Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Laura po zdradzie chłopaka potrzebuje w życiu czegoś nowego. Wolontariat w dalekiej Norwegii wydaje się być idealnym pomysłem. Czy aby na pewno? Mistyczne zamkowe wnętrza, szeleszczące tkaniny, niepokojące nocne dźwięki to zaledwie zapowiedź baśniowych wydarzeń, które na nią czekają. Laura nawet sobie nie wyobraża, jak mroczną tajemnicę ukrywa rodzina, u której przebywa.
Gabriel, dziedzic rodu Seihval, ma zadanie do wykonania. Czy podoła wyzwaniu, gdy w grę wejdą uczucia do ślicznej wolontariuszki? Stanie przed trudnym wyborem: być lojalnym wobec rodu czy wobec serca...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Część I
Dotyk Północy
Część II
Oddech Wschodu
Część III
Krzyk Południa
W przygotowaniu
W objęciach wroga
Dla mojej małej iskierki, Michasi
Laura rzadko pamiętała swoje sny, jednak kiedy tak się działo, mogła je odtworzyć w pamięci dość wyraźnie. Tej nocy śniła o odległej, zimnej, północnej krainie. Oceanem targał nieokiełznany sztorm, który niósł z sobą tylko jedno przesłanie: śmierć. W połowie wysokości muru skał, piętrzącego się groźnie w ciemność, wyrastała ponura budowla… Czy to był zamek? Trudno powiedzieć. Była przeogromna, kamienna. Laurze przywodziła na myśl chiński mur, tylko na planie spirali, z elementami zamku romańskiego. W centrum serpentyny znajdował się owalny budynek. Czy była to wieża obserwacyjna? Raczej nie, ten gmach był zbyt potężny jak na zwykłą wieżę. Z dołu słychać było jedynie huk wzburzonych fal uderzających wściekle o skaliste wybrzeże. Ciemnogranatowe, niemalże czarne bałwany morskie chłostały o szpiczaste skały, zostawiając na nich ścieżki białej piany, a ostre krople deszczu bezlitośnie zacinały o kamienisty klif, niczym małe sztylety. Słońce schowało się gdzieś daleko za chmurami i na świecie panowała nijaka szarość. Niszczycielska siła natury pokazywała swoją moc, wyrzucając na brzeg tysiące kamieni i połamanych drewien.
Laura dostrzegła ruch na wysokim klifie, ponad budowlą. Brunet w ciemnym płaszczu stał nad przepaścią i z elektryzującą fascynacją w spojrzeniu oglądał sztorm. Szaleniec! Podczas gdy wszyscy racjonalnie myślący ludzie naciągali teraz na głowy koce w swoich pokojach, on po prostu patrzył, jak fale bezlitośnie uderzają o mury. Laura chciała mu powiedzieć, żeby uważał, że to niebezpiecznie, ale nie mogła wykrztusić ani słowa. Nagle ich oczy się spotkały. Chłopak uśmiechnął się zawadiacko, a potem wystawił jedną nogę nad przepaść.
– Oszalałeś?! Stój, wariacie! – krzyczała, ale jej głos tonął w huku sztormu.
Szaleniec już się nie uśmiechał, popatrzył jej głęboko w oczy, po czym przeniósł ciężar ciała do przodu. Poczuła, że ktoś łapie ją za ramię. W miejscu dotyku skóra zapiekła boleśnie.
– Nie!!! – Laura obudziła się z gardłem zdartym od krzyku. Siedziała na łóżku, zlana zimnym potem. Z niepokojem rzuciła okiem na drewniane okiennice, które uderzały o framugi oraz na padający na parapet deszcz. Nagle gigantyczna srebrna błyskawica rozcięła niebo i okno w kawalerce się otworzyło, wpuszczając do środka zimno i wilgoć. Przestraszony łaciaty pies Leon zatrząsł się jak galareta pod kołdrą. Laura wstała szybko, żeby zamknąć okno.
– No już, wszystko będzie dobrze – powiedziała drżącym głosem bardziej do siebie niż do psa, przekręcając klamkę.
– Zdałam! – Laura zapiszczała do telefonu, po tym jak wyszła z sali obron.
Przystanęła przy wielkim lustrze w szatniach, wiążąc orzechowe włosy w kucyk na czubku głowy. Jej ciemne jak dwa węgle oczy lśniły od emocji.
– Gratuluję, kochanie – odezwał się w słuchawce kobiecy głos. – Idziecie gdzieś z Patrykiem?
Laura wyszła na dziedziniec przed pałacykiem, w którym odbywały się egzaminy i rozejrzała się uważnie. Grupka studentów w strojach galowych paliła papierosy wokół jednej z ławek. Chmura szarego dymu lewitowała nad ich głowami. Dwóch profesorów w garniturach rozmawiało przy samochodzie. Patryka nigdzie nie było. Rozczarowanie wykrzywiło jej twarz.
– Tak – powiedziała do Moniki. – Właśnie do niego jadę.
Machnęła kolegom z wydziału i wyszła na ulicę. Słońce świeciło przez gałęzie drzew obsadzonych wzdłuż drogi i rzucało tańczące plamki na chodnik. Laura dostrzegła stojący na przystanku tramwaj. Podbiegła pod szybę motorniczego, wariacko machając rękami, żeby przypadkiem bez niej nie odjechał.
Facet pokręcił głową, myśląc: „Znowu ta wariatka”.
Kwadrans później Laura przeszła przez portiernię w akademiku i pognała do wind. „Pewnie zaspał”, myślała, obserwując ekran, na którym zmieniały się numery piętra. Wypadła na korytarz i puściła się biegiem w kierunku ostatnich drzwi. Jej przyjaciółki stale krytykowały jej chłopaka. Bez przerwy powtarzały, że jest leniem i zapominalskim beztalenciem, ale Laura była wpatrzona w Patryka jak w obrazek. Oczytany, uroczy szatyn, artysta studiujący na ASP wydawał jej się idealnym kandydatem na życiowego partnera. Po cichu snuła plany wspólnego mieszkania po tym, jak skończą studia.
– Wstawaj śpiochu! – zaśpiewała, otwierając gwałtownie drzwi. Pierwsze, co jej się rzuciło w oczy, to porozwalane buty i ubrania na podłodze. Jej serce przejął strach, bo wśród bałaganu dostrzegła czerwone szpilki.
– Co tak głośno? – na łóżku Patryka usiadła potargana blondynka i zakryła się kołdrą. Laura otworzyła usta z niedowierzaniem. Obok niej smacznie chrapał jej chłopak. Mięśnie jego twarzy we śnie się rozluźniły. Kiedy tak spał sobie w najlepsze z rozchylonymi wargami, wyglądał niemalże niewinnie. „W istocie zaspał”, pomyślała Laura. Poczuła, jak wściekłość buzuje w jej żyłach niczym wstrząśnięty szampan. Z piskiem rzuciła się na byłego już chłopaka i zrzuciła go z łóżka.
– Chciałam ci tylko powiedzieć, że obroniłam pracę, palancie – warknęła, otrzepała ręce, po czym dodała złowrogim tonem. – Twoje obrazy są tandetne jak brokatowe klapki z odpustu. Od dawna chciałam to z siebie wyrzucić.
Zaspany Patryk obdarzył nieprzytomnym spojrzeniem Laurę, a potem leżącą obok niego blondynkę. Pozwolił sobie na wyjątkowo brzydkie przekleństwo, następnie, zamiast przepraszać, zaczął monolog na temat tego, że Laura nie rozpoznałaby prawdziwego talentu, gdyby ten zatańczył przed nią kankana. Już go nie słuchała. Szła korytarzem żołnierskim krokiem.
Po drodze spotkała współlokatora Patryka. Rudzielec Remek posłał jej współczujące spojrzenie, kiedy się mijali.
Laura starała się nie płakać. Prawie jej się to udawało. Wylewała jedynie potoki łez w poduszkę i zajadała smutki czekoladowymi lodami prosto z pudełka.
– To palant – pocieszała ją Monika. – Mówiłam ci, że jeżeli facet robi sobie fotki w stroju Adama, zasłaniając się własnym obrazem, to jest coś nie tak.
– W dodatku kiepskim. – Szkło zadzwoniło, kiedy Laura uderzyła swoim prosecco w kieliszek przyjaciółki.
W końcu nadszedł dzień odbioru dyplomów. Dziekanat mieścił się w budynku Wydziału Filozoficzno-Historycznego niedaleko centrum miasta. Gdy weszła do środka, okazało się, że zastała ją tradycyjna kolejka na dwie godziny stania. Zajęła sobie miejsce za wysokim brunetem o latynoskiej urodzie i poszła na dół po kawę na wynos. Wracając, niespiesznie czytała ogłoszenia z tablicy korkowej w głównym hallu. Wywieszano tam rozpiski egzaminów, poprawek i konsultacji dla studentów, a także informacje, co akurat dzieje się w mieście. Laura dowiedziała się również, że Wkurzone Szerszenie rozpoczęły nabór do sekcji futsal. Tym razem przyrzekali wygrać z polibudą w rozgrywkach akademickich i zapowiadali dodatkowe wakacyjne treningi. Minęła ogłoszenie wróżbity Karola, który obiecywał uwarzenie eliksiru miłości za niewielką opłatą. Przez chwilę rozważała sesję przy szklanej kuli, ale doszła do wniosku, że to i tak nie ma sensu. Jedyne, co miała ochotę podać byłemu, to arszenik. Na ostatniej tablicy umieszczano ogłoszenia „Dam pracę”. Największe z nich „biło po oczach” atrakcyjnym nagłówkiem:
Wakacyjny wolontariat dla studentów. Przeżyj przygodę swojego życia!
Chcesz wyjechać za granicę i tam zajmować się opieką nad potrzebującymi lub odbudową i konserwacją starych budynków? Wolontariat trwa trzy miesiące, terminy od lipca do września. Żeby wziąć w nim udział, musisz mieć przynajmniej 21 lat. Praca trwa 6–7 godzin dziennie. Organizator zapewnia zakwaterowanie, wyżywienie oraz zajęcia w czasie wolnym. Chcesz się zgłosić? Przyjdź na spotkanie informacyjne, które odbędzie się na Wydziale Studiów Międzynarodowych w czwartek dwudziestego piątego czerwca o trzynastej. Zapraszamy!
Entuzjazm przepłynął jej przez żyły – to było coś, czego w tym momencie potrzebowała! Jej życie po zdradzie Patryka utknęło w martwym punkcie. A więc tak. Pragnęła tego jak wędrowiec wody na pustyni. Nie miała cienia wątpliwości, zdecydowała pod wpływem impulsu – pojedzie!
– O kurczę, dwudziesty piąty jest dzisiaj. – Spojrzała na swój pistacjowy jellywatch: – Jedenasta trzydzieści, spokojnie zdążę na trzynastą.
Wróciła do kolejki. Wydawało się, że nie poruszyła się nawet o milimetr. Pięknie.
„Chyba jednak nie zdążę…”, pomyślała z trwogą. Zaczęła przestępować z nogi na nogę w kolejce, po czym wyszła przed budynek. Wykonała kontrolne telefony do swoich najlepszych przyjaciółek, żeby się czymś zająć i nie denerwować. Ewa miała fatalny dzień w pracy. Po pierwsze, złamała paznokieć, co zapoczątkowało całą serię niefortunnych zdarzeń. Po drugie, wylała kawę na umowę, wizytówkę, klienta i wykładzinę. Ów interesant zaproponował jej wspólne wyjście na sok, tłumacząc, że kawa się gorzej spiera. Po trzecie, nie mogła zalogować się do swojej nowej poczty pracowniczej. Administrator poszedł na urlop, więc niestety nie mógł jej pomóc. Ewa za każdym razem, kiedy przechodził szef, włączała JPG z interfejsem poczty ściągniętym z internetu, udając, że właśnie odpisuje mu na maila.
Monika z kolei miała dzisiaj wolne i szalała w kuchni. Próbowała zaprosić Laurę na „bananowe trio”, ale ta grzecznie odmówiła, tłumacząc, że jej organizm nie trawi majonezu w zestawie z bananami.
Pożegnały się i Laura została sama ze swoimi myślami.
– Właśnie, że zdążę – powiedziała, próbując zapomnieć o bananach z majonezem.
Opierając się o ścianę budynku, zamknęła oczy i zaczęła sobie wyobrażać, jak właściwie ten wyjazd może wyglądać i jakie kraje będą do wyboru. Miała szczerą nadzieję, że będzie mogła wziąć z sobą Leona. Najlepiej byłoby nie jechać za daleko na południe, bo Leon nie lubi upałów i biedaczek strasznie się męczy, jak jest gorąco. Wróciła pospiesznie do kolejki, zerkając na zegarek – było dwadzieścia po dwunastej. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, żeby przyjść po dyplom innego dnia. „Przecież go nie wrzucą do niszczarki, jak go dzisiaj nie odbiorę”, myślała.
Jej rozważania przerwał dźwięk otwieranych drzwi, w których ukazała się asystentka pani z dziekanatu. Młoda dziewczyna niosła stertę dokumentów – było ich tak dużo, że musiała przytrzymywać stos nosem. Podeszła do ambonki, kładąc papiery na blacie. Odetchnęła z ulgą, kiedy cała piramida wylądowała bezpiecznie na kontuarze.
– Kto przyszedł po odbiór dyplomu? Zapraszam do mnie z dowodem wpłaty i kartą obiegową – powiedziała. – Będę wyczytywać nazwiska, tak jak mam w dokumentach. Pani Irys. Zapraszam.
Laura nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Wystąpiła dziarsko z szeregu z pokwitowaniem i obiegówką w dłoni. Złożyła podpis odbioru w odpowiedniej rubryce, po czym podziękowała, biorąc dyplom i suplement pod pachę. Wyskoczyła uradowana na zalany słońcem dziedziniec i popędziła do furtki.
Wydział Studiów Międzynarodowych znajdował się niedaleko. Rzutem na taśmę zdążyła na autobus, którym dojechała na miejsce w ciągu siedmiu minut. O godzinie dwunastej pięćdziesiąt pięć wchodziła przez drzwi do potężnego gmachu w kolorze kogla-mogla.
– Gdzie odbywa się spotkanie informacyjne w sprawie wolontariatu? – spytała Laura portierkę, siwowłosą panią w okularach, o serdecznym uśmiechu.
– W auli na ostatnim piętrze, złotko – odpowiedziała kobieta.
Laura popędziła na górę, przeskakując po dwa stopnie naraz. Zdążyła w ostatniej chwili. Już jeden z organizatorów zamykał drzwi i przymierzał się do powitania uczestników.
Laura omiotła spojrzeniem zgromadzenie. Aula była dość duża, pomalowana na biało, na podłodze znajdowała się granatowa wykładzina. Troje prowadzących spotkanie, dwóch mężczyzn średniej budowy i niezwykle wysoka kobieta o rudych włosach i zielonych oczach, stało na scenie. Potencjalni wolontariusze siedzieli grzecznie w trzech pierwszych rzędach na widowni, pozostawiając między sobą kilka wolnych miejsc. Laura usiadła w czwartym rzędzie z brzegu.
– Witamy państwa serdecznie. Dziękujemy za przyjście i cieszymy się, że zainteresowanie z państwa strony jest tak duże – zaczęła rudowłosa. – Nasze projekty mają charakter wolontariatu. Wolontariusz dobrowolnie i za darmo chce pomagać organizacji i jej partnerom za granicą. Żeby było jasne, nie zarobicie na wolontariacie żadnych pieniędzy. Waszą „wypłatą” będą zdobyte doświadczenia, nauka języka obcego i nowe przyjaźnie. Organizacja z kraju wolontariusza przygotowuje go do wyjazdu i pomaga w załatwieniu wszelkich formalności, w tym w podpisaniu umowy, rezerwacji przejazdu, wykupieniu ubezpieczenia i tak dalej, i tak dalej. To my bierzemy za to odpowiedzialność – pozwoliła sobie na uśmiech. – Państwo nie płacicie nic. Macie zapewnione noclegi, przejazdy, jedzenie i ubezpieczenie, a czasem… nawet kieszonkowe. Ponieważ jest to projekt ogólnoeuropejski, w konkretnych miastach będą wolontariusze z całej Europy. Moi koledzy rozdadzą państwu kwestionariusze do wypełnienia. Proszę je przeanalizować i rzetelnie odpowiedzieć na wszystkie pytania, aby pomóc nam najlepiej dopasować wolontariat do państwa potrzeb. W razie pytań jestem do dyspozycji – powiedziała, siadając za biurkiem.
Grupa pogrążyła się w wypełnianiu formularzy. Laura wyjęła pióro z torebki i nachyliła się nad swoimi dokumentami. Zaczęła pisać w skupieniu, wystawiając koniuszek języka.
Imię: Laura
Nazwisko:Irys
Data urodzenia: 13.02.1991
E-mail: l.irys@emailboxes.com
Języki: polski, angielski, norweski (trochę)
Wykształcenie: magister historii sztuki
Preferowane kraje: nie ma znaczenia, byleby nie było za ciepło
Preferowane zajęcia:
a. konserwacja zabytków, b. pomoc osobom starszym, c. praca z dziećmi
Preferencje żywieniowe: dieta wegetariańska
Dlaczego chcesz jechać na wolontariat?
Właśnie skończyłam studia i potrzebuję zdobyć doświadczenie w zawodzie. Pragnę rozwijać własną osobowość i wrażliwość na sztukę życia. Mam nadzieję poznać wyjątkowych ludzi i nauczyć się reagować w różnych sytuacjach życiowych.
Uwagi: Mam psa Leona i bardzo bym chciała zabrać go z sobą.
Ruda wysłała swoich pomocników, żeby zebrali formularze.
– Bardzo wszystkim dziękujemy za przyjście, przeanalizujemy kwestionariusze i skontaktujemy się z państwem. Jeżeli nie ma pytań, to do widzenia – zakończyła spotkanie, dając znak ręką, że zgromadzeni mogą się już rozejść.
Laura wróciła do domu uradowana, wszystko szło jak po maśle. Ciekawe, kiedy odpowiedzą? Myśl o wyjeździe dodawała jej skrzydeł.
– Leon pakuj się, czuję przygodę w powietrzu!
Pupil szczeknął i zamerdał cztery razy. Poszedł do pokoju, po czym wrócił z wypatroszonym misiem bez głowy, jego ulubioną zabawką.
Laura usiadła na taborecie, otworzyła laptopa i zaczęła szukać informacji na temat krajów partnerskich organizacji przy Wydziale Studiów Międzynarodowych.
– Hiszpania, nurkowanie z delfinami – zaczęła odczytywać hasłowo. – O, to jest fajne! Szkoda, że zaznaczyłam zabytki… No cóż, zobaczmy, co tam mają dalej – mówiła, przewijając stronę. – Węgry, hmm, wolontariat przy opiece nad starszymi, ale chyba osobami, nie zabytkami. Afryka, nauka angielskiego w szkole… Ech… nie widzę tu nic dla nas, Leon. Nie ma żadnej konserwacji zabytków w ofercie. Chyba się nie zakwalifikujemy… Szkoda, że nie widziałam tej strony wcześniej. Zaznaczyłabym inną rubrykę…
Pies jęknął smutno i położył łeb na prawym udzie Laury.
Dwa dni później Laura dostała odpowiedź przedstawicieli organizacji:
Temat: Wolontariat
Szanowna Pani,
Z przyjemnością informujemy o pozytywnym rozpatrzeniu Pani aplikacji na wolontariat za granicą. Tylko w jednym miejscu organizator zgadza się na obecność psa. Wyjeżdżałaby Pani w najbliższą niedzielę na trzy miesiące do Norwegii. Pracowałaby Pani przy odnawianiu jednej z sal w zamku. Zakwaterowana byłaby Pani w domku typu bungalow. Organizator opłaca Pani przejazd, pobyt, wyżywienie, jeden z kursów na miejscu (wedle Pani wyboru) i daje „kieszonkowe” w wysokości pięciuset euro miesięcznie. Zanim podam więcej szczegółów, muszę uprzedzić, że posiadłość jest w prywatnych rękach i właściciel wymaga podpisania umowy o dochowaniu tajemnicy odnośnie do swojej osoby i posiadłości. Ceni sobie prywatność i nie życzy sobie wścibskich turystów i badaczy. Możliwe, że jest to niepowtarzalna okazja, żeby zwiedzić ten zamek. Poproszę o maila zwrotnego z Pani stanowiskiem w tej sprawie i ewentualnym skanem umowy z Pani podpisem.
Z wyrazami szacunku
Joanna Kiełecka
koordynator ds. wolontariatu zagranicznego
Laura zamrugała. Ładne „kieszonkowe”. Otworzyła wzór umowy – szablon z kropkami do wypełnienia. Druga tajemnicza „strona” oczywiście jeszcze nic w swoich polach nie wpisała w obawie przed wścibską turystką. W załączniku znajdował się również aneks do umowy, ale nie pofatygowała się, żeby go w całości przeczytać. „No dobra, raz kozie śmierć. Przecież już zdecydowałam”, pomyślała. Wypełniła dane, wydrukowała, złożyła podpis i zeskanowała dokumenty za pomocą aplikacji w smartfonie. Był czwartek, czyli miała pełne trzy dni na spakowanie się do wyjazdu.
Obowiązkowo chciała jeszcze odwiedzić ciocię Gienię przed podróżą. Osiemdziesięciopięcioletnia ciocia, jedyna żyjąca krewna Laury, była samodzielna, chociaż miała ogromne problemy z pamięcią. Lekarze rozkładali ręce bezradni. Laura wpadała do niej przynajmniej raz w tygodniu, żeby pomóc opiekunce z zakupami i sprzątaniem.
Jak w każdy czwartek Laura szykowała się na cotygodniowy zlot czarownic w kręgielni. „Będzie mi ich brakować”, pomyślała na widok swoich koleżanek czekających przed wejściem. Tym razem nie zamówiły toru, tylko usiadły przy drinkach w odległym miejscu przy barze. Laura zaczęła opowiadać o wszystkich pozytywnych zbiegach okoliczności i o niespodziewanym wyjeździe.
– Laura, koniecznie musisz sprawdzić tę organizację w papierach. To mogą być oszuści, którzy żerują na młodych kobietach szukających przygody, a potem je porywają i sprzedają bogatym, obleśnym biznesmenom jako zabawki erotyczne – zauważyła Monika.
– Nie martw się, wszystko sprawdziłam. Jest okej. Mam wszystkie potrzebne numery: do ambasady, ubezpieczyciela i tak dalej – powiedziała Laura.
– A znasz nazwę miejscowości, do której jedziesz? Zapiszesz nam wszystko, żebyśmy wiedziały, gdzie jesteś i będziesz się meldować codziennie po kolacji – ustaliła Ewa.
– Jasne! Miejscowość znajduje się niedaleko stolicy.
– No to super! W razie niebezpieczeństwa wiesz, co robić. Powtórz – zażądała Monika.
– Kop w krocze, taksówka i na lotnisko.
– Brawo – pochwaliła Monika. – Możesz jeszcze uderzyć przeciwnika z łokcia w żebro i założyć mu podwójnego Nelsona!
Laura popatrzyła na koleżankę z powątpiewaniem.
– Okej. Kop w krocze powinien wystarczyć.
– Laura, czy ta miejscowość znajduje się nad morzem? – spytała Ewa.
Laura popatrzyła na nią z niedowierzaniem. Oczywiście opowiedziała przyjaciółkom o swoim dziwnym śnie o samobójcy. Oczywiście nie traktowała go poważnie. W przeciwieństwie do Ewy, która wszędzie dopatrywała się znaków i często odwiedzała wróżbitę Karola.
– Nie, w głębi lądu, sprawdziłam. Nie ma tam żadnych klifów – powiedziała, uspokajając samą siebie.
– Uff, Bogu dzięki – Ewa odetchnęła z ulgą.
– Może czegoś się dowiesz o tych tajemniczych skokach – zauważyła Monika.
Temat licznych samobójstw w Norwegii był obecnie głośnym tematem w prasie i internecie. Patryk i Remek często o tym dyskutowali, więc Laura właśnie tutaj dopatrywała się przyczyn swojego dziwnego snu.
– Nie wiem, czy chce ruszać ten temat… – stwierdziła Laura, błądząc wzrokiem za koleżankami. Jej uwagę przykuła dwójka znajomo wyglądających ludzi. Koledzy Patryka z akademika przyklejali plakat na drzwi.
– Przepraszam na chwilę – powiedziała, wstając.
Czym prędzej podeszła do wejścia, zostawiając koleżanki ze zdziwionymi minami.
– Cześć, co tam macie? – zagaiła znajomych.
– Cześć – odpowiedzieli mizernie i odsłonili treść plakatu.
Zaginął Remigiusz Bednarek
Ostatnio widziany 20 czerwca o godzinie 10: 00
Ubrany na czarno, z czerwoną bandanką przewiązaną na głowie. Ktokolwiek posiada informacje na temat miejsca jego pobytu, proszony jest o przekazanie ich komendzie policji ze Śródmieścia, pod numerem telefonu 42 445 63 33.
– O mój Boże – wyjąkała Laura, patrząc na zdjęcie rudego współlokatora Patryka pod napisem „zaginął”. – Macie jakieś hipotezy, co mogło się stać z Remkiem?
– Tak – odpowiedział koleś z kolczykiem w wardze.
– Nie – zaprzeczył ten drugi, blondyn o urodzie kupidyna.
Popatrzyli na siebie.
– Oj, Adaś daj spokój, najważniejsze jest, żebyśmy go znaleźli. Nie czas na lojalność – skarcił kolegę ten z kolczykiem.
Laura popatrzyła na nich pytająco.
– No dobra – zaczął amorek. – Myślimy, że wyjechał z kraju. Ostatnio ciągle zajmował się tematem samobójstw w Norwegii… Cały czas o tym nawijał, nie można było z nim normalnie pogadać. Przez chwilę myślałem, że oszalał. Ja do niego o kolokwium z genetyki, a on do mnie o jakimś klifie na wyspie. Ja pytam, czy ma ochotę na pączka z bufetu, a on do mnie, że przypuszcza, że organizm jak wpada do wody, to nie umiera od razu, tylko wchodzi w stan hibernacji… Ech… Nie zdziwiłbym się, gdyby pojechał tam sprawdzać swoje hipotezy.
Laura poczuła uderzenie gorąca.
– A ja myślę, że ktoś go porwał – wtrącił ten pierwszy. – Czemu miałby się nie odezwać po przyjeździe na miejsce? Dzwonimy, ale telefon jest poza zasięgiem.
– Ale to są tylko nasze przypuszczenia, nic nie wiadomo, nie mamy żadnych dowodów.
– Niefajnie – szepnęła Laura, próbując opanować dygotanie kolan. – Czy wspominał, że chce tam jechać, wymienił miasto?
– Mówił, że chce, ale nie mówił nic konkretnego – podsumował Adam. – To już tyle dni, powinien się odezwać – dodał rozżalony.
– Dajcie mi więcej tych plakatów, poproszę dziewczyny, żeby powiesiły u siebie w pracy.
– Okej, dzięki. Idziemy dalej rozwieszać – powiedział ten z kolczykiem.
– Cześć – pożegnali się.
Laura przekazała Monice i Ewie wiadomość, że Remek zaginął, i dała im zwinięte w rulon plakaty. Instynktownie ominęła jednak część dotyczącą hipotez o jego podróży czy porwaniu. Obawiała się, że koleżanki zaczną ją odwodzić od wyjazdu. Pewnie miałyby rację. Ją samą trochę ten fakt zaniepokoił, ale tłumaczyła sobie, że to nie ma związku z jej podróżą. Za bardzo cieszyła się na ten wyjazd, żeby teraz zrezygnować.
– To co? Odprowadzicie mnie na dworzec? – zapytała Laura po tym, jak upiła łyk drinka. – Autobus rusza o trzynastej trzydzieści.
– Pewnie, przyjedziemy po ciebie o dwunastej. Pożyczę auto od taty – zaproponowała Monika.
– Przecież masz zakaz – przypomniała Ewa. – Od czasu, kiedy wjechałaś pod prąd w jednokierunkową ulicę… Na której zresztą mieszkasz, więc nie tłumacz, że nie wiedziałaś…
– Oj tam, oj tam, było ciemno. Każdemu się może zdarzyć – odpowiedziała Monika, machając ręką.
– Wiesz co, nie byłoby w tym nic wyjątkowego, oprócz tego, że tłumaczyłaś policji, że zakaz skrętu nie dotyczy mieszkańców tej ulicy.
– Tak powinno być! Tłumaczyłam tym baranom, że aby dojechać do mnie do domu, trzeba zrobić wielkie koło, jechać trzy kilometry bez sensu. A tak, to sobie skręciłam i po chwili byłabym w domu. Tylko wyskoczyli dosłownie z krzaków… Założę się, że specjalnie tam na mnie czekali… Poza tym chcesz podwózkę na dworzec czy nie?
Laura nie była pewna. Może jednak bezpieczniej było wziąć taksówkę? Próbowała zrobić uprzejmą minę i przekazać koleżance swoje wątpliwości, ale ta odezwała się pierwsza.
– Tata ma nockę w szpitalu. Jutro będzie spał jak suseł. Nawet się nie zorientuje, a ja zrobię dobry uczynek i przy okazji się przejadę. Tak dawno nie jeździłam… – powiedziała Monika, zacierając ręce.
Laura zauważyła, jak Ewa robi się bladoniebieska, jej twarz wyrażała bardzo konkretne uczucie – paniczny strach o własne życie.
– To do jutra! – pożegnała się uradowana Monika, machając energicznie ręką.
– Pa – odpowiedziały koleżanki drżącymi głosami.
Za pięć dwunasta Laura i Leon czekali z bagażami przed blokiem. Laura stała przy krawężniku, a Leon sprawdzał, co w trawie piszczy. Chwilę później podjechał ciemnozielony passat.
– Wskakujcie – rzuciła Monika, ochoczo otwierając bagażnik.
Ewa siedziała na miejscu pasażera z przodu. Prawą rękę trzymała kurczowo na uchwycie nad drzwiami, a lewą ściskała miejsce w okolicy serca. Była blada jak ściana.
Dziewczyny załadowały walizkę i torbę do auta.
– Leon! – zawołała Laura. Pies z drugiego końca trawnika rozpędził się i wskoczył prosto do auta na tylne siedzenie jak psi James Bond. Laura wsiadła i zamknęła drzwi.
Monika wcisnęła pedał gazu i za chwilę były już na dwupasmówce prowadzącej na dworzec. Tutaj na szczęście nie było jak wjechać pod prąd. Monika sprawiała wrażenie, jakby lusterko wsteczne zamontowano tylko do poprawiania makijażu, a kierownica służyła jako podpórka do malowania paznokci. Laura przygotowała się na tę okazję, potajemnie położyła za zagłówkiem grafikę liścia – informację dla innych uczestników ruchu drogowego, że kierowca w passacie dopiero zaczyna zgłębiać tajniki ruchu drogowego.
Dziesięć minut później Monika zaparkowała auto po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko stacji, wjeżdżając jednym kołem w wyłamaną kratkę studzienki kanalizacyjnej. Jakiś przejeżdżający na rowerze młody chłopak krzyknął:
– Z tyłu liść, z przodu liść, a w środku… Głąb!
Monika zrobiła się purpurowa ze złości, policzyła do trzech, po czym wychyliła się przez okno, aby puścić za nim wiązkę kilku słów, wszystkich bardzo brzydkich.
Ewa odetchnęła z ulgą i zaczęła wysiadać na roztrzęsionych nogach, wspierając się o drzwi.
Wzięły bagaże. Gdy podeszły na stanowisko, dwupiętrowy, czerwony autobus z tabliczką „Oslo” był już podstawiony. Podeszły do tyłu, żeby nadać bagaż do luku.
– Zastanówmy się, czy na pewno wszystko masz – powiedziała Monika, ładując Laurze kwit bagażowy do torebki. Laura wyciągnęła kopertę z dużym granatowym logo biura podróży SeaTours.pl.
– Dowód, dokumenty Leona, bilet autobusowy, bilet na prom, umowa, oszczędności mojego życia, telefon, ładowarka, ubrania, kosmetyki…
– Masz kartę do bankomatu? Gdyby się coś wydarzyło, natychmiast dzwoń, to będziemy przelewać kasę! – oznajmiła Ewa.
– Jest – powiedziała Laura, sprawdzając portfel. – O rany, będę tęsknić!
Uściskały się ze łzami w oczach.
– Powodzenia! Pamiętaj, żeby zdać raport, jak tylko dojedziesz! – przypomniała Ewa.
– Okej. Pa!
Laura i Leon wsiedli do autobusu i zajęli miejsce na piętrze z przodu z lewej strony. Gdy autobus ruszał, Laura pomachała do koleżanek.
– Ahoj, przygodo! – powiedziała do siebie, opierając się o fotel i patrząc za okno. Leon położył łeb na jej udzie i natychmiast zapadł w drzemkę.
Kierowca autobusu jechał sprawnie i szybko. Laura z zachwytem podziwiała urodę polskiej wsi. Krowy i konie pasły się na łąkach, tu i ówdzie wśród zieleni połyskiwały jeziora. Intensywnie żółte pola rzepaku mieniły się tysiącem refleksów, falując na wietrze. Pół godziny później wjechali na autostradę. Laura wzięła przykład z Leona, położyła głowę na łokciu i też się zdrzemnęła. Kiedy się obudzili, autobus już był w porcie. Stał w kolejce do odprawy. Chwilę później przejechał przez specjalny wjazd i Laura poczuła, że podłoże lekko się kiwa. Marynarze podnieśli kotwicę i statek wypłynął z portu.
Laura i Leon stali przy burcie na najwyższym pokładzie. Laura nie mogła się nacieszyć nowym doświadczeniem. Z zapałem oglądała spokojne, granatowe fale i szybujące mewy. Świeża morska bryza orzeźwiała jej twarz, mierzwiła loki i pobudzała zmysły. Leon nie podzielał jej entuzjazmu. Psiak chyba miał chorobę morską, położył się plackiem pod ławką i przez całą drogę nie podnosił łba choćby na centymetr, od czasu do czasu wydając pomruki niezadowolenia. Noc była pogodna, rozgwieżdżona, nad taflę morza wypełzły jasne pasma mgły. Po kilku godzinach prom dobił do brzegu i Laura postawiła stopy na skandynawskiej ziemi po raz pierwszy w życiu. Był chłodny poranek, pierwsze promienie słońca kładły się leniwie na czerwonych dachówkach portowego miasteczka Ystad.
Szybko przeszli odprawę celną i wsiedli z powrotem do czerwonego autobusu. Ruszyli dalej. Autokar większość trasy jechał wzdłuż linii brzegowej i Laura mogła karmić oczy cudownymi krajobrazami fiordów i szwedzkich miasteczek. Przejeżdżali przez gęste, pachnące żywicą lasy i skaliste, porośnięte mchem doliny. Po kilku godzinach dojechali do stolicy Norwegii. Autobus zatrzymał się na stanowisku dworca Oslo Central Station przy Jernbanetorget 1. Gdy drzwi autobusu otworzyły się, pies wyskoczył na chodnik i przeciągnął się, jakby ćwiczył zaawansowaną jogę. Laura odebrała bagaż, załadowała torbę sportową na walizkę i podeszła do najbliższej ławki, żeby przestudiować mapkę okolicy. Według opisu od pani Joasi powinna kierować się na wschód do wyjścia i potem w prawo na parking, a tam będzie ktoś czekał o godzinie piętnastej. Miała jeszcze dwadzieścia minut do spotkania. Chwyciła psią smycz, bagaże i ruszyła. „Leonowi na pewno przyda się chwila na powietrzu przed kolejną podróżą”, pomyślała.
Ku uciesze psa nieopodal dworca znajdował się niewielki skwerek. Leon z przyjemnością rozruszał łapy po kilku godzinach spędzonych na siedzeniu autobusu. Laura kupiła kawę i struclę w rowerowej kawiarni. Spacerowali niespiesznie, kierując się z powrotem w stronę dworca. Zatrzymali się przy tabliczce z napisem „parkering”. Na parking właśnie podjechał czarny samochód z logo w kształcie trójzębu na masce i zaparkował na najbliższym wolnym miejscu. Było to Maserati – auto niewątpliwie luksusowe, żeby nie powiedzieć szpanerskie. Błyszczący lakier i gładka karoseria sprawiały wrażenie, jakby dopiero wyjechano nim z salonu po czerwonym dywanie. Ktoś wysiadł przez drzwi kierowcy. Laura widziała, jak czarna czupryna przesuwa się wzdłuż dachu wozu. Kiedy zza bagażnika wyłoniła się postać, zamrugała oszołomiona. Nie miała cienia wątpliwości, że miesiąc temu śnił się jej dokładnie ten sam mężczyzna. Nie podobny – dokładnie ten sam! Poczuła uderzenie gorąca i adrenaliny – cały świat dosłownie zawirował.
Chłopak zatrzymał się w miejscu i napiął nerwowo ramiona. Alabastrową skórę na chwilę pokrył ledwo widoczny rumieniec. Jasnobłękitne oczy rzucały pytające spojrzenia. Nigdy nie widziała takich oczu, które jarzyły się obezwładniającym księżycowym blaskiem. Można było się w nich zatopić i zatracić. Jakie tajemnice kryły? Czy należały do człowieka?
Potrząsnął głową, odrzucając niesforną kruczą grzywkę. We śnie wyglądał na starszego. Laura pomyślała, że może być nawet młodszy od niej. Sen nie oddawał całego uroku tego chłopaka. Dziewczyna ze zdumienia nie mogła się ruszyć, nogi wrosły jej w chodnik, a głos odmówił posłuszeństwa. Stała jak słup soli z przewieszoną na ramieniu torbą, ciastkiem w zębach, kawą w dłoni i walizką w drugiej. Na szczęście sytuację uratował bystry Leon, który zdążył się już w swoim psim życiu nauczyć, że niezręczna cisza nie wróży nic dobrego. Śmiało podbiegł do chłopaka, merdając ogonem. Z radości skoczył na niego przednimi łapami, zostawiając ślady błota na markowych dżinsach, i zaczął lizać go po rękach.
– Hej, mały – powiedział chłopak po norwesku, głębokim, satynowym głosem. Pogłaskał psa po głowie, po czym wyprostował się i popatrzył na Laurę. Zdumienie nie opuszczało jego głębokich jak polodowcowe jeziora oczu.
Laura próbowała coś powiedzieć, ale język zaplątał jej się w supeł. Wyjęła ciastko z ust i położyła na denku od kawy. Rączkę walizki zaczepiła o łokieć. Zrobiła koślawy krok do przodu, wyciągając rękę do przywitania. Była tak zaaferowana, że nie zauważyła rozwiązanego sznurowadła. Niezdarnie wpadła prosto w ramiona przystojnego nieznajomego, wylewając kawę. Młody mężczyzna złapał ją machinalnie i z chrząknięciem odstawił możliwie daleko od siebie. Miał mocny i pewny chwyt, a do tego doskonały refleks.
– Mam na imię Gabriel – przedstawił się uprzejmie. Jednak można było wyczuć dystans w jego głosie. – Ty jesteś pewnie Laura Irys. Mam cię zawieźć do zamku.
Jego mina sugerowała, że spodziewał się czegoś innego po ich pierwszym spotkaniu. Przystojny nieznajomy bez słowa wyjął jej bagaż z rąk, jednocześnie posyłając spojrzenie typu: Lepiej mi to oddaj, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
– Okej – tylko tyle zdołała wykrztusić. Dobrze, że uczyła się wcześniej norweskiego. Przynajmniej wiedziała, na co się zgadza.
Gabriel otworzył bagażnik i włożył torbę sportową, potem chwycił za rączkę walizkę i uniósł. Okazało się, że kółka są upaćkane błotem, co Gabriel skwitował uniesieniem brwi. Ostentacyjnie wyciągnął chusteczki i zaczął wycierać ślady kawy z karoserii i ze swojej skórzanej kurtki.
– Dasz radę wsiąść do samochodu bez mojej pomocy? – rzucił gniewnie.
– Nie jestem pewna – wypaliła Laura po angielsku. Rozumiała dużo z norweskiego, jednak swobodniej porozumiewała się w języku angielskim. Dopiero po chwili do niej dotarło, jak ten żart był mocno żałosny.
Gabriel się nie zaśmiał. Bez słowa zamknął bagażnik, podszedł do tylnych drzwi od strony pasażera i wpuścił tam Leona. Laura wstrzymała oddech na myśl o błotnistych śladach psich łap na nienagannej tapicerce. Chłopak następnie otworzył drzwi z przodu i spojrzał na Laurę surowym wzorkiem. Poczuła się jak małe dziecko, które narozrabiało. Co za burak… Widocznie nie można mieć w życiu wszystkiego. Jak uroda, to charakter paskudny.
Wyprostowana jak struna, z wysoko podniesioną głową przeszła obok niego, patrząc gdzieś w dal i wsiadła do auta niczym królowa angielska. Mogła przysiąc, że widziała, jak kąciki ust chłopaka lekko drgnęły.
Chwilę później Maserati wyjechał z parkingu i włączył się do ruchu. Gabriel wcisnął gaz do dechy. Samochód zamruczał i przyspieszył tak, że Laurę wbiło w fotel. Poczuła się jak na rollercoasterze. Chłopak jeździł sprawnie i „zrywnie”, chociaż według niej za szybko. Kątem oka dostrzegła sto sześćdziesiąt kilometrów na multimedialnym panelu na desce rozdzielczej. Już chciała coś powiedzieć, ale ugryzła się w język. Intuicja podpowiadała jej, że to męskie ego trzymało w tym momencie ręce na kierownicy i nogę na gazie. Duma nie pozwoliła jej na niego patrzeć, więc wlepiała wzrok w krajobrazy za oknem. Co on sobie myślał? Jak to w ogóle możliwe, że śniła o nim? Nie miała co do tego wątpliwości – takiej twarzy się nie zapomina. Chociaż trzeba przyznać, że Gabriel robił dużo lepsze wrażenie na żywo. Wizualnie. A może to był sen proroczy? Biedaczek nie będzie miał przyjaciół przez swoje aroganckie nastawienie i w końcu skoczy z klifu, popełniając samobójstwo. Przez chwilę nawet zrobiło się jej go żal. Sprawiał wrażenie, jakby też widział ją nie pierwszy raz. Czy to możliwe, że śnił o niej wcześniej? Nie miała zamiaru pytać. Dobrze przynajmniej, że miasto, do którego jadą, nie znajduje się na klifie. Sprawdzała wcześniej drogę na mapie w internecie. Podróż z Oslo powinna zająć mniej więcej dwie godziny. Takim szybkim autem może nawet krócej. Powinni już dojeżdżać. Auto jednak mknęło dalej po norweskich serpentynach między górami i Laura zaczęła się trochę niecierpliwić.
– Daleko jeszcze? – zapytała, starając się wyprać swoją wypowiedź z emocji.
– Jakieś osiemnaście godzin.
– Co?!
– Co taka zdziwiona?
– Zatrzymaj się natychmiast! – rozkazała w przypływie paniki.
„Kop w krocze i wiej”, krzyczała jej podświadomość. „Z tej pozycji nie mam jak”, odparła jej w myślach.
– Nie zamierzam się zatrzymywać. Tu nie jest bezpiecznie – stwierdził, przeczesując czarną grzywkę.
– Dlaczego? – zapytała.
– Po prostu nie jest tu bezpiecznie – Gabriel przeniósł na nią jasne oczy, sprawiając, że znowu zapomniała języka w gębie.
Zamrugała zdezorientowana, a potem pokręciła głową.
– Powiedziałam: zatrzymaj się! – krzyknęła.
Była niemalże pewna, że to porwanie.
Chłopak popatrzył zdumiony, ale wykonał polecenie i zaparkował auto na poboczu.
– Proszę. I co teraz?
– Jeśli mi natychmiast nie wyjaśnisz, co się dzieje, to spadam stąd – ogłosiła.
– Jesteś wariatką? – zapytał zupełnie poważnie. Dosyć tego. Laura wciągnęła świszcząco powietrze, czując, jak gorący rumieniec wykwita na jej policzkach.
– Sam jesteś wariatem – odparowała, wymachując palcem ze złością.
– Cicho! – nagle zrobił się czujny. Odruchowo położył jej dłoń na wargach, sprawiając, że krew przyspieszyła jej w żyłach.
Kątem oka dostrzegła, jak sięga po coś za siedzenie pasażera. To coś wyglądało jak… jak paralizator.
Laura nie miała zamiaru dać się obezwładnić, wyskoczyła z auta jak z procy, otworzyła drzwi Leonowi i zaczęli uciekać, zostawiając Gabriela ze zbaraniałą miną. Biegli co tchu przez około kilometr. Spodziewała się, że porywacz będzie ją gonił, albo szybko zawróci auto i zablokuje drogę, ale nic z tych rzeczy się nie wydarzyło. Maserati stał zaparkowany w tym samym miejscu, gdzie Gabriel się zatrzymał. Dobiegali do mrocznego, gęstego i pachnącego żywicą lasu. Słońce chyliło się ku zachodowi. Po kilkunastu minutach zrobiło się już zupełnie zimno i nieprzyjemnie. Zwalniając do prędkiego marszu, Laura wyjęła z kieszeni telefon i włączyła latarkę. Miała czterdzieści dwa procent baterii, nie wystarczy do rana… Chciała wykonać telefon do ambasady, ale jak to zwykle w takich momentach bywa – zasięg zawiódł… Cholera! Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu pomocy.
Nigdzie nie było śladu żadnej aktywności człowieka, chatki, stacji benzynowej czy sklepu. Krótko mówiąc, sytuacja beznadziejna. Laura była głodna, zmarznięta i nie wiedziała, co dalej zrobić. Usiadła na pieńku przy drodze, obejmując rękami kolana. Wiatr zakołysał ciężkimi pniami, niosąc przez las szelest liści. Leon położył pysk na jej stopie. Przez kilka minut siedziała, zbierając myśli i starając się znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie. Czy nie przesadziła z reakcją? Z perspektywy czasu musiała przyznać, że była nieco melodramatyczna. Chociaż z drugiej strony… Ile nakręcono filmów o dziewczynach, które jadą przeżyć przygodę swojego życia, a zamiast tego czeka je koszmar? Ile kobiet zaginęło bez wieści? Ile z nich trafiło do domów publicznych albo „na organy”? Laura wzdrygnęła się na myśl o dzierżącej ostry skalpel ręce w gumowej rękawiczce. Nie można ufać ludziom, nie można… Nic nie wiedziała o tym całym Gabrielu. Czy w ogóle to jego prawdziwe imię? Przecież się nie wylegitymował, a ona jak pierwsza naiwna wsiadła do jego auta, jak gdyby nigdy nic, oszołomiona jego urodą. Tak, tak, teraz nawet przypomniała sobie wątek z filmu kryminalnego, gdzie przestępcy wynajęli przystojnego chłopaka, który podrywał dziewczyny, a potem dawał handlarzom cynk, gdzie mieszkają i czy są same. Wszystko się zgadzało…
Nagle Leon podniósł się i zaczął wpatrywać w nieprzeniknioną ścianę lasu. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że ktoś ich obserwuje, ale nie potrafiła namierzyć miejsca, gdzie ten ktoś był. „No to masz przygodę”, zadrwiła jej podświadomość. Laura czuła narastające uczucie niepokoju. Czy w tych lasach są dzikie zwierzęta? Niedźwiedzie? Wilki? Chirurdzy z czarnego rynku? Na samą myśl jeżył się włos na głowie, nie wspominając o spotkaniu takich bestii. Szkoda, że Monika nie pokazała jej, jak założyć tego Nelsona. Leon wpatrywał się w mrok, zapewne dostrzegał dużo więcej, niż Laura chciałaby, żeby widział.
Nagle coś poruszyło się w krzakach. Laura poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła, a wielki kawał lodu zjeżdża po kręgosłupie. Mogła przysiąc, że czuje na karku ciepły powiew, od którego włoski stają dęba. Usłyszała za sobą nierówny, gardłowy oddech. Leon zmarszczył pyszczek, obnażając zęby, chcąc pokazać wrogowi, że w razie czego nie zawaha się i rozerwie mu gardło na strzępy. To, że sięgał przeciętnemu człowiekowi zaledwie do kolan, nie miało w tym momencie żadnego znaczenia. Usłyszeli, że tajemniczy napastnik odgina gałąź, zbliżając się w ich stronę. Lekki podmuch wiatru zaszeleścił w koronach drzew, a tajemniczy cień poruszył się niespokojnie. Pies zaczął szczekać w kierunku, z którego dochodziły dźwięki. Mrużąc oczy i przenikając mrok, Laura dostrzegła dwa zielone, jarzące się punkty. Ku jej zgrozie okazało się, że ślepia z każdym mrugnięciem znajdują się coraz bliżej, a gardłowy oddech robi się głośniejszy. Cały las na chwilę zastygł w ciszy, jakby czekał ze wstrzymanym oddechem na rozwój wydarzeń. Punkty zniknęły. Leon włączył drugie ucho na tryb nasłuchu. Coś nadchodziło z północy. Czy było to kolejne monstrum? Dźwięk nasilił się tak, że teraz Laura była w stanie coś usłyszeć. Wypatrywała jakiegoś ruchu, jednak droga urywała się na zakręcie. Z całą pewnością nie było to zwierzę… Zza zakrętu wyłonił się czarny, połyskujący Maserati i zatrzymał się z piskiem opon przed Laurą i Leonem. Kierowca otworzył drzwi od strony pasażera. Bez chwili wahania Leon władował się do środka. Znalazł się bohater. „No pięknie, z deszczu pod rynnę”, pomyślała Laura. Nie mając specjalnie wyboru, wsiadła za nim. Ruszyli z prędkością nadświetlną. Laura odwróciła się i zobaczyła zarys potężnej sylwetki odbijającej światła samochodu. Zwierzę było tuż za nią. Cholera! Było blisko!
Gabriel ze stoickim spokojem prowadził auto, jak gdyby nic się nie stało. Oszołomiona Laura nie mogła złapać oddechu, co chwilę oglądając się za siebie. Z jej ust popłynęła kaskada płaczliwej wdzięczności.
– Dziękuję za ratunek, co… co to było? – wymamrotała, gdy wreszcie udało jej się lament ubrać w słowa.
– Co ci w ogóle przyszło do głowy, dziewczyno? – zapytał Gabriel. Teraz był lekko zdenerwowany. Laura pomyślała, że gdyby można było zmierzyć stopień wkurzenia w czyimś głosie, to przyznałaby mu siedem w skali Beauforta*.
– Gdzie w ogóle jedziemy? – odpowiedziała pytaniem, otwierając aplikację z zapisaną trasą.
– Jak to gdzie?! Wiozę cię do zamku mojego ojca na wyspie Frisørd.
„O mój Boże”, pomyślała Laura. „Wyspa!”. I zrobiło jej się gorąco.
– Jak sprawdzałam na mapie, ta miejscowość jest około stu czterdziestu kilometrów od Oslo, stąd moja panika… – tłumaczyła.
Gabriel zdawał się niewzruszony tą historią.
– Wyciągnąłeś paralizator i myślałam, że to porwanie… – dodała po chwili zażenowana.
– Pokaż mi to – wyciągnął rękę po telefon.
Rzucił okiem na mapę i zacisnął usta. Laura obserwowała go uważnie. Krew odpłynęła mu z twarzy i zaczął się cały trząść. „Czy on się dusi?”, pomyślała.
Chwilę później wybuchnął szczerym, donośnym śmiechem.
– Co jest takie zabawne? – zapytała odrobinę urażona, zabierając mu telefon.
– Wpisałaś miejsce docelowe Frisør, czyli fryzjer. Wyznaczyło ci trasę do jakiegoś fryzjera – dodał, szczerząc zęby. Miał niezły ubaw.
– O matko – jęknęła Laura.
Gabriel spojrzał na nią. W jego oczach nie było nic z wcześniejszego dystansu. Flauta†.
– A paralizator był dla ciebie. Na wszelki wypadek.
– Na jaki, do diabła, znowu wypadek?
– Na wypadek, gdyby ktoś nas zaatakował. Jednak wątpię, czy by pomógł.
– A co to niby ma znaczyć? – w ciemnych oczach Laury zapłonęło oburzenie.
– Ano, to, że masz talent do pakowania się w kłopoty.
Z tym nie mogła się nie zgodzić, więc opadła na oparcie i westchnęła.
Jechali kilka minut w milczeniu. Gabriel cały czas lekko uśmiechał się, a Laura zastanawiała się, jak mogła się tak wygłupić.
– Opowiedz mi coś o wyspie – poprosiła po chwili, chociaż nie była pewna, czy chce się dowiedzieć, że jest tam zamek na półce skalnej i wielki klif. To pytanie wzbudziło w jej rozmówcy dyskomfort.
– Wyspa jak wyspa. Jest prywatna i nikt tam nie ma wstępu. Tylko członkowie rodu Seihval.
– No i ja – dodała Laura.
– No i ty.
– A kiedy przyjadą inni wolontariusze?
Gabriel wodził przez kilka chwil wzrokiem po jej twarzy.
– Nie przyjadą – spojrzał znów na drogę.
– Co? Dlaczego?
– Miało być pięć osób, w tym ty. Nie będzie nikogo innego.
– Ale dlaczego?
– Nie wiem. Zrezygnowali – odpowiedział, a twarz mu stężała. Coś ukrywał.
– I co, myślicie, że ja sama odrestauruje wam cały zamek? – zapytała wojowniczo.
– A skąd. – Po chwili jednak dodał – Nie martw się. Ojciec zatrudni jeszcze kilka osób do pomocy. Nie zmęczysz się, będziesz raczej kierownikiem robót. Przyznam szczerze, że jeszcze nie wiem, którą komnatę masz projektować.
– Aha – rzekła bez entuzjazmu.
– Ten wolontariat to same kłopoty. Niestety, musimy przyjmować wolontariuszy – zerknął na nią przelotnie. – Co roku ojciec łoży niemałe sumki na rzecz organizacji. W zamian za to przysyłają nam was, a ja mam problem.
A rozmowa zaczynała być już miła… Laura postanowiła zignorować ten komentarz i zmienić temat.
– Czy zamek jest zbudowany na planie spirali? – zapytała.
– Skąd wiesz? – zabrzmiało to jak wyrzut. Gabriel teraz wyglądał na mocno zdenerwowanego. Od zera od razu do ósemki skali w pół sekundy.