Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dokładka!
„Czytelnicy Naszego zakochanego przewodnika po Francji, czyli dyplomatycznej ratatouille sprawili nam olbrzymią radość, żądając dokładki. Możemy odnieść wrażenie, że nasze upodobanie do Francji przypadło do smaku i zwiększyło apetyt. Dokładkę w stołówkach zazwyczaj nazywało się repetą, co wzięło się od francuskiego czasownika répéter, czyli powtarzać! My jednak powtarzać nie zamierzamy i zaproponujemy nowy zestaw dań. Innymi słowy, będą to nowe eseje czy impresje opisujące nasze kolejne fascynacje i ukochane miejsca.
Zabierzemy czytelników w podróż do Lyonu i Bretanii, wyjaśnimy różnice między winnicami Burgundii i Bordeaux, poprowadzimy po nieznanych zakątkach Paryża, wdrapiemy się na najwyższy szczyt Francji, opowiemy o Francji zamorskiej, doradzimy kilka przepisów kucharskich, polecimy muzea i zabytki rzadko odwiedzane przez turystów, a zakończymy, zgodnie z tradycją wyścigu kolarskiego Tour de France, na Polach Elizejskich.
Pozostaje nam wierzyć, że dokładka ratatouille również zasmakuje. A chociaż protokół uczy, że nie życzy się smacznego, bo w ten sposób podaje się w wątpliwość jakość dania, złamiemy go z pełną świadomością, mówiąc: Bon appetit!”.
Aleksandra i Tomasz Orłowscy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 210
POLECAMY RÓWNIEŻ
Nasz zakochany przewodnik po Francji,
czyli dyplomatyczna ratatouille
Byłem szczególnie zaszczycony, gdy Tomasz Orłowski poprosił mnie o napisanie przedmowy do jego książki. To silny znak przyjaźni i uznania z jego strony, znamy się bowiem od ponad trzydziestu lat. Poznaliśmy się w Paryżu na początku lat 90., kiedy Tomasz wybrał karierę dyplomatyczną u zmierzchu reżimu komunistycznego. Ja sam byłem wówczas młodym dyplomatą odpowiedzialnym za Polskę i Europę Środkowo-Wschodnią w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Bardzo miło wspominam naszą wspólną pracę i wymianę doświadczeń. Tomasz dał mi wiele kluczy do lepszego zrozumienia Polski, za co jestem mu niezmiernie wdzięczny.
Ciężko pracowaliśmy razem nad tym, żeby Francja i Polska stworzyły silne więzi najgłębiej zakorzenione w Europie. Tomasz zawsze był zaangażowanym dyplomatą, dyplomatą z przekonania, i bardzo wcześnie dołączył do tych, którzy widzieli Polskę jako część Europy, Polskę zakotwiczoną w Europie.
Muszę powiedzieć, że związki Tomasza z Francją, jego przywiązanie do niej i stałe zainteresowanie jej życiem politycznym, kulturalnym i artystycznym czynią go wielkim przyjacielem i znawcą naszego kraju.
Podczas swoich pobytów we Francji (w tym siedmiu lat jako ambasador) Tomasz podróżował po naszym kraju więcej niż ktokolwiek inny, spotykając się z wieloma przywódcami politycznymi, przedsiębiorcami i postaciami kultury. Francja zawsze zajmowała szczególne miejsce w sercach autora i jego żony Aleksandry, którzy są zagorzałymi frankofonami i frankofilami.
Nie zapomniałem również o tym, co Tomasz zrobił w Polsce jako wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Kawalerów Legii Honorowej, pomagając we wzniesieniu pomników generała de Gaulle’a i Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie oraz popiersia Georges’a Clémenceau, które miałem zaszczyt zainaugurować wraz z nim podczas mojej misji w Warszawie w 2022 roku.
Tomasz Orłowski jest niezastąpionym przyjacielem Francji, który zawsze służył swoją otwartością i wielkodusznością naszym dwustronnym stosunkom i dialogowi między naszymi dwoma krajami. Z tych wszystkich powodów zachęcam do przeczytania kontynuacji Naszego zakochanego przewodnika po Francji, czyli dyplomatycznej ratatouille, a także pierwszego tomu, jeśli jeszcze go nie przeczytaliście.
Frédéric Billet,
dyrektor Protokołu Państwowego i Wydarzeń Dyplomatycznych,
były ambasador Francji w Polsce (2019–2023)
Il n’existe aucun pays auquel la France soit plus sentimentalement liée que la Pologne.
Nie ma takiego drugiego kraju, z którym Francja jest równie związana emocjonalnie jak Polska1.
CHARLES DE GAULLE
Czytelnicy Naszego zakochanego przewodnika po Francji, czyli dyplomatycznej ratatouille sprawili nam olbrzymią radość, żądając dokładki. Możemy odnieść wrażenie, że nasze upodobanie do Francji przypadło do smaku i zwiększyło apetyt. Najwyraźniej sprawdza się w tym powiedzenie l’appetit vient en mangeant, czyli mądrość, że apetyt przychodzi w miarę jedzenia, a nam – jak doświadczonemu kucharzowi – pozostaje przygotować dokładkę naszej ratatouille. Dokładkę, którą w stołówkach szkolnych i studenckich zazwyczaj nazywało się repetą, co przecież wzięło się od francuskiego czasownika répéter, czyli powtarzać! My jednak powtarzać nie zamierzamy i zamiast dokładki tego, co już zasmakowało, zaproponujemy nowy zestaw dań. Innymi słowy, będą to nowe eseje czy też impresje opisujące nasze kolejne fascynacje i ukochane miejsca, których nie zdołaliśmy ująć w pierwszym tomie.
Ujmując rzecz skrótowo, spotkały nas dwa rodzaje reakcji czytelników na nasze opowieści, wspomnienia i wskazówki. Pierwszym stało się posługiwanie się Naszym zakochanym przewodnikiem dosłownie jako vademecum, czyli książką towarzyszącą w podróży. Niektórzy postanowili zwiedzać wraz z nim Francję, zachodzić w mniej znane turystom uliczki, do rzadziej odwiedzanych zabytków, a nawet planować na jego podstawie całą trasę. Inni zaglądali do opisanych restauracji w poszukiwaniu niezapomnianych przez nas smaków czy do zachowanych w naszej pamięci winiarzy. Był to zupełnie nieoczekiwany i bardzo miły aspekt naszej książki, jako że, szczerze mówiąc, nie nadaliśmy jej systematyczności przewodnika i nie przyszło nam do głowy podawać adresów konkretnych miejsc. Choć nieraz słyszeliśmy już o turystach odwiedzających z książką pod pachą naszą ulubioną paryską restauracyjkę Au Petit Tonneau. A już największą, bo niespodziewaną radość sprawił mi jeden z moich wcześniejszych szefów, minister spraw zagranicznych, człowiek doświadczony i bywały w świecie, kiedy mi powiedział, że po jej przeczytaniu uznał, że będzie ją zabierał w każdą kolejną podróż do Francji.
Drugim typem reakcji były pytania o miasta, regiony i zabytki, których Nasz zakochany przewodnik nie uwzględnił. Dlaczego zabrakło tajemnic celtyckiej Bretanii, jak można było w ogóle pisać o klimatach Burgundii i nie porównać ich z winnicami Bordeaux czy pominąć Lyon, majestatyczną galijską metropolię, którą, jak mawiał Léon Daudet, oblewają trzy rzeki: Rodan, Saona i Beaujolais (ta ostatnia jest nazwą miejscowego niewyszukanego, acz miłego winka znanego z wczesnego odkorkowywania). Odpowiedź jest tak banalnie prosta, że aż wstydliwa. Nasza książka tak się rozrosła, że w pewnym momencie zdecydowaliśmy się arbitralnie przerwać pisanie, słusznie sądząc, że nawet najbardziej życzliwy wydawca, jakim jest dla nas REBIS, nie zaakceptowałby jeszcze grubszego tomu! Sprawę ujmując bardziej praktycznie, vademecum, zatem książka, którą ewentualnie weźmie się z sobą w podróż, nie może mieć rozmiarów i wagi foliału wymagającego specjalnego pulpitu, żeby go na nim rozłożyć. No i tak powstało zamykające dalszą dyskusję wyjaśnienie, ale po trosze również skryte życzenie, że jeśli czytelnicy polubią Nasz zakochany przewodnik, to pomyślimy o jego kontynuacji.
No i stało się to, co się stać miało. Książka natrafiła na krańcowo niekorzystny czas, albowiem jej prezentacja odbyła się w Instytucie Francuskim w Warszawie wieczorem 10 marca 2020 roku. Było to trzy dni przed decyzją o lockdownie, który drastycznie ograniczając wyjścia i wyjazdy, odmienił nasze życie na ponad dwa lata. Dlatego trzeba było zrezygnować z jej szeroko pomyślanej promocji. Mimo to sprzedała się bardzo dobrze. Zgoda, nie tak jak nowy Harry Potter, lecz jak na debiut literacki i dość nieokreślony gatunek, niebędący przecież ani przewodnikiem turystycznym, ani wspomnieniami dyplomatycznymi, ani eseistyką kulturalną, wynik przerósł oczekiwania.
Bo była jeszcze jedna reakcja odbiorców, sprawiająca mi chyba najwięcej przyjemności. To pochwała polszczyzny, lekkości i bogactwa języka, które doceniło wiele osób, a mimo całej niestosowności obnoszenia się z takim uznaniem, muszę ją przytoczyć. Otóż przez większość dorosłego życia pisałem depesze dyplomatyczne i to na nich ostrzyłem swój styl. Specyfika tego gatunku, który z natury rzeczy jest całkowicie poufny, powoduje, że nie ma szans trafić do szerszej wiadomości wcześniej niż pod koniec tego wieku, kiedy to upłynie ustawowy czas utajniania depesz. Przychodzi mi więc wątpić, że nieco większe grono czytelników wyrobi sobie na ich podstawie opinię o moim pisaniu.
Ale czymże jest depesza dyplomatyczna? Możliwie najpełniejszym obrazem obcego kraju, jego rzeczywistej sytuacji, charakterystyką jego przywódców lub oceną polityki, opartych na stanie wiedzy ambasadora, który stara się je przybliżyć, pozwolić zrozumieć czy poczuć specyfikę swojemu oddalonemu lub niezorientowanemu ministerialnemu adresatowi. Buduje więc wizerunek kraju w miarę możności tak wyrazisty i namacalny, jakby był trójwymiarowy, wspiera się osobistym wyczuciem i intuicją, lecz nie posuwa się nigdy do nadmiernego subiektywizmu czy chciejstwa. Giętkością języka, dzieleniem się wrażeniami, trafnością porównań, zaskakującą czasem argumentacją stara się wpłynąć na poglądy swojego czytelnika lub na ich zmianę. Legendarna „długa depesza”, którą w początkach 1946 roku wysłał z Moskwy amerykański dyplomata George Kennan, całkowicie odmieniła politykę USA wobec stalinizmu. Zrozumienie istoty zagrożenia, jakie niósł on dla świata, znalazło wyraz w przyjętej przez prezydenta Trumana doktrynie containment, skutecznego powstrzymania sowieckiej zaborczości. Ostatnia depesza opuszczającego w 1979 roku Paryż ambasadora brytyjskiego sir Nicholasa Hendersona, prowokacyjnie zatytułowana „Schyłek Brytanii: jego przyczyny i konsekwencje”, pomogła pani Thatcher jako nowemu szefowi rządu określić cele polityki zagranicznej.
Badaczka uchodzących za najdoskonalsze w historii relacji dyplomatów weneckich napisała o nich: „to gatunek literacki sui generis o konwencjonalnej narracji, przemyślanej wykładni, nienaśladujący innych form, choć bardzo podobny do tego, co nazywamy komentarzem lub memoriałem, nie będąc dokładnie ani jednym, ani drugim”2. Wygląda na to, że takie jest nasze pisanie. Przybliżanie czytelnikom niepowtarzalności Francji przy użyciu wszelkich dostępnych nam sposobów przekonywania. Pierwszym z nich jest sprawność języka, o którym Roland Barthes powiedział: „Język to skóra: ocieram swój język o inne. To tak, jakbym miał słowa jako palce albo palce na końcu moich słów”3. Wrażliwość dotyku oddana słowem, które stara się wyrazić wszystkie pozostałe doznania – spojrzenia, brzmienia, smaku, zapachu i stylu będącego czymś istotniejszym niż talent i gust, jak twierdził Pierre Cardin.
Staram się operować polszczyzną możliwie wprawnie i zręcznie, aby dostosować ją do potrzeby wyrażenia wszystkich niuansów i wyrafinowania francuskiej kultury, jej gry słów i niedopowiedzeń. Dostosować do języka Kartezjusza, Moliera i Woltera, którzy wydobyli z niego wszystko, co złoży się na kluczowy termin concision, a zatem zwięzłość, co oznacza w rzeczywistości trafność doboru słów. Tę wewnętrzną sprzeczność opartą na niedopowiedzeniach i treściwości najlepiej ujął Balzac, pisząc, że „miłość jest równie wielką paplaniną jak zwięzłością”4. Podobnie jest z nami, którzy przyznaliśmy się w Naszym zakochanym przewodniku, że Francję tkliwie kochamy w jej wszystkich zaletach i wadach, w jej wielkości i małostkowości, „w jej roszczeniu do uniwersalizmu, tej mieszance bezczelności i braterstwa, odwołaniu do wielkich uczuć i egoistycznych interesów”5. Bo musimy zachować wobec niej ten umiar i pełnię wymagane od dyplomatycznej depeszy.
Nie sposób mi w tym kontekście zapomnieć rozmowy toczonej przed dwoma laty z bliskim francuskim przyjacielem, podczas której dzieliłem się swoim odczuciem, że postępy populizmu w Europie nie są zjawiskiem dotykającym jedynie mniej ugruntowane i krócej funkcjonujące demokracje. Odpowiedział mi: Masz rację, to zjawisko dużo szersze, ale w żadnym przypadku nie dotyczy Francji. Te słowa pobrzmiewały mi w uszach, kiedy w ostatnich tygodniach przed pierwszą turą wyborów prezydenckich w kwietniu 2022 roku obawiano się powszechnie, że zwycięży w nich populistyczna kandydatka Marine Le Pen, a w czerwcowych wyborach do parlamentu lewicowi populiści z Nupes i prawicowi z Rassemblement national zdobyli połowę mandatów i jedynie wskutek braku możliwości stworzenia wspólnej koalicji programowej nie uzyskali większości niezbędnej do rządzenia krajem.
Dbałość o piękno języka pozwala złożyć hołd opisywanym rzeczom i oddać szacunek czytelnikowi, do którego wyobraźni chcemy trafić. Dlatego nie znajdą tutaj Państwo wielu słów, które ostatnimi czasy zachwaściły nasz język. Nie tylko dlatego, że rażą płytkością, ale przede wszystkim dlatego, że zdradzają zupełny brak wysiłku, żeby odmalować całe piękno rzeczy w ich urodzie i smakach. Na posługiwanie się takimi wyświechtanymi frazesami język francuski znalazł właściwe określenia. Nadał im nazwę cliché, czyli klisza, bo kopiuje, zamiast tworzyć, co za nim przejęły inne języki włącznie z naszym. Stosuje także ironiczne określenia lieux communs albo idées reçues, co polski oddał jako komunały albo pustosłowie. Gustave Flaubert, chcąc walczyć ze śmiesznością takich śmieciowych banałów, zebrał je jako „rejestr myśli wytwornych” w kpiarski Dictionnaire des idées reçues przełożony kongenialnie przez Jana Gondowicza jako Słownik komunałów6, którego lekturę polecamy dla uciechy czytelników.
Pragniemy dzielić się intensywnością odczuć, aby zaciekawić lub pozwolić puścić wodze wyobraźni, więc nie znajdą Państwo w naszych opisach „klimatyczności”, „kultowości” czy „urokliwości”, słów wytrychów, które nieporadnie próbują przekazać czytelnikom niestarannej i powierzchownej prozy wyjątkowość, niepowtarzalność, unikatowość opisywanych rzeczy, a które zamiast tego są dziwacznie powykręcane i zniekształcone. Nie dowiedzą się Państwo tutaj, że coś jest „dedykowane”, czyli zarezerwowane do jakieś celu, bo dedykuje się książki lub piosenki, czy też „ekskluzywne”, bo to znaczy luksusowe, a nie – jak spotyka się nagminnie w prasie i reklamach – wyłączne. To nie przesadny puryzm, jaki wykpiwał Słowacki – „Estrada! jakie słowo! Ja przyswoić wolę wyraz wschodowidownia”7 – tylko oczarowanie bogactwem własnego języka.
Wybraliśmy kolejną dziesiątkę naszych ulubionych obrazów i smaków Francji. Znów są między nimi krainy geograficzne, pamiątki piękna i przeszłości, trasy flanowania, tego „włóczenia się bez planu według perspektyw, a nie przewodników”8, jak scharakteryzował to genialnie Zbigniew Herbert, minimalna dawka encyklopedyzmu, własne wspomnienia, smaki potraw i win. Ten wybór jest naturalnie bardzo osobisty, oparty na tym, co znamy najlepiej i lubimy najbardziej, zgodnie z przyjętą formułą zakochanego przewodnika. Zakochanego przewodnika, który różni się od klasycznych przewodników turystycznych tym, że można go czytać, nie planując podróży do Francji, ale równie dobrze wioząc go z sobą jako vademecum, towarzysza wędrówki, gdyby przyszła ochota zejść z utartych szlaków.
Na koniec wypada nam wyrazić radość, że jest nas o wiele więcej, frankolubnych, nie zgorzknialców, którzy mówią o Francji jedynie to, że zawdzięcza nam wiedzę o używaniu widelca, a w 1939 roku nas zdradziła!
Aleksandra i Tomasz Orłowscy
W czasach mojej studenckiej młodości spędzanej w rodzimej Łodzi spotkałem się po raz pierwszy z nazwą Lyonu jako jej miasta partnerskiego we Francji. Dzielni dziennikarze najchętniej nazywali Łódź „polskim Lyonem”, skądinąd podobnie jak i „polskim Manchesterem”, z racji podobnego znaczenia przemysłu włókienniczego w ich historii. Jednak przyznajmy, że podobieństwa rozwoju nie były aż tak oczywiste. Potem przyszło porównanie Lyonu i Łodzi jako miast kinematografii, tego pierwszego ze względu na braci Lumière, którzy tam właśnie nakręcili pierwszy film, i tego drugiego z powodu słynnej na świecie szkoły filmowej i trzech wytwórni filmowych. Mimo to zdecydowanie więcej dzieliło wytworną i bogatą metropolię malowniczo rozłożoną na wzgórzach między Rodanem i Saoną od proletariackiego i do niedawna jeszcze bardzo zaniedbanego miasta rozciągającego się wzdłuż głównej ulicy Piotrkowskiej.
Moje pierwsze wrażenia związane z Lyonem były umiarkowanie korzystne. Miasto, gdzie na pierwszą kolację polecono mi spróbować mózg tkacza, cervelle de canut, lekko mnie wystraszyło. Dla wyjaśnienia: lubię móżdżek, a jeszcze bardziej cielęcą głowiznę, tête de veau, obficie podlaną wybornym sauce gribiche, ziołowym winegretem z kaparami i siekanymi jajkami na twardo, na którą nieodmiennie polecam skoczyć w Paryżu do Vaudeville, brasserie przy rue Vivienne. No ale próbowanie w Lyonie mózgu biednego czeladnika jedwabniczego, le canut, zdawało mi się przesadą, póki nie okazało się, że pod tym mianem kryje się świeży, tłusty twarożek szczodrze wzmocniony jeszcze gęstą śmietaną, doprawiony szalotką, szczypiorkiem i ziołami. Odstraszająca mnie nieco ludożercza nazwa drwiąco miała widzieć w nim „mięso biedaków”, choć tak naprawdę zachwyci on najbardziej wysublimowane podniebienia aksamitnością godną tkanego tu jedwabiu.
Kolejne wrażenie pozostawiały uciążliwe przeprawy przez miasto, które przez długie lata było nieuniknionym etapem w każdym wyjeździe do Prowansji czy na Lazurowe Wybrzeże i wymagało pokonania dwóch wąskich, źle oświetlonych i zawsze zakorkowanych tuneli autostradowych. Informacje o długości zatorów na dłuższym z nich, przekopanym pod wzgórzem Fourvière i noszącym jego nazwę, były latami tak powszednie jak „stan Bugu we Włodawie” w codziennym komunikacie o stanie wód Polskiego Radia. Doczekały się też uwiecznienia w zabójczo śmiesznej piosence Oldelafa, wyliczającej wszystkie plagi i życiowe niepowodzenia: La tristitude, c’est franchir le tunnel de Fourvière le 15 août, czyli „smuteczek to przebywać tunel Fourvière 15 sierpnia”, w dniu masowych powrotów z wakacji. Uwiecznienia, bo od kiedy miasto omija obwodnica autostradowa A46, heroiczne przemierzanie lyońskich tuneli przeszło do opowiadań rodziców dzieciom o tym, jak to bywało kiedyś.
Oczywiście Lyon nie jest taki! Opiszmy najkrócej, jak się go postrzega. Majestatyczne stołeczne miasto rzymskich trzech cesarskich prowincji Galii, gdzie urodzili się cesarze Kaligula i Klaudiusz, siedziba arcybiskupa tytułowanego od wczesnego średniowiecza prymasem Galii, europejska stolica jedwabiu, co uczyniło je pierwszym miastem przemysłowym Francji, słynne z najdumniejszej i najzamożniejszej, choć dyskretnej w okazywaniu tego, burżuazji kraju. Miejsce narodzin Guignola, najważniejszej marionetki francuskiego teatru lalkowego. Tak ważnej, że zrodziła powiedzenie faire le guignol, śmieszyć innych, celowo lub mimowolnie. Dziś Vallée de la chimie, skupiająca francuski przemysł chemiczny i farmaceutyczny. To obok kolebki kinematografu miejsce powstania gry w bule zwane z tej przyczyny lyońskimi, gry, której w rozmowie z miejscowymi nie wolno pomylić z prowansalską pétanque. „Miasto świateł”, gdzie w 1852 roku zainaugurowano pierwszą iluminację fasad i placów dla upiększenia pierwotnie odbywanych 8 grudnia obchodów święta Niepokalanego Poczęcia, z czasem przekształconą w całkiem świeckie Fête des Lumières, czyli gromadzące tego wieczoru miliony widzów święto świateł, i na koniec serce sztuki kulinarnej dzięki doskonałej, choć dość ciężkiej kuchni zraszanej beaujolais. Ponieważ przyjdzie nam wielokrotnie odwoływać się do win, wyjaśnijmy tu, że ich nazwy w odróżnieniu od regionów czy miejscowości, z których pochodzą, pisze się małą literą.
Powiedzonko głosi przy tym bardzo trafnie, że jeśli Paryż jest stolicą Francji, to Lyon jest stolicą prowincji. Wyraża się w nim różnica między tym, co jest międzynarodowe, kosmopolityczne, otwarte na nowości, ale sceptycznie wyniosłe, a tym, co tradycyjne, zachowawcze, nieufające zmianom, ale swojskie i przynoszące pogodę mieszkańcom. A wreszcie o ile w Paryżu tylko się żywi, o tyle w Lyonie się degustuje, jak napisał przed stu laty Marcel Grancher.
Miasto, skąd pochodzą Antoine de Saint-Exupéry, najbardziej poetycki spośród pilotów, który dał nazwisko lyońskiemu lotnisku, Jean-Michel Jarre, twórca muzyki elektronicznej, wielkich spektakli łączących muzykę z lyońskim świętem świateł, Éric-Emmanuel Schmitt, pisarz tak płodny i błyskotliwy, że nie wypada obecnie nie cytować go w towarzystwie, i Bocuse, znany jako Monsieur Paul, kucharz stulecia, papież gastronomii. Radość życia we Francji zazwyczaj przeplata się z heroizmem: w znajdującej się dziś w granicach metropolii gminie Collonges-au-Mont-d’Or, skąd pochodził Monsieur Paul i gdzie znajduje się jego słynna trzygwiazdkowa restauracja, w 1942 roku rozpoczął jednoczenie ruchu oporu prefekt Jean Moulin, aresztowany potem i torturowany w Lyonie przez Gestapo.
Eleganckie i zbytkowne bogactwo Lyonu wzięło się z jego dogodnego położenia u zbiegu wielkich rzek, przecinającej wschód kraju Saony i wypływającego z Jeziora Genewskiego Rodanu. Wyznaczało ono linię podziału między północą i południem Francji, ale także odgraniczało włości królewskie od ziem uznających zwierzchność cesarzy rzymskich narodu niemieckiego. To strategiczne usytuowanie ułatwiło rozwój bezcłowego handlu, a potem osiedlanie tkaczy jedwabiu, którzy w 1536 roku otrzymali od Franciszka I monopol na jego produkcję i których przeliczne warsztaty utworzyły jedną wielką Fabrique lyonnaise. Grube brokaty przetykane złotą nicią, połyskliwe tafty, marszczone krepy, adamaszki i satyny o matowym wzorze na lśniącym tle, jednobarwne mory o subtelnym rysunku jakby słojów pnia drzewa, przezroczyste muślinowe szyfony, mięsiste aksamity, te wszystkie wykwintne lyońskie jedwabie ubraniowe i dekoracyjne, tapicerskie i obiciowe podbiły za panowania Ludwika XIV bez reszty Europę.
Kazał je sprowadzać Stanisław August Poniatowski do dekoracji wielkich apartamentów Zamku Królewskiego. Dekorację Sali Tronowej z jej zapleckiem tronu zdobionym 86 haftowanymi srebrem orłami król zamówił w najsłynniejszej lyońskiej firmie Camille Pernon et Compagnie, która już wcześniej pracowała dla Stanisława Leszczyńskiego w Nancy. Kiedy przyszło do odbudowy Zamku Królewskiego, postanowiono je odtworzyć. Opowiadał nam profesor Andrzej Rottermund, jak jeździł po jedwabne tkaniny do manufaktur lyońskich, w których zamawiano je przed 250 laty. Wpisy w zachowanych do dzisiaj ich ówczesnych księgach rachunkowych pozwoliły odnaleźć dokładne opisy zleceń i na ich podstawie odtwarzać oryginalne wzory.
Swoją drogą w tym trwaniu jest coś fascynującego. Kiedy przy innej okazji zwiedzaliśmy słynną manufakturę porcelany w Sèvres, dyrektor pokazywał nam wzorniki wielkich serwisów stołowych z okresu Ludwika Filipa, które czasem wykorzystuje się na nowo do uzupełnienia braków w porcelanie używanej do dzisiaj w Pałacu Elizejskim. Podarował nam przy okazji rozrysowane wzory polskich orłów państwowych, które posłużyły do dekoracji reprezentacyjnego serwisu wykonanego dla prezydenta Ignacego Mościckiego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Słowa wygłoszone przez generała de Gaulle’a przyjmującego we wrześniu 965 roku premiera Cyrankiewicza w Pałacu Elizejskim. Wszystkie tłumaczenia, które nie są oznaczone inaczej, pochodzą od autora. [wróć]
Francesca Antonibon, Le relazioni a stampa di ambasciatori veneti, Tipografia del Seminario, Padova 1939, s. 17. [wróć]
Roland Barthes, Fragments d’un discours amoureux, Seuil, Paris 1977, s. 87. [wróć]
Boy-Żeleński przetłumaczył to „miłość jest równie wielkim gadulstwem jak zwięzłością”, ale naszym zdaniem słowo „paplanina” jest bardziej odpowiednie. Honoré de Balzac, Kontrakt ślubny, przeł. Tadeusz Boy-Żeleński, Drukarnia Krajowa, Warszawa 1927, s. 165. [wróć]
André Kaspi, Comprendre les États-Unis d’aujourd’hui, Perrin, 2008. [wróć]
Gustave Flaubert, Dictionnaire des idées reçues, Éditions du Boucher, Paris 2002. Wydanie polskie: Gustaw Flaubert, Słownik komunałów, przeł. Jan Gondowicz, Fundacja „Brulionu”, Warszawa–Kraków 1992. [wróć]
Juliusz Słowacki, Kordian, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław 1974, s. 56. [wróć]
Zbigniew Herbert, Barbarzyńca w ogrodzie, Wydawnictwo Test, Lublin 1991, s. 194–195. [wróć]
Text copyright © by Tomasz Orłowski 2023
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2023
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Krzysztof Tropiło
Projekt i opracowanie graficzne okładki oraz projekt książki: Michał Pawłowski / www.kreskaikropka.pl
Ilustracje na okładce
CuteCharacters/Shutterstock (koszyk z butelką wina i korkociąg)
CatherinArt/Shutterstock (Vitre)
Ekaterina Khnykina/iStock photo (tarta)
Irina Mishina/ iStock (Panteon w Paryżu)
suricoma/ iStock (kogut i kura)
Epine_art/iStock (góry)
Kharlamova/ iStock (Łuk Triumfalny w Paryżu)
melazerg/ iStock (manekin i nożyczki)
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Dyplomatyczna ratatouille. Dokładka, wyd. I, Poznań 2024)
ISBN 978-83-8338-831-1
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer