Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 70
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
©Alexi Lexi, 2022
©Wydawnictwo Magdalena Szweda, 2022
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci(żyjących obecnie lub w przeszłości) oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czyprzedsięwzięć jest przypadkowe.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i powoduje naruszenie praw autorskich tejże publikacji.
ISBN: 978-83-67443-01-2
Redakcja i korekta: Dominika Bronk
Projekt okładki: Marlena Sychowska (MSychowska Book Design)
Zdjęcie na okładce: LIGHTFIELD STUDIOS
Opracowanie wersji elektronicznej: Marlena Sychowska (MSychowska Book Design)
Wydanie I
Świat, który mnie otaczał, był zakłamany, pełen okrucieństwa. Odkąd pamiętałam, w moim życiu nie działo się nic dobrego. Zło otaczało mnie z każdej strony, nie dając chwili wytchnienia. Rok temu myślałam, że w końcu uśmiechnęło się do mnie szczęście. Ale to była tylko iluzja, którą zastąpiła brutalna rzeczywistość. Nie pozostała mi już nawet nadzieja. Legła ona w gruzach razem z moimi marzeniami i planami na przyszłość. Tonęłam, wymachując rękami, ale w pobliżu nie było nikogo, kto wyciągnąłby do mnie pomocną dłoń. Pomału umierałam od środka, przytłoczona ciężarem trosk.
– Eli.
Cichy szept wyrwał mnie z własnych przygnębiających myśli. Uniosłam się na nadgarstkach i wytężyłam wzrok, aby w ciemnościach odszukać Chloe. Leżała tam, gdzie zwykle, pod maleńkim oknem. Jej przerażone oczy lśniły w blasku księżyca.
Tak aby nikogo więcej nie obudzić, podeszłam na czworakach do jej brudnego, zatęchłego materaca. Usiadłam obok, po czym chwyciłam jej drobny nadgarstek. Poczułam, jak drży. Dziewczyna była nowa i nie wiedziała jeszcze, co ją czeka. Było mi jej żal. Ale może to i lepiej, że nadal żyła w niewiedzy. Była taka młoda i niedoświadczona.
Zacisnęłam usta w wąską linię wściekła na to, jak życie było niesprawiedliwe. Chloe powinna cieszyć się młodością, imprezować i przebierać w chłopakach, a nie siedzieć w piwnicy i oczekiwać swojego końca.
– Co się dzieje? – zapytałam, maskując złość. Ścisnęłam jej drobną rękę, tym samym próbując dodać dziewczynie otuchy.
– Boję się – wyszeptała, cicho pochlipując. Po jej policzkach płynęły łzy. Starała się zetrzeć je wierzchem dłoni, ale było ich zbyt wiele, by jej się to udało.
Zgarnęłam ją w swoje ramiona i przytuliłam do piersi. Tylko w taki sposób mogłam jej pomóc, więc pozwoliłam jej się wypłakać. Jechałyśmy na tym samym wózku, tylko że ja miałam większy staż. Przeżyłam zbyt wiele i chyba już nic nie było w stanie mnie zaskoczyć. Chloe natomiast miała tylko siedemnaście lat. Była taka niewinna. Szkoda, że ta niewinność zostanie jej odebrana w tak brutalny sposób.
W moich oczach stanęły łzy. Zamrugałam powiekami, aby je odgonić, jednak poległam z kretesem. Pojedyncza kropla sunęła już po moim policzku, wyznaczając mokry ślad. Była oznaką słabości. Udawałam przed dziewczyną twardą, ale tak naprawdę w środku się rozpadałam.
– Eli, co oni mi zrobią? – zapytała, unosząc głowę i spoglądając na mnie mokrymi od łez oczami.
Nie miałam pojęcia, co jej odpowiedzieć. Prawda mogła ją złamać, jednak żyć w niewiedzy też nie mogła. I tak już niedługo na własnej skórze miała się przekonać, w jakim celu się tu znalazła.
– Złe rzeczy, bardzo złe. – Pogłaskałam ją po głowie. – W pewnym momencie zapragniesz śmierci bardziej niż życia – wyszeptałam. Mój głos się załamał, nie potrafiłam już zapanować nad jego drżeniem.
Chloe już nie płakała, ale ponownie wtopiła się w moje ramiona. Objęłam ją mocniej, postanawiając dzisiejszej nocy jej nie opuszczać. Zostać na tym brudnym, śmierdzącym, starym materacu i dać jej odrobinę wsparcia. Tylko tyle mogłam dla niej zrobić. Nie byłam w stanie jej ochronić. Sama byłam ofiarą, pogodzoną z własnym losem. Zaakceptowałam cierpienie, którym raczyli mnie moi oprawcy. Czekałam z utęsknieniem na swój koniec, który nadal nie nadszedł. Czy w końcu zaznam wolności? Każdej nocy zadawałam sobie to pytanie. Dzisiaj jednak nie miałam zamiaru rozmyślać nad odpowiedzią.
Przymknęłam powieki, starając się złapać choć odrobinę snu. Z Chloe przyklejoną do mojego boku było to trudne, jednak już po chwili udało mi się wpaść w objęcia Morfeusza i przestać czuć. Tak zdecydowanie było mi łatwiej przetrwać noc, która mogła okazać się moją ostatnią.
Pół roku tułałem się po świcie, by w końcu zatęsknić i wrócić na stare śmieci. Wiatr targał moje włosy, a rześkie powietrze pozwalało oddychać pełną piersią, gdy przemierzałem harleyem dobrze mi znane uliczki mojego rodzinnego miasta. Jeździłem bez celu, odwlekając moment spotkania z klubowymi braćmi. Nie widziałem ich przez sześć długich miesięcy. Na początku byłem wkurwiony na cały świat. Wolałem przeżywać żałobę w samotności niż w obecności członków klubu. Każdy patrzył na mnie ze współczuciem. Próbowali wyciągnąć mnie z objęć mroku, ale odtrącałem ich pomoc. Nie chciałem litości, pragnąłem tylko spokoju. Aby nie musieć dalej się z nimi użerać, postanowiłem wyjechać. Teraz wiem, że to był jeden z moich najgorszych pomysłów. Czasu jednak cofnąć nie mogłem. Musiałem się zmierzyć z konsekwencjami własnych czynów.
Zaparkowałem pod bramą cmentarną. Przez chwilę spoglądałem na wysoki mur otaczający teren. Po plecach przeszedł mi dziwny dreszcz. Nie był to strach, bardziej podekscytowanie. Od pogrzebu Mary nie byłem tu ani razu. Z tamtego dnia niewiele pamiętałem. Moje wspomnienia ograniczały się do widoku jej ciała w drewnianej trumnie. Ten obraz wyrył się w moim umyśle i nie miał zamiaru go opuszczać. Już nie pamiętałem jej promiennego uśmiechu, czy błyszczących z ekscytacji oczu, tylko bladą skórę i sine usta, które już nigdy do mnie nie przemówią.
Przymknąłem powieki, próbując wziąć się w garść. Nie było dnia, bym za nią nie tęsknił. Musiałem jednak w końcu pogodzić się z faktem, że ona nie żyje, i ruszyć do przodu ze swoim życiem. Dlatego pierwszym, co zrobiłem po przyjeździe do miasta, było udanie się właśnie tutaj.
Zsiadłem z motoru, po czym ruszyłem w stronę żelaznej bramy. Obok niej stała starsza kobieta sprzedająca kwiaty. Zatrzymałem się i wybrałem ulubione tulipany Mary. Sadzała je obok naszego domu. Uśmiechnąłem się na to wspomnienie. Była taka radosna i pełna życia. To niesprawiedliwe, że odeszła w tak młodym wieku. Miała trzydzieści dwa lata i wiele planów na przyszłość, których możliwości realizacji została pozbawiona wraz z nadejściem choroby.
Z bukietem w dłoni przedzierałem się między nagrobkami, poszukując tego, w którym spoczywała kobieta mojego życia. Gdy go odnalazłem, stanąłem metr od niego. Nie potrafiłem podejść bliżej, dosłownie wrosłem w ziemię. Patrzyłem na złote litery układające się w jej imię i nie mogłem uwierzyć, w jak okrutny sposób los ze mnie zakpił. Od postawienia diagnozy mogliśmy cieszyć się wspólnymi chwilami jeszcze przez miesiąc. Obiecałem sobie, że już nigdy nikogo nie obdarzę takim uczuciem jak Mary. Była wyjątkowa, żadna inna kobieta nie mogła jej zastąpić.
Zmusiłem się, by w końcu podejść do nagrobka. Stałem nad nim jeszcze przez chwilę, po czym położyłem kwiaty na marmurowej płycie i podążyłem w stronę wyjścia. Zrobiło mi się lżej na sercu. Powinienem wcześniej ją odwiedzić, ale nie miałem w sobie tyle siły, by przekroczyć bramę cmentarną. Byłem tchórzem, bo nie potrafiłem stawić czoła śmierci. Codziennie z nią igrałem, ale gdy przyszło co do czego, okazałem się zbyt słaby, by stanąć z nią twarzą w twarz.
Opuszczając cmentarz, minąłem kobietę, która kilka minut temu sprzedała mi kwiaty. Posłała mi łagodny uśmiech i pomachała ręką na pożegnanie. Odwzajemniłem gest, czym sprawiłem kobiecie radość.
Podszedłem do motoru. Czekało mnie spotkanie z braćmi i byłbym pieprzonym kłamcą, gdybym powiedział, że nie bałem się rozmowy z prezesem. Z dnia na dzień opuściłem siedzibę klubu, nie mówiąc nikomu, dokąd jadę. Pozostawiłem za sobą stare życie, szukając nowej drogi, nowego celu. Jednak coraz ciężej było mi spędzać czas w pojedynkę. Musiałem w końcu wrócić na stare śmieci i liczyć na to, że przyjmą mnie z powrotem, a wszystkie moje winy zostaną przebaczone.
Podjechałem pod dom klubowy i od razu zauważyłem, że coś tu nie gra. Był piątkowy wieczór, a wokół budynku panowała cisza, tak jakby teren został opuszczony. Nie było mnie pół roku, ale doskonale pamiętałem, że cały klub należycie świętował początek weekendu. Morze alkoholu, głośna muzyka i chętne panienki lubiące ujeżdżać kutasy – to był standardowy zestaw podczas udanej imprezy. Teraz wyglądało tu ponuro i nawet kilka zaparkowanych motorów nie mogło zmienić klimatu tego miejsca.
Zgasiłem silnik, po czym skierowałem się w stronę wejścia. Gdy znalazłem się pod drzwiami, pchnąłem je i wszedłem do środka. Od razu moje nozdrza zaatakowały znajome zapachy. Tanie fajki i stara skóra przypominały mi o domu. Poczułem przyjemne dreszcze. To było moje miejsce. To właśnie do tego klubu należałem i nic nie mogło tego zmienić.
– Kogo moje stare oczy widzą? Na łono rodziny powrócił syn marnotrawny.
Spojrzałem na mężczyznę, który stał przy stole bilardowym. Uśmiechał się szeroko, ukazując brak uzębienia. Między palcami trzymał zapalone cygaro. Nie pamiętałem, by kiedykolwiek się z nim rozstawał.
– Tak, wróciłem – przytaknąłem.
Liam był jednym z pierwszych członków. Jego lata świetlności już dawno minęły, ale lubił czuć się potrzebny, dlatego starał się dotrzymać nam kroku i często gościł w klubie.
– Szczerze nie spodziewałem się, że jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę. – Podszedł do mnie i zamknął w niedźwiedzim uścisku, miażdżąc mi przy okazji kości. Jak na blisko osiemdziesięciolatka nadal miał w sobie krzepę. – Dobrze, że jesteś. – Poklepał mnie po plecach.
– Czas w końcu wrócić na stare śmieci – wysapałem, gdy wypuścił mnie z objęć. – Gdzie są wszyscy? – zapytałem, rozglądając się po pustym po mieszczeniu.
Liam momentalnie sposępniał. Nie podobała mi się jego pełna rozpaczy mina. Musiało stać się coś złego, skoro w piątkowy wieczór klub świecił pustkami.
– Muszę się napić, na trzeźwo nie dam rady o tym mówić. – Westchnął ciężko i poczłapał przygarbiony do baru.
Mój niepokój osiągnął apogeum. Braci nie było, a na posterunku pozostał tylko staruszek. Fakt, nadal potrafił posługiwać się bronią, ale nie był już tak sprawny jak jeszcze kilka lat temu.
Liam sięgnął po dwie butelki piwa i podał mi jedną. Oboje usiedliśmy na krzesłach barowych.
– Mów – ponagliłem staruszka, pociągając łyk chłodnego napoju.
– Chodzi o Chloe – wydusił w końcu z siebie.
– Co z nią?
– Została porwana – odpowiedział nad wyraz spokojnym tonem.
Gdy usłyszałem wyznanie Liama, krew w moich żyłach zawrzała. Musiałem zacisnąć dłonie w pięści, by się uspokoić i pozwolić mężczyźnie mówić dalej.
– Jak to się stało? – Chciałem znać szczegóły.
Chloe była córką prezesa. Miała siedemnaście lat i każdy w klubie traktował ją jak księżniczkę. Była pod naszą ochroną i nikt nie miał prawa tknąć jej nawet małym palcem, chyba że chciał z nami zadrzeć. Każdy w mieście słyszał o Dragons i wiedział, do czego byliśmy zdolni, by zapewnić bezpieczeństwo bliskim. Wrogowie na sam dźwięk naszej nazwy drżeli z przerażenia.
– Była w galerii handlowej z przyjaciółką. Katy udało się uciec, ale Chloe niestety nie miała już tyle szczęścia. Wepchnęli ją do samochodu i odjechali z piskiem opon.
– A gdzie była jej ochrona?
Przecież dziewczyna nigdzie się bez niej nie ruszała. Zawsze ktoś jej towarzyszył. Nie raz robiłem za jej niańkę.
– Smarkula zwiała ze szkoły i nikt nawet o tym nie wiedział.
To by wyjaśniało, dlaczego została uprowadzona.
– Wiadomo już, kto za tym stoi?
– A jak myślisz? – Uniósł wysoko brwi.
– Kurwa! – wydarłem się na całe gardło. – Pierdoleni Free Soul. – Na wpół wypitą butelką rzuciłem przez pokój. Szkło roztrzaskało się na ścianie, pozostawiając na niej ciemne smugi.
– Uspokój się, twoja złość i tak nie pomoże. – Liam próbował na mnie wpłynąć. Niestety z marnym skutkiem.
– Rozumiem, że cały klub pojechał odbić dziewczynę. – Wstałem z krzesła i zacząłem krążyć po pokoju, rwąc sobie włosy z głowy. Nie potrafiłam ustać w miejscu, dosłownie mnie nosiło. Pragnąłem poczuć zapach krwi moich wrogów.
Żałowałem tylko jednego, że nie pojawiłem się w domu dostatecznie wcześniej. Wtedy z pewnością uczestniczyłbym w odzyskaniu Chloe.
– Tak, czekam na jakieś informacje. Na razie nikt nie zadzwonił. Trochę zaczynam się niepokoić.
– Sądzisz, że nie dadzą rady?
– Już sam nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Już samo to, że podnieśli rękę na córkę prezesa, daje podstawy, by uważać, że czują się silni.
– Miejmy nadzieję, że tylko tak się czują, a nie że faktycznie zwiększyli swoje możliwości.
Przeczesałem ręką włosy i spojrzałem na staruszka, który kiwał się na krześle. Jeszcze tego brakowało, by się wyjebał i połamał kości.
– Grabili sobie od lat. Teraz w końcu dostaną to, na co zasłużyli. Black im nie podaruje, że uprowadzili mu córkę. Trup będzie ścielił się gęsto.
– Szkoda, że sam nie mogę uczestniczyć w akcji – marudziłem jak dzieciak.
– Nie potrzeba aż tak wielu skurwieli do jednego zadania. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu. – To co, jeszcze po jednym? – zapytał, wymachując butelką w powietrzu.
– I tak nie mam nic innego do roboty. – Wzruszyłem ramionami.
Zanim reszta braci wróci do klubu, mogły minąć godziny. Przez ten czas miałem zamiar się zrelaksować i w spokoju czekać na ich powrót.