Dyplomatyczna ratatouille. Dokładka - Tomasz Orłowski - ebook

Dyplomatyczna ratatouille. Dokładka ebook

Tomasz Orłowski

0,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Dokładka!

„Czytelnicy Naszego zakochanego przewodnika po Francji, czyli dyplomatycznej ratatouille sprawili nam olbrzymią radość, żądając dokładki. Możemy odnieść wrażenie, że nasze upodobanie do Francji przypadło do smaku i zwiększyło apetyt. Dokładkę w stołówkach zazwyczaj nazywało się repetą, co wzięło się od francuskiego czasownika répéter, czyli powtarzać! My jednak powtarzać nie zamierzamy i zaproponujemy nowy zestaw dań. Innymi słowy, będą to nowe eseje czy impresje opisujące nasze kolejne fascynacje i ukochane miejsca.

Zabierzemy czytelników w podróż do Lyonu i Bretanii, wyjaśnimy różnice między winnicami Burgundii i Bordeaux, poprowadzimy po nieznanych zakątkach Paryża, wdrapiemy się na najwyższy szczyt Francji, opowiemy o Francji zamorskiej, doradzimy kilka przepisów kucharskich, polecimy muzea i zabytki rzadko odwiedzane przez turystów, a zakończymy, zgodnie z tradycją wyścigu kolarskiego Tour de France, na Polach Elizejskich.

Pozostaje nam wierzyć, że dokładka ratatouille również zasmakuje. A chociaż protokół uczy, że nie życzy się smacznego, bo w ten sposób podaje się w wątpliwość jakość dania, złamiemy go z pełną świadomością, mówiąc: Bon appetit!”.

Aleksandra i Tomasz Orłowscy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 210

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




POLE­CAMY RÓW­NIEŻ

Nasz zako­chany prze­wod­nik po Fran­cji,

czyli dyplo­ma­tyczna rata­to­uille

Przedmowa

Byłem szcze­gól­nie zaszczy­cony, gdy Tomasz Orłow­ski popro­sił mnie o napi­sa­nie przed­mowy do jego książki. To silny znak przy­jaźni i uzna­nia z jego strony, znamy się bowiem od ponad trzy­dzie­stu lat. Pozna­li­śmy się w Paryżu na początku lat 90., kiedy Tomasz wybrał karierę dyplo­ma­tyczną u zmierz­chu reżimu komu­ni­stycz­nego. Ja sam byłem wów­czas mło­dym dyplo­matą odpo­wie­dzial­nym za Pol­skę i Europę Środ­kowo-Wschod­nią w Mini­ster­stwie Spraw Zagra­nicz­nych. Bar­dzo miło wspo­mi­nam naszą wspólną pracę i wymianę doświad­czeń. Tomasz dał mi wiele klu­czy do lep­szego zro­zu­mie­nia Pol­ski, za co jestem mu nie­zmier­nie wdzięczny.

Ciężko pra­co­wa­li­śmy razem nad tym, żeby Fran­cja i Pol­ska stwo­rzyły silne więzi naj­głę­biej zako­rze­nione w Euro­pie. Tomasz zawsze był zaan­ga­żo­wa­nym dyplo­matą, dyplo­matą z prze­ko­na­nia, i bar­dzo wcze­śnie dołą­czył do tych, któ­rzy widzieli Pol­skę jako część Europy, Pol­skę zako­twi­czoną w Euro­pie.

Muszę powie­dzieć, że związki Toma­sza z Fran­cją, jego przy­wią­za­nie do niej i stałe zain­te­re­so­wa­nie jej życiem poli­tycz­nym, kul­tu­ral­nym i arty­stycz­nym czy­nią go wiel­kim przy­ja­cie­lem i znawcą naszego kraju.

Pod­czas swo­ich poby­tów we Fran­cji (w tym sied­miu lat jako amba­sa­dor) Tomasz podró­żo­wał po naszym kraju wię­cej niż kto­kol­wiek inny, spo­ty­ka­jąc się z wie­loma przy­wód­cami poli­tycz­nymi, przed­się­bior­cami i posta­ciami kul­tury. Fran­cja zawsze zaj­mo­wała szcze­gólne miej­sce w ser­cach autora i jego żony Alek­san­dry, któ­rzy są zago­rza­łymi fran­ko­fo­nami i fran­ko­fi­lami.

Nie zapo­mnia­łem rów­nież o tym, co Tomasz zro­bił w Pol­sce jako wice­pre­zes Pol­skiego Sto­wa­rzy­sze­nia Kawa­le­rów Legii Hono­ro­wej, poma­ga­jąc we wznie­sie­niu pomni­ków gene­rała de Gaulle’a i Marii Skło­dow­skiej-Curie w War­sza­wie oraz popier­sia Geo­r­ges’a Clémenceau, które mia­łem zaszczyt zain­au­gu­ro­wać wraz z nim pod­czas mojej misji w War­sza­wie w 2022 roku.

Amba­sa­dor Fran­cji Frédéric Bil­let deko­ruje autora Orde­rem Sztuki i Lite­ra­tury, Ordre des Arts et des Let­tres. 26 paź­dzier­nika 2022 (zbiory wła­sne autora)

Tomasz Orłow­ski jest nie­za­stą­pio­nym przy­ja­cie­lem Fran­cji, który zawsze słu­żył swoją otwar­to­ścią i wiel­ko­dusz­no­ścią naszym dwu­stron­nym sto­sun­kom i dia­lo­gowi mię­dzy naszymi dwoma kra­jami. Z tych wszyst­kich powo­dów zachę­cam do prze­czy­ta­nia kon­ty­nu­acji Naszego zako­cha­nego prze­wod­nika po Fran­cji, czyli dyplo­ma­tycz­nej rata­to­uille, a także pierw­szego tomu, jeśli jesz­cze go nie prze­czy­ta­li­ście.

Frédéric Bil­let,

dyrek­tor Pro­to­kołu Pań­stwo­wego i Wyda­rzeń Dyplo­ma­tycz­nych,

były amba­sa­dor Fran­cji w Pol­sce (2019–2023)

Il n’exi­ste aucun pays auquel la France soit plus sen­ti­men­ta­le­ment liée que la Polo­gne.

Nie ma takiego dru­giego kraju, z któ­rym Fran­cja jest rów­nie zwią­zana emo­cjo­nal­nie jak Pol­ska1.

CHAR­LES DE GAULLE

Czytel­nicy Naszego zako­cha­nego prze­wod­nika po Fran­cji, czyli dyplo­ma­tycz­nej rata­to­uille spra­wili nam olbrzy­mią radość, żąda­jąc dokładki. Możemy odnieść wra­że­nie, że nasze upodo­ba­nie do Fran­cji przy­pa­dło do smaku i zwięk­szyło ape­tyt. Naj­wy­raź­niej spraw­dza się w tym powie­dze­nie l’appe­tit vient en man­ge­ant, czyli mądrość, że ape­tyt przy­cho­dzi w miarę jedze­nia, a nam – jak doświad­czo­nemu kucha­rzowi – pozo­staje przy­go­to­wać dokładkę naszej rata­to­uille. Dokładkę, którą w sto­łów­kach szkol­nych i stu­denc­kich zazwy­czaj nazy­wało się repetą, co prze­cież wzięło się od fran­cu­skiego cza­sow­nika répéter, czyli powta­rzać! My jed­nak powta­rzać nie zamie­rzamy i zamiast dokładki tego, co już zasma­ko­wało, zapro­po­nu­jemy nowy zestaw dań. Innymi słowy, będą to nowe eseje czy też impre­sje opi­su­jące nasze kolejne fascy­na­cje i uko­chane miej­sca, któ­rych nie zdo­ła­li­śmy ująć w pierw­szym tomie.

Ujmu­jąc rzecz skró­towo, spo­tkały nas dwa rodzaje reak­cji czy­tel­ni­ków na nasze opo­wie­ści, wspo­mnie­nia i wska­zówki. Pierw­szym stało się posłu­gi­wa­nie się Naszym zako­cha­nym prze­wod­ni­kiem dosłow­nie jako vade­me­cum, czyli książką towa­rzy­szącą w podróży. Nie­któ­rzy posta­no­wili zwie­dzać wraz z nim Fran­cję, zacho­dzić w mniej znane tury­stom uliczki, do rza­dziej odwie­dza­nych zabyt­ków, a nawet pla­no­wać na jego pod­sta­wie całą trasę. Inni zaglą­dali do opi­sa­nych restau­ra­cji w poszu­ki­wa­niu nie­za­po­mnia­nych przez nas sma­ków czy do zacho­wa­nych w naszej pamięci winia­rzy. Był to zupeł­nie nie­ocze­ki­wany i bar­dzo miły aspekt naszej książki, jako że, szcze­rze mówiąc, nie nada­li­śmy jej sys­te­ma­tycz­no­ści prze­wod­nika i nie przy­szło nam do głowy poda­wać adre­sów kon­kret­nych miejsc. Choć nie­raz sły­sze­li­śmy już o tury­stach odwie­dza­ją­cych z książką pod pachą naszą ulu­bioną pary­ską restau­ra­cyjkę Au Petit Ton­neau. A już naj­więk­szą, bo nie­spo­dzie­waną radość spra­wił mi jeden z moich wcze­śniej­szych sze­fów, mini­ster spraw zagra­nicz­nych, czło­wiek doświad­czony i bywały w świe­cie, kiedy mi powie­dział, że po jej prze­czy­ta­niu uznał, że będzie ją zabie­rał w każdą kolejną podróż do Fran­cji.

Dru­gim typem reak­cji były pyta­nia o mia­sta, regiony i zabytki, któ­rych Nasz zako­chany prze­wod­nik nie uwzględ­nił. Dla­czego zabra­kło tajem­nic cel­tyc­kiej Bre­ta­nii, jak można było w ogóle pisać o kli­ma­tach Bur­gun­dii i nie porów­nać ich z win­ni­cami Bor­de­aux czy pomi­nąć Lyon, maje­sta­tyczną galij­ską metro­po­lię, którą, jak mawiał Léon Dau­det, oble­wają trzy rzeki: Rodan, Saona i Beau­jo­lais (ta ostat­nia jest nazwą miej­sco­wego nie­wy­szu­ka­nego, acz miłego winka zna­nego z wcze­snego odkor­ko­wy­wa­nia). Odpo­wiedź jest tak banal­nie pro­sta, że aż wsty­dliwa. Nasza książka tak się roz­ro­sła, że w pew­nym momen­cie zde­cy­do­wa­li­śmy się arbi­tral­nie prze­rwać pisa­nie, słusz­nie sądząc, że nawet naj­bar­dziej życz­liwy wydawca, jakim jest dla nas REBIS, nie zaak­cep­to­wałby jesz­cze grub­szego tomu! Sprawę ujmu­jąc bar­dziej prak­tycz­nie, vade­me­cum, zatem książka, którą ewen­tu­al­nie weź­mie się z sobą w podróż, nie może mieć roz­mia­rów i wagi foliału wyma­ga­ją­cego spe­cjal­nego pul­pitu, żeby go na nim roz­ło­żyć. No i tak powstało zamy­ka­jące dal­szą dys­ku­sję wyja­śnie­nie, ale po tro­sze rów­nież skryte życze­nie, że jeśli czy­tel­nicy polu­bią Nasz zako­chany prze­wod­nik, to pomy­ślimy o jego kon­ty­nu­acji.

No i stało się to, co się stać miało. Książka natra­fiła na krań­cowo nie­ko­rzystny czas, albo­wiem jej pre­zen­ta­cja odbyła się w Insty­tu­cie Fran­cu­skim w War­sza­wie wie­czo­rem 10 marca 2020 roku. Było to trzy dni przed decy­zją o lock­dow­nie, który dra­stycz­nie ogra­ni­cza­jąc wyj­ścia i wyjazdy, odmie­nił nasze życie na ponad dwa lata. Dla­tego trzeba było zre­zy­gno­wać z jej sze­roko pomy­śla­nej pro­mo­cji. Mimo to sprze­dała się bar­dzo dobrze. Zgoda, nie tak jak nowy Harry Pot­ter, lecz jak na debiut lite­racki i dość nie­okre­ślony gatu­nek, nie­bę­dący prze­cież ani prze­wod­ni­kiem tury­stycz­nym, ani wspo­mnie­niami dyplo­ma­tycz­nymi, ani ese­istyką kul­tu­ralną, wynik prze­rósł ocze­ki­wa­nia.

Bo była jesz­cze jedna reak­cja odbior­ców, spra­wia­jąca mi chyba naj­wię­cej przy­jem­no­ści. To pochwała pol­sz­czy­zny, lek­ko­ści i bogac­twa języka, które doce­niło wiele osób, a mimo całej nie­sto­sow­no­ści obno­sze­nia się z takim uzna­niem, muszę ją przy­to­czyć. Otóż przez więk­szość doro­słego życia pisa­łem depe­sze dyplo­ma­tyczne i to na nich ostrzy­łem swój styl. Spe­cy­fika tego gatunku, który z natury rze­czy jest cał­ko­wi­cie poufny, powo­duje, że nie ma szans tra­fić do szer­szej wia­do­mo­ści wcze­śniej niż pod koniec tego wieku, kiedy to upły­nie usta­wowy czas utaj­nia­nia depesz. Przy­cho­dzi mi więc wąt­pić, że nieco więk­sze grono czy­tel­ni­ków wyrobi sobie na ich pod­sta­wie opi­nię o moim pisa­niu.

Ale czymże jest depe­sza dyplo­ma­tyczna? Moż­li­wie naj­peł­niej­szym obra­zem obcego kraju, jego rze­czy­wi­stej sytu­acji, cha­rak­te­ry­styką jego przy­wód­ców lub oceną poli­tyki, opar­tych na sta­nie wie­dzy amba­sa­dora, który stara się je przy­bli­żyć, pozwo­lić zro­zu­mieć czy poczuć spe­cy­fikę swo­jemu odda­lo­nemu lub nie­zo­rien­to­wa­nemu mini­ste­rial­nemu adre­sa­towi. Buduje więc wize­ru­nek kraju w miarę moż­no­ści tak wyra­zi­sty i nama­calny, jakby był trój­wy­mia­rowy, wspiera się oso­bi­stym wyczu­ciem i intu­icją, lecz nie posuwa się ni­gdy do nad­mier­nego subiek­ty­wi­zmu czy chciej­stwa. Gięt­ko­ścią języka, dzie­le­niem się wra­że­niami, traf­no­ścią porów­nań, zaska­ku­jącą cza­sem argu­men­ta­cją stara się wpły­nąć na poglądy swo­jego czy­tel­nika lub na ich zmianę. Legen­darna „długa depe­sza”, którą w począt­kach 1946 roku wysłał z Moskwy ame­ry­kań­ski dyplo­mata Geo­rge Ken­nan, cał­ko­wi­cie odmie­niła poli­tykę USA wobec sta­li­ni­zmu. Zro­zu­mie­nie istoty zagro­że­nia, jakie niósł on dla świata, zna­la­zło wyraz w przy­ję­tej przez pre­zy­denta Tru­mana dok­try­nie con­ta­in­ment, sku­tecz­nego powstrzy­ma­nia sowiec­kiej zabor­czo­ści. Ostat­nia depe­sza opusz­cza­ją­cego w 1979 roku Paryż amba­sa­dora bry­tyj­skiego sir Nicho­lasa Hen­der­sona, pro­wo­ka­cyj­nie zaty­tu­ło­wana „Schy­łek Bry­ta­nii: jego przy­czyny i kon­se­kwen­cje”, pomo­gła pani That­cher jako nowemu sze­fowi rządu okre­ślić cele poli­tyki zagra­nicz­nej.

Badaczka ucho­dzą­cych za naj­do­sko­nal­sze w histo­rii rela­cji dyplo­ma­tów wenec­kich napi­sała o nich: „to gatu­nek lite­racki sui gene­ris o kon­wen­cjo­nal­nej nar­ra­cji, prze­my­śla­nej wykładni, nie­na­śla­du­jący innych form, choć bar­dzo podobny do tego, co nazy­wamy komen­ta­rzem lub memo­ria­łem, nie będąc dokład­nie ani jed­nym, ani dru­gim”2. Wygląda na to, że takie jest nasze pisa­nie. Przy­bli­ża­nie czy­tel­ni­kom nie­po­wta­rzal­no­ści Fran­cji przy uży­ciu wszel­kich dostęp­nych nam spo­so­bów prze­ko­ny­wa­nia. Pierw­szym z nich jest spraw­ność języka, o któ­rym Roland Bar­thes powie­dział: „Język to skóra: ocie­ram swój język o inne. To tak, jak­bym miał słowa jako palce albo palce na końcu moich słów”3. Wraż­li­wość dotyku oddana sło­wem, które stara się wyra­zić wszyst­kie pozo­stałe dozna­nia – spoj­rze­nia, brzmie­nia, smaku, zapa­chu i stylu będą­cego czymś istot­niej­szym niż talent i gust, jak twier­dził Pierre Car­din.

Sta­ram się ope­ro­wać pol­sz­czy­zną moż­li­wie wpraw­nie i zręcz­nie, aby dosto­so­wać ją do potrzeby wyra­że­nia wszyst­kich niu­an­sów i wyra­fi­no­wa­nia fran­cu­skiej kul­tury, jej gry słów i nie­do­po­wie­dzeń. Dosto­so­wać do języka Kar­te­zju­sza, Moliera i Wol­tera, któ­rzy wydo­byli z niego wszystko, co złoży się na klu­czowy ter­min con­ci­sion, a zatem zwię­złość, co ozna­cza w rze­czy­wi­sto­ści traf­ność doboru słów. Tę wewnętrzną sprzecz­ność opartą na nie­do­po­wie­dze­niach i tre­ści­wo­ści naj­le­piej ujął Bal­zac, pisząc, że „miłość jest rów­nie wielką papla­niną jak zwię­zło­ścią”4. Podob­nie jest z nami, któ­rzy przy­zna­li­śmy się w Naszym zako­cha­nym prze­wod­niku, że Fran­cję tkli­wie kochamy w jej wszyst­kich zale­tach i wadach, w jej wiel­ko­ści i małost­ko­wo­ści, „w jej rosz­cze­niu do uni­wer­sa­li­zmu, tej mie­szance bez­czel­no­ści i bra­ter­stwa, odwo­ła­niu do wiel­kich uczuć i ego­istycz­nych inte­re­sów”5. Bo musimy zacho­wać wobec niej ten umiar i peł­nię wyma­gane od dyplo­ma­tycz­nej depe­szy.

Nie spo­sób mi w tym kon­tek­ście zapo­mnieć roz­mowy toczo­nej przed dwoma laty z bli­skim fran­cu­skim przy­ja­cie­lem, pod­czas któ­rej dzie­li­łem się swoim odczu­ciem, że postępy popu­li­zmu w Euro­pie nie są zja­wi­skiem doty­ka­ją­cym jedy­nie mniej ugrun­to­wane i kró­cej funk­cjo­nu­jące demo­kra­cje. Odpo­wie­dział mi: Masz rację, to zja­wi­sko dużo szer­sze, ale w żad­nym przy­padku nie doty­czy Fran­cji. Te słowa pobrzmie­wały mi w uszach, kiedy w ostat­nich tygo­dniach przed pierw­szą turą wybo­rów pre­zy­denc­kich w kwiet­niu 2022 roku oba­wiano się powszech­nie, że zwy­cięży w nich popu­li­styczna kan­dy­datka Marine Le Pen, a w czerw­co­wych wybo­rach do par­la­mentu lewi­cowi popu­li­ści z Nupes i pra­wi­cowi z Ras­sem­ble­ment natio­nal zdo­byli połowę man­da­tów i jedy­nie wsku­tek braku moż­li­wo­ści stwo­rze­nia wspól­nej koali­cji pro­gra­mo­wej nie uzy­skali więk­szo­ści nie­zbęd­nej do rzą­dze­nia kra­jem.

Dba­łość o piękno języka pozwala zło­żyć hołd opi­sy­wa­nym rze­czom i oddać sza­cu­nek czy­tel­ni­kowi, do któ­rego wyobraźni chcemy tra­fić. Dla­tego nie znajdą tutaj Pań­stwo wielu słów, które ostat­nimi czasy zachwa­ściły nasz język. Nie tylko dla­tego, że rażą płyt­ko­ścią, ale przede wszyst­kim dla­tego, że zdra­dzają zupełny brak wysiłku, żeby odma­lo­wać całe piękno rze­czy w ich uro­dzie i sma­kach. Na posłu­gi­wa­nie się takimi wyświech­ta­nymi fra­ze­sami język fran­cu­ski zna­lazł wła­ściwe okre­śle­nia. Nadał im nazwę cliché, czyli kli­sza, bo kopiuje, zamiast two­rzyć, co za nim prze­jęły inne języki włącz­nie z naszym. Sto­suje także iro­niczne okre­śle­nia lieux com­muns albo idées reçues, co pol­ski oddał jako komu­nały albo pusto­sło­wie. Gustave Flau­bert, chcąc wal­czyć ze śmiesz­no­ścią takich śmie­cio­wych bana­łów, zebrał je jako „rejestr myśli wytwor­nych” w kpiar­ski Dic­tion­na­ire des idées reçues prze­ło­żony kon­ge­nial­nie przez Jana Gon­do­wi­cza jako Słow­nik komu­na­łów6, któ­rego lek­turę pole­camy dla ucie­chy czy­tel­ni­ków.

Pra­gniemy dzie­lić się inten­syw­no­ścią odczuć, aby zacie­ka­wić lub pozwo­lić puścić wodze wyobraźni, więc nie znajdą Pań­stwo w naszych opi­sach „kli­ma­tycz­no­ści”, „kul­to­wo­ści” czy „uro­kli­wo­ści”, słów wytry­chów, które nie­po­rad­nie pró­bują prze­ka­zać czy­tel­ni­kom nie­sta­ran­nej i powierz­chow­nej prozy wyjąt­ko­wość, nie­po­wta­rzal­ność, uni­ka­to­wość opi­sy­wa­nych rze­czy, a które zamiast tego są dzi­wacz­nie powy­krę­cane i znie­kształ­cone. Nie dowie­dzą się Pań­stwo tutaj, że coś jest „dedy­ko­wane”, czyli zare­zer­wo­wane do jakieś celu, bo dedy­kuje się książki lub pio­senki, czy też „eks­klu­zywne”, bo to zna­czy luk­su­sowe, a nie – jak spo­tyka się nagmin­nie w pra­sie i rekla­mach – wyłączne. To nie prze­sadny puryzm, jaki wykpi­wał Sło­wacki – „Estrada! jakie słowo! Ja przy­swoić wolę wyraz wscho­do­wi­dow­nia”7 – tylko ocza­ro­wa­nie bogac­twem wła­snego języka.

Wybra­li­śmy kolejną dzie­siątkę naszych ulu­bio­nych obra­zów i sma­ków Fran­cji. Znów są mię­dzy nimi kra­iny geo­gra­ficzne, pamiątki piękna i prze­szło­ści, trasy fla­no­wa­nia, tego „włó­cze­nia się bez planu według per­spek­tyw, a nie prze­wod­ni­ków”8, jak scha­rak­te­ry­zo­wał to genial­nie Zbi­gniew Her­bert, mini­malna dawka ency­klo­pe­dy­zmu, wła­sne wspo­mnie­nia, smaki potraw i win. Ten wybór jest natu­ral­nie bar­dzo oso­bi­sty, oparty na tym, co znamy naj­le­piej i lubimy naj­bar­dziej, zgod­nie z przy­jętą for­mułą zako­cha­nego prze­wod­nika. Zako­cha­nego prze­wod­nika, który różni się od kla­sycz­nych prze­wod­ni­ków tury­stycz­nych tym, że można go czy­tać, nie pla­nu­jąc podróży do Fran­cji, ale rów­nie dobrze wio­ząc go z sobą jako vade­me­cum, towa­rzy­sza wędrówki, gdyby przy­szła ochota zejść z utar­tych szla­ków.

Na koniec wypada nam wyra­zić radość, że jest nas o wiele wię­cej, fran­ko­lub­nych, nie zgorzk­nial­ców, któ­rzy mówią o Fran­cji jedy­nie to, że zawdzię­cza nam wie­dzę o uży­wa­niu widelca, a w 1939 roku nas zdra­dziła!

Alek­san­dra i Tomasz Orłow­scy

Lyon, metropolia między wielkimi rzekami i winnicami

W cza­sach mojej stu­denc­kiej mło­do­ści spę­dza­nej w rodzi­mej Łodzi spo­tka­łem się po raz pierw­szy z nazwą Lyonu jako jej mia­sta part­ner­skiego we Fran­cji. Dzielni dzien­ni­ka­rze naj­chęt­niej nazy­wali Łódź „pol­skim Lyonem”, skąd­inąd podob­nie jak i „pol­skim Man­che­ste­rem”, z racji podob­nego zna­cze­nia prze­my­słu włó­kien­ni­czego w ich histo­rii. Jed­nak przy­znajmy, że podo­bień­stwa roz­woju nie były aż tak oczy­wi­ste. Potem przy­szło porów­na­nie Lyonu i Łodzi jako miast kine­ma­to­gra­fii, tego pierw­szego ze względu na braci Lumière, któ­rzy tam wła­śnie nakrę­cili pierw­szy film, i tego dru­giego z powodu słyn­nej na świe­cie szkoły fil­mo­wej i trzech wytwórni fil­mo­wych. Mimo to zde­cy­do­wa­nie wię­cej dzie­liło wytworną i bogatą metro­po­lię malow­ni­czo roz­ło­żoną na wzgó­rzach mię­dzy Roda­nem i Saoną od pro­le­ta­riac­kiego i do nie­dawna jesz­cze bar­dzo zanie­dba­nego mia­sta roz­cią­ga­ją­cego się wzdłuż głów­nej ulicy Piotr­kow­skiej.

Moje pierw­sze wra­że­nia zwią­zane z Lyonem były umiar­ko­wa­nie korzystne. Mia­sto, gdzie na pierw­szą kola­cję pole­cono mi spró­bo­wać mózg tka­cza, cervelle de canut, lekko mnie wystra­szyło. Dla wyja­śnie­nia: lubię móż­dżek, a jesz­cze bar­dziej cie­lęcą gło­wi­znę, tête de veau, obfi­cie pod­laną wybor­nym sauce gri­bi­che, zio­ło­wym wine­gre­tem z kapa­rami i sie­ka­nymi jaj­kami na twardo, na którą nie­odmien­nie pole­cam sko­czyć w Paryżu do Vau­de­ville, bras­se­rie przy rue Vivienne. No ale pró­bo­wa­nie w Lyonie mózgu bied­nego cze­lad­nika jedwab­ni­czego, le canut, zda­wało mi się prze­sadą, póki nie oka­zało się, że pod tym mia­nem kryje się świeży, tłu­sty twa­ro­żek szczo­drze wzmoc­niony jesz­cze gęstą śmie­taną, dopra­wiony sza­lotką, szczy­pior­kiem i zio­łami. Odstra­sza­jąca mnie nieco ludo­żer­cza nazwa drwiąco miała widzieć w nim „mięso bie­da­ków”, choć tak naprawdę zachwyci on naj­bar­dziej wysu­bli­mo­wane pod­nie­bie­nia aksa­mit­no­ścią godną tka­nego tu jedwa­biu.

Kolejne wra­że­nie pozo­sta­wiały uciąż­liwe prze­prawy przez mia­sto, które przez dłu­gie lata było nie­unik­nio­nym eta­pem w każ­dym wyjeź­dzie do Pro­wan­sji czy na Lazu­rowe Wybrzeże i wyma­gało poko­na­nia dwóch wąskich, źle oświe­tlo­nych i zawsze zakor­ko­wa­nych tuneli auto­stra­do­wych. Infor­ma­cje o dłu­go­ści zato­rów na dłuż­szym z nich, prze­ko­pa­nym pod wzgó­rzem Fourvière i noszą­cym jego nazwę, były latami tak powsze­dnie jak „stan Bugu we Wło­da­wie” w codzien­nym komu­ni­ka­cie o sta­nie wód Pol­skiego Radia. Docze­kały się też uwiecz­nie­nia w zabój­czo śmiesz­nej pio­sence Olde­lafa, wyli­cza­ją­cej wszyst­kie plagi i życiowe nie­po­wo­dze­nia: La tri­sti­tude, c’est fran­chir le tun­nel de Fourvière le 15 août, czyli „smu­te­czek to prze­by­wać tunel Fourvière 15 sierp­nia”, w dniu maso­wych powro­tów z waka­cji. Uwiecz­nie­nia, bo od kiedy mia­sto omija obwod­nica auto­stra­dowa A46, hero­iczne prze­mie­rza­nie lyoń­skich tuneli prze­szło do opo­wia­dań rodzi­ców dzie­ciom o tym, jak to bywało kie­dyś.

Oczy­wi­ście Lyon nie jest taki! Opiszmy naj­kró­cej, jak się go postrzega. Maje­sta­tyczne sto­łeczne mia­sto rzym­skich trzech cesar­skich pro­win­cji Galii, gdzie uro­dzili się cesa­rze Kali­gula i Klau­diusz, sie­dziba arcy­bi­skupa tytu­ło­wa­nego od wcze­snego śre­dnio­wie­cza pry­ma­sem Galii, euro­pej­ska sto­lica jedwa­biu, co uczy­niło je pierw­szym mia­stem prze­my­sło­wym Fran­cji, słynne z naj­dum­niej­szej i naj­za­moż­niej­szej, choć dys­kret­nej w oka­zy­wa­niu tego, bur­żu­azji kraju. Miej­sce naro­dzin Guignola, naj­waż­niej­szej mario­netki fran­cu­skiego teatru lal­ko­wego. Tak waż­nej, że zro­dziła powie­dze­nie faire le guignol, śmie­szyć innych, celowo lub mimo­wol­nie. Dziś Vallée de la chi­mie, sku­pia­jąca fran­cu­ski prze­mysł che­miczny i far­ma­ceu­tyczny. To obok kolebki kine­ma­to­grafu miej­sce powsta­nia gry w bule zwane z tej przy­czyny lyoń­skimi, gry, któ­rej w roz­mo­wie z miej­sco­wymi nie wolno pomy­lić z pro­wan­sal­ską pétanque. „Mia­sto świa­teł”, gdzie w 1852 roku zain­au­gu­ro­wano pierw­szą ilu­mi­na­cję fasad i pla­ców dla upięk­sze­nia pier­wot­nie odby­wa­nych 8 grud­nia obcho­dów święta Nie­po­ka­la­nego Poczę­cia, z cza­sem prze­kształ­coną w cał­kiem świec­kie Fête des Lumières, czyli gro­ma­dzące tego wie­czoru miliony widzów święto świa­teł, i na koniec serce sztuki kuli­nar­nej dzięki dosko­na­łej, choć dość cięż­kiej kuchni zra­sza­nej beau­jo­lais. Ponie­waż przyj­dzie nam wie­lo­krot­nie odwo­ły­wać się do win, wyja­śnijmy tu, że ich nazwy w odróż­nie­niu od regio­nów czy miej­sco­wo­ści, z któ­rych pocho­dzą, pisze się małą literą.

Powie­dzonko głosi przy tym bar­dzo traf­nie, że jeśli Paryż jest sto­licą Fran­cji, to Lyon jest sto­licą pro­win­cji. Wyraża się w nim róż­nica mię­dzy tym, co jest mię­dzynarodowe, kosmo­po­li­tyczne, otwarte na nowo­ści, ale scep­tycz­nie wynio­słe, a tym, co tra­dy­cyjne, zacho­waw­cze, nie­ufa­jące zmia­nom, ale swoj­skie i przy­no­szące pogodę miesz­kań­com. A wresz­cie o ile w Paryżu tylko się żywi, o tyle w Lyonie się degu­stuje, jak napi­sał przed stu laty Mar­cel Gran­cher.

Mia­sto, skąd pocho­dzą Anto­ine de Saint-Exupéry, naj­bar­dziej poetycki spo­śród pilo­tów, który dał nazwi­sko lyoń­skiemu lot­ni­sku, Jean-Michel Jarre, twórca muzyki elek­tro­nicz­nej, wiel­kich spek­ta­kli łączą­cych muzykę z lyoń­skim świę­tem świa­teł, Éric-Emma­nuel Schmitt, pisarz tak płodny i bły­sko­tliwy, że nie wypada obec­nie nie cyto­wać go w towa­rzy­stwie, i Bocuse, znany jako Mon­sieur Paul, kucharz stu­le­cia, papież gastro­no­mii. Radość życia we Fran­cji zazwy­czaj prze­plata się z hero­izmem: w znaj­du­ją­cej się dziś w gra­ni­cach metro­po­lii gmi­nie Col­lon­ges-au-Mont-d’Or, skąd pocho­dził Mon­sieur Paul i gdzie znaj­duje się jego słynna trzy­gwiazd­kowa restau­ra­cja, w 1942 roku roz­po­czął jed­no­cze­nie ruchu oporu pre­fekt Jean Moulin, aresz­to­wany potem i tor­tu­ro­wany w Lyonie przez Gestapo.

Col­lon­ges-au-Mont-d’Or pod Lyonem, restau­ra­cja Paul Bocuse, trzy gwiazdki Miche­lina (© M. Kirch­ges­sner/Auver­gne-Rhône-Alpes Touri­sme)

Ele­ganc­kie i zbyt­kowne bogac­two Lyonu wzięło się z jego dogod­nego poło­że­nia u zbiegu wiel­kich rzek, prze­ci­na­ją­cej wschód kraju Saony i wypły­wa­ją­cego z Jeziora Genew­skiego Rodanu. Wyzna­czało ono linię podziału mię­dzy pół­nocą i połu­dniem Fran­cji, ale także odgra­ni­czało wło­ści kró­lew­skie od ziem uzna­ją­cych zwierzch­ność cesa­rzy rzym­skich narodu nie­miec­kiego. To stra­te­giczne usy­tu­owa­nie uła­twiło roz­wój bez­cło­wego han­dlu, a potem osie­dla­nie tka­czy jedwa­biu, któ­rzy w 1536 roku otrzy­mali od Fran­ciszka I mono­pol na jego pro­duk­cję i któ­rych prze­liczne warsz­taty utwo­rzyły jedną wielką Fabri­que lyon­na­ise. Grube bro­katy prze­ty­kane złotą nicią, poły­skliwe tafty, marsz­czone krepy, ada­maszki i satyny o mato­wym wzo­rze na lśnią­cym tle, jed­no­barwne mory o sub­tel­nym rysunku jakby sło­jów pnia drzewa, prze­zro­czy­ste muśli­nowe szy­fony, mię­si­ste aksa­mity, te wszyst­kie wykwintne lyoń­skie jedwa­bie ubra­niowe i deko­ra­cyjne, tapi­cer­skie i obi­ciowe pod­biły za pano­wa­nia Ludwika XIV bez reszty Europę.

Kazał je spro­wa­dzać Sta­ni­sław August Ponia­tow­ski do deko­ra­cji wiel­kich apar­ta­men­tów Zamku Kró­lew­skiego. Deko­ra­cję Sali Tro­no­wej z jej zaplec­kiem tronu zdo­bio­nym 86 hafto­wa­nymi sre­brem orłami król zamó­wił w naj­słyn­niej­szej lyoń­skiej fir­mie Camille Per­non et Com­pa­gnie, która już wcze­śniej pra­co­wała dla Sta­ni­sława Lesz­czyń­skiego w Nancy. Kiedy przy­szło do odbu­dowy Zamku Kró­lew­skiego, posta­no­wiono je odtwo­rzyć. Opo­wia­dał nam pro­fe­sor Andrzej Rot­ter­mund, jak jeź­dził po jedwabne tka­niny do manu­fak­tur lyoń­skich, w któ­rych zama­wiano je przed 250 laty. Wpisy w zacho­wa­nych do dzi­siaj ich ówcze­snych księ­gach rachun­ko­wych pozwo­liły odna­leźć dokładne opisy zle­ceń i na ich pod­sta­wie odtwa­rzać ory­gi­nalne wzory.

Swoją drogą w tym trwa­niu jest coś fascy­nu­ją­cego. Kiedy przy innej oka­zji zwie­dza­li­śmy słynną manu­fak­turę por­ce­lany w Sèvres, dyrek­tor poka­zy­wał nam wzor­niki wiel­kich ser­wi­sów sto­ło­wych z okresu Ludwika Filipa, które cza­sem wyko­rzy­stuje się na nowo do uzu­peł­nie­nia bra­ków w por­ce­la­nie uży­wa­nej do dzi­siaj w Pałacu Eli­zej­skim. Poda­ro­wał nam przy oka­zji roz­ry­so­wane wzory pol­skich orłów pań­stwo­wych, które posłu­żyły do deko­ra­cji repre­zen­ta­cyj­nego ser­wisu wyko­na­nego dla pre­zy­denta Igna­cego Mościc­kiego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Słowa wygło­szone przez gene­rała de Gaulle’a przyj­mu­ją­cego we wrze­śniu 965 roku pre­miera Cyran­kie­wi­cza w Pałacu Eli­zej­skim. Wszyst­kie tłu­ma­cze­nia, które nie są ozna­czone ina­czej, pocho­dzą od autora. [wróć]

Fran­ce­sca Anto­ni­bon, Le rela­zioni a stampa di amba­scia­tori veneti, Tipo­gra­fia del Semi­na­rio, Padova 1939, s. 17. [wróć]

Roland Bar­thes, Frag­ments d’un disco­urs amo­ureux, Seuil, Paris 1977, s. 87. [wróć]

Boy-Żeleń­ski prze­tłu­ma­czył to „miłość jest rów­nie wiel­kim gadul­stwem jak zwię­zło­ścią”, ale naszym zda­niem słowo „papla­nina” jest bar­dziej odpo­wied­nie. Honoré de Bal­zac, Kon­trakt ślubny, przeł. Tade­usz Boy-Żeleń­ski, Dru­kar­nia Kra­jowa, War­szawa 1927, s. 165. [wróć]

André Kaspi, Com­pren­dre les États-Unis d’aujo­urd’hui, Per­rin, 2008. [wróć]

Gustave Flau­bert, Dic­tion­na­ire des idées reçues, Éditions du Boucher, Paris 2002. Wyda­nie pol­skie: Gustaw Flau­bert, Słow­nik komu­na­łów, przeł. Jan Gon­do­wicz, Fun­da­cja „Bru­lionu”, War­szawa–Kra­ków 1992. [wróć]

Juliusz Sło­wacki, Kor­dian, Zakład Naro­dowy im. Osso­liń­skich, Wro­cław 1974, s. 56. [wróć]

Zbi­gniew Her­bert, Bar­ba­rzyńca w ogro­dzie, Wydaw­nic­two Test, Lublin 1991, s. 194–195. [wróć]

Text copy­ri­ght © by Tomasz Orłow­ski 2023

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2023

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki oraz pro­jekt książki: Michał Paw­łow­ski / www.kre­ska­ikropka.pl

Ilu­stra­cje na okładce

Cute­Cha­rac­ters/Shut­ter­stock (koszyk z butelką wina i kor­ko­ciąg)

Cathe­ri­nArt/Shut­ter­stock (Vitre)

Eka­te­rina Khny­kina/iStock photo (tarta)

Irina Mishina/ iStock (Pan­teon w Paryżu)

suri­coma/ iStock (kogut i kura)

Epine_art/iStock (góry)

Khar­la­mova/ iStock (Łuk Trium­falny w Paryżu)

mela­zerg/ iStock (mane­kin i nożyczki)

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Dyplo­ma­tyczna rata­to­uille. Dokładka, wyd. I, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-831-1

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer