39,90 zł
Żyjącego w latach 1856–1939 Zygmunta Freuda bez wątpienia można uznać nie tylko za najbardziej znanego psychiatrę, ale wręcz za najbardziej rozpoznawalnego lekarza i uczonego na świecie. Większość współczesnych ludzi, nawet tych nieobeznanych z jego dorobkiem, bez problemu rozpozna go na zdjęciu, czego nie można powiedzieć chociażby o odkrywcy penicyliny Alexandrze Flemingu czy wynalazcy szczepionki przeciwko wściekliźnie Ludwiku Pasteurze, a przecież obaj zapisali się na trwale w historii medycyny.
Co ciekawe, niemal każdy, widząc fotografię tego eleganckiego starszego pana, bo właśnie wizerunki Freuda z lat dojrzałych są bardziej znane niż te z czasów jego młodości, nie tylko wymieni nazwisko uwiecznionego na niej lekarza, ale powie, że na zdjęciu widnieje słynny psychiatra. I jest to powszechny błąd, bo wprawdzie bohater tej publikacji słynął ze swoich badań w dziedzinie psychiatrii i psychologii, ale z wykształcenia był neurologiem i na początku swojej drogi naukowej zajmował się głównie badaniami mózgu.
Rozpieszczony przez uwielbiającą go matkę, która była przekonana, że jej pierworodny w przyszłości zostanie wielkim człowiekiem, od dziecka był przekonany, że czeka go sława. I rzeczywiście tak było, bo jego kontrowersyjne odkrycia wywróciły do góry nogami całą dotychczasową wiedzę o ludzkiej psychice.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 389
Wstęp
Żyjącego w latach 1856–1939 Zygmunta Freuda bez wątpienia można uznać nie tylko za najbardziej znanego psychiatrę, ale wręcz za najbardziej rozpoznawalnego lekarza i uczonego na świecie. Większość współczesnych ludzi, nawet tych nieobeznanych z jego dorobkiem, bez problemu rozpozna go na zdjęciu, czego nie można powiedzieć chociażby o odkrywcy penicyliny Alexandrze Flemingu czy wynalazcy szczepionki przeciwko wściekliźnie Ludwiku Pasteurze, a przecież obaj zapisali się trwale w historii medycyny. Co ciekawe, niemal każdy, widząc fotografię tego eleganckiego starszego pana, bo właśnie wizerunki Freuda z lat dojrzałych są bardziej znane niż te z czasów jego młodości, nie tylko wymieni nazwisko uwiecznionego na niej lekarza, ale też powie, że na zdjęciu widnieje słynny psychiatra. I jest to powszechny błąd, bo wprawdzie bohater tej publikacji słynął ze swoich badań w dziedzinie psychiatrii i psychologii, ale z wykształcenia był neurologiem i na początku drogi naukowej zajmował się głównie badaniami mózgu. Rozpieszczony przez uwielbiającą go matkę, która była przekonana, że jej pierworodny w przyszłości zostanie wielkim człowiekiem, od dziecka był przekonany, że czeka go sława. I rzeczywiście tak było, bo jego kontrowersyjne odkrycia wywróciły do góry nogami całą dotychczasową wiedzę o ludzkiej psychice.
W 1939 roku Stefan Zweig pożegnał Zygmunta Freuda słowami: „Oto szczątki człowieka, o którym można powiedzieć, że zanim nadszedł, świat był inny”1. Współczesny katolicki pisarz i publicysta Peter Kreeft uznał wiedeńskiego lekarza za Kolumba psychiki, dodając jednocześnie, że każdy praktykujący współcześnie psycholog, nawet jeżeli odrzuca jego koncepcje i ustalenia, nie jest wolny od jego wpływów. Ale ta uwaga dotyczy nie tylko psychologii, bo przecież prace i teorie Freuda znacząco wpłynęły na rozwój wielu różnych dyscyplin naukowych, od antropologii począwszy, przez socjologię i filozofię, a na pedagogice kończąc. Jego odkrycia i koncepcje odgrywają też doniosłą rolę w rozwoju dyscyplin humanistycznych, bo pozwalają lepiej zrozumieć mechanizmy funkcjonowania społeczeństwa.
Ale Freud wywarł także wielki wpływ na sztukę, bo to właśnie jemu zawdzięczamy rozwój surrealizmu, jego oddziaływanie widoczne jest w kinie i w dziełach takich tuzów literatury pięknej, jak: Virginia Woolf, André Gide, Tomasz Mann czy Albert Camus. Wiele też z wprowadzonych przez niego pojęć weszło na stałe do języka potocznego. Od jego nazwiska utworzono termin „freudyzm”, odnoszący się nie tylko do teorii psychologicznej stworzonej przez Freuda, ale także do systemu badania i leczenia psychiki za pomocą psychoanalizy. Nazwisko twórcy tej metody zostało także przekształcone w przymiotnik; mówimy o freudowskim pojmowaniu nieświadomości, freudowskim śnie czy wreszcie o freudowskiej pomyłce, czyli przypadkowym błędzie w wypowiedzi, ujawniającym odczucia lub intencje, z których wypowiadająca się osoba nie zdaje sobie sprawy albo chce je ukryć.
Sam Freud nieskromnie przyznawał, że jego dokonania to kamienie milowe w rozwoju ludzkości, porównując się z Kopernikiem i Darwinem. Odkrycie Kopernika dowiodło, że Ziemia, a więc także zamieszkujący ją ludzie, nie jest centrum wszechświata, zaś autor fundamentalnej pracy O powstawaniu gatunków wykazał, że człowiek nie jest „koroną stworzenia”, ale jedynie kolejnym etapem ewolucji, jak płazy czy gady. Freud, zestawiając się w jednym szeregu z Kopernikiem i Darwinem, uznał rewolucyjność swoich dokonań, gdyż dowiódł, że człowiek, wbrew temu, co twierdzili racjonaliści doby oświecenia, nie zawsze kieruje się rozumem i swoją wolą. Popędy i utajone pragnienia wywierają znacznie większy wpływ na nasze decyzje i nasze postępowanie, niż jesteśmy w stanie przyznać. Uważał swoje odkrycia za trzecią (po kopernikowskiej i darwinowskiej) zniewagę, której „doznała miłość własna ludzi ze strony nauki”.
Badania i teorie Freuda budziły wiele kontrowersji w czasach mu współczesnych, ale okazuje się, że świat nauki wciąż spiera się o jego dokonania, a niektórzy badacze wręcz kwestionują jego uczciwość i rzetelność. Obok twierdzenia, że freudowska analiza wniosła największy wkład w misję zrozumienia psychiki ludzkiej, a jego badania i ustalenia są filarami współczesnej psychoanalizy, można spotkać się z opiniami uznającymi dokonania Freuda za największe oszustwo XX wieku. A przecież o jego badaniach z zachwytem wyrażał się nawet Albert Einstein.
Zygmunt Freud pozostawił po sobie sporą spuściznę, są to 24 książki, z których dwie napisał we współpracy z innymi badaczami, 123 artykuły opublikowane w różnych czasopismach, a także liczne przedmowy i wprowadzenia do publikacji cudzego autorstwa, jak również przemówienia wygłaszane na zjazdach, konwentach czy spotkaniach naukowych. Jak na rzetelnego badacza przystało, Freud chciał zostać zapamiętany przez potomnych wyłącznie ze względu na swoją pracę naukową, dlatego celowo utrudniał badania swoim przyszłym biografom. Co jakiś czas niszczył swoje dokumenty, które w jego mniemaniu mogłyby być źródłem wiedzy na temat jego życia prywatnego czy też jego osobistych poglądów. Jak ustalono, robił to kilkakrotnie w ciągu życia. Z różnych przyczyn część cennej z punktu widzenia późniejszych biografów dokumentacji zaginęła, a wiele prywatnych listów oraz zapisków, które znajdują się w muzealnych zbiorach, na wyraźną prośbę ofiarodawców nie została nigdy opublikowana. W Bibliotece Kongresu USA znajdują się aż 153 pudła, których zawartość kryje nie tylko korespondencję „doktora z Wiednia” z rodziną i przyjaciółmi, ale także notatki kliniczne oraz inne dokumenty. Część z nich jest dostępna dla badaczy, ale dwudziestu kartonów nie można otworzyć do 2050 i 2057 roku, kolejne zaś osiem opieczętowano bezterminowo. Dożywotnio zastrzeżono chociażby wszystkie dokumenty związane z siostrą żony Freuda Minną, która przez wiele lat mieszkała z rodziną Freudów, a zdaniem wielu była kochanką swego szwagra. Takie samo zastrzeżenie nałożono również na notatniki Freuda oraz dokumentację związaną z jego ukochaną córką Anną. W 1964 roku Bibliotece Kongresu przekazano listy zaprzyjaźnionej z Freudami księżnej Marii Bonaparte, z zastrzeżeniem, że nikt nie będzie do nich zaglądał aż do 2020 roku.
Wprawdzie Freud opublikował autobiograficzne studium Moje życie i psychoanaliza, ale w nim także reglamentuje wiedzę na swój temat. Wszelkie informacje osobiste ogranicza bowiem do minimum, skupiając się raczej na chronologii zdarzeń, datach oraz ludziach, którzy w ten czy inny sposób wpłynęli na jego rozwój intelektualny. Próżno szukać tu opisów rodzinnego domu i atmosfery w nim panującej, dzieciństwa czy pierwszych miłości. Jest to o tyle zaskakujące, że Freud dysponował dobrym piórem i był zdolnym pisarzem. Niechęć do zwierzeń dotyczących życia prywatnego wynikała z negatywnego stosunku psychiatry do dzieł biograficznych. Zdaniem Freuda: „Każdy autor biografii skazany jest na kłamstwa, ukrywanie, hipokryzję, pochlebstwa, a nawet skrywanie własnego braku zrozumienia, ponieważ prawda biograficzna nie istnieje, a nawet gdyby istniała, nic byśmy z niej nie skorzystali”2. Pierwsza biografia ojca psychoanalizy, a zarazem jedyna, która ukazała się za jego życia, była dziełem austriackiego pisarza Stefana Zweiga i ukazała się na rynku w 1931 roku jako rozdział większego dzieła: Gwiazdy ludzkości (Die Heilung durch den Geist). Oprócz Freuda pisarz przedstawił tam również sylwetki Franza Mesmera i Mary Baker Eddy. Twórca psychoanalizy miał wobec dzieła dość sprzeczne uczucia. W tym miejscu należy zaznaczyć, że w niniejszym opracowaniu zastosowano ogólnie obowiązującą zasadę odnoszącą się do dzieł słynnego psychoanalityka – jeżeli dana publikacja doczekała się wydania w języku polskim, jej tytuł został podany właśnie w tym języku, natomiast w nawiasie podano tytuł oryginalny. W przeciwnym wypadku podano tytuł w oryginale, w nawiasie zaś – jego tłumaczenie na język polski.
Zygmunt Freud jest interesujący dla biografów nie tylko ze względu na jego prace badawcze, ale także na barwne życie, które wciąż kryje tajemnice. Wychowany w żydowskiej rodzinie przez rodziców, których dzieliła duża różnica wieku, w dodatku indyferentnych religijnie, wyrósł na pewnego siebie, inteligentnego człowieka, ale niewolnego od typowego dla środowiska, z którego się wywodził, konserwatyzmu obyczajowego i patriarchalnego wzorca rodziny. Mimo że w swoich badaniach i publikacjach sporo miejsca poświęcił życiu seksualnemu, dla niego seks nie był ważny – co więcej, otwarcie przyznał, że po czterdziestce zrezygnował z pożycia, skupiając się wyłącznie na pracy badawczej. Być może jednak więcej było w tym hipokryzji, bo wprawdzie nigdy nie związał się z żadną ze swoich licznych pacjentek, wśród których nie brakowało pięknych i fascynujących dam, ale już jego współcześni podejrzewali go o romans z młodszą siostrą jego żony Minną Bernays.
Freud żył i pracował w bardzo barwnych, ciekawych, ale zarazem burzliwych czasach, które znalazły odzwierciedlenie w jego pracy badawczej i związanych z tym publikacjach. Dorastał w epoce bezgranicznej wiary w postęp naukowy, który miał przynieść nie tylko rozwiązanie wszystkich problemów ludzkości, ale także raz z na zawsze zakończyć konflikty zbrojne. To naiwne przekonanie nie wytrzymało konfrontacji z rzeczywistością, gdyż w 1914 roku wybuchła wojna światowa, która okazała się straszliwą tragedią i kosztowała życie milionów niewinnych ofiar. Po jej zakończeniu zaś Europa musiała stawić czoła kryzysowi ekonomicznemu, który dotknął zwłaszcza przegranych w Wielkiej Wojnie, do których należał również ojczysty kraj Freuda. I chociaż zakończony w 1918 roku konflikt zbrojny wydawał się najgorszym w dziejach świata, to rozwijający się faszyzm miał przynieść ludzkości kolejną, znacznie straszliwszą wojnę, a wraz z nią planową zagładę milionów Żydów oraz przedstawicieli innych nacji, uważanych przez nazistowskich ideologów za podludzi.
Freud był świadkiem owych burzliwych czasów, starając się być lekarzem duszy, z troską pochylał się nad pacjentami, których trapiły różne problemy psychiczne, wobec których tradycyjna medycyna, w tym także psychiatria, były bezsilne. Za życia doczekał się rzeszy wiernych wyznawców i apologetów, którzy traktowali go jak guru bądź, jak kto woli, mędrca. A ponieważ w imię umiłowania prawdy i nauki Freud niejednokrotnie wsadzał kij w mrowisko, często bywał obiektem ataków i ostrej krytyki.
Publikacja ta opowiada o życiu słynnego wiedeńskiego psychoanalityka, skupiając się na jego biografii, a nie dokonaniach naukowych, chociaż jego pracy i propagowanych przez niego teorii, ze zrozumiałych względów, nie można zupełnie przemilczeć. Poznajmy zatem sekrety człowieka, u którego na kozetce pacjenci zwierzali się ze swych skrywanych tajemnic i który odmienił oblicze psychiatrii, przyczyniając się jednocześnie do rozwoju psychologii.
Rozdział 1
„Szczęśliwe dziecko z Freibergu”
„Moi rodzice byli Żydami i ja pozostałem Żydem”3 – pisał Zygmunt Freud w 1924 roku w swojej publikacji Moje życie i psychoanaliza, która pierwotnie była wydana jako rozdział większej książki poświęconej wybitnym postaciom ówczesnej medycyny – Współczesna medycyna w autoportretach. W specyficznej autobiografii nie zamieszcza wprawdzie wywodu o pochodzeniu swoich przodków, ale nadmienia, że ma powody sądzić, iż antenaci jego ojca zamieszkiwali tereny nad Renem, skąd w XV lub XVI stuleciu wygnały ich prześladowania Żydów. Osiedlili się na Litwie, a w XIX wieku wielu z nich przez Galicję przywędrowało do Austrii. Wydaje się jednak, że przynajmniej część z nich musiała zamieszkiwać już w XVIII stuleciu tereny cesarstwa, skoro wiadomo, że nazwisko przyszłego ojca psychoanalizy wywodzi się od niemieckiego rzeczownika Freude – radość, a jego przodkowie przyjęli je w 1789 roku z powodu wydanego dwa lata wcześniej przez cesarza Józefa II nakazu przyjmowania przez Żydów mieszkających na terenie Austrii niemieckich nazwisk.
Trzeba przyznać, że Jakub Freud, ojciec bohatera naszej opowieści, specjalnych powodów do radości nie miał, bo życie go zbytnio nie rozpieszczało. Urodził się w 1815 roku w galicyjskiej wsi Tyśmienica, skąd w 1844 roku przeniósł się na Morawy i osiadł w miasteczku Freiberg niedaleko Ostrawy, które obecnie znajduje się na terenie Czech i nazywa się Příbor. Biograf Zygmunta Georg Markus twierdzi, jakoby Jakub był typowym „Żydem wędrownym”, czyli człowiekiem zajmującym się handlem obwoźnym wełną. W związku z tym przez pół roku podróżował po Galicji, Węgrzech, Saksonii i Austrii, gdzie sprzedawał swój towar, a przez drugie pół wiódł osiadły tryb życia. Inni biografowie twierdzą zaś, że był właścicielem warsztatu tkackiego, jednak wszyscy zgadzają się co do jednego: Jakub Freud był człowiekiem stosunkowo dobrze wykształconym, wiadomo, że władał hebrajskim, ale w interesach wiodło mu się raczej kiepsko.
Nie lepiej było w życiu prywatnym – po raz pierwszy ożenił się w 1832 roku, z młodszą o czternaście lat Sylvią Kanner, tak przynajmniej twierdzi David Cohen, autor Ucieczki Sigmunda Freuda, podczas gdy Georg Markus w swojej biografii twórcy psychoanalizy pisze, że pierwsza żona Jakuba miała na imię Sally, inne źródła podają imię Salomea. Para doczekała się dwóch synów – urodzonego w 1833 roku Emmanuela oraz młodszego od niego pięć lat Philipa. Pierwsza żona Jakuba zmarła w 1852 roku. Wdowiec stosunkowo szybko się pocieszył, bo jeszcze w tym samym roku ożenił się z kobietą o imieniu Rebeka, ale i ona żyła bardzo krótko, zmarła przed 1855 rokiem. Nie wiadomo, co było przyczyną jej zgonu, z całą pewnością nie umarła ze starości, bo była młodsza od męża o siedemnaście lat, a Jakuba, który miał wówczas dopiero około czterdziestu lat, trudno byłoby uznać za starego. Najwyraźniej stan wdowieński i samotność musiały doskwierać Freudowi, skoro wkrótce po śmierci drugiej żony zdecydował się na kolejne małżeństwo. Tym razem jego wybór padł na młodszą o dwadzieścia lat Amalię Nathanson, dziewczynę niezwykle urodziwą, inteligentną, pełną uroku i wdzięku. Jakub niezbyt przejmował się faktem, że pełna życia młodziutka kobieta bardziej pasuje do któregoś z jego synów, zresztą w owych czasach związki, w których małżonków dzieliła duża różnica wieku, były normą i nikogo nie bulwersowały. Nawiasem mówiąc, kiedy Jakub po raz trzeci brał ślub, był już dziadkiem, jego starszy, żonaty syn Emmanuel doczekał się bowiem potomka.
Powodem zawarcia małżeństwa z pewnością nie była zamożność Jakuba, bo oględnie mówiąc, mężczyznę trudno byłoby zaliczyć do krezusów. Zajmował skromne, jednopokojowe mieszkanko, pozbawione wygód, w leżącym na uboczu domu, przy ulicy Schlossergasse 117, tuż nad usytuowaną na parterze kuźnią, albo jak woli część biografów Zygmunta Freuda, warsztatem ślusarskim. Kto wie, może pannę Nathanson przyciągnęły do starszego mężczyzny jego pogodne usposobienie i stoicki spokój, jakim emanował do końca swego przeszło osiemdziesięcioletniego życia. Nawykły do niepowodzeń i zmienności losu potrafił cieszyć się nawet z drobiazgów i krótkich chwil szczęścia, które przynosił mu los. Ówczesny Freiberg, gdzie mieszkał wraz ze swoją rodziną, był niewielkim, sennym miasteczkiem, liczącym niespełna pięć tysięcy mieszkańców, chociaż mieszkańcom pobliskiej Ostrawy, której ludność liczyła nieco ponad tysiąc siedemset osób, mógł wydawać się metropolią. Większość mieszkańców Freiberga stanowili Czesi, którzy żyli w zgodzie z mieszkającymi tam mniejszościami: etnicznymi Niemcami oraz Żydami. Najbardziej okazałą budowlą miasta był, istniejący zresztą do dzisiaj, romańsko-gotycki kościół pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny, który wznosi się na skraju skarpy, nad rzeką Lubiną. Bicie dzwonów rozlegające się z wieży tej katolickiej świątyni słychać było nie tylko we Freibergu, ale i w okolicy.
Obecnie wszystkie biogramy Zygmunta Freuda jako datę jego przyjścia na świat podają 6 maja 1856 roku, ale, jak się okazuje, istnieją pewne rozbieżności co do dnia jego urodzin. Przekonali się o tym urzędnicy gminni, którzy w 1931 roku postanowili upamiętnić urodziny najsłynniejszego obywatela ich miasta umieszczeniem tablicy na murze domu, w którym przyszedł na świat. Zgodnie z ich wiedzą powinna widnieć na niej data 6 maja 1856 roku, ale kiedy dla pewności postanowiono sprawdzić zapisy w miejscowym urzędzie stanu cywilnego, pojawiły się wątpliwości. Okazało się bowiem, że pisarz miejski odnotował jako datę urodzin pierworodnego syna Jakuba i Amalii Freudów – 6 marca 1856 roku. W rodzinnej Biblii, gdzie zgodnie z żydowską tradycją zapisywano ważne rodzinne wydarzenia, ojciec przyszłego twórcy psychoanalizy odnotował jako dzień narodzin dziecka „wtorek, w Rosz Chodesz miesiąca ijar 5616 roku kalendarza żydowskiego”4. Oznacza to, że chłopiec urodził się na początku miesiąca ijar. Sprawę komplikuje fakt, że kalendarz żydowski oparty jest na cyklu Księżyca, a miesiąc księżycowy trwa około 29 dni i 12 godzin, w związku z czym jeden miesiąc trwa 29 dni, a następny – 30. Rosz Chodesz dosłownie oznacza „głowę odnowionego”, bywa też tłumaczony jako „pierwszy dzień nowego Księżyca” lub „początek odnowienia miesiąca”, co odnosi się do wystąpienia nowiu Księżyca, a w dawnych czasach początek kolejnego miesiąca był ogłaszany przez żydowskich kapłanów.
Problem polega na tym, że kiedy miesiąc ma trzydzieści dni, to jako Rosz Chodesz oznaczany jest zarówno ostatni, trzydziesty dzień tego miesiąca, jak i pierwszy dzień miesiąca następnego, z czego wynika, że Rosz Chodesz trwa wówczas dwa dni. Jeżeli natomiast miesiąc ma 29 dni, Rosz Chodesz przypada pierwszego dnia następnego miesiąca. Podany w zacytowanym zapisie 5616 rok również odnosi się do kalendarza żydowskiego, w którym rachuba lat rozpoczyna się 7 października 3761 roku p.n.e., kiedy, jak ustaliły to najznamienitsze żydowskie autorytety, Jahwe stworzył świat. Miesiąc ijar zaś liczy 29 dni i w kalendarzu gregoriańskim przypada na kwiecień–maj. Skąd zatem marzec w miejskiej księdze urodzin? Niewykluczone, że miejski pisarz zwyczajnie się pomylił i błędnie zapisał miesiąc narodzin Zygmunta Freuda albo to Jakub przez pomyłkę podał inny miesiąc, błąd mógł być też wynikiem nadzwyczaj trudnej metody przeliczania dat z kalendarza żydowskiego na gregoriański. A może Freud celowo zapisał w Biblii nieprawdziwą datę narodzin swojego trzeciego syna? Z Amalią ożenił się 29 lipca 1855 roku, gdyby więc Zygmunt przyszedł na świat w marcu, oznaczałoby to, że został spłodzony jeszcze przed ślubem, co było poważnym naruszeniem norm moralnych obowiązujących nie tylko w społeczności żydowskiej.
Ponieważ jednak sam zainteresowany pytany o datę urodzenia nieodmiennie podawał 6 maja 1856 roku, właśnie ta data uchodzi za poprawną i figuruje we wszystkich jego biogramach. Taką datę umieszczono również na wspomnianej marmurowej tablicy upamiętniającej dom, w którym przyszedł na świat. Dom nadal istnieje, ale zmieniło się jego otoczenie – w czasach gdy mieszkali w nim Freudowie, stanowił zakończenie pierzei przy już dzisiaj nieistniejącej uliczce, a teraz stoi samotnie. Obecnie funkcjonuje w nim muzeum poświęcone jego najsłynniejszemu lokatorowi. Jego zewnętrzną frontową ścianę zdobi również tablica pamiątkowa, przy czym nie jest to tablica z 1931 roku, gdyż ta została zniszczona przez hitlerowców. Nową założono w 1947 roku, a tę z kolei zastąpiono okazałą tablicą w październiku 1969 roku.
Okazuje się też, że rodzice nie dali twórcy psychoanalizy na imię Zygmunt, ale Sigismund Szlomo (Salomon) – drugie imię otrzymał po dziadku ze strony ojca. Już jako człowiek dorosły zmienił pierwsze imię z Sigismund na Sigmund (Zygmunt), drugiego zaś nigdy nie używał. Ponieważ społeczność żydowska w Tyśmienicy, skąd wywodził się ojciec przyszłego psychoanalityka, znana była z dążeń do asymilacji z polską tradycją i kulturą, Łukasz Chwalisz, w swoim artykule Czy psychoanaliza opiera się na myśli kabalistycznej? zamieszczonym w 2007 roku na łamach pisma „Studia Psychologica”, twierdzi, że „nadanie przyszłemu twórcy psychoanalizy imienia Zygmunt (łac. Sigismundus) na cześć królów polskich Zygmuntów, którzy byli przychylni wobec społeczności żydowskiej”5, stanowi jawny dowód sympatii Jakuba Freuda dla historii i tradycji polskiej. Wydaje się jednak, że jest to zbyt daleko posunięta hipoteza.
Jakub, ojciec dwóch synów, mógł wprawdzie w skrytości ducha liczyć na narodziny dziewczynki, ale jego żona z pewnością miała nadzieję, że powije chłopca. W rodzinach żydowskich synowie byli zawsze bardziej pożądani, wszak mogli piastować prestiżowe funkcje w społeczności, być rabinami, na nich spoczywał też obowiązek wspierania rodziców na starość. To właśnie syn musiał odmawiać nad grobem rodziców kadisz, tradycyjną modlitwę, która, jak wierzono, miała cudowną moc skracania pobytu duszy zmarłego w piekle. Żydzi żyjący we wschodniej Europie wierzyli, że piekło, do którego trafia każda dusza po śmierci, dzieli się na dwa poziomy – górne i dolne, każda dusza musi je przejść, przesuwając się po magicznej drabinie, a odmówienie kadiszu znacznie przyspieszało to przejście. Co więcej, nawet Talmud głosił, że ojciec, który nie pozostawił po sobie syna, który mógłby po nim odziedziczyć jego ziemskie dobra, doświadczał gniewu bożego. To stanowisko powielały również żydowskie przysłowia: „Na świecie muszą być mężczyźni i kobiety, ale szczęśliw, kto ma synów, a biada mającemu córki”, „Siedmiu synów gotuje ojcu miejsce w raju, siedem córek – w piekle”. Mawiano także, że o córkę, jak i o nędzę, nikt nie prosi i nikomu o nie prosić nie wolno, a w przypadku narodzin dziecka płci męskiej odprawiano znacznie więcej tradycyjnych zabiegów odstraszających demony i zabezpieczających przed urokami. Nie znaczy to oczywiście, że dziewczynki zawsze były niechcianymi dziećmi, ale narodziny córki cieszyły tylko tych rodziców, którzy mieli przynajmniej jednego syna. Wprawdzie rodzinny dom Zygmunta Freuda nie był szczególnie religijny, a on już jako młody człowiek odrzucił wiarę w Boga i został ateistą, ale tradycja żydowska i patriarchalna, uznająca wyższość mężczyzn nad kobietami, odcisnęła na nim niezatarte piętno, co było widać także w jego pracach.
Ponieważ rodzice Zygmunta nie przywiązywali wagi ani do religii, ani do zachowywania żydowskiej tradycji, możemy przypuszczać, że po narodzinach pierworodnego nie odprawili żadnych rytuałów mających odpędzić od dziecka potencjalne nieszczęścia i czyhające na jego zgubę demony. I chyba nie było nawet takiej potrzeby, bo chłopiec urodził się w czepku, co i dzisiaj powszechnie uważa się za dobry omen. Kiedy uszczęśliwiona Amalia trzymała w ramionach syna, dostrzegła wyjątkowo przenikliwe spojrzenie malca, które, przynajmniej jej zdaniem, przypominało spojrzenie badacza przygotowującego się do odkrywania tajemnic świata. Wówczas zrozumiała, że wydała na świat wyjątkowego człowieka, któremu pisane są wielkość i nieśmiertelna sława. W tym mniemaniu utwierdziła ją pewna staruszka, obecna przy urodzeniu Zygmunta, o czym on sam przypomniał w swoim fundamentalnym dziele Objaśnianie marzeń sennych. Odnotował w nim: „Otóż przypominam sobie to, co tak często opowiadano mi w dzieciństwie: przy moich narodzinach pewna stara chłopka przepowiedziała szczęśliwej matce pierworodnego, że podarowała ona światu wielkiego człowieka. Takie przepowiednie muszą zdarzać się bardzo często; istnieje tak wiele pełnych nadziei matek i tak wiele starych wieśniaczek czy też innych starych kobiet, których władza na ziemi minęła i które zwracają się znów w stronę przyszłości”6. Chociaż Freud wydawał się bagatelizować ową przepowiednię, to jego matka święcie w nią wierzyła, a i on w skrytości ducha również.
Jak zauważa Michael Jacobs, brytyjski terapeuta psychodynamiczny, autor biografii twórcy psychoanalizy: „Kapryśna, uparta i roszczeniowa matka wybrała Freuda na swoje cudowne dziecko. Jej przywiązaniu do syna przeszkadzały nieustanne ciąże i przekazywanie go pod opiekę matki zastępczej, jego niani. […] Freud czuł się w tym czasie bardzo osamotniony i całkowicie zagubiony, wątpiąc w to, kto w jego rodzinie jest czyim ojcem. Rozwój edypalny zmusił go do stawienia czoła większej liczbie zagadek niż samego Edypa”7. Trudno powiedzieć, skąd opinia o roszczeniowej i kapryśnej Amalii, bo przecież ani Freud, ani jego dzieci nigdy nie wspominały o jej roszczeniowości i kaprysach. Wcale też nie wybrała Zygmunta na „swoje cudowne dziecko”, bo, jak wspomniano wyżej, była przekonana o wyjątkowości pierworodnego już w dniu jego narodzin. Natomiast rzeczywiście sytuacja w jego rodzinnym domu mogła wydawać się małemu Sigiemu, jak go nazywali najbliżsi, dość skomplikowana. Jego piękna mama bardziej pasowała do któregoś z jego przyrodnich braci, a zwłaszcza młodszego z nich, Filipa, który w przeciwieństwie do żonatego od 1852 roku Emanuela wciąż był kawalerem, a ponieważ w dniu ślubu ojca miał dopiero siedemnaście lat, nadal mieszkał z Jakubem i macochą. Pod nieobecność pana domu dotrzymywał zatem towarzystwa jego młodziutkiej żonie. Co więcej, ówczesnym towarzyszem zabaw małego Zygmunta był jego bratanek Jan, zaledwie rok starszy od niego. Zygmunt w swoich wspomnieniach syna Emanuela nazywa często „wspólnikiem moich występków”. Rzeczywiście musieli razem nieźle rozrabiać, w dodatku równie często spędzali czas na zabawach, jak i na bijatykach. Pewnego dnia napadli na siostrę Jana Paulinę, zbierającą kwiaty na łące, i wyrwali jej sporządzony już bukiet. Kiedy indziej natomiast pobili się tak dotkliwie, że konieczna była interwencja dorosłych. Na pytanie ojca, dlaczego uderzył swojego bratanka i towarzysza zabaw, dwuletni Sigi odparł, że to Janek zaatakował go pierwszy. „Byliśmy nierozłączni do chwili, gdy skończyłem trzeci rok życia, kochaliśmy się i kłóciliśmy”8 – wspominał psychoanalityk już jako dojrzały człowiek.
Jak się okazuje, ta dziecięca przyjaźń wywarła decydujący wpływ na relacje Freuda z innymi w wieku dorosłym. Przyznał on w liście do Wilhelma Fliessa, że w życiu emocjonalnym potrzebuje „przyjaciela od serca i znienawidzonego wroga”9. Sigi, który bardzo nie lubił tego zdrobnienia, niewątpliwie był błyskotliwym i żywym dzieckiem skłonnym do rozrabiania. A ślad po jednym z wybryków pozostał mu do końca życia. „Stanąłem w piżamie na stołku, ażeby wziąć sobie coś dobrego do jedzenia, co leżało na skrzyni czy też na stole – wspominał po latach. – Stołek wywrócił się i uderzył mnie kantem w dolną szczękę”10. Od razu wezwano lekarza, który opatrzył ranę, ale Freudowi została po tym wypadku brzydka blizna, której bardzo się wstydził. Dlatego kiedy dorósł, zapuścił gęstą brodę, której nigdy nie zgolił.
Małego Zygmunta bezkrytycznie kochała matka, był jej oczkiem w głowie do czasu, gdy na świecie pojawił się następny syn Amalii i Jakuba, Juliusz, który otrzymał imię po Juliuszu Cezarze. Rodzice bardzo go kochali, poświęcali mu znacznie więcej czasu niż dwuletniemu wówczas Sigiemu, zwłaszcza że chłopczyk był chorowity. Po latach, już jako człowiek dojrzały, podczas dokonywanej autoanalizy Freud odkrył, że jako dziecko nie tylko był bardzo zazdrosny o brata, który zabrał mu mamę, ale i podświadomie życzył mu śmierci. Tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że dziecko naprawdę zmarło, przeżywszy zaledwie siedem miesięcy, a jego starszy brat żył odtąd z poczuciem winy. Po urodzeniu Juliusza Amalia powiła jeszcze pięć córek: w 1858 roku Annę Różę, a właściwie Reginę Deborę Różę (niem. Rose), w 1860 roku Marię, zwaną Mitzi, w 1861 roku Adolfinę – Dolfi, w 1862 roku Paulinę Reginę, nazywaną w rodzinie po prostu Paulą. W 1866 roku przyszedł na świat drugi syn Amalii i Jakuba Aleksander. Zygmunt pozostał jednak ulubieńcem matki, a kiedy urodził się jego braciszek, chłopiec miał już prawie dziesięć lat i malec nie stanowił dla niego żadnego zagrożenia. Jak twierdzi Martin Freud, syn twórcy psychoanalizy, jego ojciec ze wszystkich swoich sióstr najbardziej lubił Różę, ponieważ „pociągał go jej czar, wdzięk i poczucie godności”11. Jako dorosła kobieta musiała emanować seksapilem, i to do późnych lat, skoro gdy owdowiała w wieku sześćdziesięciu lat, wciąż „wzbudzała zainteresowanie młodych mężczyzn, z czego była bardzo dumna i z czym się zupełnie nie kryła”12. W czasach, gdy nie znano dobrodziejstw zastępczej terapii hormonalnej i medycyny estetycznej, był to rzeczywiście dla kobiety powód do dumy.
Bez wątpienia z całej gromadki potomstwa Amalii i Jakuba to Sigi był dzieckiem uprzywilejowanym, o czym świadczą wspomnienia jego sióstr z czasów, gdy rodzina mieszkała już w Wiedniu. Rodzice podziwiali wybitną inteligencję pierworodnego syna, a matka nieprawdopodobnie go rozpieszczała. Jako jedyny miał własny pokój, żeby mógł się w spokoju uczyć, a reszta rodzeństwa gnieździła się w jednym pokoiku. W dodatku jego siostry nie miały nawet własnych łóżek, sypiały w szufladach wyjmowanych na noc z wielkiej rodzinnej szafy. Jako jedyny z rodzeństwa korzystał też z lampy olejowej, reszta musiała uczyć się i czytać przy blasku świecy. Rodzice, zwłaszcza matka, spełniali wszystkie jego życzenia i kaprysy, nawet jeżeli stały w sprzeczności z życzeniami pozostałego potomstwa.
Amalia bardzo lubiła grać na fortepianie, a tę pasję odziedziczyła po niej Anna, która godzinami ćwiczyła gamy, czego Zygmunt nie znosił. W końcu postawił rodzinie ultimatum: albo instrument, który przeszkadza mu w nauce, zniknie z ich domu, albo on się wyprowadzi. Życzenie syna było dla matki rozkazem i wkrótce fortepian sprzedano, ku rozpaczy Anny oraz reszty sióstr, które także lubiły na nim grać. W efekcie Freudowie byli chyba jedyną mieszczańską, inteligencką rodziną, w której domu nie było fortepianu. A przecież wszystkie panny z tzw. dobrych domów musiały posiąść umiejętność gry na tym instrumencie! Freud przez całe życie miał jakąś dziwną awersję do muzyki, nie chodził na koncerty, w jego domu nie było żadnego instrumentu, nie korzystał też z gramofonu i stanowczo sprzeciwiał się, by jego dzieci odebrały jakiekolwiek wykształcenie muzyczne.
Kiedy Anna podrosła na tyle, że mogła sięgać po poważną literaturę piękną, i zapragnęła zapoznać się z dziełami Dumasa i Balzaka, jej brat stanowczo jej tego zabronił, chociaż rodzice nie mieli nic przeciwko tym lekturom. I tym razem zdanie Sigiego okazało się wiążące. Podobnie było w kwestii jej pierwszego adoratora, który pojawił się, kiedy miała zaledwie szesnaście lat. Był nim daleki krewny z Odessy, bogaty pięćdziesięciodziewięcioletni kupiec, któremu w oko wpadła najstarsza siostra Sigiego. Zauroczony mężczyzna zabrał ją na operę Wilhelm Tell, oczywiście razem z Amalią, która towarzyszyła parze w charakterze przyzwoitki. Później przez kilka dni zasypywał Annę czekoladkami, drobnymi upominkami i komplementami, a nieprzyzwyczajona do takiego traktowania dziewczyna była w siódmym niebie. Pewnego pięknego dnia podstarzały adorator się oświadczył i został przyjęty. Naiwnej nastolatce marzyło się opływające w luksusy życie zamożnej kupcowej, a to przysłoniło jej wady związku z dużo starszym mężczyzną. Następnego dnia powiedziała o wszystkim matce, której pomysł wydania córki za bogatego krewnego nawet się spodobał, ale postanowiła zapytać o zdanie na ten temat najważniejszego mężczyznę w rodzinie. Nie zwróciła się jednak z tym problemem do męża i ojca Anny, ale do starszego syna, który okrutnie rozprawił się z marzeniami siostry. „Sigmund bynajmniej się nie ucieszył i wyjaśnił nam, co się dzieje, kiedy mężczyzna w wieku pięćdziesięciu dziewięciu lat (a tyle miał ów wujek) chce się ożenić z szesnastolatką”13 – odnotowała w pamiętniku Anna. Braterska opinia najwidoczniej zadziałała na nią jak kubeł zimnej wody, gdyż odprawiła wiekowego adoratora z kwitkiem.
Jak się okazuje, Amalia do końca swego długiego życia faworyzowała Zygmunta, którego nie zdołała zdetronizować żadna z córek ani młodszy syn, ani nawet żaden z jej licznych wnuków i prawnuków, których także się doczekała. Najstarszy syn Zygmunta Martin wspomina, że cała rodzina uczestniczyła regularnie w spotkaniach u seniorki rodu, ale dla jego babki najważniejszym gościem był oczywiście Zygmunt, który z powodu licznych obowiązków zazwyczaj się na nie spóźniał. „Amalia wiedziała o tym, lecz prawdopodobnie nie mogła się z tym pogodzić – czytamy w autobiograficznej książce Martina. – Widzieliśmy ją biegnącą do drzwi, wychodzącą na korytarz i patrzącą na schody. Przyszedł już? Gdzie się zapodział? Czy już bardzo późno? Ta nerwowa bieganina mogła trwać i godzinę, lecz wiedzieliśmy, że każda próba mająca na celu powstrzymanie jej spowodowałaby wybuch. Woleliśmy więc tego uniknąć, zwracając na jej zachowanie jak najmniej uwagi”14.
Twórca psychoanalizy po latach mawiał, że uwielbienie matki, która wyróżniała go spośród reszty rodzeństwa, wyszło mu tylko na dobre. „Jeśli było się niekwestionowanym ulubieńcem matki, zachowuje się na całe życie owo poczucie zdobywcy, ową pewność, że osiągnie się sukces, która nierzadko istotnie ten sukces sprowadza”15 – twierdził. Okazuje się jednak, że ojciec także przyczynił się do przyszłego sukcesu syna, ale w znacznie mniej przyjemny sposób. Pewnego dnia siedmio- lub ośmioletni Zygmunt przypadkiem zmoczył się w sypialni rodziców, co skłoniło Jakuba do ponurej przepowiedni: „Nic nie będzie z naszego chłopca”16. To zdanie jak zadra utkwiło w pamięci Sigiego, a wspomnienie tej druzgocącej opinii ojca stało się dla niego impulsem do przezwyciężania trudności i dążenia do tego, by, jak mówił, „stać się w życiu kimś”.
Zygmunt z całą pewnością uwielbiał matkę, a do ojca żywił raczej ambiwalentne uczucia. Z jednej strony go kochał, ale wydaje się, że Jakub nigdy nie był dla niego autorytetem. W dodatku, jak sam wspominał, jako dziecko rywalizował z nim o względy młodej i pięknej Amalii. Już jako dojrzały człowiek i wykształcony lekarz, uważający się za naukowca, analizując swoje przeżycia z dzieciństwa, dokonał odkrycia fundamentalnej koncepcji psychoanalizy – kompleksu Edypa, który określał jako „erotyczne przywiązanie dziecka do rodzica o płci przeciwnej”17; omówimy go szerzej w innym miejscu tej publikacji. „Grzeszne” uczucie do matki obudziło się w nim, kiedy pewnego razu przypadkiem ujrzał ją nago. „Odkryłem również u siebie stan zakochania się w matce i zazdrość o ojca i uważam je teraz za zjawisko powszechne we wczesnym dzieciństwie”18. O tym, z jak silnym tabu i poczuciem winy wiązał się widok mamy w stroju Ewy, może świadczyć fakt, że nawet po latach, opisując to wydarzenie, użył łacińskich, jak to ujął jeden z biografów, „bezpiecznych i stwarzających dystans” terminów łacińskich: matrem (matka) i nudem (naga).
Jakub z pewnością nie był autorytarnym ojcem, nie przybierał pozy patriarchy rodu i nie wymagał bezwzględnego posłuszeństwa, można wręcz powiedzieć, że miał dość liberalne podejście do kwestii swojego miejsca w rodzinie. Zawsze kiedy trzeba było podjąć jakąś ważną decyzję bądź rozwiązać jakiś problem, zwoływał naradę rodzinną, w której oprócz niego i Amalii brały udział także dzieci, oczywiście po osiągnięciu odpowiedniego wieku. To właśnie podczas narady, kiedy debatowano nad imieniem dla nowo narodzonego brata, z ust Zygmunta padła propozycja, by dać mu imię po słynnym władcy, wodzu i zdobywcy Aleksandrze Macedońskim, która została przyjęta z entuzjazmem przez resztę rodziny. Wydaje się, że z czasem to właśnie Sigi grał na wspomnianych spotkaniach pierwsze skrzypce i to z jego opinią, a nie ze zdaniem Jakuba, rodzina najbardziej się liczyła.
Bez wątpienia ojciec stracił wiele w oczach syna, kiedy opowiadał mu o pewnym przejawie antysemityzmu, którego doświadczył w młodości. Pewnego dnia, gdy szedł spokojnie ulicą, zaczepił go jakiś mężczyzna i chcąc zamanifestować swoją pogardę dla narodu żydowskiego, strącił mu z głowy czapkę, rzucił ją w błoto i zażądał, by jako Żyd, a więc obywatel drugiej kategorii, ustąpił mu miejsca, schodząc z chodnika. Gdy dwunastoletni wówczas Zygmunt zapytał Jakuba, jak zareagował na taką zniewagę, był bardzo rozczarowany odpowiedzią ojca, który wyznał mu, że po prostu zszedł z chodnika, podniósł nakrycie głowy, nie wszczynając żadnej awantury. Dla chłopaka, który uwielbiał Napoleona, jego generała o żydowskich korzeniach André Massénę oraz greckich herosów i rzymskich dowódców, był to dowód wielkiego tchórzostwa Jakuba. O ileż bardziej imponował mu ojciec Hannibala Hamilkar, który swojemu kilkuletniemu synowi nakazał przysiąc wieczną nienawiść do Rzymian.
A przecież ojcu bardzo wiele zawdzięczał: to on był jego pierwszym nauczycielem, on też podsuwał mu książki, początkowo bogato ilustrowane, potem już nieco poważniejsze. Bardzo wcześnie uczył swoje dzieci czytać, a lektury, które im polecał, mogłyby wydawać się zbyt poważne dla tak młodych czytelników. A jednak Zygmunt radził sobie z nimi znakomicie, zaś lista książek, które czytał w dzieciństwie, jest doprawdy imponująca: jako sześciolatek zapoznał się z Biblią, dwa lata później sięgnął po dzieła Szekspira, autorowi Makbeta pozostał zresztą wierny do końca życia i często cytował z pamięci długie fragmenty jego sztuk. W wieku dziesięciu lat czytał klasyków, w tym Cervantesa i Goethego. Jego idolami byli starożytni bohaterowie w rodzaju Hannibala, który jako jeden z nielicznych poważył się przeciwstawić potężnemu Rzymowi.
Jakub zaszczepił też synowi miłość do pieszych wędrówek, wspólnie chodzili na długie wycieczki po okolicznych lasach. Zdaniem tych, którzy znali Jakuba i jego najsłynniejszego syna, Zygmunt odziedziczył po ojcu poczucie humoru, po matce zaś sposób bycia, pełen chłodnego dystansu. Jakub Freud był rzeczywiście bardzo pogodnym człowiekiem i z iście stoickim spokojem przyjmował zmienne koleje losu, a Sigi widział go naprawdę strapionego tylko jeden raz – kiedy dowiedział się o aresztowaniu swojego brata Józefa. Mężczyzna, jak potem twierdził jego bratanek, „pozwolił się wciągnąć w transakcję z rodzaju tych surowo karanych przez prawo”19. Ową karalną transakcją okazało się puszczenie w obieg fałszywych pieniędzy. Najprawdopodobniej Józef był tylko trybikiem w wielkiej machinie, gdyż, jak mawiał jego brat, „nie był nigdy złym człowiekiem, jedynie półgłówkiem”20, ale uczyniono z niego kozła ofiarnego i przed sądem stanął jako mózg całego przedsięwzięcia. Temat szybko podchwyciła prasa, a o wyczynach stryja Zygmunta informowały wszystkie gazety w Austrii. Jakub martwił się też o swoich dwóch starszych synów, których przedsiębiorczy Józef nakłonił do współpracy w tym procederze. Do przestępstwa doszło na terenie Anglii, gdzie obaj jego bratankowie wyjechali w celach zarobkowych. Nieszczęsny Jakub w ciągu kilku dni osiwiał ze zmartwienia. Wprawdzie Józef trafił w końcu do więzienia, ale Filip i Emanuel nie zostali nawet postawieni w stan oskarżenia. Wydaje się, że małemu Zygmuntowi udzielił się nastrój ojca i bolesne wspomnienie o wybryku stryja wryło się w jego pamięć, skoro potem Józef śnił mu się w trudnych okresach życia.
Józef Freud nie był jedyną osobą z otoczenia Sigiego, która popadła w konflikt z prawem – w więzieniu znalazła się także jego opiekunka, która zajmowała się nim, gdy matka nie mogła, zwłaszcza gdy była w ciąży. Anna bardzo źle wspominała tę kobietę, opisywała ją jako starą, brzydką i sprytną, ale Zygmunt kochał ją równie mocno jak mamę. Ponieważ była katoliczką, często zabierała swojego podopiecznego do kościoła, ale trudno orzec, czy robiła to w nadziei na nawrócenie powierzonego jej opiece żydowskiego dziecka, czy po prostu chciała uczestniczyć w nabożeństwach, a malca nie mogła przecież zostawić bez opieki.
Na Sigim wizyty w katolickiej świątyni, a zwłaszcza kazania, musiały robić duże wrażenie, skoro, jak wypominała mu potem jedna z sióstr, po powrocie do domu wygłaszał członkom rodziny „kazania o Bogu wszechmogącym”. Zdaniem Petera Gaya stara i brzydka opiekunka zapisała się dość osobliwie w pamięci podopiecznego, gdyż „Freud czynił niejasne aluzje, że wprowadzała go w tajniki seksu”21, ale inni biografowie nie potwierdzają jego insynuacji. Jak się okazuje, regularne chodzenie do kościoła nie przeszkadzało kobiecie okradać swoich pracodawców i długo udawało się jej ukrywać to przed nimi. Dopiero Filip, który często gościł w domu ojca i macochy, zdemaskował ją i doprowadził do aresztowania nieuczciwej kobiety. Trzyletni wówczas Sigi bardzo to przeżył. W dodatku, kiedy pewnego dnia się obudził i nie zastał obok siebie matki, wpadł w panikę, że ją również aresztowano. A ponieważ Filip miał się wyrazić w jego obecności, że jego piastunka została „wreszcie przyskrzyniona”, malec wyobrażał sobie, że trzymają ją w jakiejś skrzyni. W swojej naiwności uznał, że przedmiotem, który najbardziej przypomina skrzynię, jest kredens, i ubzdurał sobie, że właśnie w nim zamknięto jego ukochaną mamę. Filip, chcąc uspokoić płaczącego braciszka, otworzył drzwiczki, żeby go przekonać, że Amalii tam nie ma, ale chłopiec przestał płakać dopiero wtedy, gdy matka stanęła w drzwiach domu.
W 1859 roku dla rodziny Freudów nastał wyjątkowo trudny okres związany z kryzysem w branży włókienniczej, z którą związany był Jakub. Nie było innego wyjścia, jak tylko udać się na emigrację, albo przynajmniej opuścić prowincjonalny Freiberg i poszukać szczęścia w jakimś większym mieście. Jakub i Amalia zdecydowali się na to drugie rozwiązanie, dlatego wraz z synem i córką opuścili miasteczko na Morawach. Ale Freiberg już na zawsze miał pozostać w sercu i wspomnieniach Zygmunta, który, już po zdobyciu sławy, zapewniał w liście do władz miasta: „Głęboko we mnie żyje jeszcze wciąż szczęśliwe dziecko z Freibergu, pierworodny syn młodej matki, który z tego powietrza, z tej gleby odbierał pierwsze niezatarte wrażenia”22.
Początkowo Freudowie udali się do Lipska, ale najwyraźniej nie znaleźli tam szczęścia, skoro w sierpniu 1859 roku przenieśli się do znacznie większego, ludnego, stołecznego Wiednia. Zygmunt miesiące spędzone w Lipsku określi jako niewarte „tego, aby coś z nich sobie zapamiętać”23, i w żadnej ze swoich prac nie wspomni nawet słowem o tym okresie życia. Wiedeń, stolica cesarstwa, od XVIII wieku przeżywający złoty okres w swojej historii, był prawdziwą, ludną metropolią, w której koncentrowało się życie kulturalne kraju. Nie bez przyczyny nazywano go wówczas „królową miast niemieckich”. W dodatku stale się rozbudowywał i rozkwitał – w 1860 roku, a więc kiedy w mieście mieszkała już rodzina Freudów, rozpoczęła się budowa Ringstrasse (w niektórych opracowaniach tłumaczona jako Ring Wiedeński), przyszłej reprezentacyjnej ulicy. W licznych kawiarniach i salonach bogatych mieszczan kwitło życie towarzyskie. W owym czasie do stolicy cesarstwa Żydów ściągała nadzieja na obiecywane od jakiegoś czasu przez władze polityczne zrównanie z chrześcijańskimi obywatelami państwa. W większości miast członkowie żydowskiej diaspory żyli albo w wydzielonych gettach, albo w społecznej izolacji, w przeżywającym rozkwit gospodarczy Wiedniu nie było natomiast takich ograniczeń. Nawiasem mówiąc, wiedeńscy Żydzi mieli we wspomnianym boomie gospodarczym niemały udział. Rządzący Austrią Franciszek Józef był jeszcze młodym człowiekiem, któremu, po stłumieniu rewolty w 1848 roku, stopniowo udawało się zdobywać sympatię poddanych. Od czterech lat był żonaty ze zjawiskową bawarską księżniczką Elżbietą, zwaną Sissi, co przysporzyło mu rzesze sympatyków nie tylko wśród poddanych, ale także w całej Europie.
Zygmunt Freud z pewnością się do nich nie zaliczał, bo już jako młody człowiek wyrażał się bardzo krytycznie zarówno o instytucji monarchii, jak i samych Habsburgach. W 1860 roku był jednak małym chłopcem, którego wielkie miasto równie przerażało, jak zachwycało. Jego systematycznie powiększająca się o kolejne dzieci rodzina kilkakrotnie się przemieszczała – pierwszym miejscem zamieszkania był niewielki domek przy Pfeffergasse 1, w zamieszkanej głównie przez Żydów dzielnicy Leopoldstadt. Przeprowadzka do wielkiego miasta okazała się najwyraźniej strzałem w dziesiątkę, gdyż Jakubowi w końcu zaczęło się wieść w interesach, dzięki czemu mogli przeprowadzić się do większego lokum przy Glockengasse. Wciąż jednak mieszkali w tej samej dzielnicy, która odstawała od rozkwitającego wówczas miasta. Ulice były dość obskurne, a obok licznych synagog można było tu znaleźć typowe żydowskie jatki, piekarnie, warsztaty szewskie czy sklepy z tandetą.
Twórca psychoanalizy żywił wobec Wiednia ambiwalentne uczucia; pytany o stosunek do stolicy cesarstwa, zawsze wyrażał się o tej metropolii negatywnie, nazywając ją „swoim więzieniem”, a górującą nad miastem katedrę św. Stefana uważał wręcz za obrzydliwą. Mawiał też: „W przeciwieństwie do Anteusza24 nabierałem sił, ilekroć oddalałem się od ziemi tego miasta”25. Wprawdzie Freud rzeczywiście regenerował siły na wyjazdach poza miasto, spędzając wakacje w górach i na długich pieszych wędrówkach, to jednak był typowym wiedeńczykiem, żył i zachowywał się jak zdecydowana większość mieszkańców klasy średniej naddunajskiej stolicy. Co więcej, w jego czasach pokutował pogląd, że opracowana przez Freuda psychoanaliza jest nie tylko miejskim zjawiskiem, ale wręcz typowo wiedeńskim. Jej twórca się z tym nie zgadzał, a sugestię francuskiego psychologa Pierre’a Janeta, jakoby psychoanaliza mogła powstać wyłącznie w zmysłowej atmosferze stolicy Austrii, potraktował jako złośliwość i to podszytą antysemityzmem.
Wraz z Freudami do Wiednia przyjechał także młodszy syn Jakuba Filip, za którym Sigi bardzo tęsknił. Co ciekawe, mały Zygmunt często wyobrażał sobie, że to właśnie jego starszy brat, młody i przystojny Filip, jest jego ojcem. Jeden z jego współpracowników wspominał, że psychoanalityk często powtarzał, iż jego życie potoczyłoby się zupełnie inaczej, gdyby jego ojcem nie był Jakub, ale właśnie Filip. Zapewne ten fakt w połączeniu z codzienną bytnością Filipa w ojcowskim domu, zwłaszcza pod nieobecność pana domu, skłoniły pisarkę Marianne Krüll do wysunięcia dość ryzykownej tezy, jakoby Amalia i Filip byli kochankami. Nie przedstawia jednak na jej poparcie żadnych przekonujących argumentów, poza snami, które nawiedzały Freuda czterdzieści lat później
Z kolei inny biograf słynnego psychoanalityka, Peter Gay, zauważa, że najstarsza córka Amalii mogła być biologicznym dzieckiem Filipa Freuda. Romans pani Freud i jej pasierba, o ile w ogóle do niego doszło, musiał się skończyć pod koniec 1860 roku, kiedy Emmanuel i Filip zdecydowali się na emigrację do Anglii. Młodszy z braci wytrwał w stanie kawalerskim aż do 1873 roku, kiedy ożenił się z Matildą Bloome, z którą miał dwoje dzieci – urodzoną w 1873 roku Paulinę Marię i trzy lata młodszego syna Morrisa Herberta Waltera. Starszy zaś z braci Freudów, oprócz wspomnianych już Jana i Pauliny, miał jeszcze troje dzieci: Berthę, która urodziła się w 1859 roku, syna Solomona Samuela, przez bliskich zwanego Samem, oraz Mathildę, urodzoną w 1862 roku. Zygmunt będzie prowadził ożywioną korespondencję z Samem, a listy pisane do mieszkającego w Anglii krewniaka stanowią nieocenione źródło informacji dla biografów twórcy psychoanalizy.
Freud początkowo pobierał nauki w domu, ale w 1865 roku rozpoczął edukację w szkole średniej, gimnazjum. Kiedy przekraczał jej progi, nie ustępował w niczym chłopcom, którzy wcześniej uczyli się w placówkach edukacyjnych z prawdziwego zdarzenia, a nawet ich przewyższał. Jego wcześniejsze lektury sprawiły bowiem, że zarówno oczytaniem, jak i kulturą dorównywał gruntownie wyedukowanemu dorosłemu. W dodatku był bystry i inteligentny, a wiedzę chłonął szybko i łatwo. Miał też wyjątkowe zdolności językowe. Jak wspomina najstarszy syn Zygmunta, ojciec był „bardzo zdolny, jeśli chodzi o naukę języków, i tymi, których się uczył, mówił biegle. O tyle, o ile mogę powiedzieć, miał dobry akcent. Znał francuski, angielski i włoski, i co nam z dumą powtarzała matka, hiszpański. Nigdy nie słyszałem go mówiącego po hiszpańsku, ale wiem, że korespondował z hiszpańskimi wydawcami jego dzieł zebranych w ich języku ojczystym”26.
Rodzice Zygmunta zdecydowali się posłać go do wiedeńskiego Leopoldstadt Communal-Realgymnasium przy Taborstrasse, którego szeroko zakrojony humanistyczny program odpowiadał zainteresowaniom syna. Nawiasem mówiąc, młodzi Żydzi stanowili aż 30 procent wszystkich uczniów ówczesnych gimnazjów w Wiedniu, pomimo że żydowska populacja mieszkańców miasta stanowiła tylko 10 procent, podobnie przedstawiały się statystyki w całej ówczesnej Austrii. A przecież były to jedyne szkoły średnie gwarantujące klasyczne wykształcenie, a przede wszystkim kończące się maturą, która umożliwiała kontynuację nauki w celu zdobycia wyższego wykształcenia. Dla Żydów posłanie nawet jednego syna do gimnazjum było najważniejszym narzędziem asymilacji i kolejnym krokiem na drabinie awansu społecznego. „Dowodem tego są dane dotyczące zawodów wykonywanych przez ojców gimnazjalistów oraz ich dalszych wyborów edukacyjnych – czytamy w publikacji pióra Leny Magnone: Emisariusze Freuda. Transfer kulturowy psychoanalizy do polskich sfer inteligenckich przed drugą wojną światową. – W gimnazjach Żydami było 80% wśród tych, którzy mieli ojców w handlu, 60% – w finansach i przemyśle, Żydami było też 50% synów lekarzy, nieco więcej znajdziemy ich wśród synów prawników i dziennikarzy. Gdyby wszystkie te zawody potraktować po prostu jako mieszczaństwo, 65,3% tak zdefiniowanej grupy stanowiliby Żydzi. Statystyki pokazują też niezwykłą mobilność społeczną. O ile w przypadku nie-Żydów synowie raczej pozostawali w obrębie tej samej profesji, o tyle 93% synów żydowskich handlarzy zostawało lekarzami”27.
Jeżeli wierzyć wspomnieniom twórcy psychoanalizy, nauczyciele bardzo szybko odkryli jego zdolności i inteligencję. „W gimnazjum przez siedem lat byłem prymusem; cieszyłem się specjalnymi przywilejami – nie wymagano ode mnie egzaminów”28 – relacjonuje w publikacji Moje życie i psychoanaliza. I rzeczywiście, nauczyciele chwalili go nie tylko za zdolności i doskonałą pamięć, ale również za bardzo dobry styl. Okazuje się bowiem, że Freud już jako nastolatek świetnie pisał, jego prace pisemne wyróżniały się nie tylko lekkim i zrozumiałym, ale także bardzo dojrzałym stylem. Okres nauki w gimnazjum to też czas szukania autorytetów wśród nauczycieli, których Freud po latach wspominał bardzo dobrze i z wielkim sentymentem. Pomimo że był już zdeklarowanym ateistą, jego ulubionym nauczycielem był wykładowca religii doktor Samuel Hammerschlag, z którym twórca analizy pozostawał w przyjacielskich stosunkach aż do jego śmierci w 1904 roku. Freud nawet dał jednej ze swoich córek imię Anna, które nosiła córka jego ulubionego pedagoga.
Bohater naszej opowieści był nie tylko pilnym i zdolnym uczniem, ale przede wszystkim pełnym młodzieńczej energii nastolatkiem, nauka nie zabierała mu więc całego dnia, chociaż bezsprzecznie była jego ulubionym zajęciem. Znajdował też czas na zabawy czy jazdę na łyżwach. Często zapraszał do domu paczkę kolegów ze szkoły, ale myliłby się ten, kto by sądził, że młodzi ludzie marnotrawili czas na jałowe rozrywki, ponieważ wspólnie czytali książki, uczyli się albo rozmawiali na interesujące ich tematy. Nie bez przyczyny siostra Anna nazywała ich „towarzyszami studiów”, a nie „towarzyszami zabaw”.
Wraz ze swoim najbliższym wówczas kolegą Eduardem Silbersteinem Freud założył wyjątkowo ekskluzywne, bo składające się zaledwie z dwóch członków, stowarzyszenie o nazwie Academia Cartell ane, co w polskich przekładach biografii ojca psychoanalizy tłumaczone jest jako Akademia Hiszpańska. Chłopcy założyli je pod wpływem lektury opowiadania Cervantesa Rozmowa psów, w którym dwa czworonogi prowadzą dialog filozoficzny. Używali też pseudonimów zaczerpniętych z tego utworu: Freud był Scypionem, a Silberstein – Berganzą. Było to typowo intelektualne gremium, którego celem była wymiana myśli i poglądów, głównie za pomocą korespondencji, i to w językach obcych, w tym również po hiszpańsku, z powodu konieczności zachowania tajemnicy.
I właśnie z jednego z takich listów dowiadujemy się o pierwszym, młodzieńczym zauroczeniu Freuda dziewczyną. Była nią Gisela Fluss, którą poznał w 1872 roku podczas wizyty w rodzinnym Freibergu. Nie wiemy, czym ujęła go nastolatka, ale przyszły twórca psychoanalizy nie wyjawił jej swoich uczuć, zapewne z powodu nieśmiałości, a może, jak sam to określił, przez „absurdalny hamletyzm”. Kiedy wyjechała, bardzo za nią tęsknił i rozmyślał o niej, wędrując samotnie po lasach okalających Freiberg. Pożegnanie z pierwszą miłością było równocześnie pożegnaniem z miastem dzieciństwa, bo Zygmunt już nigdy do Freiberga nie wrócił. Pytanie tylko, czy Gisela była faktycznie pierwszą miłością Freuda, bo jego listy do zaprzyjaźnionego Eduarda Silbersteina są pełne zachwytów… nad jej matką. Młodzieniec tak się rozpisuje o zaletach owej kobiety, sławi jej inteligencję, ogładę i łagodność, że Peter Gay uznał to za przejaw „zaburzenia o charakterze edypalnym” i doszedł do wniosku, że to pani Fluss, a nie jej córka, była obiektem uczuć Zygmunta.
Jak się okazuje, pomimo wzorowych wyników w nauce prymusowi nie zawsze wszystko układało się idealnie. W 1869 roku w gimnazjum wybuchła prawdziwa afera związana z dwoma kolegami z jego klasy, Ottonem Drobilem i Ryszardem Oltem, którzy mimo że mieli dopiero po czternaście lat, odwiedzali różne spelunki i zadawali się z kobietami uprawiającymi najstarszy zawód świata. Oprócz tego Otto „pozostawał w związku z córką rzeźnika Wisgrilla”29 i jak zeznali indagowani przez nauczycieli uczniowie, spotykał się również z „pewną panienką przy jednej z przecznic Grabenu”30. Winowajców wydalono ze szkoły w trybie natychmiastowym, zaś wszystkich, którzy wiedzieli o ich nagannym postępowaniu i nie donieśli o tym dyrekcji szkoły, w tym bohatera naszej opowieści, ukarano obniżeniem oceny ze sprawowania. I w ten sposób na świadectwie Freuda w rubryce „zachowanie” zamiast oceny „wzorowe”, widniała ocena o dwa stopnie niższa – „odpowiednie” – ale w następnym roku wszystko wróciło do normy.
Innym razem nasz bohater przyłączył się do buntu przeciwko pewnemu niegrzeszącemu inteligencją, ale bardzo despotycznemu nauczycielowi i nawet został obrany rzecznikiem protestujących. Nie wiemy, jak potoczyły się losy owej uczniowskiej rewolty, ale z listu napisanego przez Freuda szesnaście lat później do jego ówczesnej narzeczonej wynika, że musiał za to „odpokutować”. Były to jednak tylko incydenty, które nie zachwiały jego pozycją prymusa ani nie spowodowały usunięcia go ze szkoły. Bo bardzo dobre oceny na świadectwie nie gwarantowały ukończenia gimnazjum w przypadku rażąco złego zachowania, jakie nie przystawało uczniowi tej renomowanej placówki; można było zostać usuniętym z grona gimnazjalistów. Na własnej skórze przekonał się o tym chociażby przyjaciel Freuda Henryk Braun, który tak bardzo interesował się postępami na froncie w wojnie niemiecko-francuskiej, toczącej się w latach 1870–1871, że zamiast chodzić do szkoły, przesiadywał w kawiarniach i czytał dostępne tam za darmo zagraniczne gazety. Został za to relegowany ze szkoły.
Braun nie był jedynym kolegą Zygmunta, z którym musiał się rozstać – z czterdziestu uczniów, których liczyła jego klasa, do matury przetrwało zaledwie szesnastu. Oczywiście nie wszyscy z owych dwudziestu czterech uczniów zostali relegowani ze szkoły, część z nich rezygnowała, nie radząc sobie z nauką, a część ze względu na koszty. Nie każdego bowiem było stać na czesne w wysokości 9 guldenów i 45 grajcarów za semestr, ale Jakub Freud płacił je regularnie, bez żadnych opóźnień, co wydaje się przeczyć tezie, że twórca psychoanalizy dorastał w niezamożnym domu, a jego rodzice mieli poważne problemy ze związaniem końca z końcem. Tej tezie przeczy też fakt, że Zygmunt przez cały okres nauki nie otrzymał ani razu stypendium i z pewnością się o to nie starał, bo przecież jako wzorowy uczeń nie spotkałby się z odmową.
Freud bardzo wcześnie stracił wiarę w Boga i został ateistą. Jak pisała jego siostra Anna: „Dorastał pozbawiony wiary w Boga i nieśmiertelność. Nie potrzebował tego”31. Być może gdyby wychowywał się w rodzinie ortodoksyjnych Żydów, byłoby to tragedią dla jego najbliższych, ale Zygmunt dorastał w domu indyferentnym religijnie. Wprawdzie Freudowie byli Żydami, ale do religii mieli dość swobodny stosunek – nie obchodzili tradycyjnych świąt żydowskich, nie chodzili do synagogi, za to celebrowali Boże Narodzenie. Ich wnuk Martin wspomina, że zarówno na Gwiazdkę, jak i na Nowy Rok jego babcia Amalia wyprawiała prawdziwe uczty, na które zapraszała wszystkich krewnych. Podawano wówczas: pieczoną gęś, marynowane owoce, ciasta i poncz, który dostawały nawet dzieci, ale mocno rozcieńczony. Wiemy także, że Freud obchodził Boże Narodzenie, ale nie zgadzał się na postawienie w domu choinki, celebrował natomiast wręczanie prezentów.
Z zapisów w rodzinnej Biblii wynika, że Zygmunt został obrzezany tydzień po narodzinach, a więc 13 maja 1856 roku, ale w jego przypadku chyba na tym skończyło się hołdowanie tradycji i religii żydowskiej. Jeden z jego biografów, David Cohen, zastanawia się, czy Zygmunt miał w ogóle bar micwę, którą chłopcy przechodzą w wieku trzynastu lat, stając się pełnoprawnymi członkami żydowskiej wspólnoty. Bar micwę urządza się nawet młodym Żydom niewywodzącym się z pobożnych i kultywujących tradycje rodzin, ale o tym wydarzeniu w życiu naszego bohatera nie wspomina żaden z jego biografów ani żaden z jego krewnych. Wiemy też, że w przeciwieństwie do ojca Zygmunt nie znał hebrajskiego ani nawet nie mówił w jidisz. Siostra Zygmunta Anna wspominała, że jako dziecko bywała w synagodze albo przynajmniej tak się jej wydawało. Przyznała też, że w dzieciństwie nie odróżniała żydów od chrześcijan i jako ośmioletnia dziewczynka miała poważne wątpliwości co do wyznania władającego Austro-Węgrami cesarza. Sądziła, że ponieważ panuje nad ludźmi wyznającymi różne religie, co miesiąc zmienia własne wyznanie – w jednym miesiącu jest zatem katolikiem, w innym – protestantem, w kolejnym zaś – żydem. Pomimo otwartej obojętności w kwestiach wiary i religii państwo Freudowie wychowywali swoje dzieci w poszanowaniu żydowskich tradycji i historii. Dowodem na to jest Zygmunt, który własne publikacje często okraszał aluzjami do historii rodem ze Starego Testamentu czy też odwoływał się do historii proroków, a w jego pracy z 1905 roku Dowcip i jego stosunek do nieświadomości (Der Witz und seine Beziehung zum Unbewussten) roi się od tradycyjnego żydowskiego humoru.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Za: J.R. Casafont, Zygmunt Freud. Człowiek i twórca, tłum. D. Bartnik, Warszawa 2007, s. 96. [wróć]
2. Za: D. Cohen, Ucieczka Sigmunda Freuda, tłum. J. Spólny, Poznań 2022, s. 13. [wróć]
3. Z. Freud, Moje życie i psychoanaliza, tłum. A. Kowaliszyn, B. Gawroński, Warszawa 1991, s. 5. [wróć]
4. Za: G. Markus, Zygmunt Freud i tajemnice duszy, tłum. M. Auriga, Warszawa 1993, s. 21. [wróć]
5. Ł. Chwalisz, Czy psychoanaliza opiera się na myśli kabalistycznej?, „Studia Psychologica” nr 7/2007, s. 269. [wróć]
6. Za: G. Markus, Zygmunt…, dz. cyt., s. 22. [wróć]
7. Za: M. Jacobs, Zygmunt Freud, tłum. M. Lipińska, Gdańsk 2006, s. 29. [wróć]
8. Za: D. Cohen, Ucieczka…, dz. cyt., s. 39. [wróć]
9. Za: tamże. [wróć]
10. Za: G. Markus, Zygmunt…, dz. cyt., s. 25. [wróć]
11. M. Freud, Freud – mój ojciec, tłum. R. Gałkowski, Warszawa 1993, s. 14. [wróć]
12. Tamże. [wróć]
13. Za: D. Cohen, Ucieczka…, dz. cyt., s. 50. [wróć]
14. M. Freud, Freud…, dz. cyt., s. 10. [wróć]
15. Za: G. Markus, Zygmunt…, dz. cyt., s. 24. [wróć]
16. Za: J.R. Casafont, Zygmunt…, dz. cyt., s. 26. [wróć]
17. Za: G. Markus, Zygmunt…, dz. cyt., s. 28. [wróć]
18. Za: tamże. [wróć]
19. Za: D. Cohen, Ucieczka…, dz. cyt., s. 44. [wróć]
20. Za: tamże, s. 24. [wróć]
21. P. Gay, Freud…, dz. cyt., s. 26. [wróć]
22. Za: G. Markus, Zygmunt…, dz. cyt., s. 23. [wróć]
23. Za: tamże. [wróć]
24. Anteusz – w mitologii greckiej gigant, syn boga morza Posejdona i bogini ziemi Gai. Dotknięcie ziemi, jego matki, przywracało mu siły. Pokonany przez Heraklesa, który zabił go, trzymając go przez dłuższy czas nad ziemią i nie pozwalając mu jej dotykać. [wróć]
25. Za: P. Gay, Freud…, dz. cyt., s. 29. [wróć]
26. Za: M. Freud, Freud…, dz. cyt., s. 40. [wróć]
27. L. Magnone, Emisariusze Freuda. Transfer kulturowy psychoanalizy do polskich sfer inteligenckich przed drugą wojną światową, t. 1, Kraków 2016, s. 40. [wróć]
28. Z. Freud, Moje życie…, dz. cyt., s. 5. [wróć]
29. Za: G. Markus, Zygmunt…, dz. cyt., s. 29. [wróć]
30. Za: tamże. [wróć]
31. Za: D. Cohen, Ucieczka…, dz. cyt., s. 51. [wróć]