Daleko od Nowego Jorku - Diana Palmer - ebook

Daleko od Nowego Jorku ebook

Diana Palmer

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Buntowniczka

Catherine właśnie skończyła studia i dostała pracę w Nowym Jorku. Kuzyn Matt, jej opiekun i głowa rodziny, stanowczo się sprzeciwia, by mieszkała sama w wielkim mieście. Okazuje się, że już dawno zaplanował jej przyszłość całkiem inaczej…

 

Ukryte pragnienia

Jennifer jest gotowa przyjąć każdą pracę. Straciła atrakcyjną posadę w nowojorskiej firmie i nie ma z czego żyć. Przypadkowo poznany młody człowiek proponuje jej pracę na swojej farmie. Jennifer z radością jedzie do Teksasu, ale na miejscu nikt na nią nie czeka…    

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 338

Oceny
4,2 (109 ocen)
50
35
17
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Bozenka2022

Nie oderwiesz się od lektury

Nie oderwiesz się od lektory polecam .Bożenka 2022 .
00
Erristen

Nie oderwiesz się od lektury

Super
00

Popularność




Diana Palmer

Daleko od Nowego Jorku

Tłumaczenie: Natalia Kamińska-Matysiak

Diana Palmer

Buntowniczka

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Ranczo Comanche Flats było jednym z największych w okolicy. Catherine Blake zawsze czuła przyjazne nastawienie mieszkańców miasteczka, które wyrosło wokół rancza. Panowały tu spokój i cisza. Wprawdzie nie liczyła na to, że zazna spokoju w obecności Matta, ale lubiła przebywać w towarzystwie matki i kuzynów.

Uśmiechnęła się, gdy jadąc swym autem, wśród schludnych białych ogrodzeń dojrzała zarys olbrzymiego domu w stylu hiszpańskim. Jej jasnozielone oczy spoczęły na odległych dębach, oddzielających posiadłość od prerii. Ranczo miało niemal sześć tysięcy hektarów i było położone w Teksasie, jakąś godzinę drogi od Fort Worth. Stryjeczny dziadek Catherine stworzył tu prawdziwe imperium. Kiedyś wokół posiadłości rozciągały się lasy dębowe, teraz znacznie uszczuplone przez nadciągającą nieubłaganie cywilizację. Za czasów wielkich spędów bydła rzędy drzew, ciągnące się z północy na południe, były znakiem orientacyjnym dla ranczerów.

Szczupłą dłonią odgarnęła wpadające do oczu kasztanowe włosy. Twarz dziewczyny rozjaśnił uśmiech, gdy pomyślała o szkole. Rozpierała ją duma. Ukończyła college z wyróżnieniem z dziennikarstwa. Przez cały rok szkolny sumiennie się uczyła w Fort Worth, mieszkając w domu studenckim, a do domu wracając jedynie na weekendy. Często się zdarzało, że Matt przylatywał po nią prywatnym samolotem. Miał taką możliwość, ponieważ na ranczu znajdowało się małe lotnisko. Catherine znów się uśmiechnęła na myśl o swym sukcesie i niespodziewanej ofercie pracy w Nowym Jorku, jaką jej złożono. Matthew Dane Kincaid mógł sobie rządzić wszystkimi na ranczu, jednak od teraz nie będzie już kierował życiem Catherine. Miała niemal dwadzieścia dwa lata i wprost zachłystywała się nowo zdobytą niezależnością.

Wracała właśnie z czterodniowej wyprawy do San Antonio, gdzie starała się o posadę w niewielkiej firmie zajmującej się reklamą. Wprawdzie nic z tego nie wyszło, ale za to zaproponowano jej pracę w dużej firmie w Nowym Jorku. Miała zacząć za kilka tygodni, gdy tylko jej biuro zostanie odpowiednio przygotowane. Musiała naprawdę wywrzeć doskonałe wrażenie, ponieważ na rozmowę z nią przyleciał sam wiceprezes i z miejsca ją zatrudnił. Była zachwycona. Cieszyła ją także możliwość wyrwania się spod opiekuńczych skrzydeł rodziny, a szczególnie Matta.

Dziwne, pomyślała, jak bardzo stał się zaborczy, odkąd skończyłam szkołę. Oczywiście, był właścicielem rancza, na którym mieszkała wraz z matką. A także właścicielem licznych pastwisk. Posiadał również pakiet kontrolny akcji lokalnych firm, zajmujących się sprzedażą nieruchomości. Jednak, mimo wszystko, był tylko jej przyszywanym kuzynem i boleśnie odczuwała jego zachowanie. Ponieważ dość wcześnie straciła ojca, który zginął w Wietnamie, dojrzała szybciej niż jej rówieśnicy i była bardziej niezależna. Właśnie dlatego walczyła zażarcie z Mattem o większą swobodę. Walczyłam, jeżeli nie usychałam z powodu nieodwzajemnionego uczucia do niego, przyznała gorzko w myślach. Hal i Jerry nie byli tak trudni jak Matt. Ale, oczywiście, nie mieli jego nieokiełznanego temperamentu ani świetnego zmysłu do interesów. Ani wrodzonej arogancji. O, tak. Matt doprowadził ją do perfekcji.

Betty Blake, kobieta o siwych włosach i roześmianych oczach, wybiegła powitać córkę.

– Kochanie! Jesteś nareszcie! – wykrzyknęła uszczęśliwiona i wyciągnęła ramiona. – Jak dobrze znów mieć cię w domu!

– Nie było mnie tylko cztery dni – przypomniała Catherine matce, odwzajemniając uścisk. – Jak przyjął to Matt?

– Prawie się do mnie nie odzywa – rzyznała Betty. – Tym razem zostawiłaś mnie samą na polu bitwy, córeczko.

– Muszę być niezależna – twardo odparła Kit. – Matt chce, żeby wszystko układało się po jego myśli. Ale tym razem nie wygra. Nawet jeśli miałabym zostać kelnerką w obskurnym barze. Ale, na szczęście, nie będę musiała – dodała z uporem. – Wciąż mam dochód z akcji. To zapewni mi utrzymanie!

Betty wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć. Jednak po chwili zmarszczyła tylko czoło i potrząsnęła bezradnie głową.

– Wchodź i opowiadaj – powiedziała w końcu. – Zdobyłaś pracę?

– Nie tę w San Antonio – przyznała z westchnieniem dziewczyna i w tej samej chwili się uśmiechnęła. – Pomyśleć tylko, że musiałam wyjeżdżać ukradkiem, pod pozorem krótkich wakacji z nieistniejącą przyjaciółką! Naprawdę, Matt to tyran… – zaczęła i urwała na widok zasmuconej twarzy matki. – No dobrze, już dobrze. Nie będę tak mówić, obiecuję. A właśnie! Oczywiście, że dostałam pracę. Ale aż w Nowym Jorku.

– W Nowym Jorku? – Betty wyglądała na zaskoczoną.

– Dobrze płacą i mam zacząć dopiero w przyszłym miesiącu. To dużo czasu, żeby wszystko załatwić.

– Mattowi to się nie spodoba – powiedziała Betty, marszcząc brwi.

– Nic mnie to nie obchodzi!

– Przestań – skarciła ją matka. – Wiesz przecież, jak wyglądałaby nasza sytuacja bez Matta. Ojciec wpędził nas w poważne długi, a potem zginął w Wietnamie. Wystarczająco często ci o tym przypominałam.

– A stryj Henry wyciągnął nas z kłopotów, zaprosił tutaj i odtąd tu mieszkamy. Wiem, mamo – przyznała już bez gniewu i ruszyła za nią. – Uwielbiam ten dom! – zawołała, po raz kolejny olśniona pięknem holu w stylu hiszpańskim i majestatycznymi schodami.

– O tak, stryj był wspaniałym człowiekiem – przytaknęła ze śmiechem matka, która także wychowała się w tym domu. – Miał dobry gust.

– Tylko nie dotyczyło to jego żon – ironicznie mruknęła dziewczyna.

– To, że matka Matta była bardzo młoda, nie upoważnia cię do robienia takich uwag. Doskonale wiesz, że uwielbiała Henry'ego. I dała mu dwóch synów.

Catherine nie odezwała się już. Posłusznie szła za matką po schodach, kierując się do swej sypialni. W drugim skrzydle tego olbrzymiego domu mieszkali także Matt i Hal, a Jerry wraz z żoną Barrie zajmowali inny budynek, nieco oddalony od głównych zabudowań.

– Wszyscy zjawią się na jutrzejszym obiedzie – oznajmiła Betty. – Co prawda Matt poleciał dziś do Houston, ale ma wrócić późnym wieczorem. Te deszcze były okropne, wiesz, że istnieje zagrożenie powodziowe? Mam nadzieję, że będzie leciał ostrożnie.

– Przynajmniej nie jedzie samochodem. Bo ostrożnie to on raczej nie jeździ – skomentowała dziewczyna. – Pamiętasz, ile rozbił samochodów, zanim skończył college?

– Z pewnością nie tyle, co Hal – roześmiała się Betty.

Catherine zatrzymała się i przyjrzała obrazowi wiszącemu pomiędzy dwoma antycznymi kinkietami. Przedstawiał stryja Henry'ego, który był uderzająco podobny do dziadka dziewczyny. Miał ciemne włosy, zielone oczy i oliwkową cerę. Cechy te odziedziczyła również Catherine po przodkach ze strony matki.

– Nie pasuje tu – stwierdziła, patrząc w zadumie na obraz. – Jego miejsce jest w salonie – dodała z roztargnieniem.

– Nie mogłam spokojnie oglądać telewizji, gdy się tak we mnie wpatrywał – wyjaśniła Betty. – Poza tym czuję się dużo bezpieczniej, idąc schodami w ciemności. Wiem, że on tu jest.

– Och, mamo – zachichotała dziewczyna.

– Był dla mnie autorytetem, kiedy dorastałam – zwierzyła się starsza kobieta. – Zawsze go podziwiałam. I nadal tak jest.

– Nawet wtedy, kiedy ożenił się z tak młodą dziewczyną?

– Bardzo lubiłam Evelyn – miękko odparła Betty. – Dobrze się nami opiekowała. Prawie nie pamiętam swoich rodziców. Zmarli, kiedy byłam mała – westchnęła. – Tak bardzo brak mi twojego ojca…

– Wiem, mamo. Mnie też – przyznała Catherine i objęła ją czule. – Ale jestem szczęśliwa, że mam ciebie – ucałowała policzek matki i w tej samej chwili zmieniła temat. – No, dobrze. A teraz opowiedz mi wszystkie ploteczki. Na pewno wiele się działo w czasie mojej nieobecności!

Betty i Catherine same usiadły do kolacji. Obsługiwała je, mamrocząc gniewnie pod nosem, Annie. Ta pulchna, siwowłosa kobieta zjawiła się na ranczu wraz z matką Matta.

– Nigdy nie można zgromadzić całej rodziny o jednej porze – narzekała, nakładając jedzenie na talerze. – Pan Hal nie pojawi się, chyba że pan Matt na niego nakrzyczy. A pan Jerry i pani Barrie znów wyjechali bez uprzedzenia – narzekała, gniewnie patrząc na potrawy, jakby to one były odpowiedzialne za te kłopoty.

– W takim razie zjemy podwójne porcje – powiedziała ze śmiechem Catherine.

– I dobrze. Jedzenia jest dużo. Chyba mogę nawet część zamrozić – zastanawiała się na głos udobruchana Annie.

Kobieta wyszła do kuchni, wciąż mówiąc do siebie, a matka i córka wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.

– A, właśnie. Gdzie jest Hal? – spytała Catherine.

– Nie mam pojęcia. Matt, zanim wyjechał, kazał mu pomóc chłopcom przepędzić bydło na inne pastwisko. Hal wybiegł z domu wściekły. Wiesz, jak nie cierpi moknąć.

– Jeszcze bardziej nie lubi przyjmować poleceń – zauważyła córka.

– To wasza wspólna cecha, kochanie – westchnęła Betty. – Mam nadzieję, że nie zaczniesz spotkania z Mattem od kłótni. Odkąd wyjechałaś, ma paskudny nastrój.

– Wstrzymam się dzień lub dwa, dobrze?

– Dobrze – przytaknęła markotnie Betty.

Catherine leżała już w łóżku, gdy usłyszała, że wrócił Hal. Właśnie rozmawiał z jej matką. Dobry, stary Hal, pomyślała z rozczuleniem. W rodzinie Matta był jej jedynym sprzymierzeńcem. Właściwie byli do siebie podobni. Tak samo zbuntowani i walczący z autorytetem Matta.

W końcu zasnęła, otuliwszy się ciepłą kołdrą. Czuła się bezpiecznie w tym wielkim domu, wśród życzliwych osób. Słyszała burzę, szalejącą za oknami, i zanim zasnęła, zdążyła się jeszcze zastanowić, czy Mattowi uda się dziś wrócić.

Kilka godzin później obudził ją odgłos silnika. Odsunęła zasłonę i nie wstając z łóżka, wyjrzała przez okno. Przez kurtynę deszczu zobaczyła, że z samochodu wysiada postawny mężczyzna w eleganckim płaszczu i w stetsonie na głowie. Gdy sięgnął po teczkę i ruszył w stronę domu, poznała Matta.

Wpatrywała się w jego twarz. Jaki to szok przyłapać go, gdy nie wie, że jestem w pobliżu, pomyślała. Przy Catherine zawsze był uśmiechnięty i w dobrym nastroju. W obecności dziewczyny śmiał się więcej niż przy kimkolwiek innym. Ale teraz, gdy nie wiedział, że Catherine patrzy, wyglądał jak ktoś zupełnie obcy.

Właściwie Matt zawsze stanowił zagadkę, której ona nie potrafiła rozwiązać. Większość pracowników się go bała, choć nigdy nie był zbyt wymagający czy niesprawiedliwy. Prawdopodobnie przyczyną tego lęku ludzi była otaczająca go atmosfera. Nieprzystępność. Jeszcze jeden skutek surowego wychowania.

Matt był synem Evelyn z pierwszego małżeństwa. Jego dzieciństwo z pewnością nie zaliczało się do łatwych. Ojciec Matta był wojskowym i tryb życia całej rodziny podporządkowano jego pracy. Z początku chłopak uczył się w szkołach dla dzieci wojskowych. Potem, kiedy jego ojciec umarł i Evelyn ponownie wyszła za mąż, za stryja Henry'ego, Matt był już w szkole z internatem. Następnie zaczął naukę w college'u, z dala od domu, i po jego ukończeniu wstąpił do piechoty morskiej. Nie mógł więc zaznać nadmiaru rodzicielskiej miłości. Stryj Henry był wspaniałym człowiekiem i choć lubił i szanował Matta, o rodzicielskiej miłości nie mogło być mowy. Evelyn natomiast była bardziej kobietą interesu niż czułą matką.

Teraz jednak wygląda na to, że Matt ma miłości pod dostatkiem, pomyślała złośliwie. Każda kolejna kobieta, którą widywała w jego towarzystwie, posyłała mu spojrzenia pełne uwielbienia. Nawet koleżanki ze szkoły błagały Catherine o zaproszenie do jej domu, by móc choć popatrzeć na Matta.

Przygryzła dolną wargę i przyglądała się postawnej postaci mężczyzny. Był przystojny i wspaniale zbudowany, musiała to przyznać. W dodatku jego ciemnobrązowe oczy rozświetlała wewnętrzna siła. Arystokratyczne rysy i oliwkowa cera mogły pociągać kobiety. Jednak było coś jeszcze. Mimo że była zła i zamierzała stoczyć z nim walkę o swą niezależność, podziwiała go i kochała. Oczywiście, wiedziała, że Matt nigdy nie odwzajemni jej uczuć. Właśnie dlatego musiała stąd uciec. Za każdym razem, gdy pojawiał się z nową wybranką, Catherine cierpiała. Wydawało się jej, że co miesiąc w życiu Matta jest nowa kobieta. A każda następna bardziej zmysłowa i doświadczona od poprzedniej. Nie to, co biedna, mała Kit, która musiała chować się ze swoimi łzami. Chyba umarłaby ze wstydu, gdyby Matt dowiedział się o jej uczuciach. Dlatego zawsze ukrywała je za wybuchami gniewu.

– Jutro – wyszeptała. – Jutro sobie porozmawiamy, kuzynie – dodała i zamknęła oczy.

Gdy następnego ranka Catherine zeszła na śniadanie, nie zastała Matta. Przy stole siedział Hal i jej matka. Kuzyn popatrzył na nią, a jego orzechowe oczy rozświetliły się tajemniczym uśmiechem. Miał dwadzieścia trzy lata i był najmłodszym z braci. Nie był tak wysoki jak Matt i nie dorównywał mu muskulaturą. Miał za to bystry umysł, kiedy już postanowił go użyć, i zdolności techniczne. Hal wolał jednak nocne życie i gdy tylko nadarzała się okazja, znikał z domu. Lubił się zabawić i nieraz Matt groził mu, że za jego durne dowcipy wyrzuci go z rancza. Jednak Catherine miała słabość do Hala. Po prostu nie można było go nie lubić. Zresztą w dzieciństwie dzielnie dotrzymywał dziewczynie kroku w wyprowadzaniu Matta z równowagi.

– Witaj, kuzyneczko! – zawołał radośnie. – Jak było w wielkim mieście?

– Cudownie – odparła z uśmiechem i napełniła sobie talerz. – Dostałam pracę! – wykrzyknęła i zaczęła opowiadać.

– Powiedziałaś już Mattowi? – spytał ciekawie.

– Jeszcze się z nim nie widziałam.

– Ona nic nie wie? – Hal zwrócił się do Betty.

– O czym nie wiem? – zdziwiła się Catherine.

– Matt dowiedział się, gdzie byłaś, i wstrzymał wypłatę dywidend.

– Och, Hal. Po co jej powiedziałeś? – zmartwiła się Betty.

– Wstrzymał wypłatę? – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Nie miał prawa. To moje udziały! – zawołała z płonącymi gniewem oczami.

– Może z nimi robić, co zechce, póki nie skończysz dwudziestu pięciu lat – przypomniał jej Hal.

– Gdzie on jest? – zapytała Catherine z wściekłością.

– Na pastwisku. Sprawdza, czy bydło zostało przepędzone wyżej, zanim nadeszły ulewy – niechętnie wyjaśniła Betty. – Kazał Halowi tego dopilnować, zanim sam poleciał do Houston.

Młody człowiek nie odezwał się, tylko wstydliwie spuścił wzrok i z uporem wpatrywał się w swoją kawę.

Catherine nawet na niego nie spojrzała. Gotowała się ze złości. Potrzebowała tej forsy, by urządzić się w Nowym Jorku. Nie dostanie przecież żadnych pieniędzy od firmy aż do pierwszej wypłaty. Matt dobrze to wiedział!

– Zabiję go – wymamrotała.

– Kochanie, nie złość się tak – próbowała ją uspokoić matka.

Catherine jednak już tego nie usłyszała. Pędziła na górę, żeby przebrać się w spodnie do konnej jazdy i odpowiednie buty.

ROZDZIAŁ DRUGI

Po nocnej burzy niebo wydawało się jeszcze bardziej błękitne, a powietrze świeższe. Na szerokich, zielonych pastwiskach pasły się stada zadbanego bydła. Catherine jednak nie zwróciła na to uwagi. Jej zielone oczy ciskały błyskawice, a szczupłe ciało było napięte do granic wytrzymałości. Siedziała sztywno w siodle i z zaciśniętymi gniewnie ustami rozglądała się w poszukiwaniu Matta.

Zadrżała. Nadchodziła jesień i poranki były znacznie chłodniejsze. Liście na drzewach robiły się już coraz bardziej suche i przybierały rozmaite kolory. Przeszukiwała wzrokiem połacie ziemi, ale nigdzie nie dostrzegła Matta. Mogłaby wrzeszczeć ze złości. Czasami bycie częścią klanu Kincaidów było bardzo trudne. To właśnie taka chwila, pomyślała dziewczyna. Rysowała się przed nią świetlana przyszłość i ciekawa praca w Nowym Jorku. Dlaczego Matt nie potrafił trochę odpuścić? Wprawdzie nie wiedział nic o ofercie pracy, ale i tak robił wszystko, by musiała prosić o jego zgodę w najdrobniejszych nawet sprawach. Zawsze tak było. Catherine robiła własne plany, a Matt torpedował jej wszystkie działania. Działo się tak od lat i nikt nie próbował tego zmienić. Poza samą Catherine.

Tym razem jednak nie będzie tak, jak sobie tego życzy Matt, pomyślała zawzięcie. Nieważne, że jest szefem Korporacji Kincaidów, której akcje były w jej posiadaniu. Nieważne, że szaleńczo go kochała. Tym razem nie będzie jej dyktował, jak ma żyć.

Dojrzała jakiś ruch na błotnistym brzegu rzeki. Kilka zabłąkanych rudo-białych krów rasy Hereford utknęło w grząskiej mazi. Uśmiechnęła się zimno. Na szczęście wraz z Mattem było tylko kilku ludzi. I dobrze. Nie zamierzała robić publicznego przedstawienia.

Zmusiła klacz do galopu i poczuła pęd wiatru na twarzy. Serce przyspieszyło swój rytm. Wiedziała, że dobrze wygląda w butach i spodniach do konnej jazdy. Miała na sobie także niebieską bluzeczkę wiązaną w pasie, która nie zakrywała jej opalonych ramion. Oczywiście nie ubrała się tak dla Matta. Nie zauważyłby nawet, gdyby miała na sobie wieczorową suknię. Przyjrzałby się jedynie, gdyby spłoszyła jego drogocenne bydło. Był odporny na kobiece wdzięki. Jego obsesją była wolność. Zwykł mawiać, że nie urodziła się jeszcze taka kobieta, która zaciągnęłaby go do ołtarza.

Catherine nieraz o tym myślała. Marzyła również, by się z nim całować, poczuć jego zmysłowe usta. Od lat zastanawiała się, jak by to było, gdyby się pobrali i mieszkali na ranczu aż do końca swych dni. Jednak już dawno nauczyła się nie ujawniać swoich uczuć i zachowywać te niemądre tęsknoty dla siebie. Matt doskonale był w tym pomocny, zupełnie ignorując jej spojrzenia i przyspieszony oddech, gdy stawał blisko niej. W college'u chodziła czasami na randki. Ku szczeremu zdziwieniu Betty Matt prześwietlał każdego chłopaka Kit i ustalał zasady spotkań i godziny powrotów. Kiedyś akceptowała takie zachowanie kuzyna, ale teraz, gdy była starsza, bardzo jej dokuczało. Matt nigdy nie pragnął jej jak mężczyzna kobiety. Jednak miał pełną kontrolę nad jej życiem i to mu najwidoczniej odpowiadało.

W końcu go zobaczyła. Klęczał przy jednej z krów i uważnie oglądał jej kopyto. Jego ciemne włosy były ukryte pod szerokim rondem kapelusza. W spranych dżinsach, luźnej koszuli i znoszonych butach wyglądał jak jeden z pracujących dla niego kowbojów.

Jednak gdy wstał, różnica była widoczna. Jak na kowboja był zbyt zadbany. Jego paznokcie były zawsze czyste i krótko przycięte. Matt potrafił poruszać się z wrodzonym wdziękiem, który przyciągał kobiece spojrzenia. Mięśnie grały pod skórą, kiedy otrzepywał spodnie. Był wysoki, szczupły, dobrze zbudowany i opalony. Jego ciemne oczy błyszczały niczym dwa rozżarzone węgle. Widać było, że nos został kiedyś złamany, ale to nie ujmowało uroku jego przystojnej twarzy. Wprost przeciwnie. A lekkie skrzywienie zmysłowych ust zawsze intrygowało Catherine.

Matt miał wysoko sklepione kości policzkowe, co było dziedzictwem po indiańskim przodku. Na jego twarzy zawsze pozostawał cień zarostu, mimo że golił się częściej niż inni. Nosił się z godnością, jakby stale pamiętał o słowach swojej matki. Niegdyś Kincaidowie byli w tej części stanu polityczną potęgą. Matka Matta często to powtarzała, ucząc syna dumy z jego nazwiska i dziedzictwa. Evelyn, gdy wyszła za mąż za stryja Henry'ego, przekazała mu udziały w Korporacji Kincaidów, łącząc w ten sposób interesy obu rodzin. Jednak teraz cała władza spoczywała w rękach Matta.

Usłyszał zbliżającego się konia i obrócił się. Jego rysy złagodniały, a oczy zabłysły, gdy poznał Catherine. Zsunął kapelusz na tył głowy i leniwie oparł się o drzewo. Obserwował ją z uwagą i Kit miała ochotę go uderzyć, by zetrzeć z jego twarzy uśmieszek samozadowolenia.

– A więc tu jesteś – mruknęła do siebie i zsiadła z konia.

– Nigdy nie będziesz dobrym jeźdźcem, złotko, jeśli nie zaczniesz słuchać moich rad. Tak się nie zsiada z konia – pouczył ją, uśmiechając się protekcjonalnie.

– Nie mów do mnie „złotko”! – zawołała i podeszła do niego. W tej chwili nienawidziła go z całego serca, patrzyła na niego ze złością i zaciskała dłonie w pięści. – Mama powiedziała mi, co zrobiłeś – rzuciła oskarżycielsko. – A teraz posłuchaj mnie, Matthew Kincaidzie! Nie jestem już małym dzieckiem! Dorosłam i nie możesz trzymać mnie na krótkiej smyczy. Nie zgadzam się na to. Dałeś mi te akcje, gdy skończyłam osiemnaście lat, więc mogę sama dysponować tymi pieniędzmi! Nie możesz mi ich tak po prostu odebrać!

– Kto? Ja? – spytał niewinnie i udając obojętność, zapalił papierosa. – Niczego nie odebrałem. Wstrzymałem po prostu wypłatę dywidend. Spójrz na drobny druk w umowie, zastrzegłem sobie takie prawo, na wszelki wypadek.

– A z czego zapłacę czynsz w Nowym Jorku? Mam żebrać na ulicach? – wybuchnęła dziewczyna.

– Nie przypominam sobie, żebyś wspominała coś o Nowym Jorku – odparł natychmiast.

Nie znosiła tego uśmieszku na jego twarzy. Doskonale go znała. Znaczyło to, że Matt uparł się i żadna siła na ziemi nie zmieni jego decyzji. Cóż, jeszcze zobaczymy, pomyślała zawzięcie.

– Zaproponowano mi pracę w znanej nowojorskiej firmie zajmującej się reklamą – wyjaśniła. – Nie było łatwo się tam dostać. Moją kandydaturę rozważono jedynie dlatego, że zarekomendował mnie ojciec jednej ze szkolnych koleżanek, który tam pracuje. To naprawdę coś, Matt. A pensja…

– Masz dopiero dwadzieścia jeden lat – przypomniał jej, zaciskając usta w wąską kreskę. – A Nowy Jork to nie miejsce dla małej dziewczynki z prowincji.

– Nie jestem małą dziewczynką!

– Doprawdy? – zapytał, a jego wzrok spoczął na niewielkich piersiach Kit.

Krzyknęła ze złości i wymierzyła mu kopniaka w goleń. Mężczyzna usunął się z gracją i Catherine wylądowała na plecach w błocie.

Uśmiechnął się, dostrzegając niedowierzanie na twarzy dziewczyny, i spojrzał w stronę swych ludzi, którzy z zaciekawieniem oglądali przedstawienie.

– Lepiej wstań, złotko, bo Ben i Charlie pomyślą, że chcesz, żebym kochał się z tobą tu pod drzewem, na mokrej trawie – powiedział rozbawiony.

– Matthew… Dane… Kincaidzie… nienawidzę cię! – wykrztusiła, próbując wstać ze śliskiej powierzchni.

Bezskutecznie starał się powstrzymać wybuch śmiechu. Błysnęły olśniewająco białe zęby, a czarne oczy rozświetlił wewnętrzny blask. W końcu podał jej rękę i jednym pociągnięciem postawił Catherine na nogi. Jego siła była nieco przerażająca. Może i wyglądał szczupło, ale doskonale wiedziała, że samym uściskiem dłoni mógł zmusić ją do uklęknięcia. Obrzuciła go gniewnym spojrzeniem. Chciała wymierzyć mu policzek, ale nagle jej dłoń zawisła nieruchomo w powietrzu.

– Ostrożnie, złotko – powiedział, dusząc się ze śmiechu. – Nie mam nic przeciwko odrobinie brudu, ale jeśli dotkniesz mnie tą ubłoconą rączką, to dam ci klapsa.

– Powiem mamie!

– Jestem pewien, że Betty nawet cię przytrzyma, żebym dobrze trafił.

Gdy Matt puścił jej dłoń, roztarła nadgarstek, zaskoczona dziwnym uczuciem, którego doznała. Wyciągnęła końce bluzki ze spodni i zaczęła ścierać nimi błoto z rąk. On przyglądał się jej z leniwą wyższością. Sam miał tylko kilka niewielkich plamek na koszuli.

– Wiesz, że cię nienawidzę – westchnęła zrezygnowana.

– To nieprawda, Kit. Po prostu chcesz, żeby wyszło na twoje, ale tym razem nic z tego – odparł z uśmiechem. – Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyś, dopiero co skończywszy naukę, wyjechała do tak wielkiego miasta.

– Mam tego dość – zaczęła kłótliwie, lekko drżąc w przemoczonym ubraniu. – Ledwie puściłeś mnie do college'u! W dodatku musiałam wracać do domu na wszystkie weekendy! Aż dziwne, że nie było cię przy mnie, żeby przeprowadzać mnie za rączkę przez ulice!

– Rozważałem i taką możliwość – poinformował ją sucho.

– Jestem dorosła!

– Jeszcze nie – poprawił natychmiast i znów spojrzał na piersi Kit, których koniuszki stwardniały od chłodu i prześwitywały przez cienki materiał bluzki. – Ale już niedużo ci brakuje.

Catherine gapiła się na niego bez słowa, z niezbyt mądrą miną. Była zupełnie zaskoczona uwagą i sposobem, w jaki lustrował jej sylwetkę. Wprawdzie chłopcy często jej się przyglądali, gdy miała na sobie mokry kostium kąpielowy lub głęboko wyciętą bluzkę, lecz Matt nigdy tego nie robił. Dziwiła się, że w ogóle ją zauważył. To pewnie jego nowa metoda, by mnie zbić z tropu, wytłumaczyła sobie w myślach. Spłoniona, splotła ręce, by zasłonić się przed jego wzrokiem. Unikała spojrzenia mu w oczy.

– Hej… – zaczął miękko.

– Co?

– Popatrz na mnie.

Uniosła zawstydzone spojrzenie i zauważyła, że tym razem wcale się z nią nie droczy. Wyglądał wręcz miło, jak na Matta.

– Jeśli chcesz spróbować swych sił w reklamie, to mogę dać ci okazję – powiedział. – Mogłabyś przygotować małą kampanię reklamową dotyczącą sprzedaży bydła w przyszłym miesiącu.

– Matt, to nie jest prawdziwa posada!

– Oczywiście, że jest – zapewnił ją bez wahania. – Z coroczną sprzedażą wiąże się ogrom pracy. I wiele zależy od jej reklamy. Zwykle zatrudniam jakąś agencję, ale skoro ty masz niezbędne wykształcenie, to tym razem nie będzie takiej potrzeby. Pozwolę ci nawet zaprojektować broszurę – oznajmił i przyjrzał się jej uważnie. – To prawdziwe wyzwanie, złotko. Pokaż, że jesteś kompetentna, a sam pomogę ci wybrać mieszkanie w Nowym Jorku i znaleźć pracę. Ja także mam parę użytecznych znajomości.

Catherine zawahała się. Oferta była kusząca. Bardzo kusząca. Gdyby nie próbował zmusić jej do przyjęcia tej propozycji, zrobiłaby to z przyjemnością. Jak zawsze jednak ustalał reguły. Poza tym jeśli odniesie sukces, Matt tym bardziej będzie chciał zatrzymać ją w rodzinnej firmie. Już nigdy się stąd nie wyrwie.

Hm, więc Matt chce reklamy na aukcję bydła? Przyszedł jej do głowy pewien podstępny pomysł. Uśmiechnęła się pod nosem. Zatem przygotuje dla niego kampanię reklamową. I to taką, że sam chętnie ją odeśle, byle dalej od firmy.

– No dobrze – odezwała się po chwili namysłu. – Przyjmuję wyzwanie – oznajmiła z błyszczącymi oczami.

– Zaczynasz jutro rano. Punktualnie o ósmej trzydzieści – powiedział szybko. – A teraz wracaj lepiej do domu i włóż na siebie coś przyzwoitego, bo inaczej Betty zjawi się tu ze strzelbą.

– Już widzę, jak uciekasz przed nią do granicy – odparła z kwaśną miną.

– Aż tak daleko na piechotę? – spytał rozbawiony. – Nic z tego. Raczej wziąłbym samochód – dodał i opuścił kapelusz niżej na oczy. – Chyba jednak powinnaś się już przebrać – przypomniał jej.

Wiedziała, że w ten sposób ją odprawia. Czuła się pokonana.

– Chcesz tylko mnie uspokoić i zamknąć mi buzię na jakiś czas! – wykrzyknęła. – Zamierzasz po prostu uwiązać mnie w domu! Nie tylko nie puszczasz mnie do pracy, ale odstraszasz każdego chłopaka, z którym się umawiam! Nie pozwalasz mi jechać do Nowego Jorku i zbudować sobie własnego życia… Matt, zrozum, jestem dojrzałą kobietą… – powiedziała, lecz nagle zabrakło jej argumentów. – A ty jesteś starym kawalerem!

– Mam dopiero trzydzieści jeden lat, złotko – oznajmił, unosząc brwi i zapalając papierosa.

– A jak będziesz miał pięćdziesiąt jeden lat i zostaniesz całkiem sam, to co wtedy zrobisz? – spytała zaczepnie.

Na twarz mężczyzny powoli wypłynął uśmiech.

– Myślę, że wtedy zajmę się uwodzeniem dzieci w swoim wieku.

Catherine już otworzyła usta, żeby dać mu jakąś ciętą odpowiedź, lecz zdążyła pomyśleć, dokąd prowadzi ta rozmowa, i zdecydowała się przemilczeć zaczepkę.

– Ojej. Nie podniesiesz rękawicy? – spytał lekko Matt.

Jego spojrzenie omiotło zgrabną sylwetkę Kit i zatrzymało się na jej oczach. Nie odwróciła wzroku. Cały świat zwęził się do twarzy Matta. Wokół uwijali się kowboje, krzycząc i gwiżdżąc na porykujące bydło, jednak ona tego nie słyszała. Wciąż wpatrywała się w jego oczy, gdy poczuła dziwne ciepło w całym ciele.

Uniósł papierosa do ust i urok prysł.

– Żadnej odpowiedzi, Kit?

– Nie mogę się z tobą kłócić – westchnęła. – Ty po prostu się ze mnie śmiejesz.

– To mniej niebezpieczne niż to, na co mam ochotę – odparł z błyskiem w oku.

– Spróbuj tylko dać mi klapsa, ty krowi królu, a już cię urządzę w tej broszurze, którą mam przygotować – zagroziła.

– Nie zrobisz tego – zaczął przymilnie i zgasił papierosa. – Jesteśmy kumplami, pamiętasz?

– Kiedyś byliśmy – poprawiła, otrzepując spodnie z błota. – Zanim zacząłeś być dla mnie taki okropny. Nie mam pojęcia, jak wytłumaczyć mamie, dlaczego tak wyglądam.

– Powiedz, że próbowałaś mnie uwieść, kładąc się w trawie – poradził ze złośliwym uśmieszkiem.

– Niedoczekanie twoje – mruknęła.

– Uważasz, że nie dałabyś rady? – droczył się z nią dalej.

– Prawdę mówiąc – powiedziała, wsiadając na konia – nie miałabym nawet pojęcia, od czego zacząć.

– Nie masz doświadczenia? – spytał lekkim tonem, ale w jego oczach nie było już uśmiechu.

– Nie wiedziałeś, że czekałam tylko na ciebie?

– Naprawdę? – śmiał się cicho z jej zaczepek.

To było zupełnie nowe, podniecające uczucie, taki otwarty flirt z Mattem. Nigdy jeszcze tego nie robiła. Delikatnie ściągnęła wodze klaczy, która kręciła się niecierpliwie, i poklepała ją po szyi. Popatrzyła na Matta rozbawionym wzrokiem.

– Lepiej zamknij dziś drzwi do swojej sypialni – poradziła.

– Tak zrobię – przytaknął i pokiwał głową, udając powagę. – Żyję w strachu, odkąd ukończyłaś szkołę.

– Niemożliwe! Pewnie ze strachu otaczasz się tymi wszystkimi kobietami. Mają cię chronić przede mną!

– To bardzo podejrzane, że żaden z twoich zalotników nie pojawił się tu już tak długo – zauważył bez uśmiechu.

– Jack odszedł wczesnym latem – odparła, wzruszając ramionami. – Bał się, że go zabijesz, jeśli tylko czegoś ze mną spróbuje.

– Muszę wracać do roboty – powiedział Matt, patrząc, jak jego pracownicy przepędzają bydło na sąsiednie pastwisko.

– I po naradzie – westchnęła. – Ty nigdy ze mną nie rozmawiasz.

Podniósł głowę i popatrzył prosto w jej oczy. Coś w jego wzroku sprawiło, że poczuła się nieswojo.

– Może to nastąpić dużo szybciej, niż myślisz, Kit – oznajmił nagle, ponownie przeszywając ją spojrzeniem. – Po raz pierwszy próbujesz zerwać więzy. Jeśli nie będę ostrożny, odlecisz, zanim się spostrzegę.

– Nie jestem ptakiem.

– Nie – zgodził się i zamyślił na chwilę. – Raczej kijanką – mruknął bardziej do siebie niż do niej.

– Jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie żabą, poskarżę się Halowi i Jerry'emu.

– Kijanką, nie żabą. Proszę, powiedz im – prowokował ją z uśmiechem. – Pamiętasz przecież, że to ja jestem czarną owcą w rodzinie.

– Też mi czarna owca – parsknęła pogardliwie. – To ty masz zdolności, kontakty i prezencję.

Przyjrzała się mężczyźnie stojącemu obok jej klaczy. Na jego twarzy dostrzegła zmarszczki, których nie miał jeszcze żaden z jego braci. To Matt zawsze dźwigał pełną odpowiedzialność za rodzinę i interesy. Hal robił to, na co miał ochotę, a Jerry wprawdzie bardzo się starał, lecz nie dorównywał Mattowi i potrafił sam to przyznać.

– Nie prosiłem o komplementy – powiedział, zaskoczony jej słowami.

– Nigdy tego nie robisz, ale ci się należą – uśmiechnęła się do niego ciepło.

– To bardzo ryzykowne, Kit, patrzeć na mnie w ten sposób – ostrzegł ją głosem, w którym wyczuwało się napięcie. – Mógłbym teraz zwariować na twoim punkcie.

– Ty? Zwariować na punkcie kobiety? – zaśmiała się. – To dopiero byłby widok! Zresztą do tego potrzebowałabym doświadczenia i pizzy. Poza tym jestem tylko twoją uciążliwą kuzynką, pamiętasz?

– Jesteś piękna, mała Catherine – powiedział szczerze.

– Ty też nie jesteś brzydki, kowboju – odparła, rumieniąc się. – Powinnam już jechać do domu i przebrać się. Mam w planach na dziś kino.

– Tak? Które?

– W tym samochodowym jest dziś film dla dorosłych – zwierzyła się szeptem. – Pomyślałam sobie, że wezmę ze sobą Hala i go uświadomię.

– Nie! – krzyknął i w jednej chwili z jego twarzy zniknął uśmiech, a rysy stwardniały. – Nie Hala. Jeśli chcesz jechać do kina dla zmotoryzowanych, to tylko ze mną. I nie dziś. Już jestem umówiony. W piątek.

– Co powiedziałeś? – zdziwiła się, nie rozumiejąc niczego.

– Powiedziałem, że w piątek zabieram cię do kina, Kit – powtórzył i roześmiał się. – Nie pozwolę ci sprowadzić Hala na złą drogę. Poza tym jest dla ciebie za młody.

Catherine także się roześmiała. Gniew Matta musiał się jej po prostu przywidzieć. Znów się z nią droczył.

– Za młody, powiadasz. Hm, możliwe – zgodziła się. – A ty nie?

– A jak myślisz, złotko? – spytał tonem, którym nigdy jeszcze się do niej nie zwracał.

Głos mężczyzny był miękki jak aksamit i słodki jak miód. Uwodzicielski. Spojrzała na niego zaciekawiona.

– Jesteś za stary na samochodowe kino – powiedziała powoli.

– Weźmiemy pikap i kupię ci pizzę. To mnie odmłodzi – dodał z uśmiechem.

– O, tak. Teraz mogę to sobie wyobrazić – odparła z przekąsem. – Ale nie pocałuję cię, jeśli będziesz pił piwo – oznajmiła i zajrzała mu w oczy.

Zdziwiony uniósł brwi, a w jego czarnych jak węgle oczach mignęło coś, czego Catherine nie zrozumiała.

– W porządku.

Sama była zdziwiona swoją uwagą na temat piwa i pocałunków. Teraz poczuła się zawstydzona. Zupełnie jakby Matt kiedykolwiek chciał mnie całować, pomyślała, zła na siebie. Ale nie potrafiła się powstrzymać i spojrzeniem ciekawie błądziła po jego twarzy, aż zatrzymało się ono na ustach. Kiedy podniosła wzrok, w jego oczach czaiło się szaleństwo. Nagle zapragnęła, by porwał ją w ramiona i zmiażdżył jej usta dzikimi pocałunkami. Po chwili otrząsnęła się z marzeń na jawie i nakazała sobie spokój.

– Naprawdę puścisz mnie do Nowego Jorku, jeśli dobrze wykonam pracę u ciebie? – zmieniła temat.

– Mówiłem poważnie – zapewnił ją i odwrócił się do swoich ludzi.

– Matt…

– Hej, Charlie! Przyprowadź tu ciężarówkę. Ta krowa nie da rady przejść sama! – zawołał do starszego mężczyzny i gestem wskazał zwierzę, które utknęło w błocie.

Westchnęła z rezygnacją. Zawsze tak to wyglądało. Po chwili rozmowy kierował swą uwagę na coś innego i zapominał, że ona żyje. To był jego sposób na unikanie niechcianych tematów w rozmowie. Po prostu się od nich odsuwał. Jeszcze przez chwilę patrzyła za oddalającym się mężczyzną, po czym skierowała klacz ku zabudowaniom.

Cóż, może to i dobrze, że skończyliśmy rozmowę, pomyślała. Wreszcie mogła uciec przed jego dziwnymi spojrzeniami. Twarz wciąż ją paliła, gdy przypomniała sobie swoją uwagę o piwie i pocałunkach w kinie. Pewnie udało jej się tym razem zaszokować Matta.

Poprawiła się w siodle i zaczęła się zastanawiać, jak będzie wyglądało ich wspólne wyjście do kina. Poczuła dreszcze przebiegające po jej ciele na samą myśl o tym. Jeszcze nigdy i nigdzie jej samej nie zabrał. I pewnie tego nie zrobi, upomniała się w myślach. Zaprosi jeszcze kogoś z rodziny, żeby z nimi poszedł. Ale po co miałby wtedy brać pikap?

Wciąż o nim myślała. Matt ją zastanawiał. Zachowywał się jak kowboj albo zamieniał się w pana Kincaida. Widziała to kilka razy. Z łatwością osadzał we właściwym miejscu pracowników, którzy myśleli, że mogą mu wejść na głowę tylko dlatego, że z nimi pracował i żartował. Pod warstwą dobrego humoru krył się niezły charakterek i niezłomna wola.

Sny na jawie raczej mi nie pomogą, pomyślała Catherine. Lepiej zastanowić się nad promocją sprzedaży bydła. To była jedyna droga ucieczki od rodziny i Matta. W żadnym wypadku nie mogła spędzić reszty życia, czekając na niego. Nie potrafi żyć obok i spokojnie patrzeć, jak on poślubia inną. A tak właśnie w końcu się stanie. Korporacja musi mieć dziedzica. Prawdopodobnie znajdzie sobie wykształconą, światową damulkę z własną firmą. To będzie raczej fuzja niż małżeństwo.

Gdy pojawiły się zabudowania rancza, przynagliła klacz do galopu. Po chwili schylała już głowę, wjeżdżając do stajni.

Tytuł oryginału:

Champagne Girl

Passion Flower

Pierwsze wydanie:

Silhouette Romance, 1986

Silhouette Romance, 1984

Opracowanie graficzne okładki:

Robert Dąbrowski

Redaktor prowadzący:

Małgorzata Pogoda

Korekta:

Jolanta Spodar

© 1986, 1984 by Diana Palmer

© for the Polish edition by Harlequin Polska sp. z o.o., Warszawa 2002, 2014

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Books S.A.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Wyłącznym właścicielem nazwy i znaku firmowego wydawnictwa Harlequin jest Harlequin Enterprises Limited. Nazwa i znak firmowy nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Harlequin Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-0613-6

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o. | www.legimi.com