Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Nie jest łatwo być odmieńcem, szczególnie wśród... odmieńców.
Corina należy do watahy wilkołaków, ale nie potrafi w pełni przemienić się w wilka. Wszystko przez klątwę, którą pragnie z siebie zdjąć.
Kobieta oprócz tego ma jeszcze jeden problem. Jej Przeznaczonym okazuje się wampir, który – w przeciwieństwie do niej – nie odczuwa Magii Przeznaczenia. Nie sposób również stwierdzić, kiedy Devin mówi prawdę, a kiedy manipuluje Coriną dla własnych korzyści.
Młoda kobieta nie może mu ufać, tym bardziej że na jaw wychodzą kolejne tajemnice. Słowa wiedźm i elfów wprowadzają mętlik w jej głowie, ale największą zagadką wydaje się sam Devin... Pozbawiony uczuć wampir zaczyna zachowywać się kuriozalnie: raz łamie Corinie serce, a innym razem powoduje szybsze jego bicie.
Przeznaczenie bywa okrutne i mściwe, szczególnie gdy ktoś próbuje je oszukać.
Czy tych dwoje ma szansę odnaleźć szczęście?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 331
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
DEVIN
Niezwykli #2
Lena M. Bielska
ROZDZIAŁ 1
CORINA
Pięć lat wcześniej
Magia nigdy nie była dla mnie łaskawa. Podczas gdy moi bracia co pełnię przemieniali się w wilki i wybierali na długie polowania, ja siedziałam w oknie i patrzyłam w ciemny las. I tak za każdym razem. Ojciec powtarzał, że jestem wybrakowana, a im dłużej tego słuchałam, tym bardziej mu wierzyłam. Jak miałabym nie wierzyć, skoro miał rację? Fakt, że z biegiem czasu nauczyłam się wysuwać kły i pazury, a moje tęczówki mieniły się niebieskim blaskiem, nie zmieniał tego, że nie byłam wilkołaczycą. W każdym razie nie w pełnym tego słowa znaczeniu.
Potrząsnęłam głową, próbując wyrwać się z nieprzyjemnych wspomnień. Opuściłam studio tatuażu i zamknęłam za sobą drzwi. Kiedy przekręcałam klucz w zamku, włoski na karku stanęły mi dęba. Spięłam się i odwróciłam, doskonale wyczuwając na sobie czyjeś spojrzenie. Omiotłam uważnym wzrokiem centrum miasteczka. Przy fontannie kręciła się grupka dzieciaków, a do wejścia do kina ciągnęła się kolejka. Nie dostrzegłam jednak nikogo, kto świdrowałby mnie spojrzeniem. Nieprzyjemne przeczucie zrzuciłam więc na karb zmęczenia.
Ruszyłam powolnym krokiem do domu, po drodze zahaczając o cukiernię. Weszłam do środka i już od progu w moje nozdrza uderzył zapach francuskich wypieków. Uśmiechnęłam się do Louise – staruszki stojącej za ladą.
– Corina – odezwała się miękko. – Co u ciebie, dziecko?
– Wszystko dobrze – odparłam i podeszłam do lodówki.
Szybko obrzuciłam wzrokiem wypieki, po czym otworzyłam usta. Jeszcze szybciej je jednak zamknęłam, bo Louise postawiła właśnie kartonik na blacie.
– Dzisiaj pełnia, prawda? – Spojrzała na mnie znacząco.
– Uhm. – Wykrzywiłam usta w grymasie mającym być uśmiechem, ale zapewne mi nie wyszedł. – Tak, dziś pełnia. – Zbliżyłam się do kasy. – Jestem aż tak przewidywalna?
Zaśmiała się melodyjnie.
– Tylko odrobinę – odparła z lekkim rozbawieniem i wydrukowała paragon.
Zapłaciłam jej za zakupy i sięgnęłam po jednorazówkę ze smakołykami. Jak co miesiąc zamierzałam noc spędzić w oknie, tęskniąc za tym, czego nie mogę robić, a czego nigdy tak naprawdę nie poznałam.
– Zamknij dziś dobrze drzwi i okna.
Palce znieruchomiały mi na foliowym uchwycie, gdy tylko mój mózg przetworzył słowa Louise. Uniosłam głowę i wbiłam w kobietę zdezorientowane spojrzenie, podczas gdy po kręgosłupie przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz.
– Co masz na myśli…?
Poklepała mnie łagodnie po dłoni, po czym ją ścisnęła, jakby w geście pocieszenia. Żołądek zwinął mi się w powodujący mdłości supeł.
– Miałaś wizję? – wyszeptałam zdławionym głosem.
– Niezbyt wyraźną i spójną.
– Co widziałaś…?
Zerknęła w stronę drzwi, a kilka sekund później zadzwonił zawieszony nad nimi dzwonek. Louise puściła moją rękę i uśmiechnęła się do klientki. Wdały się w dyskusję – zupełnie tak, jakby mnie tu nie było. Chciałam jeszcze pociągnąć staruszkę za język, ale mieszkałam w Creek Valley wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że nic więcej mi nie powie. Mówiła tylko tyle, ile chciała, dlatego zgarnęłam reklamówkę i ruszyłam do wyjścia.
Po opuszczeniu cukierni niemal od razu wyczułam czyjeś spojrzenie. Rozejrzałam się, ale to na nic. Nie zauważyłam niczego niepokojącego, a to natomiast sprawiło, że strach przepełzł mi po kręgosłupie. Louise nie zwykła wspominać o swoich wizjach. Nie dlatego, że bała się osądzania, bo wszyscy mieszkańcy doskonale zdawali sobie sprawę, że jest wiedźmą. Tak właściwie nie mówiła o tym, bo bywała wredna.
Jak to wiedźmy.
Mnie jednak wspomniała, a to oznaczało, że naprawdę powinnam się mieć na baczności.
***
Wróciłam do domu przed siódmą – niecałe dwie godziny przed zachodem słońca. Po przekroczeniu progu od razu wyczułam w powietrzu testosteron i zniecierpliwienie. Nic dziwnego, skoro mieszkałam z czterema starszymi braćmi. Wilkołakami na dodatek.
Weszłam do kuchni i uśmiechnęłam się nieznacznie do Tomy.
– Zostało coś z obiadu? – zapytałam ze śmiechem.
Mój brat wpychał właśnie do ust pełną łyżkę gulaszu wołowego. Odpowiedział dopiero, gdy przełknął jedzenie.
– Zostawiłem ci talerz. – Skinął głową w stronę lodówki. – Ale musisz sobie podgrzać.
– Jasne.
To przecież nie tak, że wiedział, o której wrócę do domu. To nie tak, że nie mógł przewidzieć mojej chęci zjedzenia ciepłego obiadu. Przewróciłam do siebie oczami i odstawiłam reklamówkę z cukierni na blat. Akurat otwierałam lodówkę, gdy z piętra zbiegł Cosmin. Miał na sobie jedynie krótkie spodenki. Chyba przed chwilą ćwiczył – jego mięśnie były teraz wyjątkowo mocno zarysowane.
– Cześć! – rzucił i usiadł na krześle, ale za chwilę wstał. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Westchnął głośno. – Kurwa, słońce mogłoby już zajść.
– Jesteś niecierpliwy – skwitowałam, wyciągając z lodówki talerz. Przerzuciłam gulasz do małego rondelka i postawiłam na palniku.
– No co ty nie powiesz – mruknął ze śmiechem.
Gdyby mi teraz powiedział, że ja też bym była na jego miejscu, to rzuciłabym w niego pustym talerzem. Na szczęście chyba nie przyszło mu to do głowy – albo w porę ugryzł się w język. Kto go tam wie.
– A Valentin i Lucian gdzie? – Zerknęłam na Tomę, który właśnie odłożył pustą miskę do zlewozmywaka.
– Poszli na obchód.
Ściągnęłam brwi.
– Obchód? – Wbiłam w brata pytające spojrzenie. – Po co obchód?
Cosmin i Toma spojrzeli po sobie, zanim obaj, w tym samym momencie, wzruszyli nonszalancko ramionami. Jakby się zmówili.
– Wiesz, jaki jest Lucian. Musi mieć wszystko pod kontrolą.
Nie uwierzyłam w ani jedno słowo Tomy. Już nawet nie pamiętałam, kiedy którykolwiek z moich braci poszedł dobrowolnie na obchód. Ba. Ja nawet nie wiedziałam, co to miało dokładnie oznaczać, mogłam się jedynie domyślać. Jak zwykle trzymali mnie z dala od wszystkiego. Zwinęłam dłonie w pięści i zacisnęłam mocno szczęki, aż zazgrzytały mi zęby.
– Idziemy się jeszcze położyć – poinformował mnie nagle Cosmin.
Zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć, już ich nie było. Westchnęłam do siebie i wyłączyłam kuchenkę. Skoro nie zamierzali mnie w nic wtajemniczać, to ja nie planowałam ich o to prosić.
Chociaż – jak się później okazało – być może powinnam.
***
Zachód nie był spektakularny. Z mojego pokoju nie widziałam za dobrze, jak słońce chowa się za horyzontem. We wszystkim przeszkadzały mi drzewa okalające nasze tereny. Już bardziej stereotypowymi wilkołakami nie mogliśmy być – mieszkaliśmy niemal pośrodku lasu. Żeby do nas dotrzeć, trzeba było poruszać się terenowym samochodem albo pick-upem. Wszelkie inne pojazdy – te z niskim podwoziem – nie dojechałyby nawet do połowy podjazdu.
Oparłam policzek o szybę i wepchnęłam do ust croissanta. Okrągły księżyc rozświetlał mrok nocy, a z oddali docierały do mnie odgłosy wycia. Przymknęłam powieki, wyobrażając sobie, jak cztery wilki biegają po gąszczu. Chciałabym pobiegać z nimi. Przemienić się i oddać kontrolę wilczycy. Pragnęłam choć raz poczuć, jak to jest poruszać się swobodnie pomiędzy drzewami i krzewami.
Otworzyłam szeroko oczy, gdy z parteru dotarł do mnie dziwny odgłos. Serce przyspieszyło, podobnie jak oddech. Zeskoczyłam z parapetu i ruszyłam do drzwi. Zatrzymałam się jednak w połowie drogi do nich. Włoski na karku stanęły mi dęba, a żołądkiem szarpnęły mdłości spowodowane strachem. Dałabym sobie rękę uciąć, że właśnie usłyszałam skrzypienie podłogi w holu.
Czym prędzej podbiegłam do wyjścia z sypialni i chwyciłam za klamkę. Byłam bezbronna – nie licząc pazurów i kłów. Niewiele mogłabym zrobić, walcząc z intruzem, kimkolwiek był. Tyle że… nie zdążyłam. Kiedy tylko pchnęłam drzwi, coś je zablokowało. Zanim spomiędzy moich warg wydostał się zduszony pisk, opadła na nie chłodna i zdecydowanie męska dłoń. Sekundę później mój wzrok odnalazł bladą twarz o wiele wyższego ode mnie mężczyzny. Po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz, wprawiając ciało w drżenie, i otulił mnie dziwnie kuszący zapach. W pierwszej chwili go nie rozpoznałam. Nie potrafiłam skupić na niczym myśli, a jedyne, co tłukło się w mojej głowie, to chęć ucieczki i zostania w miejscu jednocześnie. Wszystko przez wpatrujące się we mnie podbiegłe krwią, niemal czarne oczy oraz fakt, że w mojej sypialni był ciemnowłosy wampir.
Wampir pachnący liliami i ziemią.
– Dobry wieczór, mapetite louve.
Zabrał mi rękę z twarzy, jakby chciał, żebym się odezwała. Być może powinnam – chociażby krzyknąć, lecz nie byłam w stanie nawet pisnąć. Stałam jak sparaliżowana i po prostu gapiłam się na intruza szeroko otwartymi oczami. Kompletnie nie rozumiałam, dlaczego wampir znalazł się w naszym domu. Dlaczego wszedł do mojej sypialni. Dlaczego… nazwał mnie swoją małą wilczycą.
Uniósł kącik ust. Wyglądał arogancko, jakby był zadowolony, że wprawił mnie w zdumienie. Że wywołał u mnie milczenie. Ani trochę mi się to nie podobało, jakimś cudem udało mi się zrobić krok w tył. A potem jeszcze jeden. I kolejny, aż zderzyłam się pośladkami z parapetem.
– Jak…? – odezwałam się zachrypniętym głosem, kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego jestem taka skołowana w jego towarzystwie.
Właściwie powinnam wyszczerzyć na niego kły, ale sama myśl o tym sprawiała mi fizyczny ból. Jakby moje ciało protestowało.
– Zamki nie są dla mnie problemem – odparł swobodnie i wszedł do sypialni. Przymknął za sobą drzwi, wywołując we mnie poczucie zagrożenia.
Ha, jakby dopiero teraz mój umysł ogarnął, że przebywanie sam na sam z wampirem może się dla mnie źle skończyć.
– Po co tu przyszedłeś? – wyszeptałam.
Kiedy się poruszył, żeby zatrzymać się tuż przede mną, musiałam mocno zacisnąć palce na parapecie. Gdybym tego nie zrobiła… Nie wiem, czy nie wyciągnęłabym w jego stronę ręki. Och, Boże. Otworzyłam szerzej oczy, podczas gdy wampir uśmiechnął się z jeszcze większym zadowoleniem.
Ja pierdolę.
Właśnie do mnie dotarło, dlaczego mogę tak na niego reagować, jednak myśl o tym, że z tym wampirem łączy mnie Magia Przeznaczenia, była tak irracjonalna, że nie pozwoliłam jej rozgościć się we mnie na dobre. Stłamsiłam ją w zarodku.
– Myślę, że doskonale wiesz, ma petite louve.
Moje serce gwałtownie przyspieszyło, podczas gdy oddech się spłycił. Wampir pochylił głowę tak nisko, że niemal dotknął swoim czołem mojego. Od jego ciała bił chłód, a ode mnie zapewne ciepło. Zadrżałam i jęknęłam cicho, gdy chwycił między palce mój podbródek. Zrobił to tak delikatnie, jakby nie chciał mnie zranić. Moje głupie ciało zareagowało na to drżeniem, a podbrzusze zamrowiło z ekscytacji przepełnionej oczekiwaniem.
– Doskonale wiesz – powtórzył, szepcząc w moje usta. Niemal stykaliśmy się wargami.
Westchnęłam cicho i nawet nie wiedziałam, dlaczego ułożyłam drżące dłonie na jego marynarce. Była miękka i cholernie przyjemna w dotyku. Przesunęłam kilka razy opuszkami po materiale, na co wampir mruknął z zadowoleniem.
– Nie… – wymamrotałam zdławionym głosem i chrząknęłam. – Nie możesz być moim Przeznaczonym.
– Dlaczego?
Przymknęłam powieki.
Jego oddech był chłodny. Jak oddech śmierci. Ale jednocześnie ciepły za sprawą tonu.
– Jesteś wampirem – wyszeptałam.
Zaśmiał się cicho, nieco chrapliwie.
– Podobno Magia nie ma żadnych granic. – Przesunął dłoń z mojego podbródka na policzek i potarł kciukiem skórę, aż wydałam z siebie cichy jęk.
Nie potrafiłam go powstrzymać.
– Przecież widzę, że na mnie reagujesz.
Z ogromnym trudem przełknęłam ślinę.
– I co z tego?
Ta rozmowa była kompletnie pozbawiona sensu. Moje odpowiedzi brzmiały, jakbym ledwo co nauczyła się mówić. Zachowywałam się jak idiotka łaknąca przyjemnych łaskotek w dole brzucha.
– Raczej nie reagowałabyś w ten sposób na obcego wampira w swojej sypialni, gdybyś w głębi siebie nie wiedziała, że możesz mi… – Urwał nagle i uniósł głowę. Oczy podbiegły mu krwią, gdy wzrok utkwił w oknie. A raczej w tym, co znajdowało się za szybą.
Zanim zdołałam jakkolwiek zareagować, jego chłodne i szczupłe palce przemknęły po moim policzku. Sekundę później już go nie było. Zniknął. Dosłownie rozmył się w powietrzu, jakby nigdy się tu nie zjawił. Jakby mi się przyśnił.
Jedyne, co po sobie pozostawił, to zapach lilii i ziemi unoszący się w powietrzu. Przenikający każdy zakamarek mojego umysłu.
I naiwnego serca.
ROZDZIAŁ 2
CORINA
Zerwałam się do siadu wraz z trzaśnięciem frontowych drzwi. Serce załomotało mi niespokojnie w piersi i uspokoiło się dopiero, gdy usłyszałam ciężkie kroki któregoś z moich braci. Nie mogłam ich pomylić z nikim innym. Każdy z nich stąpał tak głośno, jakby ważył tyle co słoń.
Nie, poprawka. On nie chodził, tylko biegł. Zdążyłam mocniej naciągnąć kołdrę na siebie, zanim do mojej sypialni wparował Lucian. Nozdrza miał rozszerzone, a tęczówki niebieskie. Zionęło z nich skupienie. Kiedy jego wzrok padł na mnie, odetchnął głośno z wyraźną ulgą, dość szybko jednak się skrzywił. Natychmiast domyśliłam się dlaczego – wyczuł zapach nocnego intruza.
– Coś nie tak, braciszku? – Postanowiłam udać, że nie mam pojęcia, skąd u niego takie poruszenie.
Właściwie sama nawet nie wiedziałam, dlaczego nie wyznałam mu tu i teraz, co się wydarzyło. Być może chciałam zachować coś wyłącznie dla siebie? Skoro oni nieustannie ukrywali przede mną swoje plany i zamiary, to ja również mogłam, prawda? Szczególnie że nie wydarzyło się nic złego.
No, prawie, bo przecież do naszego domu pod nieobecność moich braci dostał się wampir.
– Wszystko dobrze – odparł powoli i wszedł w głąb mojego pokoju.
Nieustannie poruszał nozdrzami, wciągając powietrze głęboko do płuc. Ściągnął przy tym brwi i uważnie lustrował sypialnię – niemal każdy jej zakamarek. Węszył.
– Czemu nie jesteś w lesie? – zapytałam swobodnie.
Na dworze było jeszcze ciemno, chociaż z każdą upływającą minutą robiło się coraz jaśniej. Nie musiałam zerkać na zegarek w telefonie, żeby się zorientować, że słońce wzejdzie w ciągu najbliższej godziny.
– Musiałem… – Zamilkł i wbił we mnie wzrok.
Naprawdę z całej siły starałam się nie dać po sobie poznać, jak bardzo jestem wytrącona z równowagi.
– Musiałem coś sprawdzić.
– Co takiego?
Pogratulowałam sobie w myślach, gdy udało mi się zapanować nad głosem. Nie zadrżał ani razu. Podejrzewałam jednak, że nie na długo uda mi się utrzymać pozory i wewnętrzny spokój, ale jeśli dopuściłabym do głosu strach i inne emocje, jakie buzowały we mnie od spotkania z wampirem, Lucian w mig by je rozpoznał. A na to nie mogłam pozwolić.
– Nic, czym powinnaś się przejmować – odparł dyplomatycznie i zaczął się wycofywać z pokoju.
Kiedy tylko zamknął za sobą drzwi, opadłam plecami na łóżko i przykryłam dłońmi twarz. Wypuściłam spomiędzy drżących warg powietrze i pozwoliłam sobie śmielej wspomnieć nocnego gościa. Uśmiechnęłam się bezwiednie, gdy przypomniałam sobie jego delikatny dotyk na moim policzku. Ciche westchnienie opuściło moje usta, a po piersi rozlało się ciepło.
Wściekną się, kiedy wszystko wyjdzie na jaw.
Logika i instynkt samozachowawczy nakazywały, żebym wyznała braciom prawdę. Z drugiej jednak strony pojawiły się jakieś uczucia. Nikłe, jeszcze nienazwane, ale budowały się we mnie powoli, próbując przejąć kontrolę nad umysłem. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Zaintrygowana. Zniecierpliwiona. Przede wszystkim jednak… zauroczona.
Kiedy kilka godzin później zeszłam na parter, od razu ruszyłam w stronę drzwi wejściowych. Bracia odsypiali nocne zabawy w lesie, więc nie obawiałam się, że mnie przyłapią na obmacywaniu drewna. Najpierw uważnie przyjrzałam się zamkowi i klamce, ale nie dostrzegłam na nich żadnych oznak włamania. Struktura drzwi również pozostawała nienaruszona, dlatego postanowiłam sprawdzić wszystkie okna. Wampir na pewno wszedł przez parter – w końcu wyraźnie usłyszałam skrzypienie podłogi. Musiał więc się tu jakoś dostać. Tylko…
Ziemia! Pachniał ziemią!
Z mocno bijącym sercem ruszyłam w stronę drzwi do piwnicy. Zapaliłam światło i zeszłam po drewnianych schodach. Gdy stanęłam na betonowej posadzce, do mojego nosa natychmiast dotarł wilgotny, nieco ziemisty aromat powietrza. Pstryknęłam włącznik i weszłam głębiej. Zajrzałam do każdego pomieszczenia, szukając choćby najmniejszego śladu włamania.
I ku własnemu rozczarowaniu – nic nie znalazłam. Okna wyglądały na nienaruszone, drzwi prowadzące do piwnicy z zewnątrz również. Nie miałam pojęcia, jak wampir wszedł do domu. Nie byliśmy tu bezpieczni. Skoro on sobie tak po prostu wszedł do środka, to każdy mógłby to zrobić. Powinnam o tym powiedzieć braciom. Powin…
Zamarłam w bezruchu, niespodziewanie wyczuwając w powietrzu woń lilii. Odwróciłam się na pięcie i rozejrzałam po pokrytym mrokiem pomieszczeniu. Nie miało okien, a drzwi nie zdążyłam jeszcze zamknąć. Może nie byłam w stanie niczego dostrzec, ale… wyraźnie wyczułam na sobie czyjeś spojrzenie, a po chwili dostrzegłam dwa punkciki przebijające się przez mrok.
Oczy.
Otworzyłam usta, żeby się odezwać, ale zanim zdołałam to zrobić, wampir powtórzył czynność sprzed kilkunastu godzin. Znalazł się tuż obok, powodując niewielki podmuch wiatru, i przytknął chłodną dłoń do moich warg. Tym razem jednak chwycił mnie również za kark i od razu się pochylił. Jego chłodny oddech owiał mój policzek.
– Nie chcę wywoływać niepotrzebnych konfliktów z twoimi braćmi – odezwał się nikłym, ledwie słyszalnym szeptem.
Ściągnęłam brwi i przekręciłam głowę, żeby móc spojrzeć mu pytająco w twarz. Chwyciłam go za nadgarstek i próbowałam odsunąć jego dłoń od warg, ale nie byłam w stanie. Jego ramię ani drgnęło.
– Nie musisz się mnie obawiać – wyszeptał ponownie i…
Tak.
Rozmył się w powietrzu.
Tym razem wyraźnie dostrzegłam, że poruszyło się jedno z okien w przedostatnim pomieszczeniu. Chciałam je sprawdzić. Coś musiało być z nim nie tak, skoro dało się je swobodnie otworzyć, jednak w tej samej chwili do moich uszu dotarło wołanie Valentina.
– Już idę! – odkrzyknęłam i ruszyłam w stronę schodów. Wsunęłam dłoń do tylnej kieszeni spodni, żeby wyciągnąć telefon.
Szkoda tylko, że zniknął. Zamiast niego znalazłam czerwoną karteczkę. Rozwinęłam ją, jeszcze zanim wdrapałam się na piętro. Westchnęłam cicho, kręcąc głową na pochyłe, dość równe pismo. Niemal kaligraficzne.
Jeśli chcesz odzyskać swoją zgubę, zostaw wieczorem uchylone okno wsypialni, ma petite louve.
D.
– Co robisz w piwnicy?
Podskoczyłam i mocno zacisnęłam palce na kartce, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w Valentina. Patrzył na mnie uważnie – jak jastrząb na swoją ofiarę. Przesuwał ze skupieniem wzrokiem po moim ciele, zapewne szukając niepokojących objawów.
– Dlaczego się stresujesz?
Parsknęłam śmiechem i zbyłam go machnięciem dłoni.
– Stresuję? – Popukałam się palcem w czoło i wyminęłam go w progu, po czym skierowałam się do kuchni. Po drodze wcisnęłam karteczkę w stanik. – Wystraszyłeś mnie.
– Wyraźnie wyczuwam bijący od ciebie stres – skomentował. Zamknął drzwi do piwnicy i podążył moimi śladami, jakby się do mnie przyczepił niczym rzep do psiego ogona.
– Chyba masz coś nie tak z receptorami, braciszku – odparłam prześmiewczo, tłumiąc w sobie wszelkie emocje. – To był strach, nie stres. W twoim wieku jednak takie problemy z rozpoznaniem reakcji są całkiem normalne.
Burknął pod nosem coś, czego nie zrozumiałam. Nie zamierzałam jednak prosić go, aby powtórzył. Nie ufałam własnym strunom głosowym.
Valentin jeszcze przez dobrych kilka minut mnie obserwował. Z całych sił starałam się ukryć drżenie rąk. Chyba mi się to udało, bo w końcu odpuścił i wrócił do spania. Kiedy zamknęły się za nim drzwi sypialni na piętrze, odetchnęłam z ulgą.
Udawanie przed moimi braćmi będzie trudne, ale jednocześnie tak cholernie ekscytujące. Wiedziałam coś, o czym oni nie mieli pojęcia.
***
Zostawiłam uchylone okno. Naprawdę to zrobiłam, chociaż zanim się na to zdecydowałam, zdążyłam je kilka razy otworzyć i zamknąć. Być może dobrowolne wpuszczanie wampira do swojej sypialni było błędem, ale intuicja podpowiadała mi, że jestem bezpieczna. Trzymałam się myśli, że on faktycznie może być moim Przeznaczonym. Skoro nie czułam się w jego obecności zagrożona, to coś w tym musiało być. Tak przynajmniej sobie to wszystko tłumaczyłam.
Było grubo po dziesiątej, kiedy postanowiłam położyć się do łóżka. Znudziło mnie wyczekiwanie i spoglądanie w stronę ciemnego lasu. Nie chciałam też swoim przyspieszonym oddechem zbudzić braci. Co prawda mieliśmy dość dobrze wygłuszone pokoje, ale nie aż tak bardzo. Gdyby któryś z nich obudził się w środku nocy i skupił na odgłosach, wpadłabym w kłopoty. Zabawne, że miałam na karku sto pięćdziesiąt lat, a oni traktowali mnie jak gówniarę. No, ale w końcu byłam najmłodsza z naszej piątki, więc nie powinno mnie to dziwić.
Rozbudził mnie chłodny podmuch wiatru. Nie zerwałam się jednak z łóżka, chociaż w pierwszym odruchu właśnie to chciałam zrobić. Zamiast tego rozchyliłam powieki i zamrugałam w oczekiwaniu na to, co miało się zaraz wydarzyć. Uśmiech zadrżał mi na ustach, gdy łóżko ugięło się pod ciężarem intruza. Chociaż trudno nazwać go intruzem, skoro specjalnie zostawiłam otwarte okno. Prędzej zaproszonym gościem.
– Dobry wieczór, mapetite louve – wyszeptał ledwie słyszalnie, a jego chłodny oddech połaskotał skórę na mojej szyi.
Była odsłonięta, bo po kąpieli spięłam włosy na czubku głowy i ich nie rozpuściłam.
– Oddaję – dodał, odkładając mój telefon na poduszkę obok mojego policzka.
– Nieładnie tak kraść cudzą własność – odparłam z lekkim rozbawieniem.
Przechyliłam głowę i niemal zachłysnęłam się śliną na widok krwistoczerwonych tęczówek mężczyzny. Leżał za mną, ale w bezpiecznej odległości. Nie dotykał mnie swoim ciałem, jedynie patrzył uważnie na moją twarz.
Uśmiechnął się nieznacznie.
– Masz rację – mruknął i się pochylił.
Rozchyliłam wargi i wysunęłam koniuszek języka, żeby je zwilżyć. Z głębi piersi wampira wydobył się gardłowy pomruk.
– Kusisz, ma petite louve.
Zacisnęłam pięść na pościeli, żeby go nie dotknąć. Nie chciałam wykonać pierwszego kroku. Od zawsze marzyłam o tym, żeby to Przeznaczony się o mnie starał, nawet jeśli łączyła nas Magia. Pragnęłam, żeby o mnie walczył. Żeby zdobył mnie w normalny sposób, a moje ciało już chciało się do niego zbliżyć. Serce przyspieszyło mi z euforii.
– Jak masz na imię? – Musiałam skupić się na czymś innym, aniżeli na jego pięknej, choć bladej twarzy. Na czymś innym niż moje odczucia i pragnienia.
– Devin – odparł miękko i chwycił mnie za podbródek.
Cichy jęk wydobył się z moich ust, gdy naparł kciukiem na dolną wargę. Odchylił ją i pokręcił głową.
– Gdzie twoje kły, maleńka?
Spłonęłam rumieńcem, a wrażliwa skóra między udami zapłonęła ogniem. Reagowałam na niego cholernie mocno. Tak naprawdę każda minuta spędzona w towarzystwie Devina sprawiała, że wampir miał na mnie coraz większy wpływ. Gdyby mnie teraz pocałował… O Luno, nie wiem, co bym zrobiła. Moi bracia na pewno by się obudzili.
– Schowane. – Zmusiłam się do przyjęcia rozbawionego tonu. – Nie pokazuję ich byle komu – dodałam i przekręciłam się na plecy.
Ułamek sekundy później Devin klęczał nade mną z dłońmi opartymi po bokach mojej głowy. Kolanami ściskał moje biodra, a jego ciemne oczy nieustannie wpatrzone były w moje. Tylko co jakiś czas zerkał na moje wargi. Kiedy to robił, mięśnie jego szczęk drgały.
– Zdziwiony? – Uniosłam brew.
– Raczej zadowolony – odparł i obniżył głowę tak bardzo, że niemal stykaliśmy się nosami. – Nie chciałbym zostać zmuszony, żeby komuś wyrwać serce.
W brzuchu rozszalał się rój motyli.
– Jesteś zazdrosny? – sapnęłam zdumiona.
– A jak myślisz? – zapytał chrapliwym szeptem i przysunął usta do mojego ucha.
Jego spokojny oddech wprawił mnie w drżenie. Przymknęłam powieki, gdy usłyszałam kolejne słowa.
– Cholernie zazdrosny. Długo na ciebie czekałem.
– Jak długo? – zapytałam niemal na bezdechu.
– Bardzo długo.
Jęknęłam, gdy Devin przytknął chłodne wargi do skóry mojej szyi w miejscu, w którym pulsowała tętnica. Ułożyłam dłonie na jego ramionach, ale nie odepchnęłam go, tylko wbiłam w nie palce. Z mocno bijącym sercem czekałam na to, co zrobi. A kiedy przesunął językiem po mojej nagiej skórze i zamruczał z zadowolenia, odchyliłam głowę w bok. Podawałam mu się jak na cholernej tacy, ale nie byłam w stanie powstrzymać swojego ciała przed uległością. Podczas gdy wilkołaki kochały dominowanie, wilkołaczyce… przeciwnie.
– Moja mała wilczyca jest kusicielką – wychrypiał i…
Przytknął mi dłoń do ust w tej samej sekundzie, w której przesunął ostrymi kłami po skórze tuż nad obojczykiem. W miejscu, na którym – miałam nadzieję – mój Przeznaczony zostawi po sobie swój ślad.
– Nie dziś – wyszeptał, niespodziewanie się ode mnie odrywając. Zwinnie zeskoczył z łóżka, pozostawiając za sobą pustkę i dojmujący chłód.
Posłałam mu skołowane spojrzenie, gdy ruszył w stronę okna.
– Ale…
– Wkrótce. – Spojrzał mi w oczy. – Ale nie dziś.
Zniknął pomiędzy mrugnięciami, po raz kolejny pozostawiając po sobie zapach lilii. Wyskoczyłam z łóżka i podbiegłam do okna, żeby spróbować go jeszcze dojrzeć, ale niestety – już go nie było.
Do oczu napłynęły mi łzy frustracji i żalu. Dlaczego tego nie zrobił? Czyżbym nie była dla niego wystarczająca?