Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tragiczny wypadek i śmierć siostry burzą uporządkowane życie nastoletniej Beverly. Dziewczyna walczy nie tylko z poczuciem winy, ale i z traumą, która wywołuje u niej bezsenność. Gdy tylko zamyka nocą oczy, słyszy pisk opon i krzyki swojej siostry.
Cztery lata później Beverly rozpoczyna studia na Harvardzie. Bliscy wierzą, że zmiana otoczenia i nowe znajomości pozwolą jej wreszcie ruszyć naprzód. Ona wie jednak, że to nie wystarczy, by mogła spokojnie spać.
Wkrótce dziewczyna poznaje tajemniczego Viana, który oferuje jej pomoc. Beverly doświadcza przy nim rzeczy, których wcześniej nawet nie umiała sobie wyobrazić. Zaczyna też wierzyć, że dzięki chłopakowi uda jej się otrząsnąć z żałoby i odzyskać spokój ducha.
Beverly stopniowo angażuje się w znajomość z Vianem. Z czasem odkrywa jednak, że nowy przyjaciel nie jest osobą, za którą się podaje, a jego świat skrywa wiele zagrożeń. W pewnym momencie jest już jednak za późno na ucieczkę...
ZAMKNIJ OCZY.
TYLKO TAK UJRZYSZ PRAWDZIWEGO MNIE.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tragiczny wypadek i śmierć siostry burzą uporządkowane życie nastoletniej Beverly. Dziewczyna walczy nie tylko z poczuciem winy, lecz także z traumą, która wywołuje u niej bezsenność. Gdy tylko zamyka nocą oczy, słyszy pisk opon i krzyki swojej siostry.
Cztery lata później Beverly rozpoczyna studia na Harvardzie. Bliscy wierzą, że zmiana otoczenia i nowe znajomości pozwolą jej wreszcie ruszyć naprzód. Ona wie jednak, że to nie wystarczy, by mogła spokojnie spać. Nawiązuje kontakt z poznanym w sieci chłopakiem, który oferuje jej pomoc. Tajemniczy Vian wprowadza ją w tajniki świadomego snu. Dziewczyna doświadcza rzeczy, których wcześniej nawet nie umiała sobie wyobrazić. Zaczyna też wierzyć, że dzięki chłopakowi uda jej się ponownie spotkać z siostrą. I przeprosić ją za to, że to nie ona zginęła w tamtym wypadku.
Beverly stopniowo angażuje się w znajomość z Vianem. Z czasem odkrywa jednak, że nowy przyjaciel nie jest osobą, za którą się podaje, a świat snów skrywa wiele zagrożeń. W pewnym momencie jest już jednak za późno na ucieczkę. Trening właśnie się rozpoczyna.
PROLOG
Moja siostra Mia to najbardziej gadatliwa osoba na świecie. Dosłownie nie zamykają jej się usta. Zawsze ma coś do powiedzenia na każdy temat, spieszy z poradami i często wchodzi mi w słowo, nie pozwalając dokończyć myśli. Odkąd pamiętam, strasznie mnie to irytuje. Wiele razy wyobrażałam sobie, że ktoś w końcu zaszywa jej usta i uwalnia nas od tej niekończącej się paplaniny. A teraz siedzę obok Mii w zniszczonym samochodzie, patrzę na jej głowę wgniecioną w poduszkę powietrzną i jedyne, o czym marzę, to usłyszeć jej głos.
– Mia… Mia – jęczę, ignorując ból, który rozchodzi się po moim ciele, i wpadające do środka przez rozerwany dach zimne krople deszczu. – Mia, proszę, powiedz coś…
Zaciskam zęby i zmuszam się do uniesienia lewej ręki, którą chwilę wcześniej wyswobodziłam z potrzasku. Następnie kilka razy szturcham Mię, by sprawdzić, czy jest przytomna. Ona jednak ani drgnie.
– Błagam, odezwij się – jęczę, a po policzkach spływają mi strużki łez. – Powiedz chociaż jedno słowo! Mia, do cholery! Mia!
Nie wiem, co dzieje się potem. Gdy ponownie odzyskuję przytomność, widzę pochylającą się nade mną lekarkę. Znajduję się w jasnej sali.
– Gdzie ja jestem? – pytam, chociaż znam już odpowiedź.
– Spokojnie, Beverly. Jesteś w szpitalu. Już nic ci nie grozi – wyjaśnia pani doktor.
Dopiero wtedy dostrzegam podpierającego ścianę tatę i siedzącą na podłodze mamę. Oboje wyglądają, jakby właśnie zawalił im się cały świat.
– Mia! – jęczę.
Tata podbiega do łóżka i ściska moją dłoń.
– Powiedziała pani, że leki ją uspokoją.
– Zaraz powinny zacząć działać – odpowiada mu lekarka, po czym zwraca się do mnie: – Spróbuj zasnąć, Beverly. Musisz wypoczywać.
– Ale… moja siostra. – Spoglądam na tatę, który natychmiast odwraca wzrok.
– Już wszystko dobrze. Nic ci nie grozi. Miałaś wiele szczęścia, Beverly – mówi lekarka, której głos z każdym słowem staje się coraz bardziej przytłumiony.
Zanim odpływam, przypominam sobie ostatnie wydarzenia. Widzę auto Mii, które zatrzymuje się wieczorem na parkingu przed schroniskiem dla zwierząt. Od trzech dni jeżdżę do niego po lekcjach w ramach wolontariatu. Następnie przyglądam się mojej siostrze, która po opuszczeniu pojazdu krzyżuje ręce na piersiach i posyła mi surowe spojrzenie. Wiem, że nie chciała tu przyjeżdżać. Kilka godzin wcześniej pokłóciła się o to ze mną i z mamą…
– Przecież od tygodnia wiesz, że rodzice Dereka wyjeżdżają dziś na noc i wreszcie możemy spędzić trochę czasu sami – tłumaczyła w nerwach matce.
– Tak, ale siostra cię potrzebuje. A tak się składa, że ja muszę zaraz wracać do szpitala. – Mama od jakiegoś czasu bez przerwy dogląda babci, która dochodzi do siebie po zapaleniu opon mózgowych. Na szczęście już jej się polepsza.
– Niech poprosi tatę – sugerowała Mia.
– Wiesz, że pewnie nieprędko wyrwie się z pracy.
– No to niech przyjedzie metrem – nie odpuszczała moja siostra.
– Schronisko znajduje się na końcu miasta. Na tak długim odcinku mogą się zdarzyć różne rzeczy.
– Boże, mamo, naoglądałaś się kryminałów. – Poirytowana Mia przewróciła oczami. – W takim razie zamów Beverly taksówkę.
– Żeby kierowca ją gdzieś wywiózł i coś jej zrobił? Jeszcze czego.
Nieśmiało zerknęłam na Mię, której nietęga mina mówiła wszystko. W pewnym momencie spiorunowała mnie wzrokiem i wycedziła przez zaciśnięte zęby:
– Lepiej pomyśl, jak mi to wynagrodzisz.
A gdy ruszyłyśmy w drogę do domu, Mia nie przestawała marudzić, że popsułam jej plany na resztę dnia.
– Nie przesadzasz? Wieczór jeszcze młody. Zdążysz się bzyknąć z Derekiem.
– Daruj sobie – syczała moja siostra, dociskając pedał gazu.
– Mia – zwróciłam jej uwagę. Ta jednak mnie zignorowała. – Mia!
– Daj mi się skupić na jeździe – odpowiedziała oschłym tonem, ignorując nasilający się deszcz. W pew- nym momencie opady były tak silne, że Mia ustawiła wycieraczki na maksymalną moc. – Cudownie. Jeszcze będę musiała w taką pogodę jechać przez pół miasta do Dereka.
– Dobra już, nie gniewaj się. Sorry – powiedziałam, bo dopadały mnie wyrzuty sumienia.
– Teraz to sobie możesz przepraszać. Dopięłaś swego.
– Rany, no, przepraszam!
– Dobra, nieważne. Ale mówiłam serio z tym długiem wdzięczności.
– Spoko. Gdy już zrobię prawko, odbiorę cię pijaną z imprezy u Claire.
Słysząc to, Mia parsknęła śmiechem.
– Będziesz mnie odbierać przez rok, zołzo.
I wtedy oślepiło nas jasne światło, a do moich uszu dotarły pisk opon i przeraźliwy wrzask Mii. Później rozległ się huk, po którym nastała ciemność.
Zasypiam pod wpływem leków ze świadomością, że moja siostra nie żyje. Widziałam jej nieruchome ciało i plamę ciemnej krwi na głowie. Mia zginęła przeze mnie. Poświęciła się dla mnie.
Nie wiem, jak będę z tym żyć. Obym się już nie obudziła.
ROZDZIAŁ 1
CZTERY LATA PÓŹNIEJ
Nie przepadam za podróżowaniem samochodem. Zwłaszcza gdy jestem zmuszona przez kilka godzin przebywać w niewygodnej pozycji i słuchać monotonnych piosenek Drake’a, na punkcie których mój piętnastoletni brat Chris ma totalną obsesję.
– Ale obiecaj, że przylecisz do domu za trzy tygodnie – mówi do mnie w pewnym momencie tata. – Wuj Aaraon nie daruje ci, jeśli przegapisz jego przyjęcie urodzinowe…
– Tato, umawialiśmy się, że będę was odwiedzała co kilka miesięcy…
– Oby tak było! – wtrąca się mama, która o dziwo lepiej znosi wizję rozłąki z jedyną córką.
Godzinę później dojeżdżamy wreszcie do Cambridge. Odnoszę wrażenie, że tata z każdą przecznicą jedzie coraz wolniej. Mnie też będzie go bardzo brakowało, ale oboje wiemy, że tak trzeba. Najwyższa pora, bym wkroczyła w dorosłe życie, z dala od troskliwych rodziców.
Na widok kampusu Harvardu odbiera mi mowę. Zdjęcia, które oglądałam w sieci, nie oddają w pełni piękna tego miejsca. Urzeczona licznymi budynkami z czerwonej cegły, wysokimi, wciąż porośniętymi liśćmi drzewami, parkowymi alejkami i rzeszą studentów, w pośpiechu wysiadam z samochodu i biorę głęboki oddech.
– Nareszcie świeże powietrze – mówię z ulgą, po czym zerkam na uśmiechniętych rodziców.
Nawet tacie się spodobało. Oby tylko nie przyszło mu do głowy, by odwiedzać mnie co tydzień!
Tata i Chris wyjmują z bagażnika moje rzeczy, a mama przytula mnie na pożegnanie.
– Pamiętaj, by zdrowo się odżywiać i nie zapominać o naszym istnieniu – śmieje się.
– Mamo! Mówisz tak, jakbym była małym dzieckiem. Potrafię o siebie zadbać. Poza tym, nie mam luk w pamięci. Będę codziennie pisać i dzwonić.
– Tak, kochanie, wiem – dodaje, po czym oddala się ze mną na kilka kroków. – Widzisz… nie chciałam tego mówić przy twoim ojcu, ale mi też trudno jest pogodzić się z twoim wyjazdem. Naprawdę będzie mi ciebie brakowało, córeczko.
– Mnie też będzie was wszystkich brakowało. Tak jak pysznych obiadów, długich rozmów przy kolacji i wspólnych seansów filmowych…
Wreszcie obie rozklejamy się, co nie umyka uwadze męskiej części rodziny.
– Jestem pod wrażeniem, Beverly. Twoja mama nie płakała nawet na naszym ślubie – mówi żartobliwie tata.
– Gdybym wiedziała, jaką męczarnię mi zafundujesz, pewnie przepłakałabym cały ślub i wesele – odpiera mama, śmiejąc się przez łzy.
Tymczasem Chris obdarowuje mnie braterskim uściskiem i mówi:
– Powodzenia, siostra. Nie przynieś nam wstydu.
– Spoko. Gorzej już nie będzie.
Pięć minut później zostaję sama. Po raz pierwszy jestem tak daleko od domu. Tylko ja i moje dwie ciężkie torby. Nie zgodziłam się, by tata i brat pomogli mi je nieść. Uznałam, że powinniśmy się pożegnać przy samochodzie. Chcę samodzielnie dotrzeć do budynku, w którym zamieszkam.
Świeżo upieczona studentka psychologii, Beverly Evangeline Lowe. Jak pięknie to brzmi.
– Jesteś nowa? – pyta jakiś głos za moimi plecami.
Odwracam się i dostrzegam przystojnego Latynosa o serdecznym, szczerym spojrzeniu, szerokim uśmiechu i śnieżnobiałych zębach. Ubrany jest w czarne dżinsy i czerwony t-shirt w białe poziome paski.
– Nowa to mało powiedziane. Dopiero co opuściłam auto ojca.
Ku mojemu zaskoczeniu nieznajomy reaguje na moje słowa śmiechem.
– Jestem Randy Lopez. Przyjechałem tu dziś rano – przedstawia się, wyciągając do mnie dłoń.
– Beverly Lowe. Jesteś pierwszą osobą, którą tu poznaję.
– Pomóc ci z rzeczami? – oferuje się chłopak.
– Dzięki, ale naprawdę…
– Nie ma żadnego „ale”. Nie pozwolę takiej kruszynce targać ciężkich toreb – żartuje, a ja delikatnie się uśmiecham. Nie mówię tego, ale cieszę się, że zaoferował mi pomoc.
Studenci pierwszego roku, tak zwani freshmeni, zostają przydzielani do Halls – siedemnastu dormitoriów znajdujących się w pobliżu centralnego kampusu, czyli Harvard Yard. Tak się złożyło, że mi przypadł Canaday Hall.
– Wiesz, gdzie to jest? Sprawdzałam na Google Maps, ale wszystko mi się pokręciło.
– Nie martw się, zaprowadzę cię. W końcu jestem teraz twoim przewodnikiem.
– Słyszałam, że to najnowszy budynek ze wszystkich dormitoriów…
– Jeżeli coś, co powstało w 1974 roku, można uznać za nowe – dowcipkuje Randy.
– Mnie tam podoba się, że wszystkie budynki mają za sobą jakąś historię. To dodaje uroku tej uczelni. A gdzie ty się zatrzymałeś?
– Mieszkam w Grays. Wygląda na to, że będziemy mieli do siebie daleko – mówi, pokazując palcem na jeden z budynków przy Old Yard. – Jak ja to zniosę?
– Obiecuję ci, że będziemy się widywać – odpowiadam żartem.
Trzy minuty później Randy opowiada mi co nieco o Canaday Hall.
– Rezydenci mogą cieszyć się najkrótszą drogą do niektórych ważnych budynków na kampusie. Masz na przykład blisko do Science Center…
– Studiuję psychologię, więc po co miałabym tam chodzić?
– Ty też studiujesz psychologię? – Randy unosi wysoko brwi. – Jak to możliwe, że na początku o to nie spytałem?
Czuję się tak, jakby ktoś na górze celowo skrzyżował nasze ścieżki. Pierwsza osoba, którą poznaję na uczelni, okazuje się studentem tego samego kierunku.
– Wracając do tematu, będziesz miała również blisko do Memorial Hall, a także do Sever, Robinson i Emerson Hall. – Nowy kolega szybko odzyskuje rezon.
– A liczyłam na długie spacery… Muszę zgubić parę funtów – mówię pół żartem, pół serio.
– Jeśli chcesz, możemy czasem umówić się na bieganie. Zwykle biegam co drugi dzień, a dodatkowo chodzę trzy razy w tygodniu na siłownię. – Rzucam okiem na jego szerokie ramiona i zgrabną sylwetkę. Nie wątpię, że wyrzeźbienie jej kosztowało go wiele wysiłku.
– I pomyśleć, że dla mnie wyjście z domu i przejście kilku przecznic do sklepu jest zwykle dużym sukcesem – prycham.
– Cóż, każdy od czegoś zaczyna – odpowiada, posyłając mi serdeczny uśmiech.
Wreszcie docieramy do budynku, w którym spędzę najbliższy rok, zanim razem z innymi studentami drugiego roku przeprowadzę się do domów studenckich zwanych Residential Houses. Moim oczom ukazuje się wykonany z czerwonej cegły trzypiętrowy budynek dormitorium z dużymi prostokątnymi oknami.
– Jesteśmy na miejscu – mówi Randy. – Teraz musisz mi tylko powiedzieć, który masz pokój. Znasz numer?
– Tak. Mam go gdzieś zapisanego. Dasz mi chwilę? Sprawdzę maila.
– Jasne. Nigdzie mi się nie spieszy.
– Dzięki.
Wkrótce zatrzymujemy się pod drzwiami pokoju numer 33. Randy stawia na ziemi moje rzeczy i pyta, czy wymienimy się numerami.
– Zawsze dobrze szybko zawierać nowe znajomości. Z doświadczenia wiem, że dzięki temu później jest o wiele raźniej.
– Jasne. Możesz pisać, kiedy chcesz, na iMessage – mówię, po czym dyktuję mu swój numer.
– Super. Zatem jesteśmy w kontakcie. Może wyskoczymy niedługo na jakiegoś drinka?
– Pewnie. Spróbujmy do tego czasu poznać jak najwięcej osób, to może uda się wyjść całą grupą – sugeruję.
– Zobaczę, co da się zrobić.
Godzinę później jestem już po bruderszafcie z moją współlokatorką, Samanthą Palmer. Jestem zaskoczona tym, jak szybko przypadamy sobie do gustu. Na pierwszy rzut oka wiele nas bowiem różni, począwszy od wyglądu. Sam to wysoka blondynka z krótkimi, zaczesanymi na bok włosami, wydatnymi kośćmi policzkowymi oraz dużymi niebieskimi oczami. Ja jestem drobną szatynką z długimi, opadającymi na ramiona włosami, zielonymi oczami oraz małym, lekko zadartym nosem. Jeśli chodzi o charakter, ona sprawia wrażenie osoby wygadanej, takiej, która lubi wieść prym w towarzystwie i która zawsze mówi to, co myśli. Ja jestem raczej cicha i introwertyczna. O ile jednak różnice w wyglądzie i temperamencie nie mają znaczenia, o tyle różne zainteresowania to już coś.
– Jak możesz nie lubić piosenek Beyoncé? Przecież to legenda! – burzy się po drugim kieliszku wina Sam.
– Jak dla mnie przerost formy nad treścią. Wolę Taylor i Arianę.
Parę minut później sprzeczamy się w żartach na temat serialu The Last of Us, którego Samantha jest wielką fanką. Gdy mówię jej, że o wiele przyjemniej oglądało mi się The Walking Dead, współlokatorka reaguje oburzeniem i omal nie wylewa na siebie wina.
– Bev! – warczy gardłowo, próbując powstrzymać się od śmiechu. – Widzę, że będę musiała nad tobą popracować.
Mimo pewnych różnic rozmawia nam się bardzo przyjemnie. Samantha opowiada mi co nieco o trzech młodszych braciach, z którymi nieustannie się kłóci.
– Jakbym słuchała o sobie i Chrisie… Nawet nie zliczę, ile razy doprowadził mnie do szału – prycham.
– No, to wyobraź sobie, że ja mam trzech takich Chrisów. Jazda bez trzymanki.
Po czwartym kieliszku wina przytula się do mnie i mówi:
– Nawet nie wiesz, jak cieszę się, że będziemy razem mieszkały. Liczyłam na to, że spotkam kogoś właśnie takiego jak ty. Nie dość, że obie studiujemy psychologię, to jeszcze pochodzimy z Indianapolis. Nie będziemy musiały nastawiać dwóch budzików.
– I dwa razy odrabiać zadań domowych – dodaję, po czym obie wybuchamy śmiechem. – Weźmiesz dni nieparzyste?
– Cwaniara z ciebie. Proponuję, żebyśmy zagrały w kamień, papier, nożyce. Ale nie teraz, okej? Rozbolała mnie głowa. To pewnie przez tę pogodę.
– Raczej przez wino – sugeruję, zduszając chichot. Sama też jestem już nieźle wstawiona. – To co, drzemka? Obu nam się przyda.
– Dobry pomysł.
Przez kolejną godzinę przewracam się z boku na bok, próbując zasnąć. Wino, zamiast pomóc, sprawia, że w mojej głowie kotłują się najróżniejsze myśli. Większość na temat mojej siostry. Mia uwielbiała imprezować, była duszą towarzystwa. Jestem pewna, że bez problemu dogadałaby się z Sam. Właściwie to z każdym potrafiła znaleźć wspólny język. Zazdrościłam jej tej umiejętności. Rodzice jednak nie przepadali za jej znajomymi. Uważali, że odciągają ją od nauki. Przez pewien czas po wypadku ludzie plotkowali nawet, że Mia siadła za kółko pod wpływem alkoholu. Dobijały mnie te pomówienia, bo znałam prawdę. Moja siostra nigdy nie naraziłaby życia swojego i innych. Na szczęście późniejsze badania wykazały, że była trzeźwa.
Już wiem, że nie uda mi się zasnąć, więc odblokowuję ekran iPhone’a i przechodzę do zakładki „Ulubione”. Następnie przeglądam najnowsze wpisy na Beyond Myself – internetowym forum dla ludzi cierpiących na depresję, które od kilku lat codziennie odwiedzam. Zarejestrowałam się na nim trzy miesiące po śmierci Mii. Desperacko potrzebowałam wyrzucić z siebie trudne emocje, a z jakiegoś powodu nie umiałam się otworzyć przed terapeutą, do którego zabrali mnie rodzice. Postanowiłam spróbować z kompletnie obcymi ludźmi w sieci. Takimi, którzy nie będą patrzyli w załzawione oczy i słuchali mojego łamiącego się głosu.
Okazuje się, że anonimowość daje mi poczucie bezpieczeństwa, a użytkownikami Beyond Myself są w większości empatyczne i przyjazne osoby. Po części to dzięki nim udało mi się stanąć na nogi. Wiem, że miałam sporo szczęścia. Mogłam przecież trafić na hejterów, którzy doszczętnie zrujnowaliby mi samoocenę. Chociaż bardziej już chyba nie dałoby się jej zrujnować…
Wśród setek internautów udzielających się na forum jest jednak ktoś, kto budzi we mnie mieszane uczucia. Książę Astralny, bo tak brzmi jego nick, udziela się zwłaszcza w najważniejszej dla mnie sekcji dotyczącej bezsenności. W odróżnieniu od innych forumowiczów, sugerujących farmakoterapię, jogę lub ćwiczenia relaksacyjne, on forsuje jakieś dziwne paranormalne teorie. W zeszłym roku, gdy miałam za sobą dwie bezsenne noce z rzędu, a w głowie bez przerwy dudnił krzyk Mii na chwilę przed wypadkiem, odpisał mi w komentarzu, że powinnam wybrać się w duchową podróż dookoła naszego Układu Słonecznego: „Świadomość tego, jak nieistotni jesteśmy w otaczającym nas bezkresie, otworzy ci oczy na prawdziwy rozmiar twoich smutków”. Jego wypowiedź wyprowadziła mnie wówczas z równowagi. Nie mieściło mi się w głowie, że jakiś obcy człowiek miał czelność pisać mi, że śmierć Mii nie ma znaczenia. „Może Wszechświat ma gdzieś to, co ją spotkało, ale dla mnie to ona była całym wszechświatem” – odpisałam wzburzona.
Choć od tamtej naszej wymiany zdań minęło już trochę czasu, do dziś obserwuję aktywność Księcia na forum. Właśnie czytam jego długą konwersację z jakąś użytkowniczką, która oskarża go o promowanie destrukcyjnych zachowań. Poszło o jego komentarz, w którym odradzał innej internautce sesje u psychologa. „Znam bardzo dobrego hipnotyzera, który nie tylko weźmie od ciebie mniej pieniędzy, lecz także sprawi, że będziesz uśmiechać się przez resztę dnia”. Nie wiem, dlaczego czytam te bzdury. Dla własnego dobra powinnam była już dawno temu zablokować jego konto. Nie zrobiłam tego tylko z jednego powodu: Książę wspomina w swoim profilu, że studiuje na Harvardzie. Nie chcę się od niego odcinać. Niewykluczone, że będę kiedyś potrzebowała jego pomocy.
Gdy mam już dość lektury Beyond Myself, przebieram się po cichu i wychodzę z pokoju. Przez następne godziny spaceruję po kampusie, starając się wytrzeźwieć i oswoić z nową rzeczywistością. Następnie spotykam się z Randym, z którym idziemy na burgera. W trakcie posiłku rozmawiamy głównie o sporcie. Okazuje się, że oboje jesteśmy fanami tenisa, z tą różnicą, że Randy kibicuje Nadalowi, a ja Federerowi.
– I tak Djoković pogodził ich obu – zauważa w pewnym momencie Randy.
Godzinę później, gdy czuję się już lepiej, dzwonię do mamy i zdaję jej relację z pierwszych godzin na uczelni. Z kolei po piątej zapoznaję się z dziewczyną z pokoju obok. Julie Brown, Afroamerykanka o pięknym uśmiechu i inteligentnym spojrzeniu, wyznaje, że pochodzi z San Diego.
– Rodzice bali się mnie puścić na drugi koniec kraju, ale Harvard zawsze był moim marzeniem. Już jako mała dziewczynka powtarzałam sobie, że muszę się tu dostać. Mało jednak brakowało, a zostałabym w Kalifornii…
– Jak to?
– Przez trzy lata spotykałam się z pewnym chłopakiem. Strasznie go kochałam i nie wyobrażałam sobie rozłąki. Rozstaliśmy się miesiąc przed tym, jak się dowiedziałam, że przyjęli mnie na Harvard. Przynajmniej nie wyrzucam sobie, że stało się to przez uczelnię. Kretyn zdradził mnie z dobrą koleżanką. Wyobrażasz sobie?
– Kiedyś przyjedziesz do San Diego jako prezeska wielkiej firmy i pokażesz temu draniowi, gdzie jego miejsce – dodaję jej otuchy.
Chwilę później do pokoju wchodzi współlokatorka Julie, która przedstawia się jako Sally Thorne. Niska brunetka o piskliwym głosie i małych oczach z początku robi na mnie nienajlepsze wrażenie. Przekonuję się jednak do niej dosyć szybko.
– Wiele wyrzeczeń kosztował mnie przyjazd na tę uczelnię. Rodzice musieli sprzedać samochód, bo nie było ich stać na korepetytorów. Nawet nie wyobrażasz sobie, co czułam po czterech nieprzespanych nocach. Zakuwałam do egzaminów jak szalona. Robiłam, co w mojej mocy, by wynagrodzić im te wszystkie poświęcenia. No i udało się. Teraz mam stypendium za dobre wyniki i nie muszę się martwić o pieniądze – zwierza mi się Sally już po chwili rozmowy.
Imponuje mi zarówno jej hart ducha, jak i trzeźwe myślenie. W dodatku obie jesteśmy pracowite, aczkolwiek nie sądziłam, że można być aż tak zafiksowanym na punkcie nauki.
Wieczorem, po kolacji na stołówce, gdzie poznaję kilku nowych znajomych, wybieram się na samotny spacer po okolicy. Muszę oswoić się z faktem, iż rozpoczynam nowy etap w swoim życiu. Pierwszy dzień na pewno mogę zaliczyć do udanych. Co będzie dalej? To się dopiero okaże.
ROZDZIAŁ 2
Zegarek w moim smartfonie wskazuje trzecią w nocy. W sumie nie wiem, dlaczego liczyłam, że zmiana otoczenia pomoże mi zwalczyć bezsenność. W trakcie ostatnich czterech lat przespałam może kilka nocy. Nauczyłam się z tym żyć, choć nigdy tego nie zaakceptowałam. Próbowałam już chyba wszystkiego, w tym: leków nasennych, melisy i medytacji. Na dłuższą metę nic nie pomogło. Wspomnienia tamtego wieczoru wracają do mnie za każdym razem, gdy zamykam oczy. Nie wiem, jak długo jeszcze będę w stanie żyć z poczuciem winy. Chwilami jestem tym już bardzo zmęczona. Wiem jednak, że jeśli odpuszczę, stoczę się na samo dno. A Mia na pewno by tego nie chciała.
Gdy wydaje mi się, że właśnie zaczynam śnić, pisk opon za oknem przywraca mnie do realnego świata. Niechętnie wstaję z łóżka, zakładam kapcie i wychodzę na korytarz.
– Myślałem, że tylko ja nie mogę spać – odzywa się spotkany przy automacie z gorącą kawą chłopak. Ubrany jest w bokserki i ciasny podkoszulek, dzięki czemu mogę podziwiać jego niezłe ciało i niesamowicie umięśnione łydki. – Jestem Ethan. Ethan Cooper.
– A ja Beverly Lowe. Miło mi cię poznać w środku nocy, Ethanie.
– Nie sądziłem, że tu będzie tak gorąco. Świat wariuje.
– Mówisz, że ci gorąco, a pijesz gorącą kawę. Nie uważasz, że to nie trzyma się kupy? – Szczerość. To cecha, której najbardziej w sobie nie lubię. Na szczęście Ethan reaguje śmiechem.
– Słyszałem, że ciepłe napoje lepiej schładzają organizm w czasie upałów niż coca-cola z lodówki. A jeśli chodzi o kawę… cóż, i tak już pewnie nie zasnę – odpowiada nieogolony, wyluzowany chłopak z chaotyczną fryzurą. Nie krępuje go nawet to, że stoi przed całkiem ładną dziewczyną w samych bokserkach. – Usiądziemy gdzieś? Przyda mi się towarzystwo.
– Czemu nie…
Rozmawiamy ze sobą przez trzy kwadranse, a może i dłużej.
– Studiuję literaturę angielską. Zawsze mnie ciągnęło w tym kierunku – wyjawia w pewnym momencie Ethan. – Wiem, że nie wyglądam na kogoś, kto zajmuje się tak poważnymi rzeczami.
– Ty to powiedziałeś. – Unoszę żartobliwie ręce w geście kapitulacji.
– Dobra, dobra – prycha, przeczesując swoją bujną czuprynę. – Dlaczego nie możesz zasnąć, Beverly?
– Wierz mi, długo by mówić. Mam wrażenie, że mój organizm nie potrzebuje snu. Jeśli już uda mi się zasnąć, co zdarza się ekstremalnie rzadko, to na drugi dzień jestem w euforii.
– Nie sądzisz, że powinnaś udać się z tym do lekarza?
– Wierz mi, że byłam u niejednego. Nie mogę zasnąć i już. – Postanawiam nie wyjawiać mu prawdziwych powodów. – Może za dużo myślę? A ty? Dlaczego nie możesz zasnąć?
– Moi rodzice rozwiedli się tydzień temu.
– Och, bardzo mi przykro.
– Zawsze było między nimi źle, ale ostatnio było tak źle, że aż nie do zniesienia.
– Dlaczego więc się smucisz? Powinieneś się cieszyć, że nareszcie zdecydowali się zakończyć tę farsę – sugeruję.
– Masz rację, ale martwię się o mojego ośmioletniego brata. Nie będzie mnie przy nim podczas jego cotygodniowych przeprowadzek od ojca do matki i od matki do ojca… Może, gdybym nie zaczął studiować już teraz…
– Przestań się tym zadręczać – odpowiadam i zabieram mu kubek z kawą. – Która to już? Trzecia? Po tym na pewno nie zaśniesz.
– Idź już spać, Beverly. Tylko zanudzam cię moimi problemami. Musisz się wyspać przed pierwszym dniem zajęć.
– Pójdę, ale nie dlatego, że mnie zanudzasz, a dlatego, że naprawdę zachciało mi się spać.
– Sama widzisz, zanudzam cię.
– Nie łap mnie za słówka, Ethan. – Grożę mu palcem na odchodne.
*
Gdyby ktoś mi powiedział, że już pierwszego dnia będę głowić się nad tym, w jaki sposób wykonać bardzo poważny projekt, pewnie bym mu nie uwierzyła. Profesor Gordon Clarke z początku wydawał się całkiem miły i ugodowy. No właśnie, z początku… przez pierwsze pół godziny, nim zadał nam projekt badawczy na jakże ważny temat: Wpływ trybu życia na samopoczucie.
– Temat jest prosty, dlatego nie powinniście mieć z nim żadnych kłopotów. Oczywiście, jeśli takowe jednak się pojawią, możecie natychmiast poradzić się mnie o każdej porze dnia i nocy – mówi puszysty czterdziestoparolatek z dużymi zakolami i gęstymi brwiami.
– Naprawdę, panie profesorze? – odzywa się jakiś chłopak z końca sali.
– Skądże, panie…
– Chapman.
– Skądże, panie Chapman. Jestem do waszej dyspozycji we wtorki i w czwartki między pierwszą a trzecią po południu. No, chyba że postanowicie uganiać się za mną po korytarzu. Może czasem znajdę dla was chwilkę.
– Co za nieprzyjemny typ – szepcze siedząca obok mnie Samantha, a ja potakuję jej głową.
Gdy zajęcia dobiegają końca, oddycham z ulgą. Temat niby prosty, ale kompletnie nie wiem, jak się za niego zabrać. Główkuję, co profesor Clarke miał na myśli, jednocześnie próbując znaleźć jakiś ciekawy przykład. Nie mogę się zdecydować: Zła dieta a pogorszenie nastroju, Alkohol i jego szkodliwy wpływ na psychikę człowieka, Narkotyki a ich destrukcyjny wpływ na ludzkie wybory czy Problemy w małżeństwie i ich oddziaływanie na samopoczucie dzieci. Ten ostatni temat przychodzi mi do głowy dzięki Ethanowi i jego historii o rozwodzie rodziców. Męczę się tak niemal przez kwadrans, gdy wreszcie doznaję olśnienia. Moje problemy ze snem!
– Naprawdę cierpisz na bezsenność? – pyta leżąca na łóżku Sam. – Przecież spałaś dłużej ode mnie.
– Niby w którym alternatywnym wszechświecie? – Przyglądam jej się litościwie. – Nie masz pojęcia, jakie to wkurzające. Właśnie o tym chcę napisać. O gniewie i frustracji, które odczuwam, gdy desperacko próbuję zasnąć, a milion myśli mi to uniemożliwia.
– Powinnaś skontaktować się z jakimś specjalistą. Moja mama jest hipochondryczką i zna najlepszych lekarzy. Mogę ją poprosić, by kogoś ci poleciła.
– Sam, naprawdę nie trzeba. Poradzę sobie. Zresztą, próbowałam już wszystkiego i na dłuższą metę nic nie pomaga.
– Jak wolisz. Beverly, mam złe wieści…
– W sensie? Niech zgadnę: nie masz tematu?
– Nie o to mi chodzi. To znaczy, nie mam… jeszcze. Chodzi o to, że dzisiaj też raczej sobie nie pośpisz.
– Jak to?
– To ty nic nie wiesz? Idziemy na imprezę!
Drugi dzień na uczelni i od razu impreza? I to w tygodniu?
– Nie przywykłam do imprez we wtorki… A poza tym, nie mogę pić alkoholu.
– Daj spokój. Większość osób, które tam będą, nie mają skończonych dwudziestu jeden lat. To zamknięta impreza, jeden z kolesi zna właściciela klubu. Będziemy bezpieczne.
– Ledwo zaczęłam prestiżowe studia, a już złamię prawo. Zarąbiście – rzucam.
– Nie bądź taka sztywna. Ludzie robią dużo gorsze rzeczy. – Sam nie odpuszcza. Ewidentnie nie rozumie, jak długą drogę przeszłam, by się tu dostać. Gdyby nie tamten wypadek, pewnie byłabym już co najmniej na drugim roku studiów. Depresja spowodowana stratą siostry wszystko opóźniła. Nie chcę teraz wszystkiego zrujnować. Z drugiej strony – należy mi się trochę rozrywki.
– Ech, no dobra. Ale i tak nie wiem w co się ubrać.
– Na szczęście mam jeszcze dwie szałowe kiecki. – Zeskakuje z łóżka i podchodzi do szafy, z której wyjmuje dwie różne sukienki. – Seksowna różowa czy klasyczna mała czarna?
– Naprawdę nie musisz pożyczać mi sukienki. Poza tym jesteś dużo wyższa.
– Nie przesadzaj. Bierz obie i przymierzaj.
Parę minut później staję przed nią ubrana w różową sukienkę.
– Wyglądasz bosko! – woła zaskoczona Samantha. Chyba sama nie spodziewała się, że będzie na mnie tak dobrze leżała. Ja zresztą też się tego nie spodziewałam. – Nawet nie przymierzaj drugiej. Konkurs rozstrzygnięty. Bierzesz tę.
Wracam do łazienki i podziwiam swój dekolt, który dzięki sukience tylko się uwydatnia, a sam fakt, iż Sam jest ode mnie dużo wyższa, sprawia, że kiecka idealnie zakrywa moje uda.
– Ty i grube uda? Zrobił ci już ktoś pranie mózgu?
No tak, mogłam się spodziewać, że tak zareaguje.
*
Przed dziewiątą jesteśmy już ubrane, umalowane i gotowe do wyjścia.
– Nieustannie towarzyszy mi przeświadczenie, że powinnam zostać w pokoju – mówię, naprawdę nie mając wielkiej ochoty na imprezowanie w środku tygodnia.
– Żartujesz? Przecież tam będą wszyscy! Jeśli chcesz poznać ludzi i jakoś zaistnieć, musisz się pokazywać. – Jej słowa sprawiają, że czuję się jak nudziara. A może nią jestem?
Wkrótce na korytarzu spotykamy Ethana i jego współlokatora. Odnoszę wrażenie, że porozumiewam się telepatycznie ze wszystkimi facetami na kampusie. Najpierw Randy zjawia się przy moim boku niczym książę z bajki i pomaga mi taszczyć ciężkie torby, potem Ethan dotrzymuje mi towarzystwa w środku nocy, jakby wiedział, że ktoś jeszcze nie będzie mógł zasnąć, a teraz wychodzimy jednocześnie z pokojów. Przypadek?
– Ethan, poznaj moją współlokatorkę. Sam, to jest Ethan.
Przez chwilę oboje wpatrują się w siebie w milczeniu. „Chyba już zdążyli się poznać” – myślę.
– Hej, Ethan. – Sam oblewa się ciemnoróżowym rumieńcem.
– Siema, Sam – odpowiada nasz nowy kolega, po czym ściska jej dłoń i obejmuje nas obie wzrokiem. – Czyżbyśmy wybierali się na tę samą imprezę?
– Na to wygląda – odpowiada Sam.
Wtedy Ethan przedstawia nam swojego współlokatora.
– Jeremy Simoms – mówi ciemnoskóry chudzielec o poważnym wyrazie twarzy.
– Poznaliście już jakichś ciekawych ludzi? – pytam po wyjściu z budynku.
– Szczerze mówiąc, nie zaznajomiłem się jeszcze z nikim poza tobą i Jeremym – wyjawia Ethan.
– Niech zgadnę… Opuściłeś wykłady, bo odsypiałeś nockę? – pytam pół żartem, pół serio.
Ethan opuszcza głowę. Nie musi odpowiadać.
– Mam nadzieję, że chociaż ty się wyspałaś – odpowiada po chwili.
– O dziwo całkiem nieźle.
Wkrótce docieramy na miejsce. Przed wejściem do klubu stoi już tłum młodych ludzi. Dziewczyny ubrane są elegancko, jak na studentki prestiżowej uczelni przystało, a jednocześnie każda pozwoliła sobie na odsłonięcie nieco ciała.
– Jeśli mam być szczery, wyglądasz tu najładniej – szepcze mi do ucha Ethan, a następnie żartobliwie mnie szturcha. Tymczasem na twarzy Jeremy’ego wreszcie pojawia się szeroki uśmiech.
– I to mi się podoba – mówi, przeskakując wzrokiem z dziewczyny na dziewczynę.
Po wejściu do środka uderzają mnie głośne dźwięki muzyki, która dosłownie uniemożliwia mi usłyszenie własnych myśli. „Może to właśnie jest sposób na wyleczenie mojej bezsenności?” – pytam samą siebie. „Założę się, że szybciej zasnęłabym w głośnym klubie. Przynajmniej nie musiałabym o niczym myśleć”.
Schodzimy po wąskich kamiennych schodach, trzymając się razem. Sam kilka razy potyka się na swoich wysokich szpilkach, lecz za każdym razem ratuję ją z opresji. Jakby nie była wystarczająco wysoka…
Dwie minuty później stajemy przy okupowanym przez studentów barze. Ludzie wymachują do przygotowującego w pośpiechu drinki barmana i próbują przekrzyczeć muzykę. Czuję się trochę jak na giełdzie, gdzie pracuje tata. Kiedyś mnie tam ze sobą zabrał i muszę przyznać, że nie dziwię się, dlaczego zawsze po powrocie do domu upomina nas, gdy zbyt głośno rozmawiamy. Po dniu spędzonym w takim gwarze ja też robiłabym wszystko, by się wyciszyć.
Gdy wreszcie udaje nam się dopchać do baru i zwrócić uwagę barmana, zamawiamy lekkie drinki. Chłopcy od razu biorą po dużym piwie. Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Rodzice by mnie udusili, gdyby się dowiedzieli, że łamię prawo.
W klubie aż roi się od ludzi. Wszystkie miejsca są zajęte. Niektórzy sprawiają wrażenie kompletnie pijanych, choć nie wybiła jeszcze dziesiąta. Inni robią sobie selfie lub nagrywają coś na TikToka, wykonując dziwne choreografie na tle bawiącego się tłumu. Na szczęście udaje nam się znaleźć wolną lożę tuż przy parkiecie.
– Pewnie ktoś tu siedzi, ale trudno! – krzyczy mi do ucha Ethan, zagłuszany przez We Found Love Rihanny. Wieki nie słyszałam tej piosenki. Przysuwam się do niego, by mu odpowiedzieć, że najwyżej zwolnimy miejsce, gdy ktoś się upomni. Nagle czuję, że ktoś szarpie mnie za rękę.
– We found love in a hopeless place! – wydziera się Sam tak głośno, że udaje jej się przekrzyczeć piosenkę, po czym zaciąga mnie na parkiet. Z początku sceptyczna, szybko zarażam się klubową atmosferą. W domu nie zawsze mogłam wyjść poimprezować…
Przez następny kwadrans całkowicie oddaję się muzyce i nie zauważam braku Sam przy moim boku. Dostrzegam ją chwilę później. Tańczy z jakimś wysokim brodaczem. Przyglądam im się chwilę, gdy nagle ktoś łapie mnie za biodra.
– Pomyślałem, że przyda ci się towarzystwo! – krzyczy Ethan i porywa mnie do tańca, od razu prezentując swoje umiejętności.
– Nie wiedziałam, że tak świetnie tańczysz! – odkrzykuję, a wtedy on unosi kąciki ust i pomaga wejść na podwyższony parkiet.
– Dopiero zobaczysz, na co mnie stać.
Chwilę później tańczymy zmysłowo do przeboju Die For You The Weeknd. Jest mi tak dobrze w objęciach Ethana, że wyobrażam sobie, iż wzrok wszystkich klubowiczów spoczywa teraz na nas. Zresztą, wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było. Jesteśmy jedynymi, którzy tańczą na podwyższonym parkiecie. Po chwili w nasze ślady idą jeszcze jedna para oraz mocno pijane dziewczyny, z których jedna wyraźnie ma problem z uniesieniem nogi. Na pomoc rusza jej Ethan, a ja, korzystając z chwili jego nieuwagi, napotykam wzrokiem Samantę. Ta dostrzega mnie i unosi kciuk do góry. Cholerna spryciara. Wiedziała, że Ethan na mnie leci!
Pół godziny później, spocona i zdyszana, schodzę z parkietu, a Ethan robi to samo. Gdy docieram do naszej loży, zastaję Julie Brown i Sally Thorne, moje sąsiadki.
– Rozniosłaś parkiet! – wychwala mnie Julie, a Sally jej potakuje. – Wszyscy będą mówili tylko o tobie!
– Nie przesadzaj, to tylko kilka piosenek. Pewnie już nikt o mnie nie pamięta.
– Beverly! – odzywa się głos za moimi plecami. To Randy, chłopak, którego poznałam tuż po przyjeździe na uczelnię.
– Cześć, Randy! – odpowiadam. – Nie wiedziałam, że tu będziesz.
– Jak ci upłynął pierwszy dzień zajęć? – pyta, posyłając mi szeroki uśmiech.
– Technicznie rzecz biorąc, wciąż jeszcze trwa – przekomarzam się z nim i zerkam kątem oka na Ethana. – Poznałeś już mojego… sąsiada?
Gdy chłopaki przedstawiają się sobie, Sally zaciąga nas wszystkich do sąsiedniej loży, by przedstawić mnie swoim nowym koleżankom.
– Beverly, poznaj Estelle Curtis. Estelle, to są moi nowi znajomi – mówi, próbując objąć nas wszystkich wzrokiem.
Brunetka o falistych, opadających na ramiona włosach uśmiecha się do nas zdawkowo, po czym wraca wzrokiem do mnie. Z jej miny wyczytuję, że niespecjalnie podobał jej się mój „wyskok” na parkiecie.
„Chyba nie lubi, gdy nie jest w centrum zainteresowania” – myślę.
Annabell Blessing wygląda jak jej lustrzane odbicie. Z tą różnicą, że jest blondynką i ma nieco mniej odpychające spojrzenie.
– Wydaje się w porządku – szepcze mi do ucha Sam.
– Też tak sądzę – odpowiadam, po czym daję się porwać na parkiet chłopakowi, z którym chodzę na zajęcia.
– Shane Chapman – przedstawia się, tańcząc ze mną nieporadnie do kawałka Pink Venom Blackpink.
– Ach, pamiętam cię. To ty jako jedyny odezwałeś się do profesora Clarke’a.
– Tak, to ja – mówi tak, jakby jego wyczyn był czymś godnym pochwały. Chociaż… może i był…
Nagle Shane chwieje się i wpada na mnie. Mało brakuje, a wylądowalibyśmy na parkiecie. Że też od razu nie zorientowałam się, że jest kompletnie pijany…
– Muszę iść do toalety – mówię w nadziei, że uda mi się go pozbyć.
– Nie idź, Beverly… Potańcz jeszcze ze mną…
– Sorry, ale następnym razem. Znajdź sobie inną dziewczynę.
– Nie lubię zagadywać obcych dziewczyn – odpowiada, przystępując z nogi na nogę do hitu Flowers Miley Cyrus.
– Mnie też na dobrą sprawę nie znasz – zauważam.
– Hm… Nie sądzę. Przy tobie czuję się tak, jakbyśmy znali się całe życie. – Przygryza wymownie dolną wargę, co wygląda komicznie.
– Tym bardziej po tak długim czasie zasługuję na chwilę prywatności. – Poklepuję go po ramieniu i oddalam się.
– Wszystko w porządku? – pyta Sam, gdy wracam do znajomych ze skwaszoną miną.
– Tak… Słuchaj, chyba będę się zbierać.
Sam unosi brwi.
– Żartujesz? Dopiero co przyszliśmy.
– Wiem, ale…
– Nie ma żadnego ale, Beverly. Napij się, wyluzuj i unikaj dziwnych typów. – Sam chwyta mnie za ramiona i sadza obok Ethana. – Godzina, okej? Jeśli po tym czasie nadal będzie słabo, to wyjdziemy.
– Okej, niech będzie – odpowiadam niechętnie.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Marcel Moss, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Redakcja: Hanna Trubicka
Korekta: Adam Kieryluk, „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-572-8
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.