Freud. Miłość i psychoanaliza - Iwona Kienzler - ebook

Freud. Miłość i psychoanaliza ebook

Kienzler Iwona

0,0
39,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Żyjącego w latach 1856–1939 Zygmunta Freuda bez wątpienia można uznać nie tylko za najbardziej znanego psychiatrę, ale wręcz za najbardziej rozpoznawalnego lekarza i uczonego na świecie. Większość współczesnych ludzi, nawet tych nieobeznanych z jego dorobkiem, bez problemu rozpozna go na zdjęciu, czego nie można powiedzieć chociażby o odkrywcy penicyliny Alexandrze Flemingu czy wynalazcy szczepionki przeciwko wściekliźnie Ludwiku Pasteurze, a przecież obaj zapisali się na trwale w historii medycyny.

Co ciekawe, niemal każdy, widząc fotografię tego eleganckiego starszego pana, bo właśnie wizerunki Freuda z lat dojrzałych są bardziej znane niż te z czasów jego młodości, nie tylko wymieni nazwisko uwiecznionego na niej lekarza, ale powie, że na zdjęciu widnieje słynny psychiatra. I jest to powszechny błąd, bo wprawdzie bohater tej publikacji słynął ze swoich badań w dziedzinie psychiatrii i psychologii, ale z wykształcenia był neurologiem i na początku swojej drogi naukowej zajmował się głównie badaniami mózgu.

Rozpieszczony przez uwielbiającą go matkę, która była przekonana, że jej pierworodny w przyszłości zostanie wielkim człowiekiem, od dziecka był przekonany, że czeka go sława. I rzeczywiście tak było, bo jego kontrowersyjne odkrycia wywróciły do góry nogami całą dotychczasową wiedzę o ludzkiej psychice.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 389

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Wstęp

Żyją­cego w latach 1856–1939 Zyg­munta Freuda bez wąt­pie­nia można uznać nie tylko za naj­bar­dziej zna­nego psy­chia­trę, ale wręcz za naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nego leka­rza i uczo­nego na świe­cie. Więk­szość współ­cze­snych ludzi, nawet tych nie­obe­zna­nych z jego dorob­kiem, bez pro­blemu roz­po­zna go na zdję­ciu, czego nie można powie­dzieć cho­ciażby o odkrywcy peni­cy­liny Ale­xan­drze Fle­mingu czy wyna­lazcy szcze­pionki prze­ciwko wście­kliź­nie Ludwiku Pasteu­rze, a prze­cież obaj zapi­sali się trwale w histo­rii medy­cyny. Co cie­kawe, nie­mal każdy, widząc foto­gra­fię tego ele­ganc­kiego star­szego pana, bo wła­śnie wize­runki Freuda z lat doj­rza­łych są bar­dziej znane niż te z cza­sów jego mło­do­ści, nie tylko wymieni nazwi­sko uwiecz­nio­nego na niej leka­rza, ale też powie, że na zdję­ciu wid­nieje słynny psy­chia­tra. I jest to powszechny błąd, bo wpraw­dzie boha­ter tej publi­ka­cji sły­nął ze swo­ich badań w dzie­dzi­nie psy­chia­trii i psy­cho­lo­gii, ale z wykształ­ce­nia był neu­ro­lo­giem i na początku drogi nauko­wej zaj­mo­wał się głów­nie bada­niami mózgu. Roz­piesz­czony przez uwiel­bia­jącą go matkę, która była prze­ko­nana, że jej pier­wo­rodny w przy­szło­ści zosta­nie wiel­kim czło­wie­kiem, od dziecka był prze­ko­nany, że czeka go sława. I rze­czy­wi­ście tak było, bo jego kon­tro­wer­syjne odkry­cia wywró­ciły do góry nogami całą dotych­cza­sową wie­dzę o ludz­kiej psy­chice.

W 1939 roku Ste­fan Zweig poże­gnał Zyg­munta Freuda sło­wami: „Oto szczątki czło­wieka, o któ­rym można powie­dzieć, że zanim nad­szedł, świat był inny”1. Współ­cze­sny kato­licki pisarz i publi­cy­sta Peter Kre­eft uznał wie­deń­skiego leka­rza za Kolumba psy­chiki, doda­jąc jed­no­cze­śnie, że każdy prak­ty­ku­jący współ­cze­śnie psy­cho­log, nawet jeżeli odrzuca jego kon­cep­cje i usta­le­nia, nie jest wolny od jego wpły­wów. Ale ta uwaga doty­czy nie tylko psy­cho­logii, bo prze­cież prace i teo­rie Freuda zna­cząco wpły­nęły na roz­wój wielu róż­nych dys­cy­plin nauko­wych, od antro­po­lo­gii począw­szy, przez socjo­lo­gię i filo­zo­fię, a na peda­go­gice koń­cząc. Jego odkry­cia i kon­cep­cje odgry­wają też donio­słą rolę w roz­woju dys­cy­plin huma­ni­stycz­nych, bo pozwa­lają lepiej zro­zu­mieć mecha­ni­zmy funk­cjo­no­wa­nia spo­łe­czeń­stwa.

Ale Freud wywarł także wielki wpływ na sztukę, bo to wła­śnie jemu zawdzię­czamy roz­wój sur­re­ali­zmu, jego oddzia­ły­wa­nie widoczne jest w kinie i w dzie­łach takich tuzów lite­ra­tury pięk­nej, jak: Vir­gi­nia Woolf, André Gide, Tomasz Mann czy Albert Camus. Wiele też z wpro­wa­dzo­nych przez niego pojęć weszło na stałe do języka potocz­nego. Od jego nazwi­ska utwo­rzono ter­min „freu­dyzm”, odno­szący się nie tylko do teo­rii psy­cho­lo­gicz­nej stwo­rzo­nej przez Freuda, ale także do sys­temu bada­nia i lecze­nia psy­chiki za pomocą psy­cho­ana­lizy. Nazwi­sko twórcy tej metody zostało także prze­kształ­cone w przy­miot­nik; mówimy o freu­dow­skim poj­mo­wa­niu nie­świa­do­mo­ści, freu­dow­skim śnie czy wresz­cie o freu­dow­skiej pomyłce, czyli przy­pad­ko­wym błę­dzie w wypo­wie­dzi, ujaw­nia­ją­cym odczu­cia lub inten­cje, z któ­rych wypo­wia­da­jąca się osoba nie zdaje sobie sprawy albo chce je ukryć.

Sam Freud nie­skrom­nie przy­zna­wał, że jego doko­na­nia to kamie­nie milowe w roz­woju ludz­ko­ści, porów­nu­jąc się z Koper­ni­kiem i Dar­wi­nem. Odkry­cie Koper­nika dowio­dło, że Zie­mia, a więc także zamiesz­ku­jący ją ludzie, nie jest cen­trum wszech­świata, zaś autor fun­da­men­tal­nej pracy O powsta­wa­niu gatun­ków wyka­zał, że czło­wiek nie jest „koroną stwo­rze­nia”, ale jedy­nie kolej­nym eta­pem ewo­lu­cji, jak płazy czy gady. Freud, zesta­wia­jąc się w jed­nym sze­regu z Koper­ni­kiem i Dar­wi­nem, uznał rewo­lu­cyj­ność swo­ich doko­nań, gdyż dowiódł, że czło­wiek, wbrew temu, co twier­dzili racjo­na­li­ści doby oświe­ce­nia, nie zawsze kie­ruje się rozu­mem i swoją wolą. Popędy i uta­jone pra­gnie­nia wywie­rają znacz­nie więk­szy wpływ na nasze decy­zje i nasze postę­po­wa­nie, niż jeste­śmy w sta­nie przy­znać. Uwa­żał swoje odkry­cia za trze­cią (po koper­ni­kow­skiej i dar­wi­now­skiej) znie­wagę, któ­rej „doznała miłość wła­sna ludzi ze strony nauki”.

Bada­nia i teo­rie Freuda budziły wiele kon­tro­wer­sji w cza­sach mu współ­cze­snych, ale oka­zuje się, że świat nauki wciąż spiera się o jego doko­na­nia, a nie­któ­rzy bada­cze wręcz kwe­stio­nują jego uczci­wość i rze­tel­ność. Obok twier­dze­nia, że freu­dow­ska ana­liza wnio­sła naj­więk­szy wkład w misję zro­zu­mie­nia psy­chiki ludz­kiej, a jego bada­nia i usta­le­nia są fila­rami współ­cze­snej psy­cho­ana­lizy, można spo­tkać się z opi­niami uzna­ją­cymi doko­na­nia Freuda za naj­więk­sze oszu­stwo XX wieku. A prze­cież o jego bada­niach z zachwy­tem wyra­żał się nawet Albert Ein­stein.

Zyg­munt Freud pozo­sta­wił po sobie sporą spu­ści­znę, są to 24 książki, z któ­rych dwie napi­sał we współ­pracy z innymi bada­czami, 123 arty­kuły opu­bli­ko­wane w róż­nych cza­so­pi­smach, a także liczne przed­mowy i wpro­wa­dze­nia do publi­ka­cji cudzego autor­stwa, jak rów­nież prze­mó­wie­nia wygła­szane na zjaz­dach, kon­wen­tach czy spo­tka­niach nauko­wych. Jak na rze­tel­nego bada­cza przy­stało, Freud chciał zostać zapa­mię­tany przez potom­nych wyłącz­nie ze względu na swoją pracę naukową, dla­tego celowo utrud­niał bada­nia swoim przy­szłym bio­gra­fom. Co jakiś czas nisz­czył swoje doku­menty, które w jego mnie­ma­niu mogłyby być źró­dłem wie­dzy na temat jego życia pry­wat­nego czy też jego oso­bi­stych poglą­dów. Jak usta­lono, robił to kil­ka­krot­nie w ciągu życia. Z róż­nych przy­czyn część cen­nej z punktu widze­nia póź­niej­szych bio­gra­fów doku­men­ta­cji zagi­nęła, a wiele pry­wat­nych listów oraz zapi­sków, które znaj­dują się w muze­al­nych zbio­rach, na wyraźną prośbę ofia­ro­daw­ców nie została ni­gdy opu­bli­ko­wana. W Biblio­tece Kon­gresu USA znaj­dują się aż 153 pudła, któ­rych zawar­tość kryje nie tylko kore­spon­den­cję „dok­tora z Wied­nia” z rodziną i przy­ja­ciółmi, ale także notatki kli­niczne oraz inne doku­menty. Część z nich jest dostępna dla bada­czy, ale dwu­dzie­stu kar­to­nów nie można otwo­rzyć do 2050 i 2057 roku, kolejne zaś osiem opie­czę­to­wano bez­ter­mi­nowo. Doży­wot­nio zastrze­żono cho­ciażby wszyst­kie doku­menty zwią­zane z sio­strą żony Freuda Minną, która przez wiele lat miesz­kała z rodziną Freu­dów, a zda­niem wielu była kochanką swego szwa­gra. Takie samo zastrze­że­nie nało­żono rów­nież na notat­niki Freuda oraz doku­men­ta­cję zwią­zaną z jego uko­chaną córką Anną. W 1964 roku Biblio­tece Kon­gresu prze­ka­zano listy zaprzy­jaź­nio­nej z Freu­dami księż­nej Marii Bona­parte, z zastrze­że­niem, że nikt nie będzie do nich zaglą­dał aż do 2020 roku.

Wpraw­dzie Freud opu­bli­ko­wał auto­bio­gra­ficzne stu­dium Moje życie i psy­cho­ana­liza, ale w nim także regla­men­tuje wie­dzę na swój temat. Wszel­kie infor­ma­cje oso­bi­ste ogra­ni­cza bowiem do mini­mum, sku­pia­jąc się raczej na chro­no­lo­gii zda­rzeń, datach oraz ludziach, któ­rzy w ten czy inny spo­sób wpły­nęli na jego roz­wój inte­lek­tu­alny. Próżno szu­kać tu opi­sów rodzin­nego domu i atmos­fery w nim panu­ją­cej, dzie­ciń­stwa czy pierw­szych miło­ści. Jest to o tyle zaska­ku­jące, że Freud dys­po­no­wał dobrym pió­rem i był zdol­nym pisa­rzem. Nie­chęć do zwie­rzeń doty­czą­cych życia pry­wat­nego wyni­kała z nega­tyw­nego sto­sunku psy­chia­try do dzieł bio­gra­ficz­nych. Zda­niem Freuda: „Każdy autor bio­gra­fii ska­zany jest na kłam­stwa, ukry­wa­nie, hipo­kry­zję, pochleb­stwa, a nawet skry­wa­nie wła­snego braku zro­zu­mie­nia, ponie­waż prawda bio­gra­ficzna nie ist­nieje, a nawet gdyby ist­niała, nic byśmy z niej nie sko­rzy­stali”2. Pierw­sza bio­gra­fia ojca psy­cho­ana­lizy, a zara­zem jedyna, która uka­zała się za jego życia, była dzie­łem austriac­kiego pisa­rza Ste­fana Zwe­iga i uka­zała się na rynku w 1931 roku jako roz­dział więk­szego dzieła: Gwiazdy ludz­ko­ści (Die Heilung durch den Geist). Oprócz Freuda pisarz przed­sta­wił tam rów­nież syl­wetki Franza Mesmera i Mary Baker Eddy. Twórca psy­cho­ana­lizy miał wobec dzieła dość sprzeczne uczu­cia. W tym miej­scu należy zazna­czyć, że w niniej­szym opra­co­wa­niu zasto­so­wano ogól­nie obo­wią­zu­jącą zasadę odno­szącą się do dzieł słyn­nego psy­cho­ana­li­tyka – jeżeli dana publi­ka­cja docze­kała się wyda­nia w języku pol­skim, jej tytuł został podany wła­śnie w tym języku, nato­miast w nawia­sie podano tytuł ory­gi­nalny. W prze­ciw­nym wypadku podano tytuł w ory­gi­nale, w nawia­sie zaś – jego tłu­ma­cze­nie na język pol­ski.

Zyg­munt Freud jest inte­re­su­jący dla bio­gra­fów nie tylko ze względu na jego prace badaw­cze, ale także na barwne życie, które wciąż kryje tajem­nice. Wycho­wany w żydow­skiej rodzi­nie przez rodzi­ców, któ­rych dzie­liła duża róż­nica wieku, w dodatku indy­fe­rent­nych reli­gij­nie, wyrósł na pew­nego sie­bie, inte­li­gent­nego czło­wieka, ale nie­wol­nego od typo­wego dla śro­do­wi­ska, z któ­rego się wywo­dził, kon­ser­wa­ty­zmu oby­cza­jo­wego i patriar­chal­nego wzorca rodziny. Mimo że w swo­ich bada­niach i publi­ka­cjach sporo miej­sca poświę­cił życiu sek­su­al­nemu, dla niego seks nie był ważny – co wię­cej, otwar­cie przy­znał, że po czter­dzie­stce zre­zy­gno­wał z poży­cia, sku­pia­jąc się wyłącz­nie na pracy badaw­czej. Być może jed­nak wię­cej było w tym hipo­kry­zji, bo wpraw­dzie ni­gdy nie zwią­zał się z żadną ze swo­ich licz­nych pacjen­tek, wśród któ­rych nie bra­ko­wało pięk­nych i fascy­nu­ją­cych dam, ale już jego współ­cze­śni podej­rze­wali go o romans z młod­szą sio­strą jego żony Minną Ber­nays.

Freud żył i pra­co­wał w bar­dzo barw­nych, cie­ka­wych, ale zara­zem burz­li­wych cza­sach, które zna­la­zły odzwier­cie­dle­nie w jego pracy badaw­czej i zwią­za­nych z tym publi­ka­cjach. Dora­stał w epoce bez­gra­nicz­nej wiary w postęp naukowy, który miał przy­nieść nie tylko roz­wią­za­nie wszyst­kich pro­ble­mów ludz­ko­ści, ale także raz z na zawsze zakoń­czyć kon­flikty zbrojne. To naiwne prze­ko­na­nie nie wytrzy­mało kon­fron­ta­cji z rze­czy­wi­sto­ścią, gdyż w 1914 roku wybu­chła wojna świa­towa, która oka­zała się strasz­liwą tra­ge­dią i kosz­to­wała życie milio­nów nie­win­nych ofiar. Po jej zakoń­cze­niu zaś Europa musiała sta­wić czoła kry­zy­sowi eko­no­micz­nemu, który dotknął zwłasz­cza prze­gra­nych w Wiel­kiej Woj­nie, do któ­rych nale­żał rów­nież ojczy­sty kraj Freuda. I cho­ciaż zakoń­czony w 1918 roku kon­flikt zbrojny wyda­wał się naj­gor­szym w dzie­jach świata, to roz­wi­ja­jący się faszyzm miał przy­nieść ludz­ko­ści kolejną, znacz­nie strasz­liw­szą wojnę, a wraz z nią pla­nową zagładę milio­nów Żydów oraz przed­sta­wi­cieli innych nacji, uwa­ża­nych przez nazi­stow­skich ide­olo­gów za pod­lu­dzi.

Freud był świad­kiem owych burz­li­wych cza­sów, sta­ra­jąc się być leka­rzem duszy, z tro­ską pochy­lał się nad pacjen­tami, któ­rych tra­piły różne pro­blemy psy­chiczne, wobec któ­rych tra­dy­cyjna medy­cyna, w tym także psy­chia­tria, były bez­silne. Za życia docze­kał się rze­szy wier­nych wyznaw­ców i apo­lo­ge­tów, któ­rzy trak­to­wali go jak guru bądź, jak kto woli, mędrca. A ponie­waż w imię umi­ło­wa­nia prawdy i nauki Freud nie­jed­no­krot­nie wsa­dzał kij w mro­wi­sko, czę­sto bywał obiek­tem ata­ków i ostrej kry­tyki.

Publi­ka­cja ta opo­wiada o życiu słyn­nego wie­deń­skiego psy­cho­ana­li­tyka, sku­pia­jąc się na jego bio­gra­fii, a nie doko­na­niach nauko­wych, cho­ciaż jego pracy i pro­pa­go­wa­nych przez niego teo­rii, ze zro­zu­mia­łych wzglę­dów, nie można zupeł­nie prze­mil­czeć. Poznajmy zatem sekrety czło­wieka, u któ­rego na kozetce pacjenci zwie­rzali się ze swych skry­wa­nych tajem­nic i który odmie­nił obli­cze psy­chia­trii, przy­czy­nia­jąc się jed­no­cze­śnie do roz­woju psy­cho­lo­gii.

Rozdział 1. „Szczęśliwe dziecko z Freibergu”

Roz­dział 1

„Szczę­śliwe dziecko z Fre­ibergu”

„Freud” znaczy radość

„Moi rodzice byli Żydami i ja pozo­sta­łem Żydem”3 – pisał Zyg­munt Freud w 1924 roku w swo­jej publi­ka­cji Moje życie i psy­cho­ana­liza, która pier­wot­nie była wydana jako roz­dział więk­szej książki poświę­co­nej wybit­nym posta­ciom ówcze­snej medy­cyny – Współ­cze­sna medy­cyna w auto­por­tre­tach. W spe­cy­ficz­nej auto­bio­gra­fii nie zamiesz­cza wpraw­dzie wywodu o pocho­dze­niu swo­ich przod­ków, ale nad­mie­nia, że ma powody sądzić, iż ante­naci jego ojca zamiesz­ki­wali tereny nad Renem, skąd w XV lub XVI stu­le­ciu wygnały ich prze­śla­do­wa­nia Żydów. Osie­dlili się na Litwie, a w XIX wieku wielu z nich przez Gali­cję przy­wę­dro­wało do Austrii. Wydaje się jed­nak, że przy­naj­mniej część z nich musiała zamiesz­ki­wać już w XVIII stu­le­ciu tereny cesar­stwa, skoro wia­domo, że nazwi­sko przy­szłego ojca psy­cho­ana­lizy wywo­dzi się od nie­miec­kiego rze­czow­nika Freude – radość, a jego przod­ko­wie przy­jęli je w 1789 roku z powodu wyda­nego dwa lata wcze­śniej przez cesa­rza Józefa II nakazu przyj­mo­wa­nia przez Żydów miesz­ka­ją­cych na tere­nie Austrii nie­miec­kich nazwisk.

Trzeba przy­znać, że Jakub Freud, ojciec boha­tera naszej opo­wie­ści, spe­cjal­nych powo­dów do rado­ści nie miał, bo życie go zbyt­nio nie roz­piesz­czało. Uro­dził się w 1815 roku w gali­cyj­skiej wsi Tyśmie­nica, skąd w 1844 roku prze­niósł się na Morawy i osiadł w mia­steczku Fre­iberg nie­da­leko Ostrawy, które obec­nie znaj­duje się na tere­nie Czech i nazywa się Příbor. Bio­graf Zyg­munta Georg Mar­kus twier­dzi, jakoby Jakub był typo­wym „Żydem wędrow­nym”, czyli czło­wie­kiem zaj­mu­ją­cym się han­dlem obwoź­nym wełną. W związku z tym przez pół roku podró­żo­wał po Gali­cji, Węgrzech, Sak­so­nii i Austrii, gdzie sprze­da­wał swój towar, a przez dru­gie pół wiódł osia­dły tryb życia. Inni bio­gra­fo­wie twier­dzą zaś, że był wła­ści­cie­lem warsz­tatu tkac­kiego, jed­nak wszy­scy zga­dzają się co do jed­nego: Jakub Freud był czło­wie­kiem sto­sun­kowo dobrze wykształ­co­nym, wia­domo, że wła­dał hebraj­skim, ale w inte­re­sach wio­dło mu się raczej kiep­sko.

Nie lepiej było w życiu pry­wat­nym – po raz pierw­szy oże­nił się w 1832 roku, z młod­szą o czter­na­ście lat Sylvią Kan­ner, tak przy­naj­mniej twier­dzi David Cohen, autor Ucieczki Sig­munda Freuda, pod­czas gdy Georg Mar­kus w swo­jej bio­gra­fii twórcy psy­cho­ana­lizy pisze, że pierw­sza żona Jakuba miała na imię Sally, inne źró­dła podają imię Salo­mea. Para docze­kała się dwóch synów – uro­dzo­nego w 1833 roku Emma­nu­ela oraz młod­szego od niego pięć lat Phi­lipa. Pierw­sza żona Jakuba zmarła w 1852 roku. Wdo­wiec sto­sun­kowo szybko się pocie­szył, bo jesz­cze w tym samym roku oże­nił się z kobietą o imie­niu Rebeka, ale i ona żyła bar­dzo krótko, zmarła przed 1855 rokiem. Nie wia­domo, co było przy­czyną jej zgonu, z całą pew­no­ścią nie umarła ze sta­ro­ści, bo była młod­sza od męża o sie­dem­na­ście lat, a Jakuba, który miał wów­czas dopiero około czter­dzie­stu lat, trudno byłoby uznać za sta­rego. Naj­wy­raź­niej stan wdo­wień­ski i samot­ność musiały doskwie­rać Freu­dowi, skoro wkrótce po śmierci dru­giej żony zde­cy­do­wał się na kolejne mał­żeń­stwo. Tym razem jego wybór padł na młod­szą o dwa­dzie­ścia lat Ama­lię Nathan­son, dziew­czynę nie­zwy­kle uro­dziwą, inte­li­gentną, pełną uroku i wdzięku. Jakub nie­zbyt przej­mo­wał się fak­tem, że pełna życia mło­dziutka kobieta bar­dziej pasuje do któ­re­goś z jego synów, zresztą w owych cza­sach związki, w któ­rych mał­żon­ków dzie­liła duża róż­nica wieku, były normą i nikogo nie bul­wer­so­wały. Nawia­sem mówiąc, kiedy Jakub po raz trzeci brał ślub, był już dziad­kiem, jego star­szy, żonaty syn Emma­nuel docze­kał się bowiem potomka.

Powo­dem zawar­cia mał­żeń­stwa z pew­no­ścią nie była zamoż­ność Jakuba, bo oględ­nie mówiąc, męż­czy­znę trudno byłoby zali­czyć do kre­zu­sów. Zaj­mo­wał skromne, jed­no­po­ko­jowe miesz­kanko, pozba­wione wygód, w leżą­cym na ubo­czu domu, przy ulicy Schlos­ser­gasse 117, tuż nad usy­tu­owaną na par­te­rze kuź­nią, albo jak woli część bio­gra­fów Zyg­munta Freuda, warsz­ta­tem ślu­sar­skim. Kto wie, może pannę Nathan­son przy­cią­gnęły do star­szego męż­czy­zny jego pogodne uspo­so­bie­nie i sto­icki spo­kój, jakim ema­no­wał do końca swego prze­szło osiem­dzie­się­cio­let­niego życia. Nawy­kły do nie­po­wo­dzeń i zmien­no­ści losu potra­fił cie­szyć się nawet z dro­bia­zgów i krót­kich chwil szczę­ścia, które przy­no­sił mu los. Ówcze­sny Fre­iberg, gdzie miesz­kał wraz ze swoją rodziną, był nie­wiel­kim, sen­nym mia­stecz­kiem, liczą­cym nie­spełna pięć tysięcy miesz­kań­ców, cho­ciaż miesz­kań­com pobli­skiej Ostrawy, któ­rej lud­ność liczyła nieco ponad tysiąc sie­dem­set osób, mógł wyda­wać się metro­po­lią. Więk­szość miesz­kań­ców Fre­iberga sta­no­wili Czesi, któ­rzy żyli w zgo­dzie z miesz­ka­ją­cymi tam mniej­szo­ściami: etnicz­nymi Niem­cami oraz Żydami. Naj­bar­dziej oka­załą budowlą mia­sta był, ist­nie­jący zresztą do dzi­siaj, romań­sko-gotycki kościół pod wezwa­niem Naro­dze­nia Naj­święt­szej Marii Panny, który wznosi się na skraju skarpy, nad rzeką Lubiną. Bicie dzwo­nów roz­le­ga­jące się z wieży tej kato­lic­kiej świą­tyni sły­chać było nie tylko we Fre­ibergu, ale i w oko­licy.

Obec­nie wszyst­kie bio­gramy Zyg­munta Freuda jako datę jego przyj­ścia na świat podają 6 maja 1856 roku, ale, jak się oka­zuje, ist­nieją pewne roz­bież­no­ści co do dnia jego uro­dzin. Prze­ko­nali się o tym urzęd­nicy gminni, któ­rzy w 1931 roku posta­no­wili upa­mięt­nić uro­dziny naj­słyn­niej­szego oby­wa­tela ich mia­sta umiesz­cze­niem tablicy na murze domu, w któ­rym przy­szedł na świat. Zgod­nie z ich wie­dzą powinna wid­nieć na niej data 6 maja 1856 roku, ale kiedy dla pew­no­ści posta­no­wiono spraw­dzić zapisy w miej­sco­wym urzę­dzie stanu cywil­nego, poja­wiły się wąt­pli­wo­ści. Oka­zało się bowiem, że pisarz miej­ski odno­to­wał jako datę uro­dzin pier­wo­rod­nego syna Jakuba i Ama­lii Freu­dów – 6 marca 1856 roku. W rodzin­nej Biblii, gdzie zgod­nie z żydow­ską tra­dy­cją zapi­sy­wano ważne rodzinne wyda­rze­nia, ojciec przy­szłego twórcy psy­cho­ana­lizy odno­to­wał jako dzień naro­dzin dziecka „wto­rek, w Rosz Cho­desz mie­siąca ijar 5616 roku kalen­da­rza żydow­skiego”4. Ozna­cza to, że chło­piec uro­dził się na początku mie­siąca ijar. Sprawę kom­pli­kuje fakt, że kalen­darz żydow­ski oparty jest na cyklu Księ­życa, a mie­siąc księ­ży­cowy trwa około 29 dni i 12 godzin, w związku z czym jeden mie­siąc trwa 29 dni, a następny – 30. Rosz Cho­desz dosłow­nie ozna­cza „głowę odno­wio­nego”, bywa też tłu­ma­czony jako „pierw­szy dzień nowego Księ­życa” lub „począ­tek odno­wie­nia mie­siąca”, co odnosi się do wystą­pie­nia nowiu Księ­życa, a w daw­nych cza­sach począ­tek kolej­nego mie­siąca był ogła­szany przez żydow­skich kapła­nów.

Pro­blem polega na tym, że kiedy mie­siąc ma trzy­dzie­ści dni, to jako Rosz Cho­desz ozna­czany jest zarówno ostatni, trzy­dzie­sty dzień tego mie­siąca, jak i pierw­szy dzień mie­siąca następ­nego, z czego wynika, że Rosz Cho­desz trwa wów­czas dwa dni. Jeżeli nato­miast mie­siąc ma 29 dni, Rosz Cho­desz przy­pada pierw­szego dnia następ­nego mie­siąca. Podany w zacy­to­wa­nym zapi­sie 5616 rok rów­nież odnosi się do kalen­da­rza żydow­skiego, w któ­rym rachuba lat roz­po­czyna się 7 paź­dzier­nika 3761 roku p.n.e., kiedy, jak usta­liły to naj­zna­mie­nit­sze żydow­skie auto­ry­tety, Jahwe stwo­rzył świat. Mie­siąc ijar zaś liczy 29 dni i w kalen­da­rzu gre­go­riań­skim przy­pada na kwie­cień–maj. Skąd zatem marzec w miej­skiej księ­dze uro­dzin? Nie­wy­klu­czone, że miej­ski pisarz zwy­czaj­nie się pomy­lił i błęd­nie zapi­sał mie­siąc naro­dzin Zyg­munta Freuda albo to Jakub przez pomyłkę podał inny mie­siąc, błąd mógł być też wyni­kiem nad­zwy­czaj trud­nej metody prze­li­cza­nia dat z kalen­da­rza żydow­skiego na gre­go­riań­ski. A może Freud celowo zapi­sał w Biblii nie­praw­dziwą datę naro­dzin swo­jego trze­ciego syna? Z Ama­lią oże­nił się 29 lipca 1855 roku, gdyby więc Zyg­munt przy­szedł na świat w marcu, ozna­cza­łoby to, że został spło­dzony jesz­cze przed ślu­bem, co było poważ­nym naru­sze­niem norm moral­nych obo­wią­zu­ją­cych nie tylko w spo­łecz­no­ści żydow­skiej.

Ponie­waż jed­nak sam zain­te­re­so­wany pytany o datę uro­dze­nia nie­odmien­nie poda­wał 6 maja 1856 roku, wła­śnie ta data ucho­dzi za poprawną i figu­ruje we wszyst­kich jego bio­gra­mach. Taką datę umiesz­czono rów­nież na wspo­mnia­nej mar­mu­ro­wej tablicy upa­mięt­nia­ją­cej dom, w któ­rym przy­szedł na świat. Dom na­dal ist­nieje, ale zmie­niło się jego oto­cze­nie – w cza­sach gdy miesz­kali w nim Freu­do­wie, sta­no­wił zakoń­cze­nie pie­rzei przy już dzi­siaj nie­ist­nie­ją­cej uliczce, a teraz stoi samot­nie. Obec­nie funk­cjo­nuje w nim muzeum poświę­cone jego naj­słyn­niej­szemu loka­to­rowi. Jego zewnętrzną fron­tową ścianę zdobi rów­nież tablica pamiąt­kowa, przy czym nie jest to tablica z 1931 roku, gdyż ta została znisz­czona przez hitle­row­ców. Nową zało­żono w 1947 roku, a tę z kolei zastą­piono oka­załą tablicą w paź­dzier­niku 1969 roku.

Oka­zuje się też, że rodzice nie dali twórcy psy­cho­ana­lizy na imię Zyg­munt, ale Sigi­smund Szlomo (Salo­mon) – dru­gie imię otrzy­mał po dziadku ze strony ojca. Już jako czło­wiek doro­sły zmie­nił pierw­sze imię z Sigi­smund na Sig­mund (Zyg­munt), dru­giego zaś ni­gdy nie uży­wał. Ponie­waż spo­łecz­ność żydow­ska w Tyśmie­nicy, skąd wywo­dził się ojciec przy­szłego psy­cho­ana­li­tyka, znana była z dążeń do asy­mi­la­cji z pol­ską tra­dy­cją i kul­turą, Łukasz Chwa­lisz, w swoim arty­kule Czy psy­cho­ana­liza opiera się na myśli kaba­li­stycz­nej? zamiesz­czo­nym w 2007 roku na łamach pisma „Stu­dia Psy­cho­lo­gica”, twier­dzi, że „nada­nie przy­szłemu twórcy psy­cho­ana­lizy imie­nia Zyg­munt (łac. Sigi­smun­dus) na cześć kró­lów pol­skich Zyg­muntów, któ­rzy byli przy­chylni wobec spo­łecz­no­ści żydow­skiej”5, sta­nowi jawny dowód sym­pa­tii Jakuba Freuda dla histo­rii i tra­dy­cji pol­skiej. Wydaje się jed­nak, że jest to zbyt daleko posu­nięta hipo­teza.

Jakub, ojciec dwóch synów, mógł wpraw­dzie w skry­to­ści ducha liczyć na naro­dziny dziew­czynki, ale jego żona z pew­no­ścią miała nadzieję, że powije chłopca. W rodzi­nach żydow­skich syno­wie byli zawsze bar­dziej pożą­dani, wszak mogli pia­sto­wać pre­sti­żowe funk­cje w spo­łecz­no­ści, być rabi­nami, na nich spo­czy­wał też obo­wią­zek wspie­ra­nia rodzi­ców na sta­rość. To wła­śnie syn musiał odma­wiać nad gro­bem rodzi­ców kadisz, tra­dy­cyjną modli­twę, która, jak wie­rzono, miała cudowną moc skra­ca­nia pobytu duszy zmar­łego w pie­kle. Żydzi żyjący we wschod­niej Euro­pie wie­rzyli, że pie­kło, do któ­rego tra­fia każda dusza po śmierci, dzieli się na dwa poziomy – górne i dolne, każda dusza musi je przejść, prze­su­wa­jąc się po magicz­nej dra­bi­nie, a odmó­wie­nie kadi­szu znacz­nie przy­spie­szało to przej­ście. Co wię­cej, nawet Tal­mud gło­sił, że ojciec, który nie pozo­sta­wił po sobie syna, który mógłby po nim odzie­dzi­czyć jego ziem­skie dobra, doświad­czał gniewu bożego. To sta­no­wi­sko powie­lały rów­nież żydow­skie przy­sło­wia: „Na świe­cie muszą być męż­czyźni i kobiety, ale szczę­śliw, kto ma synów, a biada mają­cemu córki”, „Sied­miu synów gotuje ojcu miej­sce w raju, sie­dem córek – w pie­kle”. Mawiano także, że o córkę, jak i o nędzę, nikt nie prosi i nikomu o nie pro­sić nie wolno, a w przy­padku naro­dzin dziecka płci męskiej odpra­wiano znacz­nie wię­cej tra­dy­cyj­nych zabie­gów odstra­sza­ją­cych demony i zabez­pie­cza­ją­cych przed uro­kami. Nie zna­czy to oczy­wi­ście, że dziew­czynki zawsze były nie­chcia­nymi dziećmi, ale naro­dziny córki cie­szyły tylko tych rodzi­ców, któ­rzy mieli przy­naj­mniej jed­nego syna. Wpraw­dzie rodzinny dom Zyg­munta Freuda nie był szcze­gól­nie reli­gijny, a on już jako młody czło­wiek odrzu­cił wiarę w Boga i został ate­istą, ale tra­dy­cja żydow­ska i patriar­chalna, uzna­jąca wyż­szość męż­czyzn nad kobie­tami, odci­snęła na nim nie­za­tarte piętno, co było widać także w jego pra­cach.

Ponie­waż rodzice Zyg­munta nie przy­wią­zy­wali wagi ani do reli­gii, ani do zacho­wy­wa­nia żydow­skiej tra­dy­cji, możemy przy­pusz­czać, że po naro­dzi­nach pier­wo­rod­nego nie odpra­wili żad­nych rytu­ałów mają­cych odpę­dzić od dziecka poten­cjalne nie­szczę­ścia i czy­ha­jące na jego zgubę demony. I chyba nie było nawet takiej potrzeby, bo chło­piec uro­dził się w czepku, co i dzi­siaj powszech­nie uważa się za dobry omen. Kiedy uszczę­śli­wiona Ama­lia trzy­mała w ramio­nach syna, dostrze­gła wyjąt­kowo prze­ni­kliwe spoj­rze­nie malca, które, przy­naj­mniej jej zda­niem, przy­po­mi­nało spoj­rze­nie bada­cza przy­go­to­wu­ją­cego się do odkry­wa­nia tajem­nic świata. Wów­czas zro­zu­miała, że wydała na świat wyjąt­ko­wego czło­wieka, któ­remu pisane są wiel­kość i nie­śmier­telna sława. W tym mnie­ma­niu utwier­dziła ją pewna sta­ruszka, obecna przy uro­dze­niu Zyg­munta, o czym on sam przy­po­mniał w swoim fun­da­men­tal­nym dziele Obja­śnia­nie marzeń sen­nych. Odno­to­wał w nim: „Otóż przy­po­mi­nam sobie to, co tak czę­sto opo­wia­dano mi w dzie­ciń­stwie: przy moich naro­dzi­nach pewna stara chłopka prze­po­wie­działa szczę­śli­wej matce pier­wo­rod­nego, że poda­ro­wała ona światu wiel­kiego czło­wieka. Takie prze­po­wied­nie muszą zda­rzać się bar­dzo czę­sto; ist­nieje tak wiele peł­nych nadziei matek i tak wiele sta­rych wie­śnia­czek czy też innych sta­rych kobiet, któ­rych wła­dza na ziemi minęła i które zwra­cają się znów w stronę przy­szło­ści”6. Cho­ciaż Freud wyda­wał się baga­te­li­zo­wać ową prze­po­wied­nię, to jego matka świę­cie w nią wie­rzyła, a i on w skry­to­ści ducha rów­nież.

Ulubieniec matki

Jak zauważa Michael Jacobs, bry­tyj­ski tera­peuta psy­cho­dy­na­miczny, autor bio­gra­fii twórcy psy­cho­ana­lizy: „Kapry­śna, uparta i rosz­cze­niowa matka wybrała Freuda na swoje cudowne dziecko. Jej przy­wią­za­niu do syna prze­szka­dzały nie­ustanne ciąże i prze­ka­zy­wa­nie go pod opiekę matki zastęp­czej, jego niani. […] Freud czuł się w tym cza­sie bar­dzo osa­mot­niony i cał­ko­wi­cie zagu­biony, wąt­piąc w to, kto w jego rodzi­nie jest czyim ojcem. Roz­wój edy­palny zmu­sił go do sta­wie­nia czoła więk­szej licz­bie zaga­dek niż samego Edypa”7. Trudno powie­dzieć, skąd opi­nia o rosz­cze­nio­wej i kapry­śnej Ama­lii, bo prze­cież ani Freud, ani jego dzieci ni­gdy nie wspo­mi­nały o jej rosz­cze­nio­wo­ści i kapry­sach. Wcale też nie wybrała Zyg­munta na „swoje cudowne dziecko”, bo, jak wspo­mniano wyżej, była prze­ko­nana o wyjąt­ko­wo­ści pier­wo­rod­nego już w dniu jego naro­dzin. Nato­miast rze­czy­wi­ście sytu­acja w jego rodzin­nym domu mogła wyda­wać się małemu Sigiemu, jak go nazy­wali naj­bliżsi, dość skom­pli­ko­wana. Jego piękna mama bar­dziej paso­wała do któ­re­goś z jego przy­rod­nich braci, a zwłasz­cza młod­szego z nich, Filipa, który w prze­ci­wień­stwie do żona­tego od 1852 roku Ema­nu­ela wciąż był kawa­le­rem, a ponie­waż w dniu ślubu ojca miał dopiero sie­dem­na­ście lat, na­dal miesz­kał z Jaku­bem i maco­chą. Pod nie­obec­ność pana domu dotrzy­my­wał zatem towa­rzy­stwa jego mło­dziut­kiej żonie. Co wię­cej, ówcze­snym towa­rzy­szem zabaw małego Zyg­munta był jego bra­ta­nek Jan, zale­d­wie rok star­szy od niego. Zyg­munt w swo­ich wspo­mnie­niach syna Ema­nu­ela nazywa czę­sto „wspól­ni­kiem moich występ­ków”. Rze­czy­wi­ście musieli razem nie­źle roz­ra­biać, w dodatku rów­nie czę­sto spę­dzali czas na zaba­wach, jak i na bija­ty­kach. Pew­nego dnia napa­dli na sio­strę Jana Pau­linę, zbie­ra­jącą kwiaty na łące, i wyrwali jej spo­rzą­dzony już bukiet. Kiedy indziej nato­miast pobili się tak dotkli­wie, że konieczna była inter­wen­cja doro­słych. Na pyta­nie ojca, dla­czego ude­rzył swo­jego bra­tanka i towa­rzy­sza zabaw, dwu­letni Sigi odparł, że to Janek zaata­ko­wał go pierw­szy. „Byli­śmy nie­roz­łączni do chwili, gdy skoń­czy­łem trzeci rok życia, kocha­li­śmy się i kłó­ci­li­śmy”8 – wspo­mi­nał psy­cho­ana­li­tyk już jako doj­rzały czło­wiek.

Jak się oka­zuje, ta dzie­cięca przy­jaźń wywarła decy­du­jący wpływ na rela­cje Freuda z innymi w wieku doro­słym. Przy­znał on w liście do Wil­helma Fliessa, że w życiu emo­cjo­nal­nym potrze­buje „przy­ja­ciela od serca i znie­na­wi­dzo­nego wroga”9. Sigi, który bar­dzo nie lubił tego zdrob­nie­nia, nie­wąt­pli­wie był bły­sko­tli­wym i żywym dziec­kiem skłon­nym do roz­ra­bia­nia. A ślad po jed­nym z wybry­ków pozo­stał mu do końca życia. „Sta­ną­łem w piża­mie na stołku, ażeby wziąć sobie coś dobrego do jedze­nia, co leżało na skrzyni czy też na stole – wspo­mi­nał po latach. – Sto­łek wywró­cił się i ude­rzył mnie kan­tem w dolną szczękę”10. Od razu wezwano leka­rza, który opa­trzył ranę, ale Freu­dowi została po tym wypadku brzydka bli­zna, któ­rej bar­dzo się wsty­dził. Dla­tego kiedy dorósł, zapu­ścił gęstą brodę, któ­rej ni­gdy nie zgo­lił.

Małego Zyg­munta bez­kry­tycz­nie kochała matka, był jej oczkiem w gło­wie do czasu, gdy na świe­cie poja­wił się następny syn Ama­lii i Jakuba, Juliusz, który otrzy­mał imię po Juliu­szu Ceza­rze. Rodzice bar­dzo go kochali, poświę­cali mu znacz­nie wię­cej czasu niż dwu­let­niemu wów­czas Sigiemu, zwłasz­cza że chłop­czyk był cho­ro­wity. Po latach, już jako czło­wiek doj­rzały, pod­czas doko­ny­wa­nej auto­ana­lizy Freud odkrył, że jako dziecko nie tylko był bar­dzo zazdro­sny o brata, który zabrał mu mamę, ale i pod­świa­do­mie życzył mu śmierci. Tak się nie­szczę­śli­wie zda­rzyło, że dziecko naprawdę zmarło, prze­żyw­szy zale­d­wie sie­dem mie­sięcy, a jego star­szy brat żył odtąd z poczu­ciem winy. Po uro­dze­niu Juliu­sza Ama­lia powiła jesz­cze pięć córek: w 1858 roku Annę Różę, a wła­ści­wie Reginę Deborę Różę (niem. Rose), w 1860 roku Marię, zwaną Mitzi, w 1861 roku Adol­finę – Dolfi, w 1862 roku Pau­linę Reginę, nazy­waną w rodzi­nie po pro­stu Paulą. W 1866 roku przy­szedł na świat drugi syn Ama­lii i Jakuba Alek­san­der. Zyg­munt pozo­stał jed­nak ulu­bień­cem matki, a kiedy uro­dził się jego bra­ci­szek, chło­piec miał już pra­wie dzie­sięć lat i malec nie sta­no­wił dla niego żad­nego zagro­że­nia. Jak twier­dzi Mar­tin Freud, syn twórcy psy­cho­ana­lizy, jego ojciec ze wszyst­kich swo­ich sióstr naj­bar­dziej lubił Różę, ponie­waż „pocią­gał go jej czar, wdzięk i poczu­cie god­no­ści”11. Jako doro­sła kobieta musiała ema­no­wać sek­sa­pi­lem, i to do póź­nych lat, skoro gdy owdo­wiała w wieku sześć­dzie­się­ciu lat, wciąż „wzbu­dzała zain­te­re­so­wa­nie mło­dych męż­czyzn, z czego była bar­dzo dumna i z czym się zupeł­nie nie kryła”12. W cza­sach, gdy nie znano dobro­dziejstw zastęp­czej tera­pii hor­mo­nal­nej i medy­cyny este­tycz­nej, był to rze­czy­wi­ście dla kobiety powód do dumy.

Bez wąt­pie­nia z całej gro­madki potom­stwa Ama­lii i Jakuba to Sigi był dziec­kiem uprzy­wi­le­jo­wa­nym, o czym świad­czą wspo­mnie­nia jego sióstr z cza­sów, gdy rodzina miesz­kała już w Wied­niu. Rodzice podzi­wiali wybitną inte­li­gen­cję pier­wo­rod­nego syna, a matka nie­praw­do­po­dob­nie go roz­piesz­czała. Jako jedyny miał wła­sny pokój, żeby mógł się w spo­koju uczyć, a reszta rodzeń­stwa gnieź­dziła się w jed­nym poko­iku. W dodatku jego sio­stry nie miały nawet wła­snych łóżek, sypiały w szu­fla­dach wyj­mo­wa­nych na noc z wiel­kiej rodzin­nej szafy. Jako jedyny z rodzeń­stwa korzy­stał też z lampy ole­jo­wej, reszta musiała uczyć się i czy­tać przy bla­sku świecy. Rodzice, zwłasz­cza matka, speł­niali wszyst­kie jego życze­nia i kaprysy, nawet jeżeli stały w sprzecz­no­ści z życze­niami pozo­sta­łego potom­stwa.

Ama­lia bar­dzo lubiła grać na for­te­pia­nie, a tę pasję odzie­dzi­czyła po niej Anna, która godzi­nami ćwi­czyła gamy, czego Zyg­munt nie zno­sił. W końcu posta­wił rodzi­nie ulti­ma­tum: albo instru­ment, który prze­szka­dza mu w nauce, znik­nie z ich domu, albo on się wypro­wa­dzi. Życze­nie syna było dla matki roz­ka­zem i wkrótce for­te­pian sprze­dano, ku roz­pa­czy Anny oraz reszty sióstr, które także lubiły na nim grać. W efek­cie Freu­do­wie byli chyba jedyną miesz­czań­ską, inte­li­gencką rodziną, w któ­rej domu nie było for­te­pianu. A prze­cież wszyst­kie panny z tzw. dobrych domów musiały posiąść umie­jęt­ność gry na tym instru­men­cie! Freud przez całe życie miał jakąś dziwną awer­sję do muzyki, nie cho­dził na kon­certy, w jego domu nie było żad­nego instru­mentu, nie korzy­stał też z gra­mo­fonu i sta­now­czo sprze­ci­wiał się, by jego dzieci ode­brały jakie­kol­wiek wykształ­ce­nie muzyczne.

Kiedy Anna pod­ro­sła na tyle, że mogła się­gać po poważną lite­ra­turę piękną, i zapra­gnęła zapo­znać się z dzie­łami Dumasa i Bal­zaka, jej brat sta­now­czo jej tego zabro­nił, cho­ciaż rodzice nie mieli nic prze­ciwko tym lek­tu­rom. I tym razem zda­nie Sigiego oka­zało się wią­żące. Podob­nie było w kwe­stii jej pierw­szego ado­ra­tora, który poja­wił się, kiedy miała zale­d­wie szes­na­ście lat. Był nim daleki krewny z Ode­ssy, bogaty pięć­dzie­się­cio­dzie­wię­cio­letni kupiec, któ­remu w oko wpa­dła naj­star­sza sio­stra Sigiego. Zauro­czony męż­czy­zna zabrał ją na operę Wil­helm Tell, oczy­wi­ście razem z Ama­lią, która towa­rzy­szyła parze w cha­rak­te­rze przy­zwo­itki. Póź­niej przez kilka dni zasy­py­wał Annę cze­ko­lad­kami, drob­nymi upo­min­kami i kom­ple­men­tami, a nie­przy­zwy­cza­jona do takiego trak­to­wa­nia dziew­czyna była w siód­mym nie­bie. Pew­nego pięk­nego dnia pod­sta­rzały ado­ra­tor się oświad­czył i został przy­jęty. Naiw­nej nasto­latce marzyło się opły­wa­jące w luk­susy życie zamoż­nej kup­co­wej, a to przy­sło­niło jej wady związku z dużo star­szym męż­czy­zną. Następ­nego dnia powie­działa o wszyst­kim matce, któ­rej pomysł wyda­nia córki za boga­tego krew­nego nawet się spodo­bał, ale posta­no­wiła zapy­tać o zda­nie na ten temat naj­waż­niej­szego męż­czy­znę w rodzi­nie. Nie zwró­ciła się jed­nak z tym pro­ble­mem do męża i ojca Anny, ale do star­szego syna, który okrut­nie roz­pra­wił się z marze­niami sio­stry. „Sig­mund by­naj­mniej się nie ucie­szył i wyja­śnił nam, co się dzieje, kiedy męż­czy­zna w wieku pięć­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu lat (a tyle miał ów wujek) chce się oże­nić z szes­na­sto­latką”13 – odno­to­wała w pamięt­niku Anna. Bra­ter­ska opi­nia naj­wi­docz­niej zadzia­łała na nią jak kubeł zim­nej wody, gdyż odpra­wiła wie­ko­wego ado­ra­tora z kwit­kiem.

Jak się oka­zuje, Ama­lia do końca swego dłu­giego życia fawo­ry­zo­wała Zyg­munta, któ­rego nie zdo­łała zde­tro­ni­zo­wać żadna z córek ani młod­szy syn, ani nawet żaden z jej licz­nych wnu­ków i prawnu­ków, któ­rych także się docze­kała. Naj­star­szy syn Zyg­munta Mar­tin wspo­mina, że cała rodzina uczest­ni­czyła regu­lar­nie w spo­tka­niach u seniorki rodu, ale dla jego babki naj­waż­niej­szym gościem był oczy­wi­ście Zyg­munt, który z powodu licz­nych obo­wiąz­ków zazwy­czaj się na nie spóź­niał. „Ama­lia wie­działa o tym, lecz praw­do­po­dob­nie nie mogła się z tym pogo­dzić – czy­tamy w auto­bio­gra­ficz­nej książce Mar­tina. – Widzie­li­śmy ją bie­gnącą do drzwi, wycho­dzącą na kory­tarz i patrzącą na schody. Przy­szedł już? Gdzie się zapo­dział? Czy już bar­dzo późno? Ta ner­wowa bie­ga­nina mogła trwać i godzinę, lecz wie­dzie­li­śmy, że każda próba mająca na celu powstrzy­ma­nie jej spo­wo­do­wa­łaby wybuch. Wole­li­śmy więc tego unik­nąć, zwra­ca­jąc na jej zacho­wa­nie jak naj­mniej uwagi”14.

Twórca psy­cho­ana­lizy po latach mawiał, że uwiel­bie­nie matki, która wyróż­niała go spo­śród reszty rodzeń­stwa, wyszło mu tylko na dobre. „Jeśli było się nie­kwe­stio­no­wa­nym ulu­bień­cem matki, zacho­wuje się na całe życie owo poczu­cie zdo­bywcy, ową pew­ność, że osią­gnie się suk­ces, która nie­rzadko istot­nie ten suk­ces spro­wa­dza”15 – twier­dził. Oka­zuje się jed­nak, że ojciec także przy­czy­nił się do przy­szłego suk­cesu syna, ale w znacz­nie mniej przy­jemny spo­sób. Pew­nego dnia sied­mio- lub ośmio­letni Zyg­munt przy­pad­kiem zmo­czył się w sypialni rodzi­ców, co skło­niło Jakuba do ponu­rej prze­po­wiedni: „Nic nie będzie z naszego chłopca”16. To zda­nie jak zadra utkwiło w pamięci Sigiego, a wspo­mnie­nie tej dru­zgo­cą­cej opi­nii ojca stało się dla niego impul­sem do prze­zwy­cię­ża­nia trud­no­ści i dąże­nia do tego, by, jak mówił, „stać się w życiu kimś”.

Zyg­munt z całą pew­no­ścią uwiel­biał matkę, a do ojca żywił raczej ambi­wa­lentne uczu­cia. Z jed­nej strony go kochał, ale wydaje się, że Jakub ni­gdy nie był dla niego auto­ry­te­tem. W dodatku, jak sam wspo­mi­nał, jako dziecko rywa­li­zo­wał z nim o względy mło­dej i pięk­nej Ama­lii. Już jako doj­rzały czło­wiek i wykształ­cony lekarz, uwa­ża­jący się za naukowca, ana­li­zu­jąc swoje prze­ży­cia z dzie­ciń­stwa, doko­nał odkry­cia fun­da­men­tal­nej kon­cep­cji psy­cho­ana­lizy – kom­pleksu Edypa, który okre­ślał jako „ero­tyczne przy­wią­za­nie dziecka do rodzica o płci prze­ciw­nej”17; omó­wimy go sze­rzej w innym miej­scu tej publi­ka­cji. „Grzeszne” uczu­cie do matki obu­dziło się w nim, kiedy pew­nego razu przy­pad­kiem ujrzał ją nago. „Odkry­łem rów­nież u sie­bie stan zako­cha­nia się w matce i zazdrość o ojca i uwa­żam je teraz za zja­wi­sko powszechne we wcze­snym dzie­ciń­stwie”18. O tym, z jak sil­nym tabu i poczu­ciem winy wią­zał się widok mamy w stroju Ewy, może świad­czyć fakt, że nawet po latach, opi­su­jąc to wyda­rze­nie, użył łaciń­skich, jak to ujął jeden z bio­gra­fów, „bez­piecz­nych i stwa­rza­ją­cych dystans” ter­mi­nów łaciń­skich: matrem (matka) i nudem (naga).

Jakub z pew­no­ścią nie był auto­ry­tar­nym ojcem, nie przy­bie­rał pozy patriar­chy rodu i nie wyma­gał bez­względ­nego posłu­szeń­stwa, można wręcz powie­dzieć, że miał dość libe­ralne podej­ście do kwe­stii swo­jego miej­sca w rodzi­nie. Zawsze kiedy trzeba było pod­jąć jakąś ważną decy­zję bądź roz­wią­zać jakiś pro­blem, zwo­ły­wał naradę rodzinną, w któ­rej oprócz niego i Ama­lii brały udział także dzieci, oczy­wi­ście po osią­gnię­ciu odpo­wied­niego wieku. To wła­śnie pod­czas narady, kiedy deba­to­wano nad imie­niem dla nowo naro­dzo­nego brata, z ust Zyg­munta padła pro­po­zy­cja, by dać mu imię po słyn­nym władcy, wodzu i zdo­bywcy Alek­san­drze Mace­doń­skim, która została przy­jęta z entu­zja­zmem przez resztę rodziny. Wydaje się, że z cza­sem to wła­śnie Sigi grał na wspo­mnia­nych spo­tka­niach pierw­sze skrzypce i to z jego opi­nią, a nie ze zda­niem Jakuba, rodzina naj­bar­dziej się liczyła.

Bez wąt­pie­nia ojciec stra­cił wiele w oczach syna, kiedy opo­wia­dał mu o pew­nym prze­ja­wie anty­se­mi­ty­zmu, któ­rego doświad­czył w mło­do­ści. Pew­nego dnia, gdy szedł spo­koj­nie ulicą, zacze­pił go jakiś męż­czy­zna i chcąc zama­ni­fe­sto­wać swoją pogardę dla narodu żydow­skiego, strą­cił mu z głowy czapkę, rzu­cił ją w błoto i zażą­dał, by jako Żyd, a więc oby­wa­tel dru­giej kate­go­rii, ustą­pił mu miej­sca, scho­dząc z chod­nika. Gdy dwu­na­sto­letni wów­czas Zyg­munt zapy­tał Jakuba, jak zare­ago­wał na taką znie­wagę, był bar­dzo roz­cza­ro­wany odpo­wie­dzią ojca, który wyznał mu, że po pro­stu zszedł z chod­nika, pod­niósł nakry­cie głowy, nie wsz­czy­na­jąc żad­nej awan­tury. Dla chło­paka, który uwiel­biał Napo­le­ona, jego gene­rała o żydow­skich korze­niach André Massénę oraz grec­kich hero­sów i rzym­skich dowód­ców, był to dowód wiel­kiego tchó­rzo­stwa Jakuba. O ileż bar­dziej impo­no­wał mu ojciec Han­ni­bala Hamil­kar, który swo­jemu kil­ku­let­niemu synowi naka­zał przy­siąc wieczną nie­na­wiść do Rzy­mian.

A prze­cież ojcu bar­dzo wiele zawdzię­czał: to on był jego pierw­szym nauczy­cie­lem, on też pod­su­wał mu książki, począt­kowo bogato ilu­stro­wane, potem już nieco poważ­niej­sze. Bar­dzo wcze­śnie uczył swoje dzieci czy­tać, a lek­tury, które im pole­cał, mogłyby wyda­wać się zbyt poważne dla tak mło­dych czy­tel­ni­ków. A jed­nak Zyg­munt radził sobie z nimi zna­ko­mi­cie, zaś lista ksią­żek, które czy­tał w dzie­ciń­stwie, jest doprawdy impo­nu­jąca: jako sze­ścio­la­tek zapo­znał się z Biblią, dwa lata póź­niej się­gnął po dzieła Szek­spira, auto­rowi Mak­beta pozo­stał zresztą wierny do końca życia i czę­sto cyto­wał z pamięci dłu­gie frag­menty jego sztuk. W wieku dzie­się­ciu lat czy­tał kla­sy­ków, w tym Cervan­tesa i Goethego. Jego ido­lami byli sta­ro­żytni boha­te­ro­wie w rodzaju Han­ni­bala, który jako jeden z nie­licz­nych powa­żył się prze­ciw­sta­wić potęż­nemu Rzy­mowi.

Jakub zaszcze­pił też synowi miłość do pie­szych wędró­wek, wspól­nie cho­dzili na dłu­gie wycieczki po oko­licz­nych lasach. Zda­niem tych, któ­rzy znali Jakuba i jego naj­słyn­niej­szego syna, Zyg­munt odzie­dzi­czył po ojcu poczu­cie humoru, po matce zaś spo­sób bycia, pełen chłod­nego dystansu. Jakub Freud był rze­czy­wi­ście bar­dzo pogod­nym czło­wie­kiem i z iście sto­ic­kim spo­ko­jem przyj­mo­wał zmienne koleje losu, a Sigi widział go naprawdę stra­pio­nego tylko jeden raz – kiedy dowie­dział się o aresz­to­wa­niu swo­jego brata Józefa. Męż­czy­zna, jak potem twier­dził jego bra­ta­nek, „pozwo­lił się wcią­gnąć w trans­ak­cję z rodzaju tych surowo kara­nych przez prawo”19. Ową karalną trans­ak­cją oka­zało się pusz­cze­nie w obieg fał­szy­wych pie­nię­dzy. Naj­praw­do­po­dob­niej Józef był tylko try­bi­kiem w wiel­kiej machi­nie, gdyż, jak mawiał jego brat, „nie był ni­gdy złym czło­wie­kiem, jedy­nie pół­głów­kiem”20, ale uczy­niono z niego kozła ofiar­nego i przed sądem sta­nął jako mózg całego przed­się­wzię­cia. Temat szybko pod­chwy­ciła prasa, a o wyczy­nach stryja Zyg­munta infor­mo­wały wszyst­kie gazety w Austrii. Jakub mar­twił się też o swo­ich dwóch star­szych synów, któ­rych przed­się­bior­czy Józef nakło­nił do współ­pracy w tym pro­ce­de­rze. Do prze­stęp­stwa doszło na tere­nie Anglii, gdzie obaj jego bra­tan­ko­wie wyje­chali w celach zarob­ko­wych. Nie­szczę­sny Jakub w ciągu kilku dni osi­wiał ze zmar­twie­nia. Wpraw­dzie Józef tra­fił w końcu do wię­zie­nia, ale Filip i Ema­nuel nie zostali nawet posta­wieni w stan oskar­że­nia. Wydaje się, że małemu Zyg­mun­towi udzie­lił się nastrój ojca i bole­sne wspo­mnie­nie o wybryku stryja wryło się w jego pamięć, skoro potem Józef śnił mu się w trud­nych okre­sach życia.

Józef Freud nie był jedyną osobą z oto­cze­nia Sigiego, która popa­dła w kon­flikt z pra­wem – w wię­zie­niu zna­la­zła się także jego opie­kunka, która zaj­mo­wała się nim, gdy matka nie mogła, zwłasz­cza gdy była w ciąży. Anna bar­dzo źle wspo­mi­nała tę kobietę, opi­sy­wała ją jako starą, brzydką i sprytną, ale Zyg­munt kochał ją rów­nie mocno jak mamę. Ponie­waż była kato­liczką, czę­sto zabie­rała swo­jego pod­opiecz­nego do kościoła, ale trudno orzec, czy robiła to w nadziei na nawró­ce­nie powie­rzo­nego jej opiece żydow­skiego dziecka, czy po pro­stu chciała uczest­ni­czyć w nabo­żeń­stwach, a malca nie mogła prze­cież zosta­wić bez opieki.

Na Sigim wizyty w kato­lic­kiej świą­tyni, a zwłasz­cza kaza­nia, musiały robić duże wra­że­nie, skoro, jak wypo­mi­nała mu potem jedna z sióstr, po powro­cie do domu wygła­szał człon­kom rodziny „kaza­nia o Bogu wszech­mo­gą­cym”. Zda­niem Petera Gaya stara i brzydka opie­kunka zapi­sała się dość oso­bli­wie w pamięci pod­opiecz­nego, gdyż „Freud czy­nił nie­ja­sne alu­zje, że wpro­wa­dzała go w taj­niki seksu”21, ale inni bio­gra­fo­wie nie potwier­dzają jego insy­nu­acji. Jak się oka­zuje, regu­larne cho­dze­nie do kościoła nie prze­szka­dzało kobie­cie okra­dać swo­ich pra­co­daw­ców i długo uda­wało się jej ukry­wać to przed nimi. Dopiero Filip, który czę­sto gościł w domu ojca i maco­chy, zde­ma­sko­wał ją i dopro­wa­dził do aresz­to­wa­nia nie­uczci­wej kobiety. Trzy­letni wów­czas Sigi bar­dzo to prze­żył. W dodatku, kiedy pew­nego dnia się obu­dził i nie zastał obok sie­bie matki, wpadł w panikę, że ją rów­nież aresz­to­wano. A ponie­waż Filip miał się wyra­zić w jego obec­no­ści, że jego pia­stunka została „wresz­cie przy­skrzy­niona”, malec wyobra­żał sobie, że trzy­mają ją w jakiejś skrzyni. W swo­jej naiw­no­ści uznał, że przed­mio­tem, który naj­bar­dziej przy­po­mina skrzy­nię, jest kre­dens, i ubz­du­rał sobie, że wła­śnie w nim zamknięto jego uko­chaną mamę. Filip, chcąc uspo­koić pła­czą­cego bra­ciszka, otwo­rzył drzwiczki, żeby go prze­ko­nać, że Ama­lii tam nie ma, ale chło­piec prze­stał pła­kać dopiero wtedy, gdy matka sta­nęła w drzwiach domu.

Wzorowy uczeń

W 1859 roku dla rodziny Freu­dów nastał wyjąt­kowo trudny okres zwią­zany z kry­zy­sem w branży włó­kien­ni­czej, z którą zwią­zany był Jakub. Nie było innego wyj­ścia, jak tylko udać się na emi­gra­cję, albo przy­naj­mniej opu­ścić pro­win­cjo­nalny Fre­iberg i poszu­kać szczę­ścia w jakimś więk­szym mie­ście. Jakub i Ama­lia zde­cy­do­wali się na to dru­gie roz­wią­za­nie, dla­tego wraz z synem i córką opu­ścili mia­steczko na Mora­wach. Ale Fre­iberg już na zawsze miał pozo­stać w sercu i wspo­mnie­niach Zyg­munta, który, już po zdo­by­ciu sławy, zapew­niał w liście do władz mia­sta: „Głę­boko we mnie żyje jesz­cze wciąż szczę­śliwe dziecko z Fre­ibergu, pier­wo­rodny syn mło­dej matki, który z tego powie­trza, z tej gleby odbie­rał pierw­sze nie­za­tarte wra­że­nia”22.

Począt­kowo Freu­do­wie udali się do Lip­ska, ale naj­wy­raź­niej nie zna­leźli tam szczę­ścia, skoro w sierp­niu 1859 roku prze­nie­śli się do znacz­nie więk­szego, lud­nego, sto­łecz­nego Wied­nia. Zyg­munt mie­siące spę­dzone w Lip­sku okre­śli jako nie­warte „tego, aby coś z nich sobie zapa­mię­tać”23, i w żad­nej ze swo­ich prac nie wspo­mni nawet sło­wem o tym okre­sie życia. Wie­deń, sto­lica cesar­stwa, od XVIII wieku prze­ży­wa­jący złoty okres w swo­jej histo­rii, był praw­dziwą, ludną metro­po­lią, w któ­rej kon­cen­tro­wało się życie kul­tu­ralne kraju. Nie bez przy­czyny nazy­wano go wów­czas „kró­lową miast nie­miec­kich”. W dodatku stale się roz­bu­do­wy­wał i roz­kwi­tał – w 1860 roku, a więc kiedy w mie­ście miesz­kała już rodzina Freu­dów, roz­po­częła się budowa Ring­strasse (w nie­któ­rych opra­co­wa­niach tłu­ma­czona jako Ring Wie­deński), przy­szłej repre­zen­ta­cyj­nej ulicy. W licz­nych kawiar­niach i salo­nach boga­tych miesz­czan kwi­tło życie towa­rzy­skie. W owym cza­sie do sto­licy cesar­stwa Żydów ścią­gała nadzieja na obie­cy­wane od jakie­goś czasu przez wła­dze poli­tyczne zrów­na­nie z chrze­ści­jań­skimi oby­wa­te­lami pań­stwa. W więk­szo­ści miast człon­ko­wie żydow­skiej dia­spory żyli albo w wydzie­lo­nych get­tach, albo w spo­łecz­nej izo­la­cji, w prze­ży­wa­jącym roz­kwit gospo­dar­czy Wied­niu nie było nato­miast takich ogra­ni­czeń. Nawia­sem mówiąc, wie­deń­scy Żydzi mieli we wspo­mnianym boomie gospo­dar­czym nie­mały udział. Rzą­dzący Austrią Fran­ci­szek Józef był jesz­cze mło­dym czło­wie­kiem, któ­remu, po stłu­mie­niu rewolty w 1848 roku, stop­niowo uda­wało się zdo­by­wać sym­pa­tię pod­da­nych. Od czte­rech lat był żonaty ze zja­wi­skową bawar­ską księż­niczką Elż­bietą, zwaną Sissi, co przy­spo­rzyło mu rze­sze sym­pa­ty­ków nie tylko wśród pod­da­nych, ale także w całej Euro­pie.

Zyg­munt Freud z pew­no­ścią się do nich nie zali­czał, bo już jako młody czło­wiek wyra­żał się bar­dzo kry­tycz­nie zarówno o insty­tu­cji monar­chii, jak i samych Habs­bur­gach. W 1860 roku był jed­nak małym chłop­cem, któ­rego wiel­kie mia­sto rów­nie prze­ra­żało, jak zachwy­cało. Jego sys­te­ma­tycz­nie powięk­sza­jąca się o kolejne dzieci rodzina kil­ka­krot­nie się prze­miesz­czała – pierw­szym miej­scem zamiesz­ka­nia był nie­wielki domek przy Pfef­fer­gasse 1, w zamiesz­ka­nej głów­nie przez Żydów dziel­nicy Leopold­stadt. Prze­pro­wadzka do wiel­kiego mia­sta oka­zała się naj­wy­raź­niej strza­łem w dzie­siątkę, gdyż Jaku­bowi w końcu zaczęło się wieść w inte­re­sach, dzięki czemu mogli prze­pro­wa­dzić się do więk­szego lokum przy Gloc­ken­gasse. Wciąż jed­nak miesz­kali w tej samej dziel­nicy, która odsta­wała od roz­kwi­ta­ją­cego wów­czas mia­sta. Ulice były dość obskurne, a obok licz­nych syna­gog można było tu zna­leźć typowe żydow­skie jatki, pie­kar­nie, warsz­taty szew­skie czy sklepy z tan­detą.

Twórca psy­cho­ana­lizy żywił wobec Wied­nia ambi­wa­lentne uczu­cia; pytany o sto­su­nek do sto­licy cesar­stwa, zawsze wyra­żał się o tej metro­po­lii nega­tyw­nie, nazy­wa­jąc ją „swoim wię­zie­niem”, a góru­jącą nad mia­stem kate­drę św. Ste­fana uwa­żał wręcz za obrzy­dliwą. Mawiał też: „W prze­ci­wień­stwie do Ante­usza24 nabie­ra­łem sił, ile­kroć odda­la­łem się od ziemi tego mia­sta”25. Wpraw­dzie Freud rze­czy­wi­ście rege­ne­ro­wał siły na wyjaz­dach poza mia­sto, spę­dza­jąc waka­cje w górach i na dłu­gich pie­szych wędrów­kach, to jed­nak był typo­wym wie­deń­czy­kiem, żył i zacho­wy­wał się jak zde­cy­do­wana więk­szość miesz­kań­ców klasy śred­niej nad­du­naj­skiej sto­licy. Co wię­cej, w jego cza­sach poku­to­wał pogląd, że opra­co­wana przez Freuda psy­cho­ana­liza jest nie tylko miej­skim zja­wi­skiem, ale wręcz typowo wie­deń­skim. Jej twórca się z tym nie zga­dzał, a suge­stię fran­cu­skiego psy­cho­loga Pierre’a Janeta, jakoby psy­cho­ana­liza mogła powstać wyłącz­nie w zmy­sło­wej atmos­fe­rze sto­licy Austrii, potrak­to­wał jako zło­śli­wość i to pod­szytą anty­se­mi­ty­zmem.

Wraz z Freu­dami do Wied­nia przy­je­chał także młod­szy syn Jakuba Filip, za któ­rym Sigi bar­dzo tęsk­nił. Co cie­kawe, mały Zyg­munt czę­sto wyobra­żał sobie, że to wła­śnie jego star­szy brat, młody i przy­stojny Filip, jest jego ojcem. Jeden z jego współ­pra­cow­ni­ków wspo­mi­nał, że psy­cho­ana­li­tyk czę­sto powta­rzał, iż jego życie poto­czy­łoby się zupeł­nie ina­czej, gdyby jego ojcem nie był Jakub, ale wła­śnie Filip. Zapewne ten fakt w połą­cze­niu z codzienną byt­no­ścią Filipa w ojcow­skim domu, zwłasz­cza pod nie­obec­ność pana domu, skło­niły pisarkę Marianne Krüll do wysu­nię­cia dość ryzy­kow­nej tezy, jakoby Ama­lia i Filip byli kochan­kami. Nie przed­sta­wia jed­nak na jej popar­cie żad­nych prze­ko­nu­ją­cych argu­men­tów, poza snami, które nawie­dzały Freuda czter­dzie­ści lat póź­niej

Z kolei inny bio­graf słyn­nego psy­cho­ana­li­tyka, Peter Gay, zauważa, że naj­star­sza córka Ama­lii mogła być bio­lo­gicz­nym dziec­kiem Filipa Freuda. Romans pani Freud i jej pasierba, o ile w ogóle do niego doszło, musiał się skoń­czyć pod koniec 1860 roku, kiedy Emma­nuel i Filip zde­cy­do­wali się na emi­gra­cję do Anglii. Młod­szy z braci wytrwał w sta­nie kawa­ler­skim aż do 1873 roku, kiedy oże­nił się z Matildą Blo­ome, z którą miał dwoje dzieci – uro­dzoną w 1873 roku Pau­linę Marię i trzy lata młod­szego syna Mor­risa Her­berta Wal­tera. Star­szy zaś z braci Freu­dów, oprócz wspo­mnia­nych już Jana i Pau­liny, miał jesz­cze troje dzieci: Ber­thę, która uro­dziła się w 1859 roku, syna Solo­mona Samu­ela, przez bli­skich zwa­nego Samem, oraz Mathildę, uro­dzoną w 1862 roku. Zyg­munt będzie pro­wa­dził oży­wioną kore­spon­den­cję z Samem, a listy pisane do miesz­ka­ją­cego w Anglii krew­niaka sta­no­wią nie­oce­nione źró­dło infor­ma­cji dla bio­grafów twórcy psy­cho­ana­lizy.

Freud począt­kowo pobie­rał nauki w domu, ale w 1865 roku roz­po­czął edu­ka­cję w szkole śred­niej, gim­na­zjum. Kiedy prze­kra­czał jej progi, nie ustę­po­wał w niczym chłop­com, któ­rzy wcze­śniej uczyli się w pla­ców­kach edu­ka­cyj­nych z praw­dzi­wego zda­rze­nia, a nawet ich prze­wyż­szał. Jego wcze­śniejsze lek­tury spra­wiły bowiem, że zarówno oczy­ta­niem, jak i kul­turą dorów­ny­wał grun­tow­nie wyedu­ko­wa­nemu doro­słemu. W dodatku był bystry i inte­li­gentny, a wie­dzę chło­nął szybko i łatwo. Miał też wyjąt­kowe zdol­no­ści języ­kowe. Jak wspo­mina naj­star­szy syn Zyg­munta, ojciec był „bar­dzo zdolny, jeśli cho­dzi o naukę języ­ków, i tymi, któ­rych się uczył, mówił bie­gle. O tyle, o ile mogę powie­dzieć, miał dobry akcent. Znał fran­cu­ski, angiel­ski i wło­ski, i co nam z dumą powta­rzała matka, hisz­pań­ski. Ni­gdy nie sły­sza­łem go mówią­cego po hisz­pań­sku, ale wiem, że kore­spon­do­wał z hisz­pań­skimi wydaw­cami jego dzieł zebra­nych w ich języku ojczy­stym”26.

Rodzice Zyg­munta zde­cy­do­wali się posłać go do wie­deń­skiego Leopold­stadt Com­mu­nal-Real­gym­na­sium przy Tabor­strasse, któ­rego sze­roko zakro­jony huma­ni­styczny pro­gram odpo­wia­dał zain­te­re­so­wa­niom syna. Nawia­sem mówiąc, mło­dzi Żydzi sta­no­wili aż 30 pro­cent wszyst­kich uczniów ówcze­snych gim­na­zjów w Wied­niu, pomimo że żydow­ska popu­la­cja miesz­kań­ców mia­sta sta­no­wiła tylko 10 pro­cent, podob­nie przed­sta­wiały się sta­ty­styki w całej ówcze­snej Austrii. A prze­cież były to jedyne szkoły śred­nie gwa­ran­tu­jące kla­syczne wykształ­ce­nie, a przede wszyst­kim koń­czące się maturą, która umoż­li­wiała kon­ty­nu­ację nauki w celu zdo­by­cia wyż­szego wykształ­ce­nia. Dla Żydów posła­nie nawet jed­nego syna do gim­na­zjum było naj­waż­niej­szym narzę­dziem asy­mi­la­cji i kolej­nym kro­kiem na dra­bi­nie awansu spo­łecz­nego. „Dowo­dem tego są dane doty­czące zawo­dów wyko­ny­wa­nych przez ojców gim­na­zja­li­stów oraz ich dal­szych wybo­rów edu­ka­cyj­nych – czy­tamy w publi­ka­cji pióra Leny Magnone: Emi­sa­riu­sze Freuda. Trans­fer kul­tu­rowy psy­cho­ana­lizy do pol­skich sfer inte­li­genc­kich przed drugą wojną świa­tową. – W gim­na­zjach Żydami było 80% wśród tych, któ­rzy mieli ojców w han­dlu, 60% – w finan­sach i prze­my­śle, Żydami było też 50% synów leka­rzy, nieco wię­cej znaj­dziemy ich wśród synów praw­ni­ków i dzien­ni­ka­rzy. Gdyby wszyst­kie te zawody potrak­to­wać po pro­stu jako miesz­czań­stwo, 65,3% tak zde­fi­nio­wa­nej grupy sta­no­wi­liby Żydzi. Sta­ty­styki poka­zują też nie­zwy­kłą mobil­ność spo­łeczną. O ile w przy­padku nie-Żydów syno­wie raczej pozo­sta­wali w obrę­bie tej samej pro­fe­sji, o tyle 93% synów żydow­skich han­dla­rzy zosta­wało leka­rzami”27.

Jeżeli wie­rzyć wspo­mnie­niom twórcy psy­cho­ana­lizy, nauczy­ciele bar­dzo szybko odkryli jego zdol­no­ści i inte­li­gen­cję. „W gim­na­zjum przez sie­dem lat byłem pry­mu­sem; cie­szy­łem się spe­cjal­nymi przy­wi­le­jami – nie wyma­gano ode mnie egza­mi­nów”28 – rela­cjo­nuje w publi­ka­cji Moje życie i psy­cho­ana­liza. I rze­czy­wi­ście, nauczy­ciele chwa­lili go nie tylko za zdol­no­ści i dosko­nałą pamięć, ale rów­nież za bar­dzo dobry styl. Oka­zuje się bowiem, że Freud już jako nasto­la­tek świet­nie pisał, jego prace pisemne wyróż­niały się nie tylko lek­kim i zro­zu­mia­łym, ale także bar­dzo doj­rza­łym sty­lem. Okres nauki w gim­na­zjum to też czas szu­ka­nia auto­ry­te­tów wśród nauczy­cieli, któ­rych Freud po latach wspo­mi­nał bar­dzo dobrze i z wiel­kim sen­ty­men­tem. Pomimo że był już zde­kla­ro­wa­nym ate­istą, jego ulu­bio­nym nauczy­cielem był wykła­dowca reli­gii dok­tor Samuel Ham­mer­schlag, z któ­rym twórca ana­lizy pozo­sta­wał w przy­ja­ciel­skich sto­sun­kach aż do jego śmierci w 1904 roku. Freud nawet dał jed­nej ze swo­ich córek imię Anna, które nosiła córka jego ulu­bio­nego peda­goga.

Boha­ter naszej opo­wie­ści był nie tylko pil­nym i zdol­nym uczniem, ale przede wszyst­kim peł­nym mło­dzień­czej ener­gii nasto­lat­kiem, nauka nie zabie­rała mu więc całego dnia, cho­ciaż bez­sprzecz­nie była jego ulu­bio­nym zaję­ciem. Znaj­do­wał też czas na zabawy czy jazdę na łyż­wach. Czę­sto zapra­szał do domu paczkę kole­gów ze szkoły, ale myliłby się ten, kto by sądził, że mło­dzi ludzie mar­no­tra­wili czas na jałowe roz­rywki, ponie­waż wspól­nie czy­tali książki, uczyli się albo roz­ma­wiali na inte­re­su­jące ich tematy. Nie bez przy­czyny sio­stra Anna nazy­wała ich „towa­rzy­szami stu­diów”, a nie „towa­rzy­szami zabaw”.

Wraz ze swoim naj­bliż­szym wów­czas kolegą Edu­ar­dem Sil­ber­ste­inem Freud zało­żył wyjąt­kowo eks­klu­zywne, bo skła­da­jące się zale­d­wie z dwóch człon­ków, sto­wa­rzy­sze­nie o nazwie Aca­de­mia Car­tell ane, co w pol­skich prze­kła­dach bio­gra­fii ojca psy­cho­ana­lizy tłu­ma­czone jest jako Aka­de­mia Hisz­pań­ska. Chłopcy zało­żyli je pod wpły­wem lek­tury opo­wia­da­nia Cervan­tesa Roz­mowa psów, w któ­rym dwa czwo­ro­nogi pro­wa­dzą dia­log filo­zo­ficzny. Uży­wali też pseu­do­ni­mów zaczerp­nię­tych z tego utworu: Freud był Scy­pio­nem, a Sil­ber­stein – Ber­ganzą. Było to typowo inte­lek­tu­alne gre­mium, któ­rego celem była wymiana myśli i poglą­dów, głów­nie za pomocą kore­spon­den­cji, i to w języ­kach obcych, w tym rów­nież po hisz­pań­sku, z powodu koniecz­no­ści zacho­wa­nia tajem­nicy.

I wła­śnie z jed­nego z takich listów dowia­du­jemy się o pierw­szym, mło­dzień­czym zauro­cze­niu Freuda dziew­czyną. Była nią Gisela Fluss, którą poznał w 1872 roku pod­czas wizyty w rodzin­nym Fre­ibergu. Nie wiemy, czym ujęła go nasto­latka, ale przy­szły twórca psy­cho­ana­lizy nie wyja­wił jej swo­ich uczuć, zapewne z powodu nie­śmia­ło­ści, a może, jak sam to okre­ślił, przez „absur­dalny ham­le­tyzm”. Kiedy wyje­chała, bar­dzo za nią tęsk­nił i roz­my­ślał o niej, wędru­jąc samot­nie po lasach oka­la­ją­cych Fre­iberg. Poże­gna­nie z pierw­szą miło­ścią było rów­no­cze­śnie poże­gna­niem z mia­stem dzie­ciń­stwa, bo Zyg­munt już ni­gdy do Fre­iberga nie wró­cił. Pyta­nie tylko, czy Gisela była fak­tycz­nie pierw­szą miło­ścią Freuda, bo jego listy do zaprzy­jaź­nio­nego Edu­arda Sil­ber­ste­ina są pełne zachwy­tów… nad jej matką. Mło­dzie­niec tak się roz­pi­suje o zale­tach owej kobiety, sławi jej inte­li­gen­cję, ogładę i łagod­ność, że Peter Gay uznał to za prze­jaw „zabu­rze­nia o cha­rak­te­rze edy­pal­nym” i doszedł do wnio­sku, że to pani Fluss, a nie jej córka, była obiek­tem uczuć Zyg­munta.

Jak się oka­zuje, pomimo wzo­ro­wych wyni­ków w nauce pry­mu­sowi nie zawsze wszystko ukła­dało się ide­al­nie. W 1869 roku w gim­na­zjum wybu­chła praw­dziwa afera zwią­zana z dwoma kole­gami z jego klasy, Otto­nem Dro­bi­lem i Ryszar­dem Oltem, któ­rzy mimo że mieli dopiero po czter­na­ście lat, odwie­dzali różne spe­lunki i zada­wali się z kobie­tami upra­wia­ją­cymi naj­star­szy zawód świata. Oprócz tego Otto „pozo­sta­wał w związku z córką rzeź­nika Wis­grilla”29 i jak zeznali inda­go­wani przez nauczy­cieli ucznio­wie, spo­ty­kał się rów­nież z „pewną panienką przy jed­nej z prze­cznic Gra­benu”30. Wino­waj­ców wyda­lono ze szkoły w try­bie natych­mia­sto­wym, zaś wszyst­kich, któ­rzy wie­dzieli o ich nagan­nym postę­po­wa­niu i nie donie­śli o tym dyrek­cji szkoły, w tym boha­tera naszej opo­wie­ści, uka­rano obni­że­niem oceny ze spra­wo­wa­nia. I w ten spo­sób na świa­dec­twie Freuda w rubryce „zacho­wa­nie” zamiast oceny „wzo­rowe”, wid­niała ocena o dwa stop­nie niż­sza – „odpo­wied­nie” – ale w następ­nym roku wszystko wró­ciło do normy.

Innym razem nasz boha­ter przy­łą­czył się do buntu prze­ciwko pew­nemu nie­grze­szą­cemu inte­li­gen­cją, ale bar­dzo despo­tycz­nemu nauczy­cie­lowi i nawet został obrany rzecz­ni­kiem pro­te­stu­ją­cych. Nie wiemy, jak poto­czyły się losy owej uczniow­skiej rewolty, ale z listu napi­sa­nego przez Freuda szes­na­ście lat póź­niej do jego ówcze­snej narze­czo­nej wynika, że musiał za to „odpo­ku­to­wać”. Były to jed­nak tylko incy­denty, które nie zachwiały jego pozy­cją pry­musa ani nie spo­wo­do­wały usu­nię­cia go ze szkoły. Bo bar­dzo dobre oceny na świa­dec­twie nie gwa­ran­to­wały ukoń­cze­nia gim­na­zjum w przy­padku rażąco złego zacho­wa­nia, jakie nie przy­sta­wało uczniowi tej reno­mo­wa­nej pla­cówki; można było zostać usu­nię­tym z grona gim­na­zja­li­stów. Na wła­snej skó­rze prze­ko­nał się o tym cho­ciażby przy­ja­ciel Freuda Hen­ryk Braun, który tak bar­dzo inte­re­so­wał się postę­pami na fron­cie w woj­nie nie­miecko-fran­cu­skiej, toczą­cej się w latach 1870–1871, że zamiast cho­dzić do szkoły, prze­sia­dy­wał w kawiar­niach i czy­tał dostępne tam za darmo zagra­niczne gazety. Został za to rele­go­wany ze szkoły.

Braun nie był jedy­nym kolegą Zyg­munta, z któ­rym musiał się roz­stać – z czter­dzie­stu uczniów, któ­rych liczyła jego klasa, do matury prze­trwało zale­d­wie szes­na­stu. Oczy­wi­ście nie wszy­scy z owych dwu­dzie­stu czte­rech uczniów zostali rele­go­wani ze szkoły, część z nich rezy­gno­wała, nie radząc sobie z nauką, a część ze względu na koszty. Nie każ­dego bowiem było stać na cze­sne w wyso­ko­ści 9 gul­de­nów i 45 graj­ca­rów za semestr, ale Jakub Freud pła­cił je regu­lar­nie, bez żad­nych opóź­nień, co wydaje się prze­czyć tezie, że twórca psy­cho­ana­lizy dora­stał w nie­za­moż­nym domu, a jego rodzice mieli poważne pro­blemy ze zwią­za­niem końca z koń­cem. Tej tezie prze­czy też fakt, że Zyg­munt przez cały okres nauki nie otrzy­mał ani razu sty­pen­dium i z pew­no­ścią się o to nie sta­rał, bo prze­cież jako wzo­rowy uczeń nie spo­tkałby się z odmową.

Freud bar­dzo wcze­śnie stra­cił wiarę w Boga i został ate­istą. Jak pisała jego sio­stra Anna: „Dora­stał pozba­wiony wiary w Boga i nie­śmier­tel­ność. Nie potrze­bo­wał tego”31. Być może gdyby wycho­wy­wał się w rodzi­nie orto­dok­syj­nych Żydów, byłoby to tra­ge­dią dla jego naj­bliż­szych, ale Zyg­munt dora­stał w domu indy­fe­rent­nym reli­gij­nie. Wpraw­dzie Freu­do­wie byli Żydami, ale do reli­gii mieli dość swo­bodny sto­su­nek – nie obcho­dzili tra­dy­cyj­nych świąt żydow­skich, nie cho­dzili do syna­gogi, za to cele­bro­wali Boże Naro­dze­nie. Ich wnuk Mar­tin wspo­mina, że zarówno na Gwiazdkę, jak i na Nowy Rok jego bab­cia Ama­lia wypra­wiała praw­dziwe uczty, na które zapra­szała wszyst­kich krew­nych. Poda­wano wów­czas: pie­czoną gęś, mary­no­wane owoce, cia­sta i poncz, który dosta­wały nawet dzieci, ale mocno roz­cień­czony. Wiemy także, że Freud obcho­dził Boże Naro­dze­nie, ale nie zga­dzał się na posta­wie­nie w domu cho­inki, cele­bro­wał nato­miast wrę­cza­nie pre­zen­tów.

Z zapi­sów w rodzin­nej Biblii wynika, że Zyg­munt został obrze­zany tydzień po naro­dzi­nach, a więc 13 maja 1856 roku, ale w jego przy­padku chyba na tym skoń­czyło się hoł­do­wa­nie tra­dy­cji i reli­gii żydow­skiej. Jeden z jego bio­gra­fów, David Cohen, zasta­na­wia się, czy Zyg­munt miał w ogóle bar micwę, którą chłopcy prze­cho­dzą w wieku trzy­na­stu lat, sta­jąc się peł­no­praw­nymi człon­kami żydow­skiej wspól­noty. Bar micwę urzą­dza się nawet mło­dym Żydom nie­wy­wo­dzą­cym się z poboż­nych i kul­ty­wu­ją­cych tra­dy­cje rodzin, ale o tym wyda­rze­niu w życiu naszego boha­tera nie wspo­mina żaden z jego bio­gra­fów ani żaden z jego krew­nych. Wiemy też, że w prze­ci­wień­stwie do ojca Zyg­munt nie znał hebraj­skiego ani nawet nie mówił w jidisz. Sio­stra Zyg­munta Anna wspo­minała, że jako dziecko bywała w syna­go­dze albo przy­naj­mniej tak się jej wyda­wało. Przy­znała też, że w dzie­ciń­stwie nie odróż­niała żydów od chrze­ści­jan i jako ośmio­let­nia dziew­czynka miała poważne wąt­pli­wo­ści co do wyzna­nia wła­da­ją­cego Austro-Węgrami cesa­rza. Sądziła, że ponie­waż panuje nad ludźmi wyzna­ją­cymi różne reli­gie, co mie­siąc zmie­nia wła­sne wyzna­nie – w jed­nym mie­siącu jest zatem kato­li­kiem, w innym – pro­te­stan­tem, w kolej­nym zaś – żydem. Pomimo otwar­tej obo­jęt­no­ści w kwe­stiach wiary i reli­gii pań­stwo Freu­do­wie wycho­wy­wali swoje dzieci w posza­no­wa­niu żydow­skich tra­dy­cji i histo­rii. Dowo­dem na to jest Zyg­munt, który wła­sne publi­ka­cje czę­sto okra­szał alu­zjami do histo­rii rodem ze Sta­rego Testa­mentu czy też odwo­ły­wał się do histo­rii pro­ro­ków, a w jego pracy z 1905 roku Dow­cip i jego sto­su­nek do nie­świa­do­mo­ści (Der Witz und seine Bez­ie­hung zum Unbe­wus­sten) roi się od tra­dy­cyj­nego żydow­skiego humoru.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Za: J.R. Casa­font, Zyg­munt Freud. Czło­wiek i twórca, tłum. D. Bart­nik, War­szawa 2007, s. 96. [wróć]

2. Za: D. Cohen, Ucieczka Sig­munda Freuda, tłum. J. Spólny, Poznań 2022, s. 13. [wróć]

3. Z. Freud, Moje życie i psy­cho­ana­liza, tłum. A. Kowa­li­szyn, B. Gaw­roń­ski, War­szawa 1991, s. 5. [wróć]

4. Za: G. Mar­kus, Zyg­munt Freud i tajem­nice duszy, tłum. M. Auriga, War­szawa 1993, s. 21. [wróć]

5. Ł. Chwa­lisz, Czy psy­cho­ana­liza opiera się na myśli kaba­li­stycz­nej?, „Stu­dia Psy­cho­lo­gica” nr 7/2007, s. 269. [wróć]

6. Za: G. Mar­kus, Zyg­munt…, dz. cyt., s. 22. [wróć]

7. Za: M. Jacobs, Zyg­munt Freud, tłum. M. Lipiń­ska, Gdańsk 2006, s. 29. [wróć]

8. Za: D. Cohen, Ucieczka…, dz. cyt., s. 39. [wróć]

9. Za: tamże. [wróć]

10. Za: G. Mar­kus, Zyg­munt…, dz. cyt., s. 25. [wróć]

11. M. Freud, Freud – mój ojciec, tłum. R. Gał­kow­ski, War­szawa 1993, s. 14. [wróć]

12. Tamże. [wróć]

13. Za: D. Cohen, Ucieczka…, dz. cyt., s. 50. [wróć]

14. M. Freud, Freud…, dz. cyt., s. 10. [wróć]

15. Za: G. Mar­kus, Zyg­munt…, dz. cyt., s. 24. [wróć]

16. Za: J.R. Casa­font, Zyg­munt…, dz. cyt., s. 26. [wróć]

17. Za: G. Mar­kus, Zyg­munt…, dz. cyt., s. 28. [wróć]

18. Za: tamże. [wróć]

19. Za: D. Cohen, Ucieczka…, dz. cyt., s. 44. [wróć]

20. Za: tamże, s. 24. [wróć]

21. P. Gay, Freud…, dz. cyt., s. 26. [wróć]

22. Za: G. Mar­kus, Zyg­munt…, dz. cyt., s. 23. [wróć]

23. Za: tamże. [wróć]

24. Ante­usz – w mito­lo­gii grec­kiej gigant, syn boga morza Posej­dona i bogini ziemi Gai. Dotknię­cie ziemi, jego matki, przy­wra­cało mu siły. Poko­nany przez Hera­klesa, który zabił go, trzy­ma­jąc go przez dłuż­szy czas nad zie­mią i nie pozwa­la­jąc mu jej doty­kać. [wróć]

25. Za: P. Gay, Freud…, dz. cyt., s. 29. [wróć]

26. Za: M. Freud, Freud…, dz. cyt., s. 40. [wróć]

27. L. Magnone, Emi­sa­riu­sze Freuda. Trans­fer kul­tu­rowy psy­cho­ana­lizy do pol­skich sfer inte­li­genc­kich przed drugą wojną świa­tową, t. 1, Kra­ków 2016, s. 40. [wróć]

28. Z. Freud, Moje życie…, dz. cyt., s. 5. [wróć]

29. Za: G. Mar­kus, Zyg­munt…, dz. cyt., s. 29. [wróć]

30. Za: tamże. [wróć]

31. Za: D. Cohen, Ucieczka…, dz. cyt., s. 51. [wróć]