Harry. Książę niepokorny - Iwona Kienzler - ebook + audiobook

Harry. Książę niepokorny ebook

Kienzler Iwona

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czarna owca rodu Windsorów?

Od najmłodszych dni Harry ścigany przez obiektywy kamer i aparatów wszędobylskich fotoreporterów i żądnych sensacji dziennikarzy.

Obserwowano jego pierwsze kroki, śledzono postępy w nauce, wypominano suto zakrapiane imprezy, na których odreagowywał stres i nieustanne bycie na świeczniku. Media, które znienawidził, obwiniając za spowodowanie wypadku w paryskim tunelu, w którym zginęła księżna Diana, towarzyszą mu na każdym kroku.

Choć rzekomo to właśnie nadmierne zainteresowanie ze strony paparazzi spowodowało słynny Megxit, czyli rezygnację Harry'ego i Meghan Markle z obowiązków wynikających z przynależności do rodziny królewskiej i przeprowadzkę do Stanów Zjednoczonych, z czasem okazało się, że para nie broni tak zaciekle swojej prywatności. Udzielali wywiadów, podpisali kontrakt na serial dokumentalny o ich życiu, wpuszczając kamery do ich domu, a autobiografia Harry'ego pozostaje jedną z najszerzej komentowanych książek 2023 roku.

Buntownik? Wrażliwiec? Hipokryta? Nieszczęśliwy i dotknięty traumą czy wreszcie spełniony? A może wszystko po trochu? Poznaj bliżej niesfornego księcia Harry’ego, który sprawia tak wiele problemów brytyjskiej rodzinie królewskiej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 518

Oceny
4,3 (26 ocen)
16
5
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Brytyj­ski książę Harry, syn króla Karola III, podob­nie jak jego star­szy brat od uro­dze­nia żył w bla­sku fle­szy, nie­mal od pierw­szego dnia ści­gany przez obiek­tywy kamer i apa­ra­tów foto­re­por­te­rów oraz żąd­nych sen­sa­cji dzien­ni­ka­rzy. Jest prze­cież synem naj­słyn­niej­szej pary ówcze­snego świata, jego rodzi­cami są bowiem olśnie­wa­jąca księżna Diana i nie­gdy­siej­szy następca brytyj­skiego tronu, któ­rych ślub stał się wiel­kim wyda­rze­niem medial­nym. Kiedy przy­szedł na świat, opi­nia publiczna była prze­ko­nana, że jest owo­cem pięk­nej, baśnio­wej miło­ści, jaka łączy księżną Di i Karola, pod­czas gdy w ksią­żę­cym sta­dle działo się już bar­dzo źle, a pod maską uśmie­chu uro­dzi­wej księż­nej kryła się głę­boko nie­szczę­śliwa kobieta. Harry był też młod­szym synem następcy tronu, a zara­zem człon­kiem naj­po­pu­lar­niej­szej dyna­stii świata.

Konia z rzę­dem temu, kto powie, jaka dyna­stia panuje w nie tak odle­głych od Pol­ski kra­jach, jak: Szwe­cja, Nor­we­gia, Dania czy Bel­gia i Holan­dia, nie­mal każdy zaś na to samo pyta­nie odno­śnie do Wiel­kiej Bry­ta­nii bez namy­słu wymieni Wind­so­rów. A nawet jeżeli wia­domo, że w Szwe­cji panuje król z rodu Ber­na­dotte’ów, Nor­we­gią i Danią wła­dają Glücksburgowie, a Bel­gią – Kobur­go­wie, to poda­nie imion wład­ców tych państw i ich następ­ców sprawi z pew­no­ścią nie­mało pro­ble­mów. A w przy­padku Wind­so­rów odpo­wiedź jest pro­sta, wszak każdy wie, kim jest Wil­liam, jak na imię ma jego żona, ile mają dzieci i jakie noszą imiona. I każdy wie, że ma młod­szego brata, który poślu­bił ame­ry­kań­ską aktorkę, w dodatku mie­sza­nego pocho­dze­nia. Cho­ciaż w tym ostat­nim przy­padku trudno się dzi­wić, bo ksią­żęca para nie daje o sobie zapo­mnieć, mimo że for­mal­nie „wypi­sali się” z rodziny kró­lew­skiej, rezy­gnu­jąc z peł­nie­nia obo­wiąz­ków i prze­no­sząc się do USA.

Wind­so­ro­wie nie tylko są naj­bar­dziej popu­larną dyna­stią, ale wręcz cele­bry­tami współ­cze­snego świata, powstają o nich książki i filmy, a serial opo­wia­da­jący o losach Elż­biety II i jej rodziny, emi­to­wany przez znaną plat­formę stre­amin­gową, bił rekordy popu­lar­no­ści. Po zakoń­cze­niu jed­nego sezonu widzo­wie z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kali na kolejny, a prze­cież losy boha­te­rów pro­duk­cji są ogól­nie znane. Bez wąt­pie­nia gwiazda Wind­so­rów lśni naj­moc­niej na monar­szym fir­ma­men­cie, cho­ciaż Wielka Bry­ta­nia nie jest jedyną monar­chią na świe­cie ani w Euro­pie. Wli­cza­jąc Waty­kan, który ma sta­tus monar­chii teo­kra­tycz­nej, na Sta­rym Kon­ty­nen­cie funk­cjo­nuje dwa­na­ście państw o ustroju monar­chicz­nym, poza Pań­stwem Kościel­nym ist­nieje tu sie­dem kró­lestw oraz cztery księ­stwa. W dodatku we wszyst­kich, poza Księ­stwem Andory oraz Pań­stwem Kościel­nym, obo­wią­zuje zasada dzie­dzicz­no­ści tronu. Żadna rodzina kró­lew­ska nie budzi jed­nak takiego zain­te­re­so­wa­nia opi­nii publicz­nej jak Wind­so­ro­wie, cho­ciaż dzieje nie­jed­nej z nich mogłyby być kanwą rów­nie cie­ka­wego serialu jak The Crown. Nie­mała w tym zasługa zmar­łej kró­lo­wej Elż­biety II, któ­rej udało się umoc­nić auto­ry­tet monar­chii i która była postrze­gana jako swego rodzaju łącz­nik mię­dzy nie­gdy­siej­szym impe­rium bry­tyj­skim a współ­cze­snym, wie­lo­et­nicz­nym, wie­lo­kul­tu­ro­wym oraz wie­lo­re­li­gij­nym Zjed­no­czo­nym Kró­le­stwem. Ale romans Wind­so­rów z mediami zapo­cząt­ko­wał jej dzia­dek król Jerzy V, który nota­bene dopro­wa­dził do zmiany nazwy dyna­stii z Kobur­gów na Wind­so­rów. Był pierw­szym monar­chą w dzie­jach Wiel­kiej Bry­ta­nii, któ­rego publicz­nym wystą­pie­niom oraz cere­mo­niom czy wyda­rze­niom, które uświet­niał swą obec­no­ścią, towa­rzy­szyły media – wtedy prasa i radio. Za jego pano­wa­nia zarówno w gaze­tach, jak i na ante­nie radio­wej sys­te­ma­tycz­nie uka­zy­wały się infor­ma­cje o władcy i innych człon­kach rodziny kró­lew­skiej. Wów­czas też w oczach opi­nii publicz­nej ukształ­to­wał się nie­mal ide­alny wize­ru­nek Wind­so­rów.

Ulu­bień­cem mediów był też jego naj­star­szy syn – książę Edward, zwany w rodzi­nie Davi­dem. Przy­stojny, dosko­nale ubrany i elo­kwentny mło­dzie­niec stał się twa­rzą impe­rium poza jego gra­ni­cami. Wyda­wało się, że ten książę, kochany przez pod­da­nych ojca i uwiel­biany przez prasę, będzie ide­al­nym kró­lem, ale on zre­zy­gno­wał z korony, jako przy­czynę poda­jąc miłość do roz­wie­dzio­nej Ame­ry­kanki, któ­rej nie mógł poślu­bić, będąc kró­lem. Kiedy abdy­ko­wał w aurze skan­dalu, zain­te­re­so­wa­nie mediów prze­nio­sło się na jego młod­szego brata, który zastą­pił go na tro­nie, Jerzego VI, i jego rodzinę. Uwagę zaj­mo­wały głów­nie kró­lew­skie córki, następ­czyni tronu Elż­bieta i jej młod­sza sio­stra Mał­go­rzata.

Dłu­gie pano­wa­nie Elż­biety II przy­pa­dło na epokę roz­kwitu tele­wi­zji, a póź­niej Inter­netu, jak rów­nież social mediów, a kró­lowa była obecna w każ­dym z nich. Jej ślub trans­mi­to­wało radio, koro­na­cję zaś tele­wi­zja i obej­rzało ją tylko w Wiel­kiej Bry­ta­nii aż 20 milio­nów ludzi. To bar­dzo dużo, zwa­żyw­szy, że tele­wi­zja była nowym medium, a odbior­niki miało nie­wielu Bry­tyj­czy­ków. Monar­chini zapo­cząt­ko­wała także tra­dy­cję wygła­sza­nia prze­mó­wień bożo­na­ro­dze­nio­wych na ante­nie tele­wi­zyj­nej, za jej cza­sów zało­żono ofi­cjalną stronę inter­ne­tową rodziny kró­lew­skiej, jej człon­ko­wie stali się także obecni w social mediach.

Ale praw­dziwe medialne sza­leń­stwo na punk­cie roy­al­sów, trwa­jące zresztą do dzi­siaj, zapo­cząt­ko­wało poja­wie­nie się Diany, uro­dzo­nej gwiazdy. Nawia­sem mówiąc, ona sama je pod­sy­cała, bo bar­dzo wcze­śnie poznała siłę mediów i nauczyła się ją wyko­rzy­sty­wać, chcąc zaś pozy­skać przy­chyl­ność dzien­ni­ka­rzy, dbała o nich, sta­ra­jąc się nie wcho­dzić w kon­flikty z prasą. W zamian media przed­sta­wiały ją jako aniel­sko dobrą księżną, ide­alną matkę i dzia­łaczkę cha­ry­ta­tywną, wraż­liwą na ludz­kie nie­szczę­ście. Z cza­sem jed­nak sprawy wymknęły się spod kon­troli i zaczęto mówić rów­nież o mniej­szych i więk­szych grzesz­kach księż­nej, a co gor­sza ujaw­niać jej romanse. A wów­czas oka­zało się, że Karol wpraw­dzie zdra­dzał ją z Camillą, ale ona nie pozo­sta­wała mu dłużna. O ile jed­nak on pozo­sta­wał wierny jed­nej kobie­cie, ona miała wielu kochan­ków. Ujaw­nie­nie tych tajem­nic zbu­rzyło ide­alny wize­ru­nek księż­nej, a ona do końca życia musiała się zma­gać z prze­śla­du­ją­cymi ją papa­razzi.

Obaj jej syno­wie także zna­leźli się w orbi­cie zain­te­re­so­wa­nia mediów. Bar­dziej sku­piano się na Wil­lia­mie, jako na poten­cjal­nym królu, ale jego młod­szy brat też dora­stał na oczach całego świata – obser­wo­wano jego pierw­sze kroki, jego pierw­sze dni w szkole, ba, nawet jego oceny i wyniki w nauce, które obo­wiąz­kowo były poda­wane do wia­do­mo­ści opi­nii publicz­nej. Małemu chłopcu, który nie dbał o sławę i uwiel­bie­nie, któ­remu zale­żało jedy­nie na miło­ści rodzi­ców i bez­tro­skiej zaba­wie, nie­zbyt podo­bało się takie zain­te­re­so­wa­nie mediów. I bar­dzo szybko dał temu wyraz: na jed­nej z foto­gra­fii został uwiecz­niony, jak poka­zuje język robią­cemu mu zdję­cie repor­te­rowi. A kiedy dora­stał, zdał sobie sprawę, że każdy aspekt jego życia jest sze­roko komen­to­wany, a każde nawet z pozoru nie­winne zacho­wa­nie może budzić kry­tykę wszech­moc­nych mediów. Trudno się zatem dzi­wić, że nie czuł sym­pa­tii do dzien­ni­ka­rzy, a po śmierci matki zaczął pałać do nich nie­na­wi­ścią, obwi­nia­jąc za spo­wo­do­wa­nie wypadku w pary­skim tunelu, w któ­rym zgi­nęła księżna Diana.

Rudo­włosy, żywio­łowy, a jed­no­cze­śnie bar­dzo wraż­liwy Harry bez wąt­pie­nia swoim zacho­wa­niem sku­piał na sobie uwagę, dla­tego nie­sfor­nemu księ­ciu bar­dzo szybko przy­pięto w rodzi­nie łatkę łobu­ziaka i roz­ra­biaki. Począt­kowo media trak­to­wały go dość pobłaż­li­wie, a wręcz z sym­pa­tią, zwłasz­cza gdy stra­cił matkę, ale z cza­sem, kiedy z uro­czego chłopca zmie­nił się w zbun­to­wa­nego nasto­latka, zmie­niło się też nasta­wie­nie dzien­ni­ka­rzy. A on sam zapra­co­wy­wał na złą opi­nię, bo zda­rzało mu się się­gać po alko­hol i inne używki oraz pro­wa­dził impre­zowy tryb życia. Takie zacho­wa­nie nie ucho­dziło człon­kowi rodziny kró­lew­skiej, zwłasz­cza że jego star­szy brat nie miał na swoim kon­cie żad­nych poważ­niej­szych eks­ce­sów. Harry’ego okrzyk­nięto czarną owcą Wind­so­rów, a ponie­waż z natury wraż­liwy mło­dzie­niec nie radził sobie z zain­te­re­so­wa­niem mediów, odre­ago­wy­wał, pijąc i impre­zu­jąc, co jesz­cze bar­dziej pogar­szało sprawę.

Ku wiel­kiej uldze rodziny oka­zało się, że nie­po­korny książę dosko­nale odnaj­duje się w armii, odbył nawet służbę na fron­cie w Afga­ni­sta­nie, ale pobyt w woj­sku nie wyle­czył go z bun­tow­ni­czych skłon­no­ści. Okieł­znał je dopiero, kiedy idąc śla­dem matki, zaan­ga­żo­wał się w dzia­łal­ność cha­ry­ta­tywną.

Mimo że postrze­gano go jako roz­ra­biakę i łobuza, ni­gdy nie narze­kał na brak powo­dze­niu u kobiet, a uro­dziwe dziew­częta lgnęły do niego jak muchy do miodu. Nie od dziś prze­cież wia­domo, że kobiety lubią nie­grzecz­nych chłop­ców. U jego boku poja­wiały się piękne dziew­częta, zarówno ary­sto­kratki, jak i artystki czy aktorki, ale książę długo nie mógł tra­fić na tę jedyną.

A tym­cza­sem Wil­liam uło­żył sobie życie z Kate Mid­dle­ton, która mimo iż nie pocho­dziła z ary­sto­kra­cji, dosko­nale odna­la­zła się w świe­cie monar­chii, zyskała przy­chyl­ność pod­da­nych kró­lo­wej i obda­rzyła Wil­liama trójką uro­czych dzieci. W końcu i Harry spo­tkał swoją księż­niczkę z bajki. Serce księ­cia zdo­była wyeman­cy­po­wana, ambitna i nie­za­leżna, z afro­ame­ry­kań­skim pocho­dze­niem, ame­ry­kań­ska aktorka Meghan Mar­kle, typowa kobieta suk­cesu. Jej poja­wie­nie się w rodzi­nie kró­lew­skiej potrak­to­wano jako swego rodzaju powiew świe­żo­ści, który uro­dziwa Ame­ry­kanka wnie­sie do nieco skost­nia­łej monar­chii. Tym­cza­sem Meghan nie miała ochoty reali­zo­wać się jako żona księ­cia i wypeł­niać pro­to­ko­lar­nych obo­wiąz­ków, gdyż miała zupeł­nie inny pomysł na życie swoje i swo­jej rodziny. W efek­cie oboje z mężem pod­jęli decy­zję o rezy­gna­cji z obo­wiąz­ków wyni­ka­ją­cych z ich przy­na­leż­no­ści do rodziny kró­lew­skiej i prze­nie­śli się do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wpraw­dzie stra­cili pre­dy­katy „Ich Kró­lew­skich Wyso­ko­ści” i odtąd muszą żyć na wła­sny koszt, ale, jak twier­dzili, nie była to zbyt wygó­ro­wana cena za życie wolne od zain­te­re­so­wa­nia mediów i natar­czy­wych dzien­ni­ka­rzy. Przy tej oka­zji ogło­sili światu, że odtąd pra­gną żyć w cał­ko­wi­tej pry­wat­no­ści, jak rów­nież że zależy im na ochro­nie pry­wat­no­ści swo­ich dzieci.

Jed­nak ksią­żęca para nie dała zapo­mnieć o sobie światu i wkrótce opi­nia publiczna prze­ko­nała się, że Meghan i Harry mają dość oso­bliwe podej­ście do kwe­stii pry­wat­no­ści. Pomimo dekla­ro­wa­nej nie­chęci do mediów i dzien­ni­ka­rzy udzie­lali wywia­dów, pod­pi­sali kon­trakt na film doku­men­talny o ich życiu, wpu­ścili też kamery do swego domu i pozwo­lili fil­mo­wać twa­rze dzieci, na któ­rych ochro­nie podobno tak bar­dzo im zależy. Wszystko to nie przy­spo­rzyło im sym­pa­tii, a wręcz wzbu­dziło oskar­że­nia o hipo­kry­zję. Na domiar złego, udzie­la­jąc wywia­dów, przed­sta­wiali się w roli ofiar i prze­śla­do­wa­nia przez rodzinę kró­lew­ską, przy czym oboje, a zwłasz­cza Meghan, rażąco mijali się z prawdą i poda­wali różne wer­sje tych samych wyda­rzeń. Trudno się dzi­wić, że jeden z bry­tyj­skich dzien­ni­ka­rzy porów­nał Meghan do Pino­kia.

Praw­dziwą burzę wywo­łały jed­nak wspo­mnie­nia Harry’ego opu­bli­ko­wane na początku 2023 roku – Spare (pol­ski tytuł: Ten drugi), w któ­rych książę podzie­lił się swo­imi doświad­cze­niami i prze­ży­ciami, jak rów­nież ujaw­nił tajem­nice rodziny kró­lew­skiej. Publi­ka­cja świet­nie się sprze­daje, ale budzi mie­szane uczu­cia. Wpraw­dzie nie przy­spo­rzyła księ­ciu sym­pa­tii i do reszty skłó­ciła go z rodziną, za to wal­nie przy­czy­niła się do poprawy stanu jego konta.

Poznajmy zatem nie­sfor­nego księ­cia Harry’ego, który będąc w grun­cie rze­czy wraż­li­wym czło­wie­kiem, spra­wia tak wiele pro­ble­mów bry­tyj­skiej rodzi­nie kró­lew­skiej.

Rozdział 1. „Cokolwiek oznacza miłość”

Diana, księżna Walii. Wiki­me­dia Com­mons (CC BY-SA 2.0)

Roz­dział 1

„Cokol­wiek ozna­cza miłość”

Narzeczona dla księcia

15 wrze­śnia 1984 roku z Lon­dynu w świat popły­nęła rado­sna wieść: Karol, bry­tyj­ski następca tronu, książę Walii, docze­kał się dru­giego syna. Jego żona, piękna i nie­by­wale popu­larna księżna Diana, powiła go o godzi­nie 16.20. Podob­nie jak w przy­padku star­szego syna ksią­żę­cej pary, Wil­liama, poród odbył się w skrzy­dle Lindo szpi­tala St. Mary’s Hospi­tal, w Pad­ding­ton w Lon­dy­nie. Wspo­mniana pla­cówka od 1971 roku, gdy księż­niczka Anna, dru­gie dziecko kró­lo­wej Elż­biety, uro­dziła tam syna Petera, nazy­wana jest dum­nie poro­dówką rodziny kró­lew­skiej. Dzie­sięć lat póź­niej na świat przy­szła tam rów­nież jej młod­sza córka Zara, a 21 czerwca 1982 roku obecny następca tronu. Pry­watny oddział położ­ni­czy szpi­tala, noszący nazwę na cześć por­tu­gal­sko-żydow­skiej rodziny filan­tro­pów, zaj­muje całe pię­tro budynku i zapew­nia zarówno rodzą­cym, jak i nowo­rod­kom dosko­nałe, wręcz luk­su­sowe warunki pobytu.

Wpraw­dzie Harry był dru­gim dziec­kiem Diany, ale poród mał­żonki następcy tronu był wyjąt­kowo długi, trwał bowiem aż dzie­więć godzin, a rodzą­cej nie podano żad­nych środ­ków znie­czu­la­ją­cych. Na szczę­ście wszystko dobrze się skoń­czyło i księżna wydała na świat zdro­wego chłopca. Mały książę ważył 3,118 kg, a więc troszkę mniej niż jego brat, i jak to bywa w kró­lew­skich rodach, otrzy­mał kilka imion, w tym przy­padku cztery, z któ­rych żadne nie było wybrane przy­pad­kowo: Hen­ryk Karol Albert Dawid (ang. Henry Char­les Albert David). Pierw­sze imię nosiło wielu kró­lów angiel­skich, z któ­rych zna­czącą rolę w histo­rii Anglii ode­grali dwaj kolejni władcy z dyna­stii Tudo­rów, Hen­ryk VII i jego syn Hen­ryk VIII. Dru­gie imię chło­piec otrzy­mał po ojcu, ale na imię Char­les miał także jedyny brat Diany, trze­cie zaś jest tra­dy­cyj­nym imie­niem w bry­tyj­skiej rodzi­nie kró­lew­skiej, upa­mięt­nia­ją­cym księ­cia Alberta, męża kró­lo­wej Wik­to­rii. Ponadto imię to nosił pra­dzia­dek Harry’ego, który po obję­ciu tronu przy­brał imię Jerzego VI, pod któ­rym prze­szedł do histo­rii. Czwarte imię nowo­ro­dek otrzy­mał na cześć św. Dawida z Mene­vii, patrona Walii, któ­rej tytu­lar­nym władcą w momen­cie uro­dzin dziecka był Karol, jego ojciec. Imię Dawid nosił rów­nież Bowes-Lyon, brat Elż­biety, kró­lo­wej matki, pra­babci małego księ­cia.

Nazwi­sko chło­piec otrzy­mał po ojcu: Mount­bat­ten-Wind­sor, cho­ciaż w woj­sku figu­ro­wał jako Henry Wales, ale jeśli nie było koniecz­no­ści uży­wa­nia for­mal­nego nazwi­ska, tytu­ło­wany był po pro­stu Hen­ryk Karol Albert Dawid z Walii (ang. Henry Char­les Albert David of Wales), ale media ochrzciły go księ­ciem Har­rym i tak jest nazy­wany do dzi­siaj, rów­nież w Pol­sce. Obecny tytuł naszego boha­tera brzmi: Hen­ryk Karol Albert Dawid (ang. Henry Char­les Albert David), książę Zjed­no­czo­nego Kró­le­stwa Wiel­kiej Bry­ta­nii i Irlan­dii Pół­noc­nej z dyna­stii Wind­sorów, książę Sus­sexu. Do 2018 roku Harry nosił tytuł „książę z Walii” (ang. prince Harry of Wales), który nie jest toż­samy z tytu­łem „książę Walii”, przy­słu­gu­ją­cym wyłącz­nie następcy tronu. Z woli panu­ją­cej wów­czas Elż­biety II po ślu­bie z Meghan Mar­kle został zastą­piony tytu­łem księ­cia Sus­sexu (ang. Duke of Sus­sex).

Diana i Karol, podob­nie jak w przy­padku naro­dzin Wil­liama, małego Harry’ego zapre­zen­to­wali opi­nii publicz­nej na szpi­tal­nych scho­dach, kiedy wraz z matką opusz­czał oddział położ­ni­czy. Ksią­żęca para dwa lata wcze­śniej zapo­cząt­ko­wała w ten spo­sób nowy kró­lew­ski oby­czaj, który był kon­ty­nu­owany przez Wil­liama i zapewne będzie przez kolejne poko­le­nia rodziny, przyj­mu­jąc oczy­wi­ście, że monar­chia w Wiel­kiej Bry­ta­nii będzie na­dal trwać. Naro­dziny dziecka w rodzi­nie kró­lew­skiej, podob­nie jak ślub, sta­no­wią bowiem bar­dzo ważne wyda­rze­nie, cemen­tu­jące przy­wią­za­nie i sym­pa­tię pod­da­nych do swo­ich monar­chów, nawet jeżeli ich wła­dza jest ilu­zo­ryczna. Jak tłu­ma­czą to histo­rycy kon­sty­tu­cjo­na­li­zmu, jest to swego rodzaju para­doks: „Współ­cze­sna demo­kra­cja może się wzmoc­nić dzięki eli­ta­ry­stycz­nym i nie­de­mo­kra­tycz­nym tra­dy­cjom daw­nego ustroju. Nic jed­nak nie ma takiej siły oddzia­ły­wa­nia jak widok śpią­cego nowo­rodka w beciku, nowego życia, które daje wszyst­kim nadzieję”1. I wła­śnie tak było w przy­padku pre­zen­ta­cji małego Harry’ego, kiedy miliony tele­wi­dzów na całym świe­cie z zachwy­tem przy­glą­dały się parze ksią­żę­cej dum­nie pre­zen­tu­ją­cej w bla­sku fle­szy swo­jego młod­szego syna na scho­dach lon­dyń­skiego szpi­tala. Nikt z obec­nych wów­czas przed szpi­ta­lem dzien­ni­ka­rzy, a tym bar­dziej nikt z oglą­da­ją­cych to wyda­rze­nie na ekra­nach tele­wi­zo­rów, nie przy­pusz­czał, że wraz z naro­dzi­nami księ­cia umarł zwią­zek pięk­nej Diany i księ­cia Karola.

Mał­żon­ko­wie wywo­dzili się nie­malże z tej samej war­stwy spo­łecz­nej, bo wbrew pozo­rom panna Spen­cer nie wcho­dziła w zwią­zek mał­żeń­ski jako Kop­ciu­szek. Wręcz prze­ciw­nie: korze­nie szla­chec­kiego rodu Spen­cerów się­gają XI wieku, gdyż ich pro­to­pla­sta miał wylą­do­wać w Anglii w 1066 roku wraz z Wil­hel­mem Zdo­bywcą. A przy­naj­mniej tak głosi rodzinna legenda. Z całą pew­no­ścią nato­miast Spen­cerowie zapi­sali się na trwałe w histo­rii Wiel­kiej Bry­ta­nii, gdyż przod­ko­wie Diany ze strony ojca nale­żeli do grupy bry­tyj­skich ary­sto­kra­tów, któ­rzy w 1714 roku osa­dzili na tro­nie dyna­stię Hano­wer­ską, co, jak wów­czas uwa­żano, oca­liło Wielką Bry­ta­nię od rzą­dów kato­lic­kich Stu­ar­tów. Swoją for­tunę zbu­do­wali nato­miast na han­dlu owcami, tytuł hra­biow­ski i rodowy herb wraz z mot­tem Boże, broń racji nadał im Karol I.

Spen­ce­ro­wie zaczęli odtąd obra­cać się w kró­lew­skich krę­gach, powie­rzano im róż­nego rodzaju urzędy – byli paziami, ryce­rzami Orderu Pod­wiązki, dorad­cami monar­chów. Jeden z przod­ków Diany, Georg John Spen­cer 2. hra­bia Spen­cer, był pierw­szym lor­dem admi­ra­li­cji, zaś 3. hra­bia Spen­cer John Char­les Spen­cer był mini­strem, ale miał nawet szansę zostać pre­mie­rem. Kobiety z rodu Spen­cerów były na ogół damami dworu, peł­niły nawet zaszczytną funk­cję Lady of the Bed­cham­ber, pole­ga­jącą na nad­zo­ro­wa­niu sypialni monar­chini lub mał­żonki władcy. Co cie­kawe, jedna z nich była nawet kan­dy­datką na żonę następcy tronu. Cho­dzi o żyjącą w XVIII wieku, nomen omen, lady Dianę Spen­cer, która o mały włos nie poślu­biła księ­cia Walii Fry­de­ryka Ludwika, naj­star­szego syna króla Jerzego II Hano­wer­skiego. Z pla­nów matry­mo­nial­nych nic nie wyszło, bo książę osta­tecz­nie pojął za żonę nie­miecką księż­niczkę, Diana zaś poślu­biła innego ary­sto­kratę, ale mał­żeń­stwo nie przy­nio­sło jej szczę­ścia. Zmarła młodo, prze­żyw­szy zale­d­wie dwa­dzie­ścia pięć lat. A jej nie­do­szły narze­czony, Fry­de­ryk Ludwik, ni­gdy nie objął tronu, zmarł bowiem w 1731 roku na sku­tek wypadku pod­czas meczu kry­kieta.

Z dwo­rem kró­lew­skim bli­sko zwią­zany był także ojciec matki księ­cia Harry’ego, Edward John Spen­cer, przez krew­nych i przy­ja­ciół zwany Johnny, który swego czasu był koniu­szym kró­lo­wej, jak rów­nież towa­rzy­szył Elż­bie­cie i jej mężowi w trak­cie ich pierw­szej po koro­na­cji podróży po kra­jach Wspól­noty Naro­dów. 1 czerwca 1954 Johnny Spen­cer poślu­bił Fran­ces Ruth Roche, rów­nież mogącą poszczy­cić się zna­ko­mi­tym pocho­dze­niem. Ród Fer­moyów, z któ­rego się wywo­dziła, pocho­dził z Irlan­dii, a jej ojciec nosił tytuł 4. barona Fer­moy.

Pomi­ja­jąc nie­wielką domieszkę ame­ry­kań­skiej krwi, która pły­nęła w żyłach przy­szłej księż­nej Walii za sprawą pra­babci ze strony matki, Fran­ces Ellen Work, córki ame­ry­kań­skiego ban­kiera, którą w 1880 roku wydano za barona Fer­moya, Jamesa Rocha, Diana wywo­dziła się z rodziny od stu­leci zwią­za­nej z Anglią. Tego samego nie można powie­dzieć nato­miast o rodzi­nie jej męża – Wind­so­rach, któ­rzy są dyna­stią nie­jako „impor­to­waną” z Nie­miec. Mało tego, bio­rąc pod uwagę histo­ryczne kry­te­ria, nale­ża­łoby uznać Wind­so­rów za… nie­ist­nie­jącą dyna­stię. Wszak ich człon­ko­wie powinni uży­wać rodo­wego nazwi­ska Sach­sen-Coburg-Gotha lub w skró­cie Kobur­go­wie. Od 1714 roku na tro­nie Anglii zasia­dali bowiem władcy nie­mieccy, gdyż po bez­po­tom­nej śmierci Anny Stu­art korona Plan­ta­gen­tów, Tudo­rów i Stu­artów spo­częła na skro­niach Jerzego I Hano­wer­skiego, po kądzieli spo­krew­nio­nego ze Stu­artami. Nie zna­czy to jed­nak, że dyna­stia Stu­artów znik­nęła z kart histo­rii, wręcz prze­ciw­nie – pro­ble­mem była jed­nak przy­na­leż­ność jej człon­ków do Kościoła rzym­sko­ka­to­lic­kiego, gdyż pro­te­stanccy miesz­kańcy Albionu woleli mieć na tro­nie Niemca niż papi­stę. I to wła­śnie przed­sta­wi­ciele tej nacji pano­wali na Wyspach przez kolejne poko­le­nia. Nie­miecka krew pły­nęła w żyłach kró­lo­wej Wik­to­rii, która poślu­biła nie­miec­kiego księ­cia, a kolejni władcy – potom­ko­wie tej słyn­nej pary – nosili nazwi­sko jej mał­żonka, księ­cia Alberta Sach­sen-Coburg-Gotha. I dopiero ich wnuk, król Jerzy V, na fali nasi­la­ją­cych się nastro­jów anty­nie­miec­kich pod­czas I wojny świa­to­wej, w 1917 roku zmie­nił nazwę dyna­stii na Wind­sor, od zamku mają­cego dla Angli­ków tak samo duże zna­cze­nie jak dla Pola­ków Wawel. Nawia­sem mówiąc, Diana, już po roz­pa­dzie jej związku z Karo­lem, w roz­mo­wie ze swoim praw­ni­kiem nazwała krew­nych księ­cia wprost „rodziną Niem­ców”, co nie do końca było zgodne z prawdą, bo bab­cia przy­szłego króla, Elż­bieta Bowes-Lyon, wywo­dziła się ze szkoc­kiej, a nie z nie­miec­kiej szlachty.

Johnny Spen­cer wkrótce po ślu­bie porzu­cił dwor­ską służbę i osiadł wraz z rodziną w Park House w posia­dło­ści San­drin­gham, bar­dzo bli­sko od rezy­den­cji Wind­so­rów, w któ­rej rodzina kró­lew­ska tra­dy­cyj­nie spę­dzała Boże Naro­dze­nie. Trudno się zatem dzi­wić, że Diana Spen­cer w oczach wielu wyda­wała się wręcz ide­alną kan­dy­datką na żonę następcy tronu: była ary­sto­kratką, wywo­dziła się z zacnej rodziny, od wie­ków zwią­za­nej z kró­lew­skim dwo­rem, w dodatku wycho­wy­wała się w sąsiedz­twie jed­nej z naj­słyn­niej­szych rezy­den­cji Wind­so­rów. Wyda­wało się, że sta­nowi to gwa­ran­cję, iż jako mał­żonka przy­szłego króla bez pro­blemu pora­dzi sobie z obo­wiąz­kami wyni­ka­ją­cymi z racji przy­na­leż­no­ści do rodziny kró­lew­skiej. Ponadto była młoda, zdrowa, piękna i miała dosko­nałą pre­zen­cję, w dodatku była dzie­wicą. Dzi­siaj ten wymóg sta­wiany kan­dy­datce na przy­szłą żonę następcy bry­tyj­skiego tronu wydaje się śmieszny, ale w cza­sach, gdy roz­pa­try­wano matry­mo­nialne plany doty­czące Karola, kwe­stia dzie­wic­twa jego przy­szłej żony miała wręcz klu­czowe zna­cze­nie. Wszyst­kie dziew­czyny, z któ­rymi się wcze­śniej spo­ty­kał, były auto­ma­tycz­nie skre­ślane z listy poten­cjal­nych kan­dy­da­tek, jeżeli poja­wiły się jakie­kol­wiek wąt­pli­wo­ści co do ich cnoty.

A tym­cza­sem książę Walii sta­now­czo zbyt długo ocią­gał się ze zmianą stanu cywil­nego – 14 listo­pada 1978 roku obcho­dził trzy­dzie­ste uro­dziny i ani myślał się żenić. Wpraw­dzie widy­wano go z roz­ma­itymi pięk­no­ściami, a prasa inte­re­su­jąca się jego kolej­nymi pod­bo­jami pisała o „anioł­kach Char­liego”, nawią­zu­jąc do biją­cego rekordy popu­lar­no­ści tele­wi­zyj­nego serialu, ale żad­nej nie popro­sił o rękę. Wśród rze­szy owych mniej lub bar­dziej uro­dzi­wych dziew­cząt znaj­do­wała się jed­nak jedna brat­nia dusza, z którą Karol naj­chęt­niej spę­dziłby resztę życia. Cho­dzi oczy­wi­ście o Camillę Shand, sze­rzej znaną jako Par­ker-Bow­les, bo wła­śnie takie nazwi­sko nosiła po ślu­bie. Panna Shand, która pro­wa­dziła swo­bodny tryb życia, mało ele­gancka, w dodatku klnąca jak szewc i czę­sto zmie­nia­jąca part­ne­rów, nie była ni­gdy brana pod uwagę jako kan­dy­datka na narze­czoną księ­cia Walii. A kiedy wyszła za Andrew Par­kera-Bow­lesa, jej kan­dy­da­tura osta­tecz­nie odpa­dła, ku wiel­kiej uldze rodziny kró­lew­skiej i kró­lew­skich dorad­ców, a zmar­twie­niu Karola.

Wydaje się, że z sze­ro­kiego grona panien, z któ­rymi spo­ty­kał się książę Walii, naj­więk­sze szanse na zosta­nie jego żoną miała rudo­włosa, szczu­pła i wysoka jak trzcina Sarah, a wła­ści­wie Eli­za­beth Sarah Lavi­nia Spen­cer. Zbli­żyli się do sie­bie w 1977 roku pod­czas meczu polo, uko­cha­nej dys­cy­pliny księ­cia Karola, a potem coraz czę­ściej widy­wano ich razem. A kiedy dziew­czyna przy­jęła jego zapro­sze­nie i w lutym następ­nego roku towa­rzy­szyła mu w wyjeź­dzie na narty do Klo­sters w Szwaj­ca­rii, media mówiły o niej jako o przy­szłej kró­lo­wej. Wkrótce oka­zało się, że były to przed­wcze­sne roko­wa­nia, Sarah bowiem nie poko­chała Karola, a per­spek­tywa bycia żoną następcy tronu i życia na świecz­niku wcale jej nie pocią­gała. Swoje uczu­cia jasno okre­śliła w jed­nym z wywia­dów. „Nasza rela­cja jest abso­lut­nie pla­to­niczna. Uwa­żam go za swego star­szego brata, któ­rego ni­gdy nie mia­łam. […] Nie poślu­bi­ła­bym ni­gdy męż­czy­zny, któ­rego nie kocham, wszystko jedno czy byłby to książę, czy król Anglii. Jeżeli poprosi mnie o rękę – odmó­wię”2. Tym szcze­rym wyzna­niem nie tylko zra­ziła do sie­bie całą rodzinę kró­lew­ską, ale i ubo­dła Karola, który od lat budo­wał swój wize­ru­nek wytraw­nego uwo­dzi­ciela.

Kiedy kolejny zwią­zek albo wła­ści­wie poten­cjalny zwią­zek Karola legł w gru­zach, do akcji wkro­czyła bab­cia następcy tronu, Elż­bieta, kobieta ener­giczna i zde­cy­do­wana, która posta­no­wiła oże­nić swo­jego uko­cha­nego wnuka. A ponie­waż wcze­śniej reali­zo­wała każde powzięte posta­no­wie­nie, była pewna, że uda jej się zna­leźć odpo­wied­nią kan­dy­datkę na żonę dla następcy tronu. I fak­tycz­nie, jej poszu­ki­wa­nia zostały uwień­czone suk­ce­sem, w dodatku ide­alną dziew­czynę zna­la­zła w domu Spen­ce­rów, była nią młod­sza sio­stra Sarah – Diana. Karol poznał ją w 1977 roku, pod­czas polo­wa­nia na par­dwy, ale szes­na­sto­let­nia wów­czas panna Spen­cer nie wzbu­dziła jego zain­te­re­so­wa­nia. Zauwa­żył wpraw­dzie, że jest ładna i pełna uroku, ale w jego oczach wciąż była dziec­kiem, z któ­rym nie ma o czym roz­ma­wiać. Na Dia­nie książę wywarł jed­nak wręcz osza­ła­mia­jące wra­że­nie. Co wię­cej, dziew­czyna oznaj­miła swoim kole­żan­kom, że zosta­nie jego żoną. Wydaje się, iż nie znała porze­ka­dła gło­szą­cego, że kiedy Bóg chce kogoś uka­rać, speł­nia jego marze­nia, które w jej przy­padku oka­zało się aż nadto praw­dziwe.

Cho­ciaż Diana nie miała o tym poję­cia, zna­la­zła sojusz­niczkę w oso­bie babci księ­cia, która zain­te­re­so­wała się jej osobą. Diana, trze­cie dziecko Johna Spen­cera i Fran­ces Ruth Shand, oprócz wspo­mnia­nej Sarah miała jesz­cze jedną star­szą sio­strę, Cyn­thię Jane, na co dzień uży­wa­jącą dru­giego imie­nia, oraz młod­szego brata, Char­lesa. Przy­szłą księżną Walii od reszty rudo­wło­sego rodzeń­stwa odróż­niały jasne włosy, odzie­dzi­czone po babci ze strony ojca, Cyn­thii. Nie bez zna­cze­nia było też to, że kró­lowa matka dobrze znała rodzinę Spen­ce­rów – bab­cia Diany ze strony matki, lady Fer­moy, była damą dworu kró­lo­wej, ojciec dziew­czyny, jak wspo­mniano wcze­śniej, przed ślu­bem był koniu­szym Elż­biety II, zaś mąż Jane, Robert Fel­lows, spra­wo­wał zaszczytną i odpo­wie­dzialną funk­cję pry­wat­nego sekre­ta­rza monar­chini i spi­sy­wał się na tym sta­no­wi­sku bar­dzo dobrze.

Bab­cia Karola uznała zatem, że uro­dzona 1 lipca 1961 roku Diana jest wyma­rzoną kan­dy­datką na żonę uko­cha­nego wnuczka. W jej oczach zaletą była nawet dość spora róż­nica wieku dzie­ląca narze­czo­nych, pra­wie trzy­na­ście lat. Star­sza pani zdą­żyła się zorien­to­wać, że Diana ni­gdy nie miała chło­paka i była dzie­wicą, co dodat­kowo pod­nio­sło akcje dziew­czyny w oczach kró­lo­wej matki. Zaletą było też wyzna­nie przy­szłej narze­czo­nej, Spen­ce­ro­wie bowiem od wie­ków byli człon­kami Kościoła angli­kań­skiego. W oczach babci Karola Diana była cho­dzą­cym wcie­le­niem cnót nie­wie­ścich, w dodatku mocno ugrun­to­wa­nych. Poza tym była ary­sto­kratką, wycho­waną w posza­no­wa­niu tra­dy­cyj­nych war­to­ści, jak rów­nież świa­domą misji spo­czy­wa­ją­cej na niej z racji uro­dze­nia: poślu­bie­nia odpo­wied­niego męż­czy­zny i uro­dze­nia mu gro­madki dzieci.

Ani Karol, ani jego przy­szła żona nie mieli poję­cia, że kró­lowa matka snuje wokół nich misterną sieć, w którą wkrótce oboje wpadną. Naiwna i zaczy­tu­jąca się w roman­sach Bar­bary Car­tland Diana byłaby zapewne tym fak­tem zachwy­cona, ale książę Walii nie­ko­niecz­nie. Jego bab­cia jed­nak wie­działa, co robi, i z upo­rem kon­se­kwent­nie przed­sta­wiała wnu­kowi uroki naj­młod­szej Spen­ce­równy, wyko­rzy­stu­jąc każdą oka­zję, by cho­ciaż wspo­mnieć o uro­dzie, wdzięku i skrom­no­ści Diany. Za każ­dym razem zapew­niała wnuka, że z pew­no­ścią polubi tę wspa­niałą i nie­tu­zin­kową dziew­czynę, kiedy tylko ją lepiej pozna. Ale Karol nie miał na to ochoty, bo od 1979 roku odno­wił romans z Camillą, tkwiącą w nie­szczę­śli­wym mał­żeń­stwie z nie­po­praw­nym kobie­cia­rzem, jakim był Andrew Par­ker-Bow­les. Kochan­ko­wie byli wpraw­dzie ze sobą bar­dzo szczę­śliwi, ale oboje zda­wali sobie sprawę, że ich zwią­zek nie ma przy­szło­ści, a książę w końcu będzie musiał się oże­nić. Twardo stą­pa­jąca po ziemi Camilla powta­rzała uko­cha­nemu: „Musisz zna­leźć sobie żonę, która nie będzie zbyt męcząca”3. To przy­zwo­le­nie na ślub być może wyni­kało z prze­ko­na­nia, że oże­nek księ­cia nie­ko­niecz­nie ozna­czałby koniec ich romansu. Wszak jej pra­pra­bab­cia przez wiele lat była kochanką księ­cia Walii Edwarda, mimo że oboje ofi­cjal­nie byli w związ­kach mał­żeń­skich.

Jed­nak nawet naj­więk­sze zachwyty w ustach jego babci nie wystar­czy­łyby do tego, by w sercu Karola zatliło się uczu­cie do panny Spen­cer, gdyby ona sama nie wkro­czyła do akcji. Latem 1980 roku dziew­czyna została zapro­szona na week­end do rezy­den­cji New Grove w hrab­stwie Sus­sex, nale­żą­cej do rodziny jed­nego z przy­ja­ciół księ­cia Walii, Phi­lipa de Passa. Na miej­scu oka­zało się, że prze­bywa tam także następca tronu. Książę przy­go­to­wy­wał się wła­śnie do pre­sti­żo­wego tur­nieju z udzia­łem swo­jej dru­żyny, Nie­bie­skich Dia­błów, który miał zostać roze­grany w Cow­dray Park, nie­opo­dal posia­dło­ści. Był to tra­giczny czas w życiu księ­cia, gdyż nie­dawno stra­cił swo­jego uko­cha­nego wujka Dic­kiego, jak w rodzi­nie zwano lorda Louisa Mount­bat­tena. 27 sierp­nia 1979 roku Dic­kie zgi­nął w zama­chu zor­ga­ni­zo­wa­nym przez IRA, któ­rej człon­ko­wie pod­ło­żyli bombę na jego jach­cie. Zgon lorda i jed­nego z jego wnu­ków, który także padł ofiarą zama­chow­ców, pogrą­żył w żało­bie cały kraj, ale naj­bar­dziej dotknął Karola. Strata była tym bole­śniej­sza, że książę trak­to­wał wuja jak ojca, bo z wła­snym nie miał zbyt dobrych rela­cji.

Diana, osoba nie­by­wale empa­tyczna, dosko­nale zda­wała sobie sprawę z uczuć, które tar­gały wów­czas następcą tronu, dla­tego widząc go sie­dzą­cego samot­nie na beli siana i pogrą­żo­nego w nie­we­so­łych roz­my­śla­niach, pode­szła do niego i powie­działa: „Wyglą­da­łeś na smut­nego, kiedy pod­czas cere­mo­nii pogrze­bo­wej sze­dłeś nawą opac­twa. To był naj­tra­gicz­niej­szy widok, jaki w życiu ujrza­łam. Serce mi krwa­wiło, kiedy na cie­bie patrzy­łam. Pomy­śla­łam: tak nie powinno być. Jesteś taki samotny. Powi­nie­neś mieć kogoś, kto się tobą zaopie­kuje”4. A wów­czas Karol spoj­rzał na nią innymi oczyma, ku swemu zasko­cze­niu odkry­wa­jąc w tej mło­dej, ład­nej dziew­czy­nie piękną, mądrą i współ­czu­jącą kobietę. Zupeł­nie nie­świa­do­mie wpadł więc w sidła zasta­wione wcze­śniej przez sprytną bab­cię, bo to wła­śnie ona spra­wiła, że Phi­lip de Pass zapro­sił pannę Spen­cer do swo­jej posia­dło­ści i namó­wił dziew­czynę na roz­mowę z księ­ciem. A ona ocho­czo się do tego dosto­so­wała, roz­po­czy­na­jąc tym samym lawinę wyda­rzeń, które dopro­wa­dziły do jej ślubu z Karo­lem, a w kon­se­kwen­cji uczy­niły jedną z naj­sław­niej­szych i naj­bar­dziej podzi­wia­nych kobiet swo­ich cza­sów. Cie­kawe, czy gdyby mogła zaj­rzeć w przy­szłość i dowie­dzieć się, że zwią­zek z następcą tronu uczyni ją też jedną z naj­niesz­czę­śliw­szych kobiet na świe­cie, poszłaby tą samą drogą?

Bolesne wspomnienia, czyli czas nie leczy ran

Zanim doszło do zarę­czyn, Karol roz­ma­wiał z Dianą o wizji rodzin­nego życia, chcąc zorien­to­wać się, czy ma świa­do­mość zmian i odpo­wie­dzial­no­ści, jakie nie­sie ze sobą mał­żeń­stwo z następcą tronu i zwią­zane z tym wej­ście do rodziny kró­lew­skiej. A to, co usły­szał z ust mło­dziut­kiej dziew­czyny, mile go zasko­czyło i jak twier­dzi jeden z przy­ja­ciół księ­cia, spra­wiło, że uznał, iż panna Spen­cer „znacz­nie prze­wyż­sza doj­rza­ło­ścią swoje rówie­śniczki”5. O doj­rza­ło­ści Diany miało świad­czyć jej prze­ko­na­nie, że miej­sce żony jest u boku męża, oraz chęć posia­da­nia gro­madki dzieci. Naj­wy­raź­niej zde­kla­ro­wana femi­nistka nie mogłaby liczyć na przy­chyl­ność Karola, przy­naj­mniej w owym cza­sie. To szczere wyzna­nie, bo Diana rze­czy­wi­ście miała takie poglądy, zapewne w pew­nym stop­niu prze­ko­nało księ­cia do mał­żeń­stwa z panną Spen­cer, ale było też wyra­zem roz­pacz­li­wego pra­gnie­nia dziew­czyny, by mieć szczę­śliwy dom. Przy­szła księżna nie zda­wała sobie sprawy, że Karol nie jest w sta­nie jej tego ofia­ro­wać, a przy­naj­mniej nie w takiej for­mie, o jakiej marzyła, i że to nie z nim powinna budo­wać swoją przy­szłość. Oboje wno­sili do mał­żeń­stwa bagaż trud­nych doświad­czeń z dzie­ciń­stwa, które pozo­sta­wiło na ich oso­bo­wo­ści nie­za­tarte piętno, a Diana dodat­kowo zma­gała się z poważ­nymi pro­ble­mami natury psy­chicz­nej.

Mał­żeń­stwo jej rodzi­ców zostało wpraw­dzie zawarte z miło­ści, ale nie było szczę­śliwe. Fran­ces rodziła same dziew­czynki, nato­miast mąż pra­gnął syna, który zgod­nie z pra­wem mógłby odzie­dzi­czyć tytuł i mają­tek Spen­ce­rów. A kiedy w końcu wywią­zała się ze swo­jego obo­wiązku i powiła chłopca, oka­zało się, że dziecko cierpi na poważną wadę roz­wo­jową płuc i zmarło zale­d­wie kilka godzin po przyj­ściu na świat. Gdy wkrótce zaszła w czwartą ciążę, w sercu jej mał­żonka roz­bły­sła nadzieja, że tym razem będzie to upra­gniony dzie­dzic, Johnny, lecz cze­kało go cza­ro­wa­nie, bo na świat przy­szła trze­cia córka, Diana. Ponie­waż spo­dzie­wano się naro­dzin chłopca, wybrano dla dziecka męskie imiona, dla­tego o imio­nach dla córki zde­cy­do­wano dopiero tydzień po poro­dzie. Rodzice posta­no­wili ochrzcić w grun­cie rze­czy nie­chcianą dziew­czynkę imio­nami Diana Fran­ces i tak też zro­biono 30 sierp­nia 1961 roku w kościele św. Marii Mag­da­leny w San­dri­gham.

Spen­cer topił swoje nie­za­do­wo­le­nie w alko­holu, a za brak męskiego potomka obwi­niał oczy­wi­ście swoją mał­żonkę. Nie dość, że obwo­ził ją po róż­nych pla­ców­kach medycz­nych, zmu­sza­jąc do upo­ka­rza­ją­cych, a czę­sto rów­nież bole­snych badań, to w sta­nie upo­je­nia alko­ho­lo­wego wyle­wał na niej swoje fru­stra­cje, posu­wa­jąc się nawet do ręko­czy­nów. A ponie­waż czę­sto się­gał po butelkę, prze­moc na dobre zago­ściła w sta­dle Spen­cerów.

Być może Johnny opa­mię­tałby się w końcu, bo 20 maja 1964 roku Fran­ces powiła zdro­wego chłopca i wymo­dlo­nego dzie­dzica, Char­lesa Edwarda Mau­rice’a Spen­cera. Jak można się domy­ślić, Spen­cer sza­lał ze szczę­ścia, czego wyra­zem był uro­czy­sty chrzest malca zor­ga­ni­zo­wany w opac­twie west­min­ster­skim, z kró­lową Elż­bietą II w roli matki chrzest­nej. Naro­dziny dziecka nie popra­wiły by­naj­mniej rela­cji Spen­cerów, a nie­ko­chana, wiecz­nie upo­ka­rzana i prze­raź­li­wie samotna, nie­szczę­śliwa Fran­ces posta­no­wiła odejść od męża. Tym bar­dziej że zna­la­zła szczę­ście u boku innego męż­czy­zny – Petera Sha­nad Kydda, zapa­lo­nego żegla­rza i zamoż­nego biz­nes­mena, a zara­zem spad­ko­biercy pręż­nie dzia­ła­ją­cego przed­się­bior­stwa pro­du­ku­ją­cego tapety. Wpraw­dzie nowy wybra­nek Fran­ces nie wywo­dził się z ary­sto­kra­cji, ale był wła­ści­cie­lem dużego majątku, w któ­rego skład wcho­dziły posia­dło­ści w Anglii, Szko­cji i Austra­lii.

Począt­kowo dzieci zna­la­zły się pod opieką matki, ale na sku­tek kno­wań lady Fer­moy, która nie­spo­dzie­wa­nie sta­nęła po stro­nie zię­cia, Fran­ces stra­ciła prawo do opieki nad całą czwórką. Star­sza pani zeznała bowiem przed sądem, że ni­gdy nie widziała, jak zięć pod­nosi rękę na swoją żonę – była to prawda, bo nie bił jej w obec­no­ści teścio­wej. Nie zna­czyło to jed­nak, że nie robił tego w ogóle. W efek­cie Sarah, Jane, Diana i Char­les wycho­wy­wali się w domu ojca, ale z matką i jej nowym mężem spę­dzali waka­cje. Wydaje się, że z całej czwórki potom­stwa Spen­ce­rów to wła­śnie przy­szła księżna Walii naj­cię­żej znio­sła odej­ście matki, które po latach uzna za naj­więk­sze trzę­sie­nie ziemi swego dzie­ciń­stwa. Naj­bo­le­śniej­szym wspo­mnie­niem był widok Fran­ces paku­ją­cej walizki do bagaż­nika swego auta, co sze­ścio­let­nia wów­czas Diana obser­wo­wała, sie­dząc na schod­kach pro­wa­dzą­cych do domu. Jedyne, co wów­czas z tego pojęła, to poczu­cie, że matka ją porzuca. Jej star­sze sio­stry, nieco lepiej zorien­to­wane w rela­cjach mię­dzy rodzi­cami, nie były świad­kami tej roz­dzie­ra­ją­cej sceny, jaką ze schod­ków domu widziała przy­szła księżna Walii, gdyż prze­by­wały wów­czas w szkole z inter­na­tem, a trzy­letni wów­czas Char­les nic nie pamię­tał z owych wyda­rzeń.

Tym­cza­sem Diana czuła się winna roz­pa­dowi związku Fran­ces i Johna, nie­jed­no­krot­nie myślała o tym, że gdyby była chłop­cem, sprawy przy­bra­łyby zupeł­nie inny obrót. Wiele razy scho­wana za drzwiami była świad­kiem gwał­tow­nych kłótni rodzi­ców, kiedy zarówno ojciec, jak i matka nie prze­bie­rali w sło­wach, a Johnny wyrzu­cał żonie, że nie obda­rzyła go upra­gnio­nym synem. „Rodzice bar­dziej niż nami byli zajęci kłó­ce­niem się ze sobą. Mama cią­gle pła­kała, tata ni­gdy nie chciał nam wyja­śniać dla­czego, a my nie mie­li­śmy odwagi zapy­tać. […] Pamię­tam wiel­kie poczu­cie braku sta­bi­li­za­cji. Zabawki były moją rodziną”6 – zwie­rzała się po latach księżna Walii.

Wpraw­dzie Spen­cer kochał swoje dzieci, a nie­chciana trze­cia córka z cza­sem stała się jego oczkiem w gło­wie, ale miał poważny pro­blem z oka­zy­wa­niem uczuć. Jedyną formą wyra­ża­nia miło­ści było obda­ro­wa­nie kocha­nych osób pre­zen­tami, na które był w sta­nie wyda­wać for­tunę, ale prze­cież pre­zenty w rela­cjach z dziećmi nie są naj­waż­niej­sze. W dodatku nie miał zbyt wiele czasu dla swo­jego potom­stwa. Jak wspo­mi­nał Char­les, brat Diany, ich ojciec całymi dniami prze­sia­dy­wał „w swoim gabi­ne­cie. Pamię­tam, że cza­sem, bar­dzo rzadko, gry­wał ze mną w kry­kieta. Spra­wiał mi tym ogromną radość”7. Opie­kunki, które zatrud­niał, nie­zbyt dobrze radziły sobie z wycho­wa­niem jego dzieci, zwłasz­cza Diany, która pomimo wyglądu słod­kiego aniołka była nie­sforną, żywio­łową dziew­czynką i nie­je­den raz dała się im mocno we znaki. Z tego powodu żadna z opie­ku­nek nie zagrzała zbyt długo miej­sca w domu Spen­ce­rów i żad­nej nie udało się nawią­zać emo­cjo­nal­nej więzi z pod­opieczną, co jesz­cze bar­dziej wzma­gało w Dia­nie poczu­cie osa­mot­nie­nia i roz­pacz­liwy głód bycia kochaną.

Dzie­wię­cio­let­nia Diana tra­fiła do szkoły z inter­na­tem Rid­dle­sworth Hall Pre­pa­ra­tory School w hrab­stwie Nor­folk, w któ­rej nie­zbyt dobrze radziła sobie z nauką. Reali­zo­wała się za to w bale­cie, który oka­zał się wielką pasją dziew­czynki. Godzi­nami ćwi­czyła przy drążku, a kiedy przy­jeż­dżała do rodzin­nego domu, tań­czyła w swoim pokoju. Miała też świetne rezul­taty w spo­rcie: dosko­nale pły­wała, grała w tenisa i siat­kówkę. Jej piętą achil­le­sową była jazda konna, gdyż po upadku z konia i kon­tu­zji ręki, która była tego wyni­kiem, sku­tecz­nie zra­ziła się do jeź­dziec­twa, jak rów­nież do koni.

W 1972 roku w życiu dziew­czynki doszło do dwóch zna­czą­cych wyda­rzeń: zmarła jej uko­chana bab­cia, hra­bina Spen­cer, a ją wysłano do reno­mo­wa­nej West Heath School, do któ­rej uczęsz­czały jej sio­stry. Gdy Diana dołą­czyła do grona uczniów, naj­star­szej, Sarah już nie było w pla­cówce, ponie­waż jakiś czas wcze­śniej została ze szkoły rele­go­wana. Powo­dem było dość bez­czelne oświad­cze­nie dyrek­torce szkoły, że jest nie­sub­or­dy­no­wana, bo atmos­fera szkoły ją nudzi. Śred­nia z sióstr Spen­cer, Jane, na­dal prze­by­wała w szkole i nie zano­siło się, żeby podzie­liła los Sarah, gdyż w prze­ci­wień­stwie do niej była pilną i zdy­scy­pli­no­waną uczen­nicą, czego nie można było powie­dzieć o Dia­nie. Naj­młod­sza z panien Spen­cer przy­po­mi­nała raczej Sarah, cho­ciaż była nie­śmiała i nieco wyco­fana. Wro­dzona nie­śmia­łość naj­wy­raź­niej nie prze­szka­dzała jej jed­nak w doka­zy­wa­niu, skoro nauczy­ciele uznali ją za nie­sforną.

W West Heath School oka­zało się jed­nak, że cechuje ją wielka empa­tia i ma nie­zwy­kłą łatwość w nawią­zy­wa­niu kon­tak­tów z cho­rymi, upo­śle­dzo­nymi i bez­rad­nymi oso­bami. Prze­ko­nała się o tym pod­czas prac spo­łecz­nych, nale­żą­cych do obo­wiąz­ków uczen­nic. Dziew­częta odwie­dzały wów­czas szpi­tale, rów­nież psy­chia­tryczne, domy star­ców, ale więk­szość z nich, w prze­ci­wień­stwie do Diany, uwa­żała to za mało przy­jemny obo­wią­zek. Jak wia­domo, kiedy została księżną, żoną następcy tronu, ta umie­jęt­ność przy­spo­rzyła jej wielu wiel­bi­cieli. Gdy oka­zało się, że nie miała obaw przed przy­tu­le­niem dziecka cho­rego na AIDS czy innych obłoż­nie cho­rych i nie­szczę­śli­wych, została okrzyk­nięta kró­lową serc. Takie zacho­wa­nie i wraż­li­wość na ludzką krzywdę i cier­pie­nia sta­rała się potem wpoić swoim dzie­ciom – Wil­lia­mowi i Harry’emu. A młod­szy książę, podob­nie jak jego zmarła matka, sły­nie z empa­tii i wraż­li­wo­ści na los cier­pią­cych, czemu nie­jed­no­krot­nie dawał wyraz.

W 1975 roku, po śmierci dziadka Spen­cera, ojciec Diany, noszący dotąd tytuł wiceh­ra­biego Althorp (ang. Visco­unt Althorp), zyskał prawo do tytułu 8. hra­biego Spen­cer (8th Earl Spen­cer), Dia­nie zaś od tej pory przy­słu­gi­wał tytuł „lady”.

W 1976 roku, po bez mała dzie­wię­ciu latach samot­nego życia, Johnny posta­no­wił się oże­nić. Jego, wydaje się, nie­zbyt for­tunny wybór padł na Raine McCo­rqu­odale, wdowę po hra­bim Dar­th­mo­uth, córkę wzię­tej pisarki spe­cja­li­zu­ją­cej się w łza­wych roman­sach, Bar­bary Car­tland.

Żadne z czworga dzieci Spen­cera nie było z tego powodu szczę­śliwe, bo maco­cha nie budziła w ich ser­cach cie­płych uczuć, do czego sama wal­nie się przy­czy­niła. Powa­żyła się bowiem na wpro­wa­dze­nie pew­nych zmian w rodo­wej rezy­den­cji rodziny, zmie­nia­jąc ją w muzeum, atrak­cję tury­styczną, która miała przy­no­sić kon­kretne zyski. Rodzeń­stwo Spen­ce­rów potrak­to­wało to jako świę­to­kradz­two, zwłasz­cza że ich maco­cha swoje rządy zaczęła od zwol­nie­nia więk­szo­ści służby oraz zli­kwi­do­wa­nia stajni, którą prze­kształ­ciła w her­ba­ciar­nię połą­czoną ze skle­pem z pamiąt­kami. Ponadto wysta­wiła na sprze­daż część obra­zów, nale­żą­cych do rodziny od poko­leń. Wpraw­dzie zro­biła to w dobrej wie­rze, aby ure­gu­lo­wać długi swego męża, ale zda­niem jego dzieci sprze­dała cenne dzieła sztuki znacz­nie poni­żej ich war­to­ści.

Raine rów­nież nie wspo­mina dobrze począt­ków jej mał­żeń­stwa z John­nym: „Sarah mnie nie zno­siła, nie mogła nawet ścier­pieć, że zaj­muję miej­sce u szczytu stołu i za moimi ple­cami wyda­wała roz­kazy służ­bie. Jane przez dwa lata nie odzy­wała się do mnie, nawet gdy wpa­dły­śmy na sie­bie w kory­ta­rzu. Diana była słodka, zawsze robiła, co do niej nale­żało, a Char­les… Char­les był po pro­stu okropny”8. Zacy­to­wana wypo­wiedź pocho­dzi z póź­niej­szego okresu, kiedy Raine uło­żyła sobie rela­cje z naj­młod­szą pasier­bicą, bo począt­kowo Diana doku­czała jej tak samo jak reszta rodzeń­stwa. Nie dość, że otwar­cie z niej kpiła, naśmie­wa­jąc się ze stylu ubie­ra­nia się maco­chy, która z dość żało­snym skut­kiem naśla­do­wała hol­ly­wo­odz­kie gwiazdy, i w ramach zemsty wyrzu­ciła ze swo­jej biblio­teczki wszyst­kie książki Bar­bary Car­tland, to jesz­cze uwiel­biała snuć się po kory­ta­rzu, gło­śno śpie­wa­jąc refren pio­senki zaczy­na­jący się od słów: Odejdź, desz­czu, odejdź (imię Raine wyma­wia się po angiel­sku tak samo jak rain – deszcz). Przy­szła księżna pozbyła się wpraw­dzie dzieł bry­tyj­skiej kró­lo­wej roman­sów, co nie ozna­cza, że prze­rzu­ciła się na ambit­niej­szą lek­turę: uzu­peł­niła swój księ­go­zbiór o powie­ści Danielle Steel.

Ponie­waż Diana fatal­nie zdała egza­miny koń­cowe, nie mogła marzyć o stu­diach. Po ukoń­cze­niu West Heath School poszła w ślady Sarah, która po rele­go­wa­niu z tej samej szkoły uczyła się w Insti­tut Alpin Vide­ma­nette w Szwaj­ca­rii. Była to pre­sti­żowa i bar­dzo droga szkoła, którą można by nazwać „szkołą żon” lub „szkołą eks­klu­zyw­nych gospo­dyń domo­wych”, ponie­waż pla­cówka ta przy­go­to­wy­wała swoje uczen­nice do życia w wyż­szych sfe­rach i pro­wa­dze­nia domu na naj­wyż­szym pozio­mie. Jej pro­gram obej­mo­wał naukę szy­cia, goto­wa­nia, kon­wer­sa­cji w języku fran­cu­skim oraz jazdy na nar­tach. Dianę pocią­gało nie tyle samo szy­cie czy pich­ce­nie obiad­ków w ele­ganc­kim far­tuszku, ile szansa na opa­no­wa­nie mowy Moliera. Lecz szkolna rze­czy­wi­stość roz­cza­ro­wała ją tak bar­dzo, że uznała pobyt w tej reno­mo­wa­nej pla­cówce za stratę czasu i pie­nię­dzy, dla­tego osta­tecz­nie zre­zy­gno­wała z nauki i wró­ciła do domu.

Przez jakiś czas szu­kała swo­jego miej­sca w życiu, reali­zu­jąc się jako opie­kunka do dzieci i pra­cu­jąc w tym cha­rak­te­rze, a także jako nauczy­cielka tańca w szkółce dla dzieci, ale z tej posady musiała zre­zy­gno­wać na sku­tek kon­tu­zji na nar­tach. Zatrud­nie­nie zna­la­zła osta­tecz­nie w przed­szkolu Young England, pro­wa­dzo­nym przez Vic­to­rię Wil­son i Kay Seth-Smith przy para­fii kościoła Zba­wi­ciela w Pim­lico. W nie­da­le­kiej przy­szło­ści owa pla­cówka miała stać się bodaj naj­słyn­niej­szym przed­szko­lem na świe­cie, wła­śnie za sprawą zatrud­nio­nej tam panny Spen­cer. A ponie­waż nie była to praca na cały etat, Diana dora­biała sobie jako opie­kunka Patricka Robin­sona, syna ame­ry­kań­skiego poten­tata naf­to­wego, oraz… sprzą­ta­jąc w domu swo­jej star­szej sio­stry Sarah. Nie narze­kała, ponie­waż wszyst­kie zaję­cia spra­wiały jej przy­jem­ność: z dziećmi doga­dy­wała się bar­dzo dobrze, znaj­do­wała także dziwną satys­fak­cję we wpro­wa­dza­niu porządku w oto­cze­niu swoim i swo­ich naj­bliż­szych, dla­tego godzi­nami potra­fiła ukła­dać rze­czy w sza­fach, pole­ro­wać sre­bra, zmy­wać czy odku­rzać. Podob­nie jak inne dziew­częta w jej wieku spo­ty­kała się oczy­wi­ście z chłop­cami, ale z żad­nym z nich nie udało się jej stwo­rzyć trwa­łej rela­cji.

Jej pierw­szym poważ­nym part­ne­rem był książę Walii, w któ­rym od jakie­goś czasu skry­cie się pod­ko­chi­wała – jej współ­lo­ka­torki ze szkol­nego inter­natu twier­dziły nawet, że nad swoim łóż­kiem powie­siła por­tret Karola. Naj­wy­raź­niej była to tylko fascy­na­cja, jaką dziew­częta w pew­nym wieku prze­ży­wają w sto­sunku do gwiazd kina czy estrady, a nie praw­dziwe, doj­rzałe uczu­cie. Jest to nor­malny etap roz­woju emo­cjo­nal­nego dziew­cząt, który mija wraz z poja­wie­niem się chłop­ców, z któ­rymi cha­dzają na randki i budują praw­dziwe, coraz doj­rzal­sze rela­cje. W życiu Diany, która emo­cjo­nal­nie wciąż była naiwną, buja­jącą w obło­kach i czy­ta­jącą ckliwe romanse nasto­latką, ten etap ni­gdy nie nastą­pił.

Na domiar złego przed ślu­bem nie miała oka­zji lepiej poznać swo­jego przy­szłego męża. Sio­strom żaliła się, że pra­wie w ogóle nie widuje Karola, ma za to bez­u­stan­nie do czy­nie­nia z całym szta­bem pała­co­wej służby, która na różne spo­soby uspra­wiedliwia przed nią nie­obec­ność księ­cia, tłu­ma­cząc to nawa­łem obo­wiąz­ków następcy tronu. Jej narze­czony też nie­wiele wie­dział o dziew­czy­nie, którą miał poślu­bić, i nawet nie zadał sobie trudu, żeby ją dobrze poznać. A to źle wró­żyło przy­szło­ści tego związku, zwłasz­cza że Karol, podob­nie jak Diana, wno­sił w mał­żeń­stwo bagaż nie­szczę­śli­wego dzie­ciń­stwa.

„Głęboka samotność dzieciństwa”

Pier­wo­rodny syn Elż­biety II był owo­cem mał­żeń­stwa zawar­tego z miło­ści i uszczę­śli­wił swo­ich rodzi­ców, przy­cho­dząc na świat nie­spełna rok po ich ślu­bie. Jego naro­dziny wywo­łały też istną eufo­rię w całym impe­rium bry­tyj­skim. Jego mama wciąż była następ­czy­nią tronu, na tro­nie zasia­dał bowiem dzia­dek Karola, Jerzy VI, i nikt się nie spo­dzie­wał, że jego pano­wa­nie potrwa jesz­cze tylko trzy lata. Naro­dziny Wind­sora płci męskiej, następcy tronu, ucie­szyły rodzinę kró­lew­ską, podob­nie jak poli­ty­ków oraz pod­da­nych. Pew­nym zgrzy­tem, a zara­zem złą wróżbą na przy­szłość był dość nie­for­tunny wybór pierw­szego imie­nia, bo imię Karol jest uwa­żane za wyjąt­kowo pechowe dla wład­ców Anglii, czego dowo­dzi histo­ria dwóch Stu­ar­tów, Karola I i Karola II. Pocie­szano się jed­nak, że kiedy książę doro­śnie i obej­mie tron, zmieni je na imię znacz­nie szczę­śliw­sze dla Korony, Jerzy, do czego, jak wiemy, nie doszło. Malec był zdrowy i dobrze się roz­wi­jał, a jego wycho­wa­niem zaj­mo­wał się sztab nia­niek, bo mama nie miała dla niego czasu. Nie dość, że całym ser­cem odda­wała się obo­wiąz­kom następ­czyni tronu, to gdy jej pier­wo­rodny miał zale­d­wie jede­na­ście mie­sięcy, pozo­sta­wiła go pod opieką uszczę­śli­wio­nych tym fak­tem dziad­ków oraz sztabu nia­niek i opie­ku­nek i wyje­chała na Maltę. Dołą­czyła tam do księ­cia Filipa, wów­czas pierw­szego ofi­cera na HMS „Mag­pie”.

Na Mal­cie przy­szła kró­lowa po raz pierw­szy, i jak się miało oka­zać ostatni, wio­dła życie zwy­czaj­nej kobiety, żony ofi­cera Royal Navy, ale jej synek wycho­wy­wał się bez niej. Podob­nie postą­piła w przy­padku swo­jego dru­giego dziecka, księż­niczki Anny, uro­dzo­nej 15 sierp­nia 1950 roku, która także dora­stała pod okiem nia­niek i opie­ku­nek. Dla wycho­wy­wa­nego wła­ści­wie bez rodzi­ców Karola, widu­ją­cego ich wyłącz­nie na zdję­ciach, Elż­bieta i Filip byli obcymi ludźmi, z któ­rymi nie udało mu się wytwo­rzyć żad­nej więzi. Znacz­nie bar­dziej był przy­wią­zany do swo­ich dziad­ków, któ­rych widy­wał codzien­nie, oraz do nia­niek, zresztą pierw­szym sło­wem, jakie wypo­wie­dział, było wła­śnie nanny – nia­nia.

Co prawda jego matka na wieść o cho­ro­bie króla wraz z mężem wró­ciła do kraju, ale nie ozna­czało to zmian w życiu jej syna i córki. Wręcz prze­ciw­nie – scho­ro­wany monar­cha sce­do­wał na nią więk­szość ofi­cjal­nych obo­wiąz­ków, z któ­rych Elż­bieta, od dziecka nie­by­wale obo­wiąz­kowa, wywią­zy­wała się bar­dzo sumien­nie. A kiedy została kró­lową, obo­wiąz­ków jej jesz­cze przy­było, co bole­śnie odczuły jej dzieci. Wpraw­dzie media, pra­cu­jące pod dyk­tando pałacu, przed­sta­wiały ją jako wzór mat­czy­nych cnót, ale Karol i jego sio­stra widy­wali ją jesz­cze rza­dziej niż przed­tem. I cho­ciaż zmie­niła godziny coty­go­dnio­wych spo­tkań z pre­mie­rem po to, by móc regu­lar­nie spo­ty­kać się z dziećmi, to widy­wała je zale­d­wie na pół godziny. Po upły­wie tego czasu nia­nie zabie­rały je do ich apar­ta­men­tów, bo kró­lową draż­niło ich zacho­wa­nie, jak rów­nież roz­pie­ra­jąca, trudna do okieł­za­nia ener­gia mal­ców.

Z cza­sem było tylko gorzej, bo Anna i Karol, chcąc widzieć się z matką, musieli uma­wiać się z nią… za pośred­nic­twem sekre­tarki. W kró­lew­skiej rodzi­nie nie do pomy­śle­nia było, aby któ­re­kol­wiek z nich wpa­dło tak po pro­stu do mamy, zapy­tać, co u niej sły­chać, poroz­ma­wiać o szkol­nych pro­ble­mach czy zwy­czaj­nie dać jej buziaka. Zda­niem wta­jem­ni­czo­nych kró­lowa zna­cze­nie wię­cej serca miała dla swo­ich uko­cha­nych pie­sków rasy corgi oraz koni, bo ich hodowla była praw­dziwą pasją monar­chini. „Gdyby poświę­ciła wycho­wa­niu dzieci choć połowę tego czasu, który poświę­cała hodowli, w rodzi­nie kró­lew­skiej nie byłoby takich pro­ble­mów emo­cjo­nal­nych – zży­mał się jeden z jej sekre­ta­rzy, udzie­la­jąc wywiadu już po przej­ściu na zasłu­żoną eme­ry­turę. – Gdyby nie czy­tała tych wszyst­kich doku­men­tów – bo co jej to dawało? – a poważ­niej potrak­to­wała swoje obo­wiązki matki i żony, wszy­scy o wiele lepiej na tym by wyszli. Ow­szem, świet­nie radzi sobie z pre­mie­rami, ale czy umiała pora­dzić sobie z naj­star­szym synem? A co było waż­niej­sze?”9.

Być może Elż­bieta była zbyt młoda na macie­rzyń­stwo, a może fak­tycz­nie chcąc spro­stać roli monar­chini, którą została sta­now­czo w zbyt mło­dym wieku, przed­kła­dała powin­no­ści wobec Korony nad obo­wiązki wobec dzieci. Bo prze­cież w sto­sunku do swo­ich młod­szych synów, Andrzeja i Edwarda, była zupeł­nie inna. Nie bez przy­czyny obaj ucho­dzą za naj­szczę­śliw­sze dzieci Elż­biety i Filipa.

W dodatku tak się nie­for­tun­nie dla Karola zło­żyło, że kró­lowa, zajęta spra­wami pań­stwa, kie­ro­wa­nie jego wycho­wa­niem powie­rzyła Fili­powi, któ­remu naj­wy­raź­niej doskwie­rało odgry­wa­nie dru­go­pla­no­wej roli w ich mał­żeń­skim sta­dle. Nie dość, że w trak­cie cere­mo­nii koro­na­cyj­nej musiał przy­klęk­nąć przed swoją żoną i ślu­bo­wać jej posłu­szeń­stwo, to w tym samym dniu jego syn awan­so­wał w kró­lew­skiej hie­rar­chii wyżej od niego. To wszystko ubo­dło ambit­nego Filipa, któ­remu już wcze­śniej nie podo­bało się, że ich dzieci nie noszą jego nazwi­ska. Mawiał, że jest tylko „amebą” w kró­lew­skiej rodzi­nie. I po czę­ści tak było, bo zgod­nie z wie­lo­wie­kową tra­dy­cją, dwor­skim pro­to­ko­łem i ety­kietą książę musiał podą­żać „dwa kroki za kró­lową” i zawsze znaj­do­wać się w jej cie­niu, cho­ciaż jego nie­spo­żyta ener­gia i tem­pe­ra­ment spra­wiały, że od czasu do czasu uda­wało mu się jed­nak z tego cie­nia wycho­dzić.

Elż­bieta, dla któ­rej Filip był miło­ścią życia, zda­wała sobie sprawę, że pozy­cja, jaką zaj­muje jej ener­giczny z natury mał­żo­nek, jak rów­nież przy­mu­sowa bez­czyn­ność, bo książę po koro­na­cji musiał zre­zy­gno­wać z czyn­nej służby, bar­dzo mu doskwie­rają. I zapewne dla­tego powie­rzyła mu wycho­wa­nie dzieci, co w przy­padku jej pier­wo­rod­nego syna oka­zało się nie­zbyt dobrym pomy­słem. Filip począt­kowo nie­zbyt przy­kła­dał się do ojcow­skich obo­wiąz­ków, skoro przez pierw­sze pięć lat był wiel­kim nie­obec­nym w życiu chłopca. Nie poja­wiał się nawet na uro­dzi­nach pier­wo­rod­nego, ogra­ni­cza­jąc się do wysy­ła­nia mu bile­ci­ków z życze­niami. A potem narze­kał, że wycho­wa­niem jego syna zaj­mują się wyłącz­nie kobiety i znie­wie­ściali dwo­racy, na sku­tek czego przy­szły król wyra­sta na ofermę i cia­majdę.

W rze­czy­wi­sto­ści Karol nie był żadną ofermą, tylko zamknię­tym w sobie intro­wer­ty­kiem, w dodatku bar­dzo nie­śmia­łym. Drę­czyły go rów­nież kom­pleksy doty­czące odsta­ją­cych uszu, które jego uko­chany wujek Dic­kie nazy­wał „płe­twami Wind­so­rów” i które foto­gra­fo­wie wyko­nu­jący zdję­cia rodziny kró­lew­skiej, dba­jąc o wize­ru­nek następcy tronu, przy­kle­jali taśmą do skóry. Na koniu mały książę czuł się nie­pew­nie, z ner­wów obgry­zał paznok­cie, panicz­nie bał się ciem­no­ści, do tego cier­piał na cho­robę mor­ską, a prze­cież był synem admi­rała! Te kom­pro­mi­tu­jące zda­niem jego ojca cechy cha­rak­teru Karola rzu­cały się w oczy, zwłasz­cza gdy porów­ny­wano go z młod­szą sio­strą, dziew­czynką śmiałą, odważną i pyskatą, która w koń­skim sio­dle czuła się tak, jakby się w nim uro­dziła.

Filip, czło­wiek ule­piony z zupeł­nie innej gliny niż Karol, który wdał się w rów­nie nie­śmia­łego i zakom­plek­sio­nego dziadka po kądzieli, króla Jerzego VI, posta­no­wił uczy­nić z pier­wo­rod­nego praw­dzi­wego twar­dziela. „Filip sta­rał się wycho­wać syna, który potrafi być kró­lem w bru­tal­nym świe­cie – zauwa­żał jeden z przy­ja­ciół księ­cia. – Z pew­no­ścią Karol nie był beksą, miał jed­nak ogromną wraż­li­wość. Książę Filip nie cał­kiem zda­wał sobie z tego sprawę. Inne dziecko mogłoby nawet nie zwró­cić na to uwagi, ale Karol zwi­jał usta w pod­kówkę. Po pro­stu wyco­fy­wał się”10. A takie zacho­wa­nie jesz­cze bar­dziej iry­to­wało jego ojca, który zde­cy­do­wał, że następcę tronu należy wyrwać spod opieki nia­niek i dwo­ra­ków, wśród któ­rych się wycho­wy­wał. Dla­tego nie zgo­dził się, aby jego syn uczył się w domu pod okiem pry­wat­nych nauczy­cieli, ale wysłał go do publicz­nej szkoły Hill House, po roku zaś Karol tra­fił do tej samej pla­cówki, w któ­rej przed laty uczył się Filip – Cheam School.

Filip wspo­mi­nał tę szkołę bar­dzo dobrze, ale jego pier­wo­rodny wyniósł z pla­cówki jak naj­gor­sze wspo­mnie­nia, gdyż wobec uczą­cych się tam dzieci sto­so­wano bar­dzo surowe metody wycho­waw­cze. Karol poza tym stał się ofiarą prze­mocy w szkole: bez­u­stan­nie się z niego naśmie­wano i z powodu nad­wagi prze­zy­wano tłu­ścio­chem. A kiedy wspól­nie z nie­lu­bią­cymi go kole­gami oglą­dał w tele­wi­zji Elż­bietę II, obwiesz­cza­jącą światu, że nadaje synowi tytuł księ­cia Walii, poczuł się jesz­cze bar­dziej wyob­co­wany. Dla zamknię­tego w sobie chłopca prze­śla­do­wa­nia i bez­u­stanne drwiny rówie­śni­ków stały się nie­mal trau­ma­tycz­nymi doświad­cze­niami, które z pew­no­ścią wpły­nęły nega­tyw­nie na jego wyniki w nauce. Bo Karol, mówiąc oględ­nie, nie nale­żał do naj­lep­szych uczniów i ledwo prze­brnął przez egza­miny koń­cowe.

W przy­padku chłop­ców z wyż­szych sfer kolej­nym eta­pem edu­ka­cji była nauka w Eton, ale z woli ojca książę tra­fił do Gor­don­stoun na pół­nocy Szko­cji. Pobyt w tej pla­cówce, w któ­rej sto­suje się dość nie­sza­blo­nowe metody kształ­ce­nia, stał się dla następcy tronu kolej­nym trau­ma­tycz­nym prze­ży­ciem, Karol okre­ślił ten okres swo­jego życia „pie­kłem”. Jak łatwo się domy­ślić, chło­pak miał poważne pro­blemy z adap­ta­cją w nowym śro­do­wi­sku, a jego kole­dzy nie dość, że go nie zaak­cep­to­wali, to jesz­cze trak­to­wali jak obiekt okrut­nych żar­tów i znę­cali się nad nim. „Czy można trak­to­wać kogoś jak nor­mal­nego faceta, jeśli por­tret jego matki jest na mone­tach, które wyda­jesz w szkol­nym skle­pie, i na znacz­kach, które przy­kle­jasz na listy do domu; jeśli gdzie­kol­wiek on się poru­szy, krok w krok za nim cho­dzi detek­tyw?”11 – pytał reto­rycz­nie jego kolega ze szkoły w roz­mo­wie z dzien­ni­ka­rzem zwią­za­nej z poby­tem następcy tronu w Gor­don­stoun. Harry w auto­bio­gra­fii napi­sał, że gdy ojciec opo­wia­dał synom o nauce w tej szkole, przy­znał, że „ledwo prze­żył” pobyt w tej pla­cówce. Jeżeli wie­rzyć rela­cji księ­cia Sus­sexu, Karol, opo­wia­da­jąc im tę histo­rię, trzy­mał w rękach plu­szo­wego misia, swoją uko­chaną przy­tu­lankę z dzie­cię­cych lat. „Miś wszę­dzie tacie towa­rzy­szył. Wyglą­dał żało­śnie, z poła­ma­nymi ramio­nami i zwi­sa­ją­cymi wypru­tymi nit­kami, pokryty czę­ściowo zała­ta­nymi dziu­rami. Wyglą­dał, tak sobie wyobra­ża­łem, jak tata, kiedy łobuzy się z nim roz­pra­wiły. Miś wymow­nie uka­zy­wał, bar­dziej niż tacie kie­dy­kol­wiek udało się to wyra­zić, głę­boką samot­ność dzie­ciń­stwa taty”12.

Szczę­ściem w nie­szczę­ściu to wła­śnie tam Karol odkrył swoją wielką pasję, którą był teatr, a szkolne występy dowio­dły, że ma spore zdol­no­ści aktor­skie. Nie zaim­po­no­wał tym ojcu, któ­rego iry­to­wały mierne wyniki syna w spo­rcie. Trzeba jed­nak przy­znać, że to wła­śnie Fili­powi następca tronu zawdzię­cza prze­ła­ma­nie lęku przed wodą, umie­jęt­ność jazdy kon­nej i gry w polo, jak rów­nież pasję do myśli­stwa. Po ojcu Karol odzie­dzi­czył też zami­ło­wa­nie do służby na morzu, dla­tego po ukoń­cze­niu stu­diów wstą­pił do mary­narki wojen­nej, a służbę zakoń­czył po ślu­bie z Dianą. Chęć zaim­po­no­wa­nia ojcu spra­wiła też, że nauczył się pilo­tażu i ku swemu zdzi­wie­niu odkrył, iż bar­dzo dobrze czuje się zarówno za ste­rami samo­lotu odrzu­to­wego, jak i śmi­głowca. Książę Walii jest więc posia­da­czem licen­cji pilota. Jest też jedy­nym kró­lem Wiel­kiej Bry­ta­nii legi­ty­mu­ją­cym się dyplo­mem uni­wer­sy­tec­kim: 2 sierp­nia 1975 roku ukoń­czył stu­dia w Tri­nity Col­lege w Cam­bridge, z wykształ­ce­nia jest arche­olo­giem, spe­cja­li­zu­ją­cym się w histo­rii wypraw krzy­żo­wych.

To ostat­nie osią­gnię­cie pier­wo­rod­nego nie­zbyt obe­szło Filipa, któ­remu wpraw­dzie trudno odmó­wić wro­dzo­nej inte­li­gen­cji, ale z pew­no­ścią nie można go nazwać inte­lek­tu­ali­stą. Mał­żo­nek Elż­biety nad uczone dys­puty zawsze przed­kła­dał aktyw­ność fizyczną, podob­nie jak jego jedyna córka Anna, która wpraw­dzie w szkole miała opi­nię bystrej i inte­li­gent­nej, ale nie poszła w ślady star­szego brata. Zamiast ślę­czeć nad książ­kami, wolała galo­po­wać na koniu bądź towa­rzy­szyć ojcu w gór­skich wspi­nacz­kach czy żeglo­wa­niu po morzu. Anna nie ma złego zda­nia o rodzi­cach i w prze­ci­wień­stwie do Karola bar­dzo cie­pło wspo­mina swoje dzie­ciń­stwo. Karol nato­miast bar­dzo surowo oce­niał zarówno ojca, jak i matkę.

Smutny koniec baśni, w którą uwierzył świat

Ku rado­ści kró­lo­wej matki, która po cichu odgry­wała rolę swatki swego wnuka, wyda­wało się, że wszystko zmie­rza do szczę­śli­wego finału, bo Diana coraz czę­ściej poja­wiała się u boku następcy tronu, wzbu­dza­jąc zupeł­nie zro­zu­miałe zain­te­re­so­wa­nie mediów. Parę widy­wano na pre­mie­rach w teatrze i ope­rze, jak rów­nież na pokła­dzie jachtu Karola – w tym przy­padku towa­rzy­szyły im przy­zwo­itki. Ale kiedy Diana otrzy­mała zapro­sze­nie do kró­lew­skiej rezy­den­cji w szkoc­kim Bal­mo­ral, dla wszyst­kich było oczy­wi­ste, że kawa­ler­ski okres w życiu następcy tronu nie­uchron­nie zbliża się do końca. Nie­wielu bowiem mogło liczyć na wizytę w uko­cha­nej rezy­den­cji kró­lo­wej Elż­biety, a tym bar­dziej monar­chini nie kwa­piła się do przyj­mo­wa­nia tam każ­dej dziew­czyny, z którą spo­ty­kał się jej naj­star­szy syn. Diana została zatem wyróż­niona, a dla zorien­to­wa­nych w spra­wach dworu było oczy­wi­ste, że zaak­cep­to­wano ją jako kan­dy­datkę na narze­czoną następcy tronu.

I rze­czy­wi­ście skromna, nie­śmiała, ale ładna i pełna uroku dziew­czyna z miej­sca pod­biła serca krew­nych Karola. Spodo­bała się zwłasz­cza swo­jemu teściowi, księ­ciu Edyn­burga, który gusto­wał w dłu­go­no­gich, szczu­płych i wyso­kich blon­dyn­kach, co nie prze­szko­dziło mu pojąć za żonę Elż­biety, odbie­ga­ją­cej wyglą­dem od tego wize­runku. Filip pod­czas par­tyjki golfa miał nawet wyznać jed­nemu ze swo­ich przy­ja­ciół, że wybór syna go cie­szy, bo wcze­śniej oba­wiał się, iż Karol ożeni się z jakimś „szka­radz­twem”, tak to okre­ślił. Także Harry w swo­jej książce Ten drugi nad­mie­nia, że jego dzia­dek od początku był zago­rza­łym zwo­len­ni­kiem przy­szłej księż­nej Walii i jej „naj­bar­dziej zde­kla­ro­wa­nym sprzy­mie­rzeń­cem. Nie­któ­rzy twier­dzą, że to on wyswa­tał moich rodzi­ców”13.

Karo­lowi z pew­no­ścią pochle­biało zain­te­re­so­wa­nie uro­dzi­wej Diany, która poko­chała go pierw­szym, sil­nym uczu­ciem. Dziew­czyna cho­dziła za nim „wszę­dzie niczym wierny zapa­trzony w swo­jego pana szcze­niak, śmiała się ze wszyst­kich jego dow­ci­pów, inte­re­so­wała każ­dym poru­szo­nym przez niego tema­tem, zachwy­cała wiej­skim kra­jo­bra­zem i try­bem życia, które on uwiel­biał”14. Nie wszy­scy jed­nak podzie­lali entu­zjazm i zachwyty nad panną Spen­cer. Do grona scep­ty­ków zali­czał się cho­ciażby jeden z przy­ja­ciół księ­cia, Nicho­las Soames, nota­bene wnuk Win­stona Chur­chilla, który uznał poten­cjalną narze­czoną Karola za „dzie­cinną i nie­ufor­mo­waną”, doda­jąc, że ona i Karol „nie mogliby się bar­dziej róż­nić”15. Podobne zda­nie miała Penny Rom­sey, żona wnuka nie­od­ża­ło­wa­nego wuja Dic­kiego, Nor­tona Knatch­bulla, która wpraw­dzie dostrze­gła, że Diana darzy Karola uczu­ciem, ale jej uwa­dze nie uszło, iż młoda i naiwna dziew­czyna „zako­chała się w wyobra­że­niu, a nie w czło­wieku”16. A to, jak wia­domo, źle wróży związ­kowi. Z cza­sem nawet lady Fer­moy, począt­kowo wielka zwo­len­niczka mał­żeń­stwa wnuczki z następcą tronu, uznała to za nie­for­tunny pomysł i nawet sta­rała się znie­chę­cić do tego Dianę. Nie kie­ro­wała się przy tym by­naj­mniej dobrem dziew­czyny, ale księ­cia. Podob­nie jak wszyst­kie damy dworu kró­lo­wej matki obda­rzała bowiem Karola pra­wie nabożną czcią i uwa­żała go za jed­nego z naj­wspa­nial­szych przed­sta­wi­cieli płci męskiej, jaki kie­dy­kol­wiek stą­pał po ziemi. Star­sza pani uznała więc, że Diana nie jest go godna, a ponadto nie pora­dzi sobie z obo­wiąz­kami, jakie nałoży na nią mał­żeń­stwo.

Pomimo obiek­cji osób z oto­cze­nia Karola, a po czę­ści także obaw samego księ­cia, 6 lutego 1981 roku sprawa dobrnęła do szczę­śli­wego finału – Karol oświad­czył się Dia­nie na zamku Wind­sor i ofia­ro­wał pier­ścio­nek zarę­czy­nowy. Z ofi­cjal­nym komu­ni­ka­tem cze­kano jed­nak aż do 24 lutego, ze względu na przy­pa­da­jące na dzień 19 lutego uro­dziny śred­niego syna Elż­biety, księ­cia Andrzeja. Rado­sną infor­ma­cję o zarę­czy­nach podano do wia­do­mo­ści opi­nii publicz­nej o godzi­nie 11.00, a pod­dani Elż­biety przy­jęli ją z entu­zja­zmem. Z gra­tu­la­cjami mło­dej parze pospie­szyła ówcze­sna pre­mier Mar­ga­ret That­cher, a gazety prze­ści­gały się w zachwy­tach nad przy­szłą kró­lową. Zwra­cano uwagę, że Diana Spen­cer wnie­sie do rodziny kró­lew­skiej krew Stu­ar­tów, gdyż wśród jej przod­ków znaj­do­wali się nie­ślubni potom­ko­wie kró­lów z tej dyna­stii – Karola II i Jakuba II. Pisano, że „Dla narodu, bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek spra­gnio­nego sym­boli nadziei i dobra w publicz­nym życiu, tym waż­niej­szy staje się kró­lew­ski przy­kład, daleki utraty bla­sku. Naj­lep­sze uczu­cia oso­bi­ste są inspi­ra­cją dla naj­więk­szych publicz­nych czy­nów. Dzięki monar­chii naród bry­tyj­ski ma na swoim szczy­cie insty­tu­cję, która budzi takie uczu­cia, i rodzinę, która je urze­czy­wist­nia. Wobec tak wielu zwy­kłych ludzi, któ­rzy nie­na­wi­dzą, tym więk­szej wagi nabiera per­spek­tywa, że pew­nego dnia na tro­nie Anglii zasią­dzie książę, który kocha”17.

I nie­wielu zasta­no­wiła zagad­kowa odpo­wiedź księ­cia, udzie­lona w wywia­dzie prze­pro­wa­dzo­nym przez bry­tyj­ską BBC. Kiedy dzien­ni­karz zapy­tał narze­czo­nych, czy są w sobie zako­chani, Diana z entu­zja­zmem przy­tak­nęła, doda­jąc, że jest „strasz­nie, roz­kosz­nie szczę­śliwa”, jej part­ner przy­tak­nął, by zaraz dodać zagad­kowo: „Cokol­wiek ozna­cza miłość”18. A prze­cież nie takiej dekla­ra­cji spo­dzie­wamy się ze strony szczę­śli­wego narze­czo­nego, któ­rego czeka ślub z młodą i piękną dziew­czyną. Bar­dziej reali­stycz­nie na zwią­zek brata patrzył książę Andrzej, który bodaj jako jedyny w rodzi­nie powa­żył się gło­śno wyra­zić swoje zda­nie na ten temat. „Prze­cież wiemy, że on jej nie kocha – powie­dział. – Możemy jedy­nie trzy­mać kciuki, żeby zapa­łał do niej uczu­ciem lub choćby nauczył się z nią żyć, zacho­wu­jąc pozory szczę­śli­wego mał­żeń­stwa”19. Młod­szy brat pana mło­dego był chyba jedy­nym człon­kiem rodziny kró­lew­skiej nasta­wio­nym scep­tycz­nie do mał­żeń­stwa następcy tronu z Dianą Spen­cer. Reszta rodziny wpraw­dzie zda­wała sobie sprawę, że Diana nie jest wielką miło­ścią księ­cia, ale łudzono się, że po ślu­bie wszystko się ułoży. Zwłasz­cza Fili­powi nie mie­ściło się w gło­wie, że można nie poko­chać tak ślicz­nej i słod­kiej dziew­czyny jak panna Spen­cer.

Opi­nia publiczna, a przy­naj­mniej jej prze­wa­ża­jąca więk­szość, także naiw­nie wie­rzyła w piękną baśń, jaką wyda­wała się miłość następcy tronu i jego pięk­nej żony. Bo prze­cież wszyst­kie baśniowe histo­rie koń­czą się ślu­bem i zda­niem: „i żyli długo i szczę­śli­wie”. A trans­mi­sja ze ślubu, którą 29 lipca 1981 roku oglą­dało 750 milio­nów tele­wi­dzów, stała się wiel­kim wyda­rze­niem medial­nym, cere­mo­nię okrzyk­nięto zaś „ślu­bem stu­le­cia”. Ze względu na liczbę gości na miej­sce uro­czy­sto­ści wybrano kate­drę św. Pawła, nie zaś sza­cowne opac­two west­min­ster­skie. Poza tym droga do kate­dry jest dłuż­sza, co prze­dłu­żało czas przej­ścia tra­dy­cyj­nego orszaku ślub­nego, który na uli­cach Lon­dynu oglą­dało aż dwa miliony osób.

Panna młoda kro­czyła do ołta­rza u boku swego dum­nego ojca, odziana w suk­nię o kroju bezy, pro­jektu Davida i Eli­za­beth Ema­nu­elów, w którą spryt­nie wkom­po­no­wano panele z koronki nale­żą­cej do pra­babki księ­cia Karola, kró­lo­wej Marii, żony króla Jerzego V. Naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nym ele­men­tem kre­acji Diany był bez wąt­pie­nia długi na ponad sie­dem metrów tren, spra­wia­jący nie­mało kło­potu pan­nie mło­dej, podob­nie zdo­biąca jej głowę ciężka tiara, od poko­leń nale­żąca do rodu Spen­ce­rów, któ­rej cię­żar przy­pra­wił dziew­czynę o migrenę. Nikt tego jed­nak nie dostrze­gał, podob­nie jak plam po per­fu­mach, któ­rymi Diana spry­skała swoją kre­ację. Cały świat widział tylko zako­chaną parę, która odtąd będzie dzie­lić życie. Zda­nie to naj­wy­raź­niej podzie­lał ówcze­sny arcy­bi­skup Can­ter­bury Robert Run­cie, który powie­dział w kaza­niu: „Oto mate­riał, z któ­rego snuje się baśnie”20.

Przy­szłość miała poka­zać, że nie był to mate­riał na baśń, ale na mał­żeń­ską kata­strofę, ponury dra­mat, który miał roze­grać się na oczach całego świata. Diana i Karol dosko­nale pre­zen­to­wali się na zdję­ciach, oczy­wi­ście pod warun­kiem, że foto­gra­fo­wano ich na sie­dząco, albo gdy pozo­wali na sto­jąco i księżna miała buty na pła­skim obca­sie. Nawia­sem mówiąc, jako żona Karola ni­gdy innych nie nosiła, a wszystko po to, aby sto­jąc obok księ­cia, nie być od niego wyż­sza. Byli rów­nego wzro­stu, mie­rzyli bowiem 1,78 m, ale wyso­kie obcasy zabu­rzały te pro­por­cje i, co było znacz­nie gor­sze, draż­niły ego następcy tronu.

Nie­szczę­śliwe dzie­ciń­stwo, które zawa­żyło na psy­chice obojga mał­żon­ków, skom­pli­ko­wało także ich wza­jemne rela­cje. Gdyby było im dane bli­żej się poznać, zapewne szybko zro­zu­mie­liby, że nie pasują do sie­bie, i zakoń­czy­liby zwią­zek, ale tak się nie stało. Nie­po­ro­zu­mie­nia mię­dzy księ­ciem Walii i jego młodą żoną zaczęły się krótko po ślu­bie, kiedy oka­zało się, że parę wię­cej różni, niż łączy. Dianę i Karola rze­czy­wi­ście dzie­liła istna prze­paść, i to nie tylko z powodu róż­nicy wieku. Książę men­tal­nie tkwił w zupeł­nie innej epoce i nawet w porów­na­niu do swo­ich rówie­śni­ków był bar­dzo sta­ro­świecki. Miał zupeł­nie inne poczu­cie humoru i zain­te­re­so­wa­nia niż jego żona, po matce odzie­dzi­czył zaś poczu­cie obo­wiązku i etos pracy. Diana nato­miast była typową współ­cze­sną dziew­czyną, kochała popkul­turę lat osiem­dzie­sią­tych, a tej fascy­na­cji Karol nie podzie­lał. Był zdu­miony i zasko­czony, że jego piękna, foto­ge­niczna i bar­dzo kon­tak­towa żona zyski­wała coraz więk­szą sym­pa­tię opi­nii publicz­nej, spy­cha­jąc go na drugi plan.

Lecz Dia­nie wdzięcz­nie pozu­ją­cej do zdjęć, z nie­od­łącz­nym uśmie­chem na twa­rzy, także nie było łatwo. Od początku mał­żeń­stwa bory­kała się z poczu­ciem odrzu­ce­nia i wal­czyła o uwagę i miłość swego męża, w czym z pew­no­ścią nie poma­gały jej pro­blemy psy­chiczne, z któ­rymi się bory­kała, w tym buli­mia. Jak się oka­zuje, ta pod­stępna cho­roba dopa­dła ją też krótko przed ślu­bem, wywo­łu­jąc dra­styczny spa­dek wagi, a w kon­se­kwen­cji – koniecz­ność prze­róbki kre­acji. Nawra­ca­jące ataki kom­pli­ko­wały także życie intymne ksią­żę­cej pary pod­czas podróży poślub­nej, na którą popły­nęli jach­tem. Załoga jachtu była zdu­miona, że szczu­plutka Diana pochła­nia olbrzy­mie ilo­ści jedze­nia i mimo to nie tyje. Jak się oka­zuje, nie przy­bie­rała na wadze, bo drę­czona poczu­ciem winy wszystko zwra­cała w toa­le­cie, celowo wywo­łu­jąc tor­sje. A potem, żeby ukryć ten fakt przed Karo­lem, sta­ran­nie i długo myła zęby. Jej zabiegi na nic się jed­nak nie zdały. „Przez cały mie­siąc mio­dowy czu­łem zapach wymio­tów, od któ­rego skrę­cał mi się żołą­dek – skar­żył się potem Camilli, którą trak­to­wał jak zaufaną przy­ja­ciółkę i powier­nicę. – Oczy­wi­ście nie uszło mej uwagi, co ona robi. Wystar­czy spę­dzić z nią kilka dni, by o wszyst­kim wie­dzieć. Musi być nie­mą­dra, sądząc, że trwam w nie­świa­do­mo­ści”21. Potem do pro­ble­mów z buli­mią doszła też huś­tawka nastro­jów, a Karol nie potra­fił pomóc żonie, zresztą wycho­wany w emo­cjo­nal­nym chło­dzie zabie­rał się do tego wyjąt­kowo nie­umie­jęt­nie, spra­wia­jąc wra­że­nie czło­wieka zupeł­nie pozba­wio­nego empa­tii. Jego zacho­wa­nie jesz­cze bar­dziej pogar­szało stan Diany i koło się zamy­kało.

Samo­po­czu­cia księż­nej Walii nie popra­wiało to, że czuła wciąż na ple­cach oddech Camilli, byłej part­nerki Karola. Wpraw­dzie kochan­ko­wie zakoń­czyli swój zwią­zek przed ślu­bem, ale uczy­nili to w dość oso­bliwy spo­sób: spę­dza­jąc ze sobą noc przed ślu­bem Karola z Dianą. Par­ker-Bow­les nie znik­nęła z życia księ­cia, prze­dzierz­gnęła się bowiem w przy­ja­ciółkę byłego kochanka. Co wię­cej, taką samą rolę grała przed Dianą, chciała słu­żyć radą w przy­padku ewen­tu­al­nych mał­żeń­skich kło­po­tów, w końcu znała Karola znacz­nie dłu­żej i lepiej niż jego żona, ale Diana nie wie­rzyła w szcze­rość jej inten­cji. A zna­le­zione przy­pad­kiem pre­zenty, które jej mał­żo­nek miał zamiar ofia­ro­wać swo­jej byłej kochance, wzbu­dzały u niej ataki zazdro­ści, na które książę reago­wał wzru­sze­niem ramion.

Karola z kolei iry­to­wały brak oby­cia Diany i jej luki w wykształ­ce­niu. Szybko zorien­to­wał się także, że jego żona ma zupeł­nie inne poczu­cie humoru, a żarty, z któ­rych jesz­cze tak nie­dawno zaśmie­wał się razem z Camillą, zupeł­nie nie bawią Diany. W efek­cie zaczął tęsk­nić za swoją dawną kochanką, coraz czę­ściej więc do niej tele­fo­no­wał i roz­ma­wiali całymi godzi­nami, co oczy­wi­ście dopro­wa­dzało jego żonę do roz­pa­czy. Nie­szczę­sna księżna, nie mogąc sobie pora­dzić z tą sytu­acją, uznała, że to ona ponosi winę za chłód opa­no­wu­jący jej mał­żeń­stwo. Poczu­cie winy nasi­liło jej pro­blemy psy­chiczne i wywo­ły­wało ataki buli­mii. Z cza­sem księżna stra­ciła także sym­pa­tię rodziny kró­lew­skiej, bo sztywna dwor­ska ety­kieta i reguły dwor­skiego życia, które dla ary­sto­kratki nie powinny być żadną nowo­ścią, były dla niej nie do przy­ję­cia. Nie­jed­no­krot­nie łamała ety­kietę, zda­rzało się jej także oka­zy­wać brak sza­cunku teścio­wej, która była prze­cież kró­lową, a to nie­wy­ba­czalne. W dodatku bała się koni i (o zgrozo!) gar­dziła polo­wa­niami, które od wie­ków były ulu­bioną roz­rywką ary­sto­kra­cji i koro­no­wa­nych głów.

Sytu­acji Diany nie popra­wiło nawet zaj­ście w ciążę, którą księżna zno­siła nie­zbyt dobrze. Męczyły ją mdło­ści, a mimo to ocze­ki­wano od niej, że będzie na­dal wypeł­niać swoje obo­wiązki. Z uśmie­chem i bez zarzutu. A tym­cza­sem ona się bun­to­wała. „Nie mogłam spać, nie jadłam, cały świat zwa­lił mi się na głowę. Cały czas wymioty, buli­mia i poranne mdło­ści z powodu ciąży – wyznała po latach Andrew Mor­to­nowi. – Ludzie pró­bo­wali dawać mi jakieś tabletki, żebym prze­stała wymio­to­wać, ale odmó­wi­łam. Chora, chora, chora, chora, chora. A że w tej rodzi­nie nie było przed­tem nikogo, kto cier­piałby z powodu poran­nych mdło­ści, więc za każ­dym razem, kiedy musia­łam uczest­ni­czyć w jakiejś ele­ganc­kiej oka­zji w Bal­mo­ral, San­drin­gham czy Wind­so­rze, albo mdla­łam, albo wycho­dzi­łam, żeby zwymio­to­wać. To było takie amba­ra­su­jące, bo niczego wtedy nie wie­dzia­łam, nie czy­ta­łam sto­sow­nych ksią­żek, ale wie­dzia­łam, że to poranne mdło­ści, ponie­waż je mia­łam. Tak więc sta­łam się dla nich »pro­ble­mem« [dla Wind­so­rów – I.K.] i oni zakwa­li­fi­ko­wali Dianę jako »pro­blem«”22.

Czy­ta­jąc te słowa, możemy wpraw­dzie współ­czuć księż­nej, ale trzeba zauwa­żyć, że nieco mija się z prawdą, bo kiedy Elż­bieta była po raz pierw­szy w ciąży, także cier­piała na poranne mdło­ści. Na doda­tek odby­wała wów­czas swoją pierw­szą ofi­cjalną wizytę w Paryżu, ale dole­gli­wo­ści cią­żowe nie powo­do­wały zanie­cha­nia zwią­za­nych z tym obo­wiąz­ków ani rezy­gna­cji z uczest­nic­twa w spo­tka­niach i przy­ję­ciach. Książę Walii naj­wi­docz­niej uznał, że żona powinna naśla­do­wać w tym wzglę­dzie jego matkę, mimo że Elż­bieta nie uznała za sto­sowne podzie­lić się swo­imi doświad­cze­niami z synową. Dla­tego zmu­szał cię­żarną żonę do spo­ty­ka­nia się z pod­da­nymi kró­lo­wej czy uczest­ni­cze­nia w ofi­cjal­nych spo­tka­niach. Na szczę­ście Diana świet­nie radziła sobie z tym nie­ła­twym zada­niem, ale pozba­wione empa­tii zacho­wa­nie jej męża z pew­no­ścią dodat­kowo pogor­szyło ich rela­cję.

Wydaje się jed­nak, że para mimo wszystko doszła do poro­zu­mie­nia, skoro w lutym 1982 roku udała się na ostat­nie waka­cje przed powięk­sze­niem się rodziny. Spę­dziła je na Baha­mach, z dala od rodziny, nadę­tych dwo­ra­ków i Camilli, ale nie bez papa­raz­zich. Jeden z nich wyko­nał z ukry­cia zdję­cia cię­żar­nej Diany plu­ska­ją­cej się w morzu, które potem opu­bli­ko­wała bry­tyj­ska gazeta. Ale był to jeden nie­miły zgrzyt, bo Karol i jego żona cie­szyli się swoim towa­rzy­stwem: godzi­nami pły­wali w morzu, urzą­dzali grilla i nie szczę­dzili sobie czu­ło­ści.

Po poro­dzie, kiedy świeżo upie­czoną mamą księ­cia Wil­liama, czyli Wil­helma, bo tak wła­śnie otrzy­mał na pierw­sze imię pier­wo­rodny syn Karola, znowu ze zdwo­joną siłą zain­te­re­so­wały się media, wró­ciły jej pro­blemy psy­chiczne. Wpraw­dzie chwi­lowo rela­cje w ksią­żę­cym mał­żeń­stwie zna­cząco się popra­wiły, zwłasz­cza że następca tronu dosko­nale spraw­dzał się w roli ojca, jed­nak z cza­sem, wraz z pogor­sze­niem się zdro­wia Diany, znowu zaczęły się nie­po­ro­zu­mie­nia. A Karol nie miał poję­cia, jak jej pomóc, ale tym razem przy­naj­mniej pró­bo­wał, i to wła­śnie dzięki niemu Diana tra­fiła pod opiekę naj­lep­szych spe­cja­li­stów, któ­rzy pomo­gli jej upo­rać się z depre­sją popo­ro­dową.

Wkrótce księżna ponow­nie zaszła w ciążę, ale tym razem zno­siła odmienny stan znacz­nie lepiej niż za pierw­szym, a poranne mdło­ści doku­czały jej w mniej­szym stop­niu. Co wię­cej, Diana czuła się na tyle dobrze, by udać się samot­nie z ofi­cjalną wizytą do Nor­we­gii. Lep­sze samo­po­czu­cie spra­wiło, że księżna sądziła, iż tym razem uro­dzi dziew­czynkę. Byłoby to zgodne z ocze­ki­wa­niami Karola, który nie­jed­no­krot­nie wspo­mi­nał, że chciałby powi­tać na świe­cie córeczkę. Kiedy można już było okre­ślić pleć, oka­zało się jed­nak, że wyda na świat dru­giego chłopca. Bojąc się reak­cji Karola, aż do porodu prze­zor­nie ukry­wała przed nim płeć dziecka. Po latach, będąc już roz­wódką, księżna wspo­mi­nała, że druga ciąża bar­dzo ich do sie­bie zbli­żyła, a kry­zys w mał­żeń­stwie wyda­wał się osta­tecz­nie zaże­gnany: „Pod­czas sze­ściu tygo­dni, które poprze­dzały […] poczę­cie, Karol i ja bar­dzo zbli­ży­li­śmy się do sie­bie. Ni­gdy tak nie było mię­dzy nami – ani wcze­śniej, ani póź­niej. Potem nagle, z naro­dzi­nami, wszystko się skoń­czyło”23. Tym­cza­sem z rela­cji przy­ja­ciół Karola wyła­nia się zupeł­nie inny obraz ksią­żę­cego sta­dła w tym okre­sie. Według nich dla następcy tronu czas z koniecz­no­ści spę­dzany u boku cię­żar­nej żony był nie tylko wiel­kim wyrze­cze­niem, ale także sta­no­wił istną „mękę”. „Gdy Diana cho­dziła w dru­giej ciąży z Har­rym, tele­fo­no­wał do Camilli pięć, sześć razy dzien­nie i widy­wał ją przy każ­dej oka­zji. Koniec baśnio­wego mał­żeń­stwa zda­wał się nie­ubła­gal­nie nad­cią­gać”24.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Za: R. Lacey, Bitwa braci. Wil­liam, Harry i histo­ria roz­padu rodziny Wind­so­rów, War­szawa 2021, s. 10. [wróć]

2. Za: A. Mor­ton, Diana. Moja histo­ria, War­szawa 2013, s. 99. [wróć]

3. Za: C. Gra­ham, Camilla, kochanka księ­cia Karola, Prusz­ków 1995, s. 66. [wróć]

4. Za: K. Kel­ley, Dyna­stia Wind­so­rów, Kra­ków 1998, s. 241. [wróć]

5. Za: C. Gra­ham, Camilla…, dz. cyt., s. 81. [wróć]

6. Za: L. Nowak, Żyła bez matki, a znie­na­wi­dzoną maco­chę zepchnęła ze scho­dów. Nie­znane losy księż­nej Diany [online], https://kobieta.onet.pl/wia­do­mo­sci/smutne-dzie­cin­stwo-diany-spen­cer-zycie-rodzice-rodzen­stwo-maco­cha-zdje­cia/jjd7j10 [wróć]

7. Za: A. Mor­ton, Diana…, dz. cyt., s. 24. [wróć]

8. Za: A. Mor­ton, Diana…, s. 24. [wróć]

9. Za: R. Lacey, Bitwa braci…, dz. cyt., s. 140. [wróć]

10. Za: J. Dim­bleby, Karol książę Walii. Bio­gra­fia, War­szawa 1997, s. 30. [wróć]

11. A. Mor­ton, Diana…, dz. cyt., s. 67. [wróć]

12. Książę Harry, Ten drugi, War­szawa 2023, s. 52.