Golf moja pasja. Podróże z golfem w tle - Wojciech Pasynkiewicz - ebook

Golf moja pasja. Podróże z golfem w tle ebook

Wojciech Pasynkiewicz

1,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zakrzywiony kij, małe piłeczki łatwe do zgubienia, kilka lub kilkanaście dołków, do których trzeba trafić, pokonując kilometry trawnika.

Wydaje ci się to trudne i nudne? To znaczy, że golf znasz tylko z teorii, jeszcze w niego nie grałeś, i nie wiesz, ile emocji i atrakcji może zapewnić ci ten sport.

Golf nie jest grą tylko dla zawodowców, ludzi majętnych, samotników lub entuzjastów nie widzących poza nim świata. Golf to świetny sposób na wspólne – towarzyskie, rodzinne – spędzanie czasu, połączone z podróżami w ciekawe miejsca.

Szukasz odmiany od tradycyjnego wypoczynku? Chcesz spróbować czegoś nowego? Golf, oto odpowiedź.

Autor opowie ci, jak zaraził się bakcylem golfa. I jak do dziś nie może się z niego wyleczyć. Zabierze cię na golfowe wycieczki – nie tylko po polach, ale także po ich okolicach, miastach i zabytkach. Opowie ci o historii golfa, etykiecie, najsławniejszych golfistach.

Czytaj i graj!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 220

Oceny
1,0 (1 ocena)
0
0
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Marcoone

Nie polecam

Nudziarstwo. Opisy resortów golfowych za szabanaście tysięcy dolarów. Autor brandzluje się swoją zajebistością, a zasadzie faktem że tam bywał i grał w golfa. O golfie jako takim niewiele. Ogólnie kicha i nie polecam. Szkoda czasu.
00

Popularność




Copyright for the Polish Edition © 2017 Edipresse Polska SA

Copyright for text and photos © 2017 Wojciech Pasynkiewicz

Edipresse Polska SA

ul. Wiejska 19

00-480 Warszawa

Dyrektor ds. książek: Iga Rembiszewska

Redaktor inicjujący: Natalia Gowin

Produkcja: Klaudia Lis

Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska

Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska

Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51),

Barbara Tekiel (tel. 22 584 25 73), Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Zdjęcia pochodzą z archiwum prywatnego Autora

Redakcja: Agnieszka Jeż

Korekta: Słowne Babki, Ewa Mościcka

Projekt okładki i makiety, skład i łamanie: Marcin Górski

Biuro Obsługi Klienta

www.hitsalonik.pl

e-mail: [email protected]

tel.: 22 584 22 22

(pon.–pt. w godz. 8:00–17:00)

www.facebook.com/edipresseksiazki

www.instagram.com/edipresseksiazki

ISBN 978-83-8117-300-1

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Wstęp

Jeśli grasz w golfa: pomiń dwa pierwsze rozdziały, dwa ostatnie i słowniczek pojęć golfowych. Pewnie wiesz już to wszystko, o czym piszę. Jesteśmy specyficznym środowiskiem, które używa swoistego języka, żeby nie powiedzieć slangu, z grubsza znamy historię golfa, jego zasady, początki, rozwój, wielkie nazwiska, a moja osobista historia gry jest prawdopodobnie zbliżona do historii wielu z was.

Przeczytaj jednak inne rozdziały, bo może warto, żebyś wreszcie „przeszedł na drugą stronę ulicy”, o ile tego jeszcze nie zrobiłeś, i zobaczył, że poza twoim macierzystym klubem jest jeszcze parę innych miejsc na świecie, dokąd warto pojechać, gdzie warto zagrać.

Czy namawiam? Tak, bardzo. I nie chodzi tylko o to, żeby zobaczyć, że nie ma dwóch takich samych pól golfowych na świecie. Chodzi o to, że jest tyle pięknych okolic, tyle ciekawych miast, tyle zabytków, tyle magicznych miejsc, że szkoda życia na spędzanie go tylko na własnym podwórku. A to wszystko można połączyć z golfem i mieć podwójną frajdę.

Pieniądze są pewnym problemem, bo o ile z wyprzedzeniem uda nam się pewnie kupić bilet w tanich liniach lotniczych za mniej niż 100 złotych, znaleźć lokum w internecie za niewiele więcej i samemu sobie zrobić zakupy spożywcze, to za green fee trzeba zawsze zapłacić. A czym pole lepsze, tym droższe, choć i tu zdarzają się czasami promocje. No, ale takie jest życie. Czasem (zwykle?) jest ono zresztą kwestią wyboru: albo na wczasy do Zakopanego, albo na golfa do Naterek, pod Olsztyn; albo do Krynicy Morskiej, albo na Litwę czy Słowację. Ja jadę na Słowację, bo tam mnie jeszcze nie było, tam jeszcze nie grałem, a jeśli ty do tej pory jeździłeś do Juraty albo do Grecji na plażę, to może teraz, po przeczytaniu tych kilku relacji, zmienisz zdanie i pojedziemy razem na golfa do Finlandii?

Jeśli dopiero zamierzasz nauczyć się grać w golfa albo jesteś początkującym golfistą, to czytaj wszystko, od samego początku. Raz, że się dowiesz trochę o historii i początkach golfa, dwa, że pokażę ci drugi stopień wtajemniczenia – opowiem o najpiękniejszych polach na świecie, na których udało mi się zagrać, i podpowiem, dokąd warto pojechać, co zobaczyć i jak spędzić czas.

Jeśli nigdy nie grałeś w golfa, a nawet o tym nie myślałeś, to weź parę dni urlopu, czytaj uważnie felietony, rób notatki, daj przeczytać to małżonkowi albo partnerowi, albo dzieciom, albo rodzicom; sprawdź, gdzie jest najbliższy driving range, i zaczynaj grać. Nie jesteś na to ani za stary, ani za młody i nieprawdą jest, że nie masz na to czasu. To jest tylko i wyłącznie kwestia organizacji.

Wiesz, ile do tej pory straciłeś? Ilu fajnych ludzi nie poznałeś? W ilu megamiejscach jeszcze nie byłeś? Wiesz? Nie? No to nie trać więcej czasu i zabieraj się za golfa.

To sport i rekreacja. To pomysł na życie, na podróże, wyjazdy, na spędzanie wolnego czasu, na emocje. To również gra wyjątkowo rodzinna. Chcesz poprawić swoje stosunki z córką, a może z ojcem? Idźcie razem na golfa. Spędzicie parę godzin w swoim towarzystwie, będzie czas i na rozmowę, i na rywalizację, i na relaks, i na zabawę.

Nie zrażaj się początkowymi niepowodzeniami. Może masz talent i pójdzie ci łatwo, a jeśli nie, to musisz w to włożyć trochę wysiłku, czasu i pracy. Nikt nie rodzi się od razu Sereną Williams, Leo Messim czy Tigerem Woodsem.

Miłej lektury.

Pasyn

Przygodę z golfem zacząłem (razem z żoną) ponad dwanaście lat temu. Od 2007 roku zbieram piłeczki z logo pola, na którym zagrałem, potem zacząłem prowadzić ranking tych pól, później zacząłem je opisywać, jeszcze później fotografować, a od trzech lat piszę artykuły do magazynów golfowych.

Zagrałem na prawie czterystu polach w ponad czterdziestu krajach na świecie.

Kiedy Marzena i Grzegorz Rowiccy, przeuroczy, przesympatyczni ludzie i wydawcy lifestye'owego magazynu „Trendy – Art of Living” zwrócili się do mnie z prośbą o napisanie artykułu, a może nawet serii artykułów o golfie, pomyślałem, że to wspaniała okazja, aby zarazić innych swoją pasją. Bo golf, w moim, a może w przyszłości i waszym przypadku, to nie tylko gra. To sport i rekreacja. To sposób na rywalizację i zacieśnienie przyjaźni. To wspólny czas spędzony w pięknych miejscach z rodziną lub przyjaciółmi. To w pewnym sensie way of life. Podróże, wyjazdy, niezwykłe miejsca, wspaniałe resorty, słynne kultowe hotele, a innym razem małe, przeurocze boutique hotele. To wieczorne wyjścia do znanej knajpki, zwiedzanie miasta, oglądanie okolicy, poznawanie wielu ludzi.

Zanim jednak zacznę opisywać, jak to życie wygląda, opowiem o golfie i o swoich początkach jako golfisty.

Golf – jak podaje Wikipedia – to sport uprawiany na otwartych trawiastych terenach, polegający na wbijaniu małej piłki golfowej do kolejnych otworów w ziemi (mających kształt cylindra o średnicy 108 mm) za pomocą uderzeń specjalnymi kijami. Celem gracza jest umieszczenie piłeczki w dołku przy najmniejszej liczbie uderzeń. Golf był dyscypliną olimpijską w latach 1900–1904. Ponownie zagości na kolejnych dwóch olimpiadach, najbliższej w 2020 roku w Tokio.

Historia golfa nie jest do końca jasna. Anglosasi twierdzą, że jego kolebką jest Szkocja, a początki gry datuje się na średniowiecze. Podobno już w XV wieku parlament Szkocji oficjalnie, na dość krótko wprawdzie, zakazał gry zwanej golfem. Niektórzy jednak twierdzą, że zakaz dotyczył podobnej gry, zwanej shinty, bardziej przypominającej współczesny hokej na trawie. Udokumentowanym faktem jest, że królowa Szkocji Maria I Stuart grała w golfa w 1567 roku, a pierwsza zachowana informacja o grze datowana jest na 2 marca 1672 roku i pochodzi z pola Musselburgh Links, The Old Golf Course w Szkocji, na wschód od Edynburga.

To najstarsze, czynne do dziś, choć tylko dziewięciodołkowe, pole na świecie.

Inni twierdzą, że kolebką golfa jest Holandia, gdzie już w 1297 roku odbijano kijami skórzaną piłeczkę, choć nie do dołka, tylko do tarczy, a wygrywał ten, kto uderzył mniej razy. Może to i prawda, bo słowo „golf” pochodzi od holenderskiego słowa „kolf” oznaczającego laskę, maczugę, kij.

Chińczycy z kolei uważają, że golfa wymyślili oni.

Wei Tai w księdze Daozang opisuje grę chuiwan, o zasadach rzeczywiście podobnych do współczesnego golfa. A miało to miejsce za czasów dynastii Song, około 1000 roku n.e.

Tak czy inaczej, współczesne reguły gry w golfa zostały opisane przez najstarszy klub golfowy na świecie, założony 14 maja 1754 roku – The Royal and Ancient Golf Club of St. Andrews. Po dziś dzień klub ten opisuje, ustanawia i modyfikuje reguły gry w golfa, a pole The Old Course w St. Andrews jest absolutną mekką dla wszystkich golfistów na świecie.

Pole golfowe to teren zajmujący około siedemdziesięciu hektarów, z osiemnastoma dołkami. Każdy dołek zaczyna się miejscem przeznaczonym do wybijania piłek, zwanym tee off. Jest ich zwykle kilka, w zależności od poziomu umiejętności gracza, oznaczonych różnymi kolorami. Te położone najdalej od dołka przeznaczone są dla zawodowców, kilkanaście, kilkadziesiąt metrów bliżej dla mężczyzn amatorów, potem kolejno dla kobiet i juniorów. Na różnych polach jest różna liczba tee off – od trzech do siedmiu. Tee off to jedyne miejsce na polu, gdzie przed uderzeniem piłeczkę można umieścić na specjalnym kołeczku, zwanym tee, tak aby była nad poziomem trawy. Z tee off wybijamy piłkę na fairway. To pas krótko przystrzyżonej trawy szerokości kilkudziesięciu i długości kilkuset metrów. Może być prosty, może być zakrzywiony raz lub kilka razy, może być płaski lub pofałdowany, na jednym poziomie lub idący pod górę, na dół lub na zmianę. Po bokach fairwaya rośnie trochę wyższa trawa, zwana semi rough’em, szerokości kilku metrów, a jeszcze bardziej w bok to rough, czyli wysoka, gęsta trawa, znacząco utrudniająca znalezienie piłeczki i oczywiście jej uderzenie. Po bokach fairwayów często rosną krzaki lub drzewa. Fairway zakrzywiony pod dużym kątem nosi nazwę dogleg, bo często przypomina nogę psa. Naturalnymi utrudnieniami na fairwayach są różnej wielkości i głębokości doły z piaskiem, zwane bunkrami, oraz przeszkody wodne, takie jak strumyki, stawy, jeziora czy nawet morze, jeśli pole położone jest nad jego brzegiem. Na końcu każdego fairwaya znajduje się obszar bardzo krótko przyciętej trawy, zwany greenem, a na nim właściwy dołek, dziurka z tkwiącą w nim flagą (maszt z chorągiewką), zwaną pin.

Dołki oznaczone są numerami od 1 do 18. Charakteryzują się różną długością i różnym stopniem trudności. Oznaczone są jako par 3, 4 lub 5. Par dołka oznacza liczbę uderzeń, jaką powinniśmy wykonać, aby zmieścić się w tak zwanej normie. Tak więc na dołku par 3 powinniśmy wykonać trzy uderzenia, żeby piłeczka znalazła się w dołku, na par 4 – cztery, itd. Zsumowanie par wszystkich dołków daje nam par pola. Dziewięćdziesiąt procent pól na świecie posiada par równy 72.

W jednym zespole, drużynie grającej razem na polu, choć każdy gra indywidualnie, jest od jednego do czworga graczy. Taka drużyna nazywa się flight.

Wygrywa ten, który zakończył grę na polu najmniejszą liczbą wykonanych uderzeń.

Gra się przeciwko innym graczom. Lecz tak naprawdę jest to rywalizacja z samym sobą. Zagrać lepiej niż poprzednio, pokonać swoje słabości i chwile zwątpienia, wytrzymać ciśnienie związane z wykonaniem właściwego uderzenia – to cele, które każdy z nas stawia przed sobą. To gra w pełni dżentelmeńska. Oszukiwanie przez podawanie mniejszej liczby uderzeń na dołku, niż się wykonało w rzeczywistości, nie jest przez partnerów tolerowane.

Po polu przemieszczamy się albo na piechotę, albo małym samochodzikiem (najczęściej elektrycznym), zwanym meleksem, a tak naprawdę jego nazwa brzmi: buggy.

Idąc na piechotę, możemy nieść torbę z kijami golfowymi na plecach albo umieścić ją na wózku (trolley), który pchamy lub ciągniemy, w zależności od typu i naszych preferencji.

W torbie golfowej możemy mieć do czternastu kijów – mniej wolno, więcej nie. Zwykle w zestawie kijów znajduje się jeden driver, największy i najdłuższy kij, używany w zasadzie tylko do wybijania piłki z tee offu i to tylko na dłuższych dołkach par 4 lub 5. Następnie od jednego do czterech fairwaywood lub hybrid (rescue); pięć do ośmiu iron, jeden do trzech wedge, jeden putter. Kije – o różnej długości, kącie nachylenia główki – służą do uderzania piłki na konkretną odległość, a ich dobór to indywidualna sprawa każdego gracza. Torba to także miejsce do przechowywania piłeczek, tee i setki innych, mniej lub bardziej potrzebnych w czasie gry rzeczy: swetra, stroju przeciwdeszczowego, czapeczki, parasola, napojów, kanapek, kremu do opalania itp. itd.

Pola golfowe, a są ich na świecie tysiące, to oazy ciszy i spokoju. Przepiękne zielone tereny, najczęściej niezwykle zadbane, z drzewami, krzewami, klombami kwiatów, stawami z wodą. Często niezwykle malowniczo położone wśród parków, lasów, na wzgórzach lub nad brzegami mórz. W Szwecji jest ponad pięćset pól golfowych, w Czechach ponad siedemdziesiąt, w USA ponad trzydzieści tysięcy, z czego w Kalifornii ponad tysiąc sto, a na Florydzie ponad tysiąc dwieście.

Ocenia się, że na świecie gra w golfa ponad sto pięćdziesiąt milionów ludzi i choć może w piłkę nożną gra więcej, to w żadnej innej dyscyplinie nie ma tylu graczy oficjalnie zarejestrowanych w klubach i związkach.

Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego to tak popularna gra?

Z wielu powodów: pola golfowe to piękne miejsca, to sport i rekreacja na świeżym powietrzu, to rywalizacja z partnerami i z samym sobą, to miejsca, dokąd można uciec z miasta w ciszę i przyrodę, to wysiłek niezwykle współgrający z fizjologią, rozłożony w czasie i zdrowy, to adrenalina (tak, tak) towarzysząca kolejnym uderzeniom, to międzynarodowa społeczność porozumiewająca się specyficznym slangiem, bez względu na pochodzenie, kolor skóry i wyznanie. Wiek i umiejętności są w tym sporcie drugorzędne, bo poprzez handicap, który posiada każdy zarejestrowany gracz, można wygrać nawet z mistrzem świata, jakim do niedawna był Tiger Woods. To sport niezwykle rodzinny, gdzie cała familia, grając lepiej lub gorzej, spędza czas wspólnie.

Finałowa runda jednego z czterech turniejów tzw. Wielkiego Szlema potrafi zgromadzić sto pięćdziesiąt tysięcy ludzi obserwujących grę zawodników na polu i ponad miliard widzów przed telewizorami. Tiger Woods, który w ciągu ostatnich kilkunastu lat zdominował tę dyscyplinę, jest pierwszym sportowcem na świecie, który na sporcie zarobił miliard dolarów (z nagród i kontraktów reklamowych). Wygranie przez niego dużego turnieju w nowej koszulce Nike spowodowało, że następnego dnia ponad milion ludzi na świecie kupowało taką samą koszulkę, chcąc się poczuć jak Tiger, a firma Nike księgowała w ciągu jednego dnia przychody ze sprzedaży na poziomie dziesięciu–piętnastu milionów dolarów. Ze sprzedaży tylko jednego rodzaju koszulki, w jeden dzień!!! Trzy lata temu Rory McIlroy, 23-letni wówczas profesjonalista z Irlandii Północnej, wschodząca gwiazda golfa, podpisał z firmą Nike największy dotąd kontrakt reklamowy, na ponoć dwieście milionów dolarów, na dziesięć lat.

Dlaczego o tym piszę? Żeby pokazać wam, jak nośny społecznościowo, marketingowo, jak popularny na świecie jest golf.

Zapraszam was do tej społeczności. Zacznijcie grać w golfa.

Nie twierdzę, że nie ma innych pięknych sportów. Jeśli tylko macie czas i uprawiacie – amatorsko, zawodowo, rekreacyjnie – dowolną dyscyplinę, począwszy od biegania, tenisa, koni, rowerów, nart, żeglarstwa czy czegokolwiek, to super, tak trzymajcie. Ale czemu nie spróbować golfa? Może, tak jak mnie, ta dyscyplina was pochłonie – choć dalej znajduję czas na narty, rower lub żeglarstwo.

To nie jest, wbrew powszechnej, obiegowej opinii, sport dla elit, niezwykle drogi i ekskluzywny. Są oczywiście kluby na świecie, gdzie sama opłata wpisowa wynosi milion dolarów, a roczne członkostwo kosztuje trzydzieści–czterdzieści tysięcy dolarów, ale są też pola, gdzie za wejście i rozegranie rundy płaci się dwa funty. To tak jak z żeglarstwem, w którym roczny budżet ekipy startującej w America’s Cup wynosi dwieście milionów dolarów i w którym jednocześnie można wyczarterować jacht na Mazurach za kilkadziesiąt złotych za dobę. A fun, relaks, przygoda są naszą indywidualną sprawą.

Mam pisać dalej? Opowiedzieć wam o polach, miejscach na świecie, dokąd warto pojechać, które warto zobaczyć?

Jeśli tak, to następny rozdział zacznę od tego, jak to się stało, że całe dorosłe życie (od kiedy usłyszałem o golfie) uważałem, że jest to gra dla kretynów, chodzących z kijkiem po trawie i udających, że uprawiają sport, a jednak zmieniłem zdanie i znalazłem nową pasję w życiu.

I nie tylko dlatego, że to jest teraz trendy.

Poprzedni rozdział skończyłem stwierdzeniem, że przez większość swego dorosłego życia uważałem, iż chodzenie z kijkiem po trawie, żeby uderzać małą piłeczkę, jest formą snobstwa i kretynizmu. Piszę więc teraz dalej, żeby przekonać was, że jednak tak nie jest.

W większość dyscyplin sportowych czy po prostu do zwykłej rekreacji wciągają nas najczęściej przyjaciele lub znajomi. Tak było i w moim, golfowym przypadku. Od jakiegoś czasu przyjaźniliśmy się wraz z parą uroczych ludzi, mających piękny dom w Portugalii, w Algarve, do którego nas dość często zapraszali. Obydwoje grali w golfa, zaczęły się więc namowy z ich strony: idźcie, uczcie się grać, będziemy sobie razem chodzili na golfa. My z żoną jednak uparcie odmawialiśmy. Podczas trzeciego lub czwartego wyjazdu, a działo się to dokładnie w Wielkanoc 2003 roku, po zameldowaniu się u nich usłyszeliśmy: „Wykupiliśmy wam tygodniowy kurs nauki w golfa. Od jutra zaczynacie”. No to co było robić? Chciał, nie chciał zaczęliśmy się uczyć. Na początku godzina dziennie na driving range (strzelnica – miejsce do treningu, do wybijania piłek) z trenerem. Uderzanie piłek, pozycja ciała, swing, trzymanie kija itp. itd. Łatwo nie było, tyle powiem. Przez cały tydzień z ust naszych gospodarzy nie padło ani jedno pytanie lub komentarz, ale na koniec nie wytrzymali: „No i jak?”.

„Hm, powiedziałem, nie wiem jak moja żona, ale ja mówię pas. To nie jest sport dla mnie. Nienaturalna pozycja ciała, wszystko mnie boli, uderzanie piłeczek nie sprawia mi żadnej przyjemności. Krótko mówiąc – dupa”. „No cóż, odparli nasi gospodarze, nie, to nie”.

Traf jednak chciał, że tydzień czy dwa później był długi weekend majowy, a nasi przyjaciele byli nie tylko właścicielami pola golfowego w Naterkach pod Olsztynem (wówczas jeszcze dziewięciodołkowego), lecz także mieli tam jeszcze śliczny drewniany domek. Krótki telefon z zaproszeniem i trzydziestego kwietnia meldujemy się u nich na Mazurach. Pierwszego maja – tradycyjnie – oni na golfa, my nad jezioro. Kolejnego dnia sytuacja się powtarza, ale trzeciego pada z ich ust propozycja nie do odrzucenia: „Może byście chociaż pojechali i zobaczyli nasze pole golfowe?”. No co było robić?

Z trochę przyklejonymi do twarzy uśmiechami zapewniliśmy ich, że to superpomysł, pakujemy się do auta i jedziemy do Naterek.

Pogoda śliczna, ciepło, słońce. Siadamy sobie przed chatką, która (do ubiegłego roku jeszcze) udawała dom klubowy, i zamawiamy café latte. Dosiada się do nas misiowaty (i w posturze, i zachowaniu) facet i mówi, że nazywa się Martyn Proctor i jest tu head pro, czyli szefem grupy trenerów. To Walijczyk, który ostatnie parę lat spędził w RPA. Ucząc golfa i szukając nowych wyzwań życiowych, trafił do Polski. Chwilę gawędzimy o niczym, po czym Martyn mówi, że dowiedział się od naszych przyjaciół, że właśnie wróciliśmy z Portugalii, gdzie uczyliśmy się grać w golfa, i czy byłbym na tyle uprzejmy, żeby pokazać mu rezultaty tej nauki. Oczywiście odmawiam i grzecznie go informuję, że golf to nie moja bajka, nie będę go uprawiał i nic mu nie będę pokazywał. Jednak po półgodzinie dość usilnego namawiania, przekonywania i proszenia uległem i poszliśmy na driving, z zastrzeżeniem, że tylko na dziesięć minut. Odbiłem parę piłek, to znaczy, usiłowałem je prawidłowo uderzyć – bez specjalnego sukcesu. Martyn kazał mi zmienić uchwyt kija, przestawił mi postawę, poprawił ruch rąk i ramion i – nie uwierzycie – nagle zacząłem trafiać w piłki. Po mniej więcej dwóch godzinach przyszła moja żona zaniepokojona, gdzie jestem i co my robimy. „Kochanie, powiedziałem, po prostu gram w golfa. To supergra. Uderzam w piłkę, a ona leci tam, dokąd chcę (tak mi się przynajmniej wówczas wydawało), i do tego na ponad sto metrów!”.

Następnego dnia zerwałem się z łóżka wcześnie i po szybkim śniadaniu popędziłem na koleją lekcję z Martynem. Wierzcie lub nie, ale tego popołudnia, po dwóch kolejnych lekcjach, zamówiłem komplet nowiutkich kijów golfowych. No i tak to się zaczęło.

Dlaczego o tym opowiadam?

Z kilku powodów:

Nieprawdą jest (słyszane przeze mnie wielokrotnie stwierdzenie), że zacznę grać w golfa na starość, a póki co będę grał w tenisa, piłkę czy uprawiał inną, „bardziej” wysiłkową dyscyplinę. Im później, tym trudniej się nauczyć.

Nie mówcie o czymś, czego nie znacie, że to jest kiepskie albo że nigdy tego nie będziecie robić.

Nie uczcie się sami. Błędy, które zaczniecie popełniać, będą trudne do wyeliminowania. Na początek znajdźcie właściwego nauczyciela. Lekcja musi być fajna, przyjemna, musi dawać poczucie, że robicie postępy. Jeśli z jakimś pro nie wychodzi, trzeba poszukać innego.

Na początek znajdźciedawać poczucie, że robicie postępy. Jeśli z jakimś pro nie wychodzi, trzeba poszukać innego.

Poświęćcie na ten sport chwilę, być może wbrew własnym uprzedzeniom. Nawet jeśli was nie wciągnie tak jak mnie, to zdobędziecie kolejną „sprawność harcerską” albo będziecie mogli powiedzieć z czystym sumieniem: próbowałem, nie udało się (choć w to nie wierzę).

Tak jak w każdej dyscyplinie, w golfie także zdarzają się naturalne talenty i ludzie, którzy osiągają sukces. Do tych pierwszych mogę zaliczyć Maćka Łukasińskiego, który dwa i pół roku temu został przypadkiem dzień dłużej, niż planował, w Egipcie, i poszedł z kolegami na golfa – pierwszy raz w życiu. Bardziej jako osoba towarzysząca niż gracz. Wrócił do Polski, zaczął trenować, a po roku grał lepiej ode mnie (niestety). Golf wciągnął go jak czarna dziura. W zeszłym roku rozegrał kilkaset rund (każda trwa około czterech godzin). To trudne do uwierzenia, bo przecież sezon w Polsce (pogoda) pozwala na grę raczej tylko między kwietniem i połową listopada. Ale można przecież grać dwie rundy dziennie, no i można oczywiście jeździć w zimie za granicę, do ciepłych krajów.

Drugi przykład dotyczy mnie, choć nie do końca. Przez pierwsze parę lat grałem z pro, chodziłem sam na driving, żeby trenować, startowałem w niezliczonej ilości turniejów dla amatorów, grałem rundy towarzyskie z przyjaciółmi. Trochę osiągnąłem, ale do poziomu moich kolegów i do moich aspiracji było mi jeszcze daleko. Inaczej niż Krzysiek, inny mój kolega, który nie poddał się tak łatwo jak ja. Będąc beztalenciem golfowym, nie przerwał treningów i żmudną, ciężką pracą osiągnął znaczący postęp. Warunki fizyczne (wzrost, zasięg ramion) mam pewnie lepsze od niego, ale on gra lepiej, bo wkłada w to więcej pracy, czasu i wysiłku. Tak to już w życiu, a na pewno w golfie, jest.

Co to znaczy, że ktoś gra lepiej czy gorzej w golfa?

Najlepszą odpowiedzią jest oczywiście „skrzyżowanie szabel”, czyli gra face to face.

Na świecie jednak wymyślono system handicapowy. Są dwie grupy golfistów: amatorzy i zawodowcy, czyli profesjonaliści. Profesjonaliści – professionals – PRO – to tacy, którzy przeszli na zawodowstwo.

Mają hcp (handicap) zero i mogą być albo nauczycielami golfowymi, albo zawodnikami. Mogą przyjmować nagrody pieniężne za udział w turnieju lub wygranie go. Amatorzy to tacy, którzy grają w golfa nie dla pieniędzy. Ich handicap oblicza się na podstawie osiąganych wyników. Dziewięćdziesiąt procent pól na świecie ma par 72 – już o tym pisałem. Jeśli skończysz grę na takim polu z wynikiem 72 uderzeń, to masz hcp zero, jeśli skończysz grę z wynikiem 85 uderzeń, to twój hcp równa się minus 13, jeśli zagrasz 103 uderzenia, to twój handicap wynosi minus 31. W obliczeniach handicapu w Polsce brane są pod uwagę przede wszystkim wyniki osiągane w turniejach dla amatorów, w USA za to teoretycznie zgłaszasz do bazy handicapowej wynik z każdej gry. Związki i krajowe federacje golfowe przyjęły za maksymalny handicap liczbę minus 36. Oznacza to, że będąc poczatkującym amatorem, możesz na każdym dołku zagrać o dwa uderzenia więcej, niż przewiduje par dołka (norma). Amatorzy mogą mieć hcp dodatni, np. plus 2. Oznacza to, że na polu par 72 powinni skończyć grę z wynikiem uderzeń równym 70. Każdy golfista zarejestrowany w krajowym związku golfa ma oficjalnie przyznany handicap, który zmienia się jednak w zależności od aktualnie osiąganych wyników. Mój hcp na dziś wynosi minus 14, co oznacza, że teoretycznie na polu par 72 powinienem zagrać 86 uderzeń. Nie jest to jednak takie proste, bo pola mają różne współczynniki trudności gry. Najogólniej mówiąc, mierzy się je indeksami slope course, co bardziej odpowiada długości pola, i stroke course, co bardziej odpowiada trudności pola.

Bywa więc tak, że amator z hcp 18 może zagrać na trudnym polu nie 90, ale 94 uderzenia, a i tak zmieści się w swojej normie. Na tym między innymi polega piękno tego sportu i jego zasady.

Jeśli ja z hcp 14 zagram poniżej 86 uderzeń na przeciętnym polu – np. osiągając wynik 83 uderzenia, czyli trzy poniżej swojego handicapu, a w tym samym czasie grający ze mną jeden z najlepszych aktualnie golfistów na świecie, np. Jordan Spieth, Rory McIlroy lub Jason Day – wszyscy jako zawodowcy z hcp zero – zagrają 72 uderzenia, to oficjalnie z każdym z nich wygram.

Znam tylko dwie dyscypliny, gdzie gracze mają przyznany handicap – polo i golf.

Na polo się nie znam, ale w golfie ten system działa znakomicie. Można oczywiście przyjąć zasadę, że gra się, licząc tylko liczbę wykonanych uderzeń – taki format gry nazywa się stroke play brutto – i rzeczywiście, wygrywa wtedy ten, kto po zakończeniu rundy zrobił mniej uderzeń niż przeciwnicy. Można jednak grać w formacie stroke play netto, gdzie uwzględnia się handicap, i wtedy wynik końcowy oblicza się, odejmując swój hcp od wykonanej liczby uderzeń. Mówiąc inaczej: mając np. hcp minus 16, otrzymuję dodatkowo 16 uderzeń niejako za darmo. Prawdopodobieństwo wygrania wówczas z dużo lepszym graczem jest znacząco większe. Istnieje realna szansa wygrania z dużo lepszym golfistą, który danego dnia zagrał poniżej swoich teoretycznych możliwości. Trochę to skompilowane, wiem, ale naprawdę prosto się to liczy.

Formatów, rodzajów gry w golfa jest zresztą dużo więcej, łącznie z grą drużynową, ale o tym innym razem.

No dobrze, ktoś powie, może rzeczywiście spróbuję, ale dokąd tu pójść na pole w lutym, w środku zimy? Jest na to sposób. W większości miast są tzw. symulatory golfowe. Symulator to pokój z dużym ekranem na wprost, w odległości kilku metrów od uderzającego piłeczkę golfową. Komputer mierzy prędkość uderzenia kija w piłeczkę, kąt, pod jakim ją uderzamy, i oblicza teoretyczną trajektorię lotu piłki. Zostaje to odwzorowane na ekranie, który jest rozpięty na specjalnej ścianie przyjmującej niejako uderzenie piłeczki, niepowodującej jej odbicia. W menu programu możemy wybrać opcję treningową – driving range – i starać się poprawić swój swing albo opcję gry na polu, gdzie na ekranie mamy obraz konkretnego dołka na danym polu golfowym. Fajna zabawa, a jednocześnie miejsce do nauki i treningu. W każdym z symulatorów można umówić się z trenerem i zacząć ćwiczyć.

Bierzcie się więc do gry, szkoda czasu na rozważania.

W następnym rozdziale opowiem o golfie w Polsce i na świecie i o ludziach, którzy się pasjonują tą grą.

Bo golf jest fajny i jest trendy.