro­bisz wszystko po­dob­nie jak ro­dzice. Kiedy lu­dzie mają po­czu­cie, że zdra­dzili swoje ide­ały, że się sami na so­bie za­wie­dli, to co im zo­staje? Dawna mi­łość na przy­kład. Może być tę­sk­notą za otwo­rze­niem no­wego roz­działu, po­wro­tem do tego mo­mentu, w któ­rym to do­ro­słe ży­cie do­piero się za­czy­nało. Je­śli lu­dzie byli w sta­nie za­cho­wać w so­bie We­wnętrzne Dziecko, które nie dało się stłam­sić i za­głu­szyć, to po­wrót do sie­bie z cza­sów pierw­szej mi­ło­ści, tej nie­sa­mo­wi­tej ra­do­ści i wiary, jest moż­liwy. Na ile się uda to za­cho­wać na dłu­żej, to już inna sprawa.

Sama zna­łam cu­downą parę, która spo­tkała się po la­tach. Byli w so­bie za­ko­chani w szkole, po­tem on wy­je­chał za gra­nicę i miał cztery żony, z któ­rymi był względ­nie szczę­śliwy, ona zo­stała i miała dwóch mę­żów, z któ­rymi była nie­szczę­śliwa. Kiedy po kil­ku­dzie­się­ciu la­tach wró­cił do Pol­ski i się spo­tkali, nie mo­gli się na­dzi­wić, co ro­bili osobno przez tyle lat. Byli tak zgrani, miało się wra­że­nie, że nie wkła­dają w to by­cie ra­zem żad­nego wy­siłku.

Jo­asia: Piękny przy­kład doj­rza­łego uczu­cia. Stanu, mam wra­że­nie, nie­do­ce­nia­nego.

Ka­sia: Masz ra­cję, prze­ce­niamy stan z po­czątku związku, a nie do­ce­niamy doj­rze­wa­nia, nie do­ce­niamy od­po­wie­dzial­no­ści. Świat ludzki jest, nie­stety, świa­tem nie­do­ro­bio­nym. Więk­szość idzie po li­nii naj­mniej­szego oporu, bo nie na­uczono ich czer­pa­nia sa­tys­fak­cji z prze­zwy­cię­ża­nia sie­bie i z ucze­nia się no­wych rze­czy. Nie chwa­limy sie­bie, nie do­ce­niamy swo­ich osią­gnięć i w związku z tym mamy tak mało ra­do­ści z cięż­kiej pracy, jaką wy­ko­nu­jemy.

Jo­asia: A jak to prze­kłada się na zwią­zek?

Ka­sia: Ano tak: „Ja je­stem zmę­czona, ty je­steś zmę­czony, od­czep się ode mnie, sam wiesz, ja­kie jest to wszystko trudne”. Albo: „Ma­ru­dzę, bo ty ma­ru­dzisz, ma­ru­dzę, bo już nie daję rady”. To, że oboje je­ste­śmy w pod­łym sta­nie, nie jest żad­nym po­wo­dem do tego, żeby się po­czuć bli­sko, tylko da­lej od sie­bie. A prze­cież warto po­wie­dzieć so­bie: „Po­nie­waż oboje je­ste­śmy zmę­czeni, zróbmy so­bie ką­piel, her­batkę lub na­pijmy się winka”, a może się zdrzem­nijmy, po­bawmy z psem, obej­rzyjmy z dziećmi ja­kiś film i chwi­lowo nic od sie­bie wię­cej nie chciejmy. I nie prze­no­śmy na drugą osobę fru­stra­cji, którą przy­nie­śli­śmy z in­nego miej­sca. Ale to wy­maga wy­siłku, o wiele ła­twiej jest so­bie od­pu­ścić. Tym bar­dziej że tam – w pracy czy na waż­nym spo­tka­niu – się pil­no­wa­łaś, a tu to prze­cież twój chłop, dla niego tak sta­rać się nie mu­sisz.

Jo­asia: Je­ste­śmy milsi dla ob­cych osób niż dla tych naj­bliż­szych?

Ka­sia: Wie­lo­krot­nie bła­ga­łam moją mamę: „Bądź dla mnie tak miła jak dla ob­cych lu­dzi albo tych, któ­rych nie lu­bisz”. To ja­koś osmo­tycz­nie chyba prze­nika w głąb nas, że na swo­ich się war­czy, a do ob­cych się mówi: „A dzień do­bry pani, ależ nie, nie prze­szka­dza pani, nic się nie stało”. I kto obe­rwie po­tem za taką chwilę sztucz­nego uśmie­chu? Mąż albo dzieci, czyli do­mow­nicy.

Jo­asia: Po­roz­ma­wiajmy chwilę o pracy nad związ­kiem.

Ka­sia: Je­śli czło­wiek jest troszkę ku­maty, to wie, że – cze­go­kol­wiek by to do­ty­czyło – ile włoży, tyle wyj­mie. Wszy­scy wie­dzą, że warto in­we­sto­wać w firmę, bo to się opłaci, ale nie­wiele się mówi o tym, że warto in­we­sto­wać też w swój zwią­zek i roz­wój. W pracy jest to dla nas zro­zu­miałe, że naj­pierw jest po­trzebny wy­si­łek, żeby był efekt. A w po­zo­sta­łych sfe­rach ży­cia ocze­ku­jemy, że samo się ułoży.

Jo­asia: No ale z dru­giej strony, je­śli cią­gle mu­sisz w coś wkła­dać dużo wy­siłku – i mó­wię tu już o związku – to może nie jest on taki do­bry, jak ci się wy­daje...

Ka­sia: Ale co to zna­czy „wkła­dać w coś dużo wy­siłku”? Może to, że na przy­kład ze­chce­cie przez dwa dni nie wy­cho­dzić z łóżka? Ro­bi­cie so­bie szla­fro­kowy week­end, je­cie śnia­danko i pi­je­cie kawkę w łóżku, ga­da­cie so­bie głu­poty, co i rusz tro­chę seksu, troszkę przy­tu­la­nia, troszkę spa­nia, troszkę oglą­da­nia fil­mów, a troszkę dra­pa­nia po ple­cach – to jest wła­śnie wkła­da­nie wy­siłku i in­we­sto­wa­nie w zwią­zek. Czego prze­ci­wień­stwem jest na przy­kład to, że każde sie­dzi przy swoim lap­to­pie i na­wet na sie­bie nie spoj­rzą.

Jo­asia: Albo ina­czej: wra­casz pad­nięta do domu i on od progu czymś cię de­ner­wuje. Ty, za­miast od­ru­chowo wy­ła­do­wać na nim złość, mó­wisz: „Chwi­leczkę, daj mi pięć mi­nut”, wcho­dzisz do ła­zienki, bie­rzesz prysz­nic, ro­bisz kilka głę­bo­kich od­de­chów...

Ka­sia: Tak jest – na tym wła­śnie po­lega ta praca i ten wy­si­łek. Na wstrzy­ma­niu od­ru­chu rosz­cze­nio­wego we­wnętrz­nego ba­chora, który ma­ru­dzi i ka­prysi, bo chciałby, żeby ktoś go tro­chę po­roz­piesz­czał. Za darmo.

Jo­asia: A wi­dzisz, mnie się długo wy­da­wało, że praca po­lega na tym, żeby wiecz­nie ko­muś ustę­po­wać, bar­dziej się sta­rać, my­śleć za dwoje, po­świę­cać się...

Ka­sia: Bez po­świę­ca­nia się mo­głoby być na przy­kład tak – ja w mój zwią­zek wkła­dam wię­cej wy­siłku, ewi­dent­nie. I dawno so­bie po­wie­dzia­łam, że jak­bym nie chciała, to­bym tego nie ro­biła. Ja to lu­bię i ja to umiem. W jed­nych dzie­dzi­nach ro­bię wię­cej, ale mi to nie prze­szka­dza – ja urzą­dzam na­sze miesz­ka­nia, pla­nuję ży­cie to­wa­rzy­skie i ja za­wsze my­ślę o pre­zen­cie, jak do ko­goś idziemy. On wie­dzie prym w in­nych spra­wach, na przy­kład tech­nicz­nych. Je­ste­śmy dla sie­bie wza­jem­nie do­brzy, żadne z nas nie jest mę­czen­ni­kiem mi­ło­ści. Do­ce­niamy swoją róż­no­rod­ność i czer­piemy z tego obu­stronne ko­rzy­ści.

Jo­asia: Są­dzisz, że jest moż­liwa re­ak­ty­wa­cja mi­ło­ści w wie­lo­let­nim związku?

Ka­sia: Tak, ale pod wa­run­kiem, że naj­pierw zre­ak­ty­wu­jemy mi­łość do sa­mych sie­bie. Bo wtedy mamy z czego czer­pać.

Jo­asia: Można się na nowo za­ko­chać we wła­snym mężu?

Ka­sia: Ab­so­lut­nie.

Jo­asia: A czego do tego trzeba?

Ka­sia: Przede wszyst­kim po­trzeba zwol­nie­nia ob­ro­tów, trzeba po­py­tać samą sie­bie o to, czego mi bra­kuje i czy zdo­by­cie tego jest w za­sięgu ręki – a bar­dzo dużo rze­czy jest w za­sięgu na­szej ręki. Je­śli nie jest, to prze­stańmy się wresz­cie sie­bie cze­piać. To samo do­ty­czy part­nera – je­śli nie jest nam w sta­nie dać tego, czego chcemy, prze­stańmy się go cze­piać. Zgódźmy się na pewne rze­czy, bo one już inne nie będą. Na­to­miast są sprawy, które można od­świe­żyć. Na przy­kład wpro­wa­dzić ja­kieś wy­jąt­kowo miłe nowe zwy­czaje. Po­wie­dzieć coś ina­czej niż zwy­kle, zro­bić coś dla dru­giej osoby. Oczy­wi­ście, je­śli ci się chce. Je­śli ci się nie chce, nie rób nic – tylko po­tem nie miej pre­ten­sji.

Jo­asia: Może przy­da­łaby się też zmiana my­śle­nia? Na przy­kład by za­cząć na­wyki part­nera, które cię do tej pory de­ner­wo­wały, po­strze­gać jako jego część skła­dową. Może na­wet uro­czą. Na za­sa­dzie: „on tak ma, i już”.

Ka­sia: Je­steś mą­drą ko­bietą, bo to jest wła­śnie naj­więk­sza sztuka, ko­chać ko­goś tak po pro­stu. I z taką cał­ko­witą ak­cep­ta­cją: „on tak ma”. W skró­cie o to w tym wszyst­kim cho­dzi. Warto też prze­ło­żyć to na sie­bie, po­wie­dzieć so­bie i in­nym: „ja tak mam”. Mnie nie prze­szka­dza na przy­kład, jak ktoś mnie kry­ty­kuje, mó­wię wtedy: „Ale to­bie się to może nie po­do­bać, ja to ro­zu­miem i na­wet sza­nuję, ale nie­zbyt mnie to do­tyka, bo nie­spe­cjal­nie mogę coś z tym zro­bić, a po dru­gie, nie za­mie­rzam, więc po co masz so­bie gębę strzę­pić?”. To jest wła­śnie to py­ta­nie: Po co to ro­bisz? Po co wszy­scy to ro­bimy? Od­po­wiedź jest pro­sta: dla po­czu­cia cze­goś zna­nego. Za­wsze wy­grywa to, co znane. Je­śli mie­li­śmy taki dom lub ta­kie ży­cie, że wiecz­nie było w nim ma­ru­dze­nie albo na­rze­ka­nie, albo przy­naj­mniej brak ra­do­ści i chwa­le­nia, to tego bę­dziemy szu­kać i ocze­ki­wać w ży­ciu. Chyba że ktoś nad sobą na­prawdę mocno po­pra­cuje, ale rzadko kto chce.

Jo­asia: Co po­wie­dzia­ła­byś ko­bie­cie, która jest po kilku nie­uda­nych związ­kach i tro­chę wątpi w mi­łość...?

Ka­sia: Że ni­gdy nie wia­domo, czy ko­lejny nie bę­dzie cudny.

Jo­asia: A tej, która jest w związku, ale też za­częła wąt­pić...

Ka­sia: Na­pi­sa­łam kie­dyś ta­kie słowa w pio­sence: „Bo mi­ło­ści jest tyle, ile trzeba nam. Warto mieć do niej bi­let, warto stu­kać do bram”. Tyle jej jest, więc ją bierzmy. Za­cznijmy od ak­cep­ta­cji sie­bie, a po­tem ak­cep­ta­cji tych, co do któ­rych nie je­ste­śmy zbyt szla­chetne, że tak to ujmę. Po pro­stu po­pra­cujmy nad sobą. Oczy­wi­ście, je­śli ktoś nas rani czy nisz­czy – to coś zu­peł­nie in­nego, ale je­żeli on się po pro­stu uwa­lił na ka­na­pie, to niech leży. A co ci do tego? Ko­cury tak mają, że lu­bią le­żeć na ka­na­pie. Bo wi­dzisz, w ży­ciu to jest tak: albo bę­dziesz chciała strasz­nie dużo rze­czy, które są nie­re­alne, i nie bę­dziesz ich miała, albo zo­ba­czysz to, co masz, i się z tego ucie­szysz. Czasu jest tyle, ile nam po­trzeba, a ży­cie jest dłu­gie i wszystko się w nim zmie­ści.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki