Grota - Marcel Moss - ebook + audiobook

Grota ebook i audiobook

Marcel Moss

4,5
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

22 osoby interesują się tą książką

Opis

Gdy w mrocznym lesie Runowskim zostaje odnalezione poćwiartowane ciało 14-letniego Marcina Służewskiego, mieszkańcy pobliskiej wsi wpadają w panikę. Pojawiają się głosy, że mordu dokonał słowiański demon Strzyga, który raz w roku wychodzi z ukrycia i poluje na ludzi. Potwierdzać ma to fakt, iż szczątki znaleziono nieopodal budzącej grozę Czarciej Groty, którą rzekomo zamieszkuje Strzyga.

Prowadzący śledztwo komisarz Sambor Malczewski wie jednak, że nie ma groźniejszej bestii niż człowiek. Mężczyzna zagłębia się w historię rodziny Służewskich i odkrywa niepokojące fakty. Wpada też na trop, który prowadzi go do mieszkającej na obrzeżach lasu i izolującej się od świata patologicznej rodziny Renderów. Im dłużej ich obserwuje, tym więcej przerażających rzeczy dowiaduje się na ich temat.


Kto zamordował Marcina?
Do jakich potworności dochodzi w domu Renderów?
I jakie tajemnice skrywa Czarcia Grota?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 314

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 1 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Janusz Zadura

Oceny
4,5 (65 ocen)
43
14
5
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zksiazkaprzykawie

Nie oderwiesz się od lektury

Najnowsza książka Marcela pt. GROTA no po prostu sztos, to co się tu działo to aż włosy na głowie się jeżą... Autor w bardzo umiejętny sposób podnosi poprzeczkę, a nasza wyobraźni szaleje. Drugi tom z komisarzem Samborem Malczewskim jest jeszcze lepszy niż tom pierwszy Polana. Książkę przeczytałam jednym tchem i nie mogę się doczekać ciągu dalszego, mam nadzieję, że będzie to już niedługo. Trochę o książce: Las w Runowie ma bardzo wiele mrocznych tajemnic, przekazywanych kolejnym pokoleniom, ale jak to wiadomo nie wszystko co opowiadają jest prawdą, bo kto by wierzył w potwory? Lecz w tym mrocznym lesie po raz kolejny dzieją się dziwne rzeczy, znaleziono poćwiartowane ciało czternastolatka Marcina Służewskiego, mieszkańcy pobliskiej wsi wpadają w panikę i zaczynają spekulować, że tak brutalnego mordu mógł dokonać tylko Strzyga słowiański demon, tym bardziej, że szczątki nastolatka i to nie w całości znaleziono nieopodal Czarciej Groty, która jest zamieszkiwana właśnie przez Strzygę. Le...
10
Pacia7473

Nie oderwiesz się od lektury

Mega
11
Odinka89

Dobrze spędzony czas

Polecam.
00
Stalka86

Nie oderwiesz się od lektury

ok
00
Martuska_777

Nie oderwiesz się od lektury

Czy autor, po książki którego sięga się w ciemno może jeszcze czymś zaskoczyć? Zdecydowanie tak i to na duży plus. Co to była za historia możecie się przekonać wyłącznie sięgając po nią. Ja, czy inni jej czytelnicy możemy Wam ją nieco przybliżyć, ale żadne słowa nie oddadzą emocji towarzyszących od pierwszego do ostatniego zdania. Jeśli znacie już twórczość Marcela Mossa to wiecie, że potrafi w niewymuszony sposób wciągnąć czytelnika w przedstawiony świat. Świat niby fikcyjny, a tal bardzo prawdziwy, realny, namacalny. Ta książka nie pozostawia obojętnym, porusza do granic i wywołuje skrajne emocje. Nie będę ukrywać, że „Grota” nie oszczędza nawet największych twardzieli. Były momenty, w których potrzebowałam chwili na złapanie oddechu, na pozwolenie, by głośno wybrzmiały myśli, że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko fikcja (chociaż towarzyszyła mi tez myśl, że niestety takie rzeczy dzieją się też w prawdziwym życiu). A jednak ciekawość wygrywała. W tej książce mocno czułam, że ...
00

Popularność




 

 

PROLOG

 

PAŹDZIERNIK, ROK 2017

 

 

Karolina Render żałowała, że ojciec wymienił zasłony w jej pokoju. Już po kilku dniach miała dość gapienia się na bordowy materiał, który przypominał ten, jakim obity był niewygodny tapczan w domu znienawidzonej babki. Jako dziecko spędzała tam każdą niedzielę, bo po mszy ojciec prowadził ją i jej starszego brata Mateusza na obiad do swojej matki. Kobieta zawsze przyrządzała to samo: przesolony rosół z twardym makaronem własnej roboty i tłustego schabowego, po zjedzeniu którego dziewczynkę zawsze bolał brzuch. Najbardziej jednak irytowało ją to, że blat stołu, przy którym jedli, znajdował się na tym samym poziomie co tapczan. W trakcie posiłku musiała się mocno pochylać do przodu, co powodowało ból krzyża. Nie miała jednak innego wyjścia. Gdy kiedyś zaproponowała babce, by zjedli przy wysokim stole w kuchni, ta spiorunowała ją wzrokiem i zapytała:

– Jeszcze tam chcesz mi brudzić, flejo?

Karolina nawet nie próbowała szukać wsparcia u ojca. Wiedziała, że Borys Render stanie po stronie babki. Z tego samego powodu jej matka już od dawna nie odwiedzała teściowej, nie chcąc szargać sobie nerwów. Karolina żałowała, że nie może pójść w jej ślady. Miała dość humorków starszej kobiety. Skoro jednak nie miała wyboru, powtarzała sobie, że to tylko kilka godzin w weekendy. „Wytrzymasz. To jeszcze nie koniec świata” – tak wtedy myślała. Nie miała pojęcia, że koniec świata zbliżał się właśnie wielkimi krokami…

Miała dwanaście lat, gdy bordowy tapczan przestał jej się kojarzyć tylko z nieprzyjemnymi obiadami u wrednej babki. Tamtego dnia, pewnej słonecznej niedzieli, ojciec poprosił swoją matkę, by zabrała Mateusza na spacer.

– Chciałbym porozmawiać z tobą o czymś na osobności – powiedział nietypowym dla siebie troskliwym tonem, patrząc córce prosto w oczy. Karolina momentalnie się spięła i zacisnęła zęby. Intuicja podpowiadała jej, że wkrótce wydarzy się coś złego, na co musi być zawczasu przygotowana. A gdy ojciec położył dłoń na jej kolanie i zaczął ją powoli przesuwać do góry, zastygła w bezruchu. Zwyczajnie nie potrafiła mu się sprzeciwić. – Odnoszę wrażenie, że ostatnio jakby posmutniałaś… Czy to przez moje kłótnie z mamą?

– Nie… Ja tylko…

– W zeszłym tygodniu chowałaś się za ścianą, gdy rozmawialiśmy w sypialni – rzekł mężczyzna, trzymając dłoń na wysokości połowy jej uda. – Powiedz, co takiego usłyszałaś?

Skrępowana Karolina spuściła głowę i odpowiedziała cichym, piskliwym głosikiem:

– Przepraszam, tato. Więcej nie będę.

– Powiedz, co słyszałaś – nalegał Borys, a z jego oczu biła teraz surowość.

Karolina przełknęła ślinę i niepewnie zerknęła na ojca.

– Czy mama nas zostawi? – spytała niepewnie, a wtedy mężczyzna uniósł brwi i zatopił w niej pytające spojrzenie.

– Dlaczego tak myślisz?

– Mówiła, że dłużej tego nie wytrzyma i jeśli to się nie skończy, spakuje się w jedną walizkę i odejdzie na zawsze.

Borys Render przez kilka sekund namyślał się w ciszy nad odpowiedzią.

– Mama nigdy nas nie zostawi. Za bardzo nas kocha.

– Ale przecież mówiła, że….

– Nie traktuj tego serio. Wiesz, jaka mama jest emocjonalna. Wszystko wyolbrzymia i nerwy często puszczają jej z byle powodu. Masz to po niej. – Uszczypnął ją pieszczotliwie w policzek i spytał: – Coś jeszcze usłyszałaś?

– Tak. Obiecałeś jej, że znajdziesz rozwiązanie…

– Rozwiązanie… czego?

– Tego nie powiedziałeś.

– A jak myślisz, o co mi chodziło? – ciągnął ją za język ojciec.

– Yyy… No że zrobisz coś, żebyście się z mamą pogodzili, tak?

– Dokładnie. Powiedziałem twojej mamie, że jest dla mnie najważniejsza i zrobię wszystko, by jej to udowodnić. I chyba nawet wiem jak. – Po tych słowach zbliżył się do córki i wsunął jej dłoń pod koszulkę. – Spokojnie… Jesteś bezpieczna. Nie bój się…

– Tato – jęknęła zdezorientowana Karolina. Nie rozumiała, co się dzieje. Ojciec nigdy wcześniej nie dotykał jej w ten sposób.

– Cii… Zamknij oczka i weź głęboki, powolny wdech. A potem pomyśl, że dzięki tobie nasza rodzina będzie idealna. Chyba nie chcesz, żebyśmy dalej z mamą się kłócili?

– Nie – odpowiedziała łamiącym się głosem dwunastolatka.

– Właśnie. Dlatego rób, o co cię proszę, a zaręczam ci, że w moim domu już nikt nigdy nie podniesie na nikogo głosu. Wszystko zależy od ciebie – wyszeptał jej do ucha, a następnie delikatnie je przygryzł.

– Au. – Karolina wzdrygnęła się i gwałtownie uniosła powieki.

– Zamknij oczka, kochanie – powiedział cicho Borys, a jego drżąca ze strachu córka wykonała polecenie. – A teraz pomyśl o czymś przyjemnym. Może o zeszłorocznym przyjęciu urodzinowym? Pamiętasz, jaka byłaś szczęśliwa, gdy postawiłem w ogrodzie maszynę do waty cukrowej?

– Tak…

– A pamiętasz smak różowej waty? Bez przerwy się nią zajadałaś.

– Pamiętam.

– Zatem wyobraź sobie, że wkładasz do ust słodziutki kawałek. Mmm… pychotka, czyż nie?

– Pychotka – powtórzyła Karolina, wymuszając uśmiech. W rzeczywistości wszystkie jej myśli krążyły wokół dłoni ojca, która niebezpiecznie zbliżała się do jej krocza.

– A teraz weź drugi kawałek – szepnął niskim, zachrypniętym głosem mężczyzna. A gdy dziewczynka poczuła na szyi jego ciepły oddech, wzdrygnęła się tak mocno, że omal nie spadła z tapczanu.

– Boję się – powiedziała, pociągając nosem.

– Mnie się boisz? Jestem twoim tatą. Nie pozwolę cię skrzywdzić – zapewnił ją. – Wierzysz mi?

Karolina wstrzymała oddech.

– Proszę…

– Wierzysz czy nie?

Dziewczynka poczuła, jak w gardle grzęźnie jej wielka gula.

– W-wierzę.

– To dobrze – odrzekł z satysfakcją Borys Render, zanim złożył na jej ustach długi, namiętny pocałunek i wsunął dłoń w jej majteczki.

Choć od tamtego koszmarnego popołudnia minęło osiemnaście lat, wspomnienie pierwszego gwałtu często powracało do Karoliny, niekiedy w snach. Kobieta budziła się wtedy w środku nocy z krzykiem, a gdy dotykała swojej koszulki, okazywało się, że ta jest cała przepocona. Teraz miała trzydzieści lat i po raz kolejny była w ciąży. Ostatnie dwa tygodnie spędziła głównie w łóżku, będąc zdaną na łaskę ojca, przez co czuła, jakby czas się cofnął i znowu była tamtą nieśmiałą dziewczynką, niezdającą sobie sprawy z tego, że lada moment jej ciało zostanie zbezczeszczone przez tego, który powinien stać na jego straży.

Z początku myślała, że jej gorszy nastrój wynika z burzy hormonalnej, ale szybko uzmysłowiła sobie, że poprzednie ciąże znosiła lepiej, i to mimo opryskliwego zachowania jej ojca. Musiało zatem chodzić o zasłony. Odkąd ojciec je powiesił, Karolina straciła resztki pozytywnej energii. Wcześniej budziła się rano z uśmiechem na twarzy, pozwalając, by przebijające się przez białe firanki promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały jej twarz. A potem ojciec zerwał je na jej oczach, tłumacząc, że za bardzo prześwitują.

– Chcesz mnie jeszcze bardziej odciąć od świata? Przecież od lat nikt nas nie odwiedza – zauważyła, kręcąc z irytacją głową.

– Wiesz, że nie chodzi o ludzi – odpowiedział mężczyzna, wieszając ciemniejsze zasłony.

Karolina zdusiła pogardliwy śmiech.

– Ty naprawdę wierzysz, że poluje na mnie jakiś potwór o wyglądzie niemowlęcia…

– Nie „jakiś potwór”, a demon Poroniec – poprawił ją ojciec. – I nie wygląda jak niemowlę, tylko jak odrażający, zdeformowany płód. Jest łysy, ma wyłupiaste czarne oczy, niewykształcony w pełni nos i…

– Krótkie kończyny, przez co może jedynie chodzić na czworakach – dokończyła za niego Karolina, wzdychając. – Mówiłeś to już pięćdziesiąt razy.

– Nie robiłbym tego, gdybym czuł, że rozumiesz powagę sytuacji.

– Tato, proszę. – Karolina przewróciła oczami. – Nasłuchałeś się za dzieciaka jakichś opowiastek, a teraz utrudniasz mi życie.

– Utrudniam ci życie? – Borys spojrzał z niedowierzaniem na starszą córkę.

– A nie? Przetrzymujesz mnie pod kluczem w tym pokoju, a teraz jeszcze odebrałeś mi słońce.

– Jasne zasłony były niebezpieczne. Poroniec mógłby cię przez nie dojrzeć i przedrzeć się do środka. A wtedy nie wiem, czy zdołałbym cię przed nim obronić.

– Nie mam siły tego słuchać – irytowała się Karolina, która jeszcze nie tak dawno z radością oczekiwała bliźniąt: chłopca i dziewczynki. Gdy dowiedziała się o tej ciąży, po raz pierwszy naprawdę ucieszyła się z tego, że będzie mamą. Wierzyła, że dzieci tchną w nią nowe siły i ułatwią jej pobyt w tym domu. Ostatnie lata były dla niej bowiem wyjątkowo trudne. I choć miała dla kogo walczyć, to chwilami brakowało jej sił. Bliźnięta miały to zmienić. A potem ojcu kompletnie odbiło i wszystko jej obrzydził. – Nienawidzę cię.

– Nienawidzisz mnie, bo zapewniam ci bezpieczeństwo?

– Skończmy to. Jestem zmęczona i nie mam siły się kłócić. – Karolina zbyła ojca, odwracając się od niego. Wtedy on wtulił się w nią od tyłu i pocałował w szyję. Nawet nie drgnęła. Przez osiemnaście lat zdążyła się przyzwyczaić do jego dotyku, choć wciąż budził w niej odrazę. Wiedziała jednak, że nie może tego zmienić.

– Wybacz, kochanie – rzekł, masując córkę delikatnie po ramieniu. – Wiesz, że wszystko robię z miłości do ciebie…

– Gdybyś naprawdę mnie kochał, nie godziłbyś się na moje cierpienie.

Słysząc to, Borys odsunął się od niej i usiadł na brzegu łóżka.

– Nazywasz cierpieniem to, że całymi dniami leżysz w łóżku jak królowa i wstajesz tylko do łazienki? Nie widzisz, że we wszystkim cię wyręczam? Nie musisz nawet robić sobie śniadania ani się myć. – W jego głosie wybrzmiewała irytacja.

– Nie prosiłam cię o to. Ubezwłasnowolniłeś mnie.

– Ile razy mam powtarzać, że chodzi o twoje bezpieczeństwo? W tym pokoju nic ci nie grozi. Zabezpieczyłem drzwi i okna. Nie ma szans, by Poroniec się przez nie przedostał.

Karolina przysłuchiwała się ojcu z niekrytym rozbawieniem.

– Żal mi ciebie, wiesz? – przemówiła po chwili. – Teraz widzę, że oboje jesteśmy więźniami. I nie ma znaczenia, że ty możesz wychodzić z domu. Jesteś więźniem swoich paranoi. Pozwalasz, by tobą sterowały i przysłaniały ci zdrowy rozsądek.

– Skończ – zasyczał Borys.

– Najpierw wywal te wstrętne zasłony. Mam dość kiszenia się w ciemnościach.

– Nie mogę. Nie rozumiesz…

– To ty nie rozumiesz, że nie ma żadnego Porońca, czy jak go tam zwiesz.

– Widziałem go w piwnicy i ogrodzie. On tu jest i czeka na odpowiedni moment, by uderzyć – odrzekł z powagą w głosie mężczyzna.

Jego wyznanie wywołało u Karoliny niekontrolowany chichot.

– Zauważyłam, że ostatnio więcej pijesz. Bierzesz też narkotyki?

– Daruj sobie.

– Nie! – Kobieta podniosła głos. – Chcę wyjść do ogrodu. Czuję się dobrze. Lekarz powiedział, że nie muszę tyle leżeć.

– Wyjdziesz po porodzie. To już niedługo.

Nagle myśl, że spędzi w tej celi kolejne dwa tygodnie, wydała się Karolinie wstrętna. Wzburzona zrzuciła z siebie kołdrę i poderwała się z łóżka.

– Co ty robisz? – spytał zaskoczony ojciec.

– Wychodzę. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.

W odpowiedzi mężczyzna zagrodził jej przejście.

– Nie mogę cię puścić.

– Pozwolisz, by twoje dzieci przyszły na świat w takich warunkach?

– Jeśli opuścisz pokój, umrzesz.

– Ja już dawno umarłam – odparła Karolina i energicznie odepchnęła ojca. Wtedy on szarpnął ją mocno za przedramię i przyciągnął do siebie.

– Skazujesz się na koszmar. Naprawdę tego chcesz, głupia dziewczyno?

– Widziałam już wszystko. Nie boję się jakiegoś wymyślonego stwora. Puszczaj!

– Nie! – Borys zaciągnął córkę siłą do łóżka i przycisnął jej głowę do poduszki. A potem wycofał się na kilka kroków i z założonymi na piersiach rękami przyglądał jej się ze współczuciem. – Tylko spójrz na siebie… Widzisz winę we wszystkich, tylko nie w sobie.

– Że niby to… moja wina? – Karolina nerwowo się zaśmiała.

– Basia – odpowiedział pozbawionym emocji głosem ojciec, a kobieta poczuła, jak zapadają jej się płuca.

– Jak śmiesz wypowiadać jej imię? – wycedziła, powstrzymując się od płaczu.

– Nikoś – kontynuował niewzruszony Borys.

Karolina zasłoniła twarz dłońmi.

– Zamknij się!

– Monisia.

– Dość, kurwa! Nie masz prawa!

– Gdybyś podarowała mi te dzieci, nie użeralibyśmy się teraz z demonem.

– Poronienie przytrafia się milionom kobiet na całym świecie! – wykrzyknęła roztrzęsiona Karolina. Na jej ojcu nie robiło to jednak wrażenia.

– Nie wątpię, ale to na nas spadła klątwa Porońca. I nawet wiem dlaczego.

Karolina odsłoniła twarz i wymieniła z ojcem spojrzenia.

– O czym ty, do cholery, mówisz?

– Widzisz, sam martwy płód nie wystarcza, by powstał z niego Poroniec. To dziecko musi być niechciane. Poroniec żywi się nienawiścią i odrzuceniem. A ty masz ich w nadmiarze.

– Bzdura – mruknęła Karolina, odwracając wzrok.

– Czyżby? Spójrz mi w oczy i powiedz, że pragnęłaś tych dzieci.

– Może jeszcze oskarżysz mnie o wymuszenie poronienia? – prychnęła kobieta.

– Spójrz mi w oczy – naciskał ojciec.

– Nie.

– Spójrz.

– Chrzań się.

Wtedy poirytowany Borys rzucił się na córkę i ścisnął ją obiema dłońmi za szyję.

– Przyznaj, że ich nie chciałaś! Przyznaj!

– D-duszę się…

– Przyznaj, kurwa! – Ścisnął jeszcze mocniej walczącą o każdy oddech córkę, nie zwracając uwagi na to, że wbiła mu w ramiona paznokcie. W końcu puścił ją i poczekał, aż jego ofiara unormuje oddech. – Wybacz, poniosło mnie.

Karolina kaszlała przez dobrą minutę, trzymając się za obolałą szyję.

– Ty świrze. Prawie mnie… nas zabiłeś.

– Nie przesadzaj. – Mężczyzna ponownie przysunął się do niej, ale dziewczyna błyskawicznie odskoczyła.

– Zostaw mnie!

– Zostawię, jeśli się przyznasz.

– Chciałam te dzieci! – wykrzyczała mu w twarz, jednocześnie wycierając cieknące jej po policzkach łzy. – Jak mogłam życzyć im śmierci? One nie były niczemu winne!

Borys przez dłuższą chwilę badał córkę wzrokiem. A potem wstał i oddalił się ku drzwiom.

– Wiem, że kłamiesz. A wiesz dlaczego? Bo bardzo, ale to bardzo ich pragnąłem. Pragnąłem Basi…

– Przestań! – Zapłakana Karolina wcisnęła głowę w poduszkę.

– Pragnąłem Nikosia…

– Cicho!

– Pragnąłem Monisi – dokończył Borys, przyglądając się z satysfakcją rozhisteryzowanej córce.

– Wynoś się, skurwysynu! Precz!

– Nie chciałaś ich urodzić. Taka jest prawda. Odebrałaś mi moje dzieci i zesłałaś na nas Porońca. Powinnaś być mi wdzięczna, że cię tu trzymam. Mogłem z tobą skończyć, gdy go zobaczyłem po raz pierwszy. Wtedy zniknąłby razem z tobą. A tak każdego dnia narażam na niebezpieczeństwo siebie i Maję. Czy warto? Jeśli nadal będziesz się tak zachowywać, zacznę mieć wątpliwości…

– W takim razie mnie zabij!

Borys uniósł wysoko kąciki ust, napawając się widokiem opuchniętej od łez twarzy córki.

– To by było za proste. Poza tym jesteś moim najcenniejszym skarbem. Łączy nas wyjątkowa więź, czyż nie?

– Nie ma żadnej więzi. Nienawidzę cię.

– Odpocznij i się uspokój. Zajrzę do ciebie za kilka godzin. Mam nadzieję, że wtedy będziesz w stanie normalnie ze mną rozmawiać.

– Spierdalaj – syknęła Karolina.

– Też cię kocham – powiedział z uśmiechem na odchodne Borys.

Chwilę później drzwi do jej pokoju ponownie się otworzyły, a zza ściany wyłoniła się siedmioletnia Maja. Wyraźnie smutna dziewczynka przyglądała się w milczeniu wciąż drżącej z emocji siostrze.

– Ja też go widziałam – odezwała się w pewnym momencie i dopiero wtedy Karolina zdała sobie sprawę z jej obecności.

– Maja? Co ty tu robisz? Wracaj do swojego pokoju, zanim ojciec się zorientuje, że…

– Tata pojechał do sklepu – wyjawiła dziewczynka. To oznaczało, że wróci nie wcześniej niż za pół godziny. – Dlaczego tak krzyczałaś?

– Nie powinnaś była podsłuchiwać.

– Nie podsłuchiwałam. Byliście tak głośno, że…

– Wracaj do siebie. Muszę się zdrzemnąć. – Karolina przykryła się kołdrą.

– Odwiedził mnie kiedyś w nocy – przemówiła jej siostra.

– Kto? Ojciec? – Na samą myśl, że mężczyzna mógł skrzywdzić także Maję, Karolinie zrobiło się słabo. Poczuła, jak jej serce zaczęło bić przyspieszonym rytmem.

– Nie. Poroniec. Stał przy ścianie i obserwował mnie w ciemnościach.

– Maju, nie mam teraz siły na pogawędki o twoich snach…

– Ale to nie był sen! Przysięgam, że go widziałam! Miał błyszczące oczy i tak dziwnie oddychał, jakby chrapał… Chyba chciał mi coś powiedzieć, ale nie rozumiałam jego języka.

Karolina skrzywiła się, a jej serce zaczęło bić jeszcze szybciej, przyprawiając ją o zawroty głowy. Przez kolejne sekundy oddychała głęboko, stopniowo dopuszczając do siebie przerażającą prawdę. A gdy była gotowa podzielić się nią z siostrą, poprosiła małą, by podeszła bliżej.

– Zapamiętaj to sobie raz na zawsze: na świecie istnieje tylko jeden gatunek potwora. To człowiek – rzekła po tym, jak Maja przysiadła się do niej na łóżku.

– Yyy… Czyli widziałam wtedy człowieka?

– Tak. A dokładniej ojca. – Zrobiła krótką pauzę, by zapanować nad drżeniem głosu. A potem dodała: – Musisz zrozumieć, że nie jesteś tu bezpieczna. I jeśli wydarzy się coś złego, być może nie będę w stanie cię ochronić.

– Tata mnie ochroni. W końcu jest moim osobistym ochroniarzem. – Maja uśmiechnęła się z dumą. Dziewczynka miała doskonały kontakt z ojcem, którego była oczkiem w głowie. Karolina latami, popadając w coraz większą frustrację, przyglądała się, jak ją rozpieszczał. Nie mogła jednak nic zrobić. Miała związane ręce. Ojciec zagroził jej kiedyś, że jeśli zrobi coś przeciwko niemu, poderżnie Mai gardło. Karolina nie wiedziała, czy mówił prawdę, czy blefował. Wolała jednak tego nie sprawdzać.

– Maju, skup się teraz, proszę, i zapamiętaj moje słowa. To bardzo, ale to bardzo ważne, rozumiesz? – Gdy dziewczynka skinęła twierdząco głową, Karolina kontynuowała: – Jesteś już w takim wieku, że ojciec może zapragnąć… Chcę powiedzieć, że ojciec bardzo lubi młode dziewczynki.

– Nie rozumiem…

– Czy dotykał twojego brzucha albo kładł dłonie na udach? A może całował w usta?

– Czasem się całujemy, gdy na przykład tata daje mi prezent, a ja mu za niego dziękuję.

– Chodzi mi o inne całowanie. Takie, które odbywa się, gdy jesteście sami i siedzicie na łóżku… – Widząc konsternację Mai, Karolina odetchnęła z ulgą. – Dobrze, zatem do niczego jeszcze nie doszło.

– Ale do czego?

Karolina latami przygotowywała się do tej rozmowy, rozważając, w jaki sposób powiedzieć siostrze o molestowaniu i gwałtach. Gdy jednak przyszło co do czego, nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów.

– Posłuchaj: ojciec nie jest dobry. I na pewno nie jest twoim przyjacielem.

– Nie? Ale…

– Celowo cię rozpieszcza, by uśpić twoją czujność. Zaatakuje cię, gdy będziesz się tego najmniej spodziewać. Uwielbia używać sobie na bezbronnych dziewczynkach. Podnieca go świadomość tego, że są od niego całkowicie zależne. – Przerwała na moment, by wziąć głębszy oddech. Następnie wypuściła powietrze ustami i wyznała: – Ja byłam taką dziewczynką. Rozumiesz, co mówię?

Maja siedziała nieruchomo, patrząc starszej siostrze w oczy.

– Chyba tak – odpowiedziała po kilku długich sekundach.

– To dobrze. Zatem obiecaj mi, że gdy tylko ojciec zrobi coś, co…

– Jesteś zazdrosna, że tata lubi mnie bardziej – weszła jej w słowo dziewczynka.

– Że co? To nie tak…

– Tata miał rację. Jesteś wredna i próbujesz nas skłócić.

Karolina poczuła, że traci grunt pod nogami. Skurwiel manipulował Mają.

– Naprawdę tak powiedział?

– Kazał mi nie wierzyć w żadne twoje słowo.

– Maju, nie jesteś już małym dzieckiem i wierzę, że potrafisz wyciągać właściwe wnioski. Powiedz, czy kiedykolwiek cię okłamałam albo zrobiłam coś przeciwko tobie?

– No… nie – odrzekła po krótkim namyśle siedmiolatka. – Ale tata powiedział…

– Jego tu nie ma. Za to jestem ja. Powiem to tylko raz: bądź przygotowana na to, że ojciec zrobi ci coś strasznego.

– Ale co dokładnie?

Słowo „gwałt” nie przechodziło Karolinie przez gardło.

– Będzie cię dotykał wbrew twojej woli, ignorując twoje krzyki i płacz. Będziesz czuła na sobie dotyk jego suchych ust i intensywny zapach potu. Nie zdołasz mu się sprzeciwić. Zrobi z tobą, co zechce. I to nie raz czy dwa. Będzie tobą poniewierał setki razy, a może nawet i tysiące.

– Nie mów tak. Boję się ciebie…

– Zaczniesz nienawidzić siebie i swoje ciało. Przestaniesz się uśmiechać, a w nocy będziesz obsesyjnie rozmyślać o śmierci – ciągnęła nabuzowana Karolina.

– Nie chcę tego słuchać! – obruszyła się Maja i podbiegła do drzwi.

– Odbierze ci kobiecość, zanim w ogóle do niej dojrzejesz. Tego chcesz?

– Tata mówił, że gdy kobieta jest w ciąży, to wygaduje różne głupoty – odrzekła Maja.

– Musisz uciec jak najdalej stąd. Pomogę ci. Jeszcze nie wiem jak, ale coś wymyślę. Nie pozwolę, by ten sukinsyn cię tknął. Słyszysz mnie? Nie pozwolę!

 

*

 

TYDZIEŃ PÓŹNIEJ

 

Gdy Karolinę zbudził w nocy wyjątkowo silny skurcz, jej pierwsza myśl była taka, że chciałaby, żeby bliźnięta urodziły się martwe. Ostatnie dni obrzydziły jej macierzyństwo. Zrozumiała, że niepotrzebnie dopuściła do siebie nadzieję. Zapomniała, że jej ojciec był okrutną, pozbawioną uczuć bestią, przez którą ona sama nigdy nie zazna szczęścia. Najgorsze było to, że ciągle powoływał się na wyimaginowanego demona, podczas gdy codziennie przyglądał się temu prawdziwemu w lustrze. To on był zmorą tego domu. A teraz od niej zależało to, czy w przyszłości skrzywdzi kolejne niewinne istoty.

Karolina złapała się za brzuch i zastękała cicho. A potem nabrała powietrza i zacisnęła zęby, gdy nadszedł jeszcze mocniejszy skurcz. „Boże, pomóż mi to przetrwać” – powtarzała w myślach, powstrzymując krzyk. Nie mogła zbudzić ojca, bo ten natychmiast zadzwoniłby po znajomego ginekologa, Gabriela Milunia. Mężczyzna leczył ją od lat i doskonale wiedział, co działo się w ich domu. Karolina poprosiła go nawet kiedyś o pomoc.

– Wystarczy jeden telefon na policję. Niech pan im powie, co się dzieje w tym domu.

– Stawiasz mnie w bardzo niezręcznej sytuacji – powiedział wychudzony sześćdziesięciolatek, który nigdy się nie uśmiechał.

– Jeden telefon – nalegała. – Niech pan im powie, że ojciec mnie więzi, bije i gwałci.

– Z tego, co mi wiadomo, pan Borys nie trzyma cię tu siłą. Masz też swój telefon. – Przeniósł wzrok na leżący na stole smartfon. – Dlaczego sama tego nie zrobisz?

– Nie mogę. On zagroził, że… Zagroził, że jeśli pisnę choć słówko lub spróbuję uciec, zabije Maję. – Pociągnęła nosem i dodała ze strachem w oczach: – Proszę, doktorze… Niech pan nas ratuje.

Miluń nie kiwnął jednak palcem i podczas kolejnych wizyt zachowywał się tak, jakby tamta rozmowa nigdy się nie odbyła. Karolina musiała więc stawić czoła brutalnej prawdzie: była osamotniona w walce przeciwko wyjątkowo przebiegłemu przeciwnikowi.

– Kurwa – syknęła przy trzecim skurczu, masując się coraz szybciej po brzuchu. Nie mogła urodzić tych dzieci i ryzykować, że gdy podrosną, ojciec położy na nich swoje lepkie łapska. Musiała szybko coś wymyślić. Tylko co?

I wtedy przez głowę przemknęło jej wspomnienie ostatnich miesięcy i towarzyszących jej wówczas emocji. Na nowo wznieciła w sobie radość z ciąży i nadzieję na to, że pojawienie się bliźniąt zmieni jej życie na lepsze.

– Sonia… Dawid… – wypowiedziała po raz pierwszy na głos imiona, które wybrała dla nich chwilę wcześniej. Jak mogła życzyć im śmierci? To przecież nie ich wina, że zostały spłodzone w wyniku kazirodczego gwałtu. – Auuu! – Skrzywiła się pod wpływem kolejnego skurczu. Dłużej nie była w stanie powstrzymywać krzyku.

Oszołomiony ojciec wtargnął do pokoju pół minuty później.

– Co się dzieje?

– Boli! Chyba rodzę!

– Niemożliwe. Jest przed terminem – odparł, przyglądając się spoconej twarzy córki.

– Muszę jechać do szpitala. Chyba coś jest nie tak.

– Zadzwonię do Gabriela.

– Muszę do szpitala! – upierała się Karolina.

– Żadnego szpitala – usłyszała w odpowiedzi.

Mieszkający w Gorzowie ginekolog zjawił się trzy kwadranse później.

– Nie dało się szybciej? – spytał z wyrzutem zdenerwowany Borys.

Miluń zignorował jego komentarz i, wchodząc do dusznego pokoju, zwrócił się od razu do kobiety:

– Jak się pani czuje?

Karolina nie zdążyła odpowiedzieć, a tymczasem lekarz ruszył szybko ku oknu.

– Nie! – zareagował w porę gospodarz, odciągając go. – Pójdę po wentylator. A pan niech w tym czasie ją zbada.

Gdy lekarz usiadł przy Karolinie, ta ścisnęła go mocno za rękę i posłała mu spojrzenie pełne cierpienia.

– Coś jest nie tak, doktorze. To za wcześnie.

– Zachowaj spokój. W przypadku ciąż bliźniaczych co drugi poród odbywa się przed czasem.

– Ale ten ból…

– To normalne – stwierdził Miluń.

– Błagam, niech pan przekona mojego ojca, że muszę jechać do szpitala. – Nie łudziła się, że cokolwiek wskóra, ale nie miała nic do stracenia.

– Nie ma takiej potrzeby. Nad wszystkim czuwam. Zaufaj mi.

Karolina przeniosła wzrok na wiszącą ponad nią lampę, która rozmazywała jej się wraz z napływem łez do oczu. Choć spędziła większość życia w paraliżującym strachu i dobijającym poczuciu bezsilności, jeszcze nigdy nie czuła się tak jak teraz. Sonia i Dawid. Jej najukochańsze skarby. „Mama jest z wami” – powiedziała w myślach i napięła wszystkie mięśnie w ciele. Nastąpił bowiem kolejny skurcz, najsilniejszy z dotychczasowych. „Bądźcie dzielne. Razem sobie poradzimy. Musimy sobie poradzić”.

 

*

 

Kolejne godziny upłynęły jej w potwornych męczarniach. Spanikowana rozpaczliwie błagała ojca, by wezwał pogotowie. Ten jednak siedział spokojnie na przysuniętym do ściany krześle i z kamienną twarzą obserwował rozwój wypadków.

– Zostań ze mną i oddychaj równo – poradził jej doktor Miluń, ocierając jej czoło zimną, zwilżoną szmatką.

– Nie mam siły… Nie dam już rady – wydusiła ostatkiem sił Karolina. Czuła, że dała z siebie wszystko, a rozpościerająca się przed oczami ciemna mgła zwiastowała nadciągające omdlenie. – Doktorze…

– Wytrzymaj jeszcze trochę. Wiem, że dasz radę.

– Nie mogę. Ja już nie…

– Walcz, Karolina! Nie znam dzielniejszej osoby od ciebie – motywował ją.

„Walcz!” – pobrzmiewał jej w głowie głos mężczyzny. Po nim przemówiło jej sumienie: „Jeśli nie chcesz walczyć dla siebie, to zrób to dla dzieci!”.

Na dźwięk słowa „dzieci” Karolina powoli uniosła powieki, a potem zacisnęła zęby i zmusiła się do parcia.

– Tak jest! Jeszcze raz!

– Aaa! – zawyła, próbując wypchnąć z siebie pierwsze dziecko.

– Widzę główkę! Wspaniale, Karolino! Jeszcze raz, jeszcze raz!

 

*

 

– Sonia… Dawid… – wyszeptała z ogromnym trudem do doktora, który stał przy łóżku i przyglądał jej się uważnie.

– Nic nie mów. Spróbuj ponownie zasnąć.

– Moje dzieci – nie odpuszczała Karolina.

– Śpią w drugim pokoju.

– Czy z nimi wszystko…

– Są zdrowe i silne – uspokoił ją Gabriel Miluń. – Wspaniale się spisałaś. Poprosiłem twojego tatę, by pojechał do apteki i kupił ci witaminy na wzmocnienie. Sporządziłem też listę produktów, na których powinnaś oprzeć dietę. Co robisz? – spytał, gdy kobieta zrzuciła z siebie kołdrę i z trudem uniosła tułów.

– Chcę je zobaczyć.

– Nie możesz teraz wychodzić z łóżka. Karolino!

– Chcę zobaczyć dzieci – upierała się.

Doktor Miluń okrążył łóżko i zmusił pacjentkę do powrotu do pozycji leżącej.

– Zobaczysz je, gdy wróci pan Borys. Teraz zamknij oczy i pomyśl o czymś przyjemnym. Odpoczywaj. I o nic się nie martw. Jestem przy tobie.

 

*

 

Gdy Karolina ponownie uniosła powieki, zauważyła, że w pokoju znajduje się także Maja. Dziewczynka siedziała na krześle i nie spuszczała wzroku ze starszej siostry.

– Która jest godzina? Długo spałam?

– Może z pół godziny.

– Gdzie jest doktor?

– Pojechał przed chwilą.

– A ojciec?

– Poszedł do dzieci. Są takie ładne. – Gdy to powiedziała, kąciki jej ust się uniosły.

– Muszę je zobaczyć. – Karolina poderwała tułów z materaca. Tym razem poszło jej to znacznie prościej. – Pomożesz mi wstać? – Wyciągnęła rękę do siostry.

– Zostań w łóżku – usłyszała głos ojca. A gdy skierowała wzrok na drzwi, spostrzegła go stojącego w progu i trzymającego w obu rękach owinięte cienkimi kocami maleństwa. – Jak się czujesz?

– Sonia… Dawid… Daj mi je. No, daj!

– Aleś ty niecierpliwa – zaśmiał się Borys, po czym ruszył powoli ku córce i usiadł na brzegu łóżka. – Kogo chcesz zobaczyć pierwszego?

W odpowiedzi Karolina przysunęła się do niego i wyrwała mu z ręki bliższe dziecko. Następnie odgarnęła kocyk z twarzy noworodka i pociągnęła nosem na widok różowiutkiej buzi, maleńkiego nosa i lekko rozchylonych usteczek.

– Przywitaj się z córeczką – powiedział ojciec. Wtedy Karolina pocałowała dziewczynkę w czółko i przejechała opuszkiem palca po jej gładziutkich ustach.

– Sonia… Moja córcia. Boże, jaka ona piękna…

– Podobna do ciebie.

Ojciec wręczył jej teraz bardzo podobnego do dziewczynki chłopca. Od siostry odróżniały go jedynie wielkość ust i nieco bardziej odstające uszy, które odziedziczył po ojcu. Karolina zachowała tę obserwację dla siebie, by nie sprawić ojcu przyjemności.

– Cześć, synku. Już wszystko dobrze. Mama jest przy tobie i nigdy nie pozwoli, by stało ci się coś złego – wyszeptała mu do uszka, masując po aksamitnym policzku.

– Mogę potrzymać Sonię? – zwróciła się do ojca Maja.

– Później.

– Ale tato…

Z twarzy mężczyzny momentalnie zniknęły jakiekolwiek oznaki radości.

– Idź do swojego pokoju – polecił jej surowo. – No, idź, zanim cię tam zaciągnę.

Widząc nagłą zmianę jego zachowania, Karolina instynktownie przycisnęła do piersi śpiącego synka.

– Daj mi ją – powiedziała niepewnie do ojca. Wtedy ten zrzucił z dziewczynki kocyk, odsłaniając jej nagie ciało z wystającym jej z brzucha kikutem pępowinowym. A potem obrócił ją do góry nogami, chwycił za prawą nogę i zawiesił nad podłogą. – Sonia!

– Naprawdę myślałaś, że pozwolę ci ją zatrzymać? – spytał, uśmiechając się złowieszczo.

– Zostaw ją! – Przerażona Karolina w pośpiechu odłożyła synka, a następnie zdjęła nogi z łóżka i odepchnęła się od niego obiema rękami.

– Ani kroku, bo ją upuszczę – zagroził jej ojciec, unosząc noworodka jeszcze wyżej.

Kobieta zamarła, przez kolejne sekundy desperacko obmyślając w głowie plan działania. Musiała znaleźć sposób na odebranie Soni temu szaleńcowi.

– Maju! – zawołała stojącą przy drzwiach i obserwującą ich młodszą siostrę.

– A ty jeszcze tutaj? Wynocha do siebie! – warknął na nią ojciec.

– Zaczekaj! Maju, pomóż mi! – nawoływała ją Karolina. Dziewczynka posłuchała jednak ojca i wycofała się za próg.

– Zamknij drzwi – rozkazał jej Borys. A gdy Maja wykonała polecenie, uniósł jeszcze wyżej rękę z Sonią i wyszczerzył żółte od papierosów zęby. – Pożegnaj się z nią.

Jego słowa sprawiły, że kobieta poczuła, że świat zawirował. Wiedziała doskonale, że był zdolny do straszliwych czynów, jednak to przebijało całe wyrządzone dotychczas zło.

– B-błag-gam cię – wydukała zrozpaczona, wyciągając ku niemu obie ręce. – O-on-na n-nie j-jest n-nicz-czemu w-winna…

Borys napawał się przez dłuższą chwilę widokiem wymalowanej na twarzy córki desperacji. Podniecała go świadomość, że w tym domu wszystko zależało od niego.

– Masz rację, jest niewinna. Ale to jeszcze nie znaczy, że zasługuje na to, by żyć – odrzekł z powagą w głosie i wypuścił noworodka z rąk.

– Nie! – krzyknęła Karolina, ale było już za późno. Maleństwo upadło na podłogę, po czym poturlało się w kierunku ściany. Jego matka zaś wstrzymała oddech i przyłożyła obie ręce do klatki piersiowej, walcząc z bólem w sercu. Zupełnie jakby trafił w nie lecący z zawrotną prędkością nabój. – S-soniu… – wydukała, zanim upadła na kolana i zaczęła kroczyć na czworaka w kierunku córki. Widząc to, ojciec kopnął ją mocno w twarz.

– Nie zbliżaj się do niej – zasyczał z zaciśniętymi zębami, po czym chwycił nieprzytomne dziecko za nogę i ponownie je uniósł.

– Nie! Proszę! Ratunku! – krzyczała oszołomiona Karolina, nie zważając na cieknącą z ust krew. – Oszczędź ją!

– Nie mogę. Decyzja zapadła – odrzekł Borys, kołysząc nieruchomą córką jak zabawką.

– Dlaczego?! Przecież je chciałam! Poroniec im nie zagraża!

– Tu nie chodzi o Porońca. On już i tak rozpanoszył się w naszym domu – stwierdził mężczyzna. – Tu chodzi o mnie. Bo widzisz, Karolinko, to ja nie chcę tych dzieci.

– A-ale… Myślałam, że…

– Cokolwiek sobie myślałaś, ich los był przesądzony w chwili, gdy doktor Miluń potwierdził ciążę. Nie mówiłem ci tego z obawy, że zrobisz coś nieodpowiedzialnego. Pamiętasz swoją pierwszą ucieczkę z domu? Albo pożar, który wznieciłaś w kuchni? Byłaś wtedy tak zaślepiona pragnieniem ukarania mnie, że nie myślałaś o życiu Mai.

Karolina nie słuchała ojca, koncentrując się na wiszącej do góry nogami córeczce. „Otwórz oczka, malutka” – błagała ją w myślach. Chciała zyskać potwierdzenie, że dziewczynka żyła. „Daj mi jakiś znak. Soniu, nie opuszczaj mnie!”

Tymczasem zza pleców dobiegł ją płacz Dawida.

– Podaj mi go.

– Błagam…

– Podaj mi moje dziecko – syczał Borys, ale Karolina nie była w stanie się poruszyć. Przerażona i zapłakana kobieta klęczała na podłodze, nie odrywając wzroku od Soni.

– Soniu… Kochanie…

– Soni już nie ma – odrzekł mężczyzna, a potem obrócił ją, zacisnął ręce wokół jej szyi i szybkim, mocnym ruchem udusił dziewczynkę.

– Boże! Nie! Aaa!

Borys upuścił wiotkie ciało na podłogę i patrzył, jak wyjąca z rozpaczy Karolina rzuca się na córkę i próbuje ją ocucić. Wykorzystując nieuwagę kobiety, okrążył łóżko i pochylił się nad płaczącym z głodu synkiem.

– Chodź do tatusia!

– Zostaaaw! – zawyła wściekle kobieta i wskoczyła na łóżko. Gdy próbowała się rzucić na ojca, ten precyzyjnie uderzył ją pięścią w mostek. Karolina poczuła, że nie może oddychać, i runęła na łóżko.

– Teraz kolej na ciebie, kolego. – Borys uniósł syna wysoko obiema rękami, a potem przycisnął go do piersi i ruszył w kierunku drzwi. – Oszczędzę ci tego widoku – zwrócił się sztucznie troskliwym tonem do wyciągającej ku niemu rękę Karolinie. – Niedługo wrócę. Pożegnaj się z córką.

Wycieńczona kobieta zajęczała cicho, gdy mężczyzna znikał za ścianą. A gdy zamknął za sobą drzwi, zaszlochała histerycznie i podniosła się z łóżka.

– Soniu – zajęczała, tuląc do siebie zmasakrowanego noworodka. – Soniu, mama jest przy tobie. Już nic ci nie grozi – szeptała, pozwalając, by łzy skapywały jej na zakrwawiony policzek maleństwa. W głębi duszy cieszyła się, że jej dzieci nie zaznają tego koszmaru co ona. Nikt nie zasługiwał na wieloletnią męczarnię pod jednym dachem z tym zwyrodnialcem.

Karolina uspokoiła oddech i szybko oczyściła głowę z depresyjnych myśli. Nie mogła się teraz poddać. Ojciec właśnie na to liczył. Chciał ją złamać i odebrać jej chęć do życia, by móc sobie bez przeszkód używać na młodszej córce. Karolina nie zamierzała do tego dopuścić. Miała dla kogo walczyć. Tym kimś była Maja. Odłożyła więc Sonię do łóżka i ruszyła chwiejnym krokiem ku wyjściu. Zamierzała położyć kres tyranii swojego ojca.

– Bój się mnie, skurwysynu. Idę po ciebie.

 

ROZDZIAŁ 1

 

SIEDEM LAT PÓŹNIEJ

 

 

 

Sambor Malczewski od kilku minut opierał się plecami o srebrnego mercedesa SUV-a i ze skwaszoną miną patrzył na bramę prowadzącą do gorzowskiego schroniska dla zwierząt „Azorki”.

– To kiepski pomysł. Żałuję, że dałem ci się namówić na przyjazd tutaj – powiedział do stojącej obok przyjaciółki, Judyty Surmy.

– Nie panikuj, Sami. Przecież polubiłeś tego psiaka.

– Ale on nie lubi mnie – stwierdził mężczyzna, nerwowo drapiąc się po gęstej brodzie.

– Skąd ta myśl?

– Jak to skąd? Zapomniałaś już, jak mnie dziabnął w rękę, gdy próbowałem mu zdjąć z szyi łańcuch?

– Zareagował instynktownie, bo poczuł zagrożenie. Wciąż ma traumę po poprzednim właścicielu.

– Tego nie wiemy, Wrona.

– Nie udawaj, że nie pamiętasz, co mówił weterynarz. Zwierzak był wychudzony i miał na ciele liczne rany. Nawet nie chcę myśleć, co zgotował mu ten skur… Myślisz, że uda się go odnaleźć?

Sambor powrócił wspomnieniami do przebieżki po lesie, którą odbył dwa tygodnie wcześniej. Często słyszał szczekające psy, które spacerowały po okolicy z właścicielami, dlatego dobiegający spomiędzy drzew skowyt z początku nie zrobił na nim wrażenia. Gdy jednak w pewnym momencie przemienił się w rozpaczliwe wycie, Sambor zrozumiał, że działo się coś złego. Nie namyślając się zbyt długo, zboczył z trasy i wbiegł pomiędzy drzewa, próbując namierzyć wołające o pomoc zwierzę. A potem ujrzał dużego czarnego wilczura przywiązanego metalowym łańcuchem do pnia młodej sosny.

– Wiesz, że próbowałem go namierzyć – odpowiedział Wronie na jej pytanie. – Drań się jednak wycwanił i wybrał mało uczęszczaną część lasu. Nie zgłosił się nikt, kto by go widział.

– Tak, ale myślałam, że może natrafiłeś na jakiś trop…

– Niestety.

– Szkoda – odrzekła z niekrytym zawodem Judyta. – Nie rozumiem, co trzeba mieć w głowie, by traktować w ten sposób bezbronne zwierzę.

– Ja też nie, ale staram się o tym nie myśleć. Na tym świecie jest mnóstwo pojebanych ludzi, którzy robią niewytłumaczalne rzeczy.

– Ciężko się z tym pogodzić.

– Wiem, ale nie zmienisz tego. – Sambor wsunął dłoń do kieszeni skórzanej kurtki i wyjął z niej paczkę papierosów.

– Obiecałeś, że przestaniesz palić – zwróciła mu uwagę Wrona.

– Tak, ale zastrzegłem sobie prawo do zajarania w stresujących sytuacjach.

– Serio, Sami? – Przyjaciółka obrzuciła go litościwym spojrzeniem i dodała: – Nie palisz po niebezpiecznych akcjach, w trakcie których aresztujesz groźnych przestępców, a denerwujesz się adopcją biednego psiaka?

– Żebyś wiedziała. – Malczewski wetknął papierosa do ust. Zanim zdążył go odpalić, Wrona wyrwała mu go i wcisnęła do kieszeni swoich dżinsów.

– Potem mi podziękujesz. Teraz idziemy. – Chwyciła go za prawe przedramię. Wtedy Sambor wyrwał jej się i okrążył przyjaciółkę. – Ach, racja. Zapomniałam, że zawsze musisz iść z czyjejś prawej strony.

Pięć minut później przyjaciele w towarzystwie pracownicy schroniska mijali ogrodzenie, za którym przebywały dziesiątki bezpańskich psów. Niektóre zwierzęta podbiegały do siatki, jakby w nadziei, że przykują uwagę. Inne siedziały przy budzie i obserwowały ich z bezpiecznej odległości, zaś jeszcze inne w ogóle nie wykazywały zainteresowania gośćmi.

– Wybrał już pan dla niego imię? – spytała wysoka szczupła blondynka z sympatycznym wyrazem twarzy i spiętymi w kok włosami.

– Eee… A powinienem był? – odpowiedział pytaniem na pytanie zaskoczony Sambor.

– Nie musi pan robić tego teraz, ale sądziłam, że skoro zdecydował się pan na adopcję…

– Na nic się jeszcze nie zdecydowałem.

Słysząc to, pracownica schroniska zatopiła w Judycie pytające spojrzenie.

– Ale pana znajoma powiedziała, że…

– Proszę go nie słuchać. Złapał cykora, ale zaręczam, że rano był zdecydowany – interweniowała Wrona.

Tymczasem Sambor oddychał coraz ciężej, a nogi miękły mu z każdym krokiem. „To tylko pies” – powtarzał w myślach, starając się zapanować nad przybierającą na sile paniką. Tylko tego brakowało, by zawrócił i na oczach Wrony pobiegł do samochodu. Przyjaciółka na pewno długo by sobie potem na nim używała.

– Jeszcze kawałek – powiedziała do niego pracownica, gdy zatrzymał się przy klatce, w której znajdował się śpiący cocker spaniel.

– Wiem, ale… Wracam do domu. Nie będzie mu ze mną dobrze.

– A ja uważam, że wręcz przeciwnie. Wyobraź sobie wspólne spacery do lasu i zabawę przed domem.

– A kto się nim będzie zajmował pod moją nieobecność? Przecież wiesz, ile mam roboty.

– Masz ogromny ogród, w którym będzie miał co robić. Wystarczy, że wybudujesz mu budę i zostawisz trochę jedzenia. Poza tym nic nie stoi na przeszkodzie, byś zabierał go ze sobą, gdy będziesz w terenie.

– Taaa, już widzę, jak zaciera wszystkie ślady na miejscu zbrodni.

– Oj, Sami, Sami – zaśmiała się Wrona, a następnie poprosiła pracownicę, by zostawiła ich samych.

– Pójdę do niego i sprawdzę, czy już się obudził.

– Dobrze, zaraz przyjdziemy – odparła Judyta, po czym obniżyła ton głosu i dodała: – Albo i nie.

Tymczasem Sambor wyciągnął z paczki kolejnego papierosa.

– Wyluzuj, nie będę tu palił.

– Mam nadzieję. – Judyta przyjrzała się wyraźnie zestresowanemu przyjacielowi. – Słuchaj, jeśli naprawdę nie chcesz go adoptować, zrozumiem to i uszanuję. Pamiętaj, że nikt cię do niczego nie zmusza. To musi być wyłącznie twoja decyzja. Okej, może trochę za bardzo na ciebie naciskałam, ale czuję, że właśnie tego ci potrzeba.

– Serio?

– Tak. Minęło już pięć miesięcy od twojej przeprowadzki do Runowa. W tym czasie zdążyłeś zaaklimatyzować się w pracy, wyremontować chatę i usunąć z ogrodu pozostałości po starym domu. Można powiedzieć, że przeprowadziłeś rewolucję w swoim życiu i zaczynasz od nowa. Tylko co to za frajda, gdy nie ma przy tobie kogoś, z kim możesz dzielić radość i ekscytację?

– Niektórym ludziom odpowiada samotność – zauważył ponuro Sambor.

– Nie wątpię, ale ty do nich nie należysz.

– Doprawdy?

– Mhm. Inaczej nie wydzwaniałbyś do mnie co drugi dzień i nie zapraszał na piwo.

– Aha, czyli próbujesz mi wcisnąć kundla, żebym przestał cię nagabywać.

Wrona skomentowała wypowiedź przyjaciela krótkim uśmiechem.

– Normalnie czytasz mi w myślach, Sami. To jak, idziemy po niego czy się zmywamy?

 

*

 

Pół godziny później Sambor kroczył ku swojemu SUV-owi i przyglądał się z nietęgą miną Wronie, która prowadziła na smyczy szarpiącego się z nią wilczura.

– Sama widzisz, że wcale go nie cieszy perspektywa nowego życia.

– Cieszy, cieszy, ale jeszcze tego nie wie. – Judyta szarpnęła mocniej za smycz, próbując przyciągnąć do siebie nieposłusznego psa. – Ależ on silny! I do tego uparty. Zupełnie jak ty.

– Powiedziała oaza potulności – prychnął Sambor, a następnie wziął od niej smycz i mocno ją ścisnął. – Do mnie, wilczurze! Jedziemy do domu, czy ci się to podoba, czy nie.

– Właśnie to chciałam usłyszeć – odrzekła z niekrytym zadowoleniem Wrona.

 

*

 

Sambor nie miał wątpliwości, że nowy członek rodziny nie raz zadziała mu na nerwy, ale nie przypuszczał, że już pierwszego dnia doprowadzi go do szewskiej pasji.

– No, wyłaź, wredoto! – zawarczał, bo od pięciu minut bezskutecznie próbował wyciągnąć zwierzaka z auta. Wreszcie wycofał się, oparł dłonie na biodrach i westchnął z rezygnacją. – Poddaję się, Wrona. Odwozimy go do schroniska.

– To by było za proste – odrzekła stojąca z boku i rozbawiona kobieta.

– Gówno mnie to obchodzi. Ten pies mnie nienawidzi.

– Nie dramatyzuj i nie traktuj tego osobiście. Biedak jest wystraszony, a krzycząc na niego, tylko niepotrzebnie go stresujesz.

– Gdy mówiłem do niego spokojnym głosem, spinał się i szczerzył kły.

– Ty nie masz spokojnego głosu, Sami – zauważyła Wrona, po czym podeszła do auta i przykucnęła przy otwartych na oścież tylnych drzwiach. – Cześć, kolego. Wiem, że się stresujesz, ale proszę cię, byś nam zaufał. Chcemy ci pomóc.

– Yhy, na pewno cię zrozumie – burknął Sambor, po czym odpalił grubego papierosa i mocno się zaciągnął.

– Chodzi o ton głosu. Zależy mi, by wyczuł, że jestem do niego przyjaźnie nastawiona.

– Okej, ekspertko. Ty sobie tu z nim gadaj, a ja idę do domu. – Wręczył jej czip do auta i szybko się oddalił.

Pięć minut później, gdy siedział na kanapie w salonie i sączył zimne piwo, usłyszał skrzypienie drzwi. Po chwili w progu stała Judyta.

– Przyprowadziłam ci gościa – rzekła, robiąc przejście czarnemu wilczurowi, który powoli wkroczył do środka, niepewnie rozglądając się po skromnie urządzonym pomieszczeniu.

– Jak ci się udało? – spytał przyjaciółkę zdumiony Malczewski.

– Cóż, zwierzęta zawsze wyczują dobrego człowieka – odpowiedziała z teatralnym uśmieszkiem. – Zapomniałeś już, że w dzieciństwie miałam trzy psy? To dopiero były czorty. Ten to przy nich aniołek.

Sambor nie spuszczał wzroku z zaskakująco spokojnego zwierzęcia.

– Przyznaj, że czymś go naćpałaś.

– Jedynie swoją dobrocią. Masz jeszcze piwo w lodówce?

– Mhm. Tylko jak potem wrócisz do domu?

– Wypiję tylko jedno i posiedzę tu z tobą do wieczora, aż wytrzeźwieję. No chyba że wolisz pobyć sam na sam z nowym przyjacielem?

– Lepiej zostań. Mam co do niego złe przeczucia. Intuicja mówi mi, że coś knuje.

– Na moje oko szuka dla siebie wygodnego miejsca do spania.

– Obyś miała rację, Wrona, obyś miała rację.

 

*

 

Znużeni Sambor i Wrona siedzieli od dłuższego czasu na kanapie, w milczeniu sącząc piwa i ignorując biegającego po salonie psa. Zwierzę szarpało firanki, podgryzało nogi mebli, tarzało się na dywanie i, co najgorsze, bez przerwy szczekało, w dodatku bardzo głośno.

– Jestem już pijany czy ściany naprawdę drżą? – spytał Malczewski wpatrzoną w telewizor towarzyszkę. Prezenterka pogody zapowiadała burze na zachodzie Polski w Święto Zmarłych, do którego pozostał nieco ponad tydzień.

– Nie wiem i szczerze mówiąc, mam to gdzieś.

– Czyli przyznajesz mi rację?

– Tak. Zesłałam na ciebie diabła. Sorry.

Sambor zdusił śmiech i wziął duży łyk piwa. A potem wstał z kanapy i podszedł do siedzącego teraz na dywanie psa, który na jego widok wycofał się i cicho zawarczał.

– Już wiem, jak go nazwę. Terror.

Zaintrygowana Wrona oderwała wzrok od telewizora i przeniosła go na przyjaciela.

– Sambor i Terror. Podoba mi się!

Tymczasem wystraszony wilczur wycofał się do kąta, nie przestając warczeć na swojego nowego pana. Malczewski uznał, że najlepsze, co może zrobić, to mu się nie narzucać. Wrócił więc do Wrony i opadł plecami na oparcie kanapy.

– Dzięki – rzekł do przyjaciółki.

– Za co?

– Za to, że mnie przycisnęłaś w jego sprawie.

Zaskoczona Judyta zmrużyła oczy.

– Zaraz… Ten łobuz właśnie zdemolował ci salon i pogryzł zasłony, które tak długo dla ciebie wybierałam, a ty mi za niego dziękujesz?

Sambor uniósł dłoń, w której trzymał piwo, i odrzekł:

– Otóż to. Przed nami długa, wyboista droga, ale jeśli ktoś ma go naprostować, to tym kimś jestem właśnie ja. Twoje zdrowie.

Wrona przez chwilę wpatrywała się w przyjaciela z niedowierzaniem. W końcu uśmiechnęła się od ucha do ucha i stuknęła się z nim butelką.

– Pasujecie do siebie. Dobrze, że wreszcie to zrozumiałeś.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

 

 

Copyright © by Marcel Moss, 2024

Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2025

 

Projekt okładki: Michał Grosicki

 

Redakcja: Hanna Trubicka

Korekta: Agnieszka Luberadzka, Jarosław Lipski

Skład i łamanie: Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

eISBN: 978-83-8402-028-9

 

 

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.