Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Barwna biografia holenderskiego malarza, który zasłynął jako genialny fałszerz obrazów. Kopiował głównie dzieła Jana Vermeera i Pietera de Hoocha, które sprzedawał jako oryginały kilku muzeom i kolekcjonerom. Po wojnie, oskarżony o kolaborację z Niemcami, malarz przyznał się do fałszerstwa. Jego wyznanie wywołało sensację i poruszenie międzynarodowych mediów. Książka łączy żywą, wartką, wręcz sensacyjną akcję z ogromną ilością wiedzy na temat Holandii, drugiej wojny światowej, fałszerstw i historii sztuki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja
Jacek Illg
Projekt okładki
Marek Piwko {mjp}
Ilustracja na okładce
Hallgerd
Redakcja techniczna, skład i łamanie
Damian Walasek
Korekta
Urszula Bańcerek
Wydanie I, Chorzów 2012
Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA
41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3 C
tel. 32-348-31-33, 32-348-31-35, fax 32-348-31-25
office@videograf.pl
www.videograf.pl
© Copyright by Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2010
ISBN 978-83-7835-086-6
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o. o.
Jeżeli złożę autograf Rembrandta na kawałku papieru toaletowego, znajdą się na Bond Street dilerzy sztuki, którzy będą twierdzić, że Rembrandt rzeczywiście użył tego papieru.
Erie Hebborn – fałszerz dzieł sztuki
Podczas II wojny światowej doszło do niespotykanej dotąd w dziejach grabieży dzieł sztuki. Kiedy Adolf Hitler najechał w 1939 roku na Polskę, spuścił jednocześnie ze smyczy największą armię licencjonowanych złodziei, jaką kiedykolwiek sankcjonował jakikolwiek rząd. Miała tylko jeden przykaz – grabić i plądrować w podbijanych krajach antyki, złoto, kamienie szlachetne, obrazy i pieniądze na budowę kulturalnych podwalin wymarzonego przezeń gmachu Tysiącletniej Rzeszy. Wszystko skończyło się w ciągu niespełna sześciu lat, jednak w owym czasie jasnowłosi nadludzie spod znaku trupiej czaszki i skrzyżowanych piszczeli zgromadzili ogromne fortuny, jakich nie dała żadna z dawniejszych krucjat.
Łupem hitlerowców padły setki tysięcy najwspanialszych eksponatów muzealnych. W zbiorach nazistowskich dygnitarzy znalazły się dzieła najwybitniejszych europejskich i światowych twórców. Część z nich została zniszczona w pożodze wojennej, wiele powróciło do prawowitych właścicieli. Niestety, nie wszystkie. Na opracowanej w początku lat dziewięćdziesiątych w Monachium liście zaginionych arcydzieł malarstwa europejskiego widnieje około 4000 pozycji. W tym gigantycznym, bezprecedensowym procederze przywłaszczania zagrabionych skarbów prym wiódł marszałek III Rzeszy, Hermann Göring.
Kiedy na frontach umilkły wreszcie działa, do boju wyruszyły alianckie komisje specjalne, mające za zadanie przetrząśnięcie wzdłuż i wszerz całych zwyciężonych Niemiec oraz zwrócenie prawowitym właścicielom zagrabionych obrazów, mebli, rzeźb i dywanów. W skład większości z nich weszli fachowcy z Holandii; to zasypane bagno na północnych rubieżach kontynentu europejskiego od wieków bowiem było skarbnicą wielu wspaniałych dzieł sztuki, z których spora liczba została podczas okupacji zrabowana. Wiele z nich spoczęło zapewne w okrytych największą tajemnicą miejscach, a ci, którzy znali te kryjówki, zamilkli na zawsze. Specjaliści twierdzą, że odnalezienie ich jest już niemożliwe. Obliczają, że nadal brakuje cennych przedmiotów i dzieł sztuki o wartości około 80-120 miliardów funtów szterlingów.
Na szczęście sporo również udało się odnaleźć. To jednak, co alianccy tropiciele znaleźli w jednej z kryjówek największego w historii świata rabusia dzieł sztuki, wprawiło w prawdziwe zdumienie wszystkie europejskie autorytety w dziedzinie malarstwa. A to, co przy okazji odebrano pewnej pielęgniarce, dosłownie spędziło im sen z powiek.
Jeszcze większy szok wywołałoby z pewnością u samego marszałka, gdyby nie fakt, że miał akurat na głowie dużo większe zmartwienia, sądzony za zbrodnie wojenne przez Międzynarodowy Trybunał Wojskowy w Norymberdze.
1.
Przez dłuższy czas schodzili coraz niżej, nim wreszcie znów znaleźli się na prostej drodze. Było teraz gorąco i duszno, lecz powietrze pozostało dość czyste, a od czasu do czasu świeży powiew, ciągnący nie wiadomo skąd, muskał im twarze. W bladym świetle latarek dostrzegali niekiedy zarysy schodów, sklepień, bocznych korytarzy i tuneli, wznoszących się ku górze lub stromo spadających w dół, albo ziejących czarną pustką. Ta gmatwanina wprost oszołamiała i wydawało się, że nie sposób się w niej rozeznać. Widoczne w świetle lampek ich wyolbrzymione cienie podskakiwały w górę i uciekały gdzieś w gęstą ciemność.
– Całkiem jak w rzymskich katakumbach – rzucił ktoś. – Tyle że tam jest weselej.
Trudność wyboru wśród licznych krzyżujących się korytarzy potęgowały jeszcze ziejące tu i ówdzie jamy i szyby, w których kroki idących dudniły głuchym echem. W panującej ciszy nic nie było słychać, prócz odgłosu tych kroków. Kiedy zatrzymywali się na chwilę, cisza zalegała zupełna, tylko od czasu do czasu dolatywał do ich uszu szmer niewidocznej wody i kapanie kropel. Wylewała się z niewidocznego otworu, gdzieś ze ściany. Spadając w zachłanną i nienasyconą głębię, rozbijała się o żelazne belki ocembrowania. Wypełniała ją ciemnym, mlaszczącym szumem i zwalała się na samo dno szybu.
Szli osamotnionymi gankami, opuszczonymi przez ludzi i myszy, minęli jedną i drugą, i następną tamę, jaśniejącą w czerni pobielaną ścianą. Raz szli pod górę opustoszałymi pochylniami, raz prostopadle do nachylonego pokładu, przechodząc przez splątane chodniki, w których tylko doświadczony górnik potrafił nie zabłądzić.
Kopalnia soli Altaussee istniała już w 1310 roku. Znajdowała się półtora kilometra pod ziemią i skomplikowanym układem korytarzy przypominała słynny labirynt zbudowany przez Dedala w pałacu w Knossos na Krecie, w którym, według greckiego mitu, uwięziony był straszliwy potwór – Minotaur.
– Patrzcie! – wykrzyknął jeden z idących. – Korytarz się kończy.
Ciemny mur przed nimi zamykał przejście. Gdy jednak podeszli bliżej, stwierdzili, iż to tylko pozornie koniec podziemi. W prawo bowiem, pod kątem prostym do poprzedniego korytarza, rozpoczynał się nowy, znacznie węższy, o podłodze zawalonej stosami kamieni i okruchów skał. Stąpali bardzo ostrożnie, by się nie potknąć. Chodnik wił się kapryśnie, załamywał, cofał prawie, aż rozdwoił się raptem na dwie odnogi, biegnące jedna w prawo, druga w lewo.
– I co dalej? – padło pytanie.
Idący na czele grupy poświecił latarką na trzymany w ręku plan:
– W lewo – odrzekł po chwili. – Już niedaleko.
Chodnik okazał się tak ciasny, że już po chwili musieli sunąć gęsiego. Nie trwało to jednak długo. Korytarz poszerzył się wnet, a strop zaczął się podnosić. Natomiast podłoga wyraźnie biegła w dół. Pochyłość, początkowo dość łagodna, stawała się coraz bardziej spadzista. Nagle ściany korytarza rozstąpiły się po obu stronach, jak gdyby przeszli pod jakąś bramą i znaleźli się w czarnej, pustej przestrzeni. W plecy dmuchało im cieplejsze powietrze, w twarze natomiast ciągnęło chłodem.
– Cholera, gdzie my jesteśmy?! – ktoś zawołał.
– Jak to gdzie?
– No bo nie ma ścian.
Podniesiono wyżej latarki. W prawo, w lewo, z przodu i z tyłu rozpościerała się ciemna, głucha pustka. Było tylko widać ziemię pod nogami, nic więcej.
– To po prostu duża jaskinia – wyjaśnił przewodnik. – Jesteśmy na miejscu. Trzeba więcej światła.
Wyciągnęli z bagażu dodatkowe, mocniejsze reflektory. Wtedy dopiero zobaczyli, że znajdują się w olbrzymiej pieczarze, niby w nawie gigantycznej katedry. Światło wywlekało spośród nich ruchome cienie. Znajdowali się w wielkiej pustej sali. Czarne ściany, gładkie jak szkło, połyskiwały i lśniły.
Kiedy podeszli nieco dalej, ich oczom ukazały się stojące pod ścianami skrzynie. Umieszczone na specjalnych stojakach stały owinięte w materiał rozmaitej wielkości prostokątne kształty. Obrazy.
– No to znaleźliśmy – rozległ się czyjś głos. – Teraz trzeba będzie to wszystko wynieść i odpowiednio zabezpieczyć.
Nie mogąc się powstrzymać, dwóch członków grupy podeszło i otworzyło jedną ze skrzyń. Wydobyli z niej owinięte w materace i papę podłużne przedmioty. Po chwili cudowne klejnoty w koronie Najświętszej Panienki zamigotały w żółtym świetle latarek.
– Ołtarz Gandawski – nabożny szept przeciął jak nożem panującą ciszę. – Zamówiony przez zamożnego kupca i finansistę Joosta Vijdta, wykonany przez Huberta oraz Jana van Eycków. Skradziony przez nazistów z zamku Pau we Francji, gdzie ukryto go po napadzie na Belgię w tysiąc dziewięćset czterdziestym roku. Na życzenie Göringa przewieziony został później do Paryża. W końcu wylądował tutaj…
Ołtarz Gandawski
– To chyba raczej cenna rzecz? – zapytał jeden ze stojących z tyłu ludzi.
– Cenna? – Mężczyzna trzymający w rękach odwinięty z gałganów panel uśmiechnął się pobłażliwie. – Raczej bezcenna. Cztery skradzione w początkach dziewiętnastego wieku części ołtarza nabył w tysiąc osiemset dwudziestym pierwszym roku cesarz Fryderyk Wilhelm III. Po pierwszej wojnie światowej Niemcy musiały je zwrócić w ramach zadośćuczynienia za wyrządzone Belgii szkody. W tysiąc dziewięćset trzydziestym czwartym roku znowu jedną część, Sędziów Sprawiedliwych, skradziono z katedry w Gandawie i do dziś zastępuje ją kopia.
– Skąd pan to wszystko wie?
– Jak to skąd? Jestem historykiem sztuki. Nie znalazłem się tu przypadkiem. A to rzeczywiście rzecz bezcenna. I dla Belgów narodowa świętość. Zobaczmy, co jeszcze schował tu pan feldmarszałek…
W sumie w podziemnych jaskiniach i korytarzach kopalni Altaussee odnaleziono: 6577 obrazów, 2300 rysunków i akwarel, 954 grafiki, 137 rzeźb, 128 egzemplarzy broni i zbroi, 122 gobeliny, 78 sztuk mebli, 79 koszy z przedmiotami, 484 skrzynie z archiwaliami oraz 181 skrzyń z książkami.
Zagrabione dzieła sztuki z kolekcji Göringa, odnalezione w kopalni Altaussee
2.
Cała wyżej opisana wyprawa w głąb podziemi zaczęła się w maju 1945 roku od bólu zęba kapitana Roberta Poseya, służącego w sławnej amerykańskiej III Armii generała Pattona.
– Znajdź mi jakiegoś dentystę – poprosił swojego adiutanta i zarazem przyjaciela, Lincolna Kirsteina. – Tylko szybko, bo za chwilę zwariuję.
Kirstein wyszedł na opustoszałe wieczorową porą ulice Trewiru, jednego z najstarszych niemieckich miast, gdzie akurat stacjonowała jego jednostka.
– Znajdź dentystę – mruknął sam do siebie. – Łatwo powiedzieć. Tylko jak odszukać zębodłuba na tej pustyni?
Wiatr jęczał beznadziejnie, zamiatając puste ulice. Koło śmietnika dwa uliczne koty badały się z wyprostowanymi ogonami, niezdecydowane, czy wszcząć bójkę, czy też wycofać się w spokoju, próbując ocalić własną godność. Jakaś kobieta schowała się pospiesznie na widok Kirsteina w najbliższej bramie. W końcu amerykański oficer dorwał młodego chłopaka.
– Gdzie mogę znaleźć dentystę – zapytał w swej rodzinnej mowie, jako że język niemiecki był mu zupełnie obcy.
– Ich verstehe das nicht1 – odpowiedział przestraszony dzieciak.
– Mein Kapitan, zahn, verstehen? – Kirstein wysilił maksymalnie swój intelekt w poszukiwaniu znanych sobie kilku zaledwie niemieckich słów, a widząc, że chłopak dalej nie pojmuje, o co mu chodzi, przybrał zbolałą minę i trzymając się za szczękę wyrecytował: – Zahn, oj boli, bardzo boli, doctor, Ich suche2.
– A, Zahnarzt3… – młody Niemiec w końcu zrozumiał. – Ich kenne einen. Blumenstrasse nummer zwei4.
Po kilku minutach bezskutecznych prób wytłumaczenia, jak trafić na ulicę Blumenstrasse pod numer drugi, chłopak zgodził się zaprowadzić tam Kirsteina za opłatą w postaci paczki gumy do żucia. Kwadrans później znaleźli się w dzielnicy willowej Trewiru. Poszczególne działki oddzielone były od siebie wysokimi żelaznymi płotami i gęstymi żywopłotami. Za ogrodzeniami rozciągały się ogrody, niektóre tak głęboko zatopione w świeżej zieleni, że światło latarń z trudem wydobywało przedmioty z cienia: wyglądającą jak gigantyczny pająk huśtawkę ogrodową z obrośniętymi trawą metalowymi nogami, gipsowe figurki krasnali, zegar słoneczny. Przy ścianie budynku z tabliczką: Hermann Bunjes – Zahnarzt rósł duży krzew jaśminu, nad drzwiami świeciła się lampa. Dom obrośnięty był bluszczem; ledwie można było dostrzec okna na parterze.
Doktor Bunjes okazał się niskim, dobrze odżywionym szatynem o czerwonej cerze, prostych, krótko przystrzyżonych włosach i niedużym wąsiku pod przypłaszczonym nosem. Robiło to takie wrażenie, jakby wąsy wyrastały mu wprost ze zbyt szerokich nozdrzy. Co najważniejsze jednak, znakomicie władał angielskim i oczywiście bez najmniejszych problemów zgodził się przyjąć cierpiącego pacjenta.
Kirstein zjawił się tam z Poseyem niecałą godzinę później. Po wyrwaniu bolącego zęba i przyjęciu zapłaty dentysta zaprosił obu oficerów na kolację.
– Tak rzadko mam okazję poćwiczyć mój angielski – wyjaśnił. – Będę się czuł zaszczycony, jeżeli zechcą panowie przyjąć skromny poczęstunek.
Kolacja, którą podała żona doktora, składała się z herbaty, razowego chleba i żółtego sera. Skorzystał z niej tylko Kirstein, jako że kapitan Posey nie mógł jeść po dokonanej ekstrakcji.
Sympatyczny gospodarz chyba rzeczywiście nieczęsto miał okazję odezwać się do kogoś, i to nie tylko po angielsku, bo buzia wprost mu się nie zamykała. Po godzinie rozmowy, a właściwie nieustającego monologu doktora Bunjesa, obaj amerykańscy oficerowie dość dokładnie znali już jego życiorys, przebieg kariery zawodowej i szczegóły rozwodu z pierwszą żoną. Angielskiego nauczył się, studiując na Harvardzie.
– Też ukończyłem ten uniwersytet – wtrącił Kirstein.
– Ach, to znakomicie, więc jesteśmy kolegami – ucieszył się dentysta. – Zna pan może Kingsleya Portera?
– Nie bardzo, ponieważ…
– A jego śliczną żonę? Betty to naprawdę jedna z najbardziej uroczych kobiet, jakie w życiu poznałem. Niech pan sobie wyobrazi, że w tysiąc dziewięćset trzydziestym roku…
– Ale ja studiowałem tam historię sztuki – Kirstein bezceremonialnie przerwał ten potok słów.
– Też miałem do czynienia ze sztuką – rozgadał się natychmiast Hermann Bunjes. – Malarstwo to moje wielkie hobby. – Mówiąc to, wskazał z dumą stojącą na półkach w salonie pokaźną ilość albumów. – W czasie wojny znalazłem się w Paryżu, gdzie pomagałem wybierać obrazy samemu Göringowi. Wiecie panowie, oczywiście, gdzie Tłuścioch ukrył swoją kolekcję?
Oficerowie wyprostowali się gwałtownie na swych krzesłach. Tak się bowiem dziwnie składało, że obaj służyli w Art Looting Investigation Unit – Jednostce Dochodzeniowej do sprawy Grabieży Dzieł Sztuki, sekcji amerykańskiego Biura Studiów Strategicznych. Schowanej gdzieś sprytnie kolekcji Göringa szukali bezskutecznie już od paru miesięcy.
Dosłownie przed kilkoma dniami, do byłej rezydencji Adolfa Hitlera w Berchtesgaden dotarli żołnierze 101 Dywizji Powietrznodesantowej USA. W jednym z bocznych tuneli znajdującego się tam bunkra znaleźli zamurowany i zamaskowany chytrze tunel. Saperzy użyli materiałów wybuchowych, by zrobić wejście. Potrzeba było trzech dni ciężkiej pracy, aby rozbić czterdziestocentymetrową ścianę z betonu, odgradzającą skarbiec. Znaleźli wiele bezcennych dzieł sztuki, ale jasne było, że zasadniczą część swej kolekcji dowódca Luftwaffe schował gdzie indziej.
– Ach, mówi pan o Berchtesgaden – rzucił niedbale Posey, z najwyższym trudem panując nad sobą. – Oczywiście, to nie był specjalny problem…
– Ależ nie – uśmiechnął się dobrotliwie doktor Bunjes. – Tam były głównie przedmioty z kolekcji Hitlera, zresztą tylko część. Reszta, w tym rzeczy należące do Göringa, schowane są w starej kopalni soli Altaussee niedaleko Salzburga…
3.
Poza nieudolnym kierowaniem Luftwaffe, Hermann Göring przeszedł do historii jako zapalony miłośnik sztuki.
Kiedy naziści doszli do władzy w 1933 roku, wraz z Hitlerem opracował program, w którego ramach właśnie on miał stworzyć wielką kolekcję, by później przekazać ją następnym pokoleniom obywateli Trzeciej Rzeszy. Na niewielką skalę kolekcjonował dzieła sztuki już po I wojnie światowej. O słabości ówczesnego premiera Prus i ministra spraw wewnętrznych wiedziały doskonale niemieckie kręgi przemysłowe, które kupowały jego przychylność (i zarazem kontrakty państwowe) w zamian za drogie prezenty.
Hermann Göring podczas uroczystości partyjnych, 1934
W 1935 roku Hitler zmusił swojego paladyna do ślubu z aktorką Emmy Sonnemann, z którą po śmierci pierwszej żony nawiązał romans. Jednym z najcenniejszych prezentów, jakie otrzymała wówczas młoda para, był dar Reichsbanku – słynny wrocławski serwis zamkowy. Składała się na niego porcelana z wytwórni KPM oraz dzieła wrocławskich złotników. (W 2007 roku od niemieckiego domu aukcyjnego „Galeria Neusse” z Bremy nabyło go Muzeum Miejskie Wrocławia).
W drugiej połowie 1940 roku Göring zajął się handlem dziełami sztuki z tak wielkim rozmachem, że następstwa owych starań Europa odczuwała jeszcze po pięćdziesięciu latach od zakończenia wojny. Niemałą rolę odegrał przy tym bezpośredni dostęp marszałka do funduszy państwowych. Pieniądze nie stanowiły dla niego problemu, jeśli je potrzebował, po prostu informował o tym Reichsbank, o czym wiedzieli doskonale wszyscy marszandzi. Zupełnie słusznie Göring uskarżał się podczas procesu norymberskiego:
– Na wieść o tym, że kupuje marszałek Rzeszy, hieny natychmiast zmieniały swoje ceny, podnosiły je w górę trzy-, a nawet pięciokrotnie.
Hitler i Göring wybierają eksponaty muzealne, które trafią do ich kolekcji
W Norymberdze podkreślał z całym naciskiem, że „nie gromadził dzieł sztuki, by się wzbogacić, ani po to, by nimi handlować”. Zastrzeżenie to jednak nie odnosiło się do dzieł sztuki „zdegenerowanej”, czyli prac modernistów, które naziści mieli w głębokiej pogardzie. Marszałek nie był tu zresztą żadnym wyjątkiem: „Malarstwo współczesne oceniam na ogół krytycznie. Picasso, na przykład, przyprawia mnie o mdłości”. Mimo to, kiedy naziści usunęli z niemieckich galerii 16 tysięcy prac modernistów i zgromadzili je wszystkie w specjalnym magazynie, Göring od razu dostrzegł w nich potencjalne źródło dochodów. Kilka dzieł odłożył dla siebie, zapłacił za nie symboliczną cenę muzeom, do których należały, po czym sprzedał „Cézanne’a” i dwa „van Goghi” pewnemu bankierowi holenderskiemu za pół miliona marek. Pieniądze te obrócił na zakup obrazów bardziej odpowiadających jego gustom.
Handlem „sztuką zdegenerowaną” parał się także później; między marcem 1941 a listopadem 1943 roku przeprowadził 16 transakcji wymiennych – pewnemu marszandowi niemieckiemu ofiarował płótna Picassa i Matisse’a w zamian za obraz Tycjana, a miesiąc później uzyskał płótno Rembrandta i dwa arrasy za 25 obrazów „zdegenerowanych” oraz 250 tysięcy franków szwajcarskich w gotówce.
Spadkobierczynie Göringa, żona Emmy i córka Edda, wywalczyły po wojnie przed niemieckimi sądami zwrot części kolekcji. Sąd uznał, że większość majątku zgromadzonego przez marszałka przed wojną ma legalne pochodzenie i zwrócił między innymi ślubne prezenty.
Z oburzeniem Herr Marschall odpierał postawiony mu zarzut hurtowego rabunku dzieł sztuki:
– Żadne z moich tak zwanych łupiestw nie było bezprawiem. Owszem, czasami dawałem cenę niższą niż rzeczywista wartość tych przedmiotów (…) ale zawsze za nie płaciłem.
Mówiąc delikatnie, Hermann Göring mijał się tu z prawdą. Zupełnie otwarcie, na przykład, rabował dzieła sztuki należące do Żydów. Obłowił się zwłaszcza podczas anszlusu Austrii; samemu tylko baronowi Alphonse’owi Rotschildowi zagrabił blisko 3500 przedmiotów o wartości artystycznej. Często wymieniał odebrane żydowskim kolekcjonerom modernistyczne dzieła „sztuki zdegenerowanej” na obrazy zgodne ze swym gustem: na przykład płótno Pianista i szachista Matisse’a (dziś w National Gallery of Art w Waszyngtonie) wymienił na mitologiczny akt niezbyt znanego Jana van Necka, a dziesięć impresjonistycznych obrazów oddał za jedno dzieło Cranacha.
Akcją konfiskat dzieł sztuki należących do Żydów kierował austriacki historyk sztuki, Kajetan Mühlmann, obdarzony tytułem przedstawiciela do spraw państwowej polityki artystycznej i turystyki zagranicznej, który pracował zarówno dla Göringa, jak i dla Hitlera. 9 października 1939 roku Mühlmann został również komisarzem specjalnym ds. ochrony dzieł sztuki na byłych ziemiach polskich – osobiście przez Marszałka Rzeszy upoważnionym do systematycznej grabieży dóbr kultury polskiej, które – ma się rozumieć – rekwirowano prawowitym właścicielom bez żadnego odszkodowania. Nie na darmo Reichminister Joseph Goebbels twierdził:
– Odbierzcie narodowi jego kulturę, a przestanie istnieć jako naród.
Mimo że Göring rzeczywiście postępował często zgodnie z prawem (w tamtych czasach kompletnego bezprawia), z reguły daleko mu było do uczciwości. Nieraz uciekał się do podstępów i zawoalowanych gróźb. Pod koniec roku 1940, podczas wizyty w Paryżu zawitał, na przykład, do położonego w Quai d’Orléans domu pewnego Anglika, Dona Wilkinsona, którego żonę internowano.
„Szanowny Panie Marszałku – napisał do niego rok później ów Anglik, dołączając do listu fotografię obrazu. – Czy przypomina pan sobie to malowidło, nasz ulubiony portret? Przedstawia on jedną z najszacowniejszych niemieckich dam, Julianę von Stolberg, matkę Wilhelma Orańskiego, a zdobi ścianę naszego małego saloniku. Obraz ten stał się niemalże członkiem naszej rodziny.
Podczas odwiedzin obrócił Pan ów portret do światła i oglądał go z podziwem. Ktoś z Pańskiego otoczenia zapytał, być może zbyt obcesowo i natrętnie: »Czy to jest do sprzedania?«.
Czy przypomina Pan sobie, jak opuścił Pan powoli ów obraz i podszedł do okna, a potem patrzył długo na Sekwanę? W chwilę później, gdy minęły pierwsze emocje, obrócił się Pan do mnie w milczeniu, po czym, mając na myśli ewentualne uwolnienie mojej żony, powiedział Pan: »Cóż, zobaczę, co się da zrobić«”.
W świetle powyższego nie powinno nikogo dziwić zwolnienie pani Wilkinson z ośrodka odosobnienia. Małżonek poinformował ją, jakiego to wybitnego miał gościa.
„Oboje doszliśmy do wniosku – napisał do Göringa – że chcemy, aby zachował Pan na zawsze »Julianę« w charakterze daru wdzięczności za tę przysługę, którą nam Pan wyświadczył”.
– Zabierzemy absolutnie wszystko, co tylko się da, do ostatka – powiedział Hitler generałowi Georgowi Thomasowi, któremu powierzono wykonanie planu grabieży.
Thomas powołał sztaby ekonomiczne i specjalne jednostki wojskowe zwane Wirtschaftstruppen, wkraczające tuż za oddziałami frontowymi, aby wyszukiwać, rejestrować i konfiskować wszystko, co mogło być przydatne dla III Rzeszy. Zgodnie z rozkazami na okupowanych terenach przejmowano istniejące zakłady, a skonfiskowane dobra natychmiast wysyłano pociągami do fabryk w Niemczech. Ze wszystkich okupowanych krajów zachodniej Europy, zamieszkiwanych przez około 70 milionów ludzi, jechały do Rzeszy pociągi i długie konwoje ciężarówek załadowanych wojennymi łupami.
– To my jesteśmy zwycięzcami w tej wojnie – chełpił się führer. – Nie oddamy niczego, a zabierzemy wszystko, co tylko może się przydać.
Göring też nie ukrywał swoich poglądów:
– Zamierzam grabić – mówił do swoich podwładnych – i to grabić na całego. Musicie jak psy gończe tropić i węszyć wszędzie tam, gdzie znajduje się jeszcze cokolwiek, co mogłoby się przydać narodowi niemieckiemu.
Chociaż Hitler miał zawsze pierwszeństwo wyboru dzieł sztuki, Göring był drugi w kolejce. On i führer mieli odmienne gusta, nie wchodzili więc sobie w paradę. Zdaniem
Göringa, Hitlera „pociągał antyk i styl klasyczno-romantyczny (…) sztuka grecka lub renesansowa (…) oraz początków XIX stulecia (…) Ja natomiast wolałem mistrzów niemieckich i skandynawskich, Dürera i Holbeina”.
Rzeczywiście, Göring nigdy nie bywał nieprzyjemny w czasie prowadzenia negocjacji. W doskonałym nastroju przyjeżdżał swym królewskim pociągiem, wyposażonym w ogromną wannę, i w otoczeniu elegancko umundurowanych adiutantów chodził od jednej galerii do drugiej. Nawet ci, którzy znajdowali się w największym niebezpieczeństwie, zgodnie twierdzili, że nie można mu było odmówić pewnego uroku, a zważywszy na sumy, jakie wydawał, witali go bez niechęci. Mniej przyjemne uzgodnienia dotyczące ludzi i finansów pozostawiał osobnikom pokroju Hofera i Miedla.
Najsłynniejszego ze swych agentów na rynku sztuki, Waltera Hofera, poznał w roku 1936. Pięć lat później mianował go kustoszem Kolekcji Marszałka Rzeszy. Hofer ustalał cenę nabytku z galerią lub właścicielem prywatnym, a Göringowi wystawiał rachunek na cenę dużo wyższą. Różnicę chował do kieszeni.
Bankier Alois Miedl przeniósł się w 1932 roku z Amsterdamu do Monachium. Jego dosyć podejrzane interesy obejmowały próbę kupna wybrzeża Labradoru, żeby dostarczać drewno do Niemiec (na co nie zgodziła się Kanada) oraz przemyt diamentów. Göring znał Miedla od wielu lat i wiedział doskonale, że jego żona, Dorie Fleischer, jest Żydówką. Pewnego razu, już po zajęciu Holandii przez Niemców, wezwał go do Karinhall, informując przy okazji gestapo, kim jest pani Miedl. Oczywiście kobieta została natychmiast aresztowana. Dzieci państwa Miedlów także.
– Mój drogi Miedl, cieszę się, że mogę pana tutaj gościć – powitał nieszczęśnika. – Chciałbym pokazać panu moją posiadłość. Proszę, niech pan idzie za mną.
Przerażony bankier, czując na karku oddechy dwóch rosłych esesmanów, posłusznie podążył za Göringiem.
– Jak pan widzi, zgromadziłem tu najcenniejsze okazy europejskiej sztuki – kontynuował gospodarz. – Oczywiście, ratując je przed zniszczeniem przez wojenną pożogę. Chcę, aby powstało tutaj muzeum i do Karinhall przyjeżdżały wycieczki z całego świata. Po wojnie Berlin i to miejsce połączy specjalna linia kolejowa.
– Gratuluję, Herr Reichmarschall – odrzekł Alois Miedl, co nie jest łatwe do wypowiedzenia, kiedy się ma zaciśnięte zęby. – Nie mogę jednak zrozumieć celu, w jakim był pan łaskaw zaprosić mnie tutaj. – Mówiąc „zaprosić”, zerknął bojaźliwie na dwóch wciąż towarzyszących im esesmanów.
– Panie Miedl, moja biedna żona, Karin, świeć Panie nad jej duszą, byłaby szczęśliwa, gdyby mogła oglądać te arcydzieła. W jej imieniu chcę ratować pozostałe. Wojna jest okrutna. Wiem, że jest pan cenionym w Holandii antykwariuszem i znawcą sztuki. Liczę, że będzie pan dla mnie pracował.
– To dla mnie zaszczyt, ale jakże ja mogę porównywać moje możliwości z tak wielkimi zbiorami, jakie był pan łaskaw pokazać?
– Jest pan inteligentnym człowiekiem. Na pewno da pan sobie radę. Chcę wiedzieć, gdzie Holendrzy ukryli najcenniejsze obrazy i jak do nich dotrzeć, gdzie znajdują się obrazy malarzy, których szczególnie cenię: Rubensa, Vermeera, Memlinga. Interesuje mnie przede wszystkim słynna kolekcja Goudstikkera.
– No, nie wiem – wahał się Miedl. – Wie pan, panie marszałku, wolałbym się tym raczej nie zajmować. Holendrzy, o których był pan łaskaw wspomnieć, mogą…
– Pańska żona jest Żydówką, nieprawdaż? – przerwał mu Göring. – Pana dzieci są Żydami. Zgodnie z naszym prawem, zostały aresztowane. Powiem prosto z mostu. Wyjedzie pan stąd z podpisanym przeze mnie nakazem zwolnienia ich, jeżeli będzie pan dla mnie pracować w Holandii. Panie Miedl, pan to zrobi, prawda?
Alois Miedl nie miał wyboru. Od tego czasu poszukiwał dzieł sztuki dla Göringa, przeczesując Holandię wzdłuż i wszerz, skupując i rabując liczne bezcenne arcydzieła. Od lipca 1940 roku marszałek rozpoczął również swoje osobiste „wycieczki po zakupy” do Amsterdamu, w których Miedl pomagał mu z wielką gorliwością.
Bankier Alois Miedl
Oba te indywidua – zarówno Miedla, jak i Hofera – spotkamy jeszcze na kartach naszej opowieści, bowiem w tym, co stanowi jeden z głównych jej wątków, odegrali oni rolę bardzo istotną.
Jeśli Göring wykazywał nawet w pewnym sensie dobre maniery przy transakcjach, to nigdy jednak nie zapominał o okolicznościach, kiedy to on o coś prosił. Wkrótce po niemieckiej inwazji na Belgię nabył, na przykład, za psi grosz kolekcję dwudziestu wczesnych dzieł mistrzów flamandzkich od Emile’a Rendersa, strasząc go niedwuznacznie interwencją swej jednostki kontroli obcej waluty – Devisenschutzkommando.
Dowódca Luftwaffe uwielbiał o sobie mówić jako o „człowieku renesansu” i świadomie starał się – jak byśmy to dzisiaj powiedzieli – promować swój wizerunek publiczny. Kolekcjonowanie dzieł sztuki stało się obsesją, która zdominowała jego życie. Ta kolekcjonerska pasja kolidowała nawet z jego obowiązkami wojskowymi. To, że Göring traktował swoją kolekcję jako spuściznę, skłaniało go do jeszcze intensywniejszych zakupów i kradzieży.
Jak obliczyli po wojnie alianccy eksperci, marszałek zdołał w opisany powyżej sposób zgromadzić do końca wojny 1375 obrazów, 250 rzeźb, 108 gobelinów, 170 sztuk mebli z różnych epok, 60 perskich i francuskich kobierców, 75 witraży i prawie 200 innych objects d’art. Była to bez wątpienia jedna z największych i najcenniejszych kolekcji dzieł sztuki na całym świecie. Wartość wszystkich zrabowanych przez hitlerowców skarbów wyceniono na 17 miliardów funtów szterlingów. Biorąc pod uwagę ich dzisiejsze ceny, wartość ta byłaby wyższa około 40-50 razy.
4.
W styczniu 1945 roku stało się jednak oczywiste, że Hermann Göring nie będzie się już długo cieszył swoją kolekcją. Do jego rezydencji Karinhall, położonej na północny wschód od Berlina, w lasach Schorfheide, milowymi krokami zbliżała się Armia Czerwona. A właśnie tam ów „człowiek renesansu” zgromadził zwiezione prawie z całej Europy skarby.
Posiadłość otrzymała nazwę od imienia pierwszej żony marszałka, baronowej Karin von Kantzow, pochodzącej ze Szwecji, która zmarła w 1931 roku. Na temat tego miejsca krążyły istne legendy. Nie były zresztą bezpodstawne – w głównym budynku mieściły się apartamenty Göringa i jego nowej żony, Emmy. W lewym skrzydle była wielka biblioteka, równie ogromna sala gimnastyczna oraz basen kąpielowy, gdzie gospodarz usiłował pozbyć się nadwagi, całkowicie zresztą bez rezultatów.
W prawym skrzydle znajdowały się apartamenty dla gości, kuchnia i pokoje dla służby. Reprezentacyjne pomieszczenia kipiały od przepychu, jaki tworzyły marmurowe podłogi pokryte najkosztowniejszymi dywanami, ściany, na których wisiały najpiękniejsze francuskie gobeliny i obrazy największych mistrzów włoskich, holenderskich, francuskich. Oko cieszyły najwspanialsze rzeźby i okazy sztuki rękodzielniczej. W gabinecie Göringa obok wielkiego dębowego biurka stały złote kandelabry, rzucające światło na srebrne ramki fotografii Karin i Hitlera. Jadalnia miała 250 metrów kwadratowych, a za stołem mogło usiąść 40 gości. Największą atrakcję stanowiło okno z widokiem na jezioro. Miało 10 metrów szerokości i 5 metrów wysokości. Po naciśnięciu guzika szyby chowały się w podłogę. W posiadłości wybudowano podziemne mauzoleum, do którego złożono, sprowadzone ze Szwecji, doczesne szczątki Karin von Kantzow.
Słynący z zamiłowania do luksusu gospodarz dbał, aby jego rezydencja wzbudzała wśród odwiedzających prawdziwy podziw. Wszystko to miało służyć mu aż do późnych lat starości, a po śmierci zostać przekształcone na muzeum, które nie tylko uświetniałoby osiągnięcia Tysiącletniej Rzeszy, ale i samego właściciela. Stało się jednak inaczej, o czym za chwilę. Historia przewidziała zupełnie inną rolę zarówno dla samego Karinhall, jak i dla związanych z nim ludzi.
12 stycznia 1945 roku Göring obchodził tam w gronie najbliższych swoje pięćdziesiąte drugie urodziny. Kawior, kaczkę, dziczyznę, gdańskiego łososia i pasztet z gęsich wątróbek spłukiwano niezliczonymi butelkami szampana i brandy z pojemnej piwnicy marszałka. Z Berlina zjechało wielu gości, zapominając o tym, że wypalają ostatnie rezerwy benzyny Trzeciej Rzeszy. W wielkiej sali na stole złożono cenne prezenty, wśród których najbardziej kuriozalnym był podarunek od architekta: plany rozbudowy Karinhall. Miały powstać trzy nowe gmachy, wśród których najważniejszym miała być otwarta dla publiczności galeria oraz dworzec specjalnej linii kolejowej z Berlina dla ludzi, którzy przybywali obejrzeć galerię.
30 stycznia w pobliskich lasach zauważono sowiecki samochód terenowy. Nadszedł najwyższy czas, by z Karinhall wyjechały kobiety. Göring zastrzelił cztery swoje ulubione żubry i zaczął pakować do skrzyń kolekcję dzieł sztuki.
Wraz z Hoferem zrobił obchód Karinhall, w czasie którego wskazał, co chce przetransportować, a co można pozostawić. Dzieła sztuki i inne wartościowe przedmioty, zapakowane do skrzyń wyłożonych słomą, zostały załadowane na ciężarówki Luftwaffe i przewiezione na miejscową stację kolejową. W trakcie tych czynności na terenie rozległej posiadłości zakopano wiele dużych, cennych obiektów. Najsłynniejszym z nich był marmurowy posąg Wenus, podarowany gospodarzowi przez rząd Włoch. Po ukryciu skarbów niemieccy żołnierze, których marszałek Rzeszy wykorzystał do tej pracy, zostali niezwłocznie skierowani na front wschodni. Okazałe budynki Karinhall wysadzono w powietrze. Wśród drzew pozostało rumowisko, posągi lwów, które cudem ocalały i… mauzoleum Karin. Göring bowiem nie zabrał sarkofagu – widać dzieła sztuki były dlań dużo cenniejsze niż doczesne szczątki ukochanej żony. Kilka godzin później do Karinhall wkroczyli żołnierze radzieccy.
Obecnie ruiny posiadłości porastają drzewa, a dwie wieże, stojące przy bramie wjazdowej z herbami rodowymi Göringa, przypominają o mrocznych latach wojny i okazałej rezydencji, będącej niegdyś miejscem spotkań najważniejszych osobistości świata polityki i nie tylko.
Przez kilka powojennych lat nie było wiadomo, co stało się z grobem Karin. Władze NRD zamknęły teren dawnej posiadłości marszałka Rzeszy, nie dopuszczając tam nikogo. Dopiero w listopadzie 1950 roku pewien szwedzki ksiądz dostał się do Karinhall. Na podłodze w mauzoleum leżały kości baronowej von Kantzow. Duchowny pozbierał je do worka i powiadomił rodzinę w Szwecji. Zmarłą kobietę pochowano ponownie na niewielkim cmentarzu w Lovo, skąd w 1934 roku Göring zabrał zwłoki ukochanej żony, aby zbudować dla niej mauzoleum i pałac wypełniony arcydziełami sztuki.
5.
Podstawiony na bocznicę specjalny pociąg został załadowany żywnością, dużymi antycznymi meblami, obrazami, płytami wytwórni „Gramophone” oraz zawartością biblioteki marszałka, liczącej 80 metrów bieżących książek. Kiedy pociąg ten jechał w kierunku Berchtesgaden, Göring otrzymał przygnębiającą wiadomość, że obszerne podziemne centrum dowodzenia w Obersaltzbergu nie zostało ukończone. W rezultacie skarby przewieziono bezpośrednio do Neuhaus, miasta leżącego koło Norymbergi, gdzie zostały przeładowane na ciężarówki, a potem schowane w zamku Valdenstein, XVI-wiecznej budowli, którą Göring odziedziczył po swojej teściowej, Lily von Epenstein.
Jednakże kłopoty marszałka dopiero się zaczynały. 7 kwietnia 1945 roku alianci doszli do Valdenstein. Göring, który ledwie zdążył ewakuować zbiory przed nacierającymi Sowietami, ponownie stanął przed podobnym problemem. Postanowił wywieźć dzieła z zamku. Pociąg, który 10 kwietnia wyjechał z Neuhaus i następnej nocy znalazł się koło Berchtesgaden, wypełniony był skarbami sztuki, meblami i prowiantem przygotowanym dla marszałka Rzeszy.
To niewiarygodne, że w ostatnich dniach wojny był on w stanie zorganizować tak okazały transport swojego majątku. Niemieckie wojska na wszystkich odcinkach cofały się w warunkach skrajnego chaosu. Wszędzie było pełno rannych żołnierzy. Niektórzy próbowali się ratować, uciekając na wozach konnych, inni, którym nie dopisało szczęście, leżeli w błocie i śniegu w przedłużającej się agonii, ponieważ nie było możliwości, by ich zawieźć w bezpieczniejsze miejsce. I w takiej sytuacji Göring zajął w pełni sprawny pociąg, by jego świta mogła wygodnie podróżować.
Żołnierze Luftwaffe z trudem przenosili wielkie skrzynie na ciężarówki i wieźli je do niedokończonego podziemnego punktu dowodzenia przy drodze prowadzącej z Berchtesgaden do Konigsee. Spieszyli się. Zewsząd dochodziły pogłoski o nadciągających wojskach alianckich. Ledwie połowę ładunku udało się przewieźć do bezpiecznych podziemi, gdy nadeszła wieść, że Amerykanie są w odległości kilku kilometrów. Dowódca nakazał odesłanie pięciu wagonów do pobliskiej miejscowości Unterstein, zaś w Berchtesgaden pozostawił trzy, licząc, że uda się je rozładować, zanim nadciągną oddziały wroga. Francuskie czołgi pojawiły się zupełnie niespodziewanie.
Nie wiadomo, dlaczego otworzyły ogień do pociągu, gdyż na ich widok niemieccy żołnierze natychmiast uciekli. Pociski z dział i karabinów maszynowych zniszczyły dziesiątki cennych obrazów i rzeźb. Nie lepszy los czekał skarby w pięciu wagonach, które dojechały do Unterstein. Żołnierze uciekli, pozostawiając je bez opieki, a do wagonów wdarli się mieszkańcy okolicznych wiosek. Wynosili złote monety, XVII-wieczne francuskie dywany, obrazy, rzeźby, butelki z cennymi alkoholami, pudełka cygar, worki z cukrem i mąką. Najbardziej wartościowe okazały się dla nich wyśmienite wina Göringa. Przez kilka najbliższych dni większość miejscowych chodziła pijana w sztok. Najbardziej narzekano na koniaki, bo kac był po nich okrutny, ale co tam, też dało się wypić.
Na szczęście większość ładunku zmagazynowano w Stabsamt, niedokończonym podziemnym ośrodku dowodzenia, leżącym przy drodze z Berchtesgaden do pobliskiego Konigsee. Rzeczy wartościowe złożono w tunelu na trzecim poziomie pod powierzchnią ziemi, a wejście zabetonowano. Trzy miesiące później, dokładnie 4 maja, pojawili się tam Amerykanie i badając bunkier przy pomocy echosondy, odnaleźli ukryte skarby, o czym wspomniał już amerykański kapitan w cytowanej wcześniej rozmowie z niemieckim dentystą.
Chcąc uniknąć aresztowania, Göring uciekł ze swoim otoczeniem do zamku Mautendorf, położonego w południowo-wschodniej części Austrii. Mimo wszystko, nie opuszczał go dobry humor. Liczył, że zostanie potraktowany przez Amerykanów jak nowy kanclerz Rzeszy. Nie czuł się winny zbrodni wojennych. Co prawda, samoloty Luftwaffe na jego rozkaz bombardowały miasta, ale czyż alianckie bombowce nie zrównały z ziemią wielu dzielnic Berlina, Hamburga i Drezna?
9 maja marszałek został aresztowany przez żołnierzy amerykańskiej 7 Armii. Sytuacja zakrawała na ironię, gdyż sam wysłał do nich parlamentariusza z prośbą o przybycie do Radstadt, gdzie wówczas się ukrywał, obawiając się o własne życie. 23 kwietnia, kiedy zaproponował oblężonemu w Berlinie führerowi przejęcie władzy, Hitler wydał rozkaz pochwycenia i rozstrzelania Göringa, który zupełnie się nie spodziewał, że zostanie postawiony przed obliczem Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Władzę chciał sprawować także po aresztowaniu. Ba, domagał się nawet przedstawienia generałowi Dwightowi Eisenhowerowi swoich propozycji pokojowych.
Marszałek Rzeszy, Hermann Göring przed Trybunałem w Norymberdze
Wcześniej jednak znaczna część jego kolekcji została przetransportowana do miejsca, które zdradził amerykańskim poszukiwaczom gadatliwy doktor5. Znajdowały się tam już zbiory Hitlera z Linzu6 oraz inne zbiory austriackie będące w zasięgu nadlatujących z Włoch alianckich bombowców.
6.
Na kryjówkę dla tego typu skarbów stara kopalnia nadawała się wprost znakomicie. Panowała tu stała wilgotność i temperatura. Na pomysł ukrycia w niej dzieł sztuki wpadł austriacki urzędnik, doktor Herbert Seiberl. Uzyskał pewność, że panujące pod ziemią warunki są idealne, kiedy zwiedzając kopalnię, znalazł tam małą kapliczkę, gdzie od 1933 roku wisiały olejne obrazy, na których nie zauważył żadnych śladów uszkodzeń. Dostęp do kopalni był utrudniony, jedyna linia kolejowa biegła w odległości 15 kilometrów, a wiodąca na miejsce droga była wąska i bardzo stroma. Zainstalowano kilometry kabli i półek. Przekształcono odpowiednio komory.
Niewiele brakowało, aby zgromadzone w Altaussee zbiory przepadły na zawsze. Tuż przed wkroczeniem wojsk amerykańskich miejscowy gauleiter, Hans Eigruber, doszedł mianowicie do wniosku, że tak cenne skarby nie powinny wpaść w ręce ani bolszewików, ani „międzynarodowego żydostwa”. Kazał więc zaminować kopalnię z zamiarem wysadzenia jej w powietrze. Legenda głosi, że bohaterscy austriaccy robotnicy z ruchu oporu usunęli ładunki wybuchowe, ratując w ten sposób dla ludzkości bezcenne dzieła. I rzeczywiście, to oni rozminowali teren, chociaż z powodów nieco mniej altruistycznych: chodziło im po prostu o to, by kopalnia – ich jedyne źródło utrzymania – nie została zniszczona. Zrobili to zresztą na rozkaz kilku nazistów, dyrektora kopalni i paru kustoszy austriackich i niemieckich muzeów, przerażonych szaloną wizją Eigrubera.
Przy okazji gromadzenia i katalogowania odzyskanych od nazistowskich złodziei dzieł sztuki również dochodziło do aktów grabieży, choć na dużo mniejszą skalę. Nie tylko Niemcy starali się korzystać z niepowtarzalnych okazji, jakie stwarzało tak ogromne rozproszenie skarbów. Napawało to przerażeniem ludzi pokroju George’a Pattona, który był niezwykle skrupulatny w stosunku do majątku niemieckiego i który kiedyś stwierdził:
– Nie chcę, aby ktokolwiek kiedykolwiek powiedział, że ten sukinsyn Patton coś ukradł.
Jednak niepokojąco wielu żołnierzy amerykańskich miało lepkie ręce. Do dziś panuje przekonanie, że grabieży dopuszczali się czerwonoarmiści, którzy równie gorliwie, jak hitlerowcy łupili podbijane przez siebie kraje. Jednak nie tylko sowieccy żołdacy i naziści traktowali muzealne zbiory i dzieła sztuki z prywatnych kolekcji jak zdobycz wojenną. Historia zna wiele przypadków spektakularnych kradzieży, dokonanych w Niemczech przez zachodnich aliantów. Okazuje się, że niechlubny prym wiedli wśród nich właśnie żołnierze armii Stanów Zjednoczonych. Dzieła sztuki, nierzadko powtórnie zrabowane, do dziś znajdują się w prywatnych kolekcjach oraz państwowych instytucjach USA. Znanych jest 300 przypadków nielegalnego wywiezienia do Ameryki wartościowych dzieł sztuki. Winowajców sądzono jako złodziei i skazywano na karę więzienia lub karnie wydalano z armii.
Aresztowany przez Amerykanów Göring, przesłuchiwany był przez majora Paula Kubalę. W pewnym momencie, zupełnie o to nie pytany, powiedział:
– Mam dostęp do wielu wspaniałych obrazów. Tworzyłem kolekcję w Karinhall. Miało tam powstać muzeum narodowe. Wiele rzeczy pozostawiłem tam zakopanych, ale już ich nie odnajdziecie. Tam są Rosjanie, ale oni nie wiedzą, gdzie szukać.
Major Kubala natychmiast podjął temat, Göring nie chciał jednak o tym rozmawiać.
– Nie ma o czym mówić, skoro Karinhall jest w rękach Rosjan – oświadczył. – Nie pozwolą wam kopać. Jeżeli jednak pozwolilibyście mi zabrać trochę osobistych rzeczy z mojego zamku, mógłbym przekazać parę obrazów amerykańskim władzom wojskowym. Na miejscu jest moja żona, Emma. Wystarczyłoby, aby mój adiutant zgłosił się do niej z odpowiednim listem.
Kubala uzyskał zgodę przełożonych i wkrótce adiutant Göringa przywiózł z zamku bieliznę i mundur, ponadto fotografię żony i córeczki, Eddy, oraz niewielki – mierzący 15 na 25 centymetrów – obraz Hansa Memlinga Madonna z dzieciątkiem. Amerykanin zaniósł obraz do gabinetu generała Patcha. Przełożonego nie było na miejscu, więc zostawił go na biurku. Podobno któryś z oficerów pokwitował odbiór obrazu i… tyle go widziano. Po prostu zniknął, ulotnił się, rozpłynął w powietrzu. Dzisiejsza wartość tego arcydzieła szacowana jest na około 250 milionów dolarów.
W tym samym czasie zaginął również kordzik marszałka wysadzany brylantami. Losy tego przedmiotu udało się odtworzyć. Zabrał go porucznik Wallace Stevenson. Podobno za pieniądze uzyskane z jego sprzedaży zamierzał kupić farmę. Nie wiadomo, dlaczego tego nie zrobił. Wydłubał brylanty, odkręcił rękojeść i wyrzucił klingę. Dopiero wiele lat po wojnie jego syn odnalazł pozostałości i sprzedał je za kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Znawcy oceniają wartość kordzika na milion dolarów.
Po zatrzymaniu Göringa Amerykanie pozbawili go odznaczeń wojskowych. Medale te, a także buławę marszałkowską i osobisty sztylet do dziś można oglądać w Muzeum Wojskowym Akademii West Point. Bogato inkrustowana buława warta jest ponad milion „zielonych”. Z kolei w Narodowym Muzeum Piechoty w Fort Benning w Georgii przechowywany jest miecz, który Göring otrzymał w prezencie od przywódcy Włoch, Benito Mussoliniego. W 1947 roku pod okiem oficera Gordona Gilkeya przewieziono do Waszyngtonu 11 tysięcy obrazów. Najcenniejsze z nich znajdują się obecnie w podziemnym schronie Centrum Muzeum Wojska w Pentagonie.
Żołnierze niejednokrotnie traktowali kosztowności jak łupy wojenne. Ci, którym próbowano udowodnić kradzież, przekonywali, że zapobiegali tylko przejęciu cennych przedmiotów przez Armię Czerwoną. Takich argumentów używali między innymi złodzieje heskich skarbów koronnych. Podobnie tłumaczyli się żołnierze, którzy złupili zamek Hermanna Göringa w Valdenstein. Skradzione wtedy przedmioty odzyskano podczas szczegółowej rewizji w amerykańskich koszarach.
W 1981 roku Kongres przegłosował ustawę umożliwiającą zwrot Niemcom dzieł sztuki. W ciągu 20 lat Amerykanie oddali około 1/3 tych dzieł. Ponad 6 tysięcy malowideł nadal jednak znajduje się w posiadaniu ich sił zbrojnych.
Oczywiście Rosjanie znajdowali kryjówki nazistów i opróżniali je z równą, jeśli nie większą dokładnością co ich zachodni sojusznicy. Zanim znaleźli się na terytorium Niemiec, zdążyli już zdobyć sporą praktykę w Polsce. Od ponad roku odkrywali wypełnione po brzegi schowki na szlaku wiodącym od krajów bałtyckich, przez Śląsk, do Berlina. Początkowo chcieli odzyskać własne dzieła, ale niezwykle bestialskie zniszczenia, jakich dopuścili się wobec nich Niemcy, zachęcały do brania wszystkiego, co wpadło im w ręce.
Choć eksperci szacują, że około 250-600 tysięcy dzieł zrabowanych przez hitlerowców do dziś nie zostało zwróconych, do restytucji dochodzi coraz częściej. Przyczyniły się do tego ustalenia konwencji waszyngtońskiej z 1998 roku, w której przedstawiciele 44 państw zobowiązali się do zbadania swoich zbiorów i do podjęcia wszelkich starań w celu zwrotu znajdujących się w ich posiadaniu dzieł sztuki prawowitym właścicielom.
7.
Odnalezione w Altaussee dzieła sztuki zostały zakupione bądź zrabowane we wszystkich podbitych przez Niemców krajach Europy. Reprezentowały wszystkie niemalże style, narody i epoki historyczne. Pochodziły z egipskich grobowców, luksusowych willi rzymskich patrycjuszy, holenderskich muzeów i francuskich średniowiecznych zamków. Żołnierzy z Art Looting Investigation Unit czekała teraz tytaniczna praca, związana z ich segregowaniem, katalogowaniem oraz odnajdywaniem prawowitych właścicieli. Jeden po drugim odkrywano kolejne „Tycjany”, „van Dycki”, „Rubensy” i „Rembrandty”. Raz po raz padały pełne zachwytu okrzyki:
– To przecież Danae Tycjana!
– A to ślepcy starszego Breughla! Göring dostał ich w prezencie na urodziny.
– Też chciałbym dostawać takie prezenty.