Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Christine wraca do siebie po tym, gdy jej serce zostało złamane. Dziewczyna znajduje ukojenie, pomagając swojemu ukochanemu bratu Henry’emu w rozpoczęciu rodzinnego życia.
Zew Północy wciąż pobrzmiewa w sercu Christine. A zainteresowanie, jakie okazuje jej pewien mężczyzna jednocześnie pociąga dziewczynę i napełnia ją niepewnością.
Czy Christine będzie gotowa porzucić marzenia o życiu na Północy i pozwoli Bogu, by pomógł jej wybrać miłość na całe życie?
Christine zrobiła głęboki wdech i poszła zająć się swoimi wieczornymi
obowiązkami, a może nawet przynieść zachętę, nową porcję wiary
komuś w tym pełnym ludzi pomieszczeniu. Jak zwykle pomodliła się:
– Panie, poprowadź mnie dziś do kogoś, kto ma serce otwarte na
Ciebie. Gdy go spotkam, daj mi odpowiednie słowa. Spraw, bym mówiła
z mądrością i miłością. W imieniu Jezusa. Amen
Janette Oke
Znana kanadyjska autorka ponad 70 książek. W Polsce wydana została także jej bestsellerowa seria: Miłość przychodzi łagodnie, trylogia z czasów biblijnych: Śledztwo setnika, Ukryty płomień i Droga do Damaszku oraz seria pogodnych, rodzinnych powieści rozpoczęta przez tytuł Pewnego razu latem.
1. GŁOS SERCA
2. GDY NADCHODZI WIOSNA
3. ŚWIATŁO PORANKA
4. GDY ROZKWITA NADZIEJA
5. PONAD BURZĄ
6. GDY NADEJDZIE JUTRO
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 307
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wiatr obudził Christine, smagając gałęziami o skute lodem okno i ciskając kryształkami śniegu o drewniane bale chatki z nieokiełznaną siłą. W ceglanym kominie gwizdał żałobną melodię, jakby się tam odzywało jakieś mityczne stworzenie. Nie otwierając oczu, Christine wiedziała, że ten dzień nie będzie przyjemny. Jednak uśmiechnęła się, odczuwając dziwne zadowolenie, po czym wsunęła się głębiej pod ciepłą kołdrę.
Stłumiony krzyk północnego wiatru jakby przeniósł ją w przeszłość sprzed lat. Było to bardziej odczucie niż konkretne wspomnienie. Gdy była dzieckiem, wycie wiatru w zimowy poranek nie napełniało jej strachem. Nie odczuwała też frustracji z powodu tego, że utknie w domu zasypanym śnieżycą. Nie, było to uczucie komfortu, wygody, ciepła. Zadowolenia. Rozkładała wtedy przed trzaskającym kominkiem swoje ulubione książki z obrazkami, a jej stopy łaskotało delikatne futro dywaniku z niedźwiedzia, na którym leżała. Niemalże czuła zapach gorącej owsianki i na myśl o tym zaburczało jej teraz w brzuchu.
Przez owe wspomnienia sprzed lat Christine poczuła się znów niemalże jak dziecko. Bezpieczna, chroniona, kochana. Było to cudowne uczucie, którym owinęła się ciasno niczym swoim ciężkim wełnianym kocem firmy Hudson’s Bay.
Odkładając na bok te rozmyślania, niechętnie wychynęła spod koca. Mimowolnie zastanawiała się, co byłoby przyjemniejsze: jeszcze raz nakryć się pod samą brodę i słuchać nieustępliwego, lecz daremnego wycia wściekłego natręta, który jakby chciał narzucić swoją wolę mieszkańcom domku, czy wstać i patrzeć z bezpiecznej sypialni, jak ów natręt na próżno się miota.
Surowa siła śnieżnej burzy przypomniała Christine, że jej rodzice, którzy już długo zamieszkują Północ, znów przechytrzyli nieposkromioną naturę. Bez względu na to, jak mocno śnieżyca uderzała, oni byli bezpieczni i nie marzli. Ściany chatki, które wzniósł jej tata, pozostawały solidne. Mała przybudówka po wschodniej stronie była zaopatrzona po sam dach w kłody sosnowe i brzozowe. Lampy miały przycięte knoty i świeciły jasno. Christine wiedziała, że kuchnia będzie już ciepła i wypełniona zapachem świeżej kawy oraz tostów z cynamonem.
W końcu nie mogła się już oprzeć. Zsunęła stopy z łóżka i, ignorując panujący w pokoju chłód, zaczęła w półmroku szukać szlafroka, który wczoraj wieczorem zawiesiła na poręczy łóżka.
Wychodząc z pokoju, zawiązywała pasek od szlafroka. Zobaczyła w salonie ogień w kominku oraz pasek bladożółtego światła padającego z kuchni przez uchylone drzwi. Skierowała kroki właśnie prosto do kuchni, dokładnie wiedząc, co tam zastanie.
Tata będzie siedział przy stole z kubkiem parującej kawy, a mama będzie stała przy dużej, żelaznej kuchence, mieszając gorącą owsiankę. W piecu będzie się podgrzewał stosik tostów czekający na podanie owsianki. Pies z łbem opartym o przednie łapy będzie leżał na dywaniku przy drzwiach – w razie gdyby ktoś zdecydował, że jest wystarczająco bezpiecznie, by wyjść na dwór.
Mama Christine, słysząc jej lekkie kroki, odwróciła się.
– Wcześnie dziś wstałaś – zauważyła z uśmiechem. – Myślałam, że będziesz chciała dłużej pospać. Dziś będzie dobry dzień na posiedzenie przy kominku.
Christine skinęła głową i podeszła do jedynego okna w tym pomieszczeniu. Zeskrobała palcami warstwę szronu.
– Słyszałam wiatr. Było mi tak przyjemnie pod kołdrą, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie popatrzeć na śnieżycę.
Wynn poruszył się na swoim krześle.
– Jak zawsze – skomentował, nieznacznie kręcąc głową. Wypowiedział te słowa z lekką nutą pytania. Co takiego było w śnieżycach, że przyciągało Christine?
– Przez cały czas, kiedy mieszkałam w Edmonton, ani razu nie mieliśmy porządnej zawieruchy – powiedziała Christine. Jej głos zabrzmiał tęsknie, nawet w jej własnych uszach. – Owszem, padał śnieg. Nawet dużo. I wiał wiatr. Ale wśród tych wszystkich wysokich budynków jakoś nie potrafił się porządnie rozhulać. Nigdy nie słyszałam, by tak wył i zawodził, jak tutaj.
Nie mogła się powstrzymać, by nie zaśmiać się cicho z ironii tych słów i z tęsknoty, jaką wciąż czuła za taką właśnie zawieruchą.
Elizabeth odwróciła się nieco do niej.
– Lubisz ten dźwięk? – wzdrygnęła się, zadając to pytanie.
Christine wyjrzała przez otwór, który zdołała wydrapać w oknie.
– Chyba tak – znów się cicho zaśmiała.
– A ja przynajmniej nie muszę się już przejmować, co się dzieje z twoim tatą. Nieraz pół nocy przeleżałam, nie śpiąc, modląc się tylko i zamartwiając o niego.
Christine odwróciła się od okna i bieli wirującej wśród smaganych wiatrem gałęzi. Tak, też to pamiętała. Choć Elizabeth zawsze starała się nie okazywać swoich obaw, gdy Wynn musiał wyjść w śnieżycę, Henry i Christine wiedzieli, że mama się niepokoi. Christine przypominała sobie mężne usiłowania brata, by załagodzić lęk mamy. Mówił: „Tata jest przyzwyczajony do wychodzenia na dwór w śnieżycę. Wie, co robi”. Mama uśmiechała się wtedy, kiwała głową i proponowała prażoną kukurydzę albo grę w kółko i krzyżyk, ale wciąż widać było w jej oczach zmartwienie.
Christine ciaśniej zawiązała pasek od szlafroka i podeszła do miski w rogu, by umyć ręce przed śniadaniem. Ona również, nawet bardziej niż mama mogłaby przypuszczać, odczuwała ulgę z powodu tego, że tata nie wychodził dziś na szlak. Temperatura wciąż spadała, a ostry wiatr malowałby biały osad na futrzanym kołnierzu jego parki. Christine spojrzała na Wynna.
– Potrzebujesz dziś gdzieś wyjść?
Skinął głową.
– Tak, ale dopiero za dwie godziny.
Oczy Christine znów powędrowały do okna, za którym widać było pierwsze oznaki porannego światła.
– To dlaczego ty nie pospałeś dłużej? – spytała, drocząc się.
– Wstałem z przyzwyczajenia.
– A ty? – zwróciła się do mamy.
– A ja musiałam wstać, żeby przygotować temu przyzwyczajeniu kawę – zażartowała Elizabeth.
Wynn się zaśmiał. Christine wiedziała, że przygotowywał poranną kawę prawie tak samo często, jak mama, ale nic nie powiedziała.
– Oboje marnujecie sobie godziny snu – zbeształa ich w żartach.
Wynn pokręcił głową.
– Wcale nie marnujemy. To świetny czas na rozkręcanie się przed nadchodzącym dniem. Czytamy sobie po cichu, rozmawiamy.
Elizabeth wyciągnęła jeszcze jedną miseczkę z szafki.
– Zjesz z nami owsiankę?
– A z czym zrobiłaś? Bo nie lubię…
– Wiem, jakiej nie lubisz. To płatki owsiane, nie żytnie.
– To zjem.
– Weź sobie sztućce i kubek.
Christine podeszła do szafki.
– I może dorób jeszcze kilka tostów – poinstruowała ją Elizabeth. – Nie sądziłam, że wstaniesz tak wcześnie. Dżem truskawkowy znajdziesz w spiżarni.
Domkiem zatrząsnął silniejszy podmuch wiatru. Nawet pies podniósł łeb i zaskomlał.
– Ojej. Jeśli po tej burzy nie będę musiał naprawiać dachu, to będzie prawdziwy cud – skomentował cierpko Wynn. – Zedrze wszystko do gołych desek. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz słyszałem takie wściekłe wietrzysko.
Christine przyniosła do stołu kubek oraz dzbanek z kawą. Dolała tacie, po czym nalała sobie i mamie, i odstawiła dzbanek na kuchenkę. Rzeczywiście. Wściekłe wietrzysko. Ale tak miło było siedzieć w suchym, ciepłym, bezpiecznym domu. W jakiś dziwny sposób czuła się uprzywilejowana. Wyjątkowa.
– Mam nadzieję, że tam na prerii nie mają aż takiej śnieżycy. Aż strach pomyśleć, że Henry…
– Henry potrafi się o siebie zatroszczyć. Jest dobrze wyszkolony i wie…
Christine już dalej nie słuchała, jak tata droczy się z mamą, choć nie potrafiła ukryć uśmiechu. Role się odwróciły. Teraz tata starał się zapewnić mamę, że ich syn sobie poradzi. Kiedyś to syn zapewniał, że tacie nic się nie stanie podczas śnieżycy.
Wynn uścisnął dłoń Elizabeth, chcąc jej dodać otuchy. Ona, siadając na krześle obok męża, zmusiła się do uśmiechu i skinęła głową. Lecz Christine zauważyła, że znów w oczach Elizabeth odmalowywało się zmartwienie. Palce mamy zacisnęły się na dłoni ojca, jakby Elizabeth chciała mocniej przylgnąć do obietnicy, którą Wynn właśnie wypowiedział.
– Czy Henry dzwonił ostatnio? – zapytała Christine, zajmując krzesło po przeciwnej stronie niewielkiego stołu.
– Nie, od zeszłego tygodnia się nie odzywał.
– Myślałam, że miał dać nam znać, jak tylko ustalą z Amber datę ślubu.
– Tak. Czyli chyba jeszcze nie ustalili.
Kolejny silny podmuch wiatru aż zatrząsnął oknem.
– Mam nadzieję, że nie będą oczekiwali, że do nich pojedziemy w taką pogodę – wzrok Christine powędrował do okna.
– Skończy się, zanim się obejrzysz. Jak zawsze – odparł jej ojciec.
To prawda, śnieżyce nigdy nie trwały zbyt długo. Lecz gdy jedna z nich właśnie trzymała człowieka w swych lodowatych szponach, wydawało się, jakby miała już nigdy nie odpuścić.
– Pada śnieg? Czy to tylko wiatr rozwiewa to, co napadało wczoraj? – zastanawiała się Christine.
Wynn zaśmiał się cicho.
– Trudno powiedzieć. Wcześniej wyprowadziłem psa. Nie dało się dojrzeć własnych stóp. Częściowo dlatego, że było jeszcze ciemno, ale nawet przy świetle padającym z naszych okien i tak niewiele widziałem.
– To chyba dzisiaj nigdzie nie wyjdę – wymamrotała pod nosem Christine.
Elizabeth spojrzała na nią oczami rozszerzonymi ze zdziwienia.
– Nie planowałaś chyba…?
– Nie, nie – zapewniła prędko Christine. – Ale naprawdę powinnam już poszukać pracy. Nie mogę tylko tu siedzieć i…
– Myślałam, że uzgodniliśmy, że poczekasz do ślubu Henry’ego i potem poszukasz pracy.
Christine wzruszyła ramionami.
– To była twoja propozycja. I zgodziłam się, że to mądre, ale Henry jakoś się nie spieszy z ustaleniem daty. Nie mogę tu ciągle siedzieć i wykorzystywać waszej dobroci.
– Nie mamy ci niczego za złe. Cieszymy się, że mieszkasz z nami. Twoje towarzystwo jest cenniejsze niż ta odrobina jedzenia, którą nam zjadasz. Poza tym pomogłaś mi zebrać warzywa z ogrodu, wysprzątałaś piwniczkę, zagrabiłaś liście i…
Christine uśmiechnęła się, gdy mama wymieniała kolejne rzeczy. Miło było czuć się chcianą i potrzebną w domu. Ale była już dorosła. Doświadczyła już, co to znaczy zarabiać na swoje utrzymanie. Naprawdę potrzebowała wyfrunąć z tego przyjemnego, wygodnego gniazdka i być na swoim.
Mimo ciepła panującego w kuchni, gdy pomyślała o powrocie do miasta, nagle poczuła chłód. Ani trochę nie była miastową dziewczyną. Kochała otwarte przestrzenie i wolność nieba nad sobą. Czuła jedność z naturą, nawet taką nieokiełznaną. Miasto jakby dusiło ją w swym pośpiechu, ciasnocie i ciągle gdzieś goniących masach ludzkich.
– Czy pan Kingsley wystawi ci referencje?
To pytanie wywołało w ciele Christine kolejną falę chłodu. Czy pan Kingsley, jej były pracodawca, nadal się gniewał z powodu tego, że Christine odwołała ślub z jego synem? A jeśli tak, to czy zachowa się fair wobec niej? Była dobrą pracownicą. Nie, więcej niż tylko dobrą. Wolał pracować z nią niż z innymi sekretarkami w swoim biurze. Chyba nie narażałby jej kariery z czystej złośliwości?
Christine nie była pewna. Być może mądrzej byłoby nie prosić go o referencje.
– Nie wiem – odpowiedziała mamie. Jej głos był cichy i napięty.
– No cóż… Swoją pierwszą pracę dostałaś, nie mając żadnych referencji, więc drugą też możesz tak dostać.
Jej tata był pewien, że Christine nie będzie miała żadnych problemów ze znalezieniem zatrudnienia.
– Chciałabym, żeby tu było jakieś miejsce… – Christine nie dokończyła myśli. Wiatr nie przeszkadzał w tym, by to zdanie zawisło w powietrzu. Wszyscy troje się nad nim pochylili. Dyskutowali już wcześniej o tym, czy nie dałoby się znaleźć pracy dla Christine w ich małym miasteczku, aby nie musiała znowu opuszczać rodziny.
– Mogłabyś znaleźć jakieś małe lokum w tej okolicy… – powiedziała wtedy Elizabeth. – Chociaż wiesz, że jesteś tu mile widziana i możesz z nami mieszkać, jak długo zechcesz…
Ale poszukiwanie pracy tutaj nie przyniosło rezultatów. Ani w miasteczku, ani w okolicach nie znalazła się żadna odpowiednia praca dla Christine.
– Może powinnaś przyjąć propozycję cioci Mary i zamieszkać u nich w Calgary? – powiedziała teraz Elizabeth, na pozór pochłonięta smarowaniem tosta marmoladą.
– Ale to tak daleko od domu.
– Przynajmniej byłabyś z rodziną. A pociąg…
– Pociąg to ciasna puszka. I zatrzymuje się w każdej mieścinie po drodze. Ostatnim razem miałam wrażenie, że nigdy nie dojedziemy do Calgary. No i musiałabym…
– Tak, wiem – westchnęła Elizabeth. – To takie trudne. Dzieliłaby nas zbyt duża odległość.
– Potrzebuję własnego auta, ot co. Wtedy mogłabym…
– Litości, dziecko – Elizabeth wzniosła ręce do góry. – To ja już w ogóle bym nie zaznała spokojnego snu. Gdybyś mieszkała sama i jeździła samochodem po wiejskich wertepach, ciągle bym się o ciebie zamartwiała.
– Oj, mamo.
– Naprawdę – broniła się Elizabeth. – I tak jest to dla mnie straszne, że Henry tym jeździ, a on jest mężczyzną. Ale ty? Co by było, gdybyś złapała gumę, albo…
– To bym zmieniła oponę.
– A niby jak…?
– Używając lewarka. Każde auto jest wyposażone w lewarek. Kiedyś widziałam, jak jeden człowiek to robi. Nie wyglądało na takie znowu trudne. Kobieta też by sobie poradziła.
Elizabeth wzniosła oczy do sufitu i znów wyrzuciła dłonie do góry. Wynn zachichotał. Na zewnątrz wciąż szalała burza.
– A wolałabyś, żebym zamiast tego jeździła z psim zaprzęgiem?
To pytanie było zadane żartem, lecz Elizabeth nie połknęła przynęty.
– Tak, chyba bym wolała. Psy przynajmniej nie łapią gumy ani się nagle nie psują, ani… nie gotuje im się nic pod maską, nie wyrzucają w powietrze pary, nie zdarza im się utknąć w rowie albo w zaspie.
Christine nie mogła się powstrzymać, by się nie zaśmiać.
– Ale jak tata wyjeżdżał z zaprzęgiem, to też się stale martwiłaś.
Wyraz twarzy Elizabeth zdradził, że została przyłapana na niekonsekwencji, ale nie chciała się do tego głośno przyznać.
– To było co innego – rzekła obronnym tonem.
– A niby dlaczego?
– Bo nie chodziło wtedy o to, czym tata jeździł.
– A o co?
– O jakiegoś pijanego czy szaleńca z nożem… albo z bronią. O nagłą burzę… rzekę, jezioro z kruchym lodem, na który tata musiał wejść. O pioruny, które zapalały suchy las. O takie rzeczy mi chodziło. Tym się martwiłam.
– Mamo – ogłosiła Christine. – Ja myślę, że ty po prostu zbyt często się martwisz.
Lecz powiedziała to z miłością, nie zaś z potępieniem w głosie.
Zamiast odpowiedzieć, Elizabeth wstała i dolała wszystkim kawy. Christine obserwowała mamę z życzliwością. Wiedziała, że Elizabeth przez te wszystkie lata każdą troskę starała się zanosić przed Boga w modlitwie. Nietrudno było modlić się w obliczu lęków czy wątpliwości, ale zostawianie tego ciężaru przed Bogiem było czasem dużym wyzwaniem. Kiedyś Elizabeth opowiadała Christine o tym, że przynosiła swoje zmartwienia Bogu, a potem zabierała je z powrotem ze sobą. Trapiła się, gdy powinna była już mieć pokój i zachowywać wiarę. Powiedziała, że miała lata praktyki, a jednak… jednak… zastanawiała się, czy poziom jej zaufania do Boga staje się wyższy, czy może jednak maleje. Christine uścisnęła ją wtedy i powiedziała, że nie ma na to gotowej odpowiedzi, lecz wiedziała, że mama stanowiła przez te wszystkie lata dla niej i Henry’ego przykład tego, co to znaczy mieć głęboką ufność w Bogu.
– Ja chyba teraz też bym się trochę martwił – przyznał Wynn – jak pomyślę, że miałabyś sama jeździć autem. Te maszyny jakby… potrzebują męskiej ręki. Przynajmniej tu, w leśnej głuszy.
Christine patrzyła na ojca. Wynn nigdy nie wypowiadał się na temat tego, jakie zachowania były odpowiednie dla której płci. Na jej twarzy musiało odmalować się zaskoczenie, gdyż ojciec pospieszył z wyjaśnieniem:
– Nie chodzi mi o to, że kobieta nie może tego robić – zmieniać opon, uzupełniać płynu w chłodnicy i tym podobnych. Ale po prostu wydaje mi się, że nie powinna musieć tego robić. To ciężka praca i człowiek brudzi sobie przy niej ręce. Nie przystaje mi to do czystych spódnic i gładkich dłoni.
Nim Christine zdołała odpowiedzieć, jej tata dorzucił:
– To jest tak jak z tą wojną.
Wojna. Tak, Kanada niedawno przystąpiła do wojny. Christine znów poczuła w ciele przejmujący chłód. To prawda, że wojna wydawała się taka nierealna, bo działa się daleko stąd. Właściwie to na innym kontynencie. Ale fakt był taki, że ich kraj oficjalnie przystąpił do tej wojny. Christine, tak jak wielu innych ludzi, była w szoku, gdy 1 września 1939 roku gazety ogłosiły w przerażających nagłówkach, że Niemcy najechały na Polskę. Następnego dnia nagłówki krzyczały wielkimi literami, że Wielka Brytania wypowiedziała Niemcom wojnę. Kanada jako niezależny kraj zrobiła to samo tydzień później. Młodzi Kanadyjczycy, a także niektóre Kanadyjki, przyłączali się do tej słusznej sprawy, zaciągając się do wojska. Christine zastanawiała się, czy też powinna tak uczynić. Bronić swojego kraju. Być częścią oddziałów, które jadą powstrzymać wroga. Ale nie odważyła się wspomnieć o tych rozważaniach rodzicom.
Nagle wydało jej się, jakby ten zimny wiatr przedostał się wreszcie do ich małej kuchni. Christine zauważyła, że jej mamą wstrząsnął dreszcz i sama bezwiednie mocniej owinęła się swoim szlafrokiem.
– Rozumiem, dlaczego młodzi mężczyźni tak bardzo chcą bronić swojego kraju i wszystkiego, w co wierzymy. Gdybym był młodszy i sprawny fizycznie… – Oczy Wynna mimowolnie skierowały się na chorą nogę. – Sam bym się zaciągnął. Ale kobiety? Jakoś mi to nie pasuje. Brudne okopy to nie miejsce dla kobiet.
– Ale kobiety przecież nie siedzą w okopach – zaprotestowała Christine. – Służą w szpitalach, kantynach i biurach…
– Ale i tak dosięgają je okropieństwa wojny. Od tego nie ma ucieczki.
– Jak myśmy w ogóle zboczyli na ten… ten okropny temat? – spytała Christine. – To był taki przyjemny poranek, a teraz proszę, mówimy o wojnie.
Przyjemny poranek? Wiatr wył i próbował wyrywać wszystko, co znajdowało się na jego drodze. Śnieg smagał ściany małej chatki. Temperatura spadła do niebezpiecznie niskiego poziomu dla ludzi oraz zwierząt. Lecz ogień nadal trzaskał w kominku, kawa parowała w kubkach, mieli pełne brzuchy, a stopy otulały ciepłe kapcie. W ich małym świecie byli bezpieczni.
– Póki ten konflikt będzie trwał, będzie miał wpływ na wszystko, co myślimy i co robimy – przewidywał Wynn. Była to poważna myśl. – Wczoraj straciłem kolejnego młodego oficera. Powiedział, że musi pojechać na wojnę, inaczej nie będzie w stanie spojrzeć na siebie w lustrze. I ja to rozumiem. Czułbym to samo.
Christine wiedziała, że wielu młodych policjantów też tak myślało. A Henry? Ale przecież on był zaręczony, niedługo mieli z Amber wziąć ślub. Czy tak po prostu zostawi ją i jej synka?
– Wiedziałaś, że John Borsuczy Ogon i Wynn Gronostajowa Skóra też się zaciągnęli?
Christine nie wiedziała. Obaj pochodzili z indiańskich wiosek, które przyjęły chrześcijaństwo. Obaj pobierali naukę w małej salce lekcyjnej u jej mamy i mieli polepszyć byt swojego ludu. Jedni nawet nazwali syna imieniem policjanta, którego tak podziwiali. Wynn to imię, którego Kri nie używali przed tym, jak jej tata zdobył ich zaufanie. Christine poczuła, jak strach ściska jej żołądek.
To nie było w porządku. Dlaczego ten człowiek, ten cały Hitler, myśli, że może tak sobie przemaszerować przez świat i wszystko zawłaszczyć? Dlaczego? Czemu Bóg go po prostu na miejscu nie poraził piorunem? To nie było fair. Dlaczego dobrzy ludzie musieli ginąć? Dlaczego młodzi mężczyźni – i kobiety – musieli oddawać życie, żeby powstrzymać to zło?
Christine wstała od stołu.
– Lepiej pójdę się ubrać – powiedziała, lecz była to tylko wymówka, by uniknąć dalszej rozmowy na ten temat. By w pewien sposób uciec przed toczącą się gdzieś tam wojną, która wydawała się wisieć w powietrzu niczym złowieszcza chmura, trzymając cały kraj – cały świat – w swoich okropnych szponach.
Ktoś musi go powstrzymać – myślała, idąc do swojego pokoju.
Potem uderzyła ją nowa myśl. Przecież oni dokładnie to usiłują zrobić. Wszyscy ci młodzi mężczyźni i kobiety zaciągający się do wojska. Poszli ofiarować samych siebie, jeśli będzie trzeba, oddać życie, by powstrzymać tę falę zła za oceanem.
Dlaczego myślała, że może po prostu zostać w domu i cieszyć się życiem, jakie do tej pory znała? Czyż ona też nie powinna się zaciągnąć? Czy jej życie było cenniejsze niż tych, którzy już pojechali na wojnę? A mimo to…
Jej serce ścisnęło nagłe uczucie lęku i przerażenia, a twarz okryła się rumieńcem wstydu. Może używać wielkich słów. Ona, ze swoimi przemyśleniami na temat tego, co może zrobić kobieta, jeśli tylko zechce. Lecz była tchórzem. Wcale nie chciała jechać na wojnę. Wcale by jej się nie podobało w brudnych okopach, o których wspominał ojciec. Wcale nie chciała stawiać czoła możliwości zakończenia życia czy kuli wroga rozrywającej jej ciało.
Gdy weszła do pokoju, nie zaczęła się ubierać, jak powiedziała, lecz rzuciła się na łóżko, chowając twarz w poduszce. Chłód w jej sercu był dużo większy niż ten, który panował w jej nieogrzanej sypialni. Boże, płakała – jak wielu innych przechodzi teraz przez te… te męki? Skąd człowiek ma wiedzieć, jak ma rozpoznać, czy powinien zostać czy jechać? Bo ja chcę się modlić i błagać Cię o bezpieczeństwo. Abyś zatrzymał tutaj tych, których kocham. Zachował ich od złego. Ale czy to jest w porządku? Czy to jest słuszne? Nie wiem. Po prostu nie wiem. Bo w takim razie kto pójdzie? Kto powstrzyma to szaleństwo? Tę żądzę władzy? Zło wojny. Tak nie powinno być.
Gdy się tak modliła, wiedziała przecież, że świat nigdy nie był fair. Nigdy nie panowało w nim to, co słuszne. Było tak już od dnia, w którym Adam i Ewa skosztowali zakazanego owocu i wypuścili na wolność całą wściekłość, nienawiść i nieprawość złego. Zawsze byli na świecie ludzie, którzy z nim walczyli. Zawsze znajdowali się tacy, którzy zgadzali się zapłacić cenę za swój opór. Owszem, to nie było fair, ale świat tak był skonstruowany. A ona, jak każdy inny człowiek na tej ziemi, musiała podjąć decyzję co do tego, gdzie i kiedy zajmie swoje stanowisko.
Tak jak przewidywał jej tata, śnieżyca wkrótce ustąpiła, pozostawiając za sobą olśniewająco biały świat. Na bokach chatki nagromadziły się ogromne zaspy, inne blokowały drogę do studni i do szopy, w której znajdowało się drewno na opał. Słońce tak mocno odbijało się od białych kryształków śniegu, że trudno było wyjść na dwór i nie mrużyć oczu. Christine, po naleganiach mamy ubrana bardzo ciepło, przekopywała zaspy, robiąc ścieżkę pomiędzy budynkami. Dobrze było wyjść na zewnątrz. Dobrze było używać siły swoich mięśni przeciwko siłom natury – i pokonywać je. Jedna łopata za drugą, Christine wygrywała swoją małą wojnę. Jej wewnętrzne zamieszanie również się uspokajało, choć wiedziała, że przed nią jeszcze daleka droga do odnalezienia odpowiedzi na kwestie zaprzątające jej umysł i serce.
Niedaleko niej pies przeskakiwał radośnie przez zaspy, wyrzucając w powietrze snopy puszystej bieli niczym gęstą pianę. Za chwilę kładł się na śniegu, turlał się lub wpychał grzbiet i łeb tak głęboko w zaspę, jak tylko zdołał, wiercąc tułowiem, jakby chciał się cały zakopać w tym zimnie. Christine śmiała się z jego wygłupów, jakby był bawiącym się dzieckiem.
Otworzyły się drzwi kuchenne i stanęła w nich Elizabeth, wycierając ręce w fartuch.
– Dzwoni Henry – zawołała z podnieceniem, przez które jej głos stał się nienaturalnie wysoki.
Christine prędko rzuciła łopatę na bok, a gdy dobiegła do drzwi, zdjęła rękawiczki i tupnęła kilka razy, strząsając w ten sposób śnieg z butów.
– W święta – powiedziała Elizabeth, gdy Christine minęła ją w drzwiach. – Zdecydowali, że pobiorą się w święta.
Christine nie zawracała sobie głowy ściąganiem butów. Czas przy telefonie był zbyt cenny, dosłownie i w przenośni. Nie chciała, żeby Henry na nią czekał, płacąc za każdą minutę. Pośpiesznie złapała słuchawkę.
– Halo?
– Cześć, Chrissy. Tu Henry.
Niepotrzebnie marnował czas informując ją o czymś, co już było jej wiadome. Ale potem to ona marnowała czas, zadając głupie pytanie:
– Gdzie jesteś?
Zaśmiał się.
– Tam, gdzie powinienem. A co?
– Bo brzmisz… jakbyś był tak blisko.
– Często tak jest po porządnej śnieżycy. Powietrze wydaje się bardziej przejrzyste.
– W ogóle nie trzeszczy na linii – zaobserwowała Christine. – Aż trudno uwierzyć…
– Dosyć o pogodzie – przerwał jej Henry. – Mamy ważniejsze sprawy do omówienia.
– Mama powiedziała, że pobieracie się w święta – odpowiedziała Christine, zbierając myśli.
– Tak, w święta.
– To cudownie. Tylko że… tak mało czasu zostało.
– Ale nie chcemy już czekać. Nie ma ku temu żadnych powodów. Poza tym Danny nie może się już doczekać…
– Dobra, już nie zwalaj na biednego Danny’ego – droczyła się Christine.
Henry zaśmiał się wesoło. Christine nigdy nie słyszała w jego głosie takiej radości. Jej samej udzieliło się to uczucie, połączone również z ulgą. Bo skoro Henry zamierzał brać ślub w Boże Narodzenie, to oznaczało, że nie zamierza się zaciągnąć do wojska. Nie zrobiłby tego Amber i Danny’emu. Z tej ulgi Christine zrobiło się słabo.
– Amber chciałaby z tobą porozmawiać – przerwał jej nawał myśli Henry. Nastąpiła chwila ciszy, podczas gdy słuchawka była przekazywana z ręki do ręki.
– Christine, tak bym chciała móc z tobą pomówić twarzą w twarz o naszych planach weselnych, a nie tak na szybko przez telefon – usłyszała ciepły głos. – Ale bardzo bym chciała, byś została moją druhną. Zgodzisz się?
Christine poczuła, że jej serce zaczyna bić szybciej.
– Oczywiście, z chęcią.
– Tak się cieszę.
– A co… co byś chciała, żebym założyła?
– Ja dla siebie myślałam o garsonce. Może ty też byś chciała garsonkę? Coś takiego, co można będzie jeszcze potem nosić. Kolor możesz wybrać sama. Moja będzie… taka kremowo-biała.
– A Henry założy swój mundur?
– Tak. I jego drużba tak samo.
– Drużba. A kto będzie drużbą?
– Jeden z jego podwładnych. Nazywa się Laray.
– Czyli on też będzie w mundurze – powtórzyła Christine w zamyśleniu.
– Tak. Ale nie martw się specjalnie tym, żeby jakoś się dopasować kolorem do munduru. Wybierz coś, co będzie się tobie podobało. Coś, co później jeszcze ponosisz.
Choć nie było o tym ani słowa podczas rozmowy, znów każdy myślał o wojnie. Nawet ślubu nie można było zaplanować, nie biorąc pod uwagę tego, że ta wojna może trwać i trwać. A wtedy każdy zakup, każdy wydawany dolar, trzeba dobrze przemyśleć. Któż to wie, kiedy znów będzie można sobie pozwolić na nowe ubranie?
– Dziękuję – powiedziała cicho Christine, nim Amber wyraziła swoje własne gorące podziękowania i oddała słuchawkę z powrotem w ręce Henry’ego.
– Ja z kolei mam inną prośbę – powiedział Henry do słuchawki. – To już trzeba będzie trochę rozważyć. Bo chciałbym… zabrać moją żonę w krótką podróż poślubną. I tak się zastanawiałem… skoro na razie nie pracujesz, czy mogłabyś zostać tu jeszcze tydzień i zająć się Dannym?
Christine bardzo lubiła synka Amber, ale zanim miała okazję cokolwiek odpowiedzieć, Henry spieszył z wyjaśnieniami:
– Nie musisz odpowiadać od razu. Przemyśl to. Jeśli się nie uda, zrozumiemy. Rodzice Amber chętnie go wezmą do siebie, ale jej mama pracuje, a żywiołowy chłopczyk to czasem trochę za dużo dla jej taty. Dlatego pomyśleliśmy…
– Chętnie z nim zostanę – wtrąciła szybko Christine. – To będzie dla mnie przyjemność.
– Na pewno?
– Tak.
– Nie będzie to kolidowało z twoją pracą?
Christine się zaśmiała.
– Henry, ja przecież nie mam pracy.
– Ale mogłabyś już…
– Nie teraz. Nie z taką dobrą wymówką, żeby z tym jeszcze zaczekać. Po świętach czegoś poszukam. Mama i tak robi wszystko, żeby zatrzymać mnie w domu.
– No to jesteśmy umówieni.
– Tak, możesz na mnie liczyć.
– Super.
– Świetnie.
Wiedziała, że jej brat zaraz się rozłączy, ale chciała zatrzymać go na linii choć chwilę dłużej. Tylko co mogłaby powiedzieć? Ta rozmowa już i tak kosztowała go niemałe pieniądze.
Z ociąganiem miała się już pożegnać, gdy Henry znów się odezwał:
– Chrissy? A może byś przyjechała do nas parę dni wcześniej? Spędziłabyś trochę czasu z Dannym, żeby się do ciebie trochę przyzwyczaił. Musiałabyś zamieszkać ze mną, ale mam dwa pokoje, więc to nie problem.
– Z chęcią przyjadę – odpowiedziała szybko, żeby nie zmienił zdania, zanim ona zdąży się odezwać.
– Świetnie! – brzmiał na szczerze zadowolonego. – To kiedy przyjedziesz?
– Pogadam z rodzicami i dam ci znać.
– Tak się cieszę, Chrissy – powiedział. – Już nie mogę się doczekać.
– Ja też – odparła tuż przed tym, jak się pożegnał. Usłyszała jednostajny szum w słuchawce. Powoli odłożyła ją na widełki, po czym odwróciła się do mamy. – Henry chce, żebym zajęła się Dannym, kiedy wyjadą w podróż poślubną – wyjaśniła. – Prosi, żebym… żebym przyjechała wcześniej i pomogła przy organizowaniu ślubu i wesela, a przy okazji lepiej poznała Danny’ego…
Nie była pewna, jak jej mama na to zareaguje. Z ulgą zauważyła, że twarz Elizabeth rozjaśniła się w uśmiechu.
– To miło – powiedziała starsza z kobiet. – Miło, że ty i Henry możecie spędzić wspólnie czas, zanim się ożeni i będzie miał własną rodzinę, o którą będzie się troszczył. To bardzo miło. Dobrze, że jeszcze nie znalazłaś pracy, bo w takim wypadku nie mogłabyś wyjechać na tak długo. Tak się cieszę…
– Ja też się cieszę, że nie trzyma mnie tu jeszcze żadna praca – weszła jej w słowo Christine. – To będzie cudowny czas z Henrym. I z małym Dannym. Ale i tak potrzebuję szukać pracy. Już wystarczająco długo odkładałam to na później. Zawsze mówiłaś, że odkładanie spraw na później leży niedaleko od życia w grzechu. Muszę się otrząsnąć z tego zastoju i iść dalej. Po prostu muszę.
Elizabeth wyciągnęła rękę i odgarnęła niesforny kosmyk, który jakoś się wyswobodził spod wełnianej czapki Christine. Skinęła głową.
– Zaraz po świętach i po ślubie Henry’ego – powiedziała. – To wystarczająco szybko.
Christine wydawało się, że w oczach matki wyczytała ulgę.
– To kiedy według ciebie powinnam tam pojechać? – odważyła się spytać.
– A co ci zasugerował Henry?
– Nie podał konkretnego terminu. Powiedziałam, że porozmawiam z tobą i z tatą.
– Chyba nie chcesz tam spędzić zbyt dużo czasu, prawda?
Czyżby mama się wycofywała i starała się znaleźć powód, by przytrzymać ją dłużej w domu?
– Mamy środek listopada – zaczęła Christine. – Ślub będzie za miesiąc i parę dni. Jeśli mam być pomocna dla Amber, to sądzę, że powinnam wyjechać już wkrótce.
Czuła się, jakby musiała bronić swojego zdania, a nie chciała tego.
– Będziemy musieli cię odwieźć do Edmonton na pociąg. Teraz, po śnieżycy, drogi będą nieprzejezdne. Trudno ci się będzie tam dostać.
– Nie martw się, odśnieżą.
– Tak, ale to trochę potrwa.
– Tata będzie wiedział, bo dostaje raporty.
– Robisz mi tu kałużę – Elizabeth wskazała na ociekające buty Christine.
Dziewczyna zastanawiała się, czy jej mama naprawdę się tym przejęła, czy była to raczej wymówka, by zmienić temat.
– Zaraz to wytrę.
– Nie, idź lepiej skończyć odśnieżanie. Ja wytrę.
Christine naciągnęła z powrotem wełniane rękawiczki i skierowała się do drzwi.
– Jak skończę, to chyba wezmę psa na spacer, przebiegniemy się.
– Nie za zimno ci będzie?
– Obojgu nam to dobrze zrobi.
Elizabeth nie oponowała.
– Tylko wróć na czas. Tata lubi jeść punktualnie o dwunastej trzydzieści.
– Tak, wrócę.
Christine zamknęła za sobą drzwi, po czym chwyciła łopatę. Już prawie skończyła odśnieżanie i wiedziała, że tata nie będzie na nią musiał czekać z posiłkiem. Właściwie to zdecydowała, że na spacer z Teeko pójdzie do biura taty. Będzie miała czas przedyskutować z nim niektóre nurtujące ją sprawy, gdy będą razem szli po chrzęszczącym pod stopami śniegu. W jej głowie kotłowało się tak wiele myśli i mimo że szczerze się modliła o Boże prowadzenie, czuła, że ktoś starszy i mądrzejszy da jej dobrą radę.
Gdy razem z Teeko zjawiła się pod biurem, tata właśnie z niego wychodził, zapinając parkę pod brodą.
– Co za miła niespodzianka – powitał ją, zakładając rękawice z jeleniej skóry. – Już nie mogłaś wytrzymać zamknięta w ciepłym domku?
– Ciepło wcale mi nie przeszkadzało – odpowiedziała. – Ale pomyślałam sobie, że mały spacer dobrze nam zrobi.
Skinął głową i zszedł ze schodków.
– Dzwonił Henry.
Tata od razu skupił na niej uwagę.
– Źle się z tym czuję, że mówię ci to pierwsza. Mama będzie chciała ci sama wszystko opowiedzieć.
Wynn znów skinął głową.
– Dlatego nie pytaj mnie o ślubne plany Henry’ego, dobrze?
– Dobrze.
– Także bez względu na datę jego ślubu, Henry poprosił, żebym zajęła się Dannym podczas ich podróży poślubnej.
– I co ty na to?
– Zgodziłam się.
– A to oznacza, o ile Henry się nie żeni dziś albo jutro, że w najbliższym czasie nie będziesz szukała nowej pracy?
– Zgadza się.
Wynn pokiwał głową.
– Spytał mnie też, czy mogłabym przyjechać wcześniej – dodała Christine. – Pomogłabym Amber w przygotowaniach.
– I co powiedziałaś?
– Że przyjadę z chęcią.
– To kiedy potrzebujesz wyjechać? Mam już szykować zaprzęg?
Christine wiedziała, że tata się z nią droczy.
– Powiedziałam, że porozmawiam z mamą i z tobą.
Przez parę chwil słychać było jedynie śnieg pod ich stopami oraz szczekanie Teeko, który sobie ubzdurał, że coś się ukryło w ośnieżonych zaroślach przy szlaku.
– Ale chciałabyś pojechać jak najszybciej? – ojciec zawsze potrafił wszystko wyczytać z jej zachowania i z tego, czego nie dopowiedziała.
– No, tak jakby.
– To jak my cię tam przetransportujemy?
– Myślałam, że może masz jakieś wieści o tym, co się dzieje na drogach.
– Mam – potwierdził. – Będą nieprzejezdne jeszcze przez jakiś czas.
– Ile dni konkretnie?
– Sądzę, że co najmniej tydzień.
– I wtedy będę już mogła jechać?
– Tak, chyba że przyjdzie kolejna śnieżyca.
Christine pokiwała głową. Zawsze istniało niebezpieczeństwo kolejnej zamieci. Na samą myśl o tym traciła spokój ducha. Kochała swój dom. I rodziców. Lecz prawdę powiedziawszy, irytowało ją poczucie zamknięcia w ich małej chatce dzień za dniem. Jesienią, kiedy mogła pracować na zewnątrz grabiąc liście i zbierając warzywa w ogrodzie, jej dni były wypełnione pracą, produktywne. A teraz czuła, że wykonała swoje zadania. To już nie są czasy, kiedy jako dziewczynka oglądała książki z obrazkami. Nie interesowało ją też siedzenie przy kominku i szycie nowej narzuty na łóżko. Potrzebowała się ruszać, wychodzić z domu, a w zimie niewiele było powodów, by zostawić ciepło, jakie dawały płonące w kominku polana.
– Chciałabyś już wracać do miasta?
Pytanie ojca ją zaskoczyło. Christine zdecydowanie pokręciła głową.
– Nie. Nie chcę do miasta. Właściwie to chciałabym, żeby było jakieś wyjście… coś innego, co mogłabym robić, żeby nigdy nie musieć tam wracać. Lubię być tutaj. Na otwartych przestrzeniach. Chętnie bym wróciła nawet głębiej na Północ. Tam… czułam się bardziej jak u siebie niż w jakimkolwiek innym miejscu na ziemi. Kocham Północ. Ale nie ma tam zbyt wiele do roboty dla dziewczyny, a tym bardziej niezamężnej. Chyba nie byłabym najlepsza, jeśli chodzi o zastawianie pułapek na zwierzynę. Nie potrafię znieść widoku tych biednych złapanych w sidła stworzeń. To była jedna rzecz, której naprawdę nie lubiłam.
Christine wzdrygnęła się na samo wspomnienie.
– Mogłabyś zostać lekarzem. Oni tam zawsze potrzebują lekarzy.
– Ale nauka zajęłaby mi zbyt dużo czasu.
– Mogłabyś prowadzić punkt handlowy.
– Wszystkie są już zajęte.
– No to zostań nauczycielką. Podejrzewam, że rząd wkrótce założy szkoły we wszystkich wioskach.
– Tato, wiesz, że nie jestem dobra w uczeniu innych.
– To może wyrabiaj rakiety śnieżne?
Christine zdała sobie sprawę, że tata się z nią droczy. Odrzuciwszy głowę do tyłu zaoponowała:
– Oni sami sobie robią rakiety! Indianin, który tego nie potrafi, to żaden Indianin.
– No to chyba będziesz musiała się zadowolić inną częścią naszej prowincji. Jakieś miasto, miasteczko, farma? Musisz się nauczyć zadowolenia z tego, co masz.
Christine spojrzała w bok na wysoką postać kroczącą przy niej.
– Zawsze mogę wyjść za policjanta.
Tata od razu odwrócił ku niej głowę. Popatrzył bez słowa, by sprawdzić, czy córka żartuje, po czym skinął głową. Ale nie skomentował tego.
Zbliżali się do ścieżki prowadzącej do kuchennych drzwi. Teeko pobiegł przodem i teraz czekał już na nich na ganku. Christine dostrzegła mamę przez okno w kuchni w miejscu, w którym ciepło porannego słońca zdążyło uwolnić szybę od warstwy szronu.
– To nie jest taki zły pomysł – powiedziała cicho, drążąc jeszcze chwilę ten temat.
– To nie jest zły pomysł, jeśli tam pojedziesz z miłości do policjanta, a nie z miłości do Północy – odrzekł jej ojciec tak samo cicho, strącając miotłą śnieg z jej butów, po czym oczyścił własne obuwie.
Christine nie miała na to odpowiedzi.
– Pewnie Christine już ci wszystko opowiedziała? – spytała Elizabeth, gdy ojciec z córką weszli do kuchni.
– Powiedziała, że dzwonił Henry. Ale nie chciała nic zdradzać o jego ślubnych planach. Stwierdziła, że ty będziesz chciała mi opowiedzieć.
Elizabeth wyglądała na zaskoczoną, ale też zadowoloną.
– Zaplanowali ślub na święta.
– Te święta?
Christine wiedziała, że jej tata dobrze zrozumiał. Chciał po prostu sprawić żonie radość tym, że będzie mogła udzielić mu więcej informacji.
Elizabeth się zaśmiała.
– Oczywiście, że w te święta.
– Z tego co wiem o ślubach i weselach – zauważył Wynn, podniósłszy przy tym jedną brew do góry – to nie mają za wiele czasu na przygotowania.
– Ale nie chcą już czekać. Henry mówi, że wystarczająco długo im zajęło zrozumienie, że nie chcą marnować czasu. Dlatego zdecydowali się pobrać w wigilię.
– Dobrze. Mam nadzieję, że nie będzie już więcej śnieżyc i damy radę dojechać.
Elizabeth wyglądała na przerażoną samą myślą o tym, że mogłaby nie dojechać na ślub jedynego syna.
– Rozmawiałam dziś rano z Mary – powiedziała prędko Elizabeth. – Zaproponowała, żebyśmy przyjechali do nich nieco wcześniej i spędzili tam parę dni. Potem dalej pojechalibyśmy wszyscy razem.
– Dobry pomysł – zgodził się Wynn, zdejmując ciężką kurtkę i wieszając ją przy drzwiach.
– Christine została poproszona, żeby przyjechać wcześniej. Ma pomóc Amber w przygotowaniach.
Wynn już słyszał większość tych informacji, ale okazywał zainteresowanie.
– Świetny plan. Amber na pewno będzie bardzo zajęta. Jak się prowadzi własny interes, trudno znaleźć czas na wyszukane przygotowania ślubne.
– Och, sądzę, że raczej postawią na prostą oprawę ślubną. Chłopcy i tak włożą mundury, a Amber zdecydowała się na garsonkę. Suknię ślubną miała na swoim pierwszym ślubie. Powiedziała, że za drugim razem człowiek jest bardziej praktyczny. Zwłaszcza, że przecież trwa wojna.
Christine wyłączyła się z rozmowy, by zdjąć ciężkie buty i zostawić je na grubym dywaniku przy drzwiach.
Elizabeth podeszła do kuchenki i zaczęła nakładać gulasz do miski.
– Christine, wyjmiesz z piekarnika bułeczki? Talerz na nie już się podgrzewa.
Christine umyła ręce nad zlewem w rogu. Gdy skończyła wycierać ręce, podała ręcznik ojcu, a sama sięgnęła po rękawicę kuchenną. Bułeczki pachniały cudownie. Nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo była głodna. Aktywność fizyczna i świeże powietrze tak działają na apetyt człowieka. Nawet Teeko zanurzył nos w swojej misce i łapczywie pożerał jej zawartość.
JANETTE OKE urodziła się w Champion w stanie Alberta. Jej rodzice byli kanadyjskimi farmerami żyjącymi na prerii. Wychowała się w atmosferze radości i miłości. Ukończyła Mountain View Bible College w Didsbury w stanie Alberta, tam też poznała swojego męża, Edwarda. Pobrali się w roku 1957. Razem byli pastorami kilku kościołów w Indianie i w Kanadzie. Następnie przeprowadzili się do Calgary, gdzie Edward służył na wielu stanowiskach uczelnianych, podczas gdy Janette zajmowała się pisaniem.
Uznaje się, że to ona rozpoczęłą nowożytną erę inspirujących powieści – właśnie poprzez książkę Miłość przychodzi łagodnie, wydaną w 1979 roku. Od tamtego czasu jest autorką ponad siedemdziesięciu książek dla dorosłych i dla dzieci, które sprzedały się w ponad trzydziestu milionach egzemplarzy. Wiele z nich doczekało się również ekranizacji.
Janette i Edward mają trzech synów, córkę oraz powiększającą się gromadkę wnuków. Oboje aktywnie uczestniczą w życiu swojego lokalnego kościoła. Mieszkają niedaleko Didsbury w stanie Alberta.
W Polsce Janette Oke jest znana z bestsellerowej serii Miłość przychodzi łagodnie, która zadebiutowała w naszym kraju już w latach dziewięćdziesiątych, oraz powieści Głos serca (która zainspirowała popularny serial o tym tytule). Dużą popularnością cieszy się także trylogia rozpoczęta przez Śledztwo setnika - fascynującej historii z czasów biblijnych, a niezwykle ciepłe recenzje otrzymał tytuł Pewnego razu latem, pierwszy z czterech tomów wzruszających, rodzinnych powieści z odrobiną humoru.