Maska - Anna Kasiuk - ebook

Maska ebook

Anna Kasiuk

4,6

Opis

Miłość, potrzeba bezpieczeństwa i stabilizacji, dobrobyt i pozycja społeczna wytyczały drogę do idealnego życia Julity Ochuckiej. To jednak okazało się mrzonką. A na końcu czekała śmierć.

Julita Ochucka jest kierowniczką do spraw kluczowych klientów wiodącej firmy farmaceutycznej. Zaangażowana w swoją pracę i przedkładająca życie zawodowe nad rodzinne, zostaje postawiona przed poważną próbą. Ta rozgrywka nie ma niestety dobrego rozwiązania, a każda decyzja pociągnie za sobą ofiary.

Sprawa zabójstwa trafia do dwójki najlepszych dochodzeniowców w Warszawie. Lidia i Marcin nie spodziewają się jednak, że przyjdzie im stawić czoło rekinom biznesu, a ich oddanie odkryje kamuflowane przez lata machlojki. Czy śledczym uda się odnaleźć sprawców okrutnego zabójstwa? Czy podobieństwo policjantki do ofiary pomoże rozwikłać sieć tajemnic, w którą uwikłani zostali kochankowie nieżyjącej? Czy prawdziwa miłość, do której tęsknią obie kobiety, istnieje? Odpowiedzi na te oraz inne pytania znajdziecie w najnowszej powieści Anny Kasiuk zatytułowanej Maska.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (14 ocen)
10
3
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
fakirek13

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna 👍❤️
00
grazyna_n4

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowicie wciągająca, świetne połączenie romansu i kryminału. Oj, nie oderwiecie się od niej.
00
Zaulek

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Zulander241

Nie oderwiesz się od lektury

Fantastyczna, wciągająca
00
Zaczytana_mama_40_

Nie oderwiesz się od lektury

Recenzja "Maska" Autorka @annakasiuk_author Wydawnictwo @_dlaczemu Świetny kryminał z wątkiem miłosnym.. Fabuła książki od samego początku trzyma w napięciu .Julita Ochucka jest kierowniczką do spraw kluczowych klientów wiodącej firmy farmaceutycznej.Zostaje zamordowana .A dlaczego bo dowiedziała się czegoś co nie powinna wiedzieć. Najpierw poznajemy jej życie aż do jej śmierci . Później poznajemy parę detektywów Lidia i Marcin nie spodziewają się jednak, że przyjdzie im stawić czoło rekinom biznesu, a ich oddanie odkryje kamuflowane przez lata machlojki. Czy śledczym uda się odnaleźć sprawców okrutnego zabójstwa? Czy podobieństwo policjantki do ofiary pomoże rozwikłać sieć tajemnic, w którą uwikłani zostali kochankowie nieżyjącej? Czy prawdziwa miłość, do której tęsknią obie kobiety, istnieje? . Bardzo mi się spodobało to jak Lidia porowadziła śledzwo upodobniając się do Julity. W książce znajdziemy intrygi, tajemnice sceny erotyczne napisane ze smakiem. Dobrze wykreowani boha...
00

Popularność




WYDAWNICTWO DLACZEMU

www.dlaczemu.pl

Dyrektor wydawniczy: Anna Nowicka-Bala

Redaktor prowadząca: Katarzyna Mróz-Jaskuła

Redakcja: Ewa Hoffmann-Skibińska

Korekta językowa: Magdalena Białek

Projekt okładki: Katarzyna Mróz-Jaskuła

Skład i łamanie: Mateusz Cichosz

WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

WARSZAWA 2023

Wydanie I

ISBN 978-83-67691-31-4

Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówień hurtowych z atrakcyjnymi rabatami. Dodatkowe informacje dostępne pod adresem: [email protected]

Oce­niaj swój suk­ces na pod­sta­wie tego,

z czego mu­sia­łaś zre­zy­gno­wać, by to osią­gnąć

Da­laj­lama XIV

1

– O co tyle ha­łasu? – Brzmie­nie głosu zdra­dzało jej sa­mo­po­czu­cie.

Li­dia miała podłą noc. Po ostat­nim za­da­niu ciężko było jej sta­nąć na nogi. Wła­ści­wie z każdą ko­lejną sprawą czuła się co­raz go­rzej. Brak wspar­cia ze strony prze­ło­żo­nych, re­gu­la­min i ocze­ki­wa­nia spo­łe­czeń­stwa po­zba­wiały ją na­rzę­dzi do pracy, a tym sa­mym ogra­ni­czały moż­li­wo­ści. Zda­rzało jej się tra­cić wiarę w sens wy­ko­ny­wa­nego za­ję­cia. Po­pa­trzyła na Mar­cina. Sam jego wi­dok spra­wiał, że czuła co­raz szyb­ciej pły­nącą w ży­łach krew. Pra­co­wali ze sobą od pię­ciu lat. Mar­cin był od niej młod­szy stop­niem, ale zde­cy­do­wa­nie nad­ra­biał gor­li­wo­ścią i de­ter­mi­na­cją. Ko­chał tę ro­botę tak samo jak ona.

– Ha­łasu? Czyż­byś miała ciężką noc? – za­py­tał tym swoim opie­kuń­czym to­nem, na co od razu za­pra­gnęła skryć się w jego ra­mio­nach.

Nie była tak silna, za jaką ją miał. Czę­sto zda­rzało jej się ma­rzyć o nich pod­czas nocy spę­dza­nych na ob­ser­wo­wa­niu obiek­tów. Byli tak bli­sko. Jed­nak tylko men­tal­nie. Znali się jak łyse ko­nie. Taka re­la­cja w ich za­wo­dzie była czymś nie­zwy­kle istot­nym. Od sa­mego po­czątku po­czuli to coś. Ufali so­bie, swoim umie­jęt­no­ściom, a poza tym ro­zu­mieli się bez słów. Zwią­zek ide­alny, my­ślała, ob­ser­wu­jąc ko­cie ru­chy part­nera. Pod­nie­cało ją, jak wy­glą­dał w mun­du­rze. Pas z bro­nią za­kła­dał tak, że wciąż od­no­siła wra­że­nie, że pod jego cię­ża­rem spodnie mu się zsuną, od­sła­nia­jąc wię­cej, niż mo­gła ocze­ki­wać. Na­pi­na­jący się na bi­cep­sach ma­te­riał ko­szuli po­wo­do­wał, że po jej ple­cach prze­bie­gały dresz­cze. Li­dia prze­łknęła ślinę i zwil­żyła usta ję­zy­kiem. Po­winna so­bie zna­leźć fa­ceta. Przy­naj­mniej ta­kiego, który zdo­łałby za­spo­koić jej żą­dze. Na po­ważny zwią­zek nie miała czasu i ochoty. Że to nie dla niej, uznała z pełną sta­now­czo­ścią po odej­ściu Mar­cela.

– Nie. Tro­chę. Za dużo wy­pi­łam – wy­znała szcze­rze.

– Mo­głaś za­dzwo­nić, na­pił­bym się z tobą. – W jego gło­sie wy­czuła wy­rzut.

– Przyj­dzie czas, że twoja Go­sia za­cznie wresz­cie re­ago­wać na moje te­le­fony po no­cach. Kie­dyś nie po­zwoli ci wyjść albo ode­brać. – Pro­wo­ko­wała go, do­sko­nale wie­dząc, że to droga do­ni­kąd.

– Daj spo­kój, taka praca. Part­ner jest czę­ścią mnie.

I czar prysł. Mar­cin czuł to samo co ona. Z tą tylko róż­nicą, że był chętny i nie­raz de­kla­ro­wał go­to­wość pój­ścia krok da­lej. To ona go po­wstrzy­my­wała, prze­ko­nana, że zbli­że­nie się do part­nera mu­sia­łoby za­koń­czyć ich ide­alną służ­bową re­la­cję. Miała zresztą po­wód, by tak uwa­żać.

– Co mamy?

Za­mknęła drzwi ich po­koju i po­chy­liła się nad Mar­ci­nem. Wy­dało jej się, że wy­prę­żył się pod wpły­wem jej bli­sko­ści, ale jed­nego Li­dia nie mo­gła so­bie za­rzu­cić – za­wsze wie­działa, kiedy prze­stać. Snu­cie fan­ta­zji pod wpły­wem nie­za­spo­ko­jo­nego po­żą­da­nia nie szło w pa­rze z jej po­czu­ciem obo­wiązku wo­bec wy­ko­ny­wa­nych za­jęć. Nie za­re­ago­wała.

– Jest grubo. Ju­lita Ochucka, me­na­dżerka pro­duktu jed­nej z li­czą­cych się firm far­ma­ceu­tycz­nych.

– Nie żyje?

– Wczo­raj w nocy zo­stała zna­le­ziona w po­koju ho­te­lo­wym.

– Gdzie?

– W war­szaw­skim No­vo­telu.

Li­dia wy­jęła teczkę z rąk part­nera, okrą­żyła biurko i usia­dła na swoim krze­śle. Mar­cin skrzy­żo­wał palce i oparł się ciężko o blat, nie spusz­cza­jąc z niej oka. Znał to spoj­rze­nie. Li­dia wsu­nęła w usta pa­zno­kieć. Za­wsze tak ro­biła. Znał jej ge­sty. Ostat­nia sprawa, jaką pro­wa­dzili przez kilka mie­sięcy, wy­koń­czyła ich. Po jej za­koń­cze­niu Li­dia po­trze­bo­wała od­po­czynku, dla­tego zo­stała wy­słana na mie­sięczny urlop. Mu­siała od­re­ago­wać. Oczy­wi­ście spo­ty­kali się w tym cza­sie. Ja­dali ra­zem, kiedy miał prze­rwę w pracy, a w piątki snuli się po war­szaw­skich ba­rach. Mar­cin miał w niej kum­pla, przy­ja­ciela i… Wła­śnie, za­wsze kiedy za­pę­dzał się w roz­my­śla­niach do­ty­czą­cych tego, co ich łą­czyło, ha­mo­wał się bru­tal­nie, przy­wo­łu­jąc przed oczy wy­obraźni Gośkę. To świetna dziew­czyna. Za­je­bi­sta w łóżku, speł­nia­jąca się w roli ban­kierki, ale za nic nie­ro­zu­mie­jąca spe­cy­fiki pracy w do­cho­dze­niówce. Do nie­dawna wy­da­wało mu się na­wet, że ko­cha swoją na­rze­czoną, ale ostat­nio nie miał z nią na­wet o czym roz­ma­wiać. Dla­tego czas wolny wo­lał spę­dzać z Lidką. Na­wet je­śli zna­czyło to tylko nie­koń­czące się roz­mowy i nocne włó­cze­nie po ba­rach. Ni­gdy nie był na­wet w jej miesz­ka­niu na Pra­dze. I do­brze, my­ślał. Gdyby tam tra­fił, nie zdo­łałby się po­wstrzy­mać. Lidka go krę­ciła jak mało która dziew­czyna. Lu­bił silne ko­biety. Pod­nie­cała go jej in­te­li­gen­cja i ten szó­sty zmysł. Poza tym znał jej eks. Idiota nie wie­dział, co stra­cił. Ale za­nim od­szedł, zdra­dził Mar­ci­nowi kilka pi­kant­nych szcze­gó­łów do­ty­czą­cych ape­tytu na seks swo­jej dziew­czyny. To wtedy Mar­cin za­czął pa­trzeć na Lidkę ina­czej niż do­tąd. Czuł się za nią od­po­wie­dzialny, to oczy­wi­ste, ale to mu nie wy­star­czało. Chciał jej. Pra­gnął jej obec­no­ści, bli­sko­ści i ciała. Zda­rzało mu się na­wet wy­obra­żać so­bie Lidkę, kiedy ko­chał się z Gośką. Gdyby tylko zdra­dził się ze swo­imi fan­ta­zjami, byłby skoń­czony. Obie by go po­go­niły.

– Co wy­wę­szy­łaś?

Lu­biła, kiedy tak do niej mó­wił.

– Miesz­kała pod War­szawą, a zgi­nęła w war­szaw­skim ho­telu. Śmier­dzi, nie są­dzisz? – Zer­k­nęła na niego. Przy­tak­nął i cze­kał na ciąg dal­szy. Wy­dała mu się jesz­cze pięk­niej­sza. – Co to za ślady na szyi? Zo­stała udu­szona? – Ski­nął po­now­nie głową. – Zna­le­zioną ją nagą? Zo­stała zgwał­cona?

– Pa­to­log za­opi­nio­wał udu­sze­nie, ale część śla­dów na szyi po­cho­dzi jesz­cze sprzed ubie­głej nocy. 

Li­dia prze­rzu­ciła kartkę, a jej brwi unio­sły się wy­soko.

– Pod­du­szana? Na­sza de­natka miała dość wy­ra­fi­no­wane upodo­ba­nia – stwier­dziła, czym wy­wo­łała w nim na­głe uczu­cie go­rąca.

– Za­leży, co kto lubi – rzu­cił, za­nim się za­sta­no­wił, czy po­wi­nien.

Li­dia na­wet nie spoj­rzała na niego, jed­nak zna­cząco ­po­tarła pal­cami.

– Masz ra­cję. To co? Je­dziemy?

Jej oczy błysz­czały. Mar­cin po­my­ślał tylko, że jego part­nerka jest go­towa, zu­peł­nie jakby przej­rze­nie do­ku­men­tów sprawy oka­zało się grą wstępną przed ma­ją­cym na­stą­pić ak­tem. Pod­niósł się i się­gnął po ma­ry­narkę.

– Je­dziemy. Cie­szę się, że wró­ci­łaś. 

Uśmiech­nął się do niej i po­cze­kał, aż wsu­nie broń za pa­sek spodni. Otwo­rzył drzwi i wy­szli. Znowu byli w grze. Po­czuł przy­jemny dreszcz prze­bie­ga­jący po ple­cach. Emo­cji do­star­czały spoj­rze­nia mi­ja­nych współ­pra­cow­ni­ków i przy­ja­zne po­kle­py­wa­nie Lidki po ra­mie­niu. Czuł dumę, wi­dząc od­wra­ca­ją­cych się za nimi ko­le­gów. Byli go­towi.

2

– Cze­ka­łem na twój te­le­fon. – Męż­czy­zna zmie­rza­jący za nią do windy elek­try­zo­wał ni­skim gło­sem.

Ny­lon poń­czoch draż­nił skórę, co w po­łą­cze­niu z brzmie­niem wy­po­wia­da­nych słów sta­wało się du­etem nie­sa­mo­wi­cie pod­nie­ca­ją­cym. Zer­k­nęła przez ra­mię i po­nęt­nie wy­dęła usta. At­mos­fera sta­wała się nie­zno­śnie na­pięta.

– Cze­ka­łeś na mnie? – Ona jed­nak nie ocze­ki­wała od­po­wie­dzi. Pro­wo­ko­wała go.

Miękka wy­kła­dzina za­głu­szała od­głos szpi­lek. Czuła na so­bie jego wzrok, po­żą­dał jej, czego do­wody do­cie­rały do niej już w ho­te­lo­wej re­stau­ra­cji. Jego spoj­rze­nie pa­liło ży­wym ogniem, błą­ka­jący po twa­rzy uśmiech roz­grze­wał i sta­wał się za­po­wie­dzią tego, co miało na­stą­pić w po­koju nu­mer czte­ry­sta trzy­dzie­ści trzy za naj­da­lej go­dzinę. Za­trzy­mali się przed drzwiami windy. Na ko­ry­ta­rzu pa­no­wała zu­pełna ci­sza. Nic poza po­brzę­ku­jącą ja­rze­niówką nie mą­ciło ota­cza­ją­cej ich ci­szy. Męż­czy­zna przy­warł do jej ple­ców. Chciał, żeby czuła, jak na niego działa. Sama jej bli­skość po­wo­do­wała, że z tru­dem przy­cho­dziło mu opa­no­wa­nie pły­ną­cej w ży­łach żą­dzy.

– Pra­gnę cię… – war­czał jej do ucha. – Ze­rżnę cię w win­dzie, bo nie je­stem w sta­nie po­cze­kać na­wet mi­nuty – stęk­nął i za­ci­snął palce na jej po­śladku.

Wtedy drzwi windy roz­su­nęły się, co wy­ko­rzy­stała, zwin­nie ob­ra­ca­jąc się do niego przo­dem. Unio­sła ra­miona po­nad głowę i roz­su­nęła nogi na tyle, na ile po­zwa­lała jej wą­ska spód­nica. Za­schło mu w ustach na wi­dok opi­na­ją­cej się na jej pięk­nych pier­siach je­dwab­nej bluzki. Ni­czym dra­pieżca zna­lazł się przy niej na­tych­miast i przy­ssał do szyi, za­my­ka­jąc rękę na peł­nej, ide­al­nie do­pa­so­wa­nej do jego dłoni piersi. Ju­lita wci­snęła gu­zik, winda ru­szyła w górę. Drobne i chłodne dło­nie błą­kały się po jego karku, dra­pały plecy, po­wo­du­jąc przy­jemne pie­cze­nie. Ner­wowo, może na­wet tro­chę za bar­dzo, za­czął szar­pać za jej spód­nicę.

– Spo­koj­nie – upo­mniała go, mru­cząc ni­czym kotka. – Za­cho­waj siły na po­tem.

– Mam siłę, mo­żesz być spo­kojna. – Nad­szarp­nięta mę­ska duma do­po­mi­nała się sza­cunku.

– Ależ oczy­wi­ście.

We­szli do po­koju. W każ­dym z zaj­mo­wa­nych po­miesz­czeń roz­bły­sło świa­tło. Męż­czy­zna roz­glą­dał się z za­cie­ka­wie­niem. Kiedy za­po­znał się z ich roz­kła­dem, stra­cił nimi za­in­te­re­so­wa­nie. Szybko od­na­lazł swoją ko­cicę. Zdą­żyła już po­zbyć się nie­bo­tycz­nych szpi­lek. Na jego wi­dok uśmiech­nęła się i wy­cią­gnęła rękę z kie­lisz­kiem. Przy­jął go z wdzięcz­no­ścią, bo za­schło mu w ustach. Ob­ser­wo­wał jej ge­sty. Wie­dział, co lu­biła, i do­sko­nale zda­wał so­bie sprawę, że po­stę­po­wa­nie zgod­nie z jej ocze­ki­wa­niami przy­nie­sie mu więk­szą przy­jem­ność, niż gdyby po pro­stu przy­parł ją do ściany i ze­rżnął jak ta­nią dziwkę. Ju­lita wska­zała ru­chem głowy łóżko. Pod­szedł do niego i usiadł na kra­wę­dzi. Wie­dział, co na­stąpi. Wy­chy­lił kie­li­szek i od­sta­wił go na stole. Po­ło­żył dło­nie na jej udach i po­woli, nie spusz­cza­jąc oczu z jej twa­rzy, za­czął pod­cią­gać spód­nicę. Wy­cze­ki­wał wi­doku ciem­nego pasa sa­mo­no­śnych poń­czoch, a po­tem ko­ron­ko­wej bie­li­zny wpi­ja­ją­cej się w jej małą, roz­kosz­nie sma­ku­jącą mu­szelkę. Wy­star­czył tylko frag­ment, by rzu­cić go na ko­lana, a z ust wy­rwać ner­wowy śmiech. Był tak bli­sko. Wsu­nął palce pod gumę poń­czoch i zsu­nął je naj­pierw z jed­nej, po­tem z dru­giej nogi. Przy­su­nął nagą stopę do twa­rzy i wcią­gnął mocno jej za­pach. Nie­sa­mo­wi­cie pod­nie­ca­jące po­łą­cze­nie woni la­kieru do pa­znokci i skóry bu­tów, które miała na no­gach pod­czas ko­la­cji, spo­wo­do­wało, że za­krę­ciło mu się w gło­wie. Uca­ło­wał pod­bi­cie z czcią i wsu­nął so­bie w usta pa­luch jej stopy. Lekko sło­nawy smak wy­zwo­lił w nim uczu­cie eu­fo­rii. Za­czął je ssać po ko­lei, pod­trzy­mu­jąc drobną piętę. Sto­jąca nad nim ko­bieta na­gra­dzała go za do­star­czane piesz­czoty co­raz swo­bod­niej­szymi wes­tchnie­niami. Ssał więc co­raz gor­li­wiej, li­zał po­de­szwę, aż wresz­cie otwo­rzył oczy i uj­rzał trój­kąt jej bie­li­zny. Przy­lgnął do niego twa­rzą, gło­śno wcią­ga­jąc po­wie­trze.

– Pach­niesz jak sza­leń­stwo.

– Co byś zro­bił, gdy­byś tak pod­dał się temu sza­leń­stwu? – za­py­tała nieco spo­koj­niej­szym gło­sem, pa­trząc mu od­waż­nie w twarz.

– Mógł­bym za­bić… – wy­znał bez wa­ha­nia, od­su­nął ko­ronkę i prze­je­chał ję­zy­kiem po jej wzgórku.

Jęk­nęła gło­śno za­raz po tym, jak po­czuła wsu­wa­jące się w nią palce.

To był ten mo­ment, kiedy gra­nice cier­pli­wo­ści jej ko­chanka zo­sta­wały prze­kro­czone. W jego oczach po­ja­wiała się żą­dza, ru­chy sta­wały się zde­cy­do­wane, choć wy­stu­dio­wane. Naj­gor­szy był po­czą­tek. Kiedy Ju­lita spo­tkała Ry­szarda po raz pierw­szy, nie mo­gła oprzeć się wra­że­niu nie­do­pa­so­wa­nia. Nie wspo­mi­nała tego seksu naj­le­piej. Jej cu­downy ko­cha­nek oka­zał się jed­nak po­jęt­nym uczniem, a każde ich ko­lejne spo­tka­nie sta­wało się mi­ło­sną sztuką. Sztuką, któ­rej Ju­lita pra­gnęła całą sobą. Czu­łość Ry­szarda gra­ni­cząca z trudną do opa­no­wa­nia żą­dzą czy­niła wspól­nie spę­dzane chwile je­dy­nymi w swoim ro­dzaju. Choć ni­gdy nie dała po so­bie po­znać, że pra­gnie ich spo­tkań, a po­ja­wie­nie się w Gdań­sku ko­ja­rzyła zde­cy­do­wa­nie z ich wie­czo­rami, nie zaś ze służ­bo­wymi obo­wiąz­kami i nie­koń­czą­cymi się mi­tin­gami z klien­telą za­trud­nia­ją­cej ją firmy. Ile­kroć przy­jeż­dżała tu w celu prze­pro­wa­dze­nia szko­le­nia lub pod­pi­sa­nia ko­lej­nych kon­trak­tów, za­wsze spo­ty­kała się z Ry­szar­dem. Ich spo­tka­nia sta­no­wiły na­grodę za od­nie­siony w Trój­mie­ście suk­ces. Ko­chała je po­nad wszelką miarę. Praca była dla niej wszyst­kim. Za­spo­ka­jała wyż­sze po­trzeby, a także po­zwa­lała na ży­cie na po­zio­mie, jaki ce­niła. Dla­tego sza­no­wała swoje za­ję­cie i od­da­wała się pracy z nie­złom­no­ścią. Na co dzień chłodna i zde­ter­mi­no­wana, w nocy sta­wała się jed­nak kimś zu­peł­nie in­nym. Za­spo­ka­jała swoje po­trzeby, a dzięki na przy­kład Ry­szar­dowi od­bie­rała okrut­nemu lo­sowi z na­wiązką wszystko, czego po­ską­pił jej w ży­ciu ro­dzin­nym.

Po­tężny ko­rzeń Ry­szarda przy­szpi­lił ją do mięk­kiej po­ścieli. Za­gry­zła prze­ście­ra­dło, a z jej oczu po­pły­nęły łzy.

– O tak… – sap­nęła, wy­py­cha­jąc do tyłu bio­dra i my­śląc z ża­lem o Pio­trze, je­dy­nym męż­czyź­nie, który tak sku­tecz­nie opie­rał się jej wdzię­kom.

3

Li­dia za­wsze miała kło­pot z oglą­da­niem zwłok w Za­kła­dzie Me­dy­cyny Są­do­wej. Dla pro­wa­dzą­cego do­cho­dze­nie już sam fakt na­ru­sze­nia miej­sca zbrodni sta­no­wił po­ważne nie­do­pa­trze­nie. Kiedy do­je­chali na miej­sce, nie kryła nie­za­do­wo­le­nia.

– Prze­stań – stro­fo­wał ją Mar­cin, kiedy po obej­rze­niu ciała Ju­lity sie­dzieli znowu w sa­mo­cho­dzie.

– Mar­cin, w na­szej pracy wszystko jest istotne. Uło­że­nie zwłok, dro­bia­zgi, które eki­pie mogą wy­dać się mało ważne, dla nas są wiele mó­wią­cymi de­ta­lami. Prze­cież to nic no­wego. – Obu­rzona trza­snęła drzwiami wy­słu­żo­nego opla.

– Li, oni nie cze­kali. Nie wie­dzieli, czy bę­dziesz go­towa wró­cić. Do­sta­łem pa­piery i mia­łem je prze­stu­dio­wać. Ocze­ki­wali ode mnie tylko po­mocy.

– Nie wie­rzyli, że się po­zbie­ram?

– Nie chcieli ci prze­szka­dzać. Je­steś do­bra, ale wszy­scy wiemy, że po­przed­nia sprawa cię wy­ssała.

– Wy­ssała – po­wtó­rzyła bez­wied­nie w ślad za nim.

– Cie­szę się, że wró­ci­łaś. Mamy zdję­cia z miej­sca zda­rze­nia. To bę­dzie mu­siało nam wy­star­czyć. Je­ste­śmy naj­lepsi! Damy radę, nie? 

Za­wsze kiedy sta­rał się wpły­wać na jej na­strój, czuła, że ma w nim przy­ja­ciela. Wes­tchnęła ciężko, choć bar­dziej cho­dziło o pod­trzy­ma­nie wra­że­nia obu­rze­nia. Nie po­tra­fiła bo­czyć się na Mar­cina. On zaś, wi­dząc drga­jące ką­ciki jej ust, wie­dział, że osią­gnął cel.

– Ja też się cie­szę, że wró­ci­łam. Sie­dze­nie w domu mnie wy­kań­cza. Nie wiem, jak można tak żyć.

– Może wy­sko­czymy dziś na jed­nego po ro­bo­cie?

– Mar­cin, uwierz mi, mam chwi­lowy prze­syt tych jed­nych. – Zmie­szana opu­ściła wzrok.

Zro­zu­miał. Wła­ści­wie do­sko­nale wie­dział, że Lidka za­le­wała wspo­mnie­nia przy­tła­cza­ją­cego śledz­twa al­ko­ho­lem. Wy­sła­nie jej na urlop oka­zało się naj­gor­szym, na co mógł ska­zać ją ich zwierzch­nik. Ale skąd miał wie­dzieć? On nie pro­wa­dził ni­gdy żad­nej sprawy. Był zwy­kłą biurwą.

– Bę­dziesz piła wodę. Ja po­trze­buję się z tobą na­pić. – Zer­k­nął na nią.

– A coś się dzieje? Coś w domu? – Za­re­ago­wała żywo.

– Ostat­nio nie dzieje się naj­le­piej.

– Tym bar­dziej po­wi­nie­neś wró­cić do domu. – Nie wie­rzyła, że to mówi.

– Ale tam pa­nuje ci­sza – wy­znał szcze­rze. – Gośka ma ja­kieś spra­woz­da­nia. Wraca późno. Pra­wie wcale nie ga­damy. Po­trze­buję to­wa­rzy­stwa. Mu­szę się wy­ga­dać. Mogę na cie­bie li­czyć?

Zgo­dziła się. Nie mo­gła prze­cież ina­czej. Pod­je­chali pod ko­mendę. Wró­cili do stu­dio­wa­nia do­ku­men­tów i zdjęć z miej­sca wy­padku.

Skoń­czyli późno. Lidka wcale nie spie­szyła się z po­wro­tem do domu, Mar­cin zaś po­zwo­lił jej na zor­ga­ni­zo­wa­nie dla nich planu dzia­łań na naj­bliż­sze dni. Po­szlaki były oczy­wi­ste, choć jego part­nerka miała prze­czu­cie, że biz­ne­swo­man nie zgi­nęła z rąk przy­pad­ko­wego mor­dercy.

– Czuję, że to ja­kaś grub­sza sprawa. Mu­simy po­ga­dać z jej mę­żem. Piotr Ochucki też nie jest zwy­kłym zja­da­czem chleba. Współ­pra­cuje bli­sko z pre­ze­sami naj­więk­szych pol­skich ban­ków. Mó­wię ci, czuję, że to coś grub­szego.

– Za­raz wra­cam i mo­żemy wy­cho­dzić.

Li­dia ock­nęła się jak z le­targu. Mar­cin stał przy drzwiach. Wie­działa, że szedł się umyć. Za­wsze przed wyj­ściem z nią brał prysz­nic. Ni­gdy nie za­py­tała go o po­wody ta­kiego za­cho­wa­nia, sama jed­nak rów­nież za­częła zwra­cać uwagę na swój wy­gląd, kiedy za­no­siło się na ich wspólne wyj­ście. Wie­działa, że do ni­czego mię­dzy nimi dojść nie może, jed­nak za każ­dym ra­zem roz­pusz­czała włosy, się­gała do szu­flady po po­madkę trzy­maną na ta­kie wła­śnie oka­zje i cze­kała na po­wrót part­nera. Ro­biła się na bó­stwo, z czego oby­dwoje żar­to­wali.

Wzięli jego auto. W miarę jak od­da­lali się od cen­trum, do Lidki do­cie­rało, że nie bę­dzie to zwy­kły wie­czór, ja­kich na swoim kon­cie mieli cał­kiem sporo. Nie py­tała jed­nak, w zu­peł­no­ści zda­jąc się na Mar­cina. Za­je­chali przed klub, w któ­rym za­zwy­czaj spę­dzali czas po­li­cjanci po służ­bie. Wtedy się zo­rien­to­wała. Dla­tego, kiedy od drzwi po­wi­tały ją grom­kie krzyki „Wi­taj z po­wro­tem!”, si­liła się na za­sko­cze­nie. Mar­cin prę­żył się obok niej za­do­wo­lony z sie­bie i kla­skał ra­zem w in­nymi. Nie mo­gła go za­wieść. Po­zwo­liła się uści­skać na­czel­ni­kowi i pra­cow­ni­kom z wy­działu, a do­piero po za­ję­ciu miej­sca przy ba­rze spoj­rzała na part­nera.

– Nie masz mi za złe, prawda?

Znowu ta mina, po­my­ślała.

– Pew­nie nie­wiele mo­głeś zro­bić?

– Nic nie mo­głem zro­bić. – Pod­ła­pał z en­tu­zja­zmem.

– Ale szep­nąć choć słowo już mo­głeś. Wło­ży­ła­bym coś in­nego.

– W tym, co masz na so­bie, wy­glą­dasz pięk­nie – wy­pa­lił i po­czuł, że ru­mieni się z za­wsty­dze­nia.

Li­dię rów­nież ogar­nęła kon­ster­na­cja. Zdo­łała się jed­nak opa­no­wać i za­mó­wiła dla nich drinki. Po­tem już tylko ob­ser­wo­wali, jak na­czel­nik ulat­nia się z an­giel­ską dys­tynk­cją, a reszta za­czyna się ba­wić. Dość szybko w sali po­two­rzyły się grupki. Po­li­cjanci pili, śmiali się, a nie­któ­rzy zde­cy­do­wali się na­wet tań­czyć. Pod­chmie­lony Mar­cin po­czuł się swo­bod­nie, dla­tego ze­sko­czył ze stołka i wy­cią­gnął rękę do swo­jej part­nerki.

– Za­tań­czysz?

– Mar­cin… Pro­szę cię…

– Nie mów, że nie po­tra­fisz – pro­wo­ko­wał.

– Ja po­tra­fię, ale nie wiem jed­nak, jak u cie­bie z tań­cem – zri­po­sto­wała i sta­nęła bli­sko niego.

Za­szu­miało jej w gło­wie, kiedy po­czuła mę­ski tors cia­sno przy­le­ga­jący do jej piersi. Ich spoj­rze­nia się spo­tkały, a do Li­dii do­tarło, że wojna z po­chła­nia­ją­cym ją po­żą­da­niem roz­gry­wała się rów­no­le­głe także w jego wy­obraźni.

4

To był wy­czer­pu­jący dzień. Ju­lita spę­dziła dłu­gie ty­go­dnie na przy­go­to­wa­niu od­po­wied­niej oferty i skie­ro­wa­niu jej do glo­bal­nej li­sty klien­tów. Jej firma na­le­gała na wdro­że­nie tego pro­jektu jesz­cze przed na­sta­niem wio­sny. Stąd jej po­śpiech, go­dziny spę­dzone na prze­glą­da­niu ana­liz i opra­co­wy­wa­nie stra­te­gii ma­ją­cej na celu po­zy­ska­nie jak naj­więk­szego za­in­te­re­so­wa­nia. Na pierw­szy ogień po­szedł Gdańsk. Udało się. Trzy szpi­tale, z któ­rymi współ­pra­co­wała, po­pro­siły o przed­sta­wie­nie oferty. To tam spo­tkała się z Ry­szar­dem. Na samo wspo­mnie­nie ich nocy prze­szył ją przy­jemny dreszcz.

Na­stępny miał być Wro­cław. Nie lu­biła za­ła­twiać tam in­te­re­sów. Miała pod­pi­sane kon­trakty z kil­koma pry­wat­nymi pla­ców­kami, ale dla kie­row­nic­twa tych ośrod­ków istotna była nie sku­tecz­ność ofe­ro­wa­nych pro­duk­tów, a ich cena. Nie sa­mymi pie­niędzmi czło­wiek żyje, my­ślała i szybko wra­cało wspo­mnie­nie Pio­tra i jego in­te­re­sów.

Ju­lita za­wsze miała swo­jego męża za czło­wieka biz­nesu, wiele się od niego na­uczyła, jed­nak nie są­dziła, że in­tratna po­zy­cja jest tylko wierz­choł­kiem góry lo­do­wej. W chwili, w któ­rej od­kryła jego ta­jem­nice, coś w niej pę­kło. Za­częła grze­bać w mę­żow­skiej ko­re­spon­den­cji, prze­glą­dała ma­ile, za­pa­mię­ty­wała na­zwi­ska, a wresz­cie po­sta­no­wiła gro­ma­dzić do­wody od­kry­tych mal­wer­sa­cji i nie­uczci­wo­ści. Wła­ści­wie nie wie­działa, w ja­kim celu to robi. Po pro­stu ko­lek­cjo­no­wała po­twier­dze­nia ciem­nych in­te­re­sów, które pro­wa­dził jej mąż.

– Co po­dać?

Sie­działa w jed­nym z wro­cław­skich ba­rów. Na­stęp­nego ranka miała umó­wione spo­tka­nia. Jak zwy­kle ide­al­nie przy­go­to­wana, nikt nie mógł pod­wa­żyć jej wie­dzy, a tym bar­dziej nie­za­wod­no­ści dzia­ła­nia pro­duk­tów, które pla­no­wała wdro­żyć firma, którą re­pre­zen­to­wała.

Nowe szpilki, ide­al­nie do­brana gar­sonka i poń­czo­chy le­żały na łóżku w po­koju ho­te­lo­wym. Eks­cy­ta­cja wstrzą­snęła jej ra­mio­nami. Czuła nad­cho­dzące emo­cje. Lu­biła nie­po­wta­rzalny smak zwy­cię­stwa. De­lek­to­wała się nim i kar­miła. Trak­to­wała go jak je­dyną na­grodę za drę­czącą sa­mot­ność i od­rzu­ce­nie. Ju­lita czuła się bo­wiem po­twor­nie sa­motna. Wi­zja jej przy­szło­ści już dawno prze­stała po­kry­wać się z tym, co przy­go­to­wał dla niej los.

W świe­cie biz­nesu wi­dziano w niej lwicę. He­adhun­te­rzy prze­ści­gali się w skła­da­niu jej co­raz in­trat­niej­szych ofert pracy, miała pie­nią­dze i męż­czy­znę, z któ­rym kie­dyś, dawno temu go­towa była spę­dzić ży­cie w szczę­ściu i mi­ło­ści. Tacy prze­cież byli – mło­dzi i za­ko­chani. Pla­no­wali mieć dzieci, psa i do­mek w gó­rach. Skoń­czyło się na wiel­kiej willi w ­Wi­la­no­wie, nie­zli­czo­nych po­ko­jach i wie­ją­cej pustką sy­pialni.

Piotr wiecz­nie pra­co­wał. Ona zresztą rów­nież. Wolny czas spę­dzali na wyj­ściach do kina czy te­atru. Cza­sami wy­cho­dzili na ko­la­cje. Ich seks prze­stał za­ska­ki­wać, a mi­łość wy­pa­ro­wała. Dla­czego go nie zo­sta­wiła? Nie po­tra­fiła od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie.

– Wódkę z lo­dem, pro­szę. – Uśmiech­nęła się do kel­nera i wró­ciła do prze­glą­da­nia ra­portu sprze­daży.

Lu­biła spę­dzać czas mię­dzy ludźmi, kiedy po­dró­żo­wała. Ich obec­ność sta­no­wiła na­miastkę re­la­cji. Po­trze­bo­wała lu­dzi.

Po zmro­żo­nej szklance spły­wała woda. Jej kro­pla skap­nęła Ju­li­cie za de­kolt. Wy­prę­żyła się i upiła wię­cej, niż za­mie­rzała. Lód za­dźwię­czał w pu­stej szklance, a jej oczy na­po­tkały wzrok męż­czy­zny sie­dzą­cego po prze­ciw­nej stro­nie baru. Na­tych­miast to po­czuła. Udała obo­jęt­ność, jed­nak jej ru­chy na­brały sprę­ży­sto­ści. Roz­chy­liła ko­szulę w spo­sób, któ­rego jej ob­ser­wa­tor nie mógł nie do­strzec, wy­dęła usta i po­now­nie na niego spoj­rzała.

Męż­czy­zna nie pró­bo­wał na­wet ukryć pio­ru­nu­ją­cego wra­że­nia, ja­kie na nim ro­biła. Ką­cik jego ust uniósł się za­czep­nie, a prze­ci­na­jąca czoło bruzda na­brała wy­ra­zi­sto­ści.

Ju­lita nie zno­siła in­te­re­sów z wro­cław­skimi szpi­ta­lami, ale ten dys­kom­fort rów­no­wa­żył jej wy­bra­nek. Jan był sa­ni­ta­riu­szem. Poza pracą lu­bił wy­le­wać li­try potu na si­łowni. Jego ciało po­kry­wały ta­tu­aże, a uta­len­to­wany ję­zyk przy­pra­wiał o sza­leń­stwo. Po raz pierw­szy zde­cy­do­wała się po­stą­pić nie­zgod­nie z za­sa­dami. Te usta­lała sama. Spo­ty­kała się ze swo­imi ko­chan­kami za­wsze po pod­pi­sa­niu umowy. Na­gra­dzała się w ten spo­sób za wło­żoną w pro­ces pracę, za­po­mi­nała o wy­siłku i wła­snym po­świę­ce­niu.

Sie­dzący na­prze­ciwko męż­czy­zna ski­nął na kel­nera, szep­nął coś do niego, a za­raz po­tem przed Ju­litą sta­nęła ko­lejna szkla­neczka z wódką. Na­wet nie pa­trząc na Jana, wy­piła jej za­war­tość, spa­ko­wała swoje rze­czy i wy­szła z baru.

Szła chod­ni­kiem wzdłuż bu­dyn­ków. Stu­kot jej ob­ca­sów na wil­got­nych ka­mie­niach po­tę­go­wał ro­snące w niej po­żą­da­nie. Tego po­trze­bo­wała. Tylko to po­zwa­lało jej się uwol­nić od tę­sk­noty za sta­bi­li­za­cją i cie­płem. Tylko dzięki temu czuła się po­trzebna, ko­chana i po­żą­dana.

– Do­bry wie­czór. – Usły­szała za sobą i drgnęła.

Tym ra­zem go nie usły­szała. Od­wró­ciła się, lu­stru­jąc po­dą­ża­ją­cego za sobą męż­czy­znę i gło­sem ni­skim od tęt­nią­cej w jej ży­łach żą­dzy szep­nęła:

– Do­bry wie­czór. Prze­stra­szył mnie pan…

– Nie chcia­łem. Prze­pra­szam… Co taka ko­bieta robi o tej po­rze na pu­stych uli­cach mia­sta? Sama? – Zrów­nał się z nią. Stał tak bli­sko, że czuła bi­jące od niego cie­pło.

– Wra­cam do ho­telu. Za­tra­ci­łam się w pracy – od­parła, ro­biąc przy tym krok w tył.

– Za­tra­ciła się pani? – Po­stą­pił za nią i przy­parł do zim­nego muru.

Ni­gdy tak nie ro­bił. To było coś no­wego. Ju­lita jęk­nęła nie­pewna, ale nie opie­rała mu się. Po­zwo­liła, by do­tknął jej ta­lii i przy­ci­snął do ściany. Jego usta przy­warły do jej szyi, go­rący ję­zyk na­parł na skórę, nie si­ląc się na de­li­kat­ność. Jan był głodny do­znań, a ona chęt­nie się z nim dzie­liła. Zgięła nogę w ko­la­nie i oparła o mur za sobą. Tym ra­zem wło­żyła pli­so­waną spód­nicę. Wie­działa, że nie zdoła po­wstrzy­mać sa­ni­ta­riu­sza, a nie chciała po­zwo­lić mu znisz­czyć ko­lej­nej sztuki gar­de­roby. Dla­tego rów­nież nie wło­żyła bie­li­zny. Jan nie zno­sił ogra­ni­czeń.

Wpiła pa­znok­cie w jego bi­ceps, a przy­jemna praca mię­śni po­zwo­liła jej wzle­cieć po­nad mo­ral­ność na­ka­zu­jącą prze­rwa­nie roz­gry­wa­ją­cej się po­mię­dzy nimi sceny. Stali na ulicy, w każ­dej chwili ktoś mógł wy­ło­nić się zza rogu albo wyjść z baru i za­stać ich w nie­dwu­znacz­nej sy­tu­acji. I wtedy po­czuła go w so­bie. Oto­cze­nie prze­stało mieć ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie.