Diabeł zza okna - Musiałowicz Anna - ebook + audiobook + książka

Diabeł zza okna ebook i audiobook

Musiałowicz Anna

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Powiadają, że gdy wieje wicher, czart pląsa wśród podmuchów. Złakniony niewinnych duszyczek wodzi kaprawymi ślepiami za nieświadomą zagrożenia dziatwą.
W pewnej wiosce, pozornie zwyczajnej jak wszystkie wioski tego świata, ośmioletnia Asia spędza, jak co roku, wakacje u babci – wakacje, które na zawsze zmienią jej postrzeganie świata. Czas beztroski kończy się wtedy, gdy diabeł czyha za oknem, zakłócając spokój Bogu ducha winnych mieszkańców.
Tam, gdzie siła wyobraźni zderza się z prawdziwą magią, Zło przybiera kształt z krwi i kości, a klątwa przestaje być wyłącznie przedmiotem bajania starców, nie ma miejsca na litość i wątpliwości.
Czy rezolutna babcia i plotkara Grzelakowa odkryją mroczną tajemnicę gospodyni proboszcza? Czy kot Mruczek zdoła ochronić Asię? Kto jeszcze ośmieli przeciwstawić się diabłu? Ile dzieci musi zginąć, by czart zaspokoił żądzę?

Diabeł zza okna to powieść, która od pierwszych stron urzeka nastrojem tajemniczości. Tchnienie nieznanego przenika sielankową scenerię, prowadząc czytelnika w mrok ludzkich osobowości, najcięższych wyborów i życiowych klęsk. Czytelnik staje się towarzyszem świetnie skonstruowanych postaci i razem z nimi odkrywa przerażające sekrety „wsi spokojnej, wsi wesołej”. Diabeł zza okna nieprędko da o sobie zapomnieć...

Karolina Kaczkowska

Diabeł zza okna to książka, której się nie czyta. W jej fabułę wchodzi się jak mężczyzna w ukochaną kobietę, marząc jedynie o tym, by pozostać w niej na zawsze.

Juliusz Wojciechowicz

Gdyby przeprowadzić literacki eksperyment i poprosić Neila Gaimana o powtórne napisanie Koraliny, każąc mu umieścić akcję na polskiej wsi w latach późnego PRL-u, to mógłby napisać coś podobnego do Diabła zza okna. Przynajmniej pod względem scenografii. Zapewne jednak zabrakłoby mu tego błyskotliwego wczucia się w polską duszę, którym utwór Anny Musiałowicz atakuje z dosłownie każdej strony.

Krzysztof Maciejewski

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 113

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 5 min

Lektor: Anna Musialowicz
Oceny
3,9 (212 oceny)
67
80
48
14
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Iskra80

Nie oderwiesz się od lektury

Całkiem fajna opowieść. Podobał mi się język, sposób prowadzenia narracji. Sama historia wciągająca, składna. Polecam!
00
jujas

Nie polecam

Zero nastroju i atmosfery grozy, styl żaden, jakby pisała to jakaś naiwna nastolatka. Nie polecam.
00
wirnik

Dobrze spędzony czas

Bardzo miłe zaskoczenie
00
Brego123

Nie oderwiesz się od lektury

Budzi wspomnienia. Kto spędzał wakacje u dziadków na wsi zgodzi się ze mną. Historia z diabłem w tym sielskim klimacie świetna. Bardzo polecam
00
piorowski

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dobrze się czytało. Moje klimaty. Coś dla fanów realizmu magicznego.
00

Popularność




Copyright © by Wydawnictwo Dom Horroru, 2020Dom HorroruGorlicka 66/2651-314 Wrocław

Copyright © by Anna Musiałowicz

Wszelkie prawa zastrzeżone

Ilustracja na okładce: Andrzej Masianis, masianis.plProjekt okładki: Kornel Kwieciński, Strangely TwistedIlustracje: Anna Musiałowicz

Skład: Łukasz Rosa

Redakcja: Juliusz Wojciechowicz Korekta: Katarzyna Czwordon

ISBN: 978-83-66518-24-7

Prolog

Dom mojej babci jest niesamowity i budzi lęk.

Mam osiem, na pewno nie więcej niż dziesięć lat, późny wieczór ginie w ramionach nocy, ciemność gęstnieje, przepływa pomiędzy moimi palcami. Stoję na ganku, wpatrzona w księżyc. Jego poświata ma w sobie coś niepokojącego. Czuję parcie na pęcherz. Zbieram się na odwagę, by wejść w mrok i przebiec kilka metrów do budynku gospodarczego, w którym mieści się ubikacja. Zastanawiam się, dlaczego dziadkowie upierają się, by za potrzebą chodzić na zewnątrz. Przecież w domu jest bieżąca woda, ścieki odprowadzane są do szamba. Ale wtedy przypominam sobie wywody dziadka, że porządni ludzie nie srają we własnym domu. Nie jego broszka, że miastowym się w głowach przewraca.

Otynkowanej komórce, do której nawet doprowadzono elektryczność, daleko do typowej, zbitej z dech sławojki. Wycięte w drzwiach serduszko jest tu jedynie ukłonem w stronę niepisanej tradycji oznaczania toalet. Taki kibelek to luksus dla moich dziadków.

Tylko dlaczego ten stoi tak daleko?

Księżyc hipnotyzuje mnie. Podbrzusze boli jakoś tak mdło i ciepło, a ja wciąż nie mogę się ruszyć. Pies, jeszcze niespuszczony na noc z łańcucha, skamle w nadziei na zabawę. Merda ogonem, słyszę uderzenia o piach. Boję się. Ta droga jawi mi się tak długa. Zaledwie kilka metrów dzielących mnie od budynku gospodarczego w mroku rozciąga się w nieskończoność. Ciemność sprawia, że podwórko zdaje się zapadać, jakby przed domem ziała wielka dziura, a w niej czerń, która chce mnie pochwycić. Powtarzam sobie, że to tylko w mojej głowie, przecież znam to miejsce co do centymetra. Ale noc nadaje mu inny wymiar. Słyszę szczekanie psa sąsiada. Głośno grają świerszcze i cykady. Delikatny wiatr dotyka mojej skóry, przenikając przez niezbyt grubą piżamkę i założony nań babciny, wełniany sweter. Nie mogę oderwać oczu od księżyca, jego tarcza mnie urzeka. Wiatr przynosi aromaty wsi. W tej nocnej wcale-nie-ciszy zdają się intensywniejsze. Najmocniejszy jest smród obornika. I ptactwa. Kury śmierdzą w dziwny, pierzasty sposób. W kurniku cicho. Jutro będę zbierać z babcią jajka.

Powiew wiatru porusza plastikowymi, kolorowymi taśmami zawieszonymi w drzwiach domu, by odstraszyć muchy. Wyglądają jak długie ręce, a może palce jakichś magicznych istot. Próbują mnie dotknąć. Taśmy stają się lepkie, chwytają mnie, jakby chciały mnie zagarnąć, owinąć i udusić. Tłumaczę sobie, że to tylko moja wybujała wyobraźnia, jednak nie czuję się bezpiecznie. Usiłuję przekonać siebie, że wcale nie chce mi się siku, że wytrzymam do rana. Na tę myśl nacisk na pęcherz zwiększa się i wiem, że nie wytrzymam, ale tak bardzo nie chcę wkraczać w tę ciemność. Mam do pokonania pięć schodów w dół, potem może sześć metrów na ukos przez podwórko, by znaleźć się tam, gdzie, jak mawiał dziadek, nawet król chadzał piechotą. Nie czuję się królem, chcę wrócić do domu. W kuchni stoi wiadro na, jak je nazywa babcia, odpady gospodarcze. Czyli na wszystko to, czego nie da się spalić w piecu – obierki, zlewki, zepsute mięso, zjełczałe mleko, a gdy trzeba – na dziecięce siku i kupę. Ale nie lubię dotyku metalowego wiadra na moich pośladkach. Zresztą, zawsze gdy babcia wyciąga je spod zlewu, nie sposób nie zajrzeć, co pływa w środku. Zwykle wtedy czuję nagły skurcz w żołądku i moje usta wypełnia kwas. Do nosa dociera smród zepsucia. Nie, nie wymiotuję, ale z trudem powstrzymuję się od tego. Dlatego teraz, stojąc w obliczu ciemności, wolę walczyć z czyhającymi na mnie duchami, diabłami czy innymi demonami, niż skorzystać z wiadra.

Kątem oka dostrzegam błysk. Obracam się w stronę śliwy, której gałęzie złowieszczo ocierają się o siebie, napierają na ścianę domu. Zdaje się, jakby tej nocy śliwa dwukrotnie zwiększyła swój rozmiar, jakby urosła większa od domu i rozlała się na całe niebo. Znów błysk. To oczy. Wpatrują się we mnie intensywnie, mienią się. Szczekanie psa w oddali cichnie, nawet świerszcze cykają ciszej. Za to przy budzie słyszę warczenie i zgrzyt łańcucha. Lecz to nie ma znaczenia. Świat zamyka się w dwóch parach oczu – moich, ogromnych, błękitnych, ledwie dostrzegalnych w ciemności, i tych naprzeciw – intrygujących, lśniących jak dwie lampki, czujnych. Słyszę odgłos jakichś kroków za plecami. Świetliki oczu nikną w ciemności, pomiędzy gałęziami śliwy coś się porusza. Mruczek, wiem przecież. Znów przyszedł czuwać nade mną. Mój-nie-mój kot o dziewięciu życiach. Nieważne, ile razy zaginął, ile razy został przejechany przez auto lub zagryziony przez bezpańskiego psa – za każdym razem wracał, by mieć na mnie baczenie. Rudy, czarny czy pręgowany, z białym krawatem pod szyją czy w skarpetce na tylnej łapie – zmieniał tylko futro, raz był młodszy, raz starszy, ale to zawsze był mój-nie-mój obrońca Mruczek. Uśmiecham się, wiedząc, że on widzi mój uśmiech.

Znów odwracam głowę w stronę komórki. Ciemność staje się jeszcze mroczniejsza, gdy szare chmury zasłaniają księżyc. Powietrze przepełnia wilgoć, czuję pojedyncze krople spadające na moją twarz. Ziemia, spalona za dnia słońcem, łaknie deszczu. Mruczek miauczy przeraźliwe, a ja oddycham spokojniej. Spomiędzy tasiemek wysuwa się siwa czupryna babci.

– A gdzie ty po tej nocy latasz? – pyta mnie szorstkim, lekko skrzekliwym głosem.

– Siku mi się chce – odpowiadam zgodnie z prawdą. Jeszcze moment, a nie wytrzymam.

– No to pędź – wzdycha, chwytając mnie za rękę. Wie, jak przerażająca dla dziecka jest noc. – Oj, Aśka, Aśka, przecież nikt cię tu nie porwie. – Ciągnie mnie za sobą przez ciemne podwórko, otwiera drzwi z serduszkiem, zapala lampę. – Poczekam tu na ciebie – zapewnia, a ja nie domykam drzwi, by widzieć jej korpulentną, okrytą niebieskim fartuchem postać, szybkim ruchem zdejmuję spodnie od piżamy, siadam na zimnej, pokrytej brązową farbą olejną desce, starając się nie przesunąć za bardzo do tyłu, by nie wpaść do dziury. Tylko siku ma się zmieścić. Nie wiem, jak tam głęboko, bo zawsze staram się nie patrzeć.

Gdy wychodzę, lekko trącając drzwiami babcię, wycieram ręce w babciny sweter, ciesząc się, że nikt mnie tu nie rozlicza z wody i mydła. Tutaj, na wsi, żadne zarazki nie są mi groźne.

– Co, Aśka? Idziemy? – Znów chwyta mnie za rękę, bym się nie bała i prowadzi w stronę domu. Wokół lampy na ganku gromadzą się ćmy i komary, rzucając abstrakcyjne cienie na biały tynk, który w mroku staje się obrazem pełnym kształtów i nienazwanych odcieni szarości. – Boisz się ciemności, Aśka – mówi babcia – a przecież z ciemności człowiek wychodzi, gdy się rodzi i w ciemność wkracza, gdy umiera. To nasze naturalne miejsce i w mroku powinniśmy czuć się najbezpieczniej. Ciemność kołysze, tuli i głaszcze. To światło wbija się w oczy gwałtem. Nie bój się jej, Asia. Nawet jeśli ciemność ma swoje tajemnice, to po to, by cię chronić. Dzień pokaże ci prawdziwe strachy.

Z chlewika dobiega chrumkanie przebudzonej świni. Pies na łańcuchu skamle. Gdy wchodzimy do domu, a stwory o palcach z plastikowej taśmy pozwalają mi przejść, słyszę już tylko chrapanie dziadka. Babcia prowadzi mnie do łóżka. Wskakuję do niego, głową przywieram do poduszki obleczonej w wykrochmaloną poszewkę z koronką. Czuję się jak królewna. Babcia przykrywa mnie puchową pierzyną – takiej w miastach się nie spotyka – a ja zapadam w ciemność, która staje się moją przyjaciółką, oddaję się jej, oddycham nią, tonę w niej.

Rozdział 1

Diabła po raz pierwszy ujrzałam w oknie. Przypatrywał mi się zza szyby, skryty za drewnianym słupkiem. Jego łeb wychynął zza belki dzielącej ramę ościeżnicy, widziałam też kawałek włochatego ramienia. Perkaty nos przykleił do szkła tak, że niemal całkiem go spłaszczył, a gałki oczne drgały mu i kręciły się po żółtym białku oka, każda w inną stronę, niezależnie od siebie. Jakby próbował z całej siły patrzeć tylko na mnie, jednak czy to ciekawość, czy niecierpliwość nie pozwalała mu utrzymać wzroku na jednym punkcie.

Okno miało dwa skrzydła, w jednej trzeciej wysokości podzielone ślemieniem, a niżej szprosami. Diabeł wystawał ze środka, jednak wyglądało to tak, jakby brakowało połowy ciała czarta, a każda szybka była innym wymiarem, ukazującym zgoła odmienny widok. Miałam więc przed oczami jedynie łeb, ramię i kawałek brzucha. Brudny, o spalonej na ciemny brąz skórze, poznaczonej czarnymi plamami – ni to pieprzykami, ni to sadzą. Na głowie, z której wystawały dwa rogi, lepiły się kołtuny zakurzonych, tłustych włosów nieregularnej długości, sterczących we wszystkie strony. Równie potargana sierść pokrywała ramiona, szczelnie porastała klatkę piersiową; odsłaniała jedynie nabrzmiałe, niemal kobiece, czarne sutki. Brzuch, choć cały uboższy w owłosienie, skupiał brudną, posklejaną od potu gęstwinę wokół pępka.

Diabeł zdawał się dość mikry, ale raz, że widziałam tylko fragment jego ciała, dwa, że nierównej grubości szyba mogła działać jak lupa – jeśli patrzyło się przez nią pod kątem, powiększała lub pomniejszała przedmioty.

To było krótko po przebudzeniu. Słońce wdarło się pod moje powieki, oznajmiając, że nadszedł dzień. Leżałam jeszcze, zaciskając mocno oczy, broniąc snu przed jawą, jednak szuranie krzeseł, tłuczenie garnkami i inne odgłosy dobiegające z kuchni jasno dawały mi do zrozumienia, że czas na pobudkę. Mogłam się spodziewać rychłego wejścia babci do pokoju. Zresztą zasłony były już odsunięte, więc domyślałam się, że kilka razy sprawdzała, czy się nie kręcę w łóżku. Nigdy nie przychodziła specjalnie po to, żeby mi powiedzieć, że pora wstawać, jednak hałas, jaki o pewnej godzinie zaczynała robić, nie był przypadkowy.

Gdy rozwarłam powieki, a mój wzrok padł na okno, w pierwszym momencie pomyślałam, że jeszcze śnię. Widok diabła, nawet jeśli jedynie za szybą, nie pasował do realnego świata. Zamknęłam oczy, jakbym znów miała na moment zapaść w sen, po czym otwarłam je gwałtownie, najszerzej jak potrafiłam, kierując wzrok w stronę okna. Diabeł wciąż tam tkwił, zezował na mnie. Gdy upewnił się, że go dostrzegłam, obnażył żółte, nadpsute, krzywe zęby. To chyba miał być uśmiech. Z kuchni dobiegł mnie metaliczny łoskot – coś jakby pokrywka od garnka spadła na podłogę. Hałas był tak niespodziewany, że aż poskoczyłam na łóżku.

– A niech to wszyscy diabli! – usłyszałam zbyt głośny, pełen złości, a jednak wciąż szept babci.

Odwróciłam głowę ku drzwiom prowadzącym do kuchni, na moment zapominając o czarcie, ale zaraz znowu spojrzałam w okno. Diabeł teraz zerkał w stronę kuchni, gębę wykrzywił jakby przestraszony, usta, lekko rozchylone, ułożyły mu się w kształt podkówki.

A ja, jakby dopiero teraz w pełni przebudzona, zdałam sobie sprawę, co siedzi za oknem. Zrobiłam to, na co pozwalała mi moja dziecięca odwaga – nałożyłam sobie kołdrę na głowę, podkurczyłam kolana tak, by nic nie wystawało poza materiał i zaczęłam krzyczeć tak głośno, jak tylko potrafiłam:

– Babciu, babciu!

Ta wleciała jak rażona piorunem, aż jej wsuwka z włosów wypadła i siwe kosmyki powiewały wokół głowy jak aureola. Szybkim ruchem ściągnęła kołdrę z mojej głowy.

– Dziecko, co się stało?! – zapytała poważnie zaniepokojona. Zmarszczka pomiędzy jej brwiami pogłębiła się, nos wydłużył, usta zacisnęły.

– Babciu, za oknem jest diabeł! – krzyknęłam rozpaczliwie, palcem celując w… puste już okno.

Wzrok babci podążył za ruchem ręki, potem odwróciła się w moją stronę.

– Coś ci się przyśniło, Asia – stwierdziła stanowczo.

– Nic mi się nie przyśniło! – zaprzeczyłam płaczliwie. Jak mogłam przekonać ją, że widziałam coś, co mnie samej zdawało się niemożliwe? – Widziałam dokładnie! Taki rogaty, futrzasty!

– Tak zazwyczaj opisuje się diabły. – Babcia pokiwała głową, a jej usta lekko drgnęły, jakby chciały powstrzymać uśmieszek.

– A kopyta i ogon miał?

– Nie widziałam! – żachnęłam się, a z oczu popłynęły mi kaskady łez.

– Jak nie widziałaś kopyt i ogona, to pewnie nie był diabeł

– Teraz babcia roześmiała się. Klepnęła mnie w kolano. – No, wstawaj Aśka, szkoda dnia. Z innymi potworami ci za dnia przyjdzie walczyć.

Anna Musiałowicz

Z wykształcenia pedagog-resocjalizator. Z natury włóczykij. W chwilach wolnych od obowiązków rodzinnych i zawodowych grywa w szachy, nawiedza zamki, rysuje, gdzie popadnie i co popadnie, zazwyczaj słucha heavy metalu i rocka, czyta głównie fantasy. Z zamiłowania pisarka.

Jako autor debiutowała w marcu 2016 roku. Jako redaktor i korektor działa głównie w wydawnictwach związanych z horrorem i fantasy, zajmuje się również promocją książek. Jej opowiadania i drabble zostały opublikowane w magazynach i antologiach związanych z literaturą grozy i podręcznikach RPG. Diabeł zza okna to jej debiutancka powieść.

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Epilog

Anna Musiałowicz