Poczwarka - Dorota Terakowska - ebook + książka

Poczwarka ebook

Dorota Terakowska

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Adam i Ewa to młode, zamożne, wykształcone małżeństwo. Spełnieniem ich ambicji i planów na przyszłość ma stać się dziecko. Jednak jego narodziny okazują się ruiną, nie realizacją marzeń: dziewczynka ma zespół Downa w wyjątkowo ciężkiej postaci. Ewa – poprzez instynktowne poświęcenie – uczy się akceptować córkę, choć nie jest w stanie dotrzeć do jej świata. Adam, którego zawiedzione nadzieje zamieniły się w odrzucenie, coraz bardziej oddala się od rodziny. Nie ma pojęcia, że Marysia-Myszka – niezdolna do wypowiedzenia poprawnego zdania i wykonania sensownej w ludzkich oczach czynności – zrywa jabłka z rajskiego drzewa i rozmawia z Bogiem. Czy zdarzy się coś, co otworzy zatrzaśnięte między nimi drzwi? Być może klucz znajduje się w przeszłości... Książka Terakowskiej to poruszająca do głębi opowieść o tym, jak wiele – zbyt wiele – czasu trzeba często, by zrozumieć, że prawdziwa miłość nie stawia warunków, i o tym, jak trudno zburzyć mur obcości, który wyrósł niepostrzeżenie między człowiekiem a jego własnym dzieciństwem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 357

Oceny
4,5 (93 oceny)
66
16
4
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Narish

Nie oderwiesz się od lektury

Nie przemawia do mnie przedstawienie chorego dziecka jako szczególny dar Boga. Choroba to choroba. To jest nieszczęście, a nie cud i nie należy tego gloryfikować. Bycie rodzicem chorego dziecka (jakkolwiek by nie było słodkie i kochane) to przede wszystkim rezygnacja z siebie, a często poniesionym kosztem staje się także relacja między małżonkami. I pisze to jako osoba, która w swoim najbliższym otoczeniu posiada znajomych z chorymi dziećmi i obserwuje to na co dzień. Wg mnie książka pokazuje szczególnie zgubny wpływ wywierania presji na osobach, które od początku czują, że opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem, to nie jest to, z czym są gotowi się mierzyć. Bohaterowie mieli pieniądze, więc część problemów związanych z posiadaniem niepełnosprawnego dziecka ich nie dotykała. Jednak w czasach narracji godek, naszego rządu i kościoła zdecydowana większość par, które są pod presją („co to za rodzice, którzy zostawiają chore dziecko!", „dar Boga"),nie mają takich pieniędzy. Dostają jednoraz...
40
Dorota6905

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i poruszająca opowieść
00
mirka_c

Dobrze spędzony czas

Nie lubie fantastyki/braku realizmu, dlatego 4 gwiazdki. Książka inna, dziwna, poruszająca, na pewno warta przeczytania.
00
ZabaWberecie

Całkiem niezła

trochę cukierkowa wizja wewnętrznego życia upośledzonego dziecka. jakby autorka chciała odmienić nasze spojrzenie na ludzi z uposledzeniem. poza tym aura bogactwa, która wytwarza wrazenie ze z takim dzieckiem też może być pieknie. znam rodzine bogatą tak że nie wiedzą co z pieniędzmi robic i mają bardziej kalekie dziecko. przeżywają to co w książce tyle że happy end nigdy się nie zdarzy. jestem sfrustrowana że życie takich rodzin jest przez kogoś opisane smutno ale z nadzieją i happy endem. w takich rodzinach nie ma nadziei.
00
GrzesZar

Nie oderwiesz się od lektury

piękna, mądra, wciągająca, wzrusząca
00

Popularność




Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie
Kra­ków 2013
Opie­ka re­dak­cja: MA­RIA ROLA
Ko­rek­ta: HEN­RY­KA SA­LA­WA
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych: WI­TOLD SIE­MASZ­KIE­WICZ
Zdjęcie na okład­ce: © Ra­iner Berg/We­sten­d61/Cor­bis/Fo­to­chan­nels
Re­dak­cja tech­nicz­na: BO­ŻE­NA KOR­BUT
© Co­py­ri­ght by Ka­ta­rzy­na No­wak and Ma­łgo­rza­ta Szu­mow­ska © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 2001
ISBN 978-83-08-05100-9
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
Mo­jej cór­ce, Ma­łgo­si Szu­mow­skiej, dzi­ęki któ­rej po­wsta­ła ta ksi­ążka
W PRZED­DZIEŃ

...wo­kół była ciem­no­ść. I wody. Gęste, cie­płe, ślu­zo­wa­te. Dziec­ko ta­ńczy­ło wśród nich spo­koj­ne i bez­piecz­ne, lek­kie i zwin­ne. Chcia­ło tak wiecz­nie ta­ńczyć. Na ze­wnątrz czy­ha­ły licz­ne nie­bez­pie­cze­ństwa: po­tężna gra­wi­ta­cja, wie­lo­okie i obce spoj­rze­nia, obo­jęt­no­ść lub nad­miar wspó­łczu­cia. Dziec­ko wie­dzia­ło o tym, za­nim wy­pły­nęło na su­chy, bez­li­to­sny świat. Lecz było Da­rem Pana i nie mo­gło zo­stać tam, gdzie chcia­ło. Pan roz­da­je swo­je dary, na­wet te nie chcia­ne. Nic nie zo­sta­wia dla sie­bie.

*

Gdy Adam zo­ba­czył w szpi­ta­lu sko­śnie opa­da­jące fa­łd­ki nad ocza­mi nowo na­ro­dzo­nej có­recz­ki, skrzy­wił się za­baw­nie i spy­tał:

– Uro­dzi­łaś Azja­tę? Moda na eg­zo­ty­kę?

– Nie żar­tuj. To nie­do­bry żart – od­pa­rła Ewa.

– Co w nim złe­go? – zdzi­wił się, nie od­ry­wa­jąc oczu od nie­mow­lęcia. – Mó­głbym też po­wie­dzieć „mała Chin­ka”, „Mon­go­łka” lub „Ja­pon­ka”...

– Wszyst­ko, byle nie mon­go­łka – od­pa­rła Ewa i za­gry­zła usta. „Byle się nie roz­pła­kać. Jesz­cze nie. Mogę się prze­cież my­lić”, po­my­śla­ła z na­dzie­ją.

– Cze­mu nie? – zdzi­wił się Adam. – Ma w so­bie coś azja­tyc­kie­go. Gdy­bym ci nie ufał, to­bym po­dej­rze­wał, że mnie zdra­dzi­łaś – za­śmiał się.

„Te jego żar­ty... Jak ja ich cza­sem nie cier­pię”, my­śla­ła Ewa, zmu­sza­jąc się do uśmie­chu.

– Nie, tyl­ko nie mały mon­goł – po­wtó­rzy­ła bła­gal­nie.

„Czy on na­praw­dę ni­g­dy nie sły­szał o mon­go­li­zmie? Czy na­praw­dę wie tyl­ko, co to hos­sa, bes­sa, par­kiet, lob­bing, e-biz­nes? Czy sło­wo «down» ko­ja­rzy mu się wy­łącz­nie ze spad­kiem no­to­wań na gie­łdzie? «Down» i «up» lub «Dow Jo­nes»?”

– Odro­bi­na azja­tyc­ko­ści jest na­wet sexy u dziew­czyn­ki – za­żar­to­wał tym­cza­sem jej mąż.

– Boże... – wes­tchnęła sła­bo Ewa. – Za­cze­kaj z tym kom­ple­men­tem, aż będzie mia­ła pi­ęt­na­ście lat.

– Lo­li­ta mia­ła dwa­na­ście – za­śmiał się Adam, a jego śmiech od­bił się echem od wy­ka­fel­ko­wa­nych, lśni­ących ścian izo­lat­ki. Ewa się wzdry­gnęła.

Ro­dzi­ła w naj­dro­ższej pry­wat­nej kli­ni­ce, jaka była w mie­ście. Dziec­ko Ada­ma mu­sia­ło mieć wszyst­ko, co naj­lep­sze. Wpraw­dzie z za­ło­że­nia mia­ło być sy­nem. (Kie­dyś będzie su­per­gwiaz­dą in­for­ma­ty­ki i gie­łdy, cie­szył się, za­nim uj­rze­li ten cu­dacz­ny ob­raz USG, w któ­rym on do­pa­trzył się wy­łącz­nie zdu­mie­wa­jące­go cha­osu, ona uj­rza­ła je­dy­nie ma­lut­kie bi­jące ser­ce, ale dok­tor bez­spor­nie okre­ślił płeć em­brio­na). Ku zdu­mie­niu Ewy Adam ła­two po­go­dził się z fak­tem, że to cór­ka.

– Pre­sti­żo­wa uczel­nia, do­bry mąż – na­kre­ślił w czte­rech sło­wach przy­szło­ść ma­łej istot­ki, za­nim jesz­cze przy­szła na świat. A te­raz le­ża­ła tu, obok mat­ki, i nad jej za­mkni­ęty­mi oczka­mi wy­pi­ętrza­ły się dwie gru­be, sko­śne fa­łd­ki. Zbyt gru­be. Zbyt sko­śne.

– Wszyst­ko, tyl­ko nie mon­go­lizm – wy­szep­ta­ła Ewa do sie­bie, gdy Adam już opu­ścił izo­lat­kę, po­zo­sta­wia­jąc po so­bie moc­ny za­pach mar­ko­wej wody to­a­le­to­wej, zmie­sza­ny z mdły­mi, per­fu­mo­wa­ny­mi wy­zie­wa­mi wiel­kie­go bu­kie­tu róż.

Nie wie­dzia­ła pra­wie nic o mon­go­li­zmie, o od­mia­nach i stop­niach tej cho­ro­by, o mo­żli­wo­ściach le­cze­nia, zna­ła tyl­ko jej ze­wnętrz­ne ob­ja­wy. I tym bar­dziej się bała.

*

Da­ra­mi Pana są zie­mia, nie­bo, dzień i noc, kwia­ty i na­sio­na, drze­wa, pta­ki, my­szy, węże, sło­nie, wi­chry, pio­ru­ny, tor­na­da, wul­ka­ny – i lu­dzie. Da­ra­mi Pana są też dzie­ci, gdy trze­ba uspra­wie­dli­wić ich po­ja­wie­nie się na zie­mi.

...bo na po­cząt­ku Pan stwo­rzył nie­bo i zie­mię. Zie­mia była nie­kszta­łt­na i ob­la­na wo­da­mi. A w wo­dach ta­ńczy­ło Dziec­ko. Nie ono jed­no. I było tam ciem­no, bez­piecz­nie, za­cisz­nie. Tak po­win­no zo­stać. Ale Pan śpie­szył się, cze­ka­ło na nie­go mnó­stwo fa­scy­nu­jących rze­czy do stwa­rza­nia, nie­sko­ńczo­ny trud i za­ska­ku­jące nie­spo­dzian­ki, więc po­wie­dział szyb­ko:

– Niech się sta­nie świa­tło­ść...

I po­przez wody prze­nik­nęła ośle­pia­jąca ja­sno­ść, zmie­nia­jąc je z ciem­nych w przej­rzy­ste.

– TO JEST DO­BRE – po­wie­dział Pan, z ma­lut­kim cie­niem wąt­pli­wo­ści. Wąt­pli­wo­ści to­wa­rzy­szy­ły mu za­wsze. Po­my­łki też. Do­sko­na­ło­ść tra­fia­ła się rzad­ko.

– To jest strasz­ne – po­my­śla­ło Dziec­ko, tra­cąc po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa. Po­mi­mo że roz­pacz­li­wie się bro­ni­ło, mu­sia­ło wy­pły­nąć z za­cisz­nych wód Mat­ki w su­chą, gro­źną i oci­ęża­łą świa­tło­ść zie­mi.

I był to przed­dzień dnia pierw­sze­go, a trwał ów przed­dzień wie­le dłu­gich lat.

*

– Czy sio­stra wło­ży je do fla­ko­nu? – spy­ta­ła Ewa, wska­zu­jąc na gi­gan­tycz­ny bu­kiet róż, lecz pie­lęgniar­ka po­kręci­ła nie­chęt­nie gło­wą:

– Za dużo tych kwia­tów. Zbyt ostry za­pach. Dziec­ko na­ba­wi się aler­gii.

– To zo­staw­my trzy róże, a resz­tę daj­my bied­nym ko­bie­tom – za­pro­po­no­wa­ła.

– W tym szpi­ta­lu nie ma bied­nych ko­biet. I po co bied­nym ko­bie­tom kwia­ty? – od­pa­rła obo­jęt­nie pie­lęgniar­ka. – Wy­sta­wię je na ko­ry­tarz.

Gdy ru­szy­ła ku drzwiom z tym ogrom­nym bu­kie­tem róż („jak to pa­su­je do Ada­ma”, my­śla­ła Ewa), za­trzy­mał ją ci­chy głos pa­cjent­ki:

– Sio­stro, pro­szę spoj­rzeć na moją có­recz­kę...

– Ład­na, ład­na, wiem. Naj­pi­ęk­niej­sza. Wszyst­kie mat­ki ro­dzą ósmy cud świa­ta – uśmiech­nęła się po­bła­żli­wie pie­lęgniar­ka. W tej luk­su­so­wej kli­ni­ce pła­co­no jej ta­kże za kom­ple­men­ty wo­bec pa­cjen­tek i ich na­ro­dzo­nych dzie­ci.

– Nie. To nie tak... – szep­nęła Ewa. – Pro­szę przyj­rzeć się jej oczom.

– Mamy pi­ęk­ne oczka, co? – za­śmia­ła się ko­bie­ta, pod­cho­dząc ze znu­że­niem do nie­mow­lęcia. Pod ko­niec ca­ło­do­bo­we­go dy­żu­ru nogi już jej nie nio­sły, a ka­pry­sy pa­cjen­tek de­ner­wo­wa­ły.

– Mamy pi­ęk­ne oczka – wy­mam­ro­ta­ła ru­ty­no­wo, ale wpa­tru­jąc się uwa­żnie w twarz ma­le­ńkiej istot­ki, po­wtó­rzy­ła wol­niej: – Oczka... tak.

Ewa na­tych­miast usły­sza­ła wa­ha­nie w gło­sie ko­bie­ty.

– Czy to... Czy sio­stra nie my­śli... Ta fa­łd­ka... Czy sio­stra nie mo­gła­by... – be­łko­ta­ła, pra­gnąc jed­nak nie za­dać tego py­ta­nia i ni­g­dy nie otrzy­mać od­po­wie­dzi. Mia­ła prze­czu­cie, że ją zna, że ni­ko­go nie musi py­tać, bo to sło­wo i tak pad­nie. I już nie w bez­tro­skich żar­tach, i nie w jej gło­wie. Pad­nie gło­śno, wy­ra­źnie i – nie­od­wra­cal­nie.

– Mamy do­bre­go pe­dia­trę. Ju­tro do pani zaj­rzy – od­pa­rła wy­mi­ja­jąco pie­lęgniar­ka. – Ale po­ło­żnik oce­nia, że dziec­ko ma sie­dem w ska­li Ap­gar. Nie­zły wy­nik! – do­rzu­ci­ła ze sztucz­nym oży­wie­niem.

– Nie­zły – przy­zna­ła Ewa – lecz ta ska­la nie do­ty­czy psy­chi­ki – do­da­ła szep­tem, sama do sie­bie, gdyż pie­lęgniar­ka była już za drzwia­mi.

*

Su­cho. Świa­tło­ść w ciem­no­ści. Do­no­śne, zgrzy­tli­we dźwi­ęki. Zmia­ny barw. Nie­zli­czo­ne od­cie­nie czer­ni. Zdu­mie­wa­jąca, przej­rzy­sta, pra­wie krysz­ta­ło­wa biel, roz­dzie­ra­jąca się spa­zma­tycz­nie na sie­dem od­cie­ni tęczy. Za­ska­ku­jące me­lo­die słów i me­lo­die ci­szy. Hu­czący Głos, któ­ry prze­ta­cza się nad Stwa­rza­nym jak od­le­gły grzmot. Py­ta­nie, skie­ro­wa­ne nie wia­do­mo do kogo, na któ­re nie ocze­ki­wał od­po­wie­dzi, choć tyle w nim było nie­pew­no­ści.

– TO JEST DO­BRE...

Dziec­ko po­czu­ło, że TO nie jest do­bre. I że nie chce być dla ni­ko­go Da­rem. Za­pra­gnęło wró­cić, ale po­wro­tu nie było. To była pod­róż w jed­ną stro­nę. Dłu­ga pod­róż, gdyż dłu­gie było stwa­rza­nie.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki