Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Dwa tygodnie tylko we dwoje w domku nad mazurskim jeziorem. Brzmi romantycznie? Czy wieje nudą?
Trzy pary na różnych życiowych etapach spotykają się w ośrodku wypoczynkowym nad pięknym mazurskim jeziorem. Od pierwszego dnia są pod wrażeniem swoich gospodarzy – życzliwych ekscentryków, którzy potrafią cieszyć się życiem i… sobą. Słońce, przyroda i jezioro rozpalają zmysły, a wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach. Relaks zaczyna zmierzać w namiętnym, niecodziennym kierunku. Kto jest gotowy na nowe wyzwania? Jakie decyzje zapadną tuż przed wyjazdem?
Czy jesteś gotowy na wakacyjny eksperyment?
Czas na pełną pikanterii wakacyjną przygodę…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 270
Dedykuję
Ewie, Magdzie, Mariuszowi i Jackowi.
Czas spędzany z Wami to dar
Używaj życia z niewiastą, którąś ukochał, po wszystkie dni marnego twego życia, których ci [Bóg] użyczył pod słońcem.
(Koh 9,9)
Rozdział I
Martyna i Łukasz
Przez większość mojego dorosłego życia nie lubiłam urlopów. A właściwie nie tyle urlopów, ile powrotów do codziennej rutyny po dwóch tygodniach nicnierobienia spędzonych w jakimś miłym miejscu – zawsze były dla mnie jak lodowaty prysznic. Dopiero ostatnio, z upływem czasu, zaczęłam się do tych powrotów przekonywać, a nawet przyjmować je z wdzięcznością.
Zaledwie dziewiętnastu lat potrzebowaliśmy z Łukaszem, by nasycić się małżeństwem i wpuścić do naszego domu rutynę, lenistwo i przyzwyczajenie.
Kiedy byłam jeszcze w liceum i obserwowałam moich rodziców, nie mogłam się nadziwić, że śpią w osobnych łóżkach. Ba, oni spali w osobnych pokojach, wręcz żyli osobno, jakby obcowanie ze sobą przestało im sprawiać przyjemność, a fascynacja i miłość wygasły. Już wtedy przyrzekłam sobie, że nie dopuszczę, by w moim związku kiedykolwiek zapanowały nuda i stagnacja. A dziś jestem żoną z dziewiętnastoletnim stażem, dwójką dorastających dzieci oraz mężem spędzającym większość czasu w pracy. I śpię w osobnym pokoju.
Mam czterdzieści cztery lata, prowadzę niewielki butik z ekskluzywną odzieżą, jeżdżę na rolkach i rowerze, a w wolnych chwilach praktykuję jogę. Chociaż właściwie... Kogo ja chcę oszukać? Rolki kupiłam, bo namówiła mnie przyjaciółka, miałam je na nogach może ze dwa razy. Fascynacja perspektywą zgrabnych pośladków i umięśnionych łydek, które miała mi zapewnić właśnie jazda na rolkach, zakończyła się potłuczonymi kolanami i kontuzją. Motywację zabił we mnie Łukasz. A rower? Cóż, zanim mój wspaniałomyślny mąż zdecydował się kupić mi auto, czymś musiałam dojeżdżać do miasta.
Moje bliźniaki mają już po osiemnaście lat i głowy pełne marzeń. Lata spędzone w domu na ich wychowaniu i czas poświęcony nauce przyniosły oczekiwane rezultaty. Mogę z dumą machać przed nosami znajomych i przyjaciółek świadectwami Matyldy i Mateusza. Wiem, że moje dzieci nie zaskoczą mnie beznadziejnymi pomysłami typu: „rzucam szkołę, bo chcę posmakować życia”, czy też: „zakładam rodzinę, bo czuję, że to jest coś, w czym spełnię się najlepiej”. Obydwoje mają wysokie aspiracje. Córka zamierza zostać lekarzem, a syn prawnikiem. Cóż, zdaje się, że moja starość zapowiada się zupełnie dostatnio.
Mój mąż Łukasz jest biznesmenem. To znaczy on lubi, gdy się o nim tak właśnie mówi. W rzeczywistości prowadzi niewielką firmę produkcyjną. W branży przemysłowej jest płotką, jednak, co zawsze powtarza z dumą – najistotniejsze są ambicja i wiara w to, co się robi. Nigdy nie przyznałam się przed nim do powtarzania jego złotych myśli. Jednak podczas kryzysu, kiedy naprawdę wątpiłam, że mój butik przetrwa boom wyrastających jak grzyby po deszczu nowych sklepików z odzieżą i second handów, powtarzałam sobie słowa mojego męża jak mantrę. Wiara we własne możliwości i plan – to było coś, co pozwoliło mi przetrwać. Poza stałymi klientkami, przyzwyczajonymi do luksusu, oczywiście.
Tak, zupełnie pokrótce, wygląda moja historia. Nic szczególnego. Jestem kroplą w morzu albo ziarnem piasku pośród milionów z takimi samymi problemami. Wszystko pewnie wyglądałoby tak jak w domach większości małżeństw z dziewiętnastoletnim stażem, gdyby nie fakt, że TA płaszczyzna mojego życia jest całkowitą katastrofą. Początki, kiedy zaczęłam sobie uświadamiać, że rozpieszczanie mnie przestało sprawiać mojemu mężowi przyjemność, a nasza sypialnia przeistoczyła się w noclegownię i nie jest już – jak kiedyś – kącikiem rozkoszy, były potworne. W domu zapanował chaos. Kłóciliśmy się o każdy drobiazg. Naczynia pozostawione w zlewie czy skarpetki niewrzucone do kosza na pranie potrafiły wywołać burzę.
W ten właśnie okrutny sposób odzwyczajaliśmy się od czułości i okazywania sobie ciepłych uczuć. Zaczęliśmy dostrzegać upływający czas i pozwoliliśmy, by zniechęcenie zawładnęło naszym związkiem. Oboje uciekaliśmy w pracę: ja coraz więcej czasu spędzałam w butiku, a Łukasz potrafił zostawać w biurze na noc. Nasze małżeństwo stało się biznesem, którego prowadzenie w dalszym ciągu przynosiło pieniądze, ale przestało dawać radość z ich zarabiania. Kiedy emocje opadły, zupełnie przestaliśmy o siebie walczyć. Wtedy w domu zapanowała całkowita cisza, słowa stały się zbędne. Mój butik znowu zaczął zamykać swoje podwoje jak dawniej, koło osiemnastej, a Łukasz wracał do domu przed dwudziestą. Ja przygotowywałam dla nas kolację, podczas gdy on przeglądał prasę. Ja włączałam pralkę, on rozładowywał zmywarkę. Ja rozmawiałam z dziećmi, a mój mąż spał. W podobnych sytuacjach powtarzałam sobie prawdę o ziarnie piasku albo kropli w morzu, bo to pozwalało na zachowanie równowagi. Jednak wszystko się zmieniło tamtego dnia, kiedy bliźniaki postanowiły zrobić nam prezent z okazji dziewiętnastej rocznicy ślubu.
– Jak to kupiliście dla nas wycieczkę? – Łukasz odłożył gazetę na stole, splótł palce i przekrzywiając głowę, oczekiwał wytłumaczenia.
– Nie kupiliśmy wam wycieczki, tylko opłaciliśmy dwa tygodnie pobytu na Mazurach – pospieszył z wyjaśnieniem Mateusz.
– W domku letniskowym nad samym jeziorem – uściśliła Matylda.
Naprawdę nie wiedziałam, co sądzić o ich pomyśle. Po pierwsze, nie wyjeżdżaliśmy na wspólne wakacje od lat. Po drugie, to miał być wyjazd z okazji rocznicy ślubu, a nie byłam pewna, czy pamięć o tamtym dniu budziła w nas jeszcze jakieś ciepłe wspomnienia. A po trzecie, przebywanie w towarzystwie mojego męża przez dwa tygodnie w ciasnym domeczku letniskowym zakrawało na nie lada próbę. Byłam zaskoczona, jednak bliźniaki sprawiały wrażenie zadowolonych z siebie. Zerknęłam na męża. On również nie wyglądał na zachwyconego. Rozczarowanie maskował sztucznym uśmiechem. Nasze spojrzenia spotkały się na chwilę. Poczułam, że się rumienię, przyłapana na przyglądaniu mu się. O dziwo, Łukasz uśmiechnął się do mnie i wzruszył ramionami.
– Cóż, zaskoczyliście nas. Oboje z mamą musimy spróbować zorganizować sobie jakieś zastępstwo.
Przez chwilę poczułam przypływ nadziei. Czyżby mój mąż doznał jakiegoś olśnienia? Uwierzył, że dwa wspólnie spędzone tygodnie mogą jeszcze coś zmienić w naszej wystygłej jak porcja rosołu relacji?
– A to może być trudne.
Moje nadzieje runęły, jak zamek z piasku.
– Z tym już musicie poradzić sobie sami. My się naprawdę postaraliśmy. Jeśli się zepniecie, powinniście zdołać załatwić wszystko na czas. Macie miesiąc. – Matylda była nieugięta. Doskonale potrafiła ocenić człowieka, jako pierwsza zauważyła nasze problemy.
– Córcia...
– Tato, to wasza rocznica ślubu. Naprawdę uważasz, że nie warto uczcić wspólnie spędzonych lat chociażby w taki sposób?
Rozczarowanie boleśnie ścisnęło mnie za gardło. Choć wydawało mi się, że wiele podobnych sytuacji uodporniło mnie na nieczułość mojego męża, rozpłakałam się. Wyszłam do łazienki, a potem na długi spacer z psem. Jak zawsze zaczęłam rozmyślać o powodach, dla których nie zasługiwałam już na szacunek i uwagę mojego męża. Kiedy wróciłam do domu, Łukasza nie było. Kiedy wstawałam rano do pracy, jego pokój również świecił pustkami.
Nie wracaliśmy do tematu wyjazdu. Ja wstydziłam się swoich łez, a Łukasz sprawiał wrażenie niewzruszonego. Choć wydawało mi się, że od tamtego dnia złagodniał. W jeden z weekendów postanowił zrobić mi niespodziankę i umył moje auto. Byłam ogromnie zaskoczona, wsiadając do samochodu w poniedziałkowy poranek. W środku pachniało moją ulubioną lawendą, tapicerka lśniła czystością, a uszczelki przybrały piękny głęboki odcień czerni. Moje autko wyglądało jak nowe, niczym nie przypominało wysłużonego szesnastolatka kupionego mi przed rokiem. Napisałam do Łukasza esemesa z podziękowaniem za jego poświęcenie. W odpowiedzi zadzwonił.
– Cześć, Martyna, jak tam u ciebie?
– Dziękuję, dobrze. A u ciebie?
– Znośnie. Powinienem dziś wrócić koło osiemnastej. Może ogarnę jakieś zakupy?
Oszołomiona nagłą zmianą w zachowaniu męża, nie odezwałam się.
– Jesteś tam? – chciał się upewnić.
– Jestem, jestem. Zastanawiam się. Przydałoby się zrobić większe zakupy. Wiesz, po weekendzie lodówka świeci pustkami. Może ja się tym zajmę po pracy?
– Spokojnie, podeślij mi listę, ja ogarnę sprawę. – W słuchawce zapanowała cisza.
– Łukasz, dziękuję jeszcze raz za umycie samochodu. Jakoś nie miałam ostatnio czasu.
– Wiem. Masz dużo na głowie. To drobiazg. Do zobaczenia w domu.
– Tak, do zobaczenia.
– Pamiętaj o liście zakupów.
– Tak, tak. Zaraz do niej przysiądę.
Kolejne dni wydawały mi się wyrwane z innej rzeczywistości. Nie wiem, co wpłynęło na zachowanie mojego męża. Możliwe, że rozmowa z dziećmi, podczas której dowiedzieliśmy się o zorganizowanym przez nie prezencie. Myśli kotłowały mi się w głowie, a pewnego wieczoru na kilka dni przed wyjazdem doznałam szoku, gdy po kąpieli weszłam do swojej sypialni i zastałam w niej Łukasza. Zachowywał się swobodnie, jakby sam fakt, że przebywa w pokoju, do którego przez wiele miesięcy wcale nie zaglądał, nie był niczym zaskakującym. Łukasz siedział na kanapie, przeglądając katalog z najnowszą linią odzieży, którą zamierzałam wprowadzić do butiku. Widząc go, zatrzymałam się w drzwiach. Jego obecność sprawiła mi wielką przyjemność, jednak nauczona doświadczeniem, nie okazałam entuzjazmu. Podeszłam do komody i sięgnęłam po krem do rąk, zastanawiając się, dlaczego mąż postanowił przyjść do mojego pokoju.
– To bardzo ciekawe fasony – zauważył poważnie i wstał.
W jego ruchach nie dostrzegłam niepewności. Łukasz objął mnie od tyłu, wziął w dłonie moje piersi, głowę zaś wsparł na moim ramieniu. Od razu zalała mnie fala znajomej, choć tak dawno nie odczuwanej przyjemności. Wtuliłam się w niego. Bardzo starałam się nie myśleć o tym, jak przedmiotowo jestem traktowana. Bez słowa wytłumaczenia dla miesięcy sypialnianej posuchy mąż wtargnął do mojej sypialni i zaczął pieścić spragnione jego ciepła ciało. Zapach perfum Łukasza potęgował podniecenie, a długi post uczynił mnie wrażliwszą na jego dotyk. Jęknęłam głośniej, kiedy silna męska dłoń wsunęła się pod moją bieliznę, a palce zaczęły kręcić pierścienie z włosków łonowych. Kiedyś to było ulubione zajęcie Łukasza podczas gry wstępnej. Najpierw zakręcał włosy na palec, a potem lekko je pociągał, przyprawiając mnie tym o drżenie kolan. Gorący oddech uderzał w rozpaloną skórę szyi. Zamknęłam oczy, bo obraz przed nimi zaczął się niebezpiecznie rozmywać.
Czy powinnam pozwolić mężowi na te pieszczoty? A może należałoby najpierw wyjaśnić powody, dla których postanowił dostrzec moje potrzeby i uwolnić od dogadzania sobie samej?
– Przepraszam...
Oszołomił mnie dźwięk wypowiadanych przez niego słów. Spłynęła na mnie niewysłowiona wręcz ulga. Nagle z porzuconej żony gotowa byłam przeobrazić się w kochankę, byle pokazać mojemu skruszonemu mężowi, że wybaczam. Tak, wybaczam, powtarzałam raz za razem w drgającym od podniecenia umyśle. Kolejne mury sprzeciwu wobec tej absurdalnej uległości pękały, a on już nie bawił się włoskami na moim łonie, coraz odważniej sunął niżej, odkrywając prawdziwe oblicze zawstydzającego mnie poddaństwa. Rozchyliłam nogi, choć onieśmielenie oblało moje policzki palącym rumieńcem. Pokazałam mu drogę, przyjęłam przeprosiny i wpuściłam go do środka. Mruknął zadowolony, czując pochłaniające go ciepło. Nie miałam na to wpływu. Jego dotyk był jak klucz, otwierał wszystkie drzwi, a ja niczym bezwolna marionetka otwierałam się na niego, zduszając upokorzenie odrzucenia noszone w sercu przez długie miesiące. Coś się we mnie buntowało, kazało przerwać tę grę i prosić o wyjaśnienie. Tak z pewnością należało postąpić, ale to nie byłoby w moim stylu. Zawsze brałam, co dawał mi Łukasz. Tak właśnie trzeba, dawno temu wpoiła mi to mama. Wiedziałam, że muszę szanować męża, bo to mój obowiązek. Bez Łukasza bym sobie nie poradziła, a poza tym wciąż nieprzytomnie go kochałam.
– Przepraszam cię, Martynko. Byłem ślepcem...
Nie miałam pewności, czy te słowa rzeczywiście padły z jego ust, czy też mój udręczony tęsknotą umysł podsuwał mi kolejne argumenty, bym wybaczyła.
Łukasz popchnął mnie w stronę kanapy. Ułożył moje dłonie na jej oparciu i przyciągnął za biodra do siebie. Przyjemne wrażenie rozpierania sprawiło, że pomyślałam o idealnym dopasowaniu. Czułam poruszający się we mnie członek i płakałam. Nie wiem dlaczego – czy cieszyłam się na nieuchronny jak przeznaczenie orgazm, czy to własna bezradność zalewała mnie rozpaczą. Jego ręce zamknęły w objęciach moje piersi, a świat przed oczami oszalał.
W dzień wyjazdu na urlop nie czułam się najlepiej. Oczekiwania i nadzieje zdawały się mnie przerastać, dlatego nie spałam pół nocy, planując czas, jaki mieliśmy spędzić razem. Spakowałam swoje najlepsze ciuchy, nie zapomniałam o kosmetykach do opalania i perfumach, które tak kiedyś lubił Łukasz. Oczami wyobraźni widziałam nas sprzed kilkunastu lat, niemogących nacieszyć się swoją obecnością, rozmawiających o wszystkim i cieszących się życiem. Choć wątpliwości nie pozostawiały złudzeń, że od tamtego czasu nic się nie zmieniło, nadzieja podpowiadała mi, że ten wyjazd może zmienić w naszym życiu bardzo wiele.