Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
45 osób interesuje się tą książką
Chciałam być wolna – wyznała cicho Rosa.
– Nawet jeśli tylko przez kilka minut. To może być wszystko, co mi pozostało.
1936, NAZISTOWSKI BERLIN
Liesel Scholz mieszka w pięknym domu w Berlinie. Jej życie jest pełne przywilejów i bezpieczne, dzięki pracy jej ojca, chemika, dla nowego rządu. Przypadkowe spotkanie z Rosą, córką ich żydowskiej gosposi, potwierdza obawy Liesel, że coś jest nie tak. Że brutalne zasady nazistowskiego rządu są okrutne, a inni wokół niej nie są tak bezpieczni jak ona. Liesel nieopatrznie zgadza się jej pomóc. Nawet jeśli będzie to oznaczało narażenie na niebezpieczeństwo wszystkich, których kocha.
1946, FRANKFURT
Młody amerykański kapitan, Sam Houghton, przyjeżdża do Niemiec, by odnaleźć prominentnych nazistów i doprowadzić do ich procesów. Zatrudnia piękną, ale smutną tłumaczkę o imieniu Anna. Stają się sobie coraz bliżsi, jednak kapitan nie może przestać myśleć o tym, co przydarzyło się Annie podczas wojny.
Wszystko dlatego, że Anna ma swoje sekrety, które wiążą ją z Berlinem i partią nazistowską.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 512
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Cliffowi, którego pomysły i fachowa wiedza oraz chęć wysłuchania mnie niesamowicie pomogły mi w napisaniu tej powieści. Dzięki Tobie mogłam egzystować przez kilka miesięcy w klimacie lat 30. XX wieku. Kocham Cię!
Prolog
– Otwórz drzwi, Fraulein.
Jest ich trzech, tłoczą się w wąskim korytarzu, cuchnącym kanalizacją, zgnilizną i śmiercią. Ten starszy, który się odezwał, patrzy na nią ze znużeniem i obojętnością, co jest gorsze, niż gdyby jej wściekle groził lub śmiertelnie milczał. Wie, że jest osaczona, bezradna. Dwaj pozostali wyglądają na tak samo znudzonych; jeden z nich drapie się po zarośniętym policzku, a jego sponiewierany karabin jest skierowany na nią pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Jeśli do niej strzeli, trafi w rzepkę, ale ona nie sądzi, żeby chciał ją postrzelić.
Przełyka ślinę. Nie odzywa się. I ani drgnie. Nie ma złudzeń, że uda jej się zatrzymać tych trzech żołnierzy tutaj na zawsze, ani nawet przez kolejne pięć minut. Ale jeśli udałoby się jej powstrzymać ich jeszcze choć przez kilka sekund… żeby dać pozostałym czas na ucieczkę, żeby znalazły jakieś wyjście, przynajmniej stąd.
– Otwórz drzwi, Fraulein. Jetzt. – Natychmiast. W jego głosie słyszy napięcie, ale niezbyt wielkie. Zbyt mało, by ruszyła się z miejsca.
Żołnierz wzdycha, jakby był nauczycielem, a ona krnąbrnym uczniem, którego trzeba ukarać linijką po rękach. Jest dla niego jak mucha, której nie chce mu się zabić. Mówi coś do swoich towarzyszy, ale ona nie rozróżnia słów. Jakiś gardłowy rozkaz, który wydaje się nieunikniony. Jej serce zaczyna dudnić. Domyśla się, co się zaraz wydarzy, i jest na to gotowa.
Wygląda to tak, jakby wszystkie mroczne momenty niepewności, których doświadczała aż do chwili obecnej, przygotowywały ją na to – od tego pierwszego dreszczu zwątpienia, który poczuła, wpatrując się w stadion w całej jego olimpijskiej chwale, po straszliwą, ciążącą jak ołów wiedzę, która zalęgła się w niej prawie dziewięć lat później, gdy patrzyła na stos pokiereszowanych ciał, rozrzuconych po tej niegdyś uświęconej ziemi. Wszystko to, każdy bolesny oddech i trudny wybór, przygotowywały ją na tę karę, którą w końcu może odbyć, bo wie, że ma sporo do odpokutowania.
Uciekły już?
Drugi żołnierz, ten, który otrzymał rozkaz, unosi karabin na ramię, więc celuje teraz w jej klatkę piersiową. Słyszy kliknięcie i zamyka oczy, ciałem przyciśnięta do drzwi. Czeka na to, co ma nadejść, wiedząc, że nie będzie z tym walczyć.
Zmierzy się z tym, bo być może w ten sposób otrzyma wybaczenie.
To ostatnia myśl, którą pamięta.
Rozdział 1
Berlin, sierpień 1936 roku
Miało być ładnie, a jednak zaczęło padać. Liesel Scholz wyciągnęła szyję, by wyjrzeć przez okno swojej sypialni na ponure niebo, które niczym ciężki koc spowijało miasto, nadając wszystkiemu szare barwy. Las Grunewald na obrzeżach Berlina otaczała wilgotna mgła. Kilka dużych kropel deszczu spadło na chodnik Koenigsallee, tuż pod jej oknem, co było dość ponurą zapowiedzią dzisiejszego wydarzenia, najbardziej triumfalnego momentu w historii Rzeszy, czyli otwarcia olimpiady, która miała być najwspanialszym pokazem aryjskiej wyższości i siły, jaki świat kiedykolwiek widział.
– Pogoda ośmiela się przeciwstawić Führerowi – zauważył ojciec, który wsunął głowę przez drzwi jej sypialni. – Ale ważniejsze jest to, co sądzisz o moim nowym garniturze.
Liesel odwróciła się od okna, położyła ręce na biodrach i krytycznym wzrokiem przyjrzała się jednorzędowemu garniturowi ojca, skrojonemu, jak zawsze, według najnowszej mody.
– Jest trochę… jasny – oceniła z powątpiewaniem, ponieważ materiał był w jasnozieloną kratę i odbiegał od zwyczajowych stonowanych brązów, czerni i szarości, które większość mężczyzn obecnie nosiła. – Ale wyglądasz bardzo przystojnie, jak zawsze. – Ze swoją smukłą sylwetką, pszenicznymi włosami i orzechowymi oczami, zawsze pełnymi humoru, jej ojciec prezentował się wytwornie i nieco nonszalancko, zwłaszcza w porównaniu do surowych i poważnych typków, których Liesel ostatnio często widywała – chłopców z Hitlerjugend, w skrócie HJ – z ich prostymi jak brzytwa przedziałkami i stalowymi oczami, lub do ich korpulentnych ojców z błyszczącymi łysinami i czerwonymi, spoconymi twarzami.
Otto Scholz nie przypominał żadnego z tych osobników i za to, a także za uwagę, jaką jej z taką chęcią i miłością poświęcał, bardzo go kochała.
Zaśmiał się teraz, spoglądając na swój strój i rozumiejąc, o co jej chodziło.
– Ach tak, to prawda, ale chcę się dziś wyróżniać. Będzie tam wiele ważnych osobistości, Lieseling – wyjaśnił, używając zdrobnienia, które wymyślił dla niej, gdy była malutka. To gra słów, od liebling, czyli kochanie, oraz jej imienia. Liesel uważała je za dziecinne, ale nadal je uwielbiała, choć nigdy by się do tego nie przyznała.
– To czemu w takim razie ja mam pozostać niezauważona? – rzuciła z nie do końca udawanym nadąsaniem.
Czoło jej ojca przecięła zmarszczka, gdy ośmieliła się poruszyć ten jeden zakazany temat – jej matkę. Ilse Scholz, pomimo własnego zamiłowania do mody i francuskich perfum, nalegała, by Liesel założyła zwykłą ciemną spódnicę i białą bluzkę oraz parę okropnie topornych butów. W takim stroju wyglądała nawet na mniej niż jej czternaście lat.
– Ty nie musisz na nikim robić wrażenia – powiedziała córce, rzucając porozumiewawcze spojrzenie mężowi. Otto się tylko uśmiechnął, ignorując kpinę, jeśli faktycznie miała ona miejsce.
Liesel nie umiała tego ocenić. Nigdy tego nie potrafiła, gdy chodziło o jej rodziców i ich skomplikowane relacje. Wiedziała, że ojciec uwielbia matkę bezkrytycznie i bez zastrzeżeń, co czasami ją irytowało, bo lubiła być w centrum jego zainteresowania, co zbyt często się nie zdarzało.
Natomiast jej matka… Ilse Scholz, chłodna, ciemnowłosa piękność, która, gdyby tylko zechciała, mogła uświetniać najlepsze sale koncertowe Berlina jako pianistka, wydawała się zbyt wycofana, by mogła odczuwać tak silne emocje; jej niewidzący wzrok ślizgał się po wszystkich, łącznie z jej mężem, nie zatrzymując się na nikim, ciągle dryfując dalej, w nieznane miejsce, w którym, jak się wydawało, wolałaby być.
Przynajmniej Liesel nie będzie musiała dzisiaj mierzyć się z chłodną dezaprobatą matki. Ilse odmówiła pójścia na ceremonię otwarcia, mimo że Otto załatwił wejściówki do stadionowej loży dla VIP-ów, dzięki swojej pozycji w IG Farben, jednym z największych koncernów chemicznych w Niemczech.
– Nie mam ochoty oglądać takich ostentacyjnych występów – oświadczyła chłodno Ilse – a te tłumy i ich podekscytowanie nie byłyby dobre dla Friedricha.
Młodszy brat Liesel miał sześć lat i był wątłego zdrowia. Miał słabo rozwiniętą klatkę piersiową oraz skręconą lewą stopę w wyniku trudnego porodu. Trzeba go było wyszarpnąć z matki, jak lubił mawiać Otto. W rezultacie był niemożliwie wychuchany i, jak uważała Liesel, rozpieszczany przez rodziców, a czasami też przez nią samą. Było jej bardzo żal biednego Friedy’ego, z jego grubymi okularami, sowim spojrzeniem, marzycielskim stylem bycia i chwiejnym, kulejącym chodem.
Być może przez te jego ułomności, a może z powodu wielu poronień, które poprzedziły jego narodziny, i dzieci, które nigdy nie przyszły na świat po nim, Liesel czasami miała wrażenie, że przez ich pusty dom przepływa rzeka straty, chociaż jej rodzice nigdy nie mówili o tych sprawach, ani nawet nie przyznawali się do ich istnienia.
Jednak widziała to w sposobie, w jaki jej matka często kładła się do łóżka w ciągu dnia, a jej ojciec zachowywał się, jak gdyby to była zupełnie normalna rzecz. Czuła to w dystansie, który od zawsze był pomiędzy nią a matką, zwłaszcza gdy robiła się coraz starsza. Czy matka obawiała się ją kochać? A może była zbyt przytłoczona tymi wszystkimi stratami, by wykrzesać z siebie energię na okazywanie uczuć? Bez względu na przyczynę, w Liesel zrodziło się głębokie, dławiące rozgoryczenie oraz cicha pogarda. Dlaczego jej matka musi być taka słaba?
Z Friedrichem Ilse nie miała podobnych problemów. Z pewnością niczego mu nie odmawiała, może poza tym dzisiejszym wyjściem na ceremonię, na którą bardzo chciał pójść, ponieważ entuzjastycznie wielbił Führera i słuchał jego przemówień w radiu z powagą zupełnie niepasującą do swojego wieku.
W zamian Ilse obiecała mu lody w Café Kranzler na Kurfürstendamm, co Liesel uznała za marną pociechę. Mimo to cieszyła się, że Friedrich nie idzie. Będzie sama z ojcem, tak jak lubiła najbardziej.
– Nie przejmuj się ubraniami – powiedział jej teraz Otto, z jednym ze swoich ujmujących uśmiechów. – Nie lubię, jak się dąsasz, a poza tym mamy dzisiaj wiele powodów do ekscytacji. Jesteś już gotowa?
– Tak, jestem. – Liesel przelotnie spojrzała na swoje odbicie w lustrze, robiąc grymas na twarzy na widok szkolnego stroju, na który uparła się jej matka. Wyglądała prawie tak, jakby miała na sobie uniform z Bund Deutscher Mädel, żeńskiego odpowiednika Hitlerjugend, organizacji, do której nie zamierzała wstępować, mimo że prawie każda dziewczyna z jej rocznika dołączała do nich, gdy tylko skończyła czternaście lat, spędzając dwa popołudnia w tygodniu, tak samo jak większość sobót, na przyzwoitych zajęciach, takich jak nauka opieki nad dziećmi i prowadzenia domu, roznoszenie ulotek czy udział w wiecach.
Liesel uważała, że wszystkie te dziewczęta są niedorzeczne, gdy tak rozpływają się w zachwytach nad Führerem i z wielką pychą chodzą na te swoje parady i głupie gimnastyki. Odmówiła wstąpienia do Jungmädel dla młodszych dzieci, gdy miała dziesięć lat, głównie dlatego, że uważała, iż ten mały pokaz niesubordynacji zadowoli jej ojca, więc, dzięki Bogu, nawet nie zapytał ją o BDM, gdy w lutym skończyła czternaście lat.
– Nie każdy nazista musi chodzić gęsiego – słyszała, jak niejednokrotnie tłumaczył to matce łagodnym tonem. Matka nigdy nic na to nie odpowiadała, ale Liesel zapamiętała to na zawsze.
Teraz, gdy szli do samochodu czekającego na nich na Koenigsallee, Liesel czuła buzujące jej pod skórą podekscytowanie, nieposkromione i zaraźliwe. Całe miasto będzie tam dzisiaj. Cały Berlin został wyszorowany na wysoki połysk dla wielu ważnych i międzynarodowych gości, a każdy jego skrawek lśnił niebywałym blaskiem, pomimo deszczu.
Przeprowadzili się do Berlina z Frankfurtu dopiero w lutym, gdy jej ojciec dostał awans na kierownika fabryki i laboratorium w Schkopau, gdzie jeździł przynajmniej raz w tygodniu, a resztę czasu spędzał w laboratorium w Berlinie. Liesel niewiele z tego rozumiała, ale wiedziała, że mimo iż jej matka pochodziła z Berlina, nie chciała opuszczać Frankfurtu.
– Z pobytu w Berlinie nie wyniknie nic dobrego – oświadczyła Ottonowi ponurym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, gdy ten pewnego wieczoru przy kolacji poinformował ich o przeprowadzce.
– Ależ, Ilse – zawołał lekko jak zawsze Otto – a co z tymi wszystkimi kawiarniami i kabaretami?
– Wiesz tak samo dobrze jak ja, że kabarety grają dziś wyłącznie niemiecką muzykę marszową.
– Zatem kawiarnie – naciskał Otto z uśmiechem. – Przynajmniej kawa będzie lepsza.
– W dzisiejszych czasach trudno znaleźć coś lepszego niż namiastka.
Otto wyrzucił ręce w górę w teatralnej parodii gestu poddania się.
– Dobrze więc – powiedział ponuro. – Najwyraźniej Berlin nie ma żadnych plusów. Nawet ten dom na Koenigsallee, który jest dwa razy większy od naszego, ani samochód z szoferem, który będzie do naszej dyspozycji, ani piękno Tiergarten czy Grunewaldu…
Na ustach matki przez chwilę zagościł cień uśmiechu, po czym natychmiast zgasł, ale nic nie odpowiedziała.
Teraz, gdy jechali w kierunku stadionu olimpijskiego na nowo wybudowanym specjalnie na tegoroczną olimpiadę Reichssportfeld, Liesel czuła się tak, jakby miała wystąpić na scenie. Jakby całe miasto wystawiało przedstawienie i zbiorowo wstrzymywało oddech przed jego rozpoczęciem. Przez kilka chwil wyobrażała sobie, że jest jego gwiazdą.
To było tak, jakby w powietrzu unosiło się elektryzujące podniecenie. Szum płynął w jej żyłach i rozpalał jej serce, gdy przyglądała się tłumowi kierującemu się pieszo na stadion: całe rodziny z koszami piknikowymi, radośnie podskakujące dzieci, uśmiechnięci żołnierze Schutzstaffel, podziwiający ten spektakl, a jednocześnie eleganccy w swoich czarnych mundurach – żywy strumień ludzkości pragnący świętowania. Dziś był ważny dzień; dziś ona była kimś ważnym.
– Spójrz, jakie to miasto jest czyste – zauważył Otto, gdy samochód kierował się Douglasstrasse w stronę Reichssportfeld. – Żadnych żebrzących Cyganów w zasięgu wzroku.
– Kto by się przejmował Cyganami? – odparła Liesel, a Otto zaśmiał się pod nosem.
– Najwyraźniej nie ty.
– Oczywiście, że nie. – Nigdy nawet o nich nie myślała, o tych brudnych, żebrzących kreaturach na rogach ulic. Odwróciła się do okna, prawie przyciskając nos do szyby. Samochód przebijał się przez zakorkowane ulice, wszędzie przemykali rowerzyści, wszyscy podążali w stronę stadionu.
– Nie wydaje mi się, żebyś zdołała dojrzeć kogoś ważnego idącego pieszo lub jadącego na rowerze – zauważył cierpko Otto. – Wszyscy liczący się przyjadą autami z szoferami, jak my.
– Chcę tylko poobserwować – odpowiedziała Liesel. Nie zależało jej na tak zwanych ważnych osobistościach – Goebbelsie czy Göringu, Himmlerze lub Hessie, czy nawet samym Hitlerze – członkach nazistowskiej elity, których tak wielu uwielbiało; jako celebryci nudzili Liesel. Byli zbyt spięci, a kiedy mogli przemawiać, zbyt często krzyczeli zamiast mówić. Kogo obchodziła ich furia? W ogóle się nimi nie interesowała.
Poza tym, jej ojciec chyba nie lubił żadnego z tych nazistowskich oficjeli, choć nigdy tego nie powiedział, a członkiem partii był od trzech lat. Liesel już dawno zauważyła, że w jego głosie pojawiała się kpiąca nuta, gdy mówił o Hitlerze lub ludziach, którzy go otaczali. To jej wystarczało. Jeśli jej ojciec nie lubił nazistów, jeśli uważał ich za śmiesznych, z ich tupetem i wrzaskami, ona czuła to samo.
Jednak lubiła być częścią pewnych wydarzeń, zwłaszcza w takie dni jak dzisiaj, gdy cały świat odczuwał elektryzujące podniecenie, a ona była w samym jego centrum.
Ich samochód zatrzymał się przed wspaniałym stadionem olimpijskim, ogromnym, owalnym amfiteatrem, wzorowanym na starożytnym rzymskim Koloseum, który mógł pomieścić ponad sto tysięcy osób. Dziś był wypełniony po brzegi zarówno widzami, jak i zawodnikami, gdyż sportowcy z wielu krajów paradowali po arenie, unosząc swoje flagi w wyprostowanych ramionach, salutując Hitlerowi. Tłum wiwatował, okazując swoją aprobatę, a cały świat na to patrzył, ponieważ po raz pierwszy w historii igrzyska miały być transmitowane w telewizji.
Liesel podążała za ojcem na stadion, starając się ze wszystkich sił przyjąć jego nonszalancką postawę, gdy machnął dokumentami i prześliznął się przez ogrodzony teren, strzeżony przez srogo wyglądającego oficera SS, do szerokiego korytarza prowadzącego do loży dla VIP-ów.
Naprawdę byli ważni, pomyślała z dreszczykiem, kiedy przemierzali wielki dziedziniec przyozdobiony szkarłatnymi i czarnymi flagami ze swastyką. Jej ojciec uśmiechał się i machał do każdego, kogo rozpoznał, podczas gdy Liesel trzymała głowę wysoko, jakby była wielką damą, a nie dziewczynką w szkolnym mundurku. Przynajmniej mogła udawać.
Ogrom stadionu, który wypełniał się ludźmi, zapierał jej dech w piersi, choć starała się wyglądać na niewzruszoną jego wielkością. Wydawało się, że cały Berlin jest tam obecny, by oglądać doniosłe wydarzenia, stłoczony w ogromnych rzędach siedzeń, niecierpliwie oczekujący spektaklu.
Jednak ich miejsca okazały się dla niej rozczarowaniem. Choć rzeczywiście były ulokowane w jednej z VIP-owskich loży, daleko było im do tych zarezerwowanych dla najwyższych nazistowskich oficjeli przy platformie widokowej Hitlera. Zamiast tego zlokalizowane były w jednej trzeciej długości stadionu, z boku. Ale nadal mieli świetny widok na zawodników w trakcie zmagań, co było niewątpliwie dużo bardziej interesujące niż oglądanie żarliwych nazistów wykonujących niekończącą się rundę Sieg Heil.
– Wolałabym raczej zobaczyć Jessego Owensa niż Josepha Goebbelsa – powiedziała ojcu zuchwale, a on uśmiechnął się blado i przyłożył palec do ust.
– Rozsądne podejście, choć wolałbym nie dyskutować na ten temat w naszym obecnym towarzystwie. – Skinął głową w kierunku pary, która właśnie wchodziła do ich loży. Był to otyły mężczyzna z wypomadowanymi włosami i partyjną spinką w klapie marynarki oraz jego ponura żona w szarej spódnicy i dopasowanej marynarce z paskiem, obydwoje bardzo poważni.
– Herr Wolff, Frau Wolff – powiedział Otto, prostując ramię w powitalnym salucie, który stał się nieodzowny nawet w zwykłych spotkaniach towarzyskich. – Heil Hitler.
– Heil Hitler – odpowiedział Herr Wolf i Liesel musiała się uchylić, gdy jego ramię wystrzeliło jak z procy. Spojrzała na niego i na jego żonę o poważnej twarzy z nieukrywaną niechęcią; jeśli miała nadzieję na jakieś interesujące lub chociaż przychylne towarzystwo dzisiejszego popołudnia, wiedziała już, że się rozczaruje.
Jednak sam spektakl wystarczył, by zapewnić jej rozrywkę; ceremonia rozpoczęła się przelotem potężnego hindenburga, za którym powiewała flaga olimpijska z pięcioma kolorowymi kołami, po czym po monumentalnych schodach na stadion wkroczył Hitler z nieprzeniknioną twarzą, w towarzystwie wysokich rangą dygnitarzy nazistowskich. Zatrzymał się, by przyjąć kwiaty od małej dziewczynki, po czym wszedł na platformę, a orkiestra zaczęła grać Hymn olimpijski Richarda Straussa.
Gdy urzędnicy zaczęli wypełniać platformę widokową, Liesel poczuła niespodziewaną dla niej samej nutę fascynacji, z samego tylko powodu, że tamci byli tacy ważni. Cóż to musi być za uczucie, gdy pół świata patrzy na ciebie z takim zachwytem? Mieć tyle uwagi i władzy i doskonale zdawać sobie z tego sprawę oraz uważać to za swoje prawo i należność.
Kiedy orkiestra zaintonowała Deutschland über Alles, Liesel spojrzała na swojego ojca; zobaczyła, że ledwie porusza ustami, przyglądając się mężczyznom na platformie. Z rękami w kieszeniach i z lekką zmarszczką na czole, powoli przesuwał wzrokiem od jednego do drugiego.
Kilka minut wcześniej, gdy Hitler opuścił platformę, tłum szalał, jak zawsze; Liesel musiała powstrzymywać się przed zatkaniem sobie uszu dłońmi, gdy zewsząd falami rozlegał się Sieg Heil w niemal obłąkanym uniesieniu. Stojący tuż obok niej Herr Wolff przyglądał się temu z uwielbieniem na twarzy, wybałuszonymi oczami i śliną cieknącą mu z kącika ust.
– Nigdy nie mogłem zrozumieć powodów ubóstwiania tego żałosnego, małego człowieczka – usłyszała kiedyś Liesel, jak mówił jej ojciec pewnego późnego wieczora, gdy myślał, że jego córka leży już w łóżku, ale ona siedziała na schodach i podsłuchiwała rozmowę rodziców, prowadzoną przyciszonymi głosami. – Słyszałem, że ma nieświeży oddech i okropne gazy.
– Otto, no naprawdę. – Jej matka roześmiała się dźwięcznym, gardłowym śmiechem, którego Liesel na co dzień nigdy u niej nie słyszała. – Tłumy wielbicieli nie wiedzą takich rzeczy.
– A gdyby się dowiedzieli? Zastanawiam się… – Głos ojca był mieszaniną rozbawienia i powagi. – Czy Trzecia Rzesza mogłaby zostać obalona siłą cuchnącego oddechu?
Teraz, na olbrzymim stadionie, Liesel była tak blisko Hitlera jak jeszcze nigdy dotąd. Na tyle blisko, że widziała kosmyki błyszczących czarnych włosów opadające na jego czoło i bezwzględnie przycięty wąsik, który wydawał się zbyt mały i wyglądał głupio, a także poważne spojrzenie w jego oczach, które w jakiś sposób, pomimo jej własnej determinacji, by czuć się lepszą od przywódcy swojego kraju, sprawiło, że wyprostowała kręgosłup.
Jego oczy, widziała to wyraźnie, były tak niebieskie i przenikliwe, jak na kolorowych portretach zdobiących wiele salonów, łącznie z tym w jej własnym domu.
Wiwaty i szaleńcze Sieg Heil nie ustawały, gdy rozpoczęła się parada narodów. Każdy kraj prężył się przed Hitlerem, podczas gdy jego ramię pozostawało nieugięte jak żelazny pręt, a wyraz twarzy niezmiennie surowy.
Liesel była zafascynowana widokiem niekończącej się parady elegancko ubranych sportowców, maszerujących za flagami swoich krajów, idących zwartym szykiem i z poważnym wyrazem twarzy, salutujących mężczyznom stojącym na platformie widokowej.
– To bardzo wygodne – zauważył Otto półgłosem – że salut olimpijski tak bardzo przypomina pozdrowienie partii nazistowskiej.
Liesel spojrzała na niego niepewnie.
– To jest jakiś salut olimpijski?
– Jak najbardziej. – Skinął głową w kierunku drużyny z Kanady, która właśnie mijała platformę widokową z wyciągniętymi ramionami. – Oni wcale nie heilują Hitlerowi, niezależnie od tego, w co on sam i jego kolesie chcieliby wierzyć – wymamrotał na tyle cicho, że tylko ona mogła to usłyszeć.
Wielki zespół ze Stanów Zjednoczonych, jak zauważyła Liesel, nie zasalutował Hitlerowi, zamiast tego zdjęli swoje słomkowe kapelusze i położyli ręce na piersiach. Gdy mijali platformę, ich flaga nie opadła.
– Ach, te symboliczne gesty – mruknął jej ojciec z półprzymkniętymi powiekami. – Takie potężne. Takie bezsensowne.
W końcu drużyna z Niemiec, jako gospodarze, wyszła jako ostatnia i choć Liesel wydawało się to niemożliwe, ryk tłumu stał się jeszcze głośniejszy, bardziej zacięty, pięści się uniosły, ramiona wystrzeliły w górę i dziewczynie zdało się, że w ich entuzjazmie jest coś gniewnego.
– Niemiecki naród długo czekał na taką fetę – cicho odpowiedział ojciec na jej niezadane pytanie, jak często zwykł to czynić.
Kiedy wszyscy sportowcy już się zgromadzili, pojawił się ostatni biegacz z pochodnią, która to koncepcja została wprowadzona dopiero w tym roku. Wyłonił się z tunelu i z gracją okrążył stadion, po czym na szczycie stadionu odpalił wielki znicz, który miał płonąć przez całe igrzyska. Było coś wytwornego i jednocześnie inspirującego w tej samotnej postaci z uniesioną pochodnią. Liesel stwierdziła, że coś w niej drgnęło, jakieś przeświadczenie o celu i byciu częścią czegoś większego. Spojrzała na rozradowany tłum, czując się z nim zjednoczona w sposób, którego się nie spodziewała.
Następnie prezes Niemieckiego Komitetu Olimpijskiego rozpoczął swoją przemowę, której Liesel nawet nie zamierzała słuchać. Zamiast tego skupiła się na obserwowaniu sportowców zgromadzonych na stadionie i stojących jak żołnierze świata. Wielu z nich było w kolorowych strojach ze swoich ojczystych krajów. A potem wystąpił sam Hitler, sprawiając, że dziki tłum zamilkł w pełnym oczekiwania i szacunku milczeniu.
– Ogłaszam rozpoczęcie Igrzysk Olimpijskich w Berlinie, świętując jedenastą olimpiadę ery nowożytnej – oświadczył, po czym ponownie rozległy się wiwaty i okrzyki Sieg Heil. Wypuszczono w powietrze dwadzieścia pięć tysięcy gołębi oraz wystrzelono armatę, na której huk Liesel aż podskoczyła.
– Obawiam się, że gołębie zostały zaskoczone – zauważył jej ojciec, skinąwszy głową w kierunku ptaków, które uniosły się w górę. Liesel dopiero po chwili zorientowała się, że odchody przestraszonych ptaków rozbryzgują się po całym stadionie, ku zdziwieniu wszystkich sportowców zgromadzonych na dole. – Co za nieszczęście – kontynuował cichym, rozbawionym tonem – że nasz Führer nie przemyślał tej sprawy dokładniej. – Odwrócił się do swoich towarzyszy w loży z uśmiechem. – Herr Wolff, jak się panu podoba dzisiejsze świętowanie? Niezapomniane widowisko, nie sądzi pan? Nie mogę się doczekać, aż zaczną się zawody.
– Niemcy będą najlepsi, oczywiście – powiedział Herr Wolff z szerokim uśmiechem, na który Otto odpowiedział lekkim grymasem.
– Oczywiście.
Później, gdy wychodzili ze stadionu, wraz z potokiem innych ludzi, Liesel, wciąż ogarnięta podniecającymi wydarzeniami tego dnia, zapytała ojca znienacka:
– Vati, dlaczego nie lubisz Hitlera?
Wyraz twarzy jej ojca nie zmienił się, choć jego oczy pociemniały, gdy rozglądał się szybko wokół siebie, przyglądając się ludziom przechodzącym obok nich.
– Kto powiedział, że go nie lubię? Nawet go nie znam. Ale gdyby przyszedł na herbatę, śmiem twierdzić, że byłbym bardzo zadowolony. Z pewnością poczęstowałbym go ciastem. Słyszałem, że ma do niego tak samo wielkie zamiłowanie, jak awersję do mięsa.
Liesel uśmiechnęła się na te słowa, ale drążyła nadal:
– Tak, tak, ale wiesz, co mam na myśli.
– Zastanawiam się, czy ty sama wiesz, co masz na myśli – odpowiedział Otto. – Czy tylko powtarzasz jak papuga to, co usłyszałaś, gdy podsłuchiwałaś za drzwiami na schodach? – Jego uśmiechnięte, lecz bystre spojrzenie przykuło ją na chwilę do miejsca, zanim zauważył kogoś idącego przed nimi. – Herr Ambros. Czyż ceremonia nie była wspaniała? Poznał pan już moją córkę, Liesel?
Liesel czekała w ciszy, gdy jej ojciec wymieniał uprzejmości ze swoim kolegą z pracy. Słyszała, że rozmawiali o Schkopau, choć nie przysłuchiwała się całej rozmowie.
– Twój ojciec ma wysoko postawionych przyjaciół – powiedział jej Ambros z nikłym uśmiechem, a Liesel spojrzała niepewnie na ojca, nie wiedząc, co powinna na to odpowiedzieć. Nie wiedziała zbyt wiele na temat pracy ojca, poza tym, że był chemikiem i że lubił sam siebie nazywać wynalazcą. Gdy była mała, słyszała, że robił coś związanego z pestycydami, ale nie dociekała co.
Wreszcie znowu ruszyli i ponownie miała go tylko dla siebie.
– Dlaczego Herr Ambros powiedział, że masz wysoko postawionych przyjaciół?
– Bo jestem ambitny, w czym nie ma niczego złego.
– Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie o Hitlerze.
– Wydaje mi się, że już odpowiedziałem i z pewnością nie dostaniesz ode mnie innej odpowiedzi – odparł swobodnie Otto, po czym zmarszczył czoło i spojrzał na nią z powagą. – Liesel, w twoim wieku powinnaś już rozumieć niestosowność takich pytań, zwłaszcza w takim miejscu jak to. – Skinął głową na zatłoczoną przestrzeń wokół nich – plac przyozdobiony dziesiątkami dużych transparentów ze swastyką, dzieci wymachujące flagami, kilku oficerów SS śmiejących się i rzucających między sobą piłkę na pobliskim skrawku trawy.
– Przecież ciebie nie obchodzą takie rzeczy – odpowiedziała z zaskoczeniem Liesel. – Nigdy się tym nie przejmowałeś. – I dlatego ona sama również o to nie dbała. Pretensjonalne dziewczęta z ich absurdalnym uwielbieniem dla Hitlera, nauczyciele, którzy wykładali o nauce o rasach, jakby to było coś oczywistego i elementarnego, wybredni mężczyźni, którzy stali na platformie, a nawet brunatne koszule, które widziała maszerujące na ulicach… tym wszystkim należało gardzić, choć po cichu. Prywatnie. – Zawsze zachowywałeś się, jakby wszystko to w ogóle cię nie obchodziło – dociekała.
– Wydaje mi się, że twoja opinia na mój temat jest mocno zawyżona – odparł jej ojciec trochę cierpko. – Zależy mi tak samo, jak każdemu innemu człowiekowi. Führer jest przywódcą mojego kraju. Oczywiście, że muszę go szanować i być mu posłuszny, zwłaszcza jeśli mam sobie poradzić w obecnej rzeczywistości.
Przez kilka chwil szli w ciszy. Liesel czuła się dziwnie rozczarowana prostolinijną odpowiedzią ojca. Czuła się prawie tak, jakby ją zbeształ, i za co? Za powtarzanie jego własnych opinii? Jemu wolno było się droczyć, a jej nie?
Zdała sobie sprawę, że podobało jej się to, gdy razem z ojcem byli zgodni w swojej pogardzie dla nazistów, nawet jeśli nie mogła się tym podzielić z nikim innym. Podobało jej się to poczucie, że razem z ojcem są inni, trochę lepsi i bardziej zadowoleni z siebie niż tłum, który ślepo podążał za przywódcami, którzy byli bardzo gorliwi i strasznie nudni. Nie chciała być taka jak wszyscy inni, a już na pewno nie chciała, żeby jej ojciec taki był.
– Wygląda na to, że nie spełniłem twoich wygórowanych oczekiwań – skonstatował ironicznie Otto, gdy wyszli na ulicę. – I jest mi z tego powodu bardzo przykro. Ale ja nie jestem buntownikiem, Liesel, i nie wydaje mi się też, byś ty nim była. Łatwo wygłaszać mądre opinie, ale trudniej faktycznie coś zrobić. – Westchnął cicho i lekko pokręcił głową. – Jak mówi Goethe: Myślenie jest łatwe. Działanie jest trudne.
– A co byś zrobił, gdybyś mógł coś zrobić? – zapytała Liesel. Nie była do końca pewna, co miał na myśli jej ojciec, choć wiedziała, że lubił cytować swojego ulubionego Goethego. Przeczytał jej obie części Fausta jako bajki do poduszki i sama zapamiętała wiele cytatów, by mu zaimponować i ucieszyć go.
– Słuchałbym naszego Führera, jak mówiłem – odpowiedział po chwili, a jego głos brzmiał dziwnie ciężko. – I chronił rodzinę, i o nią dbał, jak robiłby każdy dobry ojciec. Tylko na to mogę liczyć w tym świecie, tylko do tego dążę.
A mówił, że jest ambitny. Liesel otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale ojciec uciszył ją, dotykając jej ramienia i wskazując głową na flotę autobusów, stojących z boku stadionu i czekających na sportowców, by zabrać ich do wioski olimpijskiej jakieś trzydzieści kilometrów stąd.
– Widzisz wsporniki na dachach tych autobusów? – zapytał ją, a Liesel spojrzała tępo na pojazdy.
– Tak…
– Tam będą umocowane karabiny maszynowe – powiedział miękko. W jego głosie było słychać jednocześnie smutek i zachwyt. – Genialne, nieprawdaż? Właśnie tutaj, na oczach całego świata, gdy świętujemy jako silny i pokojowy naród. A te szybowce, które z taką gracją unoszą się nad stadionem w ten szczęśliwy dzień? – Uniósł głowę, a na jego ustach pojawił się blady uśmiech, gdy patrzył na przedstawienie ponad nimi, na szybowce tak smukłe i urocze jak ptaki. – Podłącz do nich silnik i staną się samolotami bojowymi.
Liesel opuściła głowę i spojrzała na niego z zaskoczeniem. Dlaczego mówi o karabinach i samolotach bojowych właśnie dziś, w tym szczególnym dniu?
– O czym ty mówisz, Vati?
– Jesteśmy kochającym pokój narodem dążącym do dozbrojenia się, moja Lieseling – odpowiedział z lekkim uśmiechem. Znowu zaczęli iść w kierunku czekającego na nich auta. – I czy ci się to podoba, czy nie, właśnie w taki sposób zdobędę fortunę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: The Girl From Berlin
Copyright © Kate Hewitt, 2021
First published in Great Britain in 2021 by Storyfire Ltd trading as Bookouture
Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce: © lee avision / Arcangel
Redakcja: Paulina Jeske-Choińska
Korekta: Lidia Kozłowska, Agnieszka Czapczyk
Skład i łamanie: Teodor Jeske-Choiński
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-034-0
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl