19,90 zł
Jestem z bloków i wcale się nie wstydzę, choć pewna piosenkarka miała dziennikarzowi za złe, że ujawnił jej blokowe mieszkanie. A ja po prostu wiem, że tak zwany dobry adres to człowiek, nie ulica. Dorota Terakowska pisze:
Dorota Terakowska pokazuje świat – ten bliski, znany z naszych mieszkań, podwórka, klatki schodowej, a także ten daleki, który poznajemy ze szklanego ekranu. Krytykuje, wzrusza, bawi. Z kart felietonów wyłania się obraz pisarki, jaką znamy - matki, artystki, jak zwykle niepokornej, trochę złośliwej, bezlitosnej dla ludzkiej głupoty i hipokryzji, ale przede wszystkim – obdarzonej niezwykłym zmysłem obserwacji naszego „tu i teraz” oraz poczuciem humoru. Dotyka spraw, które są bliskie nam wszystkim. Przekonuje, że nie warto życia rozmieniać na drobne - bo jest na to zbyt krótkie.
Przepis na dobry felieton: 1 łyżeczka przenikliwości szczypta humoru porcja bezpośredniego języka półszklanki życzliwości nie dodawać pokory! przyprawić na ostro! Efekt: Niezwykłe felietony Doroty Terakowskiej, pełne ciepła i życiowej mądrości.
Podawać natychmiast!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 38
I wcale się nie wstydzę, choć pewna piosenkarka miała dziennikarzom za złe, że ujawnili jej blokowe mieszkanie. A ja po prostu wiem, że tak zwany dobry adres to człowiek, nie ulica.
Jestem z bloków i choć mam wiele okazji, by to zmienić – nie korzystam. Przeliczam w myślach czas, który zmarnuję na przeprowadzki i pilnowanie robotników (jak i gdzie położą te cholerne kafelki? Zwalą mi przez pomyłkę ścianę nośną?), potem przeliczam to na ilość nie przeczytanych (lub nie napisanych) książek – i mi żal. Więc jestem z bloków, ale jakoś żadna z moich córek nie jest blokersem, bo jedna jest dziennikarką, druga reżyserką filmową, a obie mają w głowie tyle, ile trzeba, i ani im, ani mnie niczego nie przybędzie, jeśli przeprowadzimy się do apartamentów z portierami. Ba, gdybym nie była z bloków i moje pole widzenia ograniczone byłoby przez portiera, ochroniarzy i super-ekstra-ultraeleganckich sąsiadów, to nie powstałaby żadna z moich powieści, bo nie miałabym o czym pisać. Ominęłoby mnie mnóstwo ważnych obserwacji.
Więc jestem z bloków, a mieszkanie w nich ma swoje odrębne uroki. Oto dzwonek, zerkam w wizjer, w wizjerze sąsiadka w różowej podomce i lokówkach (w apartamentowcu byłaby w dresie od Armaniego, ale w środku taka sama):
– Pani wie, że na drzwiach windy ktoś brzydko o pani napisał?
– Taaa? – mówię z zaciekawieniem i stukając klapkami, schodzę dwa piętra niżej.
Faktycznie. Na drzwiach windy czarnym sprejem stoi jak byk: T y r a k o w s k a t o g u p i a k...
– Ho! Ho! – mruczę w zadumie.
– I co? – pyta sąsiadka, a w jej oku błyska drobna iskierka satysfakcji. – Teraz musi pani wziąć wiadro z wodą, szczotkę i zmywać. Ale zwykłą wodą może nie puścić. Najlepszy rozpuszczalnik. Pożyczyć?
– A to dlaczego? – pytam zdziwiona. – Nie nazywam się Tyrakowska, tylko Te. Nie jestem ani k..., ani gupia, ani nawet głupia. Ja bym powiedziała, że jestem niegłupia. Wnosząc z byków, napisały to małolaty mające kłopot z przejściem z klasy szóstej do siódmej i pewnie te same, które przeganiam, gdy na naszych elewacjach smarują kiepskie graffiti. Ten napis dużo mówi o tych, który go wysmażyli, a o mnie nic.
– Ale inni będą to czytać – mówi niepewnie sąsiadka.
– Niech im wyjdzie na zdrowie – uśmiecham się. – Za każdym razem będą musieli pomyśleć, czy jest to prawda.
Tym razem w oczach sąsiadki widzę niezrozumienie, a nawet niechęć. Po pierwsze, ona chętnie by mnie widziała, jak zmagam się przy windzie z tym wiadrem, szczotką lub rozpuszczalnikiem. Po drugie, ona naprawdę nie rozumie, dlaczego ja gwiżdżę na ten napis. Wybucham śmiechem, bo przypominam sobie ośmioletnią Małgosię, moją córkę, dokładnie sprzed lat dwudziestu dwóch.
– Mamo, Aśka wysmarowała kredą na chodniku, że Szumowska jest gupia. Musimy to zmazać!
– Dlaczego? Ten napis zmusi innych do pomyślenia, jak to z tobą jest: jesteś głupia czy nie? Moim zdaniem nie. I liczy się też to, co sama o sobie myślisz, twój własny rachunek sumienia, a nie tylko ocena innych. Oni mogą się mylić.
Przypominam sobie reportaż o selekcjonerkach z modnych warszawskich klubów. Wpuszczą cię lub nie i nigdy nie wiesz dlaczego. I czujesz się gorsza, choć dla selekcjonerki ważne są nieistotne drobiazgi: kolor twojej sukienki i kredki do ust, wyraz twojej twarzy, twój partner, który akurat był w koszuli w kratę, a nie w paseczki. A ty na przykład piszesz pracę magisterską lub doktorat, wczoraj wymyśliłaś świetne usprawnienie w pracy albo po prostu mądrze wychowujesz dziecko. Więc dlaczego czujesz się gorsza, zamiast wybuchnąć śmiechem, zadumać się nad powierzchownością, z jaką oceniają nas bliźni, i iść do innej knajpy? Znam pewną ładną dziewczynę, która nie spała kilka nocy, bo dotarło do niej, co mówią o niej znajomi. „Awansowała w pracy, bo wiadomo... Ona i szef...”
– Przecież to nieprawda! – krzyczy z żalem dziewczyna.
– Czemu cierpisz na bezsenność, skoro to nieprawda? Zamieniaj łóżko w łoże tortur, jeśli znajomi powiedzą coś trafnego, czego o sobie nie wiedziałaś. Ale jeżeli nie mają racji, to niech senne koszmary dręczą ich, a nie ciebie!
– No, ale mówią o mnie źle – powtarza ona.
– Świat scala zarówno miłość bliźniego, jak i wszystko złe, co bliźni robią sobie nawzajem. Codziennie, idąc do domu, czytam na drzwiach windy T y r a k o w s k a j e s t g u p i a k... i w efekcie codziennie mam okazję powiedzieć głośno tym drzwiom: – A nieprawda! – Wiesz, jakie to miłe? – pytam. Nigdy nie wiadomo, co umocni poczucie naszej wartości. Najlepiej, jeśli jest to coś, co w zamierzeniu miało nam zniszczyć samopoczucie...