Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Piękna baśń z gatunku fantasy przeznaczona dla dzieci. Opowiada o złych, mrocznych mocach uosabiających zgubną żądzę władzy. Mówi także o potędze miłości i odpowiedzialności, o gniewie i buncie, dzięki którym zwycięża dobro i wola życia.
Powieść ma charakter uniwersalny podejmuje zagadnienia filozoficzne i moralne na miarę dzisiejszych czasów w sposób przystępny dla młodego czytelnika. Książka uznana przez dzieci za bestseller roku 1995, otrzymała też nagrodę Małego Donga za niezwykle zajmującą treść i interesujące przygody bohaterów.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 198
Nie było niemal dnia, żeby Agata, wracając ze szkoły, nie zajrzała do t e g o sklepu. Odkryła go przypadkiem, szukając kagańca dla psa. Takiego kagańca, oczywiście, nigdzie nie było, ponieważ Kusy – ulubieniec Agaty – miał bardzo długi, nietypowy pysk, jak przystało na wybryk natury, jakim był: czarnej maści mieszaniec wilczura z... chartem. Po matce, owczarku niemieckim, odziedziczył wierność i pojętność, po ojcu – ogromnym białym borzoju – przejął jedynie bezczelną pewność siebie i nadmiar samodzielności. To nie Agata, ale sąsiedzi z bloku uznali, że „taki groźny pies” powinien nosić kaganiec, zbyt często bowiem wyszczerzał wielkie, białe i ostre zęby. „On się tylko uśmiecha” – usprawiedliwiała Agata psa, ale ten psi uśmiech jakoś wszystkich odstraszał. Ktoś z rodziny kupił wreszcie odpowiedni kaganiec i dał dziewczynce w prezencie. Agata nie żałowała jednak długich, pozornie bezskutecznych wędrówek, bo właśnie w czasie jednej z nich odkryła t e n sklep.
Nikt, nawet najbliższe przyjaciółki, nie został powiadomiony o odkryciu. Agata skrzętnie zachowała je w tajemnicy. Ot, sklep ze starymi, używanymi meblami. Cóż to za tajemnica?... Jakieś rupiecie, graty, trochę wątpliwych antyków... Z pozoru – nic nadzwyczajnego. Ale tylko z pozoru.
Sklep był nad podziw wielki i mroczny. Nic z zewnątrz nie zapowiadało jego wielkości. Zza szyb witryny widoczny był tylko nieduży kantorek, a w nim kilka foteli, parę lamp, dwa stoliki. Wraz z otwarciem drzwi rozbrzmiewał dzwonek... nie elektryczny, broń Boże, najprawdziwszy mosiężny dzwonek z serduszkiem. W kilka sekund po delikatnym dźwięku spoza zasłony wychodził t e n pan. Dziwny pan. Ile razy Agata o nim myślała, tylekroć odczuwała niepokój. A myślała o nim często. Pan miał brodę, wąsy i czarne oczy. Gdy Agata przypadkiem w nie zajrzała, wydawało się jej, że oczy pana Grymsa (sądząc z szyldu, nazywał się Z. K. Gryms) są całkiem bez dna. Jak studnia. Gdy patrzysz w głęboką studnię, której dna nie widać, zawsze wydaje ci się, że jednak coś tam jest. I właśnie takie były oczy pana Grymsa.
Do wejścia zachęciła Agatę śmieszna stara lampa na wystawie, której podstawę stanowił duży łeb psa, wypisz-wymaluj taki, jaki miał Kusy. Już w czasie pierwszej wizyty pan Gryms zachował się w sposób nietypowy. Zamiast burknąć niegrzecznie: „No i co tu się kręcisz, i tak niczego nie kupisz...” – z przesadną wręcz uprzejmością skłonił się przed Agatą i zwięźle oznajmił:
– ...godne twojej uwagi meble są tam... – i wskazał ręką na czarną, grubą, pluszową zasłonę.
– Ja i tak nie mam pieniędzy – oświadczyła pogodnie Agata. Brak pieniędzy nigdy nie wydawał się jej nieszczęściem. Nie pragnęła niczego kupować, z upodobaniem za to oglądała różne stare przedmioty, wyobrażając sobie, kim byli ich poprzedni właściciele.
– Nikt ci nie każe kupować. Wystarczy, że obejrzysz to, co mam – powiedział pan Gryms, składając Agacie niemal dworski ukłon.
I dziewczynka poszła za panem Grymsem. Po odchyleniu zasłony jej oczom ukazał się ogromny, zda się nie mający końca, mroczny salon. W słabym świetle kinkietów czerniały niewyraźne kształty mebli. Stały dosłownie wszędzie, niektóre nawet jedne na drugich: przepastne, rzeźbione szafy, rozłożyste kanapy na kokieteryjnie wygiętych nóżkach, tajemnicze sekretarzyki z mnóstwem szufladek, opasłe komody, stoły kwadratowe, podłużne i okrągłe, krzesła, fotele. I lustra. Kilkadziesiąt luster, każde o innym kształcie, w stylizowanych ramach, rzeźbionych w kwiaty, owoce, zwierzęta. Pan Gryms spojrzał pytająco na Agatę.
– No... – bąknęła dziewczynka – bardzo to... hm... tajemnicze i w ogóle...
– Nie każdy może t o zobaczyć – rzekł lakonicznie właściciel. – Dlatego radzę ci, żebyś obejrzała dokładnie – dodał z naciskiem. – Ja czekam w kantorku.
I popchnął leciutko Agatę w kierunku jednej z wypełnionych lustrami ścian. Potem zniknął w labiryncie mebli. Agata długą chwilę stała nieruchomo, chłonąc dziwną atmosferę tego miejsca. Wydawało się jej, że jeszcze czuje zapachy ludzi, którzy używali tych mebli, że widzi delikatny ruch ręki zapalającej wysmukły renesansowy świecznik; niemal słyszała głosy tych, którzy kiedyś, dawno temu, byli właścicielami tych komód, szaf, kanap; przysięgłaby, że widzi, jak z uchylonej szufladki w sekretarzyku wysuwa się plik pożółkłych, przewiązanych różową wstążeczką listów. W mrocznym salonie nadal czaiło się życie – i czekało na wskrzeszenie przez nowych nabywców mebli.
Agata nie bała się. Nigdy nie bała się tego, co często wzbudzało lęk u innych ludzi, a zwłaszcza dzieci. I nigdy nie wiedziała, dlaczego się nie boi. Opowieści o duchach, starych cmentarzach, wampirach i strzygach – którymi dzieci tak lubią raczyć się wieczorową porą, a potem nie śpią ze strachu całą noc – wywoływały u niej jedynie ciekawość i narastające pragnienie, żeby przeżyć coś niesamowitego. Co prawda, życie wydawało się Agacie bardzo interesujące, a nawet piękne, ale tęskniła do niezwykłości. Głęboko wierzyła, że każdy człowiek – jeśli bardzo tego chce – przynajmniej raz w życiu przeżywa coś niezwykłego, choć być może nie zawsze to sobie uświadamia.
Sklep pana Grymsa wydał się Agacie zaczątkiem czegoś niezwykłego. Jeszcze nie wiedziała, co by to mogło być, ale czuła, że nie jest to zwyczajny sklep.
Zaczęła powoli spacerować od lustra do lustra, gładząc ręką złote winogrona, zwisające filuternie nad jednym z nich, to znowu dotykając dwóch potężnych lwów, podtrzymujących owal innego. Luster było tak dużo, że szła wśród ścian mrocznego salonu, niemal ich nie rozróżniając, zamyślona i pełna przyjemnego niepokoju.
Nagły ruch na jednej z błyszczących powierzchni zwrócił jej uwagę. W kolejnym lustrze ujrzała własną twarz w aureoli rozwianych, fruwających włosów. Podniosła ręce do góry, ale poczuła, że jej rude włosy spokojnie spływają ku szyi. Jednak Agata w lustrze n i e p o d n i o s ł a rąk, a jej twarz nadal osłaniały rozwiane, jakby poruszające się na silnym wietrze włosy. Za chwilę obraz znikł. W lustrze najzwyczajniej odbijał się mroczny salon z meblami, ale... ale tym razem nie było w nim Agaty, choć stała nadal w tym samym miejscu!
– Ciekawe... – szepnęła do siebie i stała nieruchomo jeszcze parę minut, jakby na coś czekając. I rzeczywiście: za moment w lustrze, najnormalniej w świecie, ukazało się jej prawdziwe odbicie.
– Ono pokazuje nie to, co jest, ale to, co chce pokazać – szepnęła z nutką zadowolenia. – To nie jest zwyczajne, ot takie, lustro.
Stała jeszcze dłuższą chwilę, ale lustro już nie spłatało żadnego figla. Agata wycofała się w labirynt mebli i z pewnym trudem odszukała powrotną drogę do kantorka.
– No i jak? – spytał pan Gryms, gdy wyłoniła się zza zasłony.
– Bardzo ciekawe – powiedziała spokojnym głosem. – Czy te meble są bardzo drogie?
– Zależy które i zależy dla kogo – odparł pan Gryms.
– Aha – kiwnęła głową Agata, nie zdziwiona wcale tą odpowiedzią. – Mogę tu jeszcze kiedyś przyjść?
– Zapraszam cię serdecznie – właściciel ponownie złożył jej dworny ukłon.
I właśnie od tego dnia Agata niemal codziennie, wracając ze szkoły, wstępowała do pana Grymsa. Właściciel witał ją jak dobrą znajomą i bez słowa odchylał pluszową zasłonę. Dziewczynka wchodziła do salonu z meblami i rozpoczynała długi spacer wzdłuż ścian zawieszonych lustrami. Wszystkie – każde w innych, niepowtarzalnych ramach – odbijały tę samą pociągłą, piegowatą twarz Agaty i intensywnie rude włosy. W żadnym nie ukazało się nic innego ponad to, co rzeczywiście znajdowało się przed nim.
– Musiałam mieć omamy – mruczała Agata do siebie, zadowolona, że może użyć tego cudownie, bo egzotycznie brzmiącego słowa „omam”, odnoszącego się do wszystkich niezwykłych i pociągających zjawisk. Agata należała do rzadkiego gatunku osób, które często miały o m a m y. Widziała to, czego nikt inny nie mógł dostrzec, słyszała dźwięki niemożliwe do słyszenia, czuła zapachy, jakich doprawdy nikt nie czuł. Wątpię, by wielu ludzi umiało dostrzec zatrzymany na ścianie kamienicy cień człowieka, który przeszedł parę minut temu. Agata go widziała. Nie sądzę, by ktokolwiek słyszał w słuchawce telefonu krzyżujące się echa dawno przebrzmiałych rozmów. Agata słyszała. Nie można jednak wykluczyć, że trochę więcej osób posiada dar wyczuwania z zapachu powietrza zbliżającego się deszczu.
– Będzie padać – mówiła dziewczynka, zadzierając głowę i spoglądając w błękitne niebo bez jednej chmurki, i ku zdziwieniu wszystkich pod wieczór zaczynało siąpić. Agata czuła, kiedy na odległej o trzy kilometry łące zakwitła macierzanka; słyszała szum skrzydeł ptaków przelatujących tak wysoko, że nie było ich widać gołym okiem; umiała dostrzec, że powietrze ma różną gęstość w różnych miejscach, i zauważała, że tam, gdzie jest najbardziej gęste – tworzy dziwaczne, ruchliwe i żywe kształty. Na ogół nikt jej nie wierzył, gdy opowiadała o tym, co widziała, słyszała i czuła, więc po prostu przestała na ten temat mówić.
Agata była doskonale pogodzona ze swą odmiennością, choć nie znała jej przyczyny. Nigdy nie zastanawiała się nad nią. Być może nie wiedziała też o tym, że dawno, dawno temu, gdy człowiek żył jeszcze w naturalnych warunkach, wśród przyrody, a nie w ciasnych, betonowych klatkach miast – jego zdolności widzenia, słyszenia i czucia były całkiem, ale to całkiem inne niż dziś. Tamten człowiek miał bystre oczy ptaka, czujny słuch dzikiego zwierzęcia, nos wyczulonego na zapachy psa. Tamten człowiek był częścią przyrody, a nie jej wrogiem. Agata – nie zdając sobie z tego sprawy – pod wieloma względami była jak tamci, pierwotni ludzie. Można by zaryzykować stwierdzenie, że urodziła się nie jako zniewolony od pierwszego dnia życia, spętany cywilizacją człowiek – lecz od urodzenia była wolna. Nikt, nawet jej rodzice, tego nie przeczuwał, gdyż dar taki mają tylko wybrani. Więc też nikt z najbliższego otoczenia nie wiedział, jaka naprawdę jest ta ruda, piegowata dziewczynka, bo Agata w dodatku była małomówna. Tylko Kusy wysłuchiwał jej monologów, merdając długim puszystym ogonem charta i patrząc na nią wiernymi oczami wilczura.
Agata w jakiś niejasny sposób przeczuwała, że pan Gryms również czuje, widzi i słyszy to, co jest niewidzialne i niesłyszalne dla większości ludzi. Wydawało się jej tak, choć nigdy nie rozmawiali o tym ze sobą, gdyż pan Gryms, jak i ona, nie należał do ludzi zabierających głos bez wyraźnego powodu.
Dziwnego lustra Agata już od dłuższego czasu nie mogła odnaleźć pomiędzy wieloma lustrami w mrocznym salonie. Zapomniała, jaki miało kształt i ornament ram, nie zapamiętała nawet, na której z czterech ścian wisiało.
Mimo to czuła, że lustro, jeśli zechce, ujawni się samo. Widać na razie nie miało na to ochoty.