Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
10 osób interesuje się tą książką
“Dla nas zawsze będzie lato”
Ostatni tom trylogii Lato Jenny Han – idealnej, żeby spędzić z nią wakacje!
Belly od zawsze wiedziała, że kocha dwóch chłopców o nazwisku Fisher. Minęły dwa lata, odkąd Conrad powiedział Belly, żeby wybrała jego brata. Od tamtej pory Belly i Jeremiah są nierozłączni, uczęszczają do tego samego college'u i wydaje się, że są swoimi bratnimi duszami. Ale ich związek tylko pozornie jest tak szczęśliwy.
Kiedy Jeremiah popełnia najgorszy z możliwych błędów, Belly musi zakwestionować to, co uważała za prawdziwą miłość.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Dla moich dwóch Emily: Emily van Beek, jesteś moją królową. Emily Thomas Meehan, zawsze trzymajmy się razem.
W pierwszej kolejności najszczersze podziękowania składam Emily Meehan za opiekę nad książką. Ogromnie dziękuję też Julii Maguire za to, że nic nie umknęło jej uwagi, Lucy Ruth Cummins za kolejną cudną okładkę, Justinowi Chandzie i Anne Zafian za niezachwiane wsparcie i całej (naprawdę niezwykłej) ekipie S&S. Od działu handlowego przez redakcję po marketing i reklamę jesteście na szczycie mojej listy. Jak zawsze dziękuję Emily van Beek i Folio, mojej rodzinie z Pippin, a także Siobhan Vivian – mojej pierwszej i najwytrawniejszej czytelniczce.
Kiedy byłam mała, w środy wieczorem oglądałyśmy z mamą stare musicale. Taki miałyśmy zwyczaj. Czasem tata albo Steven zajrzeli do nas i obejrzeli kawałek, ale prawie zawsze siedziałyśmy tylko ja i mama na kanapie pod kocem z miską słodko-słonego popcornu. W każdą środę. Oglądałyśmy The Music Man, West Side Story, Spotkamy się w St. Louis, które lubiłam, i Deszczową piosenkę, którą bardzo lubiłam. Ale żadnego z nich nie uwielbiałam tak jak Bye Bye Birdie. Ze wszystkich musicali ten był dla mnie numerem jeden. Oglądałam go w kółko, tyle razy, ile była w stanie znieść mama. Jak Kim MacAfee chciałam malować rzęsy i usta, nosić szpilki i czuć się jak szczęśliwa dorosła kobieta, chciałam słyszeć, jak chłopcy gwiżdżą, i wiedzieć, że to z mojego powodu. Chciałam dorosnąć i być jak Kim, bo ona to wszystko zdobyła.
A potem, kiedy nadchodziła pora do spania, z ustami pełnymi pasty do zębów śpiewałam do lustra: „We love you, Conrad, oh yes we do. We love you, Conrad, and we’ll be true”*. Śpiewałam, ile tchu w moich ośmio-, dziewięcio-, dziesięcioletnich płucach. Ale nie wzdychałam do Conrada Birdie. Śpiewałam do mojego Conrada. Conrada Becka Fishera, chłopca z moich dziecięcych marzeń.
Kochałam tylko dwóch chłopców – obaj nosili nazwisko Fisher. Conrad był pierwszy i kochałam go tak, jak kocha się tylko pierwszy raz. Miłością ślepą i głuchą: zawrotną, naiwną i żarliwą. Ten rodzaj miłości zdarza się tylko raz.
A potem był Jeremiah. Kiedy na niego patrzyłam, widziałam przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Nie tylko znał dziewczynę, którą niegdyś byłam. Znał też mnie obecną i wciąż mnie kochał.
Moje dwie wielkie miłości. Chyba zawsze wiedziałam, że któregoś dnia zostanę Belly Fisher. Nie wiedziałam tylko, że wydarzy się to w taki sposób.
* Piosenka z musicalu Bye Bye Birdie w reżyserii George’a Sidneya, na podstawie sztuki Michaela Stewarta pod tym samym tytułem. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Kiedy nadchodzi tydzień sesji, a ty uczysz się już od pięciu godzin bez przerwy, potrzebujesz trzech rzeczy, żeby przetrwać noc. Największego sorbetu, jaki dasz radę znaleźć, o smaku wiśni. Spodni od piżamy tak spranych, że są cienkie jak bibułka. I wreszcie przerw na taniec. Mnóstwo przerw na taniec. Kiedy zamykają ci się oczy i marzysz o łóżku, przerwy na taniec pomogą ci przetrwać.
Była czwarta nad ranem, a ja przygotowywałam się do ostatniego egzaminu pierwszego roku na Finch University. Koczowałam w bibliotece akademika z nową przyjaciółką, Aniką Johnson, i starą przyjaciółką, Taylor Jewel. Wakacje były na wyciągnięcie ręki, niemal czułam ich smak. Jeszcze pięć dni. Odliczałam od kwietnia.
− Przepytaj mnie – zażyczyła sobie Taylor zachrypniętym głosem.
Otwarłam notes na losowo wybranej stronie.
− Zdefiniuj anima kontra animus.
Taylor przygryzła dolną wargę.
− Podpowiedz mi.
− Hmm… łacina – odparłam.
− Nie uczyłam się łaciny! Na egzaminie będzie łacina?
− Nie, starałam ci się tylko podpowiedzieć. Bo w łacinie imiona chłopców kończą się na „-us”, a dziewczyn na „-a”. Anima to archetyp kobiecy, a animus męski. Łapiesz?
Westchnęła głośno.
− Nie. Pewnie obleję.
Podniósłszy wzrok znad swojego notesu, Anika stwierdziła:
− Może gdybyś przestała esemesować, a zaczęła się uczyć, tobyś nie oblała.
Taylor posłała jej gniewne spojrzenie.
− Pomagam starszej siostrze zaplanować nasze końcoworoczne śniadanie, więc muszę dziś dyżurować pod telefonem.
− Dyżurować? – Anika wyglądała na rozbawioną. – Jak lekarz?
− Tak, jak lekarz – zdenerwowała się Taylor.
− Będą naleśniki czy gofry?
− Tosty po francusku, ściśle rzecz biorąc.
Wszystkie trzy zdawałyśmy ten sam egzamin ze wstępu do psychologii. Mój i Taylor odbywał się nazajutrz, a Aniki dzień później. Anika była moją najbliższą przyjaciółką z uczelni poza Taylor. Ponieważ Taylor z natury lubiła rywalizować, była dość zazdrosna o tę przyjaźń, choć w życiu by się do tego nie przyznała.
Moja przyjaźń z Aniką różniła się od przyjaźni z Taylor. Anika była wyluzowana i łatwa w kontakcie. Nie oceniała pochopnie. Jednak ponad wszystko dawała mi przestrzeń, żebym była inna. Nie znała mnie od zawsze, więc niczego nie oczekiwała ani z góry nie zakładała. Dawało mi to wolność. I nie przypominała nikogo z moich przyjaciół z rodzinnych okolic. Pochodziła z Nowego Jorku, jej ojciec był muzykiem jazzowym, a matka pisarką.
Niedługo potem słońce zaczęło wschodzić, zalewając pokój błękitnawym światłem, głowa Taylor opadła, a Anika wpatrywała się w przestrzeń jak zombie.
Zwinęłam dwie kulki z papieru i wycelowałam w przyjaciółki.
− Przerwa taneczna – zawołałam, wciskając play na komputerze.
Zakołysałam się na krześle.
Anika rzuciła mi ponure spojrzenie.
− Czemu jesteś taka radosna?
− Bo – powiedziałam, klaszcząc w dłonie – za parę godzin będzie po wszystkim.
Egzamin miałam dopiero o pierwszej, zamierzałam więc wrócić do pokoju, przespać się parę godzin, po czym obudzić się wcześniej i jeszcze trochę pouczyć.
Zaspałam, ale i tak udało mi się przeznaczyć godzinę na naukę. Nie miałam czasu, żeby zejść do stołówki na śniadanie, wypiłam tylko wiśniową colę z maszyny z napojami.
Zgodnie z naszymi oczekiwaniami test był trudny, ale byłam prawie pewna, że dostanę co najmniej B. Taylor była prawie pewna, że nie oblała, czyli nieźle. Czułyśmy się zanadto zmęczone, żeby świętować, więc przybiłyśmy tylko piątkę i się rozeszłyśmy.
Ja wróciłam do akademika, gotowa paść i spać co najmniej do kolacji, a kiedy otwarłam drzwi, zastałam na łóżku pogrążonego we śnie Jeremiaha. Kiedy spał, wyglądał jak mały chłopiec, nawet mimo krótkiego zarostu. Leżał wyciągnięty na kocu, stopy zwisały mu poza krawędzią łóżka, a do piersi przytulił mojego pluszowego misia polarnego.
Zdjęłam buty i położyłam się obok niego na moim pojedynczym, superdługim łóżku. Poruszył się, otwarł oczy i powiedział:
− Cześć.
− Cześć – odparłam.
− Jak poszło?
− Całkiem nieźle.
− To dobrze. – Puścił Sopla Juniora i przytulił mnie. – Przyniosłem ci pół kanapki, którą jadłem na lunch.
− Jesteś kochany – powiedziałam i wtuliłam głowę w jego ramię.
Pocałował moje włosy.
− Nie mogę pozwolić, żeby moja dziewczyna opuszczała co chwilę posiłki.
− Tylko śniadanie – poprawiłam go. A potem, jakby od niechcenia, dodałam: – I lunch.
− Chcesz zjeść ją teraz? Mam ją w plecaku.
Kiedy tak się zastanowiłam, poczułam głód, ale byłam też śpiąca.
− Może za chwilkę – odparłam, zamykając oczy.
A potem zasnął z powrotem i ja też zapadłam w sen. Kiedy się obudziłam, na zewnątrz było ciemno, Junior leżał na podłodze, a ja znajdowałam się w objęciach Jeremiaha. Nadal spał.
Zaczęliśmy się spotykać zaraz na początku mojej klasy maturalnej. „Spotykanie się” nie stanowiło chyba właściwego określenia. Po prostu byliśmy razem. Wszystko wydarzyło się tak naturalnie i szybko, że odniosłam wrażenie, jakby sprawy nigdy nie miały się inaczej. W jednej chwili byliśmy przyjaciółmi, a w drugiej całowaliśmy się, i zanim się obejrzałam, zdawałam już na tę samą uczelnię co on. Powtarzałam sobie i innym (również jemu, a zwłaszcza mojej mamie), że to dobra szkoła, że znajduje się zaledwie parę godzin od domu i składanie tam papierów jest rozsądne, że jestem otwarta na różne możliwości. Wszystkie te argumenty były prawdziwe. Ale najprawdziwszy był taki, że chciałam po prostu być blisko niego. Chciałam go mieć we wszystkie pory roku, nie tylko latem.
I tak znaleźliśmy się tutaj, koło siebie na moim łóżku w akademiku. On był na drugim roku, a ja kończyłam pierwszy. Niesamowite, jak daleko zaszliśmy. Znaliśmy się całe życie i pod pewnymi względami to wszystko było wielkim zaskoczeniem – a pod innymi zdawało się nieuniknione.
Bractwo Jeremiaha urządzało na koniec roku imprezę. Za niespełna tydzień wszyscy wyjeżdżaliśmy do domów na wakacje i mieliśmy wrócić do Finch dopiero pod koniec sierpnia. Lato zawsze lubiłam najbardziej, ale teraz, kiedy wreszcie wracałam do domu, czułam z jakiegoś powodu słodko-gorzki smak. Przywykłam do tego, że spotykam się z Jeremiahem w stołówce każdego ranka przy śniadaniu i że robimy wspólnie pranie w jego akademiku późnym wieczorem. Nieźle szło mu składanie moich koszulek.
Tego lata miał znów robić staż w firmie swojego ojca, a ja – kelnerować w rodzinnej restauracji o nazwie Behrs, tej samej, w której pracowałam w zeszłe wakacje. Zamierzaliśmy spotykać się w letnim domu w Cousins tak często, jak to możliwe. W ubiegłym roku nie udało się nam tam zajrzeć ani razu. Oboje byliśmy tak zajęci pracą. Brałam tyle zmian, ile się dało, żeby odłożyć pieniądze na studia. Cały czas czułam w środku rodzaj pustki, bo po raz pierwszy spędzałam lato z dala od Cousins.
W powietrzu unosiło się trochę świetlików. Zaczynało się właśnie ściemniać i wieczór nie był zbyt upalny. Miałam na sobie szpilki, co było głupie, bo w wyniku spontanicznej decyzji postanowiłam się przejść, zamiast jechać autobusem. Doszłam do wniosku, że długo nie będę miała okazji przespacerować się po kampusie w tak przyjemny wieczór.
Zaprosiłam Anikę i naszą przyjaciółkę Shay, ale Anika poszła na imprezę ze swoją grupą taneczną, a Shay skończyła już sesję i poleciała do domu w Teksasie. Stowarzyszenie Taylor urządzało spotkanie, więc ona też nie szła. Tylko ja i moje obolałe stopy.
Napisałam do Jeremiaha, żeby powiedzieć, że jestem w drodze i że idę na piechotę, więc chwilę mi to zajmie. Musiałam co rusz przystawać, żeby poprawić buty, bo wrzynały mi się w pięty. Doszłam do wniosku, że szpilki to kretyński wynalazek.
Zastałam go w połowie drogi na mojej ulubionej ławce. Na mój widok wstał.
− Niespodzianka!
− Nie musiałeś po mnie wychodzić – powiedziałam, ciesząc się, że wyszedł.
Usiadłam na ławce.
− Wyglądasz seksownie – stwierdził.
Nawet teraz po dwóch latach związku wciąż trochę się rumieniłam, kiedy mówił takie rzeczy.
− Dzięki – odparłam.
Miałam na sobie sukienkę, którą pożyczyłam od Aniki. Była biała w drobne niebieskie kwiatki i miała koronkowe ramiączka.
− Ta sukienka przypomina mi Dźwięki muzyki, w seksownym sensie.
− Dzięki – powtórzyłam.
Zastanawiałam się, czy naprawdę w tej sukience przypominałam Fräulein Marię? Nie brzmiało to dobrze. Wygładziłam lekko ramiączka.
Kilku chłopaków, których nie rozpoznawałam, przystanęło i przywitało się z Jeremiahem, ale ja nie ruszyłam się z ławki, żeby moje nogi mogły odpocząć.
Kiedy sobie poszli, spytał:
− Gotowa?
Jęknęłam.
− Stopy mi odpadają. Szpilki to kretyński wynalazek.
Jeremiah schylił się i rzucił:
− Wskakuj, mała.
Chichocząc, wspięłam się na jego plecy. Zawsze chichotałam, kiedy mówił do mnie „mała”. Nie mogłam się powstrzymać. To było zabawne.
Podrzucił mnie, a ja objęłam go za szyję.
− Czy twój tata przyjeżdża w poniedziałek? – spytał Jeremiah, kiedy przemierzaliśmy główny trawnik.
− Tak. Pomożesz mi, prawda?
− No nie. Niosę cię przez kampus. W pakowaniu też muszę pomagać?
Trzepnęłam go w głowę, a on zrobił unik.
− Dobrze, już dobrze – zgodził się.
A potem zrobiłam mu na szyi malinkę, a on pisnął jak mała dziewczynka. Śmiałam się całą drogę.
W bractwie Jeremiaha drzwi były szeroko otwarte, a ludzie siedzieli na trawniku pod budynkiem. Wkoło porozwieszano bez większego planu wielobarwne światełka choinkowe: na skrzynce na listy, frontowej werandzie, a nawet wzdłuż chodnika. Ustawiono trzy nadmuchiwane baseny dla dzieci, w których ludzie wylegiwali się, jakby leżeli w jacuzzi. Chłopaki latały z pistoletami na wodę i strzelały sobie do ust piwem. Niektóre dziewczyny miały na sobie bikini.
Zeskoczyłam z Jeremiaha i zdjęłam na trawie buty.
− Kandydaci do bractwa odwalili kawał niezłej roboty – przyznał Jeremiah, z aprobatą wskazując głową baseny. – Wzięłaś kostium kąpielowy?
Pokręciłam głową.
− Spytać, czy któraś z dziewczyn nie ma zapasowego? – zaproponował.
− Nie, dzięki – odpowiedziałam pospiesznie.
Kolegów Jeremiaha z bractwa znałam, bo przesiadywałam w ich siedzibie, ale dziewczyn nieszczególnie. Większość należała do Zeta Phi, żeńskiego odpowiednika bractwa Jeremiaha. To oznaczało, że mieli wspólne spotkania i imprezy, i takie tam. Jeremiah chciał, żebym dołączyła do Zeta Phi, ale odmówiłam. Powiedziałam mu, że nie stać mnie na opłaty i dodatkowe wydatki, żeby mieszkać w domu stowarzyszenia, ale tak naprawdę miałam nadzieję, że zaprzyjaźnię się z rozmaitymi dziewczynami, nie tylko tymi, które poznałabym w stowarzyszeniu. Chciałam zyskać bardziej rozległe doświadczenie, o czym tyle razy mówiła mama. Zdaniem Taylor Zeta Phi było dla imprezowiczek i zdzir w odróżnieniu od jej grupy, która ponoć była bardziej ekskluzywna i z klasą. I zdecydowanie bardziej skoncentrowana na pracy społecznej, dodała po namyśle.
Mnóstwo dziewczyn podchodziło i ściskało się z Jeremiahem. Witały się ze mną, a ja z nimi, a potem poszłam na górę, żeby zostawić torebkę w pokoju Jeremiaha. Kiedy schodziłam, zobaczyłam ją.
Lacie Barone. Miała na sobie obcisłe dżinsy i jedwabistą koszulkę na ramiączkach oraz szpilki z czerwonej skóry, dzięki którym mierzyła najwyżej metr sześćdziesiąt, i rozmawiała z Jeremiahem. Lacie była guru życia towarzyskiego Zeta Phi i kończyła trzeci rok – rok starsza od Jerego i dwa ode mnie. Włosy miała ciemnobrązowe, obcięte w szykownego boba, i była drobniutka. Była też całkiem obiektywnie seksowna. Według Taylor leciała na Jeremiaha. Powiedziałam Taylor, że mi to ani trochę nie przeszkadza, i mówiłam szczerze. Czym miałam się przejmować?
Jasne, że dziewczynom podobał się Jeremiah. Należał do tego rodzaju chłopaków, którzy są lubiani przez dziewczyny. Ale nawet taka laska jak Lacie nie mogła nam zagrozić. Byliśmy parą, która powstawała od lat. Znałam go lepiej niż ktokolwiek i vice versa, i wiedziałam, że Jere nie spojrzałby nawet na inną.
Jeremiah mnie zobaczył i gestem dłoni pokazał, żebym podeszła. Zbliżyłam się do nich i rzuciłam:
− Cześć, Lacie.
− Hej – odparła.
Jeremiah przyciągnął mnie do siebie i powiedział:
− Lacie zamierza studiować jesienią w Paryżu. – A Lacie wyjaśnił: – Chcemy w przyszłe wakacje wybrać się z plecakami do Europy.
Popijając piwo, odparła:
− Super. Które kraje?
− Na pewno odwiedzimy Francję – stwierdził Jeremiah. – Belly mówi płynnie po francusku.
− Wcale nie – zaprzeczyłam z zażenowaniem. – Uczyłam się go w liceum.
− Ja też słabo mówię. Tak naprawdę chcę pojechać, żeby najeść się serów i czekolady – powiedziała Lacie.
Głos miała zaskakująco schrypnięty jak na kogoś tak drobnego. Zastanawiałam się, czy pali. Uśmiechnęła się do mnie, a ja pomyślałam, że Taylor myliła się co do niej i że to miła dziewczyna.
Kiedy kilka minut później poszła po drinka, stwierdziłam:
− Jest miła.
Jeremiah wzruszył ramionami i odparł:
− Tak, jest w porządku. Przynieść ci coś do picia?
− Pewnie.
Poprowadził mnie za ramiona i posadził na kanapie.
− Siedź tu. Nigdzie się nie ruszaj. Zaraz wracam.
Patrzyłam, jak przemyka przez tłum, i czułam dumę, że jest mój. Mój chłopak, mój Jeremiah. Pierwszy chłopak, u którego boku zasnęłam. Pierwszy chłopak, któremu opowiedziałam, jak w wieku ośmiu lat natknęłam się przez przypadek na rodziców uprawiających seks. Pierwszy chłopak, z którym poszłam kupić środek przeciwbólowy, bo takie miałam skurcze okresowe, pierwszy chłopak, który pomalował mi paznokcie u nóg, przytrzymywał mi włosy, kiedy wymiotowałam, po tym, jak kompletnie upiłam się na oczach jego kolegów, pierwszy chłopak, który napisał mi liścik miłosny i zawiesił na tablicy ogłoszeń pod pokojem w akademiku.
TY JESTEŚ MLEKIEM, A JA MUESLI.
Na zawsze.
Kocham cię, J.
Był pierwszym chłopakiem, którego pocałowałam. Był moim najlepszym przyjacielem. Coraz lepiej to rozumiałam. To było nam pisane. Był tym jednym jedynym. Moim jedynym.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
TYTUŁ ORYGINAŁU:
We’ll Always Have Summer
Redaktorka prowadząca: Ewa Pustelnik
Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk
Redakcja: Ida Świerkocka
Korekta: Beata Wójcik
Projekt okładki, ilustracje: © Lucy Ruth Cummins
Opracowanie graficzne okładki: Marta Lisowska
Copyright © 2011 by Jenny Han
by arrangement with Folio Literary Management, LCC
and GRAAL Literary Agency
Copyright © 2022 for the Polish edition by Young
an imprint of Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus
Copyright © for the Polish translation by Matylda Biernacka, 2022
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2022
ISBN 978-83-8321-062-9
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek