Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
48 osób interesuje się tą książką
Poruszająca i pokrzepiająca opowieść o walce o własne szczęście oraz nadziei przychodzącej nagle i niespodziewanie.
Dorastająca w toksycznej relacji z matką, zaniedbana przez wiecznie nieobecnego ojca Ewa nigdy nie odważyła się walczyć o własne wybory i marzenia. Kiedy poznaje Krzysztofa, jej świat po raz pierwszy nabiera barw, a ona sama zaczyna się spełniać. Los jednak zbyt szybko odbiera jej ukochanego, wpychając Ewę w szpony rozpaczy, od której ucieczkę zapewnia tylko czas poświęcony sztuce lepienia z gliny.
A może nie tylko on?
W tym trudnym czasie do pracowni Ewy trafia Tadeusz, niegdyś znany artysta rzeźbiarz, a zupełny przypadek stawia na jej drodze Marcina. Niepostrzeżenie obaj mężczyźni okazują się dla Ewy kimś znacznie więcej, niż przypuszczała na początku, choć ona sama odgrodziła się od świata grubym murem niedostępności. Zamknięta w pętli, wciąż przeżywa traumatyczne dzieciństwo i bezpowrotnie utracone szczęście.
Czy Ewa odważy się stawić czoła bolesnej przeszłości? A może zacznie wszystko od nowa?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 204
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ANNA KASIUK
OdNowa
Powieść tę dedykuję kobietom
Rozdział 1
Ewie od zawsze towarzyszyło poczucie niedoskonałości. Już jako dziecko często słyszała, że wszystko robi nie tak, wygląda nie najlepiej i zachowuje się niestosownie. Pozostawiona sama sobie z przekonaniem o niedopasowaniu walczyła resztkami sił z nakręcającą się spiralą niszczących myśli. A kiedy już wydawało jej się, że nabrała wystarczająco dużo siły, by przeciwstawić się apodyktycznej mamie i uporać z tęsknotą za wciąż nieobecnym ojcem, dochodziło do kolejnych zaskakujących zdarzeń. Z upływem czasu, a także w chwili, kiedy jej życie wbrew przepowiedniom nabrało jednak rumieńców, w głowie Ewy pozostały tylko trzy najistotniejsze i najbardziej bolesne wspomnienia. Tych nie zdołała wyrzucić z pamięci. Powracały do niej za każdym razem, kiedy czuła się gorzej, uświadamiając sobie, że wszystko, do czego doszła, było wyłącznie jej zasługą.
Spojrzała przelotnie na swoje odbicie w wielkim lustrze zawieszonym nad stołem w jadalni. Długie kasztanowe włosy opadały jej na ramiona grubymi pasmami, a zielone spojrzenie przenikliwych oczu spowiła melancholia. Była w domu sama. Krzysztof, jej mąż, wyjechał w trzydniową delegację, Córka zaś już dawno spała. W takich chwilach ciszy i samotności najczęściej do głosu dochodził niepokojący nastrój, jak uciążliwa mucha nie pozwalając uporać się z bolesną przeszłością.
Odgarnęła włosy do tyłu. Kilka poprzecznych zmarszczek zdążyło już naznaczyć jej czoło. Sama nie wiedziała kiedy. Dobiegała pięćdziesiątki, zdecydowanie stroniła od przeglądania się w lustrze, świadoma upływającego czasu. Gdyby nie regularne wizyty u fryzjera, z pewnością jej skronie świeciłyby siwizną. Poza tym nadwaga… Cierpiała z jej powodu od zawsze. Ewa powiodła wzrokiem w dół. Oponka uwydatniała się w pozycji siedzącej. Położyła na niej dłonie i wciągnęła brzuch. I wtedy odnalazło do niej drogę pierwsze ze wspomnień.
***
– O której wróciłaś do domu?
Każdego dnia odpowiadała na te same pytania, jakby nic innego poza przejrzystością zaplanowanego dla niej harmonogramu się nie liczyło.
– Po szesnastej.
– Odrobiłaś już lekcje?
– Tak. Idę się uczyć.
– Obiad zjadłaś?
– Nie jestem głodna.
Wystarczyło, by najdrobniejszy szczegół wymykał się standardowi przyjętemu przez Jagodę, matkę Ewy, a cały misterny plan przemknięcia niezauważoną przez kolejny dzień sypał się niczym domek z piasku.
– Jak to nie jesteś głodna? Mózg potrzebuje energii. Tę bierze z jedzenia. Proszę, siadaj, podam ci zupę.
– Mamo, ja naprawdę nie jestem głodna.
Ewa jadała obiady w szkole i w zupełności jej wystarczały. Jagoda jednak, nie bacząc na to, zawsze wmuszała w córkę kolejne posiłki w domu. Dość szybko zaczęło się to odbijać na relacjach z koleżankami, separowało dziewczynę od towarzystwa i coraz częściej zamykało w domu. Ewa tyła. Nie chcąc narażać się na złość matki, która pod nieobecność ojca napawała się rodzicielską przewagą i nadużywała jej, jadła przygotowane dla niej posiłki. Później zamykała drzwi do pokoju i zmuszała się do ćwiczeń, choć ich nie lubiła. Wiedziała jednak, że otyłość przysporzyć może większych zmartwień niż wymiana garderoby. Wykończona wysiłkiem fizycznym, zmęczona nauką zapadała coraz częściej w letarg niemocy. Odżywała dopiero w weekendy, kiedy ojciec zjeżdżał na bazę.
– Jak minął ci tydzień, córeczko?
Tak bardzo chciała móc powiedzieć mu prawdę! Jednak jego reakcja nie była w stanie przynieść ulgi. Za kolejnych kilka dni ojciec znowu opuszczał dom, a gehenna córki rozpoczynała się na nowo. Dlatego Ewa korzystała z tych weekendowych obecności jedynego sprzymierzeńca. Wtedy nie jadła śniadań ani obiadów. Kolacje również odpuszczała, przekąszając zaledwie jabłko bądź inny owoc. To właśnie na skutek tego zachowania stawała się biernym uczestnikiem weekendowych awantur. Ale i do tych przywykła. Z początku było jej żal ojca. Wiedziała, że Jagoda kłóci się z nim z powodu niepodporządkowania córki. Z czasem jednak, kiedy nawet spojrzenie matki zaczęło zdradzać niechęć, Ewa nauczyła się odczuwać ulgę – bo Jagoda krzyczała na Zenona, nie na nią. Zamykała się wtedy w pokoju, włączała muzykę i kładła do łóżka, starając się ignorować dobiegające z sąsiedniego pokoju wrzaski.
To dlatego po latach tak dbała o to, by w jej domu panował spokój. Wychowywali z mężem Monikę w poszanowaniu jej zdania. Zawsze pozwalali decydować córce o sprawach dla niej ważnych i wspierali ją w najtrudniejszych wyborach. A przede wszystkim nie krytykowali za wygląd i poglądy.
– Nie będę popełniała błędów moich rodziców – tłumaczyła Krzysztofowi, kiedy po raz kolejny zastanawiał się nad powodami takich czy innych reakcji żony.
– Czy nie sądzisz, że na zbyt wiele Monice pozwalasz? – pytał, bacznie przyglądając się żonie. – Ona nie jest tobą. A my nie jesteśmy twoimi rodzicami – kwitował sentencjonalnie.
– Mam wszystko pod kontrolą, Krzysiu – zwykła odpowiadać, na co on zaledwie przytakiwał.
Miał zaufanie do żony i nie wątpił w jej metody wychowawcze. Wiedział, że Ewa kieruje się rozsądkiem i doświadczeniami trudnego dzieciństwa.
***
Odetchnęła głęboko i sięgnęła po kieliszek wina. Przyjemny chłód spłynął do gardła. Nie przyniósł jednak ulgi. Gdyby wtedy, kiedy mieszkała w rodzinnym domu, zdołała zdobyć się na odwagę i przeciwstawiła się matce, może coś by się zmieniło? Może jej podejście do siebie samej wyglądałoby zupełnie inaczej? Zawsze analizowała przeszłość. Ta stanowiła doświadczenie i naukę. Może gdyby zajęła twarde stanowisko, nie drżałaby w obawie przed rozstaniem rodziców?
***
– Jesteś okrutną kobietą, Jagoda…
To był pierwszy raz, kiedy tata wyraził zdanie na temat żony. Wrócili wtedy ze wspólnych zakupów w galerii.
– Ja jestem okrutna? Jestem zmęczona panującą w tym mieszkaniu ciszą i nawałem obowiązków. Mam dość takiego życia!
– Muszę pracować. Zarabiam na ten dom. Wolałbym zostać i spędzać z Ewą więcej czasu, ale nie mogę. Nie mogę robić niczego innego…
Ewa pamiętała, że wstrzymała oddech, marząc, by wypowiedział słowa, które nieraz sobie wyobrażała.
– Bo niczego innego nie potrafisz robić! Mówią, że kierowca nie powinien odrywać rąk od kierownicy, bo wypadnie z kabiny!
– Jagoda, przeginasz… Ustaliliśmy, że wezmę tę pracę, wtedy ty będziesz mogła pracować w szkole. Nie zarabiasz kroci jako pracownik administracyjny. Wiedzieliśmy o tym. Miałaś zajmować się domem, a ja miałem zarabiać pieniądze. Rozumiem zmęczenie, bo całe dnie przebywasz w hałasie i wśród dzieci. Ale taki wybrałaś zawód. Mszczenie się na Ewie nie zmieni niczego. To nasza córka…
– Zenek… – Głos Jagody złagodniał.
Ewie przemknęło przez myśl, że doszli chyba do momentu, kiedy należy wszystko wyjaśnić, i zacząć od nowa. Poczuła coś na wzór ulgi, a w jej wyobraźni zapanowało przedziwne nieznane dotąd uczucie spokoju. Tak bardzo chciała, by w jej rodzinnym domu zapanowała wreszcie harmonia.
– Poświęcasz córce więcej czasu niż mnie. Czuję się samotna, jestem zmęczona i mam dość.
– Odejdę z pracy zatem. Znajdę coś innego, bliżej domu.
– I będziesz spędzał z nią każdy dzień. Razem usiądziecie do malowania obrazów i czytania książek. Nie zniosę tego.
– Czego więc ode mnie oczekujesz?
Ewa nie usłyszała. I nigdy nie dowiedziała się, co wtedy powiedziała matka. Tata nie chciał wrócić do tematu, a ona nie naciskała, żeby go nie denerwować. W jej pamięci utkwiła tylko wybrzmiewająca z jego słów rezygnacja.
– Odejdę od ciebie. Bóg mi świadkiem, że odejdę i zostawię cię samą, Jagoda. Jesteś złym człowiekiem. Chciałem cię zostawić wiele lat temu i żałuję, że tego nie zrobiłem. Weź sobie do serca moje słowa, bo naprawdę jestem gotów ich dotrzymać.
– Nie zrobisz tego…
– Zabiorę Ewę i znikniemy z twojego życia.
Wstrząsnęła nią tamta rozmowa. Nagle pragnienie harmonii stało się ulotne, a rozłam w rodzinnym domu zaczął jawić się jako coś nieuchronnego.
***
Znowu pomyślała o swoim mężu i spłynęła na nią ulga. Krzysztof był wspaniałym mężem i ojcem. Mężczyzną, o jakim nawet nie marzyła. Nie potrzebowała lustra, bo ono stawało się odbiciem cierpkich słów matki, których ta nigdy córce nie szczędziła. Krzysztof zaś pokochał Ewę taką, jaką w rzeczywistości była. Wspierał ją w walce o sukcesy w pracy, dopingował w spełnianiu marzeń. To w jego oczach z lubością się przeglądała. Widziała w nich bowiem piękną, atrakcyjną i kochaną kobietę.
Rozdział 2
Poznali się dość typowo. Krzysztof został zatrudniony na stanowisku dyrektora polskiego oddziału firmy, w której Ewa podjęła pracę zaraz po ukończeniu studiów. Te również wybrała dla niej mama. W chwili, kiedy dziewczyna zapragnęła podjąć naukę na wymarzonym kierunku artystycznym, usłyszała:
– Ekonomia to jedyny dobry wybór. Zobaczysz, świetnie ci pójdzie. Sukces jest mierzalny, a ta decyzja da ci pieniądze. Zastanów się, czy malowanie obrazów przełożyłoby się na nowe mieszkanie. Albo na porządny samochód.
Nauczona doświadczeniem Ewa nie komentowała. Podczas studiów przyjmowała nagrody, osiągała szczyty, a każdą wolną minutę poświęcała na malowanie. Już wtedy zaczęła swoją pierwszą przygodę z garncarstwem. Ojciec wynajął dla córki niewielki garaż, gdzie wstawił mały piec do wypalania gliny i koło garncarskie. To zdecydowanie poprawiło Ewie nastrój i utrzymywało ją na powierzchni.
– Wiem, że nie jesteś szczęśliwa… – powiedział jej kiedyś, głaszcząc z czułością po włosach.
– Nie jestem.
– Jednak z każdej sytuacji staraj się wyciągnąć jakieś pozytywy, córeczko.
– Tak robię, tato. Inaczej dawno bym oszalała.
– Studiować możesz zawsze. A ekonomia przyda ci się, jeśli kiedyś przyjdzie ci liczyć pieniądze z pasji.
Zapamiętała jego słowa, wierząc, że kiedyś jeszcze odniesie sukces i spełni swoje marzenia.
Paradoksalnie dzięki studiom trafiła do międzynarodowego koncernu i tam właśnie poznała swojego męża.
Ten już od pierwszych miesięcy pracy zaczął mnożyć zyski firmy w tempie satysfakcjonującym siedzibę główną. Nikt jednak nie przewidział, że tak świetnie zapowiadający się dyrektor jest nie tylko doskonałym nabytkiem dla firmy, lecz także człowiekiem prawym i zakochanym. Jakież było zdziwienie wszystkich, kiedy Krzysztof zaczął spotykać się z młodą księgową z działu personalnego. Zabierał Ewę na wydarzenia firmowe, kolacje i z dumą prezentował tę, którą obdarzył miłością, a wreszcie zdecydował się poślubić.
– Fascynujesz mnie jako kobieta – powtarzał. – Jesteś kwintesencją subtelności i kruchości, ale przyodzianą w gruby płaszcz determinacji. Doskonale wiesz, że nie należy pokazywać ludziom całej siebie, w przeciwnym razie nie tylko cię zniszczą, ale i pozbawią możliwości powstania z popiołów.
Zawstydzona chłonęła słowa przystojnego dyrektora. Karmiła nimi głodną pochlebstw duszę i rosła w siłę. Krzysztof rozłożył nad Ewą ogromny parasol wsparcia. Pompował w nią – jak w dziurawy garnek – wiarę we własne możliwości, podkreślał zasługi i popychał do zdobywania kolejnych celów. Ewa na zewnątrz, przed innymi ludźmi, nigdy nie zdradziła swojej niepewności. Tę cechę również wypracowała, mieszkając z Jagodą. Zawsze pojawiała się w biurze pewna siebie. Przed Krzysztofem jednak niewiele dało się ukryć. Jej mąż dostrzegał wszystko i bezbłędnie potrafił oceniać sytuację.
– Ewa, ona jest tyranem. Pamiętam, kiedy cię odwiedziłem pierwszy raz, a ty próbowałaś wybielić w moich oczach kobietę, której wcale nie zależy na tym, jak postrzegają ją inni. Twoja matka jest nieszczęśliwa. Wykonuje zawód wybrany dla niej przez jej mamę. Nie realizuje się i nigdy tego robić nie mogła. To jest straszne. A ty ją tłumaczysz, bo wzięłaś na siebie odpowiedzialność za jej zachowanie.
– Nie wiesz, jak było mi trudno – zaczęła, choć z trudem przychodziło jej mówienie o swoim dzieciństwie. – Ja też skończyłam studia wybrane przez matkę. Ja też pracuję w zawodzie, którego dla siebie nie chciałam.
– Sprawdzasz się w nim.
– Jednak to nie jest to, czym chciałam się zajmować.
– Wiem. Popatrz jednak na siebie i twoją matkę. Jesteś zupełnie inna. I nie chcę krytykować teścia, bo równy z niego facet i świetny ojciec, ale powinien być bardziej asertywny. Może to by powstrzymało Jagodę przed popełnieniem tylu błędów.
– Nie nam to oceniać. Tata na swój sposób ją kocha.
– Pewnie masz rację. Widzisz, Ewuniu, Jagoda nie jest dla mnie wykładnią doświadczenia ani wiedzy, a już z pewnością nie powinna wypowiadać się w kwestiach, o których nie ma bladego pojęcia. Wiem, że to twoja matka, ale idealizowanie jej zachowania czy reakcji przez lata doprowadziło cię do stanu odrętwienia. To zakrawa już niemal na syndrom sztokholmski. Trzeba nad tym pracować. Jagoda to zwyczajna, niepewna siebie kobieta, żerująca na twoim lęku przed nią. Nic więcej. Naucz się mówić „nie”.
Ostatecznie tymi słowami Krzysztof odsłonił przed żoną prawdziwe oblicze jej matki. Opatrywane przez niego z taką czułością rany z dzieciństwa nie zdołały się zasklepić, jednak jego obecność stała się plastrem na poharataną duszę. Ich wspólna codzienność nabrała pięknych kolorów. Ewa coraz chętniej i z otwartością zaczęła oddawać się malarstwu. Garaż, który służył jej za pracownię, zamieniła na studio w pięknym przestronnym domu, jaki wybudowali niedługo po ślubie. To tam spędzała wolne chwile, tworząc. Tylko w ten sposób potrafiła odbudować spokój po dniach spędzanych w korporacji.
– Kochanie, damy radę. Ty i ja damy radę wszelkim przeciwnościom, uwierz mi – zapewniał ją wieczorami mąż, całując.
– Chciałabym, by te słowa niosły ze sobą wystarczający ładunek wiary. Ale wiesz, że tak nie jest – odpowiadała.
– Ależ jest. Musisz tylko uwierzyć. Zaufaj mi. Zawsze, bez względu na to, gdzie będziemy, damy radę. Ja jestem twoją siłą, ty moją. Tak?
Ciepłe pocałunki zasypywały jej kark, szyję i policzki.
– Uhm – mruczała rozczulona i prężyła się, by ułatwić mężowi drogę. – Tak jest. Jesteś moją siłą, Krzysiu…
Rozdział 3
– A teraz chodź ze mną. – Tymi słowami Krzysztof powitał ją któregoś dnia po powrocie z biura.
Powiało tajemniczością, jednak Ewa nie wahała się nawet chwili. Mąż wręczył jej płaszcz. Wtedy też była jesień, pamiętała doskonale. Monika, ich córka, skończyła czternaście lat. Oni spędzali całe dnie w biurze. Mieli dla małej tylko wieczory.
– Wykańcza mnie ta orka. Chyba poważnie powinnam się zastanowić nad odejściem – rzuciła w odpowiedzi i odwróciła się do męża tyłem, pozwalając, by włożył jej na ramiona okrycie. Milczenie z jego strony nie pozbawiło Ewy zapału. – Za szybko wróciłam do pracy po urodzeniu Moniki. Odnoszę nieustannie wrażenie, że nie poświęciłam jej zbyt dużo czasu. Za chwilę nasza córeczka pójdzie do liceum, a my widujemy się z nią tylko wieczorami.
– To akurat szkoła życia – zareagował nareszcie mąż. – Poświęcamy jej mało czasu, ale zapewniamy wtedy maksymalnie dużo uwagi. Nasze dziecko musi się przyzwyczaić do realiów życia. Nie bądź zbyt pobłażliwa – skarcił ją ciepłym tonem i ucałował skrawek ucha.
– A ty zbyt surowy – odcięła się i wyciągnęła szyję, licząc na ciąg dalszy pieszczot.
Wtedy jednak Krzysztof zaskoczył ją po raz drugi tego wieczora.
– Monia! Jesteś gotowa?
***
Ewa z sentymentem wspominała moment, kiedy po raz pierwszy przekroczyli we trójkę drzwi jej nowego życia. I za każdym razem mentalnie ucierała matce nosa. Oczywiście, że się rozpłakała. A zaraz za nią Monika. Tego dnia otrzymała od Krzysztofa możliwość realizowania swojego najskrytszego marzenia. Niedługo po odebraniu kluczy do pracowni rozstała się z firmą i rozpoczęła życie w zgodzie ze swoją pasją. Jakież było jej szczęście, kiedy zamiast rano jechać do biura, odprowadzała córkę do szkoły, a w drodze powrotnej kupowała dwie kawy i zachodziła do sąsiadującego z galerią sklepu przyjaciółki! Spędzały ze sobą zaledwie pół godziny, a po ich upływie Ewa zamykała się w pracowni i zatracała w lepieniu ceramicznych waz, wazonów, posągów i innych. W niedługim czasie część przestrzeni przearanżowała na niewielką galerię i uruchomiła sprzedaż prac. Nie miała czasu na otrząsanie się po odejściu z korporacji. Miłość i wsparcie męża, a także rozkwitające przedsięwzięcie skutecznie chroniły ją przed odczuwaniem straty. I jedynie wizyty matki powodowały frustrację.
– Jak mogłaś porzucić pracę w doskonale prosperującej firmie na rzecz babrania się w błocie?! – perorowała Jagoda za każdym razem, kiedy przestępowała próg pracowni Ewy. – Jak mogłaś zamienić ugruntowaną pozycję na coś tak niepewnego? – I wskazywała zamaszystym gestem na wnętrze pracowni, na fartuch pokryty resztkami gliny. Jej twarz wykrzywiał wtedy grymas pogardy i niezrozumienia. – Jak mogłaś? Z chwilą, kiedy podjęłaś decyzję o odejściu z firmy, przestałaś się liczyć dla ludzi. Nikt nie będzie cię traktował z szacunkiem. Stałaś się nikim! Zdajesz sobie z tego sprawę?
Głos matki wchodził w wysokie tony i kłuł w uszy nieprzyjemnym brzmieniem.
Ewa nie patrzyła jednak na zmiany w ten sposób. Krzysztof wciąż powtarzał, że są jedyną stałą w życiu. Nawet jeśli ich nie lubimy, stanowią nieodzowny element egzystencji.
Przyzwyczaiła się do myśli, że zawsze czegoś jej brakowało. Zawsze znaczyła za mało, była niewystarczająca, podczas gdy córki koleżanek matki osiągały proporcjonalnie więcej. Ona jednak zyskała coś, w co nigdy nie wierzyła – miłość wspaniałego mężczyzny, a także rosnące poczucie własnej wartości i galerię. Jej marzenia się spełniły.
Rozdział 4
Ewa nie lubiła listopada. Zawsze ją przygnębiał, ale tym roku było wyjątkowo źle. Jagoda swoimi zaskakującymi stanami wprawiała wszystkich w coraz głębsze osłupienie. Monika wyjeżdżała na wiece i pikiety, czym spędzała swojej mamie sen z powiek. I tylko obecność Krzysztofa utrzymywała Ewę na powierzchni. On jednak musiał pracować.
Od rana, od chwili, kiedy wyjechał w delegację, towarzyszyło jej dziwne uczucie chłodu. Łzy cisnęły się do oczu, a gardło ściskał żal. To przesilenie jesienne – myślała, odpychając niepokojące myśli. Napisała esemesa do męża. Odpowiedź przyszła natychmiast. Kolejnego dnia również. Nieco ją to uspokoiło.
„Już jutro wracam. Zaradzę twojej huśtawce nastrojów. Jestem bardzo wygłodniały Twojej bliskości, moja piękna” – pieścił słowami, czym zawstydzał Ewę i na jej twarz od razu wypływał uśmiech.
Postanowiła kupić ulubione ciasto Krzysztofa. Wino chłodziło się w lodówce, ona włożyła ulubioną koszulkę i czekała na męża w łóżku, czytając książkę.
Zadzwoniła, kiedy do powrotu Krzyśka została jeszcze godzina.
Dzień dobry, Krzysztof Domański, proszę o pozostawienie wiadomości albo napisanie maila, co z pewnością będzie lepszym rozwiązaniem.
Odłożyła telefon i wyszła do kuchni. Niepokój wrócił. Za oknem padało. Ulice połyskiwały od marznącego deszczu, a rachitycznymi gałęziami porastających ogród jabłoni kołysał przenikliwy wiatr. Wszystko składało się w okropną wizję, jaka na dobre zagościła w sercu Ewy. Zadzwoniła ponownie. Dźwięk głosu Krzysztofa brzmiał obco. Gdzie kończy się tendencja do kreowania rzeczywistości, a zaczyna intuicja? – myślała chaotycznie, próbując powstrzymać niepokojące myśli. Czy to intuicja? Czy tylko lęk? Za każdym razem, kiedy mąż wyjeżdżał, odczuwała pustkę, nigdy jednak nie była ona tak wyraźna. Wreszcie telefon się odezwał. Widok obcego numeru zmroził Ewę. Odebrała pełna strachu. Jej kark spiął się, jakby ścisnęła za niego niewidzialna ręka. Ciężar straty przytłoczył ramiona i utrudniał oddychanie.
– Mamo? – usłyszała jak przez mgłę głos zaspanej Moniki, która stanęła w drzwiach kuchni.
Ostatkiem sił Ewa zdołała podejść do córki, ucałować ją w czoło i zapewnić, że wszystko jest w porządku. Potem pojechała do szpitala. Zimne i obojętne spojrzenia pracowników były dla niej niczym sztylety wbijane w ciało. Wodziła błagalnym wzrokiem po twarzach mijanych na szpitalnych korytarzach ludzi, licząc na to, że ktoś okaże jej zrozumienie, zasieje w sercu choć ziarno nadziei, że to, co usłyszała, nie jest prawdą. Weszła do sali i ujrzała leżącego na łóżku mężczyznę. W głowie rozbrzmiał dźwięk ulubionej muzyki. Ewie wydało się nawet, że czuje ciepły powiew wiatru na twarzy, a zewsząd otacza ją ciepły śmiech męża. Była gotowa przysiąc, że czuje jego ramiona oplatające jej plecy.
– Ewa Domańska?
Przytaknęła, unikając patrzenia na leżącego.
– Pani mąż miał wypadek…
Dopiero wtedy odważyła się spojrzeć w zasnute mgłą oczy. Przełknęła cisnące się do gardła łzy i opadła na kolana.
– Krzysiu… wyjdziesz z tego… Wyjdziesz. Pamiętasz? Jesteś moją siłą, a ja twoją.
Nie zdołała powściągnąć emocji. Rozmazany widok słabego uśmiechu na twarzy męża zagościł w jej sercu otuchą. Płakała, ocierając łzy. Nie chciała, by widział ją w takim stanie. Dla niego musiała być silna. Wysiliła się na uśmiech, ale wtedy Krzysztof zamknął oczy. Aparatura ustawiona u wezgłowia zaczęła wydawać głośne dźwięki, a lekarz stojący po drugiej stronie łóżka zarządził, by Ewa opuściła salę.
Reszta stała się koszmarem. Najgorszym, jakiego przyszło jej w życiu doświadczyć.
Rozdział 5
Dzień dobry, Krzysztof Domański, proszę o pozostawienie wiadomości albo napisanie maila, co z pewnością będzie lepszym rozwiązaniem.
Przez długi czas od tamtego zdarzenia wyczekiwała momentu przyjścia do domu z niecierpliwością. Choć jej duszę rozrywała rozpacz, właśnie powrót do domu jawił się jej jak coś uleczającego. Pokonując pół Warszawy między galerią z ceramiką a domem, marzyła tylko o tym, by zamknąć za sobą drzwi azylu, z jakim zawsze kojarzyła wybudowaną dla niej posiadłość, okryć się kocem i odsłuchiwać w nieskończoność powitania Krzyśka na poczcie głosowej. Zaraz po zamknięciu galerii przemierzała tę drogę, niesiona na skrzydłach rozdrapującej rany tęsknoty, siadała otulona ramionami kanapy i wciąż pachnącego nim koca z kieliszkiem wina. I słuchała głosu mężczyzny, któremu zawdzięczała najpiękniejsze chwile życia. Bóg jeden świadkiem, jak bardzo tęskniła za Krzysztofem! Z każdym kolejnym łykiem ulubionego wina choya żal nabierał drapieżności, zdawał się ranić zziębniętą od samotności skórę coraz dotkliwiej i bezwzględniej. Kilkakrotnie zdarzało się, że Ewa nie powstrzymała łez. Łkała, myśląc o sobie z pogardą, bo nie sądziła, że silna dotąd i zdeterminowana kobieta sukcesu, za jaką miał ją mąż, ulegnie rozpaczy, która stanowiła, bądź co bądź, element procesu odchodzenia. Świadomie nie używała określenia „śmierć”. Nie lubiła mrocznej otoczki tego słowa. Śmierć to przecież coś nieuchronnego, coś, od czego nie ma już powrotu, a zatem jedyne, co człowiek mógł prezentować wobec śmierci, to uległość i bezradność. Te zaś nigdy nie stanowiły oręża Ewy. Ona nauczyła się przywdziewać maski. „Słabość jest jak poliester w konfrontacji z bawełną” – mawiał Krzysztof, kiedy na początku kariery w koncernie często ogarniało ją zwątpienie. To właśnie mąż odpowiedzialny był za zbudowanie jej pozycji. Powtarzał hasła, których znaczenie doceniła po latach, a nawet przekazywała kolejnym młodszym gniewnym zasilającym szeregi korporacji w nadziei na szybką i świetlaną karierę. To przy mężu nauczyła się być zdeterminowaną i silną kobietą. Zrozumiała, czym jest pewność siebie i jak słuszną decyzją było demonstrowanie jej od początku pracy w firmie.
Jedyne, co trzymało Ewę przy życiu po odejściu Krzysztofa, to nagranie jego powitania na poczcie głosowej. Odsłuchiwała głos ukochanego mężczyzny każdego wieczora, pogrążając się nieświadomie w pożerającej ją rozpaczy. Przestała zwracać uwagę na uszczypliwości Jagody, z niechęcią odbierała telefony od taty, choć to one zawsze dźwigały ją z kolan po spotkaniach z matką. Zapadała się w sobie coraz bardziej. Przestała wychodzić do fryzjera, włosy związywała w znienawidzone przez Krzysztofa koki. Snuła się korytarzami wielkiego domu, reagując zaledwie zdawkowymi odpowiedziami na zaczepki dzielącej jej rozpacz córki.
– Mamo, może pójdziemy na spacer? – prosiła Monika, imając się każdego pomysłu, by wyrwać matkę z letargu.
– Przecież rzeźbisz. Jak ci idzie? – Próbowała odwrócić uwagę od nieradzenia sobie z własną tęsknotą.
– Owszem, rzeźbię. Idzie mi powoli. Nie spieszę się. Już skontaktowałam się ze zleceniodawcą i przesunęłam termin odbioru pracy.
– Tata zawsze marudził z powodu walających się po domu wiórów, pamiętasz? – ciągnęła Ewa, nie słuchając córki.
– Tak. Dlatego nauczyłam się nie wychodzić z pracą poza garaż. Mamo, mnie też go brakuje, ale musimy iść dalej. Co ze spacerem?
Ewa jednak nie pragnęła spotkań z ludźmi, którzy zaczęli budzić w niej odrazę. Malujące się na twarzach przechodniów szczęście powodowało, że odczuwała swoją stratę z jeszcze większym natężeniem. Rozmowy ze wspierającymi sąsiadami wywoływały w niej awersję do kontaktów. Nie oczekiwała litości. Zależało jej tylko na tym, by wszyscy zostawili ją w spokoju. Zupełnie samą.
Wtedy jednak z odsieczą przyszły przyjaciółki Ewy. Spośród grona najbliższych znajomych to Alicja i Marlena trwały uparcie u jej boku najwierniej i znosiły pochłaniającą ich przyjaciółkę bezradność. Przyjaźń okazała się ostatnią deską ratunku dla Ewy.
Zawsze, kiedy którejś z nich źle się działo, mogła liczyć na wsparcie pozostałych dwóch. Marlena zdecydowanie różniła się charakterem od Alicji. Była powściągliwa w okazywaniu emocji i dość niechętnie brała udział w pełnych rozmarzenia dyskusjach, od których nie stroniła Ala. Ta, pełna miłości do dzieci i niezwykle cierpliwa, potrafiła porwać Ewę w świat marzeń. I choć te trzy kobiety miały odmienne podejście do codzienności, wykonywały różne zajęcia i do wszystkiego podchodziły z innym nastawieniem, każdego dnia znajdowały chwilę, by porozmawiać, choćby telefonicznie, bo Marlena wiodła dość aktywne życie. Prowadziła agencję nieruchomości, a po burzliwym rozwodzie, który dotkliwie uszczuplił jej oszczędności, rzuciła się w wir pracy.
Największym jednak dowodem przyjaźni okazało się dla Ewy wsparcie, jakie otrzymała od dziewczyn zaraz po śmierci Krzyśka.
Każdego dnia bowiem któraś z przyjaciółek zostawała u niej na noc. Alicja, choć miała potrzebujące uwagi mamy dzieci, tak się organizowała, by co drugi dzień odwiedzać przyjaciółkę. Siadały wtedy razem na rozłożystej kanapie (wzbudzającej niemały zachwyt Ali mieszkającej w niewielkim mieszkaniu pozostawionym jej przez rodziców) i wspominały Krzysztofa, pierwsze chwile, kiedy się poznały, czy też dramaty, jakie zdążyły rozegrać się dotąd w ich życiu. Istotną rolę w wieczornych rozmowach z Al stanowił ciąg dalszy, jego mniej emocjonująca część, za którą odpowiadała z kolei Marlena. Ta bowiem, pojawiając się następnego wieczora u przyjaciółki, rozwiewała wszelkie duchowe rozterki wywołane ckliwym podejściem Ali. Alicja odpowiadała za rozemocjonowanie Ewy, wprowadzenie jej w stan rozedrgania po to tylko, by następnego dnia silna i twardo stąpająca po ziemi Marlena dokonywała merytorycznej egzekucji na emocjach. Ewa nigdy nie zdołała rozgryźć sposobów, dzięki którym Marlenie udawało się racjonalnie wytłumaczyć wszystkie najgorsze zjawiska zachodzące w ich życiu. Najwięcej emocji od odejścia Krzysztofa wywoływały w niej rozmowy dotyczące Jagody.
– Ty zamykasz się na radzenie sobie z dramatami. Dla ciebie chorobliwie nieszczęśliwa Jagoda jest wykładnią – perorowała Marlena.
– Nie zgodzę się – broniła się Ewa. – Przepracowałam traumę związaną z dzieciństwem.
– Nic z tych rzeczy. Spinasz się na samo brzmienie imienia matki. Ten lęk przed jej opinią wywołany jest ciągłą potrzebą udowadniania, że jesteś wystarczająca i na tyle dobra, by zasłużyć na słowa uznania.
– A jest w tym coś złego?
– Tak. – Odpowiedź Marleny przychodziła zwykle natychmiast. – Nie potrzebujesz jej uznania, nigdy go nie doświadczyłaś. Gonisz za cieniem tego, czego nie ma. Możesz natomiast liczyć na wsparcie przyjaciółek i córki. To powinno być twoją siłą napędową, a nie nadzieja na zachwyt twojej matki. Ta kobieta nie potrafi okazywać tak silnych uczuć. Oswój się z tym i idź dalej. Tu nie ma co marnować energii i liczyć na spektakularną zmianę. Ludzie, moja droga, się nie zmieniają.
Kiedy jednak czarne chmury zasnuły niebo Ewy po śmierci męża, temat Jagody odszedł w zapomnienie. Pierwsze miesiące nie przyniosły oczekiwanej poprawy stanu psychicznego wdowy. Święta spędziła w domu, oddając się samotności mimo nalegań najbliższych. Z nastaniem wiosny przyjaciółki postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce.
Rozdział 6
Z zamyślenia wyrwał Ewę piskliwy głos przyjaciółki:
– Dzień dobry.
Drgnęła i zwróciła się w stronę, skąd dobiegał, zbyt energicznie potrącając dopiero co ulepiony wazon. Była sobota. Tego dnia nie wychodziła z pracowni. Nie musiała otwierać galerii w weekendy. Pozostawione przez Krzysztofa środki, a także zyski, które przynosiły jej prace, zapewniały całkiem przyzwoite życie.
Alicja pracowała za rogiem, prowadziła niewielki butik z odzieżą dziecięcą. To u niej zaopatrywali się z Krzysztofem w gustowne, a często uznawane przez matkę Ewy za snobistyczne ubranka i gadżety, kiedy Monika była jeszcze noworodkiem.
– Przepraszam. Poruszam się w twojej galerii niczym słoń w składzie porcelany.
– To się akurat zgadza, dlatego zazwyczaj cię tu nie wpuszczam. – Ewa obdarzyła przyjaciółkę serdecznym uśmiechem.
– Och, już przestań być taka zasadnicza. – Ala udała oburzenie. – Zobacz, co mam!
Wyciągnęła przed siebie dwa piankowe kubki z kawą, a jej brwi powędrowały wysoko na czoło. Miała niezwykle plastyczną twarz. Zmarszczki mimiczne dodawały jej uroku, a grymasy zdradzały każdą emocję. Była bardzo drobna, nosiła skromne sukienki, a jasne włosy zawsze wiązała w koński ogon.
Przytuliły się na powitanie. Ewa wyjęła z rąk przyjaciółki kubek z kawą i ręką wskazała na mieszczący się pod oknem stolik.
– Jedyny czysty, jaki mam w pracowni.
– Zauważyłam.
Alicja zajęła miejsce i ukradkowo rozejrzała się wokół. Miała zaledwie pół godziny do otwarcia sklepu i nie zamierzała utytłać się gliną, farbą czy innymi środkami, które można było w pracowni przyjaciółki napotkać wszędzie i w niezliczonych ilościach.
– Myślałyśmy ostatnio z Marleną nad przyjemnym spędzeniem wspólnie wieczoru… – zaczęła.
– I co wymyśliłyście? – Ewa rozparła się na krześle obok i pociągnęła solidny łyk karmelowego macchiato. Kochała tę słodką rozkosz.
– Słuchaj, musimy się dokądś ruszyć. Jest piękna wiosna, liście i te sprawy, rozumiesz?