Poczwarka - Dorota Terakowska - ebook + książka

Poczwarka ebook

Dorota Terakowska

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Adam i Ewa to młode, zamożne, wykształcone małżeństwo. Spełnieniem ich ambicji i planów na przyszłość ma stać się dziecko. Jednak jego narodziny okazują się ruiną, nie realizacją marzeń: dziewczynka ma zespół Downa w wyjątkowo ciężkiej postaci. Ewa – poprzez instynktowne poświęcenie – uczy się akceptować córkę, choć nie jest w stanie dotrzeć do jej świata. Adam, którego zawiedzione nadzieje zamieniły się w odrzucenie, coraz bardziej oddala się od rodziny. Nie ma pojęcia, że Marysia-Myszka – niezdolna do wypowiedzenia poprawnego zdania i wykonania sensownej w ludzkich oczach czynności – zrywa jabłka z rajskiego drzewa i rozmawia z Bogiem. Czy zdarzy się coś, co otworzy zatrzaśnięte między nimi drzwi? Być może klucz znajduje się w przeszłości... Książka Terakowskiej to poruszająca do głębi opowieść o tym, jak wiele – zbyt wiele – czasu trzeba często, by zrozumieć, że prawdziwa miłość nie stawia warunków, i o tym, jak trudno zburzyć mur obcości, który wyrósł niepostrzeżenie między człowiekiem a jego własnym dzieciństwem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 357

Oceny
4,5 (103 oceny)
70
21
5
4
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Narish

Nie oderwiesz się od lektury

Nie przemawia do mnie przedstawienie chorego dziecka jako szczególny dar Boga. Choroba to choroba. To jest nieszczęście, a nie cud i nie należy tego gloryfikować. Bycie rodzicem chorego dziecka (jakkolwiek by nie było słodkie i kochane) to przede wszystkim rezygnacja z siebie, a często poniesionym kosztem staje się także relacja między małżonkami. I pisze to jako osoba, która w swoim najbliższym otoczeniu posiada znajomych z chorymi dziećmi i obserwuje to na co dzień. Wg mnie książka pokazuje szczególnie zgubny wpływ wywierania presji na osobach, które od początku czują, że opieka nad niepełnosprawnym dzieckiem, to nie jest to, z czym są gotowi się mierzyć. Bohaterowie mieli pieniądze, więc część problemów związanych z posiadaniem niepełnosprawnego dziecka ich nie dotykała. Jednak w czasach narracji godek, naszego rządu i kościoła zdecydowana większość par, które są pod presją („co to za rodzice, którzy zostawiają chore dziecko!", „dar Boga"),nie mają takich pieniędzy. Dostają jednoraz...
50
mirka_c

Dobrze spędzony czas

Nie lubie fantastyki/braku realizmu, dlatego 4 gwiazdki. Książka inna, dziwna, poruszająca, na pewno warta przeczytania.
10
Dorota6905

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna i poruszająca opowieść
00
ZabaWberecie

Całkiem niezła

trochę cukierkowa wizja wewnętrznego życia upośledzonego dziecka. jakby autorka chciała odmienić nasze spojrzenie na ludzi z uposledzeniem. poza tym aura bogactwa, która wytwarza wrazenie ze z takim dzieckiem też może być pieknie. znam rodzine bogatą tak że nie wiedzą co z pieniędzmi robic i mają bardziej kalekie dziecko. przeżywają to co w książce tyle że happy end nigdy się nie zdarzy. jestem sfrustrowana że życie takich rodzin jest przez kogoś opisane smutno ale z nadzieją i happy endem. w takich rodzinach nie ma nadziei.
00
GrzesZar

Nie oderwiesz się od lektury

piękna, mądra, wciągająca, wzrusząca
00

Popularność




Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie
Kra­ków 2013
Opie­ka re­dak­cja: MA­RIA ROLA
Ko­rek­ta: HEN­RY­KA SA­LA­WA
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych: WI­TOLD SIE­MASZ­KIE­WICZ
Zdjęcie na okład­ce: © Ra­iner Berg/We­sten­d61/Cor­bis/Fo­to­chan­nels
Re­dak­cja tech­nicz­na: BO­ŻE­NA KOR­BUT
© Co­py­ri­ght by Ka­ta­rzy­na No­wak and Ma­łgo­rza­ta Szu­mow­ska © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 2001
ISBN 978-83-08-05100-9
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
Mo­jej cór­ce, Ma­łgo­si Szu­mow­skiej, dzi­ęki któ­rej po­wsta­ła ta ksi­ążka
W PRZED­DZIEŃ

...wo­kół była ciem­no­ść. I wody. Gęste, cie­płe, ślu­zo­wa­te. Dziec­ko ta­ńczy­ło wśród nich spo­koj­ne i bez­piecz­ne, lek­kie i zwin­ne. Chcia­ło tak wiecz­nie ta­ńczyć. Na ze­wnątrz czy­ha­ły licz­ne nie­bez­pie­cze­ństwa: po­tężna gra­wi­ta­cja, wie­lo­okie i obce spoj­rze­nia, obo­jęt­no­ść lub nad­miar wspó­łczu­cia. Dziec­ko wie­dzia­ło o tym, za­nim wy­pły­nęło na su­chy, bez­li­to­sny świat. Lecz było Da­rem Pana i nie mo­gło zo­stać tam, gdzie chcia­ło. Pan roz­da­je swo­je dary, na­wet te nie chcia­ne. Nic nie zo­sta­wia dla sie­bie.

*

Gdy Adam zo­ba­czył w szpi­ta­lu sko­śnie opa­da­jące fa­łd­ki nad ocza­mi nowo na­ro­dzo­nej có­recz­ki, skrzy­wił się za­baw­nie i spy­tał:

– Uro­dzi­łaś Azja­tę? Moda na eg­zo­ty­kę?

– Nie żar­tuj. To nie­do­bry żart – od­pa­rła Ewa.

– Co w nim złe­go? – zdzi­wił się, nie od­ry­wa­jąc oczu od nie­mow­lęcia. – Mó­głbym też po­wie­dzieć „mała Chin­ka”, „Mon­go­łka” lub „Ja­pon­ka”...

– Wszyst­ko, byle nie mon­go­łka – od­pa­rła Ewa i za­gry­zła usta. „Byle się nie roz­pła­kać. Jesz­cze nie. Mogę się prze­cież my­lić”, po­my­śla­ła z na­dzie­ją.

– Cze­mu nie? – zdzi­wił się Adam. – Ma w so­bie coś azja­tyc­kie­go. Gdy­bym ci nie ufał, to­bym po­dej­rze­wał, że mnie zdra­dzi­łaś – za­śmiał się.

„Te jego żar­ty... Jak ja ich cza­sem nie cier­pię”, my­śla­ła Ewa, zmu­sza­jąc się do uśmie­chu.

– Nie, tyl­ko nie mały mon­goł – po­wtó­rzy­ła bła­gal­nie.

„Czy on na­praw­dę ni­g­dy nie sły­szał o mon­go­li­zmie? Czy na­praw­dę wie tyl­ko, co to hos­sa, bes­sa, par­kiet, lob­bing, e-biz­nes? Czy sło­wo «down» ko­ja­rzy mu się wy­łącz­nie ze spad­kiem no­to­wań na gie­łdzie? «Down» i «up» lub «Dow Jo­nes»?”

– Odro­bi­na azja­tyc­ko­ści jest na­wet sexy u dziew­czyn­ki – za­żar­to­wał tym­cza­sem jej mąż.

– Boże... – wes­tchnęła sła­bo Ewa. – Za­cze­kaj z tym kom­ple­men­tem, aż będzie mia­ła pi­ęt­na­ście lat.

– Lo­li­ta mia­ła dwa­na­ście – za­śmiał się Adam, a jego śmiech od­bił się echem od wy­ka­fel­ko­wa­nych, lśni­ących ścian izo­lat­ki. Ewa się wzdry­gnęła.

Ro­dzi­ła w naj­dro­ższej pry­wat­nej kli­ni­ce, jaka była w mie­ście. Dziec­ko Ada­ma mu­sia­ło mieć wszyst­ko, co naj­lep­sze. Wpraw­dzie z za­ło­że­nia mia­ło być sy­nem. (Kie­dyś będzie su­per­gwiaz­dą in­for­ma­ty­ki i gie­łdy, cie­szył się, za­nim uj­rze­li ten cu­dacz­ny ob­raz USG, w któ­rym on do­pa­trzył się wy­łącz­nie zdu­mie­wa­jące­go cha­osu, ona uj­rza­ła je­dy­nie ma­lut­kie bi­jące ser­ce, ale dok­tor bez­spor­nie okre­ślił płeć em­brio­na). Ku zdu­mie­niu Ewy Adam ła­two po­go­dził się z fak­tem, że to cór­ka.

– Pre­sti­żo­wa uczel­nia, do­bry mąż – na­kre­ślił w czte­rech sło­wach przy­szło­ść ma­łej istot­ki, za­nim jesz­cze przy­szła na świat. A te­raz le­ża­ła tu, obok mat­ki, i nad jej za­mkni­ęty­mi oczka­mi wy­pi­ętrza­ły się dwie gru­be, sko­śne fa­łd­ki. Zbyt gru­be. Zbyt sko­śne.

– Wszyst­ko, tyl­ko nie mon­go­lizm – wy­szep­ta­ła Ewa do sie­bie, gdy Adam już opu­ścił izo­lat­kę, po­zo­sta­wia­jąc po so­bie moc­ny za­pach mar­ko­wej wody to­a­le­to­wej, zmie­sza­ny z mdły­mi, per­fu­mo­wa­ny­mi wy­zie­wa­mi wiel­kie­go bu­kie­tu róż.

Nie wie­dzia­ła pra­wie nic o mon­go­li­zmie, o od­mia­nach i stop­niach tej cho­ro­by, o mo­żli­wo­ściach le­cze­nia, zna­ła tyl­ko jej ze­wnętrz­ne ob­ja­wy. I tym bar­dziej się bała.

*

Da­ra­mi Pana są zie­mia, nie­bo, dzień i noc, kwia­ty i na­sio­na, drze­wa, pta­ki, my­szy, węże, sło­nie, wi­chry, pio­ru­ny, tor­na­da, wul­ka­ny – i lu­dzie. Da­ra­mi Pana są też dzie­ci, gdy trze­ba uspra­wie­dli­wić ich po­ja­wie­nie się na zie­mi.

...bo na po­cząt­ku Pan stwo­rzył nie­bo i zie­mię. Zie­mia była nie­kszta­łt­na i ob­la­na wo­da­mi. A w wo­dach ta­ńczy­ło Dziec­ko. Nie ono jed­no. I było tam ciem­no, bez­piecz­nie, za­cisz­nie. Tak po­win­no zo­stać. Ale Pan śpie­szył się, cze­ka­ło na nie­go mnó­stwo fa­scy­nu­jących rze­czy do stwa­rza­nia, nie­sko­ńczo­ny trud i za­ska­ku­jące nie­spo­dzian­ki, więc po­wie­dział szyb­ko:

– Niech się sta­nie świa­tło­ść...

I po­przez wody prze­nik­nęła ośle­pia­jąca ja­sno­ść, zmie­nia­jąc je z ciem­nych w przej­rzy­ste.

– TO JEST DO­BRE – po­wie­dział Pan, z ma­lut­kim cie­niem wąt­pli­wo­ści. Wąt­pli­wo­ści to­wa­rzy­szy­ły mu za­wsze. Po­my­łki też. Do­sko­na­ło­ść tra­fia­ła się rzad­ko.

– To jest strasz­ne – po­my­śla­ło Dziec­ko, tra­cąc po­czu­cie bez­pie­cze­ństwa. Po­mi­mo że roz­pacz­li­wie się bro­ni­ło, mu­sia­ło wy­pły­nąć z za­cisz­nych wód Mat­ki w su­chą, gro­źną i oci­ęża­łą świa­tło­ść zie­mi.

I był to przed­dzień dnia pierw­sze­go, a trwał ów przed­dzień wie­le dłu­gich lat.

*

– Czy sio­stra wło­ży je do fla­ko­nu? – spy­ta­ła Ewa, wska­zu­jąc na gi­gan­tycz­ny bu­kiet róż, lecz pie­lęgniar­ka po­kręci­ła nie­chęt­nie gło­wą:

– Za dużo tych kwia­tów. Zbyt ostry za­pach. Dziec­ko na­ba­wi się aler­gii.

– To zo­staw­my trzy róże, a resz­tę daj­my bied­nym ko­bie­tom – za­pro­po­no­wa­ła.

– W tym szpi­ta­lu nie ma bied­nych ko­biet. I po co bied­nym ko­bie­tom kwia­ty? – od­pa­rła obo­jęt­nie pie­lęgniar­ka. – Wy­sta­wię je na ko­ry­tarz.

Gdy ru­szy­ła ku drzwiom z tym ogrom­nym bu­kie­tem róż („jak to pa­su­je do Ada­ma”, my­śla­ła Ewa), za­trzy­mał ją ci­chy głos pa­cjent­ki:

– Sio­stro, pro­szę spoj­rzeć na moją có­recz­kę...

– Ład­na, ład­na, wiem. Naj­pi­ęk­niej­sza. Wszyst­kie mat­ki ro­dzą ósmy cud świa­ta – uśmiech­nęła się po­bła­żli­wie pie­lęgniar­ka. W tej luk­su­so­wej kli­ni­ce pła­co­no jej ta­kże za kom­ple­men­ty wo­bec pa­cjen­tek i ich na­ro­dzo­nych dzie­ci.

– Nie. To nie tak... – szep­nęła Ewa. – Pro­szę przyj­rzeć się jej oczom.

– Mamy pi­ęk­ne oczka, co? – za­śmia­ła się ko­bie­ta, pod­cho­dząc ze znu­że­niem do nie­mow­lęcia. Pod ko­niec ca­ło­do­bo­we­go dy­żu­ru nogi już jej nie nio­sły, a ka­pry­sy pa­cjen­tek de­ner­wo­wa­ły.

– Mamy pi­ęk­ne oczka – wy­mam­ro­ta­ła ru­ty­no­wo, ale wpa­tru­jąc się uwa­żnie w twarz ma­le­ńkiej istot­ki, po­wtó­rzy­ła wol­niej: – Oczka... tak.

Ewa na­tych­miast usły­sza­ła wa­ha­nie w gło­sie ko­bie­ty.

– Czy to... Czy sio­stra nie my­śli... Ta fa­łd­ka... Czy sio­stra nie mo­gła­by... – be­łko­ta­ła, pra­gnąc jed­nak nie za­dać tego py­ta­nia i ni­g­dy nie otrzy­mać od­po­wie­dzi. Mia­ła prze­czu­cie, że ją zna, że ni­ko­go nie musi py­tać, bo to sło­wo i tak pad­nie. I już nie w bez­tro­skich żar­tach, i nie w jej gło­wie. Pad­nie gło­śno, wy­ra­źnie i – nie­od­wra­cal­nie.

– Mamy do­bre­go pe­dia­trę. Ju­tro do pani zaj­rzy – od­pa­rła wy­mi­ja­jąco pie­lęgniar­ka. – Ale po­ło­żnik oce­nia, że dziec­ko ma sie­dem w ska­li Ap­gar. Nie­zły wy­nik! – do­rzu­ci­ła ze sztucz­nym oży­wie­niem.

– Nie­zły – przy­zna­ła Ewa – lecz ta ska­la nie do­ty­czy psy­chi­ki – do­da­ła szep­tem, sama do sie­bie, gdyż pie­lęgniar­ka była już za drzwia­mi.

*

Su­cho. Świa­tło­ść w ciem­no­ści. Do­no­śne, zgrzy­tli­we dźwi­ęki. Zmia­ny barw. Nie­zli­czo­ne od­cie­nie czer­ni. Zdu­mie­wa­jąca, przej­rzy­sta, pra­wie krysz­ta­ło­wa biel, roz­dzie­ra­jąca się spa­zma­tycz­nie na sie­dem od­cie­ni tęczy. Za­ska­ku­jące me­lo­die słów i me­lo­die ci­szy. Hu­czący Głos, któ­ry prze­ta­cza się nad Stwa­rza­nym jak od­le­gły grzmot. Py­ta­nie, skie­ro­wa­ne nie wia­do­mo do kogo, na któ­re nie ocze­ki­wał od­po­wie­dzi, choć tyle w nim było nie­pew­no­ści.

– TO JEST DO­BRE...

Dziec­ko po­czu­ło, że TO nie jest do­bre. I że nie chce być dla ni­ko­go Da­rem. Za­pra­gnęło wró­cić, ale po­wro­tu nie było. To była pod­róż w jed­ną stro­nę. Dłu­ga pod­róż, gdyż dłu­gie było stwa­rza­nie.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki