Samotność Bogów - Dorota Terakowska - ebook + audiobook + książka

Samotność Bogów ebook

Dorota Terakowska

4,4

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Historia o samotności, wierze i nieuchronności zmian.

Przodkowie Jona bali się świata. Pragnęli obecności kogoś, kto byłby potężniejszy niż żywioły i przyroda. Powoływali więc do życia różne nadprzyrodzone istoty, ale one nie dawały im oparcia. W końcu z ludzkiej potrzeby narodził się Światowid. Szybko urósł w siłę i stał się okrutny.

Teraz plemię Jona przyjęło wiarę w Boga Dobroci, odsuwając się od starych bóstw. Oddzielają je od nich rzeka, puszcza i – Tabu. Mały Jon przekracza zakazaną granicę i dociera do opuszczonego Światowida.

Czego bóg zażąda od Jona? Dokąd zawiedzie go Kamienna Droga?

Książka wyróżniona przez Polską Sekcję IBBY, rekomendowana przez jury do Paszportu „Polityki” i nominowana do nagrody pisarzy fantasy Srebrny Glob.

Dorota Terakowska pisze książki czytane zarówno przez dzieci i młodzież, jak i przez dorosłych. Młodsi czytelnicy kochają ich magiczną atmosferę, starsi doceniają pracę, jaką włożyła autorka w „wymyślenie własnej wersji literatury”.

Przemysław Czapliński

„Samotność Bogów” Terakowskiej jest książką piękną, napisaną swobodnie, językiem czystym, dość misternie skomponowaną, przywodzącą na myśl Tolkiena… Mądrą, uczącą miłości do życia zwyczajnego i otwartości na niezwykłość.

Piotr Śliwiński, „Megaron”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 338

Oceny
4,4 (42 oceny)
23
14
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MoniaSuperKobietka

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam ta powieść...tyle w niej ciepła ,miłości , pytań...Jest cudowna, dziękuję za wzruszenie
00

Popularność




© Co­py­ri­ght by Ka­ta­rzy­na No­wak and Ma­łgo­rza­ta Szu­mow­ska © Co­py­ri­ght by Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 1998, 2003
Opie­ka re­dak­cja: ANI­TA KA­SPE­REK
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych: ANNA POL-PAW­ROW­SKA
Re­dak­cja: MA­RIA ROLA
Re­dak­tor tech­nicz­ny: RO­BERT GĘBUŚ
ISBN 978-83-08-07704-7
Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie Sp. z o.o. ul. Dłu­ga 1, 31-147 Kra­ków tel. (+48 12) 619 27 70 fax. (+48 12) 430 00 96 bez­płat­na li­nia te­le­fo­nicz­na: 800 42 10 40 e-mail: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl Ksi­ęgar­nia in­ter­ne­to­wa: www.wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Gdy się pi­sze, do­brze jest mieć swo­ją Alę. Ali­cji Ba­lu­cho­wej – bo dzi­ęki niej moi bo­ha­te­ro­wie prze­miesz­cza­ją się po­mi­ędzy świa­ta­mi, lek­ce­wa­żąc wszel­kie gra­ni­ce, włącz­nie z tymi, któ­rych nie ma.

War­kot bęb­nów wci­ąż na­bie­rał tem­pa i brzmiał te­raz jak stu­kot ty­si­ąca ko­ńskich ko­pyt, cwa­łu­jących po Ka­mien­nej Dro­dze. Na tę Dro­gę, po dru­giej stro­nie Rze­ki, Jon tra­fił przez przy­pa­dek, ale nim usze­dł kil­ka­dzie­si­ąt kro­ków, wstrzy­mał go głos sza­ma­na. Sza­man, sta­ry i zgar­bio­ny, stał na wła­ści­wym brze­gu, gdzie zbie­ga­ły się ście­żki z Wio­ski, był nie­wi­docz­ny dla oczu chłop­ca, a jed­nak chło­piec usły­szał jego czy­ste, wy­ra­źne wo­ła­nie:

– Jon! Wra­caj! Tabu!

Jon nie mu­siał słu­chać sza­ma­na. Wła­dza sza­ma­nów for­mal­nie sko­ńczy­ła się, wszy­scy w Ple­mie­niu po­ko­cha­li już inne Bó­stwo – zwa­ne naj­częściej Bo­giem Do­bro­ci. Nie po­trze­bo­wa­ło Ono ple­mien­nych cza­row­ni­ków, gdyż nowe ry­tu­ały od­pra­wia­li przy­by­li z Da­le­kie­go Kra­ju ka­pła­ni. A jed­nak choć Bóg Do­bro­ci pa­no­wał już pra­wie pó­łto­rej set­ki lat, po śmier­ci po­przed­nie­go sza­ma­na Ple­mię wy­bra­ło na­stęp­ne­go – i ka­pła­ni przy­mknęli na to oczy. Ow­szem, sza­ma­ni słu­ży­li daw­nym, od­rzu­co­nym bó­stwom – „ba­łwa­nom”, jak upar­cie mó­wił młod­szy ka­płan – lecz chro­ni­li też Wio­skę przed ich ze­mstą i le­czy­li lu­dzi z cho­rób. Ka­pła­ni, w prze­ci­wie­ństwie do sza­ma­nów, byli ucze­ni w pi­śmie, ni­g­dy nie ule­ga­li prze­sądom i nie­śli – Jon ko­chał to sło­wo – Cy­wi­li­za­cję, nie umie­li jed­nak ra­dzić so­bie ze sta­ry­mi Bo­ga­mi, z ich mści­wą na­tu­rą, ani z cho­ro­ba­mi nęka­jący­mi lu­dzi z Ple­mie­nia. Nie­któ­rzy szep­ta­li na­wet, że część tych cho­rób – wcze­śniej nie zna­nych w Wio­sce – przy­nie­śli z sobą, z ró­żnych Da­le­kich Kra­jów i zza mórz, wła­śnie lu­dzie w dłu­gich suk­niach. Sza­ma­ni na­uczy­li się je le­czyć, mi­nęło jed­nak wie­le lat, nim od­kry­li, ja­kie zio­ła są na­praw­dę sku­tecz­ne, a któ­re na­le­ży do­pie­ro wy­ho­do­wać, krzy­żu­jąc ró­żne ga­tun­ki z po­mo­cą ca­łkiem no­wych za­klęć. Nim się tego na­uczy­li, wie­lu lu­dzi w Ple­mie­niu zma­rło na dzi­wacz­ne, nie­zna­ne cho­ro­by, ale już nie sza­man – w ry­tu­al­nym stro­ju i w strasz­nej ma­sce – od­pro­wa­dzał ich w ostat­nią Dro­gę. Rolę tę wzi­ęli na sie­bie ka­pła­ni, na­wet nie py­ta­jąc, czy Kra­ina, ku któ­rej wio­dą umie­ra­jących, im od­po­wia­da. Wy­gląda­ło, że wie­dzie­li le­piej niż Ple­mię, co jest dla lu­dzi z Pusz­czy do­bre i co słu­ży Cy­wi­li­za­cji.

Ka­pła­ni za­tem wci­ąż jesz­cze to­le­ro­wa­li obec­no­ść ostat­nie­go sza­ma­na (kie­dyś było ich wie­lu); uda­wa­li, że go nie do­strze­ga­ją, a cza­sem ze­zwa­la­li na ry­tu­al­ne bęb­nie­nie w cza­sie daw­nych świ­ąt – nie zga­dza­li się je­dy­nie na skła­da­nie krwa­wych ofiar bó­stwom. Daw­ni Bo­go­wie po­trze­bo­wa­li ich – Bóg Do­bro­ci nie tyl­ko ich nie przyj­mo­wał, ale wręcz po­tępiał. Na ra­zie.

Dziś wła­śnie była Noc Sta­rych Bo­gów, a wła­ści­wie naj­wa­żniej­sze­go z nich, któ­re­go jed­nak ni­g­dy nie wy­mie­nia­ło się z imie­nia, aby go szyb­ciej i ła­twiej za­po­mnieć. Dla­te­go bęb­ny za­częły wy­bi­jać swój rytm za­raz po zmro­ku, a gdy za­pa­dła noc, ich rytm był już sza­le­ńczo szyb­ki, a bęb­ni­ący mo­krzy od potu. Pot spły­wał po na­gich cia­łach, wiel­ki­mi kro­pla­mi ska­py­wał na zie­mię, wsi­ąkał w nią – jako prze­bła­gal­ny dar Ple­mie­nia dla po­rzu­co­ne­go już bez­i­mien­ne­go Boga. Bęb­ny dud­ni­ły pra­wie pół doby, ale ka­pła­ni skry­li się w świ­ąty­ni i uda­wa­li, że nie sły­szą.

Jon był za mały, by ude­rzać w bęb­ny. Tego przy­wi­le­ju do­stępo­wa­li tyl­ko mło­dzi mężczy­źni, a Jo­no­wi do męskie­go wie­ku bra­ko­wa­ło ośmiu lat. Ale, jak wszy­scy chłop­cy z Ple­mie­nia, ku­cał w po­bli­żu bęb­nia­rzy i słu­cha­jąc ich mo­no­ton­ne­go ryt­mu, bez­wied­nie ki­wał się w jego takt ca­łym cia­łem. I my­ślał. My­ślał o Ka­mien­nej Dro­dze. Już od wie­lu dni i nocy roz­my­ślał o Ka­mien­nej Dro­dze.

Od­krył ją przy­pad­kiem. Przy­pa­dek spo­wo­do­wał, że Jon zła­mał Tabu i prze­do­stał się na dru­gą stro­nę Rze­ki w nie­do­zwo­lo­nym miej­scu. Wszy­scy w Ple­mie­niu wie­dzie­li, że od cza­su przy­by­cia lu­dzi w dłu­gich suk­niach i uzna­nia no­we­go Boga Rze­kę prze­kra­cza się tyl­ko jed­nym bro­dem, nie tym na­prze­ciw Wio­ski, lecz tym dużo po­ni­żej jej ostat­nich chat. Bród na­prze­ciw Wio­ski, naj­bli­ższy i z po­zo­ru naj­do­god­niej­szy, prze­stał w ogó­le być uży­wa­ny. Stał się Tabu.

– Dla­cze­go? – za­gad­nął raz chło­piec swe­go ojca, gdy umiał już sta­wiać wła­ści­we py­ta­nia i słu­chać od­po­wie­dzi.

– Prze­cież ko­cha­my już tyl­ko Boga Do­bro­ci – od­pa­rł nie­ja­sno oj­ciec.

Po­cząt­ko­wo Jon nie po­jął sen­su od­po­wie­dzi ani zwi­ąz­ku Boga Do­bro­ci z bro­dem. Gdy po paru mie­si­ącach ów sens do nie­go do­ta­rł – nie wia­do­mo w jaki spo­sób, w Ple­mie­niu ni­g­dy się o tym gło­śno nie mó­wi­ło – Jon za­czął śle­dzić sza­ma­na. Nie wąt­pił, że ten musi cza­sem prze­by­wać sta­ry bród w za­ka­za­nym miej­scu i wędro­wać w głąb Pusz­czy po tam­tej stro­nie Rze­ki. A jed­nak – mimo czu­wa­nia o świ­cie, po zmro­ku, a na­wet nocą – chło­piec ni­g­dy nie przy­ła­pał sza­ma­na na na­ru­sza­niu Tabu. Wte­dy zro­zu­miał, że ka­pła­ni to­le­ru­ją obec­no­ść sta­re­go cza­row­ni­ka ta­kże z in­nych przy­czyn: nie tyl­ko strze­gł on Wio­ski przed ze­mstą sta­rych bóstw i le­czył lu­dzi; dbał rów­nież o to, by nikt z Ple­mie­nia nie zła­mał Tabu, aby wszy­scy wy­pe­łnia­li na­ka­zy i za­ka­zy lu­dzi w dłu­gich suk­niach. W ten spo­sób – o dzi­wo – sza­man słu­żył po­śred­nio Bogu Do­bro­ci. Jona zdu­mia­ło to od­kry­cie.

Dru­gi brzeg był da­le­ko, więc mimo Tabu ko­bie­ty z Ple­mie­nia nie re­zy­gno­wa­ły z pra­nia w Rze­ce bli­sko Wio­ski, a dzie­cia­ki z kąpie­li. Prze­strze­ga­no tyl­ko jed­nej za­sa­dy: nie wol­no było prze­kro­czyć środ­ka nur­tu wody. I ni­g­dy nie było z tym kło­po­tów. Nikt na­wet nie pró­bo­wał zbli­żyć się do nie­wi­dzial­nej, lecz raz na za­wsze usta­lo­nej gra­ni­cy. Wszy­scy zresz­tą wie­dzie­li, że Tabu pęta lu­dziom ręce i nogi, odej­mu­je lek­ko­ść od­de­chu, dusi i zmu­sza ser­ce do tak szyb­kie­go bi­cia, że z tego roz­pędu może ono sta­nąć.

A jed­nak Jon zo­stał zmu­szo­ny do na­ru­sze­nia Tabu. Gdy wio­sną stop­nia­ły śnie­gi i za­raz po­tem pa­da­ły dłu­go­tr­wa­łe desz­cze, Rze­ka gwa­łtow­nie wez­bra­ła – i chło­piec mu­siał ją prze­pły­nąć w za­ka­za­nym miej­scu, by ra­to­wać Gaję. Tę nie­du­żą, pa­ro­let­nią dziew­czyn­kę po­rwał prąd w cza­sie za­ba­wy i znió­sł ku dru­gie­mu brze­go­wi. Dziec­ko to­pi­ło się, krzy­cząc roz­pacz­li­wie za ka­żdym ra­zem, gdy ży­wioł po­zwa­lał mu wy­chy­lić gło­wę po­nad fale, a lu­dzie z Ple­mie­nia sta­li nie­ru­cho­mo, bez­rad­ni. Tym bar­dziej bez­rad­ni, im szyb­ciej prąd zno­sił Gaję na dru­gi brzeg.

Tabu, o dzi­wo, było sil­niej­sze niż od­ruch nie­sie­nia po­mo­cy – cze­go Jon nie wie­dział. Było sil­niej­sze niż na­kaz ra­to­wa­nia ży­cia człon­ko­wi Ple­mie­nia, któ­rym była mała, bez­bron­na dziew­czyn­ka. Na­wet mat­ka Gai – któ­ra krzy­cząc dzi­ko, da­rła na so­bie suk­nie i ora­ła twarz pa­znok­cia­mi – nie żąda­ła od ni­ko­go, by ra­to­wał jej dziec­ko. Ba, nie rzu­ci­ła się na ra­tu­nek sama, mimo że do­sko­na­le umia­ła pły­wać, po­dob­nie jak inni człon­ko­wie Ple­mie­nia.

To Jon sko­czył do Rze­ki, nie py­ta­jąc ni­ko­go o zgo­dę. Nie przy­pusz­czał, że trze­ba o nią py­tać. Wie­dział tyl­ko, że trze­ba ra­to­wać czy­jeś ży­cie i że to jest wa­żniej­sze od wszel­kich Tabu czy ja­kich­kol­wiek za­ka­zów sta­rych lub no­wych Bo­gów. Zresz­tą nie za­sta­na­wiał się nad tym w swym dwu­na­sto­let­nim ro­zu­mie. Po pro­stu sko­czył. Kie­ro­wał się w stro­nę wci­ąż wi­docz­nej na po­wierzch­ni głów­ki Gai i dzi­wił się, że nic go nie wstrzy­mu­je, choć zbli­żał się co­raz bar­dziej do dru­gie­go brze­gu. Sza­man twier­dził, że Tabu au­to­ma­tycz­nie, jak nie­wi­dzial­na sieć, pęta umy­sł czło­wie­ka, pa­ra­li­żu­je jego zdol­no­ści fi­zycz­ne. Mimo to ru­chy rąk Jona były sil­ne i szyb­kie, nogi z ener­gią po­ko­ny­wa­ły rwący nurt, a dru­gi brzeg i gło­wa to­nącej były co­raz bli­żej. Gdy schwy­cił małą za wło­sy, po chwi­li po­czuł grunt i wkrót­ce stał na dru­gim brze­gu z Gają w ra­mio­nach. Po­ło­żył ją na ka­mie­niach i tak jak umiał, usu­wał jej wodę z płuc. Po chwi­li dziew­czyn­ka wes­tchnęła, na­bra­ła po­wie­trza i otwa­rła oczy. Jon za­krzyk­nął z ra­do­ści.

Rze­ka wy­śpie­wy­wa­ła swój bul­go­czący rytm, ła­mi­ący się o wy­sta­jące gła­zy, a mimo to chłop­ca ude­rzy­ła dziw­na ci­sza. Spo­dzie­wał się zwy­ci­ęskich okrzy­ków Ple­mie­nia, dzi­ęk­czyn­nych za­kli­nań mat­ki dziew­czyn­ki, po­chwal­ne­go po­hu­ki­wa­nia ojca – a tym­cza­sem lu­dzie sta­li po dru­giej stro­nie wody i mil­cze­li. W ten spo­sób Jon od­czuł, że zła­mał Tabu – nie od­czu­ły tego, wbrew prze­stro­gom star­szych, ani jego nogi, ani ręce, płu­ca czy ser­ce.

Jon nie czuł nic. Nic – poza ta­jem­ni­czym ze­wem na­kła­nia­jącym go, aby po­stąpił da­lej, w głąb Pusz­czy. Coś wo­ła­ło go, wzy­wa­ło, ci­ągnęło. Gdy­by nie mała Gaj­ka i nie­sa­mo­wi­te mil­cze­nie lu­dzi na dru­gim brze­gu, być może chło­piec od razu ru­szy­łby w gęstwi­nę Pusz­czy, gdzie, jak mu się wy­da­wa­ło, do­strze­gał Dro­gę. Ale mil­cze­nie Ple­mie­nia było wy­mow­niej­sze niż jego krzyk i sil­niej­sze niż cie­ka­wo­ść chłop­ca – wzi­ął więc ura­to­wa­ną dziew­czyn­kę na ręce i ru­szył w dół Rze­ki, by zna­le­źć uży­wa­ny przez wszyst­kich bród.

Gdy wró­cił do Wio­ski z Gają, któ­ra mo­gła już iść o wła­snych si­łach i ra­do­śnie pod­ska­ki­wa­ła, nikt nie po­dzi­ęko­wał mu za bo­ha­ter­ski czyn. Prze­ciw­nie: ko­bie­ty rzu­ca­ły wo­kół nie­spo­koj­ne spoj­rze­nia, mężczy­źni ob­ser­wo­wa­li go z po­nu­rą czuj­no­ścią, sza­man po­wie­dział: „Za­nim udasz się do świ­ąty­ni, mu­szę oka­dzić cię dy­mem.”

– Dla­cze­go? – zdzi­wił się Jon.

– Nie mo­żesz ska­lać domu Do­bre­go Boga tam­tym za­pa­chem...

– Ja­kim za­pa­chem? Pach­nę Rze­ką, rybą, si­to­wiem! – ob­ru­szył się chło­piec.

– Nie tyl­ko Rze­ką. I Rze­ka nie zmy­je tego za­pa­chu, a Ple­mię, na­wet two­ja mat­ka i oj­ciec, będzie cię uni­kać. – Sza­man po­kręcił gło­wą i nie py­ta­jąc Jona o zgo­dę, wci­ągnął go do swe­go na­mio­tu (tyl­ko on miesz­kał w na­mio­cie ze skór zwie­rząt; lu­dzie z Ple­mie­nia już daw­no zbu­do­wa­li so­bie so­lid­ne, drew­nia­ne lub ka­mien­ne domy. Po­dob­no w Mie­ście za­częto na­wet bu­do­wać domy z ce­gły. Cy­wi­li­za­cja!). Oka­dza­nie świ­ętym dy­mem było dłu­gie i męczące. Jo­no­wi kręci­ły się łzy w oczach, z nosa spły­wa­ły kro­ple, a w ustach rósł gorz­ki smak. Chło­piec zwy­mio­to­wał. Lecz sza­man miał ra­cję: gdy Jon wresz­cie wy­sze­dł z jego na­mio­tu, z prze­krwio­ny­mi od dymu ocza­mi, i udał się do świ­ąty­ni na mo­dli­twę, wszy­scy w Ple­mie­niu trak­to­wa­li go jak daw­niej – z ru­basz­ną ser­decz­no­ścią, cie­pło. Tyle że na­dal nikt nie dzi­ęko­wał za ura­to­wa­nie dziew­czyn­ki. Wy­da­wa­ło mu się, że mat­ka Gai spoj­rza­ła na nie­go z wdzi­ęcz­no­ścią, lecz nie wy­rze­kła sło­wa.

– Czy zro­bi­łem źle, ra­tu­jąc Gaję? – spy­tał Jon ojca, gdy za­sie­dli do wie­czor­ne­go po­si­łku. Ro­dzi­ce spoj­rze­li po so­bie, a oj­ciec rze­kł krót­ko:

– Zro­bi­łeś do­brze.

– Co więc zro­bi­łem źle? – do­cie­kał chło­piec.

– By­łeś na dru­gim brze­gu.

– Prze­cież ona to­pi­ła się tam, nie tu! Jak ina­czej mó­głbym ją ura­to­wać?! – za­wo­łał chło­piec.

Ro­dzi­ce mil­cze­li, nie pa­trząc na syna. Jon po raz pierw­szy po­jął, że Ple­mię mil­czy ta­kże wte­dy, gdy nie wie, jak się za­cho­wać. Trze­ba ra­to­wać to­nące dziec­ko, ale nie wol­no prze­kra­czać Rze­ki – oto dwa wy­klu­cza­jące się na­ka­zy. To one wy­wo­ła­ły w lu­dziach po­ra­ża­jące, ka­mien­ne mil­cze­nie. I strach.

A jed­nak bar­dziej niż to mil­cze­nie, bar­dziej niż krót­ko­trwa­łe od­rzu­ce­nie przez wła­sne Ple­mię Jon za­pa­mi­ętał ów dziw­ny zew dru­gie­go brze­gu, tam­to pa­lące pra­gnie­nie, aby we­jść w gęstą Pusz­czę, od­na­le­źć prze­czu­wa­ną Dro­gę (nie wi­dział jej, wy­czuł tyl­ko jej obec­no­ść w re­gu­lar­nym prze­świ­cie po­przez wy­so­ką ścia­nę lasu) i... i co? Tego wła­śnie nie wie­dział. I to za­pra­gnął zba­dać.

De­cy­zji nie pod­jął na­gle; ta myśl przy­cho­dzi­ła do nie­go krok po kro­ku, od­ga­niał ją, ale wra­ca­ła. Przy­sia­dał na pniach nad Rze­ką i wpa­try­wał się w dru­gi brzeg, w czar­ną, skłębio­ną ścia­nę Pusz­czy. Pusz­cza wy­da­wa­ła się tam inna niż ta wo­kół Wio­ski: gęściej­sza, bar­dziej mrocz­na, z ciem­niej­szą niż za­zwy­czaj głębią. Drze­wa wy­da­wa­ły się tam wy­ższe i grub­sze, a Jon ni­g­dy nie wi­dział nad ich ko­ro­na­mi żad­ne­go pta­ka. Cho­ćby naj­mniej­sze­go. Chło­piec wpa­try­wał się w pra­wie czar­ny na tle nie­bie­skie­go nie­ba za­rys lasu – i my­ślał: Gdy by­łem na tam­tym brze­gu, po­wi­nie­nem się bać. Nie ba­łem się. Po­win­na spa­ść na mnie kara, bo zła­ma­łem Tabu. Nie spa­dła. Wszyst­ko po­win­no mnie tam od­rzu­cać. Coś mnie jed­nak wo­ła­ło. I wiem, że tam jest Dro­ga. Nie wiem skąd, ale wiem. Do­kąd pro­wa­dzi...?

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki