Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Elżbieta II to królowa, która była najdłużej panującą monarchinią w dziejach Anglii, Walii i Szkocji. W 1952 roku została władczynią nie tylko Wielkiej Brytanii, ale całej Wspólnoty Narodów, liczącej wówczas 32 kraje. Elżbieta II spotkała 13 amerykańskich prezydentów, poznała pięciu papieży, w czasie jej panowania upadł mur berliński, rozpadł się Związek Radziecki, powstała Unia Europejska, a Wielka Brytania zdążyła w niej być i z niej wystąpić. Świat przeżył niejedną rewolucję.
Przez te wszystkie lata Elżbieta II z niewzruszoną determinacją i wytrwałością wypełniała swoje królewskie powinności, jednoczyła kraj, była królową i wzorem dla swoich poddanych, budząc szacunek, podziw i zaufanie. Jej osobowość sprawiała, że cieszyła się dużym zainteresowaniem mediów, a świat z zapartym tchem śledził doniesienia na temat życia codziennego budziła zainteresowanie wśród podwładnych i osób niezwiązanych z monarchią na całym świecie. Była symbolem monarchii, która trwała prawie nieprzerwanie od tysiąca lat, a przy tym miała również kryzysy.
Poznajmy historię wielkiej królowej, monarchini oddanej swoim powinnościom, służącą narodowi i krajowi, wraz z blaskami i cieniami jej panowania i życia. Zobaczmy Elżbietę II jako królową i kobietę, matkę, żonę i członka rodziny, a także przełożoną dla swoich pracowników i partnerkę swojego rządu i polityków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 405
Wstęp
Królowa Elżbieta II, zmarła w 2022 roku, to bez wątpienia rekordzistka wśród monarchów: była kobietą najdłużej piastującą urząd głowy państwa, a jej trwające 70 lat i 214 dni panowanie okazało się najdłuższym w historii angielskiej, a potem brytyjskiej monarchii i drugim pod względem długości w historii świata. A przecież przyszła królowa nie urodziła się jako następczyni tronu, a jej ojciec zwieńczył swe skronie koroną po skandalu obyczajowym, który zmusił jego starszego brata, a zarazem prawowitego króla, Edwarda VIII do abdykacji. Był to jeden z wielu kryzysów, który omal nie obalił monarchii w Wielkiej Brytanii, ale w konsekwencji ją wzmocnił, wyniósł bowiem na tron człowieka, który okazał się podziwianym i kochanym władcą. Jego córka zaś z sukcesem zmierzyła się z legendą Jerzego VI, tworząc własną, a jej długie panowanie okazało się godne miana drugiej epoki elżbietańskiej.
Elżbieta II była zapewne zadowolona, słysząc to porównanie, bo od dziecka fascynowała ją osoba wielkiej imienniczki, córki niesławnego króla Henryka VIII z dynastii Tudorów. Władca ten, nie mogąc doczekać się wymarzonego syna i następcy na tronie, pozbywał się ze swego życia kolejnych małżonek, które nie mogły obdarzyć go potomkiem płci męskiej, a dwie z nich wysłał nawet na szafot. Paradoksalnie to właśnie córka jednej z nich, obdarzonej nieposkromioną ambicją Anny Boleyn, okazała się władczynią, której dane było pokonać hiszpańską Armadę, uczynić z Anglii prawdziwe mocarstwo i stworzyć podwaliny pod przyszłe imperium.
Elżbietę II fascynowały także dzieje jej praprababki, królowej Wiktorii, która panowała rekordowo długo w epoce największej świetności państwa. To właśnie za jej panowania mówiono, że Wielka Brytania to imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi, co było zgodne z prawdą, bo kiedy londyński Big Ben wybijał godzinę 12.00, na Fidżi, wówczas kolonii brytyjskiej, zegary pokazywały północ. Imperium było największe terytorialnie po I wojnie światowej, kiedy na tronie zasiadał dziadek Elżbiety, Jerzy V – w 1925 roku było to aż 35,8 miliona kilometrów kwadratowych, a zamieszkiwało je 478 milionów ludzi, a więc jedna czwarta ludności całego ówczesnego świata! Bohaterka naszej opowieści urodziła się zatem jako obywatelka największego imperium w dziejach świata, a zarazem wnuczka człowieka, który nad nim panował.
Elżbiecie przypadł w udziale zgoła inny los: bo zapoczątkowany jeszcze za czasów jej ojca Jerzego VI rozpad imperium dokonał się na jej oczach, a ostatnim etapem tego procesu było przekazanie Hongkongu Chinom w 1997 roku. W konsekwencji Elżbieta II przestała być władczynią potężnego imperium, została zaś głową międzynarodowej wspólnoty, której państwa członkowskie nie mają wobec siebie żadnych zobowiązań prawnych, łączy je natomiast historia, kultura, język oraz osoba brytyjskiej monarchini. Odtąd jej naczelnym zadaniem stało się utrzymanie ducha wspólnoty, co udało się jej osiągnąć. Kolejnym problemem, z jakim przyszło jej się zmierzyć, było osłabienie pozycji Kościoła anglikańskiego, którego pozostawała zwierzchnikiem, bo zmiany demograficzne oraz napływ imigrantów z różnych krajów wchodzących w skład niegdysiejszego imperium, i nie tylko, sprawiły, że w Wielkiej Brytanii znacznie wzrosła liczba wyznawców innych religii, w tym islamu, buddyzmu i hinduizmu.
Pomimo że zgodnie z tradycją i prawem brytyjskim monarcha panuje, a nie rządzi, i nie ma żadnego wpływu na politykę wewnętrzną i zagraniczną ani na decyzje parlamentu, to Elżbieta II była bardzo zapracowaną kobietą i z racji swojej pozycji musiała być zorientowana w bieżącej problematyce politycznej, jak również w pracach rządu i obu izb parlamentu. Nie na darmo otrzymywała codziennie dokumenty państwowe dostarczane jej w czerwonych pudełkach i przez wszystkie lata swego długiego panowania co tydzień spotykała się z premierem, który stał na czele rządu.
Jednocześnie stała na czele rodziny, która z biegiem lat przekształciła się w grupę celebrytów, bohaterów skandali opisywanych przez tabloidy i plotkarskie media, a życiem jej krewnych interesowała się opinia publiczna na całym świecie. Królowa z dużym trudem usiłowała zachować godność i powagę przynależną monarchini i głowie państwa. I trzeba przyznać, że się jej to udało – przez lata trwała jak skała, niezniszczalny symbol jedności i trwałości państwa i Korony targanej wichrami historii. To głównie dzięki niej udało się przetrwać monarchii przy wysokim poparciu mieszkańców Wielkiej Brytanii. Członkowie plemienia Saliszów nie bez powodu nazywali ją „matką wszystkich ludzi”, a Maorysi z Nowej Zelandii nadali jej oryginalny, ale sympatyczny przydomek „Biała Czapla”. Premier Indii, należących do Wspólnoty, Narendra Modi po jej odejściu napisał, że zostanie zapamiętana jako niezłomna władczyni, która nie tylko zapewniła inspirujące przywództwo swojemu narodowi, ale jednocześnie uosabiała godność i przyzwoitość w życiu publicznym. Tak jak obiecała przed laty poddanym swojego ojca, jeszcze jako następczyni tronu, w ciągu swego panowania poświęciła się służbie państwu.
Elżbieta II była jednak nie tylko królową, ale także żoną, matką, teściową, babcią, a nawet prababcią, doczekała się dwanaściorga prawnucząt. Jak godziła obowiązki głowy państwa z powinnościami wobec swoich dzieci? Jak odnajdywała się w związku małżeńskim z mężczyzną pokroju Filipa, człowieka o trudnym, wybuchowym charakterze, który nie mógł pogodzić się z rolą tylko męża najważniejszej kobiety w państwie? Jaką była teściową, zwłaszcza w stosunku do Diany, której duch nadal unosi się nad rodem Windsorów i której pamięć jest wciąż żywa, i to nie tylko na Wyspach? Publikacja ta jest próbą odpowiedzi na te pytania, stara się przedstawić Elżbietę II w niełatwej roli głowy państwa, którą odgrywała przez większą część życia, i jako kobietę zmagającą się z takimi samymi problemami jak większość ludzi.
Królewska wnuczka
Książę i księżna Yorku
W kwietniu i maju 1953 roku pałac Buckingham w Londynie był widownią nietypowych scen: młoda, filigranowa ciemnowłosa kobieta przechadzała się po korytarzu z przyczepionymi do jej wątłych ramion kilkoma warstwami prześcieradeł. Codziennie podczas śniadania było jeszcze dziwniej, bo wspomniana dama zasiadała do stołu z koroną na głowie. I nie była to byle jaka ozdoba, ale wykonana z litego złota i ozdobiona setkami półszlachetnych i szlachetnych kamieni korona św. Edwarda, główne insygnium Klejnotów Koronnych Zjednoczonego Królestwa, tradycyjnie używane podczas ceremonii koronacyjnych władców Anglii i Wielkiej Brytanii. Na co dzień korona, wysoka i ciężka, bo ważąca 2,23 kg1, spoczywała w Tower of London, ale na specjalne życzenie wspomnianej kobiety została stamtąd wyjęta. Poczynania swojej mamy obserwowała dwójka dzieci, pięcioletni Karol i jego młodsza o dwa lata siostra Anna. I bardzo im się to podobało, zwłaszcza że ich matka wkładała koronę nie tylko podczas śniadania, ale także wieczorami, kiedy nianie szykowały rodzeństwo do kąpieli. Obecnie panujący król Karol III, bo to właśnie on był owym pięcioletnim chłopcem, który przyglądał się swojej mamie, powiedział w jednym z wywiadów: „Pamiętam mamę, akurat nas wtedy kąpano, kiedy zakładała tę koronę. To było całkiem zabawne. Muszę przyznać, że to miłe wspomnienie”2.
Młodą damą paradującą z prześcieradłami u ramion była oczywiście królowa Elżbieta II, która w ten dość osobliwy sposób przygotowywała się do ceremonii koronacji, wyznaczonej na 2 czerwca 1953 roku. Wprawdzie od dnia śmierci poprzedniego króla, ojca Elżbiety – Jerzego VI, upłynęło już szesnaście miesięcy, a jego córka była już tytularną władczynią, ale zgodnie z uświęconą tradycją od tragedii, jaką dla państwa jest śmierć monarchy, do radosnego wydarzenia, jakim jest koronacja jego następcy, musi upłynąć odpowiednio długi okres. Taki zwyczaj obowiązywał też w dawnej Rzeczypospolitej i to w dobie wolnych elekcji, kiedy królem zostawało się nie z racji urodzenia, ale na mocy wyboru przez szlachtę. Ciało zmarłego władcy było starannie balsamowane i czekało do dnia obrania nowego monarchy. I dopiero wówczas, nawet po upływie kilku lat, na krótko przed koronacją jego następcy, składano je do grobu. W przypadku dziedzicznej monarchii brytyjskiej ten z punktu widzenia współczesnych ludzi dość szokujący obyczaj nie obowiązywał, ale i tak na koronację Elżbiety wyznaczono dość odległy termin.
Ponieważ nie przewidziano żadnych oficjalnych prób, Elżbieta sama godzinami ćwiczyła przebieg uroczystości w pałacu Buckingham, nawet w nocy, o czym świadczą relacje jej ochroniarzy. Jak na urodzoną pedantkę przystało, kilkanaście razy dziennie powtarzała każdy gest, przyzwyczajała się też do noszenia korony, która bynajmniej do lekkich nie należy. Właśnie dlatego poleciła, aby wyjęto ją z królewskiego skarbca i przyniesiono do pałacu Buckingham, gdzie mieszkała wraz z założoną przed laty rodziną. Sporo problemów młodej i kruchej Elżbiecie mogły też sprawić królewskie szaty, które przygotowano na ceremonię. Monarchini miała wystąpić w sukni z jedwabiu, ozdobionej haftowanymi symbolami Wspólnoty Narodów i skórkami gronostajów. Na suknię miała być narzucona peleryna z trenem pięciometrowej długości, który miało nieść siedem dam dworu. Dlatego Elżbieta, aby podczas ceremonii poradzić sobie z poruszaniem się w takim stroju, godzinami chodziła po pałacu z kilkoma warstwami prześcieradeł doczepionymi do ramion, ku uciesze swoich dzieci.
W taki osobliwy i nieco zabawny sposób rozpoczęło się panowanie królowej Elżbiety II, która, chociaż nikt wówczas tego nie mógł przewidzieć, miała przejść do historii jako drugi koronowany władca najdłużej zasiadający na tronie. Pierwszy w tym rankingu pozostaje Ludwik XIV, który panował dwa lata dłużej, ale objął tron jako czteroletni chłopiec. Pierworodny syn monarchini, król Karol III, też ustanowił rekord jako książę: w dniu 19 września 2013 roku stał się najstarszym i zarazem najdłużej oczekującym na koronę następcą tronu w dziejach Wielkiej Brytanii. Na tron wstąpił w 2022 roku jako niespełna siedemdziesięcioczteroletni mężczyzna.
Elżbieta Aleksandra Maria (ang. Elizabeth Alexandra Mary) nie urodziła się jako następczyni tronu, chociaż jej przyjściu na świat towarzyszyło medialne zainteresowanie – była bowiem pierworodną córką księcia Yorku Alberta, a zarazem wnuczką króla Jerzego V, zasiadającego na tronie od 1910 roku. I jak kazał obyczaj, przy jej narodzinach był obecny członek rządu – minister spraw wewnętrznych w gabinecie Stanleya Baldwina, sir William Joynson-Hicks, który 21 kwietnia 1926 roku zjawił się na Bruton Street, gdzie mieszkał książę Yorku, drugi pod względem starszeństwa syn panującego monarchy. Prawdę mówiąc, polityk miał inne sprawy na głowie, bo Wielka Brytania była wówczas widownią górniczych protestów wywołanych przez drastyczne cięcia płac w tym resorcie, nie był zatem szczęśliwy, kiedy oddelegowano go, by uczestniczył w narodzinach członka rodziny królewskiej.
Obyczaj ten miał swoje korzenie w XVII stuleciu, a bezpośrednią przyczyną jego wprowadzenia były plotki dotyczące narodzin syna króla Jakuba II Stuarta, władającego Anglią od 6 lutego 1685 roku do 11 grudnia 1688 roku. Monarcha ten doczekał się dwóch córek z pierwszego małżeństwa z Anną Hyde, która zmarła w wieku trzydziestu czterech lat, nie zdążywszy obdarzyć swego małżonka upragnionym synem. Druga żona króla, Maria z Modeny, wprawdzie nie miała problemów z zajściem w ciążę, ale albo jej nie donosiła, albo rodziła martwe bądź słabe dzieci, które umierały wkrótce po przyjściu na świat. 10 czerwca 1688 roku zły los jednak się odmienił i królowa powiła zdrowego, silnego chłopca, Jakuba Franciszka Edwarda. Ale poddani, zamiast cieszyć się z narodzin następcy tronu, dali posłuch paskudnym pogłoskom, jakoby królowa urodziła kolejne martwe dziecko, które podmieniono na noworodka niewiadomego pochodzenia. Mówiono, że zaufani ludzie przynieśli je do pałacu w szkandeli, specjalnym naczyniu stosowanym do podgrzewania pościeli, które przypominało sporą patelnię z przykrywką na długim kiju. Zaniepokojony tymi pogłoskami monarcha bezzwłocznie zwołał nadzwyczajne posiedzenie rady, której członkowie orzekli, że noworodek jest biologicznym synem swoich królewskich rodziców, ale nie uciszyło to plotek. Chłopcu, którego narodziny wywołały taki ferment, nie dane było jednak zasiąść na tronie, bo kilka miesięcy po jego przyjściu na świat rewolucja odsunęła od władzy jego ojca, a na tronie zasiadła jego przyrodnia siostra Anna, córka Jakuba II z pierwszego małżeństwa z Anną Hyde. Wątpliwości dotyczące pochodzenia Jakuba Franciszka Edwarda legły jednak u podstaw uchwalenia prawa, zgodnie z którym urzędnik państwowy musiał być obecny przy narodzinach każdego królewskiego potomka, a potem zaświadczyć przed rządem, że królowa lub inna członkini dynastii sama powiła dziecko oraz poinformować gabinet o płci noworodka.
Sir Joynson-Hicks nie był naocznym świadkiem narodzin córki księcia Yorku, bo mała księżniczka przyszła na świat przy pomocy cesarskiego cięcia. Minister siedział w jednym z pomieszczeń, niecierpliwie oczekując na szczęśliwy finał i powrót do swoich obowiązków. Do pokoju położnicy, księżnej Yorku Elżbiety, która od 1923 roku była żoną księcia Alberta, został wprowadzony już po zabiegu. Sir Henry Simson, lekarz, który przeprowadzał operację, okazał mu noworodka płci żeńskiej, a minister mógł z ulgą powrócić do pracy. Przedtem czekał go jeszcze zaszczytny obowiązek poinformowania o narodzinach dziecka innych członków rządu. Z kolei pałac Buckingham obwieścił poddanym Jerzego V narodziny jego wnuczki za pomocą krótkiego komunikatu zamieszczonego dopiero na czwartej stronie „Timesa”: „O godzinie 2.40 dziś rano księżna Yorku urodziła księżniczkę. Matka i córka czują się dobrze”3. Nikt wówczas nie przypuszczał, że urodziła się wówczas przyszła królowa, której długie panowanie zostanie nazwane „drugą epoką elżbietańską”. Jedynie autor artykułu w „Daily Mail”, który ukazał się następnego dnia, przypomniał czytelnikom, że „ta dziewczynka, której osoba od wczoraj zdominowała wszystkie albo prawie wszystkie rozmowy w królestwie, jest trzecią w kolejce do tronu”4.
Być może jednak ta mała dziewczynka, którą politykowi z dumą zaprezentował medyk, była wprawdzie biologicznym dzieckiem księcia Yorku, ale w jej żyłach nie płynęła wyłącznie szlachetna krew. Istnieje teoria, jakoby przyszła królowa Elżbieta II była po kądzieli wnuczką… francuskiej kucharki! Taki właśnie rodowód przyszłej królowej podaje lady Colin Campbell w biografii królowej matki pt. Królowa.
Formalnie dziadkami ze strony matki naszej bohaterki byli Cecilia Cavendish-Bentinck i jej mąż lord Claude Bowes-Lyon, czternasty hrabia Strathmore i Kinghorne, a zarazem właściciel posiadłości Saint Paul’s Walden Bury na terenie hrabstwa Hertfordshire. Urodzona 4 sierpnia 1900 roku Elżbieta, która w przyszłości zostanie matką monarchini najdłużej w historii zasiadającej na tronie Wielkiej Brytanii, była czwartą córką, a zarazem dziewiątym z dziesięciorga dzieci, których się doczekali. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że Cecilia przeżyła załamanie nerwowe po śmierci najstarszej córki Violet, która zmarła na błonicę w 1893 roku jako jedenastoletnia dziewczynka. Jej matka nie mogła przeboleć tej straty, a opiekujący się nią lekarze orzekli, że najlepszym remedium będą narodziny kolejnego dziecka, mimo że pozostała siódemka potomstwa cieszyła się dobrym zdrowiem. Najwidoczniej medycy uznali, że jedynie noworodek może uleczyć zbolałą Cecilię. Niestety, pani Bowes-Lyon cierpiała także na dolegliwości fizyczne i była w tak złym stanie, że każda kolejna ciąża mogła zagrozić jej życiu. A mimo to kobieta urodziła jeszcze dwójkę dzieci, córkę i syna Davida, co bynajmniej nie nadszarpnęło jej kondycji. Mało tego, dożyła słusznego wieku siedemdziesięciu ośmiu lat, co może zakrawać na cud, zwłaszcza biorąc pod uwagę stan ówczesnej medycyny.
Zdaniem lady Campbell żadnego cudu w tym wypadku jednak nie było, bo Claude spłodził dwójkę swoich najmłodszych potomków z pracującą w jego domu w charakterze kucharki młodą Francuzką, Marguerite Rodiere. Całą sprawę utrzymano jednak w ścisłej tajemnicy, a Cecilia ciążę udawała, co wbrew pozorom nie było wcale takie trudne. Na przełomie XIX i XX stulecia kobiety z wyższych sfer będące „przy nadziei” wycofywały się z życia towarzyskiego, gdy tylko zaokrąglał im się brzuszek, i następnych kilka miesięcy spędzały w domowym zaciszu. Nikt poza najbliższą rodziną nie widywał przyszłych matek aż do terminu rozwiązania. O ile jednak na dyskrecję najbliższych krewnych można było liczyć, o tyle znacznie gorzej wyglądała kwestia zachowania tajemnicy wśród służby, było to bowiem bardzo rozplotkowane towarzystwo. Zatem jeżeli Cecilia Bowes-Lyon faktycznie udawała odmienny stan, musiała odgrywać tę komedię również w domu. Kolejny problem pojawiał się w dniu porodu, zwłaszcza że dzieci rodziły się wówczas w domowych pieleszach, ale i na to było rozwiązanie: poród przyjmowała akuszerka wynajmowana specjalnie na tę okazję. W owych czasach profesją tą parały się wyłącznie kobiety wywodzące się z niższych warstw społecznych niż lekarze. Wprawdzie ci ostatni byli w stanie zapewnić rodzącej znacznie lepszą opiekę, ale mogliby też wyjawić bolesną tajemnicę dotyczącą prawdziwej tożsamości matki noworodka. Akuszerki zaś były przyzwyczajone do wezwań o każdej porze dnia i nocy do zupełnie nieznanych im kobiet. Pojawiały się w życiu dziecka i położnicy tylko na chwilę, by zniknąć zaraz po przyjściu noworodka na świat, w owych czasach ich obowiązki nie obejmowały bowiem opieki poporodowej nad matką i dzieckiem.
Kolejne wątpliwości co do tego, czy biologiczną babcią królowej Elżbiety była rzeczywiście Cecilia, wzbudzają okoliczności narodzin przyszłej żony księcia Alberta. Jej matka, wspominając ten fakt, zmieniała wersję wydarzeń, raz mówiąc, że córkę powiła na tylnym siedzeniu taksówki, a innym razem wspominała, że dziewczynka przyszła na świat w ambulansie. Wszystkie oficjalne biogramy królowej matki jako dzień jej narodzin podają 4 sierpnia 1900 roku, ale lady Campbell upiera się, że Elżbieta urodziła się dzień później i wcale nie w Londynie, jak podają oficjalne źródła, ale w posiadłości swoich rodziców Saint Paul’s Walden Bury. Problem polegał jednak na tym, że Cecilii, w dokumentach figurującej jako jej matka, w owej posiadłości wówczas nie było. Niefrasobliwie wyjechała do Londynu, pozostawiając w domu ciężarną Marguerite, która to, zdaniem „dobrze poinformowanych”, wydała na świat matkę przyszłej królowej pod nieobecność swojej chlebodawczyni. Cecilia opuszczała dom bez obaw, wszak zdaniem lekarzy do porodu było jeszcze trochę czasu, ale dziecko sprawiło wszystkim niespodziankę, rodząc się przed terminem. Oficjalna wersja głosiła, jakoby w drodze do Londynu złapały ją skurcze, dlatego czym prędzej zawróciła, a do rozwiązania doszło w Welwyn lub w jego okolicach.
Zdaniem niektórych biografów królowej matki Cecilia powiła córkę w domu doktora Thomasa w Welwyn, gdzie musiała się zatrzymać. Elżbieta konsekwentnie powtarzała jednak, że urodziła się w Londynie. Dopiero gdy niedarzący jej sympatią szwagier Edward Windsor zaczął rozprowadzać pogłoski o jej pochodzeniu, zmieniła wersję, przyznając, że przyszła na świat w rodzinnej posiadłości. Z kolei młodszy brat Elżbiety, zdaniem wielu także będący synem kucharki, w rozmowie z Dorothy Laird, autorką biografii Elżbiety, stwierdził, że jego siostra „nie urodziła się w Saint Paul’s”. Lady Campbell uważa, że fakty mówią same za siebie: „Po pierwsze, lady Glamis przed 1900 rokiem wydała na świat ósemkę potomstwa, jest więc wysoce nieprawdopodobne, by zdecydowała się na podróż z Saint Paul’s Walden do Londynu i z powrotem, wiedząc o zbliżającym się terminie porodu. Nie postąpiłaby w ten sposób żadna kobieta mająca znaczne doświadczenie macierzyńskie, zwłaszcza jeżeli byłaby tak oddana rodzinie jak Cecilia Glamis. Należy pamiętać, że w 1900 roku nawet arystokracja nie podróżowała luksusowymi automobilami. Jedynymi szeroko dostępnymi środkami transportu były pociągi i powozy, przy czym podczas gdy podróż koleją była w miarę wygodna, jazda powozem już znacznie mniej. Tak czy inaczej żadna kobieta przy zdrowych zmysłach nie odważyłaby się, będąc w ciąży, wsiąść do pociągu ani zaryzykować jazdy po wyboistych drogach w nawet najbardziej komfortowym powozie”5. Poza tym, w owych czasach kobiety rodziły w domach, a nie w szpitalach, nikt nie wzywałby zatem do rodzącej ambulansu, wersje o narodzinach Elżbiety w ambulansie, zdaniem lady Campbell, powinno się zatem włożyć między bajki.
Jakby tego było mało, sprawę pogmatwała matka królowej Elżbiety II, która, będąc panną, we wniosku paszportowym jako miejsce swoich narodzin podała Londyn, ale już jako żona panującego monarchy w 1937 roku odsłoniła tablicę upamiętniającą swój chrzest w kościele Wszystkich Świętych w Saint Paul’s Walden, na której jako miejsce jej przyjścia na świat widnieje… rodzinna posiadłość.
Jeżeli wierzyć lady Campbell, która przez pierwsze małżeństwo z lordem Colinem Ivarem Campbellem, jedenastym księciem Argyll, weszła do kręgu brytyjskiej arystokracji i siłą rzeczy została wtajemniczona w życie wyższych sfer, rodzina matki Elżbiety II nie była jedyną familią korzystającą z takiej specyficznej formy zastępczego macierzyństwa. Zdaniem pisarki wielu potomków arystokratycznych rodów przyszło na świat w taki właśnie sposób. A wszystko przez obowiązujące wówczas prawo, zgodnie z którym ani potomstwo nieślubne arystokratów, ani dzieci przysposobione przez członków tej warstwy nie miały prawa do dziedziczenia tytułów szlacheckich. Bywało zatem, że pary, które z jakichś względów nie mogły doczekać się własnego potomstwa, decydowały się na bardziej skomplikowane metody. Arystokratki, których mężowie okazywali się bezpłodni, korzystały zazwyczaj z metody opracowanej przez trzech wziętych londyńskich położników: Abrahamsa, Aaronsa i Zimmermana, którzy za sowite wynagrodzenie zatrudniali młodych, krewkich mężczyzn w charakterze dawców spermy. Szlachetnie urodzone damy, niemogące się doczekać potomstwa z poślubionymi mężczyznami, udawały się do gabinetu mieszczącego się przy ulicy Harley, w którym czekały, aż lekarz pobierze nasienie od przebywającego w sąsiednim pokoju mężczyzny, a potem wstrzyknie je im przez wziernik. Żadna z nich nie miała nigdy spotkać człowieka będącego biologicznym ojcem jej dziecka, ono także nie miało nigdy poznać tożsamości dawcy nasienia.
Kandydaci na dawców byli bardzo starannie sprawdzani pod kątem urody i inteligencji. Wybierano ich z wąskiego grona majordomów – urzędników zarządzających dworami szlachetnie urodzonych. „Majordomów można by określić nowoczesnym mianem dyrektorów generalnych, ponieważ kierowali oni gospodarstwami domowymi często większymi niż współczesne firmy – twierdzi lady Campbell. – Aby kompetentnie sprawować swoją funkcję, musieli zatem posiadać wrodzoną inteligencję, zmysł organizacyjny, umiejętności zarządcze, samodyscyplinę, opanowanie oraz zdolność skutecznego komunikowania się i współdziałania zarówno z osobami wyżej urodzonymi, równymi sobie, jak i tymi o niższym statusie społecznym. Innymi słowy – była to najzdolniejsza kadra kierownicza tamtych czasów. Mimo że nie mogli się poszczycić szlacheckim pochodzeniem, często dorównywali swoim panom pod względem intelektualnym, a czasami nawet ich przewyższali, choć oczywiście nikt nie odważyłby się przyznać tego głośno.
Wielu majordomów było również atrakcyjnymi mężczyznami, ponieważ korzystny wygląd stanowił jedno z ważniejszych kryteriów podczas poszukiwania kandydata na to stanowisko. Na dodatek niska pozycja społeczna majordomów gwarantowała, że nie będą oni posiadać wystarczających środków ani odpowiedniego statusu, by w przyszłości stwarzać problemy kobietom zapłodnionym ich nasieniem”6.
Co więcej, z tej możliwości korzystano zazwyczaj kilkakrotnie, bo małżeństwa arystokratów, które doczekały się tylko jednego, dwojga czy nawet trojga potomstwa, były wyjątkiem budzącym powszechne zdumienie. W owych czasach, kiedy choroby wieku dziecięcego oraz infekcje, z którymi współczesna medycyna radzi sobie doskonale, siały śmierć wśród dzieci, a ci synowie, którym dane było dożyć dojrzałego wieku, często ginęli na wojnie, szlachetnie urodzone pary musiały mieć niejako „w zapasie” co najmniej dwóch potomków płci męskiej – potencjalnych następców i spadkobierców.
Natomiast w przypadku, gdy to kobieta nie mogła zajść w ciążę albo ciąża zagrażała jej zdrowiu, arystokrata uwodził jakąś młodą, zdrową, ale ubogą dziewczynę pracującą w jego domu. Oczywiście taka „zastępcza matka” była za swoje usługi sowicie wynagrodzona, a powicie przez nią nieślubnego dziecka utrzymywano w tajemnicy w interesie zarówno jej samej, jak i biologicznego ojca, o dziecku nie wspominając. Tajemnicę pochodzenia Elżbiety miał poznać jej szwagier, a zarazem następca tronu, David, przez historię zapamiętany jako Edward VIII, który abdykował z miłości do rozwódki Wallis Simpson. On też nadał żonie swojego brata przezwisko „Cookie” – Ciasteczko, co miało stanowić nawiązanie do jej biologicznej matki z zawodu kucharki. W swoich pamiętnikach twierdził, że dysponuje wiarygodnymi dowodami na pochodzenie Elżbiety, ale nigdy ich publicznie nie ujawnił.
Trudno orzec, jak było naprawdę, ale zakochanemu w pannie Bowes-Lyon księciu Albertowi te wątpliwości nie przeszkadzały, a Elżbieta cieszyła się bezwarunkową miłością obojga rodziców. Cecilia kochała ją równie mocno jak swoje pozostałe dzieci, nawet jeżeli nie była jej biologiczną matką.
Najmłodsza panna Bowes-Lyon nie wyrosła na piękność, była niską, korpulentną dziewczyną, o okrągłej, żeby nie powiedzieć pyzatej, twarzy i miała skłonności do tycia. W młodości jednak nie miała raczej problemów z nadwagą. Z natury bystra i inteligentna, otrzymała dość przeciętne wykształcenie, ale nie była w tym względzie wyjątkiem – w czasach, kiedy przyszło jej dorastać, do edukacji dziewcząt nie przywiązywano zbyt wielkiej wagi. Zasadniczym celem każdej młodej panny z dobrego domu było poślubienie jakiegoś dobrze urodzonego i zamożnego młodzieńca. Ale Elżbieta miała nieco większe ambicje: kiedy była małą dziewczynką, pewna Cyganka wywróżyła jej bowiem, że w przyszłości zostanie królową. Dziewczyna wróżbę potraktowała poważnie i miała nadzieję, że zdobędzie serce Davida, najstarszego spośród czterech synów króla Jerzego V, który w przyszłości miał zasiąść na tronie.
Książę Walii, bo właśnie taki tytuł przysługuje następcy tronu Wielkiej Brytanii, był przystojnym młodzieńcem i podobał się niejednej pannie. Elżbieta poznała księcia w 1918 roku dzięki zaprzyjaźnionej z jej rodzicami wicehrabinie Coke i natychmiast zarzuciła na niego sieci, starając się oczarować go swymi przymiotami. Nie zdawała sobie jednak sprawy, że stoi na z góry przegranej pozycji, bo nie była w typie Davida, mężczyzny gustującego w wysokich i szczupłych, wręcz chudych paniach, obdarzonych niewielkimi, ale za to zgrabnymi piersiami. Elżbieta była dla niego za niska, stanowczo za pulchna, miała zbyt obfity biust i jego zdaniem fatalnie się ubierała. A tymczasem on podążał za modą i uchodził za najelegantszego mężczyznę ówczesnej Europy, co z kolei raziło jego konserwatywnego królewskiego ojca. Elżbieta jednak była niebywale uparta i wytrwale kokietowała swojego wybranka, niestety, bez powodzenia.
Jednak wróżba Cyganki miała się spełnić, chociaż w dość pokrętny sposób. Tymczasem żywiołowa i wiecznie uśmiechnięta panna Bowes-Lyon wpadła w oko młodszemu bratu księcia Walii, Albertowi, ale on, przynajmniej początkowo, nie przypadł jej do gustu. I nie ma się co dziwić, bo w porównaniu z Davidem wypadał wyjątkowo blado.
Król Jerzy V i jego żona Maria Teck doczekali się szóstki dzieci, trudno jednak uznać ich za wzorowych rodziców. Królowa Maria każdego potomka wkrótce po wydaniu na świat oddawała pod opiekę sztabowi nianiek i guwernantek, co w owych czasach było normalną praktyką w wyższych sferach. Problem polegał jednak na tym, że kobiety zatrudniane na tym stanowisku miały, mówiąc oględnie, dość kontrowersyjne metody wychowawcze. Najboleśniej doświadczył tego drugi pod względem starszeństwa królewski syn, urodzony 14 grudnia 1895 roku Albert Fryderyk Artur Jerzy, chłopiec z natury słaby i delikatny. Ponieważ był leworęczny, jego niania siłą zmuszała go do pisania prawą ręką, a skutek takich poczynań był wręcz opłakany, bo Bertie, jak zwano w rodzinie średniego syna Jerzego V, nabawił się poważnej wady wymowy i zaczął się jąkać.
Dla jego rodziców nie był to specjalny problem, wszak na brytyjskim tronie miał w przyszłości zasiadać jego najstarszy brat, Edward Albert Chrystian Jerzy Andrzej Patryk David, zwany w rodzinie Davidem. Jąkający się książę miał jednak stanowczy zakaz odzywania się w trakcie jakichkolwiek uroczystości publicznych, wobec czego wiedza o jego przypadłości długo była sekretem rodzinnym. Chłopiec otrzymał pierwsze imię po pradziadku, księciu Albercie, po którym jego prababka, królowa Wiktoria, nosiła żałobę do końca życia. Bertie od wczesnego dzieciństwa znajdował się w cieniu swego starszego brata, do którego bezustannie był porównywany i to porównanie wypadało, niestety, na jego niekorzyść. „David był błyskotliwym i pięknym dzieckiem o twarzy aniołka, Albert stanowił jego zniekształconą wersję. David jako chłopiec miał dużo uroku osobistego i wdzięku, Bertie jąkał się i był niezgrabny. Każdy uwielbiał czarującego Davida, wszyscy natomiast ignorowali nieporadnego Bertiego”7. Najstarszego księcia uwielbiała też wspomniana niania, osoba o psychopatycznych cechach, która bezgranicznie kochała następcę tronu, a wręcz nienawidziła Bertiego i drastycznie zaniedbywała młodszego ze swoich wychowanków. Dochodziło nawet do tego, że zapominała go nakarmić.
Nieporadność młodszego z książąt wynikała z jego niepełnosprawności, bo Albert cierpiał na koślawość kolan, którą leczono za pomocą żelaznych szyn zakładanych na noc i noszonych w ciągu dnia, a wada wymowy skutecznie odbierała mu pewność siebie. Ale i tak jego dzieciństwo było szczęśliwsze niż los najmłodszego brata, księcia Jana. Niektórzy twierdzili, że rodzice sami ściągnęli na swego najmłodszego potomka nieszczęście, nadając mu imię uważane przez wielu za niefortunne dla mężczyzn z angielskich rodzin królewskich. Fatum na nie miał ściągnąć Jan bez Ziemi, znany głównie z książek i filmów, w których występuje jako konkurent Ryszarda Lwie Serce. Faktem jest, że synowie angielskich władców, którzy nosili to feralne imię, umierali zdecydowanie przedwcześnie. Taki los spotkał także najmłodszego syna króla Jerzego V, który w wieku czterech lat dostał pierwszego ataku epilepsji. Posiadanie nieuleczalnie chorego potomka okazało się dla monarchy i jego żony stanowczo zbyt wielkim ciężarem, i to bynajmniej nie dlatego, że nie mogli patrzeć na jego cierpienia, lecz dlatego, że wstydzili się małego Jana, który w każdej chwili mógł ich „skompromitować”, wijąc się na podłodze i tocząc pianę z ust. Nieszczęsne dziecko odseparowano od rodziny. 18 stycznia 1919 roku książę Jan dostał bardzo silnego ataku epilepsji, w wyniku którego zmarł. Płakała tylko opiekująca się nim do końca pielęgniarka Charlotte Bill, zwana przez chłopca pieszczotliwie Lalą, jedyna osoba, która potrafiła pokochać to schorowane, cierpiące i z całą pewnością bardzo nieszczęśliwe dziecko.
Myliłby się jednak ten, kto sądzi, że starsi synowie króla Jerzego VI cieszyli się ojcowską miłością. Monarcha uważał bowiem, że najwłaściwszą metodą wychowania dzieci jest utrzymywanie ich w rygorach surowej dyscypliny. Wobec swojej jedynej córki Marii zdobywał się na jakieś ciepłe odruchy, ale wszystkich czterech synów, bo oprócz wspomnianych wyżej książąt, miał jeszcze dwóch – Henryka i Jerzego – traktował jak kadetów zobowiązanych do karnego wykonywania jego rozkazów. Każdy objaw buntu czy niezależności spotykał się z bardzo surową karą.
Jerzy V świadomie powielał schemat wychowania, jakie sam otrzymał, i z lubością powtarzał: „Mój ojciec bał się swojej matki, ja bałem się swego ojca. Zrobię wszystko, aby moje dzieci bały się mnie”8. A ponieważ sam był potomkiem jednego z najbardziej rozpustnych władców, jacy kiedykolwiek zasiadali na tronie Anglii, uważnie przyglądał się swoim synom, czy aby nie odziedziczyli skłonności po dziadku Edwardzie VII. Jako władca całym sercem służył państwu i narodowi, dlatego uważał, że na wszystkich członkach dynastii, a przede wszystkim na jego synach, ciąży obowiązek służenia Koronie i wpajał im to niemal od urodzenia. W dodatku był pedantem, miał obsesję na punkcie porządku i schludności, jak również punktualności, popadając w tym względzie w przesadę. Dostawał ataku szału, gdy robiąca porządki pokojówka przestawiła bibeloty na półkach czy też artykuły piśmiennicze na biurku, czym skutecznie uprzykrzał życie wielu pracownikom pałacu.
Biografowie dziadka Elżbiety II twierdzą, że monarcha kochał w zasadzie tylko dwie istoty: swoją papugę o wdzięcznym imieniu Charlotte i żonę Marię, z czasem do tego grona dołączyła jego najstarsza wnuczka, bohaterka tej publikacji. Ulubienica króla, papuga kakadu o różowoszarym upierzeniu, którą otrzymał w prezencie od swojej ukochanej siostry, cieszyła się wielkimi względami Jerzego. Monarcha zawsze zabierał ją na śniadanie, pozwalając jej chodzić swobodnie po stole i częstować się wszystkim, co tylko wpadło jej w oko. Ponoć ptaszysko szczególnie lubiło jajka na miękko. Królowa Maria nie podzielała mężowskich uczuć do jego pupilki, bo Charlotte ozdabiała królewski stół swymi odchodami, doprowadzając do łez żonę monarchy. Ale król niewiele sobie z tego robił i po prostu zakrywał wstydliwe pozostałości talerzykami do musztardy. Król wszędzie zabierał swoja papugę, nawet w podróże zagraniczne, a niektórzy twierdzili, że ptak był najlepiej poinformowanym mieszkańcem Wielkiej Brytanii, gdyż król przeglądał w towarzystwie Charlotte tajne dokumenty dostarczane mu w czerwonych teczkach. W trakcie owego przeglądu umiejąca mówić papuga skrzeczała głośno: „I co z tego!”. Poza tym naśladowała też swego pana, który miał dość wybuchowy temperament i często krzyczał na służbę oraz domowników. Charlotte nie cieszyła się sympatią królowej Marii ani królewskich dzieci. Trudno byłoby ich za to winić, skoro wredny ptak na widok książąt spóźnionych na śniadanie skrzeczał: „Jak zawsze spóźniooony!”, naśladując w ten sposób swego pana, w którego oczach spóźnianie się, zwłaszcza na posiłek, urastało co najmniej do rangi przestępstwa, o ile nie zbrodni.
Wszyscy synowie Jerzego VI otrzymali wojskowe wykształcenie, a dwaj najstarsi trafili do Royal Naval College w Dartmouth. Albert nie wyniósł stamtąd dobrych wspomnień, zwłaszcza że niezbyt dobrze radził sobie z nauką – szkołę ukończył z 63 lokatą na 67 absolwentów. Dodatkowym problemem była z pewnością jego wada wymowy, bo drobny, jąkający się i nieśmiały młodzieniec był wręcz idealnym kandydatem na klasową ofermę, a jego królewskie pochodzenie bynajmniej nie onieśmielało kolegów. Wręcz przeciwnie, koledzy kłuli go szpilką, by przekonać się, czy w jego żyłach płynie błękitna krew. Poza tym, kiedy w 1909 roku po raz pierwszy przekroczył mury szkoły, nie był jeszcze synem króla, ale jedynie potomkiem księcia Walii, jego ojciec wstąpił na tron dopiero w 1910 roku, po śmierci Edwarda VII.
W przeciwieństwie do innych kadetów Bertie nie miał okazji, by podczas wakacji odpocząć od wojskowego rygoru, bo kochający wojsko i wojskowe ceremoniały ojciec urządził jemu i jego braciom prawdziwe koszary w domu. Na matczyną miłość także nie mogli liczyć, ponieważ Maria była bardzo oschła dla swojego potomstwa. Jej najstarszy syn w swoich pamiętnikach opisze ją jako kobietę, w której żyłach zamiast krwi płynął lód. Potwierdza to relacja jednej z dam dworu królowej. „Spytałam ją kiedyś, czy kiedykolwiek poszła i usiadła na łóżku [Davida] i porozmawiała z nim jak matka ze swoim synem, ale ona odparła, że nie potrafiłaby tego zrobić”9 – relacjonowała. Zdanie to podzielał także królewski bibliotekarz, Owen Morshead, który stwierdził, że rodzina królewska „produkuje złych rodziców, którzy podobnie jak kaczki depczą swoje młode”10.
Pomimo ewidentnego faworyzowania następcy tronu Bertie i David byli zżytymi, kochającymi się braćmi, a Albertowi nawet nie przyszłoby do głowy, żeby użalać się nad sobą. Życie w cieniu brata w gruncie rzeczy odpowiadało nieśmiałemu introwertykowi, jakim był. Kiedy obaj uczyli się w szkole w Dartmouth, zachorowali na świnkę, przy czym szesnastoletni wówczas David zapadł na wyjątkowo ostrą jej postać i jego rozwój płciowy się zatrzymał. Niestety, nie dało się tego ukryć i poddani brytyjscy się zastanawiali, dlaczego następca tronu w wieku osiemnastu, a nawet dwudziestu lat wciąż wygląda jak przerośnięte dziecko i dlaczego, na Boga, nie interesuje się kobietami. Książę wykazywał długo cechy niedojrzałości psychicznej, zachowując się jak ośmioletni chłopiec, a nie dojrzały mężczyzna. Ale mimo to był ładnym młodzieńcem, zwłaszcza w porównaniu do chudego, wręcz rachitycznego młodszego brata, a jego niedojrzałość budziła pewną sympatię. Pomimo wszystko Brytyjczycy pokochali najstarszego syna Jerzego V i cieszyli się, że w przyszłości to on zasiądzie na tronie. Nie wiedzieli jednak, że przebyta świnka sprawiła, że ich ukochany książę będzie miał poważne problemy z utrzymaniem ciągłości dynastii, ostra postać choroby uczyniła go bowiem bezpłodnym.
Korzystną zmianę przyniosła natomiast Davidowi służba wojskowa. Książę po wybuchu wielkiej wojny wstąpił do grenadierów gwardii, mimo że był niższy niż wymagał regulamin, ale nikt nie zamierzał wysyłać go na front. Jako następca tronu mógł jedynie wizytować szpitale i dokonywać przeglądów wojsk, ale mimo to i tak otarł się o śmierć, kiedy we wrześniu 1914 roku podczas inspekcji brytyjskiej armii w Vermelles zabłąkany pocisk trafił w pojazd, w którym jechał, zabijając kierowcę. Ten incydent nie osłabił w nim jednak woli walki, dlatego David naciskał, aby przeniesiono go na miejsce działań wojennych. W końcu dopiął swego, a jako żołnierz przejawiał wręcz skłonność do ryzyka, a nawet pogardę dla śmierci. Jak mawiał, ponieważ miał czterech braci, mógł oddać życie dla kraju, ale ówczesny minister wojny nie podzielał tej opinii, dlatego odwołał księcia z linii frontu, ku jego autentycznej rozpaczy. Dzięki pobytowi w armii David wydoroślał, zmężniał, chociaż i tak pod żadnym względem nie przypominał Herkulesa, i przede wszystkim – dojrzał psychicznie. W czasie wojny przeżył też inicjację seksualną z pewną francuską prostytutką i od tej pory często bywał w burdelach, a seks stał się jego wielką życiową pasją. Oprócz seksu następcy tronu bardzo zasmakował alkohol i to do tego stopnia, że niemal wpadł w nałóg. David miał też serdecznie dość sztywnej atmosfery panującej w pałacu Buckingham, nie znosił ojca, który zalazł mu za skórę w dzieciństwie, dlatego po zakończeniu służby wojskowej przeniósł się do pałacu św. Jakuba w Londynie.
Popularności przydało mu pozowanie na obrońcę ubogich i uciśnionych, poddanym podobało się, że ich przyszły król odwiedza ubogie dzielnice Londynu, wizytuje kopalnie, sprawdzając, w jakich warunkach pracują i żyją górnicy. Była to także kampania wizerunkowa, opracowana zresztą przez niezawodnego lorda Stamfordhama, królewskiego sekretarza, ale trzeba przyznać, że książę w narzuconej mu roli spisywał się bardzo dobrze. Podobnie jak później księżna Diana miał zadziwiający dar nawiązywania porozumienia z prostymi ludźmi, nawet tymi z nizin społecznych. Nic dziwnego, że wzbudzał zainteresowanie prasy oraz innych środków przekazu, i to tak duże, że właściwie należałoby uznać, że to on, a nie Diana, był pierwszym celebrytą dynastii Windsorów. Wszędzie, gdziekolwiek się pojawiał, spotykał się z sympatią, uchodził też, zresztą bardzo słusznie, za ikonę męskiej mody. Z czasem stał się wręcz twarzą Imperium Brytyjskiego poza jego granicami.
Jego młodszy brat w czasie pierwszej wojny światowej również służył w wojsku – w marynarce wojennej. Na pokładzie HMS „Collingwood” dał się poznać jako marynarz opanowany, a jednocześnie odważny. Niestety, kłopoty zdrowotne słabowitego księcia, a konkretnie nieżyt żołądka, zmusiły go do opuszczenia Royal Navy, ale nie do rezygnacji ze służby wojskowej, bo w 1917 roku wstąpił w szeregi nowo utworzonych Royal Air Force. Albert spisywał się dość dobrze i uzyskał licencję pilota, ale nigdy nie brał udziału w działaniach wojennych. W 1920 roku w związku z mianowaniem na księcia Yorku11, hrabiego Inverness i barona Killarney przybyło mu obowiązków polegających na reprezentowaniu ojca podczas różnych uroczystości czy oficjalnych podróży. Ponieważ wciąż się jąkał, program owych uroczystości i wizyt układano w taki sposób, aby jak najrzadziej zabierał głos.
Ani służba wojskowa, ani tytuły nie dodały jednak Albertowi pewności siebie, nadal był młodzieńcem chorobliwie nieśmiałym i unikał kobiet. Nie oznaczało to jednak, że był homoseksualistą – po prostu przerażało go obcowanie z przedstawicielkami płci pięknej. Nieszczęsny Bertie w ich obecności bał się odezwać, a na myśl, że miałby którąś poprosić do tańca, oblewał się potem. Wobec takiego obrotu spraw David, który od dawna znał uroki miłości cielesnej, postanowił pomóc swojemu braciszkowi i zaaranżował randkę z panną Phyllis Monkman, utalentowaną aktorką i tancerką, gwiazdą londyńskich musicali. Urodziwa dziewczyna zagościła w życiu księcia na dłużej, a potem zapisała się tak dobrze w jego pamięci, że przez kilka lat wysyłał jej kwiaty na urodziny. Ale to nie ona była miłością życia Alberta, jego sercem całkowicie zawładnęła Elżbieta Bowes-Lyon.
Po raz pierwszy zwrócił na nią uwagę 8 lipca 1920 roku na balu Królewskich Sił Powietrznych odbywającym się w londyńskim hotelu Ritz. Dziewczyna tańczyła wówczas z jego koniuszym Jamesem Stuartem, w którym, jak twierdzi lady Campbell, była wówczas zakochana, co nie przeszkadzało jej żywić nadziei na małżeństwo z przystojnym następcą tronu. Prawdę mówiąc, sytuacja Elżbiety, ostatniej panny na wydaniu w rodzinie Bowes-Lyon, nie przedstawiała się zbyt różowo. Jej dwie starsze siostry zdążyły korzystnie wyjść za mąż i ambicją dziewczyny było dorównanie im pod tym względem, dlatego rozglądała się za odpowiednim kandydatem na męża, swoim zwyczajem kokietując, kogo tylko się da. Była bardzo zdesperowana, w owych czasach bowiem miarą sukcesu młodej kobiety było to, jak szybko wyjdzie za mąż po swoim debiucie towarzyskim, który odbywał się, kiedy dziewczyna miała siedemnaście lub osiemnaście lat. Te, którym udało się to dopiero po dwudziestce, uchodziły wręcz za życiowe nieudacznice. Pomimo owej determinacji Bertie nie przypadł Elżbiecie do gustu. Zresztą spotkała go kilka lat wcześniej, kiedy była zaledwie podlotkiem, a wtedy starszy o cztery lata książę nie zwrócił na nią uwagi, on zaś, jak zwierzyła się koleżance, wydał się jej dość miły, ale jego powierzchowność określiła jako… odrażającą.
Kiedy oficjalnie została przedstawiona Albertowi podczas pamiętnego balu, Bertie zrobił na niej o wiele lepsze wrażenie, ale nie oznacza to, że ujrzała w nim kandydata na męża. Książę Yorku natomiast był Elżbietą autentycznie oczarowany, co więcej, niedługo potem zwierzył się jednej z dam dworu, że właśnie wówczas zakochał się w dziewczynie, ale z powagi swoich uczuć zdał sobie sprawę znacznie później. Tymczasem dwudziestoletnia wówczas panna Bowes-Lyon, przerażona widmem staropanieństwa, z uporem kokietowała dwóch najprzystojniejszych kawalerów, jakich los postawił na jej drodze: Jamesa Stuarta i księcia Walii, chociaż jej serce skłaniało się ku pierwszemu. Wydaje się jednak, że gdyby obaj poprosili o jej rękę, wybrałaby następcę tronu, bo perspektywa bycia królową była bardziej nęcąca. Niestety, żaden z nich jakoś nie nosił się z zamiarem oświadczyn. Ambitna dziewczyna nie zauważyła, że wpadła w oko Albertowi, który postanowił zdobyć jej względy. Aby przygotować grunt do przyszłych zalotów, postanowił złożyć wizytę jej rodzinie w Glamis, dokąd udał się wraz ze swoją siostrą, księżniczką Marią. Albert był wręcz urzeczony atmosferą panującą w rodzinnym domu Elżbiety i bardzo polubił jej rodziców, diametralnie różnych od jego własnych. Wkrótce zebrał się na odwagę i oświadczył się dziewczynie, ale dostał kosza.
Gdy do królewskiej pary dotarły wieści o zauroczeniu ich młodszego syna panną Bowes-Lyon, rodzice postanowili dowiedzieć się czegoś o damie serca Bertiego. Z relacji Mabell Airlie, jednej z dam dworu, która znała dobrze jej rodzinę, wyłaniał się bardzo pozytywny wizerunek panny. Według lady Airlie Elżbieta była istnym aniołem, otrzymała staranne wychowanie i z rodzinnego domu wyniosła poszanowanie dla tradycyjnych wartości. Zwłaszcza to ostatnie podobało się królowi, który, w przeciwieństwie do następcy tronu, nie tolerował rewolucji obyczajowej i modowej, jaka ogarnęła świat po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Temu zagorzałemu konserwatyście zwłaszcza nie przypadły do gustu zmiany w damskiej modzie, które przyniosły rezygnację z gorsetów, drastyczne skrócenie spódnic, a także zupełnie nowe fryzury. A już prawdziwą zgrozą przejmowały monarchę panie malujące paznokcie. Ofiarą jego konserwatyzmu padła nawet żona, która już chyba jako jedyna kobieta w kraju codziennie wbijała się w niewygodny gorset, nosiła długie spódnice i czesała się tak, jak kobiety za czasów królowej Wiktorii. Kiedy zatem dowiedział się, że ukochana Bertiego hołduje tradycyjnym wartościom i nie podąża ślepo za modą, odetchnął z ulgą. Próżność królowej, przeczulonej na punkcie monarszej godności, mile łechtała też informacja, że w żyłach jej potencjalnej synowej płynie prawdziwie królewska krew, i to odziedziczona po kilku władcach. Wśród jej zacnych przodków znalazł się król Robert II, władający Szkocją w latach 1371–1390, Brian Śmiały, panujący w Irlandii na początku XI stulecia, oraz Henryk VII, pierwszy angielski monarcha z dynastii Tudorów.
Wieści o zauroczeniu księcia Elżbietą dotarły także do rodziców panny. Cecilia była zachwycona takim obrotem sprawy, ale ojciec nie był zadowolony z perspektywy spowinowacenia z rodziną królewską. A tymczasem Bertie nie ustawał w staraniach, nie zważając na to, że jego ukochana wodzi zakochanymi oczyma za jego koniuszym i jawnie kokietuje księcia Walii. W końcu jednak spojrzała przychylnie na swojego adoratora, który okazał się bardzo pomocny i serdeczny w trudnych chwilach, kiedy jej matka zachorowała. A sprawa była poważna, bo u Cecilii podejrzewano nowotwór. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, a domniemany guz okazał się tylko wyjątkowo dużym kamieniem żółciowym, ale troska, jaką okazywał Elżbiecie w tym okresie jej książęcy adorator, wzbudziła w niej cieplejsze uczucia. Ich temperatura nie była jednak na tyle wysoka, żeby dziewczyna ujrzała w Albercie kandydata na męża.
Kto wie, jak dalej potoczyłaby się ta historia, gdyby do akcji nie wkroczyła królowa Maria. Wprawdzie matka księcia nie zdawała sobie sprawy z zamiarów panny wobec jej najstarszego syna, za to dowiedziała się, że ukochana Alberta przychylnym okiem spogląda na koniuszego. Ambitna dama nie mogła dopuścić, by ktoś taki sprzątnął Bertiemu sprzed nosa ukochaną, zwłaszcza tak spowinowaconą jak panna Bowes-Lyons, dlatego postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Pociągając za odpowiednie sznurki, sprawiła, że Stuart otrzymał intratną propozycję pracy w amerykańskim przemyśle naftowym. Jej przyjęcie wiązało się nie tylko z rezygnacją z posady koniuszego, ale także z wyjazdem do Stanów, co zachęcony perspektywą wysokich zarobków Stuart wkrótce uczynił, znikając tym samym z życia Elżbiety.
Kolejnym elementem strategii królowej było nakłonienie córki, księżniczki Marii, by poprosiła pannę Bowes-Lyon, aby została jedną z druhen na jej ślubie, który miał się odbyć 22 lutego 1922 roku. Matka Bertiego wiedziała, co robi: ukochana Alberta miała dzięki temu zasmakować tego, co mogło ją czekać po ślubie z księciem – uczestnictwa w publicznym wydarzeniu z udziałem koronowanych głów. Zamiar nie do końca się udał, bo Elżbieta była wprawdzie pod wrażeniem dworskiego życia, ale jednocześnie obudziła się w niej na nowo nadzieja na poślubienie Davida. I właśnie dlatego, kiedy zaledwie tydzień po ślubie swojej siostry Bertie oświadczył się po raz drugi, ponownie mu odmówiła.
Książę Walii był doskonale zorientowany w zamiarach panny Bowes-Lyon, ale nadal nie był nią zainteresowany. Jednemu ze swoich przyjaciół wyznał, że dziewczyna: „wpadła na pomysł poślubienia mnie. Lubiłem ją. Była bardzo miła, lecz mnie nie pociągała. Ale nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że chciała mnie poślubić”12. Ponieważ zdawał sobie sprawę, jakie uczucia żywi wobec panny jego brat, starał się delikatnie odsunąć od siebie kokietującą go bezustannie Elżbietę. „Była wspaniałą towarzyszką. A poza tym zawsze istniała możliwość, że kiedy nie uda jej się zdobyć mnie, zdecyduje się na Bertiego”13 – tłumaczył swoim przyjaciołom.
Na wieść o koszu danym przez Elżbietę Bertiemu królowa wpadła w gniew, uznała bowiem, że ta „szkocka gąska” upokarza w ten sposób nie tylko jej syna, ale całą królewską rodzinę. I doskonale wiedziała, jak utrzeć ambitnej pannie nosa – wystarczyło doprowadzić do bojkotu towarzyskiego Elżbiety, a na to ani ocierająca się o staropanieństwo dziewczyna, ani jej krewni nie mogli sobie pozwolić. Wobec takiego obrotu sprawy ukochana księcia Yorku wystosowała do niego list, w którym dyskretnie sugerowała, aby spróbował raz jeszcze. Ośmielony młodzieniec oświadczył się jej zatem 2 stycznia 1923 roku, ale ku swemu rozczarowaniu nie został przyjęty, bo panna poprosiła o czas do namysłu. Ostatecznie jego cierpliwość została nagrodzona i Elżbieta zgodziła się zostać jego żoną.
Jak się można domyślić, zaręczyn młodszego syna króla Jerzego V nie dało się utrzymać w tajemnicy i wybranka Bertiego znalazła się w centrum zainteresowania mediów. Wprawdzie jej pierwszy wywiad prasowy udzielony popołudniówce „Evening News” spotkał się z dezaprobatą jej przyszłej teściowej, ale Elżbieta niezbyt się tym przejęła, bo niespodziewanie zdobyta popularność i sympatia poddanych bardzo się jej spodobała. W dodatku, jak miała pokazać przyszłość, do końca swego długiego życia pełniła nieformalną funkcję naczelnej celebrytki Windsorów, aż do dnia, w którym pałac Buckingham ogłosił zaręczyny jej wnuka Karola z Dianą Spencer. Dopiero żona jej ukochanego wnuka odebrała jej palmę pierwszeństwa w tym względzie.
Ku zdumieniu narzeczonego Elżbiety i jeszcze większemu zdziwieniu jego starszego brata, młoda kobieta bez najmniejszego problemu zdobyła sympatię ich ojca, a w przeciwieństwie do Bertiego i Davida nigdy nie czuła przed Jerzym respektu ani lęku. Obserwujący to książę Walii stwierdził, że jego przyszła szwagierka bezwstydnie flirtuje ze „starym zrzędą”, jak nazywał swego ojca, i zapewne tak było. Okazało się to wyśmienitą strategią, bo król znalazł się pod urokiem panny, podobnie zresztą jak jego żona, która określiła Elżbietę jako „ujmującą i naturalną”. Mało tego, narzeczona średniego syna monarchy była jedyną osobą w rodzinie, której wolno było spóźniać się na posiłki, a król nazwał nawet Bertiego szczęściarzem. David zapewne by z nim polemizował, ale tym razem „królewski zrzęda” okazał się doskonałym psychologiem.
Albert i Elżbieta pobrali się 26 kwietnia 1923 roku. Przyszłość miała pokazać, że było to bardzo dobrane stadło, a Bertie nie mógł wybrać lepiej. Bez wątpienia zawdzięczał żonie pokonanie wady wymowy, bo to Elżbieta namówiła go do rozpoczęcia terapii u znanego australijskiego logopedy Lionela Logue’a. Wprawdzie o kulisach wizyt przyszłego króla u specjalisty opowiada sztuka The King’s Speech, na podstawie której powstał dobrze znany film pod tym samym tytułem (do kin w Polsce trafił pt. Jak zostać królem) z doskonałymi rolami Colina Firtha jako Jerzego VI i Geoffreya Rusha, to szczegóły terapii nigdy nie zostały publicznie ujawnione. Autor sztuki, David Seidler, który sam miał wadę wymowy, oparł ją na swoich doświadczeniach. Według jednych źródeł książę spotykał się z terapeutą codziennie przez dwa miesiące, w tym także w weekendy, według innych – terapia obejmowała łącznie 82 sesje przez 14 miesięcy, między październikiem 1926 a grudniem 1927 roku. W terapii miała towarzyszyć mu także Elżbieta, która zapoznała się z programem ćwiczeń oddechowych, by potem pomagać mężowi w domu. Ponoć już po kilku tygodniach widać było wyraźną poprawę, a książę Albert z czasem przedzierżgnął się w doskonałego mówcę.
W związku Bertiego i Elżbiety to żona grała pierwsze skrzypce, ponieważ miała apodyktyczną osobowość, ale jej małżonek nie miał nic przeciwko temu. Wręcz przeciwnie: w dzieciństwie pozbawiony matczynej czułości, jako dorosły i dojrzały mężczyzna podświadomie szukał partnerki, która zastąpi powściągliwą i wymagającą królową Marię. Zresztą tak samo postępował jego starszy brat i w efekcie obaj poślubili kobiety, które bezustannie stawiały im dość wygórowane wymagania. Zapewne gdyby którakolwiek z nich obniżyła poprzeczkę, oznaczałoby to koniec małżeństwa. Ale o tym wiedzieli wyłącznie najbliżsi, a związek księcia Yorku, a potem króla, stał się niedoścignionym wzorem małżeńskiego szczęścia nie tylko dla mieszkańców Wielkiej Brytanii. Poza tym to stadło odpowiadało wyidealizowanemu wizerunkowi monarchii jako nosicielki tradycyjnych wartości, a właśnie tego pragnęli Brytyjczycy. Para także doskonale bawiła się w swoim towarzystwie: oboje uwielbiali sport, nigdy nie brakowało im tematu do rozmów i lubili otaczać się ludźmi.
Dla „starego zrzędy” króla Jerzego V najważniejsze jednak było, że Elżbieta obdarzyła jego syna córką, urodzoną 21 kwietnia 1926 roku, której także dano na imię Elżbieta. Mała Lilibet, bo tak nazywali księżniczkę jej krewni, okazała się największą miłością króla. Monarcha przelał na nią wszystkie uczucia, których nigdy nie okazywał swoim dzieciom.
„Dziadunio Anglia”
Król Jerzy V cieszył się wprawdzie szacunkiem poddanych, ale trudno uznać go za sympatycznego człowieka. Był wprawdzie pedantyczny i punktualny do bólu, ale na tym kończyły się zalety Jego Królewskiej Wysokości. Nie grzeszył inteligencją, był nudny, nie jeździł za granicę, twierdząc, że w innych krajach jest znacznie gorzej niż w jego ojczyźnie, obowiązki królewskie i wszelkie ceremoniały go przerastały i radził sobie z nimi tylko dzięki wsparciu małżonki, królowej Marii. Dzięki niej też zaczął czytać książki, od których w młodości stronił. Poza tym lubił polować, zwłaszcza na głuszce, i kolekcjonował znaczki pocztowe, które sam wklejał do albumów, dokładnie liżąc każdy okaz. O ile królowej udało się przekonać go do książek, o tyle teatru ani muzyki klasycznej nigdy nie polubił. Ale monarcha zupełnie się tym nie przejmował, ponieważ uważał, że służba wojskowa, która odbył w młodości, stanowi idealną i zupełnie wystarczającą szkołę życia. I nikogo to nie raziło, wręcz przeciwnie – rządzący krajem politycy w skrytości ducha dziękowali Bogu, że na monarchę nie trafił im się wulkan intelektu, który mógłby wtrącać się do polityki i rządów i nie daj Boże, mieć własne zdanie w jakiejkolwiek kwestii. „Król to sympatyczny chłop, jednak, dzięki Bogu, nie ma zbyt wiele w głowie”14 – pisał do żony brytyjski polityk David Lloyd George, w latach 1916–1922 sprawujący funkcję premiera w rządzie Wielkiej Brytanii.
Jerzy V jednak nie był tak ograniczonym człowiekiem, jak chcieli go widzieć politycy, skoro wystarczyło jedno, jak się okazało, niebywale sprytne posunięcie, by historia zapamiętała go jako… twórcę dynastii Windsorów. Chociaż dzisiaj Windsorowie są najbardziej znaną i najpopularniejszą rodziną królewską na świecie, to biorąc pod uwagę uwarunkowania historyczne w zasadzie nie są rodem królewskim. Dynastia ta jest tworem marketingowym stworzonym wyłącznie do celów wizerunkowych, a jej członków powinniśmy nazywać Koburgami. 17 lipca 1917 roku zdumieni Brytyjczycy, przeglądając codzienną prasę, czytali opublikowany przez wszystkie gazety na Wyspach dekret, który obwieszczał, że odtąd królewski ród zwać się będzie Domem i Rodem Windsorów, i właśnie monarchowie z tej dynastii będą panować w królestwie. A tymczasem w pałacu Buckingham wciąż rezydował zasiadający od siedmiu lat na brytyjskim tronie król Jerzy V, wywodzący się z dynastii Sachsen-Coburg-Gotha o niemieckim rodowodzie.
Żeby wyjaśnić szerzej całą sprawę, powinniśmy się cofnąć do początków XVII stulecia, a konkretnie do 1714 roku, kiedy po bezpotomnej śmierci ostatniej przedstawicielki dynastii Stuartów, królowej Anny, korona św. Edwarda zwieńczyła skronie władców niemieckich. Pierwszym z nich był właśnie następca Anny, Jerzy I Hanowerski. O oddaniu mu królewskiej władzy zadecydował dość prozaiczny fakt: protestanccy Anglicy za nic nie chcieli, aby na tronie zasiadł jakikolwiek przedstawiciel katolickiej linii Stuartów. Oczywiście protestancki król Jerzy był spokrewniony ze Stuartami przez matkę, Zofię Dorotę, ale z urodzenia był Niemcem i nigdy nie nauczył się angielskiego, a z dworzanami, poddanymi i członkami rządu porozumiewał się po niemiecku, ewentualnie po francusku. Co gorsza, jego następcy też mieli poważne problemy z nauczeniem się mowy Szekspira, a jeżeli już ją opanowali, to nie udawało im się pozbyć germańskiego akcentu. W zasadzie można powiedzieć, że dom panujący ostatecznie „zniemczyła” królowa Wiktoria, wychodząc w 1840 roku za mąż za Niemca, księcia Alberta z dynastii Sachsen-Coburg-Gotha. Małżonek królowej, co prawda, nauczył się angielskiego i posługiwał się nim oficjalnie oraz w trakcie wystąpień publicznych, ale w zaciszu domowym rozmawiał ze swoją małżonką zarówno w języku swoich poddanych, jak i po niemiecku. Zresztą królowa, pomimo że urodziła się w Anglii w pałacu Kensington, też była Niemką, a jej pierwszym językiem był właśnie niemiecki, ponieważ posługiwała się nim zarówno matka, jak i opiekująca się nią piastunka. Co więcej, już jako monarchini zwracała się do odwiedzających ją członków rządu po niemiecku, a jednego ze swoich ministrów, lorda Palmerstona, prywatnie nazywała Pilgerstein.
W zasadzie pierwszym władcą od 1714 roku, który czuł się Brytyjczykiem i mówił z idealnym angielskim akcentem, był właśnie król Jerzy V, a właściwie Jerzy Fryderyk Ernest Albert Sachsen-Coburg-Gotha, który na tron wstąpił w 1910 roku, dziadek bohaterki naszej opowieści. Na żonę wybrał sobie niemiecką księżniczkę von Teck, której na chrzcie nadano imiona Victoria Mary Augusta Louise Olga Pauline Claudine Agnes, ale na co dzień używała swojego drugiego imienia Maria, a bezgranicznie w niej zakochany monarcha nazywał ją zdrobniale May. Przez dwieście lat ani niemieckie korzenie władców, ani ich kłopoty z opanowaniem mowy poddanych jakoś Brytyjczykom nie przeszkadzały. Co najwyżej śmiano się z akcentu Ich Wysokości. Ale sytuacja uległa zmianie wraz z wybuchem pierwszej wojny światowej. Anglicy już wcześniej obawiali się rosnącego w siłę pruskiego militaryzmu, a rozpoczęty w 1914 roku konflikt uważali za wojnę z Niemcami, pomimo że po przeciwnej stronie, obok Cesarstwa Niemieckiego, stały także Austro-Węgry, imperium osmańskie i Bułgaria.
„To straszliwa katastrofa, jednak nie ma w tym naszej winy – odnotował Jerzy V w swoim pamiętniku 4 sierpnia 1914 roku, kiedy Wielka Brytania oficjalnie ogłosiła stan wojny z Niemcami. – Ogromny tłum zebrał się pod pałacem: wyszliśmy na balkon zarówno przed, jak i po obiedzie. Na wieść o wypowiedzeniu wojny podniecenie zgromadzonych wyraźnie wzrosło; wraz z May i Davidem wyszliśmy na balkon wśród oszałamiających wiwatów”15. Królewscy poddani rwali się do walki, młodzi mężczyźni gremialnie zaciągali się do wojska, ale nikt, nawet w najczarniejszych scenariuszach, nie spodziewał się, że konflikt potrwa cztery lata i będzie kosztował życie aż 950 tysięcy żołnierzy Imperium Brytyjskiego. Niemal każda rodzina mieszkająca w Anglii, Szkocji, Walii oraz Irlandii opłakiwała stratę kogoś bliskiego, kto poległ na froncie. Tymczasem w dniu, w którym ich ojczyzna przystępowała do wojny, Brytyjczycy z optymizmem patrzyli w przyszłość, naiwnie sądząc, że konflikt szybko się zakończy, zwłaszcza gdy do akcji wkroczy Royal Navy, a wysłani na front mężczyźni już na Boże Narodzenie 1914 roku, cali i zdrowi, będą zajadać wraz z bliskimi świąteczny pudding.
Kiedy brutalna rzeczywistość dowiodła naiwności tych przekonań, a wysłani na front mężczyźni ginęli od niemieckich kul i odłamków granatów, co było i tak lekką śmiercią w porównaniu do konania w cierpieniach po działaniu gazów bojowych, a ci, którzy przeżyli, całymi tygodniami tkwili w okopach atakowani przez pchły, wszy i wszechobecne szczury, nienawiść poddanych króla Jerzego V obróciła się przeciwko Niemcom. To właśnie ich uznano za głównych winowajców wojny, zwłaszcza że oficjalnej propagandzie udało się wykreować wizerunek Niemca jako tępego, a zarazem nikczemnego i okrutnego Huna. Wraz z przedłużającą się wojną w narodzie rosła nienawiść do Niemiec i wszystkiego co niemieckie.
Zakazano na przykład sprzedaży precli, z programów szkolnych usunięto wszystkie utwory literackie pióra niemieckich pisarzy i poetów, na koncertach nie grano ani Mozarta, ani Beethovena, agresja tłumu obróciła się w stronę rzeźników o niemieckich nazwiskach, którym wybijano okna w domach i sklepach, a nawet… właścicieli psów rasy rottweiler, wywodzącej się z niemieckich hodowli. Zanotowano wiele przypadków podpaleń domów, których mieszkańcy nieopatrznie wybrali sobie właśnie takiego psa. Dostało się też innym psom o niemieckim rodowodzie, jamnikom, które w języku angielskim noszą taką samą nazwę jak w niemieckim – dashhound: nierzadko zdarzało się, że kopano te nieszczęsne czworonogi spacerujące ze swoimi właścicielami. Willy, zdrobnienie od Wilhelma, stało się synonimem męskiego organu płciowego i na stałe weszło do angielskiego slangu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Wg niektórych źródeł insygnium jest lżejsze, jego waga wynosi bowiem 1,23 kg, co i tak stanowi spory ciężar. Na oficjalnej stronie brytyjskiego Royal Trust Collection natomiast podana jest waga jw. Z całą pewnością natomiast korona nie waży 9 kg, jak pisze Isabelle Bricard w swojej publikacji Dynastie panujące Europy, Warszawa 2007. [wróć]
2. Za: C. Mayer, Książę Karol. Serce króla, Warszawa 2015, s. 79. [wróć]
3. Za: P. Calvetti, Elżbieta II. Portret królowej, Poznań 2020, s. 17. [wróć]
4. Za: tamże. [wróć]
5. Za: C. Campbell, Królowa. Nieznana historia Elżbiety Bowes-Lyon, tłum. A. Sokołowska-Ostapko, Kraków 2013, s. 33. [wróć]
6. C. Campbell, Królowa…, dz. cyt., s. 23. [wróć]
7. Za: W. Horabik, Elżbieta II, królowa dwóch epok, Warszawa 1997, s. 24. [wróć]
8. Za: P. Calvetti, Elżbieta II…, dz. cyt., s. 23. [wróć]
9. Za: D. Spoto, Zmierzch i upadek domu Windsorów, Warszawa 1998, s. 105. [wróć]
10. Za: tamże, s. 106. [wróć]
11. Książę Yorku – tytuł w monarchii brytyjskiej tradycyjnie nadawany drugiemu pod względem starszeństwa synowi panującego monarchy. [wróć]
12. Za: C. Campbell, Królowa…, dz. cyt., s. 190. [wróć]
13. Za: tamże, s. 193. [wróć]
14. Za: P. Stachnik, Jerzy V. Czy na tym brytyjskim władcy dokonano eutanazji? [na] CiekawostkiHistoryczne.pl, https://ciekawostkihistoryczne.pl/2017/08/09/czy-na-tym-brytyjskim-wladcy-dokonano-eutanazji/ [wróć]
15. Za: D. Spoto, Zmierzch…, dz. cyt., s. 183. [wróć]